Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzy pocałunki. Dwa zerwania. Jedno szczęśliwe zakończenie…
Trzydziestokilkuletnia Amy Daniels ma całkiem udane życie. Spełnia się zawodowo (jako copywriterka w agencji reklamowej) kocha swoich przyjaciół (jeszcze z liceum) i wkrótce zamierza kupić własne mieszkanie. Właściwie (zwłaszcza kiedy Amy ma lepszy dzień) można by powiedzieć, że jest świetną partią – dlaczego zatem nadal jest singielką?
Problem w tym, że Amy może dostrzec to, czego nikt inny nie potrafi: koniec. Gdy tylko kogoś pocałuje, widzi w najdrobniejszych i najintymniejszych szczegółach, jak skończy się ich relacja. Wrzaskliwa kłótnia w supermarkecie z powodu mleka. Śmiały email wysłany do niewłaściwej osoby. Salwowanie się ucieczką przez okno łazienki na drugiej randce. Albo sprzed ołtarza – w stylu uciekającej panny młodej. Odmiany nieszczęśliwych zakończeń zdają się… nieskończone!
Po wielu latach kolejnych prób i porażek Amy postanawia dać sobie spokój z (o)szukaniem swego przeznaczenia. Jednak podpuszczona przez narwaną kumpelę na weselu ich wspólnej najlepszej przyjaciółki Amy całuje po pijaku trzech mężczyzn i widzi trzy możliwe zakończenia: dwa bolesne, jedno idealnie szczęśliwe. Kłopot w tym, że Amy nie bardzo pamięta, kogo właściwie pocałowała, ani – co gorsza – która wizja dotyczyła którego z mężczyzn – jedno wie natomiast na pewno: nie spocznie, dopóki tego nie odkryje…
Ta powieść sprawi, że poczujecie motyle w brzuchu jak na pierwszej randce, będziecie płakać ze śmiechu, a na końcu promienieć z radości. Idealna lektura na lato dla fanek i fanów Lidsey Kelk, Mhairi McFarlane i Sophie Cousens.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 357
Tytuł oryginału: Skip to the End
Projekt okładki: Nastka Drabot
Redakcja: Małgorzata Burakiewicz
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek
Korekta: Kamil Kowalski, Lilianna Mieszczańska
Copyright © 2022 Molly James
All rights reserved
First published in the English language by QUERCUS EDITIONS LIMITED, an imprint Hachette UK Limited.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2023
© for the Polish translation by Katarzyna Bieńkowska
The moral right of Molly James to be identified as the author of this work has been asserted in accordance with the Copyright, Designs and Patents Act, 1988.
ISBN 978-83-287-2781-6
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2023
–fragment–
Dla wszystkich osób, które potrzebują w swoim życiu więcej pocałunków
Leżymy twarz przy twarzy, poduszka przy poduszce, serce obok serca.
Światła są przyciemnione i słyszę cichy szum morza.
Od pocałunku dzieli nas jeden oddech. A jednak muszę oprzeć się pokusie. To sprawa kluczowa, żebym nie wykroczyła poza ten kuszący, wywołujący ciarki etap „a może to TEN?”. W sobotę jadę na wesele, na którym spotkam się po latach z połową ogólniaka, i muszę móc udzielić przekonującej odpowiedzi, kiedy dawne koleżanki spytają: „I jak tam, Amy, spotykasz się z kimś?”.
Zamierzam uśmiechnąć się zagadkowo i rzucić: „Jest ktoś, ale to bardzo świeża sprawa, więc wolę nie zapeszać”.
Jeśli go pocałuję, nie będę już mogła tego powiedzieć.
– I jak? – pyta chrapliwym szeptem, posyłając mi spojrzenie tak rozkochane, że prawie czuję na skórze zmysłowe muśnięcia jego rzęs, warg i opuszek palców.
Biorę gwałtownie głęboki oddech, dojmująco świadoma, że zdradza on moje pożądanie. Mam ochotę powiedzieć mu: „tak”. Jedno słowo i jego twarz rozjaśniłaby się, może nawet wydałby okrzyk radości. Wstrzymuję się jednak, bo muszę być absolutnie pewna. To wielkie zobowiązanie. Nie mogę sobie pozwolić na kolejną złą decyzję.
On wzdycha i przekręca się na plecy, czując, że potrzebuję odrobiny przestrzeni.
Zatrzymuję na nim wzrok, przyglądam mu się z profilu i myślę, że tak cudownie byłoby poznać tego faceta również pod każdym innym kątem.
– To naprawdę przyjemne uczucie – przyznaję.
On przytakuje i obraca głowę w moją stronę.
– I jest tak przyjemnie twardy, prawda?
– Mmm – mruczę, moszcząc się jeszcze wygodniej. – Mogłabym tu leżeć przez cały dzień.
– Chcesz jeszcze raz wypróbować ten z pianką zapamiętującą kształt, żeby mieć całkowitą pewność?
