Jak nie zepsuć palanta - Craft Anna - ebook + audiobook + książka

Jak nie zepsuć palanta ebook i audiobook

Craft Anna

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Uparty wizjoner, zdeterminowana specjalistka i...uczucie, którego nie da się powstrzymać!

Chociaż Rose Sullivan nie pracuje już w Stackhouse i wydawałoby się, że drogi jej oraz Alexa się rozeszły, oboje niespodziewanie stają do walki o wymarzone zlecenie – realizację gigantycznej kampanii dla potentata sportowej marki odzieżowej. Obie strony są przekonane o swoim zwycięstwie w przetargu – jednak do czasu… Zleceniodawca stawia sprawę jasno: albo ich firmy będą ze sobą współpracować, albo z kontraktu nici. Czy w tej sytuacji dawni współpracownicy zdołają poskromić emocje i zachować profesjonalizm, czy może jednak dadzą o sobie znać zadawnione urazy i... uczucia?

— Powiem wprost. To ma być niezapomniana kampania. Mój hołd dla ojca — dodał Jameson poważnym tonem. — Otwórzcie teczki.
Pomimo starań każdemu z obecnych wyrwało się westchnienie. Na kartce leżącej przede mną znajdowała się prosta tabelka z kilkoma kwotami. Budżet, wysokość zaliczki i wynagrodzenie dla WallisAd oraz Stackhouse. Pod jednym warunkiem.
— Zrobicie to razem albo nie zlecę tego żadnemu z was. — Głos Jamesona przeciął ciszę.
Zanim zdążyliśmy naradzić się z Jackiem, Alex przejął inicjatywę.
— Mamy dwa warunki. — Wlepił we mnie wzrok. — Będziemy pracować bezpośrednio tylko z panną Sullivan i tylko w siedzibie Stackhouse — oświadczył, zamykając teczkę. — Jest jedyną osobą w WallisAd, którą toleruję.


Anna Craft
Z wykształcenia polonistka mieszkająca w Krakowie, która zamiast pracy w szkole wybrała karierę w korporacji. Na co dzień pragmatyczka łatwo wzruszająca się na filmach. Zakochana w psach corgi, górach, grach fabularnych i niepoprzestająca na rozwijaniu nowych pasji, przez które ciągle ma wrażenie, że doba jest zbyt krótka. Swoje pierwsze dwie powieści napisała na smartfonie, co pozwoliło jej rozwinąć umiejętność multitaskingu na zupełnie nowym poziomie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 39 min

Lektor: 978-83-8313-109-2
Oceny
4,4 (343 oceny)
200
95
34
13
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
daryjka_94

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna książka! Bardzo czekałam na kontynuację i się nie zawiodłam 💓
60
Anna12032

Nie oderwiesz się od lektury

Tak tak tak 👏 mega 🤭
40
Vainchild

Nie oderwiesz się od lektury

Po pierwszej części spodziewałam się równie komedyjnej historii jednak druga część zaskakuje. Mamy tu dużo więcej dramatu niż komedii ale napisane takim językiem, że chce się czytać. Wyciągnęłam obie części na raz i bardzo mi się ta historia podobała. Jak dla mnie ta książka to przepis jak stworzyć chemię między bohaterami nie wykorzystując w tym celu scen namiętności. Było ich zdecydowanie mało, a jak już były to dość skromne. I to jest duża zaleta tej powieści. Polecam wszystkim na odstresowanie i chwilę relaksu. :)
30
anitaimichal

Dobrze spędzony czas

Dobry pomysł na historię, ciekawy, trzymający w napięciu, ale moim zdaniem lekko za mocno przedłużony.
10
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

„… miłość nie ma nic wspólnego z logiką. Nie można jej wytłumaczyć, przewidzieć czy zaplanować. Znienacka uderza w splot słoneczny i jak gdyby nigdy nic zadomawia się w twoim życiu, nawet jeśli sobie tego nie życzysz. Z jednej strony sprawia, że tracisz oddech, a z drugiej staje się niezbędna, żebyś mógł oddychać. Nie czeka na zaproszenie i ma w nosie twoje plany.” Chociaż Rose Sullivan nie pracuje już w Stackhouse i wydawałoby się, że drogi jej oraz Alexa się rozeszły, oboje niespodziewanie stają do walki o wymarzone zlecenie – realizację gigantycznej kampanii dla potentata sportowej marki odzieżowej. Obie strony są przekonane o swoim zwycięstwie w przetargu – jednak do czasu… Zleceniodawca stawia sprawę jasno: albo ich firmy będą ze sobą współpracować, albo z kontraktu nici. Czy w tej sytuacji dawni współpracownicy zdołają poskromić emocje i zachować profesjonalizm, czy może jednak dadzą o sobie znać zadawnione urazy i… uczucia? Co mogę wam powiedzieć? No tylko tyle, że @annacraft....
10

Popularność




Dla Patry Za to, że wierzy we mnie – zawsze i bezgranicznie. A także dlatego, że ma z tą powieścią więcej wspólnego, niż myśli.

Zawsze powtarzałam sobie, że najtrudniej jest zacząć.

Stawiać pierwsze kroki, przewracając się o podwinięty dywan, wydający się przeszkodą nie do pokonania. Wyartykułować pierwsze słowo, kiedy nie masz pojęcia, jak działa ten skomplikowany układ początkowo służący jedynie do wydawania z siebie okrzyków radości i pisków przerażenia. Przeżyć pierwszy pocałunek z chłopcem będącym przedstawicielem jakiegoś obcego gatunku czy jazdę samochodem z tatą, który kurczowo trzyma się podłokietnika, chociaż poruszacie się wolniej niż wasz sąsiad emeryt kuśtykający z balkonikiem po drugiej stronie ulicy. Zdać pierwszy egzamin na uczelni, gdzie traktują cię jak dorosłego, chociaż po głębszym zastanowieniu wcale tego jeszcze nie chcesz.

To wszystko kłamstwo.

Najtrudniej jest skończyć. Powiedzieć komuś, kogo darzysz uczuciem, że odchodzisz. Patrzeć mu w oczy i przekonywać, że tak będzie lepiej, chociaż za nic w świecie nie wiesz dla kogo. Bo na pewno nie dla ciebie.

* * *

– Rose, pytałem cię o coś. – Głos Jacka wyrwał mnie z otępienia.

– Przepraszam. – Uniosłam głowę i nerwowo poprawiłam okulary.

– Już po wszystkim – rzucił wesoło. – Możesz się rozluźnić.

Zjeżdżaliśmy windą po spotkaniu z potencjalnym klientem, a ja, zamiast na gorąco przedyskutować z przełożonym, jak nam poszło, zastanawiałam się, czy to możliwe, że nadal czuję w tej metalowej puszce znajomy zapach, za którym tak się stęskniłam.

– Pytałem, co myślisz.

– O spotkaniu?

– O polityce zagranicznej. – Zmierzył mnie spojrzeniem. – Oczywiście, że o spotkaniu.

– Spotkaniu? – powtórzyłam nieprzytomnie.

– Pamiętasz? To takie coś, co robimy z klientem, żeby sprzedać mu naszą usługę.

– Ach, to…

– Za mało kawy? Może za dużo? – Zaczął się głośno zastanawiać.

– Za dużo wrażeń – mruknęłam do siebie, kiedy puścił mnie przodem.

– Skup się i odpowiedz, a potem masz moje błogosławieństwo, żeby iść wcześniej do domu – obiecał, podnosząc dwa palce na potwierdzenie szczerości swoich zamiarów.

Rozejrzałam się, wychodząc z budynku, ale nikt ani nic nie przykuło mojej uwagi. Wyciągnęłam z torby teczkę z materiałami, w których starałam się notować spostrzeżenia, i dałam znać Jackowi, żebyśmy powoli kierowali się do biura.

– Wydaje mi się, że byli zadowoleni, ale nie porwaliśmy ich – przyznałam.

– Niech to! Tak czułem. – Ze złością uderzył ręką w mijany słup.

– Na przykład – pokazałam mu część prezentacji – mówiliśmy o symulacji kosztów czy naszych umowach z podwykonawcami i preferencyjnych warunkach. Byli wyraźnie zainteresowani. Podobnie, kiedy wspomnieliśmy o kampanii butów trekkingowych i sprzętu do kitesurfingu z zeszłego roku.

– Zawsze nam dobrze szło w segmencie sportowym. – Jack przygryzał zausznik okularów przeciwsłonecznych, zastanawiając się nad czymś.

Przewróciłam kilka stron.

– Za to jak mówiłeś o pomysłach na reklamę planowanej kolekcji…

– Zanudziłem ich na śmierć? – zapytał wprost.

– Nikt nie umarł… jeszcze. Ale nie widziałam zbytniego entuzjazmu.

– Stack musiał przyjść z czymś naprawdę dobrym.

Słysząc nazwisko Alexa, poczułam znajomy dreszcz. Miałam nadzieję, że zaraz skończymy temat spotkania i uda mi się wrócić do bezskutecznych prób zapominania o tym, że mój były szef istnieje.

– Nie patrz tak na mnie, Rose – skarcił mnie Jack. – Mieliśmy naprawdę dobry pomysł. Solidny plan. A on i tak nas przebił. Skurczybyk wrócił do gry.

– Nie rozumiem.

– Jeśli przyszedł osobiście, to znaczy, że to jego autorski pomysł. Jego własny, rozumiesz? I jeśli mówię, że był świetny, to mam na myśli kaliber bomby atomowej, a nie fajerwerk na Dzień Niepodległości.

– Nie wiedziałam, że sam się angażuje w kampanie – przyznałam.

– Na pewno dla niego pracowałaś? – rzucił, pewnie nie mając nic złego na myśli, ale ta uwaga mnie ubodła. – Żartowałem – zreflektował się, widząc moją minę. – Rzadko to robi. Ale jeśli faktycznie tak jest, to albo musimy dać z siebie wszystko, albo się wycofać.

– Pomysł to jedno – odchrząknęłam, kryjąc emocje – jeszcze trzeba go skutecznie zrealizować.

Nie wierzyłam, że mówię to ja. Osoba, której najważniejszy plan w życiu legł w gruzach przez roztrzepanie.

– Pewnie masz rację. – Jack się uspokoił. – Nawet z najlepszym pomysłem będzie im trudno bez naszego zaplecza.

Skinęłam tylko głową i pomachałam do koleżanki z pokoju, która właśnie wychodziła z budynku.

– Przepraszam, Jack, muszę coś przekazać Ally. Widzimy się w poniedziałek – rzuciłam przez ramię, ruszając przed siebie.

– Jasne. Udanego weekendu!

Pognałam do mojej towarzyszki w zbrodni, żeby przekazać jej najświeższe informacje i ustalić plan działania na przyszły tydzień. Dzięki temu chociaż przez chwilę mogłam przestać myśleć o światełkach, jemiole i słowach Alexa, co do których nie miałam pewności, że naprawdę opuściły jego usta.

* * *

Weszłam do kamienicy, witając już w myślach nadchodzące dwa dni zupełnego lenistwa. Nadal próbowaliśmy z Dennisem wycisnąć z naszego malutkiego mieszkania, ile tylko się da, doceniając niski czynsz, własne towarzystwo i inne zalety tego miejsca. Każdego upalnego dnia cieszyłam się, że stare budownictwo zapewnia chociaż chwilową ulgę, oferując chłód surowych murów zaraz po przekroczeniu progu. Oparłam się o ścianę, żeby przez chwilę rozkoszować się zimnem starych kafli za plecami i ciszą gwarantowaną przez masywne drzwi.

Było dość wcześnie, więc mogłam pobyć tu sama zanim pozostali lokatorzy zaczną schodzić się do mieszkań, zaczynając weekend. Ścisnęłam trzymaną w ręku marynarkę i przymknęłam oczy. Miarowy oddech odbijał się od pustych ścian, odpowiadając ledwie słyszalnym echem, ale już za chwilę zmąciło go dudnienie, którego źródłem okazał się Dennis zbiegający po schodach w śpiewającym nastroju. A przynajmniej był taki, dopóki nie zobaczył mnie przy wejściu. W momencie, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zastygł w pół kroku ze sportową torbą przewieszoną przez ramię.

– Jesteś wcześniej… – Zaśmiał się nerwowo, czym wzmógł moją czujność.

– Czy to jakiś problem? – Zmierzyłam go wzrokiem, a wtedy nieudolnie zaczął chować się za słupkiem, którym zakończone były schody.

– Nie… skądże.

– To czemu się kryjesz?

– Zaskoczyłaś mnie po prostu – rzucił od niechcenia, a ponieważ był najgorszym kłamcą na świecie, potraktowałam to jak zaproszenie do sprzeczki.

– Idziesz na siłownię? Czy może po kryjomu się wyprowadzasz? – Wskazałam na torbę.

– Aaa to… tak! Idę z Oliverem na siłownię – połknął haczyk niczym najmniej ogarnięta ryba w stawie.

– Mówiłeś, że pokrywasz dzisiaj czyjąś popołudniową zmianę – przypomniałam mu, podchodząc powoli do schodów, żeby nie miał dokąd zwiać.

– To… to nieaktualne – zająknął się, uciekając wzrokiem.

– Szczęściarz z ciebie – kontynuowałam – od jakiegoś czasu ciągle kazali ci pracować w piątki…

– To przesłuchanie? – obruszył się.

– Tylko jeśli masz coś do ukrycia. – Zmrużyłam oczy. – Masz?

– Rose…

– Dennis… – nie dawałam za wygraną. – Jeśli nie chcesz, nie mów, ale nie wciskaj mi chociaż kitu. – Pomasowałam skroń.

Dennis usiadł na schodach, przez co nasze twarze znalazły się na podobnym poziomie. Położył obok siebie torbę i zakłopotany potarł kark.

– Oliver, serio? – westchnęłam z politowaniem. – Przecież ten człowiek jest niemal zrośnięty z kanapą. Albo swoim ulubionym stołkiem w pracowni.

– Pierwszy mi przyszedł na myśl – burknął Dennis.

– Zastanawiam się raczej – zaczęłam – dlaczego musiałeś się uciekać do tak desperackich kroków. – Usiadłam obok i położyłam swoje rzeczy na stopniu poniżej.

Mój przyjaciel przez chwilę bił się z myślami, a potem rozpiął zamek torby i wyjął z niej rakietę do tenisa, patrząc przy tym na mnie z obawą.

– Nie chciałem, żeby było ci przykro – powiedział cicho.

– Bo grasz w…

Dennis pokręcił powoli głową, chowając sprzęt z powrotem, podczas gdy ja zrobiłam użytek z ostatnich szarych komórek pozostałych po tygodniu wytężonej pracy.

– Nie chodzi o to w „co”, tylko z „kim”? – zapytałam, ważąc każde słowo, a spojrzenie mojego przyjaciela wystarczyło za odpowiedź.

– Mamy to? – usłyszałem znajomy głos należący do jedynej osoby w tym biurze, która nigdy nie pukała do drzwi, a mimo to nikt nie odważył się jej wyrzucić.

Podniosłem zmęczony wzrok na kobietę zajmującą teraz całą przestrzeń mojego gabinetu, opierającą się o framugę z założonymi rękami. Usta pokryte jaskraworóżową szminką wykrzywiła w uśmiechu. Rozpiąłem kołnierzyk koszuli i podszedłem do barku, skąd zabrałem dwie szklanki z grubego szkła i napoczętą butelkę bursztynowego alkoholu. Moja towarzyszka zamknęła drzwi i usiadła na sofie, krzyżując długie nogi w opinających ją skórzanych spodniach. Podałem jej drinka, a sam stanąłem przy oknie.

– To jeszcze nie toast zwycięstwa – przyznałem – ale…

– Ale? – Uniosła brew, upijając mały łyk.

– Przygotuj swoje mróweczki, Madison – posłałem jej diabelski uśmiech – mogą być potrzebne.

– Jasne. – Kiwnęła głową, wychyliła resztę drinka i odstawiła szklankę na blat stolika.

– Dzięki.

Szefowa działu kreatywnej reklamy zostawiła mnie samego, a ja zacząłem sprawdzać, czy muszę się czymś jeszcze zająć przed wyjściem.

– A jednak odniosłem dzisiaj jakiś mały sukces – mruknąłem do siebie, przywołując w pamięci reakcję Rose na nasze niespodziewane spotkanie.

* * *

– Skup się! – wydyszałem po raz kolejny, rzucając się do piłki, która poleciała w zupełnie innym kierunku, niż powinna.

– Jestem skupiony! – huknął na mnie Dennis, unosząc wysoko ręce, przez co wyglądał jak niedźwiedź szykujący się do ataku.

Przynajmniej tak było do momentu, dopóki nie zgiął się wpół, kiedy odbity przeze mnie z całej siły pocisk pokonał trasę od ściany do jego czoła. No cóż – w przypadku Dennisa rozmiar był odwrotnie proporcjonalny do koordynacji. Podszedłem i podałem mu dłoń, pomagając wstać.

– Co cię gryzie? – zapytałem, podchodząc do torby i rzucając mu ręcznik.

Folker wytarł czoło, dziękując skinieniem głowy i sięgnął po bidon.

– Takie tam kłopoty w raju. – Zbył mnie ruchem ręki, opadając na krzesło. – Nie udało mi się wymknąć niepostrzeżenie z domu.

– Zacznę od tego, że nie wiem, czemu stwierdziłeś, że musisz to robić po kryjomu. – Zaśmiałem się.

Dennis spojrzał na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa.

– Nie oczekuję, że zrozumiesz.

– Chryste, następny… – Schowałem twarz w dłonie. – Na pewno nie jesteście rodzeństwem?

– Widziałeś kiedyś Ryana? – Ożywił się. – Pokroiłbym się za takie geny.

– Bez szczegółów proszę – rzuciłem w niego piłką. – To co, pokłóciliście się? Były łzy, potłuczone talerze i zapowiedź cichych dni?

Choć robił to niby od niechcenia i bez podawania szczegółów, to mimo wszystko Folker był moim źródłem informacji o Rose. A do tego niezłym kumplem i fatalnym graczem w squasha, nad czym pracowaliśmy od dłuższego czasu z dość marnym skutkiem.

– Gorzej. – Zawiesił spojrzenie na ścianie przed sobą. – Była rozczarowana. Co swoją drogą sprawia, że bliżej jej do ciebie niż do mnie – rzucił, łapiąc za rakietę i ustawiając się w pozycji do gry.

– Ostatnie, o czym marzę, to by być dla niej jak brat – poinformowałem Dennisa, stając obok i szykując się do odbicia.

– Bez szczegółów proszę – przedrzeźnił mnie z szyderczym uśmiechem, zanim rzucił się na piłkę, prawie zabijając o własne nogi.

Niecałą godzinę później pożegnaliśmy się, a Folker mimochodem wspomniał, że nie możemy za tydzień zagrać, bo idzie do baru z Rose i jej znajomymi z pracy. Tradycyjnie udałem, że ta dodatkowa informacja zupełnie nie jest mi potrzebna i po dżentelmeńsku nie drążyłem tematu. Do tego totalnie niechcący przy porannej kawie w poniedziałkowy poranek rzuciłem temat wspólnego wyjścia. Fakt – o tej porze w kuchni jest największy ruch, ale to było oczywiście totalnie nieistotne.

Szczęściu trzeba czasem pomóc – czyż nie tak?

Ślęczałam nad tym trzeci dzień, wyrywając sobie z głowy rude pęki włosów – i tak ostatnio służyła tylko do tego, żebym miała na czym zaczepić okulary. Zrobiłam z naszego gabinetu coś przypominającego kryjówkę badacza teorii spiskowych. Ally uciekła do innej części biura, zostawiając mnie pod stosem wydruków i kubków, otoczoną ścianami wytapetowanymi dużymi arkuszami połączonymi strzałkami i okraszonymi kolorowymi karteczkami. Siedziałam wpatrzona jak sowa w jedną z plansz, starając się zrozumieć, czym Stackhouse mogło nas przebić. Jaki był ich sekret?

Jego sekret.

W poniedziałek Jack był pełen entuzjazmu – przecież i tak wyselekcjonowali nas z wielu innych ofert. Wczoraj już tylko dobrej myśli, a dziś zaczął analizować, co mogliśmy zrobić lepiej, chociaż dopiero co spotkaliśmy się z klientem i nie zapadła jeszcze żadna decyzja. Powtarzałam sobie, że taki proces trwa, ale mimo to za przykładem szefa zaczęłam odczuwać pewien niepokój. Jakbyśmy byli zwierzyną, a Alex polującym na nas drapieżnikiem.

Starałam się zrozumieć, z czym konkurowaliśmy, chociaż Jack poradził mi odpuścić i stwierdził, że nie mam szans przejrzeć planów Alexa. Gdzieś w głębi odezwał się we mnie duch rywalizacji i chciałam wierzyć, że to dobry znak, a nie rozpaczliwa próba bezkarnego myślenia o nim w godzinach pracy. Przynajmniej miałam pretekst i nie musiałam się potem karcić.

Przymknęłam oczy, ale obrazy i komentarze nadal zlewały się w bezkształtną masę bez krzty sensu. Czy powinnam się pogodzić z faktem, że może i jestem dobra, ale Alex jest po prostu świetny? Wiedziałam o tym, a nadal próbowałam konkurować z nim w obszarze, na którym mógł mnie ograć jak dziecko.

– Przychodzę w pokoju. – Ktoś pomachał przez szparę w wejściu kawałkiem białego papierowego ręcznika.

– Wolałabym kogoś z pomysłem, a nie pokojowymi zamiarami. – Wyciągnęłam rękę i pchnęłam lekko drzwi, za którymi pojawiła się Ally, przynosząc wodę z lodem.

Wzięłam od niej jedną ze szklanek i ponownie usadowiłam się w centralnej części pokoju otoczona moim dziełem sztuki.

– Mam nadzieję, że piątek aktualny – powiedziała, dociskając kolorową karteczkę, która ledwo trzymała się plakatu promującego jakiś napój energetyczny, jednego z powstałych przy udziale Stackhouse.

– Tak, tak – mruknęłam.

– Zostawiam cię tu, ale gdybyś mogła nie oszaleć w gabinecie, rozsiewając złe fluidy do pracy, będę wdzięczna – powiedziała Ally całkiem poważnie i bez cienia złośliwości, a potem odeszła w głąb biura.

Spojrzałam przez drzwi, które pewnie zostawiła otwarte, żeby wypuścić z pokoju skumulowaną energię blokującą mój proces twórczy. Za nimi w zakamarkach biura siedzieli ludzie pozamykani w swoich norkach, jak myszy próbujące przezimować w skomplikowanym systemie tuneli. Dobrze wykonujący swoją pracę, zgodnie z harmonogramem i sprawdzonymi zasadami. Od lat.

Rozejrzałam się dookoła i nagle uderzyła we mnie myśl – tak oczywista, że byłam zła, iż potrzebowałam aż kilku dni i dodatkowo nieprzespanych nocy, żeby na to wpaść.

Chaos. Stackhouse to chaos. Burzliwy, pełen życia i odważny chaos. Podejmujący ryzyko, lubiący kontrowersje i tajemnicę, niebojący się zmieniać czegoś na ostatnią chwilę, a przy tym skuteczny. Mały kijek, który stara się zawrócić rzekę i niech mnie… udaje mu się to.

Zerwałam się z fotela – wyrzuciłam wszystkie karteczki do kosza i zmazałam notatki od poniedziałku kreślone markerem na białej tablicy w rogu pokoju – kiedy to porwałam się na analizowanie naszych szans w starciu ze Stackhouse. Bez informacyjnego szumu, który sama sobie zaserwowałam, zobaczyłam coś, dzięki czemu zrozumiałam, co chciał mi powiedzieć Jack, chociaż pewnie sam nie wiedział, jak to ubrać w słowa.

Alex parł do przodu. Nie podążał za trendami z poprzednich kampanii – on tworzył trendy. I chociaż pewnie oznaczało to, że nie wpasuje się w główny nurt, gdzie są duże projekty i jeszcze większe pieniądze, to jednak miał swoją niszę i określony cel. Specjalnością Stackhouse nie były reklamy płatków śniadaniowych w czasie głównego pasma reklamowego ze szczęśliwą rodziną siedzącą przy stole, a to znaczyło, że ciężko będzie nam go przebić, jeśli faktycznie zaskarbił sobie względy potencjalnego klienta i trafił w jego wizję.

– Po twojej minie widzę, że w końcu to do ciebie dotarło. – Usłyszałam nad głową Jacka, który pojawił się nagle obok. Byłam tak zamyślona, że nawet nie zarejestrowałam jego obecności.

– Co konkretnie? – zapytałam, licząc, że teraz podzieli się ze mną jakąś tajemnicą poliszynela, ale prawda okazała się zgoła inna.

– Ten facet to pieprzony midas reklamy – przyznał otwarcie, wzruszając ramionami, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedł, zostawiając mnie samą.

– Nie wygramy tego. – Dogoniłam go, kiedy próbował zaszyć się w swoim gabinecie.

– Tego nie powiedziałem. – Podniósł na mnie wzrok.

– Nie zadzwonili? – Zrobiłam zbolałą minę.

– Jeszcze nie – przyznał, patrząc przed siebie.

– Myślisz, że odrzucą naszą ofertę?

– Nie wiem. Jest wcześnie – dodał zupełnie nieprzekonany.

– Bzdura. Nie jest wcześnie. – Przygryzłam kciuk, nerwowo patrząc na wiszący przede mną kalendarz. – Pracujemy nad tym od kilku miesięcy. Rozmawiamy z nimi od tygodni. To spotkanie miało być formalnością…

– A oni mieli podjąć ostateczną decyzję w ciągu paru dni – dokończył Jack. – Wiem. Wszystko to wiem. – Stanął do mnie tyłem.

Poczułam ukłucie gdzieś w środku. Odeszłam ze Stackhouse, mając wielkie plany. Nie tylko na swoją karierę – chciałam też zapomnieć o mojej, pożal się Boże, chwili słabości. Pomyśleć, że teraz los zakpił ze mnie okrutnie, stawiając na mojej drodze nikogo innego jak właśnie faceta, od którego w jednej minucie chciałam trzymać się z daleka, a w drugiej rzucić mu się w ramiona. I tak w kółko przez ostatnie parę miesięcy.

Zacisnęłam dłonie w pięści i wróciłam do siebie, ignorując po drodze wszelkie próby nawiązania kontaktu ze strony pracowników. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam powoli oraz metodycznie składać wszystkie swoje plansze, plakaty i karteczki. Jedno na drugim, dopóki nie pojawił się przede mną pokaźny stos, na który patrzyłam teraz z góry, przygryzając zdenerwowana wargę.

– W tym wydaniu jesteś przerażająca. – Głos Ally, która częściowo chowała się za drzwiami, jakbym miała zacząć w nią rzucać losowymi przedmiotami z biurka, wyrwał mnie z otępienia.

– Długo tam czekasz? – zapytałam jedynie, pobieżnie mierząc ją wzrokiem, zanim wróciłam do mojego składowiska.

– Wystarczająco długo, żeby zacząć się zastanawiać, czy notes, który zostawiłam w szufladzie, jest wart mojego życia.

Podeszłam do wejścia i otworzyłam szeroko drzwi, zapraszając ją do środka. W drodze powrotnej zagarnęłam kosz na śmieci. W milczeniu upychałam do niego kolejne kartki i plakaty, a Ally przerzucała zawartość swojej szafki, od czasu do czasu narzekając pod nosem na kurz pod biurkiem.

– Rose Sullivan? – Podniosłam głowę, słysząc męski głos.

Pytanie dochodziło od strony drzwi, gdzie za bukietem czerwonych róż ledwo mieszczącym się we framudze stał kurier. Ally tylko westchnęła głęboko, zmierzyła mnie wzrokiem i podeszła do okna po przeciwnej stronie pokoju. Przysięgam, że ta dziewczyna miała alergię na wszystko – laktozę, kurz, perfumy, które tak lubiłam, pyłki, mikrofale, promieniowanie słoneczne i moje napady szaleństwa. Wzruszyłam przepraszająco ramionami, odebrałam od dostawcy bukiet i położyłam go na komodzie w rogu pokoju. Kurier nie chciał powiedzieć, kto zamówił kwiaty, ale między szkarłatnymi płatkami znalazłam bilecik przytwierdzony do jednej z łodyg.

Świetna robota. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

Wiadomość była wydrukowana, więc nie mogłam rozpoznać pisma. Mimo to serce podeszło mi do gardła, a puls przyspieszył. Stałam, przyciskając do siebie karteczkę ze sztywnego papieru, bojąc się odwrócić, żeby nie zwrócić uwagi Ally. Jeszcze tego brakowało, a zasypałaby mnie gradem pytań. Przymknęłam oczy, żeby się skupić i wyrzucić z głowy głupie myśli. Nie byłam pewna, czy jego intencje były szczere, czy po prostu chciał mnie wyprowadzić z równowagi, bo staliśmy po przeciwnych stronach barykady. Wiedziałam tylko, że przez ponad pół roku nie odezwał się nawet słowem, a teraz, kiedy dowiedział się, że jesteśmy konkurentami, przysłał bukiet z trzystu pieprzonych róż.

– To pewne? – zapytałem Chloe, odbierając kolejne dokumenty do podpisu.

Zrobienie z niej mojej asystentki było kolejnym genialnym pomysłem. Po odejściu Sullivan okazało się, że naprawdę potrzebuję kogoś, kto pomaga mi ogarnąć cały ten bajzel. A ona świetnie się do tego nadawała i zdążyła już sprawdzić się w recepcji, więc z czystym sumieniem ściągnąłem ją na górę. Co więcej, mogłem być spokojny o plotki o rzekomych romansach z kuszącą asystentką, ponieważ jej związek z Loganem nadal kwitł. Nie licząc momentów, kiedy przychodził jak zbity pies przeprosić ją za coś, a ona rzucała w niego notesem, zszywaczem albo piłeczką antystresową. Albo zostawiała puste biurko, żeby zanieść mu przypalone ciastka na zgodę. Tym samym pula plotek miała się całkiem dobrze, zapewniając mi święty spokój.

Nawet nie wspomnę o tym, że wiedziała o wszystkim, co dzieje się w Stackhouse, konkurując w tym temacie z Jesse, którą do tej pory uważałem za królową ula. Nie miałem pojęcia, jak to możliwe, ale wiedziałem jedno. Wystarczyło słowo Chloe i Rose będzie mogła się dowiedzieć, że ani Lea, ani żadna inna kobieta nie pojawiła się w moim otoczeniu, odkąd ona sama przekroczyła po raz ostatni próg tego gabinetu.

– Pewne jak to, że w ciągu roku zobaczy pan na tym palcu pierścionek. – Chloe pomachała mi przed twarzą dłonią wykończonym starannym manicurem i zabrała stosik papierów tuż po tym, jak złożyłem ostatni podpis.

– Mówiłem już, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. – Pogroziłem jej długopisem.

– Jakoś nie mogę się przyzwyczaić. – Odrzuciła w tył czarne lśniące kręcone włosy, krzywiąc się, kiedy jeden z pukli zaczepił się o duże złote kółko w jej uchu. – Poza tym szanuję hierarchię. To jedyne, co nas ratuje w tym bałaganie. Bez obrazy – dodała.

Ach tak – zapomniałem, że zaraz po tym, jak przestała obchodzić mnie dookoła, jakbym był trędowaty, poczuła się na tyle pewnie, żeby dawać upust swojemu niewyparzonemu językowi. Czasem do tego stopnia, że naprawdę tęskniłem za Rose. Mówiłem już – geniusz.

Oczywiście chodzi mi o czysto zawodowe pole.

– A więc skąd… – zacząłem, ale Chloe natychmiast przerwała rozentuzjazmowana.

– Nigdy nie ujawniam swoich informatorów – rzuciła mi spojrzenie spod zmarszczonych brwi i westchnęła z udawanym wyrzutem – i wiem, co mówię, panie Stack. Podjęli już decyzję. Nie znam szczegółów, ale przysięgam na życie swojej matki, że to prawda.

– Jakoś ciężko mi w to uwierzyć… – mruknąłem do siebie i odchyliłem się na krześle, a Chloe fuknęła.

– Zobaczy pan. Moje źródła są pewne. A teraz idę to zanieść do mrowiska. – Zabrała plik papierów i zniknęła za drzwiami.

Spacerowałem po pokoju, zastanawiając się, dlaczego telefon milczał, skoro zrobiłem na nich wrażenie. Mało powiedziane – kupili wszystko i odprowadzali mnie do drzwi wzrokiem dziecka, które zobaczyło wystawę pełną kolorowych landrynek. Już miałem zbierać się na spotkanie ze Scottem, gdy telefon w mojej kieszeni zawibrował. Na ekranie ukazał się nieznany numer, a ja na wszelki wypadek rzuciłem się do barku po sól, której czasem używałem do tequili, kiedy przychodził Cameron. Wysypałem szczyptę za lewe ramię i dopiero wtedy odebrałem połączenie. Wolałem nie ryzykować, w razie gdyby Chloe okazała się jakąś wiedźmą, zwłaszcza że pochodziła z Nowego Orleanu, więc metryka grała w tym wypadku na jej korzyść.

– Alexander Stack – przedstawiłem się pewnym tonem, zamykając drzwi.

– Dzień dobry, panie Stack – przyjemny dla ucha kobiecy głos powitał mnie z drugiej strony aparatu. – Jestem asystentką zarządu Sport Phantom. Chciałabym zaprosić pana do naszego biura, w poniedziałek o dziesiątej. Pan McKennie chciałby osobiście się spotkać i porozmawiać.

Spojrzałem przez rolety na puste biurko mojej asystentki i przełknąłem ślinę.

– Oczywiście. Poniedziałek o dziesiątej.

– Świetnie. Prześlę panu szczegóły.

– Czy pan McKennie wspominał, o czym chciał porozmawiać? – zapytałem najmilszym głosem, na jaki było mnie stać.

– Niestety, panie Stack. To poufna informacja i nie została mi przekazana – odpowiedziała uprzejmie.

Nie wiem, po co pytałem. Cholera, istniał jeden powód, dla którego sam właściciel chciał ze mną rozmawiać.

Mamy to.

– Żartujesz sobie?! – syknęłam, zamykając pospiesznie drzwi gabinetu Jacka, który wezwał mnie w trybie pilnym do siebie. W samą porę, żebym nie musiała tłumaczyć się Ally z ogromnego bukietu stojącego dumnie w kącie naszego pokoju.

Jack pocierał kark, chodząc od jednej ściany do drugiej.

– Nikt nie może na razie o tym wiedzieć – powiedział poważnym tonem i się zatrzymał.

– Jasne. Będę milczała jak grób – obiecałam, kładąc dłoń na walącym jak szalone sercu. – Kiedy się dowiedziałeś?

– Przed chwilą. Natychmiast po ciebie zadzwoniłem. Wiesz, co to oznacza, Rose?

Zakryłam dłonią usta i pisnęłam stłumionym głosem:

– Mamy to!

* * *

Absolutnie nic nie mogło mi teraz popsuć humoru. Nawet nieświeże mleko, które nieopatrznie wlałam sobie rano do kawy, czy Ally wzdychająca ostentacyjnie za każdym razem, kiedy mijała bukiet. Róże, które jeszcze niedawno wyprowadziły mnie z równowagi, wydawały się teraz idealnym uzupełnieniem naszej dość smutnej biurowej przestrzeni.

Ciężka praca, czasem błądzenie po omacku i odrobina intuicji sprawiły, że Rose Amber Sullivan właśnie wygrała swoje pierwsze poważne zlecenie. Natychmiast po spotkaniu z Jackiem ukryłam się w łazience i napisałam wiadomość do Dennisa. Nie mogłam jeszcze paradować po biurze z hollywoodzkim uśmiechem, a musiałam się z kimś podzielić tą świetną nowiną. Siedziałam więc zamknięta w kabinie, przebierając nogami, podczas gdy mój współlokator przesyłał niezliczone ilości wykrzykników, gratulacji i gwiazdek symbolizujących mój triumf. Dopiero po kilku minutach z zupełnie obojętną miną wróciłam do gabinetu, gdzie do końca dnia próbowałam się skupić na czymkolwiek, co mogło sprawić, by po mojej twarzy nie błądził szeroki uśmiech.

Kiedy w końcu dotrwałam do piątku, jak nigdy cieszyłam się, że Dennis zaczyna w sobotnie popołudnie całodobowy dyżur. Odkąd wróciłam do domu po podzieleniu się z nim dobrą nowiną, nie ustawał we wdrażaniu w życie kolejnych metod świętowania. Tym sposobem w ciągu paru dni zaliczyliśmy francuskie śniadanie na dachu kamienicy. Co tu dużo mówić – nie do końca legalne i wymagające przekupienia dozorcy oraz wdrapania po chyboczącej się metalowej drabince.

Do tego doszedł wieczór filmowy, przez który przedwczoraj prawie spóźniłam się do pracy, i wizyta w naszej ulubionej lodziarni na drugim końcu miasta. Pozostało mi jeszcze tylko przetrwanie wieczornego wyjścia na drinki w jakiejś nowej knajpie w centrum i będę mogła w końcu odpocząć.

– Już nie mogę się doczekać… – westchnęła Ally, gapiąc się na jednego z grafików, z którym współpracowałyśmy przy kampanii, parzącego właśnie kolejny kubek kawy. Spojrzałam na smolisty napój przede mną, ciesząc się, że nie ja jedna ledwo żyję. Skoro już najgorsze za nami, chyba powinnam udać się na odwyk od kofeiny.

– Czemu po prostu się do niego nie odezwiesz? – zapytałam, gmerając sztućcami w pudełku z makaronem.

– Tutaj? – syknęła konspiracyjnym szeptem, pochylając się w moją stronę. – Co miałabym mu powiedzieć?

– Pracujecie razem. A ty jesteś dość bystra, więc pewnie szybko pokierowałabyś rozmowę na odpowiedni tor. – Wskazałam na nią widelcem, z którego za moment porwałam kawałek kurczaka.

Ally zmarszczyła czoło i prychnęła, unosząc kubek z blatu.

– Jakoś nie czuję się dobrze z tym, żeby przyjmować rady dotyczące randkowania od ciebie – odpowiedziała zupełnie poważnie, upijając łyk, a ja zakrztusiłam się jedzeniem. – To znaczy nie obraź się, ale nie masz stałego faceta, a nie wyglądasz na łamaczkę męskich serc. – Wzruszyła przepraszająco ramionami.

– Twoja szczerość jest urzekająca. – Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się pod nosem.

No dobrze – może nie nadążałam za trendami i stawiałam raczej na wygodę, ale to jeszcze nie powód, żeby mnie tak dyskredytować. Byłam o tym całkowicie przekonana, dopóki nie wstałyśmy z miejsc i nie zwróciłam uwagi na swoje odbicie w szklanej tafli oddzielającej nas od przestrzeni biurowej. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że korzystając z poluzowania zasad ubioru na co dzień obowiązujących w WallisAd, na nasze szalone piątkowe wyjście wybrałam z niewielkiej szafy prostą, sięgającą kolan jeansową szmizjerkę i sandałki na niewielkim koturnie. Istna królowa piątkowej nocy. Ally przechwyciła mój wzrok i położyła mi dłonie na ramionach.

– Właśnie o tym mówię – dodała z triumfem i pognała do gabinetu, gdy tylko nasz towarzysz parzący kawę zwrócił na nią uwagę.

– I ty to mówisz… – mruknęłam, drepcząc za nią i kręcąc głową z niedowierzaniem.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Nakładem wydawnictwa Amare ukazało się również:

Wredny szef, ambitna stażystka i… miłość, której nie było w planie!

Gdyby istniała nagroda dla najbardziej złośliwego przełożonego, Alexander Stack wygrałby w przedbiegach. Chyba że na jego drodze stanęłaby przeciwniczka o równie ciętym języku i determinacji godnej podziwu. A do tego jej sprytny plan, który nigdy nie miał ujrzeć światła dziennego…

Stało się jednak inaczej, a Rose Sullivan, ambitna stażystka znanej agencji reklamowej, została zmuszona do zawarcia z Alexandrem niecodziennego układu. Wspólnie pracując nad ociepleniem wizerunku znienawidzonego szefa wśród podwładnych, zbliżają się do siebie i odkrywają, jak bardzo mylące potrafi być pierwsze wrażenie.

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu facebook.com/WydawnictwoAMARE. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmentów powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Jak nie zepsuć palanta
Epilog
Dziękuję…

Jak nie zepsuć palanta

ISBN: 978-83-8219-822-5

© Anna Craft i Wydawnictwo Amare 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Beata Kostrzewska

Korekta: Magdalena Brzezowska-Borcz

Okładka: Mateusz Rękawek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://wydawnictwo-amare.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek