Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Babcia Klary Sawickiej wychodzi za mąż!
I to za kogo! Za jednego z najsłynniejszych polskich aktorów starszego pokolenia!
Przeprowadza się do dworku swego narzeczonego i prosi Klarę o pomoc w organizacji ślubu.
Machina radosnych przygotowań rusza, ale nikt się nie spodziewa, że wnuk narzeczonego babci postanowi pokrzyżować matrymonialne plany dziadka.
Ma doskonały pomysł.
Ale czy na pewno?
Co zrobisz, kiedy w Twoje plany wkradnie się miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Copyright © Zuzanna Samulska, 2024
Projekt okładki
Agnieszka Zawadka
Zdjęcia na okładce
Natalia Schwarz (Adobe.Stock),
Tuân Nguyn Minh (Unsplash)
Redaktorka prowadząca
Marta Burzyńska
Redakcja
Alicja Matyjas
Korekta
Magdalena Białek
ISBN: 978-83-8352-490-0
Warszawa 2024
Mojemu Synowi.
Zawsze pamiętaj o prostym sekrecie:
„Dobrze widzi się tylko sercem.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.
KLARA
Łzy przekraczały już granicę powiek, więc zdecydowałam się nie opierać dłużej pokusie. Usiadłam na pokrytej brudem podłodze windy i wybuchłam nieskrępowanym płaczem. Naprawdę mimo usilnych starań nie byłam w stanie powstrzymać łkania. Nie zmieniała tego nawet obecność faceta, który utknął ze mną w ciasnej przestrzeni zawieszonej gdzieś pomiędzy siódmym a ósmym piętrem. Szlochałam z nadzieją, że uda mi się w spokoju wylać przynajmniej część z nagromadzonych pokładów żalu, frustracji i wściekłości. Oczywiście nic z tego.
– Proszę pani, dobrze się pani czuje? – spytał mój towarzysz, którego przez łzy nie mogłam wyraźnie zobaczyć.
Poruszający się zarys sylwetki świadczył jednak o tym, że mężczyzna pochylił się nade mną. Pewnie moje zachowanie zaniepokoiło go bardziej niż zepsuta winda. Utknąć między piętrami to nic przyjemnego, ale jeśli za jedyne towarzystwo ma się wyjącą histeryczkę, sytuacja robi się naprawdę nieciekawa. W końcu nigdy nie wiadomo, co takiej może przyjść do głowy.
– Tak, czuję się doskonale – załkałam. Chciałam uspokoić faceta, ale nie sądziłam, by mi się to udało.
– Czy pani cierpi na klaustrofobię? Proszę głęboko oddychać – poradził. – Na pewno za moment winda ruszy. To się czasami zdarza w tym budynku, ale usterka nigdy nie trwa zbyt długo. Zresztą nacisnąłem już przycisk alarmowy.
– Nie mam klaustrofobii. Raczej nazwałabym to fobią przed życiem – sprostowałam.
Facet wciąż się nade mną pochylał, a z całej jego postaci biło współczucie dla mojego żałosnego jestestwa.
– Proszę tak nie mówić. Rozumiem, depresja to poważna choroba… – zaczął tonem pełnym sztucznej empatii, ale nie zamierzałam pozwolić mu na jakieś jałowe pocieszanie.
– Na depresję także nie cierpię. Chociaż mam wrażenie, że rzeczywiście załamanie nerwowe czeka tuż za rogiem – odparłam przez łzy i poprawiłam kolorową sukienkę, którą miałam na sobie.
Sukienka była długa, lecz znając moje zdolności, istniało spore prawdopodobieństwo, że podczas siadania odsłoniłam część ciała, którą niekoniecznie chciałabym świecić przed obcym człowiekiem. Na szczęście tego akurat łaskawy los postanowił mi oszczędzić. Okazało się, że z sukienką wszystko jest w porządku, lecz podejrzewałam, że gdybym zerknęła w lustro, przeraziłabym się widokiem własnej twarzy. Przy tak obficie ronionych łzach musiałam przypominać moją bratanicę Lilkę, gdy ta dorwała się do kosmetyczki swojej mamy. Dotarłam jednak do punktu, w którym, o ile miałam przykryty tyłek, nie znałam słowa „wstyd”. Na fali tego uczucia wraz ze łzami wypływały ze mnie wszystkie porażki.
– Więcej pana nie spotkam, więc co mi szkodzi? Mogę panu powiedzieć, że jestem najbardziej pechowym człowiekiem świata. Powinnam już dawno zostać umieszczona w Księdze Rekordów Guinnessa. Szczerze mówiąc, pan też sporo ryzykuje, będąc w tak niewielkiej odległości ode mnie. Może pan oberwać rykoszetem. Żeby nie było, że nie ostrzegałam – powiedziałam, pociągając nieelegancko nosem.
– No już proszę nie przesadzać. Zepsuta winda zdarza się dość często. Wcale nie potrzeba do tego jakiegoś niesamowitego pecha – zaoponował. – Poza tym nie za bardzo mam wybór, nie uważa pani? – W jego głosie usłyszałam śmiech.
Facet sobie żartował i ewidentnie nie miał pojęcia, o czym mówi, ale skąd miałby je mieć? Na moim czole nie zostało przecież wypisane, że stanowię żywy dowód na prawdziwość praw Murphy’ego, więc nie mógł wiedzieć, iż w świecie Klary Sawickiej naprawdę wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie. Jeśli coś może się nie udać, to się nie uda, a najlepsze wyjście jest zawsze zaminowane.
Cała seria nieszczęść rozpoczęła się wraz z nagłą śmiercią mamy. Miałam wówczas piętnaście lat i w swojej młodzieńczej brawurze sądziłam, że nic złego nie może mnie spotkać. Pomyłka. Los przygotował dla mnie niewyobrażalny cios w postaci tętniaka zlokalizowanego niczym bomba w brzuchu mojej mamy. Bomba, która wybuchła pewnego jesiennego popołudnia, bezpowrotnie zabierając mi szczęśliwą rodzinę i spokojne dzieciństwo. Potem wszystko szło już lawinowo.
– Przesadzam? To proszę mi powiedzieć, jak często zdarza się panu taki tydzień: w poniedziałek potłukł mi się telefon; we wtorek dałam się nabrać oszustom, a oni bezlitośnie wyczyścili mi konto z oszczędności; w środę przeszłam prawdziwą mękę z policją, by w końcu dowiedzieć się, że za naiwność się płaci i nie mam szans odzyskać pieniędzy. Kiedy zaś wyszłam z komisariatu, zauważyłam, że jakiś palant zaparkował w zderzaku mojego stareńkiego samochodu.
– No tak, trochę niefortunne zdarzenia – usłyszałam, ale postanowiłam zignorować ten banał i kontynuowałam:
– Dzisiaj kolega z pracy, z którym hmm… – zawahałam się, szukając odpowiedniego określenia – …nawiązywałam też relację bardziej prywatną, powiedział mi, że właśnie się zaręczył. Nie muszę chyba dodawać, iż to nie ja jestem szczęśliwą narzeczoną. A kiedy próbowałam uciec z tej zafajdanej firmy, by nie patrzeć na zadowoloną gębę zakłamanego dupka, zablokowała się winda. I do tego nie zdążę na urodziny babci. – Znów niebezpiecznie załamał mi się głos.
– Koleś był totalnym frajerem, skoro grał na dwa fronty – ocenił mój rozmówca.
– Wie pan, czasami myślę, że gdybym nie pozwalała sobie na naturalność, to przynajmniej sfera uczuciowa układałaby mi się jakoś lepiej. Bo siwe włosy chyba dobrze wyglądają tylko na Instagramie, a w prawdziwym życiu trzeba być wymuskaną lalą…
A ja zdecydowanie nie mogłam nazwać się wymuskaną lalą. Dbałam o siebie, ale niewiele mogłam zrobić z tym, że… no cóż… byłam zupełnie siwa. Pierwsze siwe kosmyki dostrzegłam tuż po śmierci mamy, a potem z każdym kolejnym miesiącem przybywało srebra na mojej głowie. Początkowo nie przejmowałam się tym szczególnie, ale w końcu zaniepokojona zaczęłam szukać pomocy w medycynie. Zostałam przebadana wzdłuż i wszerz, lecz lekarze wykluczali choroby jedną po drugiej, aż w końcu bezradnie rozłożyli ręce. Wydawałam majątek (ojca i macochy, bo własnego nie posiadam) na trychologów oraz fryzjerów, ale oni także nie mieli pomysłu na to, jak mi pomóc. „Taka pani uroda”, słyszałam wielokrotnie, na co miałam chęć dodać, że chyba raczej brak urody.
Walczyłam z tym bezlitosnym procesem za pomocą środków naturalnych i chemicznych, lecz jedyny efekt, jaki udało mi się osiągnąć, to włosy nie tylko siwe, ale także bardzo zniszczone. W dodatku wszelkie stosowane przeze mnie zabiegi działały jedynie przez kilka dni, a potem zaczynał się wyłaniać nieestetyczny srebrny odrost. Cała ta walka kończyła się zresztą bolesną reakcją alergiczną.
Ostatecznie, skrajnie zmęczona, stanęłam przed wyborem: nadal katować włosy farbami i walczyć z odrostami oraz alergią lub pogodzić się z losem. Wybrałam to drugie i cztery lata temu definitywnie pożegnałam się z farbami. Pozostawiłam włosy w spokoju, a one rosły zdrowe, lśniące srebrem, gdzieniegdzie tylko poprzetykane czernią. Moja bratanica Lilka twierdziła, że wyglądam jak Elsa z Krainy lodu i nie ukrywam, że bardzo mi się to porównanie podobało. Jedynym ograniczeniem był dla mnie dobór kolorów ubrań: bezwzględnie unikałam czerwieni w obawie, że mogłabym przypominać flagę Polski. Poza tym nie walczyłam z naturą i szłam przez życie, wmawiając sobie, że znaczenie ma to, co w głowie, a nie na niej.
Oczywiście tego wszystkiego nie powiedziałam głośno. Moje poprzednie wyznanie już chyba i tak zrobiło piorunujące wrażenie, bo facet aż przysiadł obok mnie na podłodze i także oparł się o zimną ścianę windy.
– I te wszystkie nieprzyjemności spotkały panią w ciągu jednego tygodnia? – spytał z niedowierzaniem w głosie, wyciągając przed siebie długie nogi.
– Wszystko, co do dnia. – Pokiwałam triumfalnie głową. Raczej nie powinnam czuć satysfakcji, a jednak ucieszyłam się, że przynajmniej miałam rację. – Poza włosami oczywiście. To akurat zajęło lata – dodałam.
Pomyślałam, że skoro już podzieliłam się z nim całą paradą porażek, jaka przedefilowała przez moje życie, wypadałoby chociaż zobaczyć, z kim mam do czynienia. Wytarłam więc oczy, a potem odwróciłam się lekko, żeby spojrzeć w twarz mojego rozmówcy. Natychmiast jednak pożałowałam tego ruchu, bo napotkałam najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Należały one do trochę tylko starszego ode mnie modnie ostrzyżonego blondyna o idealnie harmonijnych rysach. Facet naprawdę charakteryzował się nieprzeciętną urodą i szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, jak mogłam to przeoczyć, wchodząc do windy.
Dlaczego nie mogę spotkać takiego mężczyzny, kiedy wystrojona wybieram się z Lucyną na drinka? Dzisiaj zdecydowanie wolałabym się błaźnić przed jakimś miłym, starszym, siwym jak ja panem. Przy nim rozmazany makijaż nie byłby aż tak żenujący. Ale to był właśnie dowód na moje kulawe szczęście.
– Sam pan widzi. Jestem chodzącym niepowodzeniem: tak głupia, by dać się okraść, spłukana doszczętnie, z rozwalonym autem i telefonem, złamanym sercem, a już niebawem bez pracy i perspektyw. Przedtem spędziłam sześć tygodni z unieruchomionym nadgarstkiem, bo potknęłam się o kota mojej macochy. A ponieważ tworzę ilustracje, prawa ręka jest mi niezbędna do pracy. Zresztą o wszystkich moich wypadkach można by napisać wielotomową powieść – powiedziałam, a on zupełnie niespodziewanie wyciągnął rękę i złapał moją dłoń w pocieszającym geście.
Przeszedł mnie trudny do opisania, lecz niezwykle przyjemny dreszcz, który spotęgował się, kiedy uniosłam głowę i zobaczyłam czarujący uśmiech wymalowany na ustach mojego towarzysza. W tym momencie jednak winda drgnęła i ruszyła, a my z zakłopotaniem poderwaliśmy się z podłogi.
– Życzę pani, by teraz już każdy dzień przynosił tylko szczęście. A ten kolor włosów jest… naprawdę intrygujący – powiedział w przestrzeń nieznajomy.
Potem wyprostowany wyszedł przez otwierające się właśnie drzwi windy.
KLARA
Wychodzę za mąż i wyprowadzam się z miasta.
Podczas swego urodzinowego podwieczorku, na który wpadłam spóźniona, babcia Aurelia spuściła prawdziwą bombę. Tak nieoczekiwaną i szokującą, że przy stole w pełnej antyków jadalni zapadła cisza. I można by ją nawet nazwać ciszą absolutną, gdyby nie odgłos krztuszenia się. To ojciec zaczął dusić się herbatą.
Kornel Sawicki, jedyny syn babci Aurelii, wyraźnie nie był zachwycony usłyszaną właśnie rewelacją. Zdziwiłabym się zresztą, gdyby był, bo ojciec miał alergię na jakiekolwiek zmiany. Jego zdaniem życie powinno toczyć się według utartych schematów, a największą zbrodnią człowieka było wykraczanie poza nie. Zmiany wiązały się z ryzykiem, a ryzyko dzielił – jego zdaniem – już tylko jeden mały krok od katastrofy.
Mina jego żony, a mojej macochy, nosiła natomiast znamiona ewidentnej ulgi. Anna pewnie zaczęła się już obawiać, że teściowa zapadła na jakąś poważną chorobę. Macocha musiała zdawać sobie sprawę z tego, że przy takiej ewentualności cała opieka nad schorowaną staruszką spadłaby na nią. Wiedział o tym zresztą każdy, kto znał Annę i Kornela. Nie było innej możliwości, gdyż ojciec, chociaż miał gołębie serce, to jako filolog klasyczny był całkowicie pozbawiony zmysłu praktycznego. Prawdę mówiąc, bałabym się mu powierzyć opiekę nad moim fikusem, a co dopiero oczekiwać, że zajmie się jakąkolwiek istotą wymagającą minimalnej choćby troski i zaangażowania. Pochłonięty na długie godziny antycznymi tomiszczami, gotów byłby o niej zapomnieć.
Na szczęście Anna stanowiła całkowite przeciwieństwo małżonka. Z racji swojego dominującego charakteru, przystosowania do ciężkiej pracy oraz zapewne konieczności, to ona była osobą decyzyjną w tym małżeństwie. Ta postawna kobieta o tlenionych blond włosach i nieco nalanej twarzy okazała się prawdziwym błogosławieństwem dla naszej rodziny po śmierci mamy. Po dziś dzień nie mam pojęcia, czym urzekł ją mój ojciec, ale dzięki niej wszystko w naszym domu miało ład, porządek, a nam niczego nie brakowało. Najbardziej jednak ceniłam Annę za to, że przygarnęła do serca mojego brata i mnie, obdarzając dwójkę niesfornych nastolatków uczuciem i zainteresowaniem.
Z nieskrywaną ciekawością obserwowałam także mimikę swojego starszego o dwa lata brata, Mateusza, oraz jego żony, a mojej serdecznej przyjaciółki – Lucynki. Nie było bowiem żadną tajemnicą, że Mateusz od lat ostrzył sobie zęby na babcine mieszkanie. Obecnie mój brat wraz z rodziną gnieździli się w maleńkiej kawalerce na obrzeżach miasta, gdzie zmagali się z ciasnotą i horrendalnym czynszem, więc wiedziałam, że pomysł babci wyjątkowo przypadnie im do gustu. Trudno zresztą było się dziwić, bo piękne, duże i wygodne mieszkanie w kamienicy ulokowanej w samym centrum Warszawy to nie lada gratka. Tak więc, jak podejrzewałam, oczy Lucyny i Mateusza aż rozbłysły na myśl o zamieszkaniu w takim miejscu.
Byłam ciekawa, kto jako pierwszy odzyska głos. Ojciec nadal walczył z kaszlem, wspomagany w tym przez walącą go pięścią w plecy żonę, więc on siłą rzeczy odpadał. Rodzinny dylemat na szczęście rozwiązała Lilka – rozkoszna niczym aniołek, czteroletnia córeczka Mateusza i Lucyny.
– Co powiedziałaś, babuniu? – dopytała Lilka, zmuszając tym samym babcię Aurelię do ponownego wypowiedzenia tych elektryzujących słów.
– Wychodzę za mąż – powtórzyła babcia, a ojciec, który nieco opanował kaszel, zakrztusił się ponownie i cała zabawa rozpoczęła się od nowa. Nikt już nie zwracał na niego uwagi. – Wychodzę za mąż i się wyprowadzam.
– Za kogo? – odważyłam się zapytać, bo byłam naprawdę ciekawa. Poza tym sądziłam, że to samo pytanie zadaje sobie każdy z nas, ale jakoś nikt nie chciał go wypowiedzieć głośno.
– Pamiętacie, jak w zeszłym roku pojechałam do sanatorium? – spytała babcia, poprawiając swoje siwe, upięte w elegancki kok włosy.
Oczywiście, że pamiętaliśmy. Babcia wyjechała na trzy tygodnie do Buska-Zdroju, a po tym czasie wróciła zupełnie odmieniona. Promieniała, wymieniła całą garderobę, a także zaczęła znikać w nieokreślonych okolicznościach na kilka dni. Wracała z tych eskapad jeszcze bardziej zamyślona i nieobecna. Myślę, że właśnie to zamyślenie zrodziło w Annie obawę o stan zdrowia teściowej. Ja jednak zawsze miałam z babunią dobry kontakt, znałam ją doskonale, więc podejrzewałam, że w grę może wchodzić uczucie, ale nigdy o to nie dopytywałam. Byłam pewna, iż babcia sama podzieli się tym ze mną, jeśli tylko będzie gotowa. Najwyraźniej poczuła się gotowa właśnie dzisiaj.
– Tam, w Busku, poznałam pewnego bardzo miłego pana. Może zresztą go kojarzycie. Nazywa się Eryk Wojnarowski i jest aktorem… – powiedziała babcia, a Mateusz aż wciągnął powietrze.
– Chcesz powiedzieć, że poznałaś jednego z najbardziej znanych polskich aktorów starszego pokolenia i wychodzisz za niego za mąż? – spytał mój brat, wytrzeszczając przy tym oczy.
– Przede wszystkim poznałam wspaniałego człowieka, ale poza tym zgadza się. I wyprowadzam się do Lipiec, gdzie Eryk ma dworek pośród lasów. Mówię wam o tym dzisiaj, kochani, bo ślub odbędzie się pod koniec sierpnia, a przeprowadzka, cóż… przeprowadzka została zaplanowana na poniedziałek. – Babcia, zupełnie nieskrępowana, przedstawiła nam plan działania tak, jakby wcale nie mówiła o rewolucji, która w wieku siedemdziesięciu czterech lat była czymś niesłychanie odważnym.
Taka jednak była babcia Aurelia. Mimo że nosiła się z wdziękiem oraz gracją damy, to w jej wnętrzu tkwiła barwna, nieskrępowana konwenansami dusza. Ta mieszanka odwagi i niezwykłej klasy stanowiła dla mnie wzór do naśladowania, lecz cóż z tego, skoro mnie los poskąpił właściwie każdej z niezwykłych cech, jakimi odznaczała się nasza seniorka.
– Ale mama wie, że poniedziałek to już za trzy dni? – Głos zabrała w końcu Anna.
Babcia popatrzyła na nią z lekkim pobłażaniem w brązowych, bystrych oczach.
– Oczywiście, moja droga. Jeszcze nie mam demencji. Wiem, że dzisiaj jest piątek, zatem nie ma innej możliwości jak tylko ta, że poniedziałek wypada za trzy dni. – Babcia Aurelia mówiła wolno i łagodnie, jakby tłumaczyła coś małemu, średnio rozgarniętemu dziecku. Potem klasnęła w dłonie i znacznie bardziej żwawym tonem dodała: – Dobrze, skoro dni tygodnia mamy przećwiczone i znacie już moje plany na przyszłość, chciałabym porozmawiać o zmianach, jakie to niesie dla naszej rodziny.
– Zmianach? – wydukał ojciec stłumionym głosem.
– Oczywiście. Chociażby takich, że przecież to mieszkanie nie może pozostać puste. – Babcia powiodła wzrokiem po ścianach, wśród których spędziła prawie całe dorosłe życie. – Ktoś musi tu zamieszkać – dodała, a ja zauważyłam, że Mateusz zerknął znacząco na żonę.
– Cóż, tylko Lucka i Mateusz nie mają swojego mieszkania. – Postanowiłam powiedzieć to, czego nie wypadało mówić mojemu bratu, chociaż było niezaprzeczalnym faktem.
Ojciec z Anną mieszkali w małym domku na peryferiach, a ja zajmowałam kawalerkę odziedziczoną po dziadkach ze strony mamy. Tak więc cztery kąty babci zdecydowanie należały się Mateuszowi.
– Oczywiście. Dlatego od poniedziałku możecie traktować to mieszkanie jak swoją własność. Dokonujcie zmian, róbcie remont czy cokolwiek wam się podoba. A w najbliższym czasie uregulujemy też kwestie prawne. – Babcia zwróciła się do Lucyny i Mateusza, a oni aż zaczęli piszczeć z radości. Potem poderwali się ze swoich krzeseł i przypadli do niej.
– Dziękujemy! – wołała Lucyna, ściskając staruszkę.
– Babciu, jesteś najlepsza! – wtórował żonie mój brat, a atmosfera radości udzieliła się nam wszystkim. Może poza moim ojcem, który siedział z ponurą miną i marsem na łysym czole.
– Wiem! – zaśmiała się babcia. – Ale siadajcie, siadajcie, bo mam jeszcze inną sprawę – dodała, a my zamieniliśmy się w słuch. – Kochani, pamiętacie, jak wam opowiadałam, że nasz ślub z dziadkiem był bardzo skromny, jak na kryzys przystało?
– Oczywiście. Mówiłaś, że nie miałaś nawet długiej sukni, a wesele było tylko lichym obiadem z najbliższą rodziną – przypomniałam.
– No właśnie. Teraz będzie inaczej. Trochę obawiam się o tym mówić przy tobie, Kornelu, bo już i bez tego wydaje mi się, że z każdym moim słowem łysiejesz coraz bardziej. – Babcia zachichotała i spojrzała znacząco na skrzywionego syna. Wyraźnie było widać, że jest bardzo zadowolona z zamieszania, jakie wywołała swoim wyznaniem. – W każdym razie teraz mój ślub z Erykiem będzie wielkim świętem. Planujemy ogromne wesele dla całej rodziny i znajomych. Chcemy hucznie celebrować ten dzień, a ciebie, Klarciu, chciałam prosić, byś została moją druhną. Uważam, że nikt tak jak ty nie zadba o to, by wszystkie wybory były nowoczesne, ale ładnie współgrały z naszym wiekiem – dokończyła, a ja o mało nie padłam trupem.
– Ja?! – zawołałam ze zgrozą. Babcia chyba postradała rozum, powierzając mi taką rolę.
– Klara?! – spytał z niedowierzaniem mój ojciec. – Przecież ona ma wiecznego pecha…
– Tak, Klara – potwierdziła babcia, kiwając głową, a potem zwróciła się do mnie: – Jesteś moją jedyną wnuczką, przyjaciółką, a poza tym masz wyjątkowe poczucie estetyki.
– I niekończącego się pecha! – wykrzyknęłam. – Tata ma rację. Jeśli chcesz, żeby cała impreza odbyła się bez zakłóceń, powinnaś raczej zupełnie usunąć mnie z listy gości, a nie powierzać organizację moim dygotliwym dłoniom! – Wyciągnęłam przed siebie ręce i zaprezentowałam ich drżenie, przy czym w tej chwili nawet nie musiałam udawać. – Poza tym, babciu, zasługujesz na ładniejszą druhnę. Poproś Lucynę.
– Nonsens! – prychnęła babcia i machnęła lekceważąco. – Jesteś prześliczna, a pecha sama sobie wmawiasz. W każdym razie chciałabym, abyś wraz z początkiem maja pojawiła się w Lipcach i została z nami aż do ślubu pod koniec sierpnia. W tym czasie pomożesz mi we wszelkich przygotowaniach, a poza tym odpoczniesz w sielskim klimacie. Przygotowywać ilustracje dla wydawnictwa możesz w dowolnym miejscu, prawda? – spytała babcia, która, jak się okazało, zaplanowała już wszystko.
– Prawda, ale jak ty to sobie wyobrażasz? Mam zamieszkać u twojego… narzeczonego na całe trzy miesiące?
– Jak raczył wspomnieć Mateusz, Eryk jest znanym aktorem, posiada naprawdę duży dworek na urokliwej wsi. To idealne miejsce do letniego odpoczynku, a mnie bardzo przyda się twoje wsparcie. Oczywiście niczego ci nie narzucam, ale proszę, zgódź się. Taki ślub to moje wielkie marzenie. Może nieadekwatne do wieku, ale przecież marzenia nie mają metryki, czyż nie? – spytała babcia, a ja wiedziałam już, że się zgodzę.
Skoro babci tak bardzo zależało na mojej obecności, nie miałam zamiaru odmawiać, tym bardziej że w tym momencie zupełnie nic mnie w Warszawie nie trzymało. Obawiałam się tylko, że moje pojawienie się w dworku pana Eryka zniweczy cały plan bajkowego wesela.
Miesiąc później
MIŁOSZ
Od lat każdy poranek rozpoczynałem czarną i gęstą jak smoła kawą oraz tostami francuskimi na słono. Podawali je w miłej śniadaniowni zlokalizowanej wygodnie nieopodal pracowni architektonicznej, którą prowadziłem z moim najlepszym przyjacielem Igorem.
W tych śniadaniach przede wszystkim ceniłem sobie smak, ale nie bez znaczenia był także fakt, że nawet nie musiałem składać zamówienia, a moje ulubione danie zjawiało się na stoliku. Stanowiło to rozwiązanie idealne, ponieważ nic nie wyczerpywało moich zasobów energetycznych tak bardzo, jak wszelkie zbędne rozmowy. Pracujące w tym miejscu dziewczyny wiedziały już o tym doskonale i zostawiały mnie w spokoju. Wynagradzałem im tę uprzejmość sowitymi napiwkami.
Nie inaczej było tego dnia. Już o dziewiątej rano siedziałem przy stoliku i delektowałem się małą czarną. Jak zawsze przeglądałem przy tym najświeższe wiadomości na iPadzie, gdy moje spojrzenie padło na jedną z fotografii ilustrujących plotkarską część portalu. Zwykle unikałem tych stron jak ognia, ale tym razem znajoma siwa czupryna na zdjęciu zmusiła mnie do zatrzymania się. Nie wierząc własnym oczom, otworzyłem odnośnik i po chwili nie miałem już najmniejszych wątpliwości. Fotografia rzeczywiście przedstawiała dziadka Eryka. Nie to było jednak najgorsze. Najgorszy był fakt, że nie pozował on do zdjęcia sam. Z uśmiechem na ustach i młodzieńczym błyskiem w oczach obejmował starszą, lecz wciąż zgrabną i elegancką panią o platynowych, upiętych w luźny kok włosach.
„Zakochany Eryk Wojnarowski planuje ślub” – głosił tytuł artykułu, który ze zgrozą pospiesznie przebiegłem wzrokiem.
Eryk Wojnarowski, aktor i amant polskiego kina, zakochał się bez pamięci! Chociaż Wojnarowski konsekwentnie milczy na temat swego życia rodzinnego, to osoby z jego bliskiego otoczenia potwierdzają, że szykuje się ślub. Wybranką serca aktora jest emerytowana nauczycielka. Zakochani podobno poznali się w zeszłym roku w Busku-Zdroju i już zdążyli ze sobą zamieszkać w dworku w Lipcach. Przypomnijmy, że Wojnarowski jest wdowcem, a z naszych informacji wynika, iż jego wybranka także owdowiała przed kilkoma laty. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by para wzięła huczny ślub w kościele, o czym oboje podobno marzą. Pozostaje nam życzyć szczęścia i oczekiwać dalszych informacji o postępach w przygotowaniach do tego radosnego wydarzenia.
Ja pierdolę! Nie mogłem! Nie mogłem uwierzyć, że to znowu się dzieje! Co było, kurwa, nie tak z facetami w naszej rodzinie? Sądziłem, że przynajmniej dziadek ma dość rozsądku, a okazywało się, że chyba już zapomniał o całym bałaganie, w jaki przed laty wpakował nas mój ojciec. Najwidoczniej z oparów dziadkowej pamięci ulotniło się wspomnienie o tym, z jakim trudem posprzątaliśmy cały ten burdel. Ja za to pamiętałem doskonale i nie było mowy, bym pozwolił, aby cała historia zaczęła się od nowa.
Jednym haustem dopiłem kawę, rzuciłem na stolik banknot, który kilkukrotnie pokrywał rachunek, a potem wskoczyłem do mojego jeepa i pomknąłem do Lipiec. Z absolutnie niedozwoloną prędkością pędziłem dobrze znanymi mi szosami prowadzącymi do dziadkowego domu. Po drodze złamałem także kilka innych zasad ruchu drogowego, wywołując tym czasami niebezpieczne sytuacje, ale gdy prawie staranowałem jakąś babkę klekoczącą się w starym garbusie, trochę odpuściłem. W końcu nie miałem zamiaru nikogo zabić. Chciałem tylko jak najszybciej zorientować się w sytuacji panującej w dworku.
Fakt, dałem się ostatnio pochłonąć pracy i nie zaglądałem do dziadka, ale przecież regularnie rozmawiałem z nim przez telefon! Nic nie wspominał o żadnych zmianach, a już na pewno nie o jakichś planach ślubnych. Co to w ogóle za pomysł, by brać ślub w tym wieku?!
Dzięki zawrotnej szybkości dotarłem do Lipiec w rekordowym tempie i zaparkowałem samochód pod kwitnącym krzewem. Potem wyskoczyłem z auta i wpadłem przez ganek do hallu z monumentalnymi schodami oraz ogromnym żyrandolem zwisającym z sufitu. Chociaż spędzałem w dworku większość mojego dzieciństwa, a i w dorosłym życiu byłem tutaj setki razy, to ten hall nadal robił na mnie wrażenie. Dzisiaj jednak nie miałem czasu na podziwianie go, bo z przylegającego do niego salonu wyszedł do mnie dziadek. Jego wciąż przystojna, choć naznaczona znamionami wieku twarz na mój widok rozświetliła się szczerym uśmiechem.
– Mój Boże, Miłosz! Co za niespodzianka. – Dziadek podszedł do mnie energicznym krokiem i zamknął mnie w szybkim uścisku.
– Dziadku, niespodziankę to raczej ty szykujesz nam – powiedziałem.
Nie miałem zamiaru go atakować, ale też zależało mi na jak najszybszym rozwiązaniu tej sprawy. Naprawdę miałem nadzieję, że uda mi się jakoś przemówić dziadkowi do rozsądku. Zresztą i on przecież musiał w głębi duszy zdawać sobie sprawę z tego, że cały ten pomysł ze ślubem jest jednym wielkim absurdem.
– Co masz na myśli? – spytał, marszcząc brwi i nerwowo przeczesując siwą grzywę.
– Plotkarskie portale piszą, że planujesz ślub – wyjaśniłem, z całych sił starając się zachować spokój. Coś w postawie dziadka mówiło mi, że moja misja może nie okazać się tak prosta, jak mi się początkowo wydawało.
– Cóż, może przejdźmy do salonu. Nie będziemy przecież rozmawiać tutaj.
Nie miałem ochoty na miłe pogawędki, dopóki nikt mi nie wyjaśni, co tu się dzieje. Dziadek dotknął jednak mojego łokcia i popchnął mnie lekko w stronę salonu. Ruszyłem zatem posłusznie, ale po kilku krokach zastałem widok, który ponownie wbił mnie w podłogę.
Na aksamitnej kanapie pod oknem jasnego i przestronnego pokoju siedziała starsza pani. Kobieta piła herbatę, przeglądała stare fotografie i wyraźnie była w tym saloniku bardzo zadomowiona. Gdy się zorientowała, że na nią patrzę, przeniosła na mnie bursztynowe spojrzenie pogodnych oczu. Nie miałem wątpliwości, że to ta sama kobieta, którą widziałem na zdjęciu.
– Aurelko, trochę to niespodziewane, ale poznaj, proszę, mojego wnuka Miłosza – zwrócił się do kobiety dziadek.
Na te słowa starsza pani uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, a moje dobre wychowanie nie pozwoliło mi na nic innego, jak tylko pokonać odległość dzielącą mnie od niej. Kobieta podała mi dłoń na powitanie i zaśmiała się perliście.
– Ale masz minę, chłopcze. Nie wiem, czy powinnam uciekać, czy już wybierać sobie trumnę – rzuciła z przekorną miną, a potem mrugnęła do mnie figlarnie. Wyraźnie chciała odgrywać rolę fajnej babki, lecz nie było mowy, bym dał się zwieść.
– Miłosz jest zapewne zdziwiony, bo szczerze mówiąc, nie informowałem jeszcze nikogo o naszych planach – powiedział dziadek do swojej… narzeczonej, a potem wskazał mi fotel. – Usiądź, proszę cię, porozmawiajmy – poprosił, więc opadłem na miękkie siedzisko.
Czułem się wyczerpany, a najtrudniejsze było dopiero przede mną.
– To ja zostawię was samych. Porozmawiajcie sobie spokojnie, a ja przygotuję wam herbatę. Dla ciebie taką jak zawsze, koch… Eryku? – spytała pani Aurelia. Na szczęście powstrzymała się przed tą śmieszną czułością względem mojego dziadka. Widziała jak na dłoni, że nie byłem zachwycony zmianami zachodzącymi w rodzinie, i nie chciała zapewne dolewać oliwy do ognia.
– Oczywiście, kochanie – potwierdził dziadek, zajmując miejsce naprzeciwko mnie. – Aurelka robi najlepszą herbatę, jaką kiedykolwiek piłem – zwrócił się do mnie.
Miałem nadzieję, że „Aurelka” do swojej mikstury nie doda arszeniku. Z tą myślą odprowadziłem kobietę wzrokiem i odczekałem, aż zamkną się za nią drzwi, by w końcu zadać pytanie, które przez cały czas kołatało mi w głowie:
– Dziadku, co to za szalony pomysł z tym ślubem? – Pochyliłem się i oparłem łokcie na kolanach. Dziadek zaśmiał się lekko, jakbyśmy rozmawiali o czymś zupełnie innym.
– Zakochałem się – oświadczył z rozanieloną miną.
Kurwa, to naprawdę przechodziło ludzkie pojęcie! Musiałem jednak prowadzić tę rozmowę ostrożnie, bo za nic nie chciałem sprawić dziadkowi przykrości. Jemu rzeczywiście mogło się wydawać, że to, czego doświadcza, to miłość. Nie było w tym jego winy. To ta kobieta wkradła się do serca i domu naszego staruszka.
– Ale od razu ślub? – Starałem się z całych sił postępować taktownie, chociaż tak naprawdę miałem nieodpartą chęć, by złapać podstępną narzeczoną dziadka za fraki i wystawić ją za drzwi.
– Kiedy ludzie się kochają, chcą się pobrać. Może kiedyś sam się o tym przekonasz. – Dziadek wyraźnie pił do braku ślubnej obrączki na moim palcu w skandalicznym, jego zdaniem, wieku trzydziestu lat.
– Zapomniałeś już, co się działo, kiedy zakochał się ojciec? – przypomniałem, a skrzywiona mina dziadka wyraźnie mówiła sama za siebie.
– Pamiętam, ale różnica jest taka, że mój głupi syn był żonaty, kiedy wdał się w romans z tamtą siksą. – Dziadek wycelował we mnie palcem. – Ja jestem statecznym wdowcem. I człowiekiem jednak trochę bardziej myślącym niż twój ojciec. A już na pewno myślącym inną częścią ciała.
– Ale efekt może być ten sam! – wykrzyknąłem. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o taktowne podejście.
– Sugerujesz, że Aurelia mnie nie kocha i chce za mnie wyjść, żeby pozbawić mnie majątku? – spytał dziadek oburzonym tonem.
Czułem, że wkraczam na grząski grunt. Zaangażowanie dziadka wydawało się o wiele głębsze, niż przypuszczałem.
– Nie, nie znam jej. – Starałem się łagodzić, chociaż dokładnie tak właśnie myślałem. – Jednak wspomnienia sprzed kilku lat… Pamiętasz, jak ta dziewczyna obsmarowywała nas w prasie? Pamiętasz, jaki wywołała skandal? – Zerwałem się z fotela, bo jeszcze moment, a frustracja wywołana lekkomyślnością dziadka rozsadziłaby mnie od środka.
– Nie musisz mi tego wszystkiego przypominać. – Dziadek przerwał mi zniecierpliwiony. – Pamiętam to doskonale, ale tutaj sytuacja jest zupełnie inna. Przecież nigdy cię nie zawiodłem. Zaufaj mi i tym razem.
W tym momencie z ogrodu dobiegł nas chrzęst kół samochodu na podjeździe i okrzyk radości pani Aurelii.