Jestem tylko dziewczyną, która leży na łóżku i prosi faceta, żeby sprzedał jej materac.
I naprawdę chcę go kupić. Szukam idealnego modelu, takiego, który spowoduje, że westchnę z ukontentowaniem, kiedy ułożę się na nim do snu, który zareaguje na moje kontury, otuli mnie i podtrzyma, zapewniając mi kolorowe sny. Wolałabym także, żeby rankiem, po przebudzeniu, nie trzeba było stawiać mnie do pionu za pomocą liny i wyciągu krążkowego. Nie uważam, żebym prosiła o zbyt wiele. Chodzi mi tylko o idealny materac. Sprzedany przez właściwego mężczyznę.
Może to niekonwencjonalny sposób na znalezienie romantycznych uniesień, okazuje się jednak, że niewielu mężczyzn jest równie uważnych co sprzedawcy materacy, zwłaszcza jeśli szukasz luksusowego, ręcznie pikowanego modelu.
Zamierzałam poczekać z zakupem, aż stanę się pełnoprawną właścicielką mojego pierwszego mieszkania, jednak polowanie na lokum z charakterem i wdziękiem nie postępuje tak, jak bym chciała. Kiedy sprężyna przebiła przetarty materiał mojego starego materaca kupionego z drugiej ręki i wkręciła się we mnie niczym korkociąg, uznałam, że nie mogę zwlekać ani chwili dłużej z rozwiązaniem mojego łóżkowego problemu. Ale nawet to okazało się nie lada wyzwaniem.
W pierwszym sklepie, który odwiedziłam, sprzedawca w średnim wieku był zdecydowanie zbyt obleśny i natarczywy. Kiedy gapiąc się na moje piersi, oznajmił, że na pewno nie sypiam na brzuchu, ruszyłam w stronę drzwi, po drodze jednak przyłapał mnie na tym, że spoglądam zazdrośnie na parę przytuloną do siebie na materacu Sleepeezee.
– Mamy w ofercie poduszki do przytulania. – Popędził za mną. – Badania wykazują, że odtwarzając emocje związane z przytulaniem, nasz umysł zatrzymuje gonitwę myśli i rozkoszuje się poczuciem spokoju.
Popatrzyłam na długie powleczone bawełną kolumny czekające na ludzkiego towarzysza, a potem przeniosłam wzrok z powrotem na sprzedawcę.
– A są takie w kształcie Jasona Momoa?
W drugim sklepie był większy wybór sosnowych ram łóżek niż materacy, tak więc dzisiaj, zaraz po pracy, pojechałam do hipermarketu położonego nieco poza miastem i tam znalazłam wszystko, czego szukałam: ogromny salon wystawowy zalany naturalnym światłem, kojące odgłosy oceanu puszczane w tle. Sprzedawczyni, która obsługiwała już inną klientkę, radośnie poinformowała mnie, że jej kolega zaraz do mnie podejdzie. Żałuję tylko, że nie przestrzegła mnie przed jego oczami, żebym wiedziała, czego się spodziewać: „Musisz wiedzieć, że są naprawdę niebieskie. Jak u Bradleya Coopera”.
Nie usłyszałam pierwszego zdania, które do mnie skierował, bo jego oczy lśniły takim diamentowym blaskiem, że przyszło mi do głowy hasło: „skoro już wstajesz, równie dobrze możesz lśnić!”.
– Przepraszam, co pan powiedział?
– Jestem Matt – powtórzył.
– Jak materac? – palnęłam bezmyślnie.
Wybuchnął śmiechem i od tej pory cały czas mieliśmy przednią zabawę. Dla niego konstrukcja materaca to rodzaj magii – kiedy zaprowadził mnie do gablotek wystawowych, żeby mi pokazać przekrój poprzeczny wewnętrznych warstw, stwierdziłam, że oglądam je z prawdziwym zaciekawieniem, równocześnie jednak próbując odgadnąć pełny kształt tatuażu, który wyglądał figlarnie spod rękawa jego koszulki.
W jednej chwili poznawałam medyczne wyjaśnienie drętwienia rąk, a w następnej rozmawialiśmy o powieściach Stephena Kinga (jego ulubioną jest oczywiście Misery). Wypróbowując kolejne łóżka, demonstrowaliśmy nasz poranny krok zombi w drodze do łazienki i zwierzaliśmy się sobie z najdziwniejszych rzeczy, jakie wykrzykiwaliśmy przez sen. („Nie mogę, mam tylko trzy nogi!”).
– Wiedziałaś, że przekleństwa wypowiadamy przez sen osiemset razy częściej niż na jawie?
– Serio? – zdumiałam się. – To jak najbardziej potwierdza mój strach, że zasnę w samolocie i zacznę wykrzykiwać jakieś nieprzyzwoitości.
– Pewnie powinnaś podróżować z rolką taśmy izolacyjnej.
– Tak, to do wszystkiego pasuje. Styl na zakładniczkę.
Podał mi inną poduszkę do wypróbowania.
– Obecnie zdarzają się nawet przypadki nastolatków piszących przez sen esemesy.
– Jakby nie dość było innych problemów – powiedziałam, patrząc w sufit. – Gdybym miała dzieci, wychowywałabym je na odludziu. Chociaż musiałabym zabrać ze sobą stosik tych poduszek! Jak to możliwe, że są takie sprężyste?
– Ta jest z lateksu talalay, oddychającego, hipoalergicznego. Wytwarza się go z naturalnego mleczka kauczukowego. Może mogłabyś zostać naszym dostawcą, jeśli faktycznie wyprowadzisz się na to swoje odludzie?
To wszystko było o niebo fajniejsze od zwykłego randkowego kieratu i pytań typu: „To czym się zajmujesz? Skąd pochodzisz? Jakieś zakazy sądowe, o których powinnam wiedzieć?”. Nie miałam pojęcia, co on zaraz powie, i jak u zręcznego lekarza, odwracającego uwagę pacjenta przed wbiciem igły, zupełnie nie czułam skrępowania podczas testowania materacy, po prostu leżałam wygodnie na boku, gawędząc swobodnie z Mattem, który siedział na brzegu następnego z rzędu. Kiedy druga sprzedawczyni skończyła pracę i pogasiła światła w innych częściach salonu, nie czułam lęku, tylko podniecenie związane z jego bliskością.
– Miałeś kiedyś klienta, który zadał takie łóżkowe pytanie, że się zawstydziłeś? – zapytałam, w pełni zdając sobie sprawę, że moje własne pytanie ma seksualny podtekst.
– Trafiła mi się jedna osiemdziesięciolatka, która martwiła się, że pianka zapamiętująca kształt ciała może niekorzystnie wpłynąć na jej życie seksualne, ponieważ brakuje jej sprężystości tradycyjnego materaca…
Zachichotałam wraz z nim.
– A czy… jakaś klientka lub klient poprosili cię kiedyś, żebyś położył się obok nich, no wiesz, żeby sprawdzić, czy ruchy partnera nie będą im przeszkadzać?
Kiwnął głową.
– Karen woli tego nie robić, ale jak dla mnie nie ma sprawy. – Przechylił na bok głowę. – A co, życzysz sobie takiej usługi?
Czyżby jego głos właśnie obniżył się o kilka tonów?
Przygryzłam wargę.
– Sądzę, że dobrze byłoby wiedzieć, na przyszłość… – odparłam.
No i leżymy teraz twarzą w twarz. I to jest takie naturalne, jakbyśmy byli przykryci niewidzialną kołdrą, a on w każdej chwili mógł wyciągnąć rękę i zgasić nocną lampkę. Tego właśnie zawsze pragnęłam – kogoś, z kim mogłabym pogadać po tym, gdy wszystkie cielesne żądze zostaną już zaspokojone. Kogoś, czyje oczy tańczą, kiedy na mnie patrzą. Kogoś, kto zapewnia mi bezpieczeństwo jak najlepszy przyjaciel, a jednocześnie uskrzydla moje serce.
Sama nie wiem, jak to możliwe, że z tym nieznajomym czuję się swobodniej niż z jakimkolwiek innym facetem, z którym kiedykolwiek się spotykałam, ale tak właśnie jest.
Teraz, żeby zachować to uczucie zauroczenia, muszę tylko zsunąć się z materaca, wziąć od niego wizytówkę i oznajmić, że wrócę w poniedziałek, żeby dokonać zakupu. Kupiłabym ten materac od razu, ale jest już po godzinach otwarcia sklepu. Poza tym chcę mieć dobrą wymówkę, żeby wrócić tu po weselu.
– Z całą pewnością znalazłam to, czego szukałam – mówię, podnosząc się.
– Doskonały wybór – potwierdza Matt. – Prawdę powiedziawszy, mam w domu taki sam.
To znak! Albo gadka sprzedawcy… Tak czy owak, kręci mnie myśl, że nasze ciała mają podobne potrzeby. Może my też wspólnie stworzymy idealne połączenie miękkości i twardości…
Odwzajemniam jego uśmiech, szczęśliwa, że mój chód zyska odrobinę nowej sprężystości, na wesele jak znalazł.
– Do zobaczenia w poniedziałek! – wykrzykuję radośnie.
Gdy już kieruję się do wyjścia, on woła za mną:
– Karen chyba zamknęła drzwi na klucz, wychodząc. Poczekaj chwilę, ustawię alarm i wyjdę razem z tobą.
Moje serce przyśpiesza rytm. Zaraz przekroczymy granicę kontaktów służbowych i wejdziemy na terytorium, gdzie wszystko jest dozwolone. Rozglądam się po pustym salonie meblowym.
– Czy nie byłoby zabawnie, gdyby klienci mogli testować te łóżka przez całą noc i ta sala przemieniałaby się w jedno wielkie dormitorium?
Bez odzewu. Chyba mnie nie usłyszał.
Pstryk.
Ostatnie światła gasną, kojący szum oceanu ustaje, alarm zaczyna pikać, a Matt idzie w moją stronę.
Ogarnia mnie zdenerwowanie. Co zrobię, jeśli zaprosi mnie na drinka? Nie sądzę, że zdołam odmówić.
Bądź wymijająca! – przykazuję sobie, odsuwając się na bok, żeby on mógł otworzyć drzwi. – Każ mu poczekać kilka dni…
– Panie przodem. – Przepuszcza mnie w przejściu.
Gdy on pobrzękuje kluczami i zabezpiecza salon, ja rozglądam się, wypatrując stacji metra.
– Którędy do…
Nie dane mi jest nawet dokończyć pytania. Matt wciąga mnie w pobliski zaułek.
Chcę coś powiedzieć, ale jego oczy mówią mi wszystko, co powinnam wiedzieć. Nogi uginają się pode mną pod wpływem pożądania i opieram się o ścianę, żeby nie upaść.
Jego wargi są ciepłe i zachłanne, wywołują małe fajerwerki w całym moim ciele. Zapomniałam już, jakie to może być upajające! Gdy odwzajemniam pocałunek, słyszę, że jęczy cicho, i przyciągam go do siebie, zarzucając mu ręce na szyję. Czuję, że jego pasek wbija się w moje biodro, i podkręcam namiętność, rozpaczliwie pragnąc opóźnić nieuniknione, ale to już się zaczyna, jak zawsze, kiedy całuję się z kimś nowym…
Ciemność, nagłe szarpnięcie i mój umysł zostaje katapultowany z tej cudownej, oszałamiającej chwili, w której wszystko jest możliwe, na sam koniec naszego potencjalnego związku. Zdarza się, że te wizje są zagmatwane i potrzebuję trochę czasu, żeby je rozszyfrować, ta jednak jest jasna jak słońce.
Usiłuję wyrwać się z jego objęć, ale on bierze moje szamotanie za przypływ namiętności i przygarnia mnie jeszcze mocniej. Żałuję, że nie mogę poddać się temu i nasycić mojej żądzy, ale postępuję wbrew sobie i uderzam go w twarz. Mocno.
– Co… co to było? – Zatacza się do tyłu.
– Masz dziewczynę! – wrzeszczę.
Wygląda na przerażonego.
– Co?
– Słyszałeś!
– O mój Boże. – Wydaje się wstrząśnięty. – Czy to ona cię tu przysłała?
– Nie, ja… – Sama nie wiem, jak mu to wyjaśnić. Zazwyczaj przedstawiam te wizje jako kobiecą intuicję, ponieważ „przeczucia” okazują się trudne do przyjęcia, zwłaszcza w takich gorących momentach jak ten, kiedy w jednej minucie skwapliwie przyjmuję awanse faceta, a w następnej odpycham go w sposób najgwałtowniejszy z możliwych. Toteż on już i tak myśli, że chyba jestem psychiczna. Podczas gdy prawda jest taka, że jestem raczej parapsychiczna. To znaczy, może nie tyle jestem, co bywam. No w każdym razie mam takie przebłyski. Nie tyle nawet parapsychiczne, co… To skomplikowane.
W tym wypadku Matt od materacy i ja byliśmy w barze, on muskał wargami moją szyję i szeptał mi coś do ucha, gdy nagle drobna brunetka podeszła do naszego stolika, chwyciła go z wściekłością i pchnęła, tak że nasze drinki wylały się nam na kolana, a ona cały czas wrzeszczała i powtarzała raz po raz, jak zacięta płyta: „Jak mogłeś? Jak mogłeś?”.
Wiem, że to zabrzmi głupio w ustach kogoś, kto nie od dziś miewa wgląd w przyszłość, ale zupełnie się tego nie spodziewałam.
– Wydawałeś się taki miły… – wzdycham zdruzgotana.
– Jestem miły! – obrusza się Matt, rozcierając bolący policzek. – Ale ty byłaś taka…
– Jaka? – warczę.
Opuszcza ręce.
– Taka urocza, zabawna i… nieprzewidywalna.
Patrzy na mnie z taką szczerością, że mimowolnie zaczynam się zastanawiać, czy w tej wizji nie było czegoś, co by sugerowało, że on jednak nie padnie przed tą dziewczyną na kolana i nie będzie błagać jej o wybaczenie. Czegoś, co by świadczyło o tym, że jego dziewczyna jest okropna, wredna i zatruwa mu życie. Zamykam oczy i przywołuję raz jeszcze tę wizję, po raz drugi dostrzegając głęboką urazę w jej spojrzeniu i sposób, w jaki odruchowo położyła dłoń na brzuchu. A wtedy blednę.
– O mój Boże! Czy ona jest w ciąży?
– Co? – pyta zdumiony. – Skąd to…
– Jest? – przerywam mu.
Wydaje się przerażony, ale potem zwiesza głowę.
– Tak.
Jestem kompletnie oniemiała. Ale właściwie czy powinnam się dziwić? To przecież nic nowego. Gdybym miała podsumować jednym słowem ostatnie dwadzieścia lat mojego miłosnego życia, byłoby to: „rozczarowanie”.
Kręcę głową, po czym mijam go w biegu, wypadając z zaułka, bo dostrzegam przejeżdżającą ulicą taksówkę.
– Taxi! – wołam, widząc żółte światło, które oznacza, że taksówka jest wolna.
Samochód zatrzymuje się z piskiem opon, jak przystało na rycerza w lśniącej zbroi, który przybywa mi na ratunek. Jeszcze lepiej, bo za kierownicą siedzi kobieta.
– Dziękuję bardzo, że pani się zatrzymała! – mówię, gramoląc się na tylne siedzenie. Podaję swój adres i dopiero wtedy oglądam się na Matta. Z miną zbitego psa wyłania się właśnie z zaułka.
Taksówkarka rzuca mi współczujące spojrzenie w lusterku wstecznym, gdy odjeżdżamy.
– Czy wy dwoje właśnie zerwaliście?
Kiwam głową.
– Przykro mi, kotku. Długo byliście razem?
Wzdycham i sadowię się wygodniej.
– Tylko kilka minut.
Ach, mój przytulny dom, z którego jak najszybciej chciałabym się wyprowadzić.
Po raz pierwszy obejrzałam to mieszkanko z jedną sypialnią, niskim stropem i skrzypiącą podłogą zimowym wieczorem, sądząc, że jedynie styczniowa ponurość sprawia, że wydaje się tak obskurne. Wyobraziłam sobie, że wraz z nadejściem wiosny otworzę szeroko okna i postawię na parapecie wazon z kwiatami, ale słońce jakoś nigdy tutaj nie dotarło. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak ważne jest naturalne światło i okna wychodzące na południe. Chociaż trzeba przyznać, że niski czynsz pozwolił mi zaoszczędzić przez te lata trochę pieniędzy i kiedy tylko znajdę odpowiednie mieszkanie do kupienia, wreszcie się stąd wyniosę.
Ciskam torebkę na kozetkę obitą różowym aksamitem i idę do kuchni. Chociaż marzę o tym, żeby wlać w siebie trochę rumu, poczekam z piciem alkoholu do wesela, więc sięgam po to, co zostało z moich lodów jeżynowych. Zatrzymuję dłoń na uchwycie drzwiczek i spoglądam na zdjęcia przyczepione magnesami z wizerunkami dawnych gospodyń domowych.
– Cześć, kochani! – zwracam się do moich dwóch najlepszych przyjaciółek: May i przyszłej panny młodej Charlotte, oraz do moich dwóch najlepszych przyjaciół, Garetha i Jaya (brata bliźniaka May).
Chociaż Jay odgraża się, że przeprowadzi się do Nowego Jorku, odkąd Pose po raz pierwszy weszło na antenę, tworzymy zgraną paczkę od czasów szkolnych. Charlotte i May zakumplowały się jako pierwsze, tworząc niepokonany duet atakującej i strzelczyni w drużynie netballa. Do dziś dnia May pierwsza rusza do ataku, podczas gdy Charlotte jest uosobieniem precyzji i perfekcji.
Z Jayem zbliżyłam się, kiedy na kółku teatralnym zostaliśmy obsadzeni w inscenizacji sztuki Król i ja. Jay nadal uwielbia być w centrum uwagi, no a ja jeszcze nigdy nie odrzuciłam okazji, by poszaleć na parkiecie.
Gareth niespodziewanie stał się piątym muszkieterem rok później, niesamowitym trafem łącząc siłę fizyczną ze zmysłem dramatycznym. Właśnie zaczynam odtwarzać w wyobraźni jego wielki moment na lekcji WF-u, gdy nagle dzwoni mój telefon, sprawiając, że aż podskakuję zaskoczona.
Kiss me, honey, honey, kiss me! – kusi Shirley Bassey.
Żebym tylko nie zapomniała zmienić dzwonka przed weselem. May ustawiła mi go w ramach żartu, a ja nigdy jakoś nie zebrałam się, żeby go usunąć. Pewnie w głębi ducha liczyłam na to, że pewnego dnia właściwy facet usłyszy tę zachętę i zareaguje odpowiednio.
– Cześć, May! – odbieram, przytrzymując telefon ramieniem i sięgając do szuflady po łyżeczkę.
– Nie chcę tam jechać!
No super. Ktoś ma jeszcze gorszy humor ode mnie.
– W tej chwili to ja też nie – przyznaję.
– Wreszcie przejrzałaś na oczy w związku z Marcusem? – pyta May rozpromieniona. – Charlotte jeszcze zdąży odwołać ślub, może od razu do niej pojedziemy? W godzinę zakończyłybyśmy ten koszmar!
– May.
– Co?
– Musisz to sobie odpuścić – mówię, ustawiając tryb głośnomówiący i wyciągając się na kozetce. – Ten biedak nie zrobił nic, co dawałoby podstawy do twojej podejrzliwości. Absolutnie nic.
– Zabierze ją nam. Już teraz rzadziej ją widujemy.
– Przed twoim ślubem też rzadziej cię widywałyśmy.
– Za to w trakcie rozwodu widywałyście mnie aż nadto.
– Lubiłam, jak u mnie mieszkałaś! – protestuję.
– Tak czy owak, to równia pochyła – ciągnie May. – Zanim się zorientujemy, już zajdzie z nim w ciążę.
– I zostaniemy ciociami!
– Istoty ludzkiej, która będzie miała połowę DNA tego typa.
Odstawiam pojemnik z lodami i wyłączam tryb głośnomówiący.
– Nie możesz cieszyć się razem z nią?
– On nie jest dla niej dość dobry! – wyrzeka May.
– W twoich oczach nikt nie byłby dla niej dość dobry.
– Do czego zmierzasz?
Wzdycham.
– Nieważne – burczy. – Ale ja przynajmniej wiem, dlaczego nie chcę tam jechać, a ty jaki masz powód?
Nie zamierzałam wdawać się w szczegóły dotyczące Matta od materacy, czuję jednak, że każdy sposób na to, by odwrócić uwagę May od Marcusa, jest dobry.
– Kobieto! – wykrzykuje May, kiedy opowiadam jej, co mi się przytrafiło. – Normalnie szok!
– Wiem. Ale żeby ubiec twoją propozycję, nie chcę go karać w żaden okrutny i wyrafinowany sposób. Chcę tylko wiedzieć, jak mam stawić czoła całej naszej klasie, kiedy zaczną przedstawiać swoje ukochane żony i mężów, a ja będę sterczeć tam sama.
– Bycie singielką to nie powód do wstydu.
– Wiem to, oczywiście – wzdycham. – Ale nie potrafię znosić tego z podniesioną głową, jak ty. Poza tym w sferze romantycznej wszyscy zawsze uważali mnie za nieudacznicę. Chciałam wszystkich zaskoczyć i pokazać, że wreszcie jest inaczej.
– Może do następnego wesela Charlotte…
– Och, May!
Przez chwilę gadamy jeszcze o tym i owym, ale kiedy mamy już się rozłączyć, głos May łagodnieje.
– Naprawdę mi przykro z powodu tego Matta. Gdzieś tam musi być jakiś niekutas dla ciebie.
– Tak, to właśnie mój cel: spotkać niekutasa moich marzeń.
– Potrzebujesz tylko jednej pozytywnej wizji – przypomina mi May. – Wiem, że za tobą dwadzieścia lat rozczarowań, ale to światełko na końcu tunelu zgaśnie, jeśli nie będziesz iść w jego stronę.
Miałam czternaście lat, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o naszym rodzinnym dziedzictwie, że się tak wyrażę.
W niedzielę wieczorem oglądałyśmy z mamą ostatni odcinek jakiegoś serialu kostiumowego, kiedy mama nagle wyłączyła telewizor, po czym usiadła obok mnie na kanapie.
– Muszę z tobą o czymś porozmawiać.
– Tak? – odparłam trochę zdenerwowana jej poważną miną.
– Pamiętasz, jak pocałowałaś Tommy’ego Turnera na placu zabaw, kiedy miałaś siedem lat?
– Też coś! – skrzywiłam się. – Tak, pamiętam go jak przez mgłę. Mały Tommy.
– A pamiętasz, co mi o tym powiedziałaś?
Zastanowiłam się chwilę, po czym zaryzykowałam:
– Że pachniał szamponem jabłkowym i plasteliną?
Mama zachichotała.
– Jak znam życie, pewnie to właśnie powiedziałaś. Ale czy pamiętasz, co jeszcze?
– Nie.
Wzięła głęboki wdech.
– Powiedziałaś, że kiedy go pocałowałaś, niebo pociemniało i miałaś sen, chociaż wcale nie spałaś.
Wzdrygnęłam się.
– To brzmi trochę jak z Szóstego zmysłu.
– Powiedziałaś, że zobaczyłaś go z metalem na zębach i że przestał ci się podobać, bo przypominał ci Buźkę ze Szpiega, który mnie kochał, bo ten akurat film oglądałaś z tatą w poprzedni weekend.
– Coś kojarzę.
– No więc to nie był sen, tylko prorocza wizja, przeczucie. Przewidziałaś, że będzie nosił na zębach aparat.
Zmieniłam pozycję na kanapie.
– Ale chyba jeszcze nie zacznę ogłaszać swoich usług jako wróżka, Tommy miał przerwę między zębami podobnie jak ja. To była akurat jedna z rzeczy, które mi się w nim podobały.
– No dobra, to może nie jest najlepszy przykład – przyznała mama. – Ale próbuję ci powiedzieć, że wszystkie kobiety w naszej rodzinie mają pewną szczególną zdolność, a to było twoje pierwsze doświadczenie tego typu. Kiedy całujemy kogoś po raz pierwszy, mamy krótką wizję tego, jak ta relacja się skończy.
Rozejrzałam się po pokoju, wypatrując do połowy wypitej butelki likieru – mama z pewnością nie była całkiem trzeźwa.
– Wiem, że to brzmi mało przekonująco i zakrawa na urojenia, ale taka jest prawda. To się ciągnie od wielu pokoleń, odkąd ktokolwiek pamięta.
Przyglądałam jej się przez chwilę.
– Czy w twoim przypadku nastąpił przeskok o jedno pokolenie?
– Nie, ja też to miałam.
– Więc kiedy po raz pierwszy pocałowałaś tatę, zobaczyłaś, że nas zostawi?
Wydawała się smutna i trochę zakłopotana.
– Tak.
– A mimo to za niego wyszłaś?
– Miałam swoje powody. Rzecz w tym, że te wizje nigdy nie kłamią. Trzeba brać je pod uwagę.
– Czy powinnam także obawiać się id marcowych? – spróbowałam rozluźnić trochę atmosferę.
– Amy, kochanie, wiem, że to dla ciebie wstrząs. – Dotknęła mojej dłoni. – Zwlekałam z wyznaniem ci tego tak długo, jak mogłam, bo nie chciałam, żebyś się martwiła, sądzę jednak, że ważne jest, żebyś była przygotowana.
– Mówisz serio, prawda? – Cofnęłam rękę. – A jeśli ja nie chcę, żeby mnie to spotykało?
– Obawiam się, że nie masz wyboru. To nasz rodzinny dar.
Tamtej nocy nie mogłam zasnąć, dręczyłam się tym, co wyjawiła mi mama, i przeskakiwałam w kółko pomiędzy: „To wszystko kompletna bzdura” i „A jeśli to prawda?”. O świcie wykrystalizowały mi się trzy kluczowe pytania: jak długo trwa taka wizja? Czy w trakcie widzę też samą siebie, czy patrzę na wszystko własnymi oczami? Czy osoba, z którą się całuję, będzie wiedziała, o co chodzi?
Mama odparła spokojnie:
– Wizje są ulotne. Czasami przyglądasz się danej scenie niczym Scrooge w Opowieści wigilijnej, a kiedy indziej to się sprowadza głównie do emocji: zobaczysz kogoś i poczujesz silne uczucie smutku, żalu albo złości i tak dalej. Jeśli chodzi o tego, z kim się całujesz, nie będzie miał o niczym pojęcia, tyle tylko, że w jednej chwili jesteś na niego otwarta, a w następnej możesz go odepchnąć.
– No tak – powiedziałam. – Czyli to taki jeden wielki ostrzegawczy spojler dla danej relacji. I na podstawie kilkusekundowego zwiastuna zakończenia sama muszę zadecydować, czy chcę brnąć w pełnometrażowe doświadczenie?
– Nie myślałam o tym w ten sposób, ale tak, dokładnie na tym to polega. Wciąż masz wybór, co zrobisz po swojej wizji. Tyle że nie masz wpływu na ostateczny rezultat.
To mnie na tyle przygnębiło, że zwierzyłam się z tego brzemienia przyjaciołom. Charlotte stwierdziła, że to tak jakbym miała bezpośrednią linię łączącą mnie z przeznaczeniem, i nalegała, żebym poczekała na kogoś, kogo naprawdę polubię, żeby to wypróbować. May i Jay byli za tym, żebym uwolniła moją „supermoc” jeszcze tego samego dnia. Byłam w równym stopniu przerażona, co zaciekawiona, zgodziłam się jednak, że najlepiej byłoby zacząć od kogoś, z kim nie wiązałabym żadnych planów na przyszłość, żebym nie musiała do tego wszystkiego jeszcze płakać. Mówiąc szczerze, to miałam tylko jeden wymóg – chciałam, żeby to był ktoś, komu mogłabym zaufać, że nie wypapla na całą szkołę, jeśli zacznę krzyczeć albo zemdleję. Przyglądałam się wszystkim chłopakom w naszej klasie, ale nie mogłam znaleźć ani jednego kandydata. A w każdym razie nie takiego, którego naprawdę chciałabym fizycznie pocałować. Przez cały rok nic się nie zdarzyło, aż niespodziewanie pojawił się nowy chłopak – Gareth. Nigdy nie wyobrażałam sobie siebie z typem biwakowicza – w porównaniu z narwanymi drągalami i ślicznymi chłoptasiami o modnych fryzurach, na których popatrywałam w szkolnej stołówce, wydawał się krzepki niczym drwal, zauważyłam jednak, że nigdy nie dawał się wciągnąć w żadne intrygi czy rozróby. Kiedy May pytała go o zdanie na jakikolwiek temat, spoglądał na nią półprzytomnie i mówił, że nie usłyszał, co powiedziała, bo myślał akurat o pyłkach. Albo o rozmnażaniu storczyków. Albo o paprociach. Podobno istnieje ponad dziesięć tysięcy gatunków paproci. To cud, że w ogóle udawało nam się czasem zwrócić na siebie jego uwagę.
Aż nadeszła pora szkolnego wyjścia na lokalny jarmark bożonarodzeniowy. Gareth i ja dostaliśmy za zadanie kupić cydru ze świątecznymi przyprawami i kiedy czekaliśmy na nasze zamówienie, Gareth wskazał od niechcenia gałązkę jemioły zawieszoną nad naszymi głowami.
Wytrzeszczyłam oczy. Czyżby mój pierwszy pocałunek miał być jak z filmów nadawanych na Hallmarku? Akurat dość śniegu, żeby osiadł mi na rzęsach i delikatne muśnięcie warg o słodkim smaku lukru z pierniczków? Nagle poczułam się źle przygotowana – w ogóle wcześniej nie flirtowaliśmy, właściwie prawie nie nawiązywaliśmy kontaktu wzrokowego. Mimo wszystko przechyliłam głowę na bok i starałam się wykrzesać zalotny blask w oku.
– Tak?
– Wiedziałaś, że jemioła to pasożyt?
Twarz mi skamieniała, serce biło niemrawo. Że co?
– Ptaki dziobią owoce, a potem odkładają je na gałęzie sąsiednich drzew, z których jemioła czerpie następnie składniki odżywcze.
– Och – skrzywiłam się, zbita z pantałyku.
– A jeśli chodzi o całowanie…
Uniosłam czujnie brew.
– To się wzięło ze skandynawskiego mitu o bogu Lokim, który otruł innego boga owocami jemioły.
– Są trujące?
– Tak, ale bóg z tego mitu wyzdrowiał i jego wyznawcom tak ulżyło, że odtąd na sam widok jemioły uroczyście padali sobie w objęcia.
To było co najmniej dziesięć lat przed tym, jak Tom Hiddleston zagrał Lokiego w Thorze, więc nawet ten akcent nie mógł mnie nakręcić.
– Chcesz moją laskę cynamonu?
Spojrzałam na brązowy, przypominający patyk zwój, który mi podsunął, i uznałam, że to mi wystarczy za wszystkie wizje – nigdy nie połączy nas romantyczne uczucie. Na chwilę skuliłam ramiona, ale kiedy dołączyliśmy do reszty grupy i patrzyłam, jak Jay wykorzystuje Garetha jako osłonę przed świszczącym wiatrem, uświadomiłam sobie, że nic się nie stało – nie powinnam traktować tego osobiście, jako odrzucenia, Gareth po prostu był sobą. Przez całe lata wykazywał większe zainteresowanie obejmowaniem drzew niż kobiet. Prawie jakby wiedział, że kiedyś pojawi się Freya, i nie potrzebował żadnych substytutów.
Walentynki przyniosły zaproszenie na imprezę z grą w butelkę jako główną atrakcją – szanse na to, że zostanę tam pocałowana, wydawały się całkiem spore, choć nieco peszące. Sprawy przybrały jednak całkiem inny obrót i ostatecznie moja niecierpliwość wzięła nade mną górę i uległam nagabywaniom klasowego ogiera Chasa. Na schodach do metra, cuchnących starym moczem.
Jedynym, co było gorsze od scenerii, był sam pocałunek. Znacie te niezdarne i agresywne wpijanie się w usta, po których macie ochotę wytrzeć sobie twarz? A kiedy nadeszła wielka chwila wiekopomnej wizji, nie było żadnego omdlewania ani krzyków: to była raczej taka nagła ciemność, trochę jakby wjazd do tunelu, a potem krótki przebłysk, jakbym w rozpędzonym pociągu mijała stację kolejową i próbowała się zorientować, co właściwie widzę na peronie.
Nie wyjawiłam tego, co zobaczyłam. Chas obiecał, że zabierze mnie na kręgle, a ja chciałam się przekonać, jak to jest mieć chłopaka, nawet jeśli wiedziałam, że to się wkrótce skończy. Z trudem wytrwałam jednak ledwie dwa tygodnie randek, podczas których nasze interakcje sprowadzały się głównie do moich okrzyków: „Nie teraz!”, „Nie tutaj!” albo „Nie ma mowy!”.
Chcąc się jak najszybciej od niego uwolnić, nie doczekałam terminu z mojej wizji i oskarżyłam Chasa, że zdradza mnie z Alison Kirkpatrick, zanim jeszcze zaczęli się spotykać.
– Nie wypieraj się! Widziałam, jak się migdalicie w tej nowej kawiarni przy WHSmith!
– Co ty chrzanisz, nawet jeszcze nie było oficjalnego otwarcia Whole Latte Love.
– Och… – westchnęłam sfrustrowana. – No to może ją tam zaprosisz? Ja stawiam. – I wręczyłam mu pięć dolców.
Nie mogę powiedzieć, żeby w ciągu ostatnich dwudziestu lat, które minęły od tamtej pory, sytuacja jakoś znacznie się poprawiła.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz