Jego obietnica - Ciołko Anna - ebook + audiobook + książka

Jego obietnica ebook i audiobook

Ciołko Anna

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sara Mróz uczyniła z rozmów kwalifikacyjnych prawdziwy sport. Uwielbiała je. Były dla niej źródłem wiedzy o ludziach i czystą rozrywką. Brylowała na nich i to ona je prowadziła, a nie jej potencjalni pracodawcy. Jednak tym razem po raz pierwszy szła na rozmowę zdesperowana. Pragnęła otrzymać pracę.

 

Nie była już tą samą dziennikarką ubóstwiającą pisać. Teraz nosiła w sercu ranę, która odebrała jej radość z wykonywania zawodu. Musiała opuścić Warszawę i uciekać z podkulonym ogonem, mając nadzieję, że pewna sprawa przycichnie.

 

Kobieta wraca w rodzinne strony i planuje zacząć życie od nowa. Na jej drodze staje tajemniczy mężczyzna z blizną. Ich pierwsze, przypadkowe spotkania nie należą do przyjemnych. Oboje podchodzą do siebie z dystansem oraz nieufnością. Sara dowiaduje się, że nieznajomy to Mikołaj Strzelecki, architekt, z którym musi przeprowadzić wywiad.

 

Kiedy Mikołaj jej odmawia, a kilka godzin później czeka na nią pod redakcją, kobieta zaczyna rozumieć, że skrywa on równie wiele tajemnic co ona.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 49 min

Lektor: Anna Ciolko
Oceny
4,4 (219 ocen)
125
67
14
6
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
IwonaP19884
(edytowany)

Nie polecam

Nie wiem skąd te ochy i achy nad tą książką. Starsznie nudna. Niesamowicie się dłuży. Zero akcji. Sama fabuła mdła i nijaka. Książka pisana stylem opisowym . Mała ilość dialogów , a i te bardzo kiepskie. Najgorsza pozycja jaką czytałam w tym roku. Odradzam. szkoda czasu
20
Ruddaa

Nie polecam

Skad tak pozytywne recenzje to nie wiem. Ta książka jest nudna jak flaki z olejem! Chialam doczyac do konca ale im wiecej stron bylo z amna tum coraz bardziej znudzona byłam wiec ostatecznie dobrnęłam do polowy i dalam sobie spokój. Bo po co marnować czas.
10
Nikus05

Nie polecam

Niestety mnie ta historia nie "porwała" Tylko straciłam czas ale nie lubię zostawiać niedokończonych książek. A taka fajna okładka 😁
10
Karolinagrzelak

Nie oderwiesz się od lektury

Czytając "Jego obietnicę" Anny Ciołko, nie mogłam wręcz uwierzyć, że to pierwsza powieść autorki! 🤯 Główna bohaterka to młoda kobieta, która kiedyś miała głowę pełną marzeń i ambicji. Wyjechała do stolicy, gdzie po studiach pracowała jako dziennikarka i odnosiła spore sukcesy. Była pewna siebie, nieustraszona i nie zrażała się w razie porażki, chociaż te zdarzały się rzadko. Dokąd ją to zaprowadziło? Pewien odważny krok sprawił, że nie ma już czego szukać w Warszawie. Jest tam spalona, więc postanawia wrócić do rodzinnego miasta i modlić się, aby ktokolwiek przyjął ją do pracy w zawodzie. 😬 To jej pierwsza tak stresująca rozmowa kwalifikacyjna, ale, na szczęście, kończy się pozytywnie, a pierwszym zadaniem Sary będzie przeprowadzenie wywiadu z architektem Mikołajem Strzeleckim.😊 Okazuje się on być facetem, którego już wcześniej spotkała, a ten moment nie był najprzyjemniejszy... 🤭 Jakie były szanse, że da się namówić na rozmowę? Nikłe. Co więc Mikołaj robi, stojąc oparty o sw...
10
justyna9001

Nie oderwiesz się od lektury

😍
10

Popularność



Podobne


Copyright ©

Anna Ciołko

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Anna Grabowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Przygotowanie okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-869-4

Klarze.

Nigdy nie wstydź się bycia sobą.

I czytania książek, nawet jeśli to romanse!

Rozdział pierwszy

W trakcie swojego krótkiego życia byłam na czternastu rozmowach kwalifikacyjnych. Pierwszym dwóm towarzyszyły ogromny stres i strach. Od trzeciej czułam jedynie podekscytowanie. Nakręcała mnie myśl o poznaniu nowej osoby.

Miałam gdzieś sztywne reguły.

Potrzebowałam kilku minut, by przejąć rolę rekrutera. Ciekawość wyprzedzała dobre wychowanie, liczył się tylko kontakt z nową osobą.

Nowe wyzwanie. Nowe emocje do uchwycenia i zapamiętania.

Moi potencjalni pracodawcy kończyli spotkania rekrutacyjne z otwartymi ustami. Potrafiłam zdominować rozmowę, choć to nie ja siedziałam w fotelu szefa. Sama do końca nie rozumiałam, skąd brała się moja śmiałość. Nie miało to większego znaczenia.

Dzięki tym doświadczeniom nauczyłam się, że ludzie są różni.

Niektórzy byli jak matrioszka: trzeba było zdjąć kilkanaście warstw, by dotrzeć do prawdy. To wymagające i pracochłonne zadanie, ale opłacało się. Inni byli dokładnie tacy, na jakich wyglądali. Ich charakter określała pełniona przez nich rola społeczna. Albo coś innego, czego się trzymali – tytuł przed nazwiskiem, status związku czy liczba zer na koncie. Wystarczyła krótka chwila we wspólnym towarzystwie, by zrozumieć, co kryje się w ich wnętrzu. To nie było złe. Każdy miał swój sposób na radzenie sobie z życiem. A ja nie oceniałam. Obserwowałam. Czytałam ludzi bez najmniejszych problemów.

Jednak pewnego dnia umiejętność, która otwierała drzwi i serca, obróciła się przeciwko mnie. Trzy tysiące sto dwadzieścia wyrazów i jeden reportaż później nic nie było już takie samo. Przekonałam się na własnej skórze, że słowa nigdy nie są tylko słowami. Zanim jednak zdążyłam to w pełni zrozumieć, było za późno. Kiedy dopadły mnie konsekwencje, strach wypełnił i pochłonął moją radość pisania, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. W jednej chwili straciłam jakąkolwiek szansę na pracę w zawodzie w Warszawie.

I oto jestem, z debetem na koncie i ze sporą luką w CV.

Przez moment, gdy wspomnienia napływają, czuję, jak gniew rozpala moją twarz. Szybko jednak biorę się w garść, nie pozwalając sobie na smutek.

Nie dziś. Nie teraz.

Szykując się na piętnastą rozmowę, po raz pierwszy wpadam w panikę. Nie czuję radości. Jest tylko niepewność. I mnóstwo wątpliwości. Wiem, że tym razem nie będę zadawać pytań. To ja będę odpowiadać. Może trochę kłamać. Wszystko, byle zdobyć pracę.

Krytycznie przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze. Dłonią wygładzam dół ulubionej białej sukienki z muślinu. Dobrałam do niej klasyczne kremowe szpilki, które stapiają się ze skórą. Nie chcę wyglądać zbyt ekstrawagancko, ale ten prosty strój wydaje się zbyt nijaki. Z drugiej strony to powinno wystarczyć. Nie staram się przecież o pracę w prestiżowym magazynie, a w lokalnej gazecie, w Tomaszowie Lubelskim. W mieście, do którego planowałam wracać jedynie na urlopy i święta. Jedna decyzja sprawiła, że to niewielkie, senne miasteczko na Lubelszczyźnie ma stać się moim azylem, choć traktuję to bardziej jak zesłanie. Wzdycham i odpuszczam użalanie się nad sobą. Trzeba grać takimi kartami, jakie rozdaje życie.

Chcę oderwać się od ponurych myśli, dlatego sięgam po telefon i wybieram numer przyjaciółki. Dominika odbiera po trzecim sygnale.

– Myślałam, że tam, gdzie teraz jesteś, nie ma zasięgu.

– Ten twój wredny, paskudny charakter kiedyś się na tobie zemści! – Opadam na łóżko, uważając, by nie pognieść sukienki. – Co słychać w wielkim mieście?

– Beznadziejnie. Warszawa bez ciebie nie ma żadnych zalet.

Uśmiecham się, słysząc jej słowa, chociaż wiem, że mówi tak, bym poczuła się lepiej.

Poznałyśmy się na pierwszym roku studiów. Dość szybko się okazało, że tworzymy udany duet. Przy Dominice nie sposób było się nudzić. Dawałyśmy sobie to, co liczyło się dla nas najbardziej – wsparcie, dobre słowo i motywację do ciągłego rozwoju. Poza tym łączyło nas zamiłowanie do wina i jedzenia. Okres wspólnego mieszkania wspominam jako przepełniony zapachem cząbru, tymianku i bazylii oraz innych świeżych ziół, które Dominika ustawiała w kuchni na każdej wolnej przestrzeni.

– A co w pracy? – pytam.

Jestem stuprocentowo pewna, że wywraca oczami.

– Bez zmian. Znoszę humory Maryli i jej wieczne niezadowolenie z tego, co zrobię. Już to mówiłam, ale powinna się z kimś przespać. Zobaczysz, przyjdzie taki dzień, że naprawdę nie wytrzymam i ją zabiję!

– Daj znać, kiedy planujesz zabójstwo. Pomogę ci w stworzeniu alibi.

– Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz. Ale koniec z gadaniem o mnie. Zestresowana?

Przez chwilę milczę. Ostatnio wszystko w moim życiu dzieje się tak szybko, że przestaję nadążać. Rozeznanie się w uczuciach sprawia trudność, tym bardziej że blokuję wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Nie wiem, czy przez obojętność, którą sobie wypracowałam, przebija cokolwiek prócz paniki. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Dominiki.

– Sara, jesteś tam?

– Mhm – mruczę. – Jestem. Daję radę, ale mam wrażenie, że ta cała sprawa ze zmianą pracy i pobytem w domu nie jest… realna.

Teraz to ona milczy dłuższą chwilę.

– Posłuchaj, nie chciałam o to pytać, ale... czy… Słowiński odzywał się do ciebie?

Wstrzymuję oddech, gdy słyszę znajome nazwisko. Obracam je w myślach przez trzy sekundy i wyrzucam z głowy. Nie pozwolę, by cokolwiek popsuło mój humor, a na pewno nie jakiś warszawski dupek.

– Nie odzywał – odpowiadam i bronię się przed dalszym przesłuchaniem, pytając przyjaciółkę o tysiąc spraw, które kiedyś były częścią mojego życia w stolicy. O cokolwiek, byle odsunąć niewygodne myśli.

Rozmawiamy jeszcze dobrych piętnaście minut, aż w końcu zerkam na zegarek. Zostało pół godziny do rozmowy kwalifikacyjnej. Do redakcji mam raptem pięć minut jazdy, ale wolę być wcześniej. Kończę rozmowę, a następnie zbiegam do wyjścia.

Cieszę się, że jestem sama w domu. Dzięki temu mogę uniknąć niezręcznych słów zachęty rodziców, którzy, mimo że cieszą się z mojej obecności, są też zaniepokojeni. Nie mają pojęcia, dlaczego wróciłam, a ja jeszcze nie jestem gotowa, by podzielić się prawdziwym powodem. Może nigdy nie będę. Ale teraz mam zadanie do wykonania, którego nie mogę odpuścić. Ta praca musi być moja. Potrzebuję pieniędzy, a jeśli nie uda mi się zatrudnić w jednym z dwóch lokalnych mediów w okolicy, w najlepszym wypadku zostanę kelnerką. Rynek pracy w małych miasteczkach nie daje wielu możliwości, chyba że przerzucę się na branżę kosmetyczną. Wśród moich koleżanek nie brakowało chętnych na wachlarz sztucznych rzęs, nie mówiąc już o nowych pazurkach minimum raz na dwa tygodnie. Moje umiejętności ograniczały się jednak do nałożenia równej warstwy odżywki na paznokcie, więc obawiam się, że muszę się postarać na dzisiejszym spotkaniu.

Tak czy siak, na mnie już czas.

Przed wyjściem z domu chwytam kremowy żakiet z szafy. Na dworze panuje pierwszy czerwcowy upał, ale wolę zakryć nagie ramiona. Nie mam pojęcia, kim jest redaktor naczelna tygodnika. Być może to starsza pani, która wolałaby, żebym do pracy przychodziła w garsonkach? Normalnie poświęciłabym kilka minut, by poznać życiorys potencjalnego szefa. Ale teraz… nie jestem tą Sarą co kiedyś. Moja iskra zagubiła się po drodze i przestałam walczyć o to, by ją odnaleźć. Tego jednak ta kobieta nie musi wiedzieć. Przez kilka minut muszę udawać dawną Sarę – dociekliwą, entuzjastycznie nastawioną do świata dziennikarkę pracującą na swój sukces i mającą jakieś ambicje.

Ha, ha, co za kłamstwo – śmieję się w duchu i wsiadam do auta.

Znam każdy zakamarek miasta na pamięć, więc drogę na obrzeża, gdzie mieści się redakcja, pokonuję mechanicznie. Zwalniam i zatrzymuję się przed przejściami dla pieszych i na światłach, przez co mam czas, by obserwować mijany krajobraz. Tak dawno mnie tu nie było, że dopiero teraz zauważam subtelne zmiany. Odnowione kamienice, kilka szklanych biurowców, które wyrosły w miejscu dawnych ruder, i nowe centrum handlowe – słyszałam o tym wszystkim przez telefon od rodziców, ale odbierałam to jako informacje o miejscu, które traktowałam jak przeszłość. Nie interesowały mnie nowinki o rewitalizacji parku czy śródmieścia. Cieszyłam się, że miasto się rozwija, chociaż wiedziałam, że jest to ślimacze tempo w porównaniu ze stolicą. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że Warszawa każdego może przeżuć i wypluć bez sentymentów. Zanim zdążę na nowo powrócić do rozmyślań o wcześniejszym życiu, docieram na miejsce.

Parking przed niewielkim biurowcem zieje pustką. Co za miła niespodzianka. Rzucam ostatnie spojrzenie w lusterko, ale szybko odwracam wzrok, dostrzegając zagubienie w niebieskich tęczówkach. Nie ociągając się, wysiadam z samochodu.

Biurowiec wygląda na nowy – powierzchnie z białego kamienia przeplata drewno. Na parterze nie spotykam żywej duszy, więc wspinam się od razu na pierwsze piętro. Sukienka szybko zaczyna kleić się do pleców – widocznie klimatyzacja nie działa, a przeszklone, sięgające podłogi okna na korytarzu są zamknięte. Rozglądam się, szukając wskazówek, gdzie znajduje się redakcja, ale na białych ścianach wisi jedynie instrukcja przeciwpożarowa. Pukam do pierwszych lepszych drzwi.

– Dzień dobry, byłam umówiona na rozmowę kwalifikacyjną do gazety.

– Drzwi na prawo, koniec korytarza – recytuje kobieta, nie odrywając wzroku od komputera.

Ach ta małomiasteczkowa uprzejmość.

Wycofuję się na korytarz i zmierzam we wskazanym kierunku. Poprawiam szybko włosy, które zaczęły lepić się do czoła, i wchodzę do środka. Nie mam czasu na reakcję. Zza biurka dosłownie wyskakuje uśmiechnięta blondynka.

– Pani Sara? Zapraszam! – Ściska mocno moją dłoń.

Uśmiecham się, starając się patrzeć jej prosto w oczy. Kobieta wskazuje na krzesło po drugiej stronie mebla. Zwracam uwagę na wymyślne, fioletowe szpilki, które założyła do dziewczęcej wzorzystej sukienki.

Luzara – notuję w głowie, starając się, by nie zauważyła, że się przyglądam. Wydaje się kilka lat starsza ode mnie, choć nie mam pewności. Poprawiam się na siedzeniu, ignorując strużki potu na dłoniach.

– Przepraszam, ale wysiadła klimatyzacja i trudno tu dziś wytrzymać. – Najwyraźniej czyta w moich myślach.

– Nie szkodzi.

Jej baczne spojrzenie mnie dezorientuje. Po raz pierwszy od dawna nie wiem co mówić i robić. Czuję się zmęczona i przytłoczona, jednak przyklejam uśmiech do twarzy.

– Nie będę trzymać pani długo w tej saunie, więc przejdę do konkretów. Ma pani imponujące CV. – Pozwala tym słowom zawisnąć w ciszy, a ja uśmiecham się nieśmiało. Komplementy zawsze mnie krępowały. – Teksty, które dostałam, również są świetne i widać, że ma pani talent.

– Ale? Bo czuję, że jest tu jakieś ale – rzucam żartobliwie, choć w środku zaczynam odczuwać panikę.

– To nie jest ale. Po prostu… – Urywa i przez chwilę jej uwagę odciąga wibrujący na biurku telefon, który szybko wycisza.

No dalej, zapytaj mnie o to. Miejmy to za sobą.

– Zastanawia mnie, dlaczego dziewczyna, która pracowała w kilku warszawskich agencjach reklamowych i w znanym tygodniku, chce pisać dla lokalnej gazety, którą czyta nieco ponad tysiąc czytelników, i to w najlepszym wypadku?

Uśmiecham się krzywo i robię minę w stylu „To dość banalna historia, nic, o czym warto rozmawiać”.

– Pomyślałam, że fajnie będzie pracować w mieście, gdzie za podcięcie końcówek u fryzjera nie płacę stówki, a wybór restauracji, w których mogę coś przekąsić, zawęża się do sześciu miejsc. – Wzruszam ramionami. Liczę na to, że mój żart ją zadowoli.

– Ma pani pokręcone poczucie humoru, podoba mi się – oznajmia, wachlując się plikiem kartek. – Martwię się jednak, że szybko znudzi się pani ten ograniczony wybór i brak tych wszystkich atrakcji, jakie oferują metropolie. Czy to chwilowa zachcianka?

Wypuszczam powietrze. Ćwiczyłam tę kwestię przez ostatnie dni, więc wiem, jaką półprawdę mogę sprzedać.

– Z powodów osobistych musiałam zrezygnować z życia w Warszawie. Wróciłam, ale nie chcę tracić kontaktu z zawodem, dlatego zależy mi na pracy w gazecie. A co do nakładu i prestiżu… zadaniem dziennikarza jest informować i odkrywać prawdę dla czytelnika, bez względu na to, czy będzie to jedna osoba, czy kilkanaście tysięcy. – Mój głos załamuje się na ostatnim zdaniu, ale udaję, że to wina chrypki.

Opieram się na krześle i patrzę jej prosto w oczy. Dałam jedyne, co mogłam. Teraz jej ruch.

– Rozumiem. Cóż, tak naprawdę nie musi się pani tłumaczyć ze swoich motywów. Jestem przesadnie ciekawska, co mój mąż nazywa, po imieniu, wścibstwem. – Przewraca oczami i machnięciem ręki daje znak, że nie zgadza się z opinią swojej drugiej połówki, na co szczerze się uśmiecham. Chyba się polubimy. – Znam pani umiejętności. Teraz interesuje mnie jedynie to, czy chciałaby pani do naszej redakcji dołączyć. Nie wiem, czy się pani orientuje, w jakiej kondycji jest tygodnik, ale staram się go trochę rozruszać. Liczę, że mi pani w tym pomoże. Cóż, zapraszam do zespołu. Wynagrodzenie mamy skromne, w porównaniu do Warszawy… – Urywa i podsuwa mi bloczek samoprzylepnych żółtych karteczek, na których widnieje propozycja.

Rzucam szybko okiem na podaną sumę i robię kalkulację w głowie. To więcej niż się spodziewałam. Pensja dziennikarza nigdy nie wygląda zbyt imponująco, chyba że łapie się kilka srok za ogon i pisze teksty sponsorowane. Życie w niewielkim mieście nie jest tak drogie jak w Warszawie, więc propozycja wydaje się i tak hojna.

– W takim razie kiedy mogę zacząć? – pytam rzeczowo, choć tak naprawdę mam ochotę skakać z radości.

– Najlepiej od jutra.

– O której mam być?

– Zaczynamy o ósmej. Przygotuję na jutro umowę, więc rano załatwimy wszystkie formalności związane z papierami – wyjaśnia, a ja potakuję i szykuję się do wyjścia. – Aha. I od teraz mów mi Marta. Nie jestem aż taka stara, na jaką wyglądam.

Parskam śmiechem i po wymianie pożegnalnych uścisków wychodzę z budynku. Samochód zdążył nagrzać się od słońca, więc zostawiam drzwi otwarte. Przez moment siedzę i gapię się na przednią szybę. Adrenalina i napięcie powoli opuszczają moje ciało, nie zauważam nawet, że płaczę, dopóki mokra plama z łez nie przylepia sukienki do nagich ud. Emocje ostatnich miesięcy znajdują w końcu szczelinę w tamie, a ja przestaję walczyć z ich hamowaniem.

Płaczę, bo zdobycie tej posady oznacza, że naprawdę nie wracam do Warszawy. Płaczę, bo nie pozwalałam sobie na okazywanie smutku i żalu w ostatnich miesiącach. Ten moment, gdy emocje przejmują kontrolę, trwa minuty, ale w końcu mija, a ja czuję się inaczej. Nie jestem znów szczęśliwa, jednak przez ułamek sekundy dopada mnie dziwne uczucie, które jest nieuchwytne i trudne do zdefiniowania. To zaledwie przebłysk myśli, drgnienie. Coś na kształt nadziei. Przez krótką chwilę czuję, że jeszcze będzie dobrze. Nie dziś. Ale kiedyś na pewno.

Odpalam samochód i otwieram wszystkie szyby, rezygnując z klimatyzacji. Wyciszam też radio. Chcę wsłuchać się w odgłosy miasta. Poczuć jego zapach. Może to pomyślnie zakończona rozmowa kwalifikacyjna, a może prawdziwie wakacyjna pogoda sprawia, że wpadam w wesoły nastrój i po raz pierwszy od dawna czuję, że mogę swobodnie oddychać.

Wjeżdżam na pełnym gazie na krajową siedemnastkę, która dzieli miasto na pół. Uśmiecham się do innych kierowców, łapiąc ich zainteresowane spojrzenia. Pędzę ulicami, pozwalając, by wiatr szarpał moje długie włosy. Docieram do domu szybciej, niż powinnam, ale wciąż jestem sama, więc postanawiam zadzwonić do Dominiki.

– Mam tę robotę!

Pisk. Ogłuszający, radosny pisk przyjaciółki sprawia, że znów się uśmiecham.

– Wiedziałam, że tak będzie! – mówi, gdy w końcu przestaje krzyczeć do słuchawki.

– Myślałam, że będziesz mniej zadowolona, że tym samym oficjalnie nie wracam do Warszawy – marudzę, chociaż obie wiemy, że tak będzie dla mnie lepiej.

– Już wynajęłam twój pokój, więc tak jakby...

– Co? Nie ma mnie tam od miesiąca, a ty już kogoś znalazłaś na moje miejsce?!

– Uwielbiam, kiedy się wkurzasz.

– Jędza!

– Ale i tak mnie kochasz – sapie do telefonu.

– I codziennie się zastanawiam za co. – Odbijam piłeczkę. – Hej, czy ty biegasz? Myślałam, że jesteś jeszcze w pracy.

– Bo jestem, ale Maryla… ta wredna suka kazała mi zanieść materiały na dwunaste piętro, by je wydrukować, a zepsuła się winda, więc… – W słuchawce słyszę głośny oddech.

– Wasze biuro znajduje się na dziesiątym piętrze. To tylko dwa piętra, a sapiesz jak pies w upalny dzień – dokuczam jej, odgrywając się za kłamstwo o nowym lokatorze.

– No cóż, opłakiwałam twój wyjazd, zajadając się pizzą i lodami. Możliwe, że trochę pogorszyła mi się kondycja – przyznaje, starając się wpędzić mnie w poczucie winy.

– Dobra, dobra…

– Zmieniając temat, powinnaś dziś wyjść do jakiegoś baru i uczcić nową pracę!

Wciąż nie weszłam do domu, więc siadam na huśtawce w ogrodzie i lekko się kołyszę.

– Zdajesz sobie sprawę, jaką sensację wywołałby w tym mieście widok samotnej dziewczyny, która pije w barze alkohol bez towarzystwa?

Dominika chichocze.

– Na pewno przesadzasz. Po pierwsze, od kiedy obchodzi cię opinia innych? Poza tym jeśli będziesz sama, szybciej przysiądzie się jakiś przystojniak, z którym…

– Hola, hola! – przerywam, bo nie podoba mi się kierunek, w jakim zmierza ta rozmowa. – Czy pamiętasz, jak jakiś czas temu wspominałam raz, dwa albo… czy ja wiem, sto razy, że chcę poukładać swoje życie, zanim pozwolę komuś w nim mieszać?

– Pamiętam doskonale, to było jak zdarta płyta. Tylko, skarbie, nie myślałaś wtedy jasno. Byłaś rozgoryczona, piłaś dużo wina i nie wiedziałaś, co mówisz. Nie możesz rezygnować z facetów. W porządku, nie wiąż się z żadnym na stałe, ale seks… – Ścisza głos.

Jest w biurze, więc dziwię się, że ma czas rozmawiać. Pełni rolę osobistej asystentki szefowej działu urody w popularnym miesięczniku. W dużej mierze robi całą czarną robotę, którą Maryla dosłownie ją zawala. Harówkę wynagradzają jej wypłata na czas i darmowe próbki kosmetyków, które kiedyś zalegały w każdym kącie wspólnej łazienki.

– Cóż, dziękuję, że troszczysz się o tę sferę mojego życia, ale uwierz, większa przerwa na pewno dobrze mi zrobi. – Odpycham się mocniej, rozpędzając huśtawkę.

– Twoja przerwa już jest za długa. Nawet nie wiem, czy to można nazwać przerwą. Od czego chcesz odpoczywać? Dobrze to może zrobić ci mały romans. Zapomnisz o…

– Słuchaj, muszę kończyć, kocham cię, pa! – Rozłączam się, nie dając jej dojść do słowa.

Nigdy więcej nie chcę wracać do tego, co wydarzyło się w Warszawie. Nie pozwolę, by mój mały sukces przyćmiły wspomnienia o pewnym warszawskim biznesmenie. Facet może i sprawił, że straciłam zaufanie do mężczyzn, jednak będę walczyć o to, by przeszłość w końcu przestała mnie zadręczać. Kiedyś miałam plany, ale zawsze mogę stworzyć nowe, prawda? A w tym momencie chcę od życia więcej. Chcę na nowo je polubić. Jestem wolna. Poza tym… Dominika doskonale wie, że gdyby pojawił się ktoś odpowiedni, zmieniłabym odstraszającą gadkę w jednej chwili. Ale teraz? To bez znaczenia.

Wychylam się maksymalnie do tyłu i zeskakuję z huśtawki, lecąc przez sekundę w powietrzu, po czym ląduję w miękkiej trawie. Wolna.

Rozdział drugi

Po południu mój dobry humor się ulatnia. Rodzice pracują do późna, a samotne siedzenie w domu zaczyna mnie nudzić. Wcześniejszy tryb życia w Warszawie przyzwyczaił mnie do ciągłego biegu i działania na podwyższonych obrotach. Powinnam się cieszyć, że wreszcie mam szansę zwolnić i odpocząć, ale miesiąc leniuchowania całkowicie wystarczył.

Biorę do ręki jedną z książek leżącą obok łóżka, jednak nie potrafię skupić się na akcji. Wiem jedno: muszę pozbyć się energii, która domaga się spuszczenia ze smyczy. Jest środek tygodnia, co oznacza, że nie mam zbyt wielu opcji. Nie jestem typem imprezowiczki, ale lubię przebywać wśród ludzi. Dominika dbała o to, byśmy poza pracą znalazły czas na trochę rozrywki. W lecie najczęściej pędziłyśmy nad Wisłę, by popijać ukradkiem wino i grać w badmintona. Zimą chodziłyśmy do najdziwniejszych pubów i klubów, jakie udało się znaleźć. Raz skończyłyśmy wieczór, świętując urodziny siedemdziesięcioletniej Chinki, która mieszkała w Polsce od kilku lat. Dominika przez rok uczyła się chińskiego, więc cieszyła się, że będzie mogła poćwiczyć język. Zaliczyła niezręczne wpadki, ale na szczęście cała chińska rodzina wykazała się wyrozumiałością. Albo przynajmniej tak nam się wydawało. Nieważne. Omijałyśmy najmodniejsze miejsca, wychodząc z założenia, że najlepsze rzeczy dzieją się tam, gdzie liczy się dobra zabawa, a nie idealna stylizacja, grubość portfela czy liczba obserwujących na Instagramie.

W czasach liceum włóczyłam się ze znajomymi po parku albo zajadałam pizzą w ulubionej knajpce, ale raczej z powodu braku alternatywy niż dlatego, że nie lubiłam próbować nowych rzeczy. W miasteczku największą atrakcją była wielka dyskoteka, która przyciągała okoliczną młodzież w każdy weekend. Tak przynajmniej było kiedyś. Większość znajomych uciekła stąd zaraz po skończeniu szkoły średniej, więc mimo że jestem u siebie, czuję się tak, jakbym zaczynała od zera. Nigdy nie miałam wielkiej potrzeby otaczania się tłumem ludzi, ale fajnie byłoby mieć tu kogoś, z kim mogę chociaż raz na jakiś czas wyskoczyć na piwo czy zwykły spacer. Cóż, muszę być cierpliwa.

Plan na teraz? Siłownia.

Kilka miesięcy temu zapisałam się w Warszawie na kickboxing. Niestety, przygoda z tym sportem skończyła się wraz z powrotem do domu. Lubiłam swoje ciało z każdą z niedoskonałości, ale ruch dostarczał mi niezbędnych endorfin. Poza tym musiałam skończyć z życiem jak dzikus. Nie mogłam się ciągle izolować w obawie, że spotkam kogoś znajomego. Samotne bieganie w pobliskim lesie też przestało sprawiać frajdę.

W szafie znajduję wygodny szary strój sportowy i ulubione różowe adidasy. Zrzucam przy łóżku japonki, krzywiąc się na widok odchodzącego lakieru na paznokciach u stóp. Czas spędzony w domu sprawił, że nieco się zaniedbałam. Tym bardziej cieszę się z wyjścia do ludzi. Dzięki temu przestanę chodzić pół dnia w piżamie. No i zainwestuję w pedikiur. Chyba.

Pakuję wszystko do torby i zostawiam rodzicom kartkę w kuchni, informując, gdzie jestem. Rozmawialiśmy godzinę temu przez telefon, ale wiem, że martwiliby się, gdybym nie dała znać, co robię. Po niespodziewanym powrocie z Warszawy obchodzą się ze mną jak z jajkiem. To nie jest scenariusz, na który wszyscy byli gotowi. Mama wypytuje o jakieś szczegóły, ale zbywam ją ogólnikami. Tato zajmuje się stałymi dostawami białej czekolady i lodów waniliowych, jakby wyczuwał, że rozpieszczanie mnie to jedyne, co teraz może zrobić. Jestem jedynaczką, więc całą swoją uwagę skupiają na mnie. A ja bardzo staram się ich nie zawieść. To pragnienie, by dawać powody jedynie do zadowolenia, czasami bywa męczące. Wiem, że nigdy nie wymagali, bym była idealna, ale podświadomie zawsze starałam się sprawiać jak najmniej kłopotów. Z drugiej strony pewnie nigdy nie sądzili, że wrócę do domu po studiach. Od małego snułam niekończące się plany, by spoglądać na świat z okien wieżowców. Nie miałam pojęcia, jak wdrapać się na szczyt, jednak wiedziałam, że będę w stanie ciężko pracować, by spełnić marzenia. Powrót do domu okazał się cenną lekcją. Zdobyłam swój prywatny Mount Everest w wieku dwudziestu trzech lat, ale nie byłam przygotowana na lawinę, która zrzuciła mnie do pierwszej bazy.

Znów niepotrzebnie analizuję przeszłość, dlatego otrząsam się z ponurych myśli.

Zamykam drzwi na klucz, a potem pakuję się do samochodu, który kupiłam rok temu od kolegi z pracy. Chciał pozbyć się maleńkiego forda za grosze, a mnie z miejsca przypadł do gustu błękitny kolor auta. Wymagał niewielkiej naprawy, ale po niej działał bez zarzutu. Poza tym mieścił się bez problemu na ciasnych parkingach, wciśnięty między wielkie i nieporęczne SUV-y.

Do siłowni dojeżdżam, wybierając okrężną drogę, byle ominąć centrum miasta, które pomiędzy godziną piętnastą a szesnastą jest zawsze zakorkowane. Znalezienie wolnego miejsca graniczy z cudem – trochę się zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Pamiętam, że dwa lata temu Gaja, właścicielka siłowni, skarżyła się, że musi dokładać do klubu coraz więcej. Najwyraźniej trend na aktywny i zdrowy styl życia zyskał popularność też tutaj.

Po wejściu do środka oprócz powiewu klimatyzacji wita mnie także delikatny szum, na który składa się tupanie oraz szybka muzyka. Rozglądam się i łapię kontakt wzrokowy z mężczyzną stojącym przy kontuarze.

– Dzień doberek! – Macha ręką, przywołując mnie bliżej. Jego wesołe powitanie jest komiczne, ponieważ ma mocny, niski głos, brzmiący, jakby wydobywał się gdzieś z głębi wyrzeźbionego brzucha.

Ściskam rękę, którą wyciąga ponad szklanym blatem. W ciągu sekundy przyciąga mnie bliżej i przybija skomplikowaną sekwencję żółwików. Mimowolnie parskam śmiechem i pozwalam zakończyć powitanie uściskiem niedźwiedzia.

– Dzień doberek. Wejściówkę poproszę.

Staram się opanować, ale czuję się tak, jakbym nie mogła przestać się śmiać. Widocznie w ciągu jednego dnia będę musiała uwolnić wszelkie emocje, które tłumiłam przez pół roku. Na szczęście mężczyzna przygląda mi się z przyjaznym zainteresowaniem. Musi mieć chyba ze dwa metry wzrostu, bo rozmawiając z nim, mocno zadzieram głowę.

– Gdyby szefowa pozwalała dawać zniżkę za urodę, miałaby pani taką jak w banku! – wyznaje z uśmiechem, który sięga aż jego piwnych oczu. – Ale jesteśmy najlepsi w mieście, więc warto wydać u nas każde pieniądze.

– Umie się pan zareklamować, nie ma co – stwierdzam i w międzyczasie wypełniam kartę klubu, którą podsunął mi chwilę wcześniej.

Arek, bo tak nazywa się trener, opowiada dokładnie o wszystkich prowadzonych w klubie zajęciach i dodatkowych opcjach. Decyduję się na otwarty karnet. W Warszawie za tę cenę mogłabym skorzystać z siłowni nie więcej niż cztery razy w miesiącu. W duchu dziękuję temu, kto zniszczył moją karierę w stolicy – na powrocie do niewielkiego miasteczka na pewno zaoszczędzę.

Po krótkiej rozmowie z Arkiem szybko wskakuję w strój do ćwiczeń. Postanawiam znaleźć wolną bieżnię. W razie potrzeby mogę poprosić o pomoc czy poradę jednego z trzech trenerów kręcących się na dwóch poziomach siłowni. Po wyjściu z szatni mam możliwość spokojnego obejrzenia klubu, który zmienił się od czasu, kiedy byłam tu ostatni raz. Wcześniejszy fiolet na ścianach zastąpił soczysty pomarańcz. Tupanie, które słyszałam po wejściu, okazało się dochodzić z lustrzanej sali, gdzie odbywały się zajęcia zumby. W kolejnej salce, z przeszklonym dachem, za pół godziny będzie joga. Obiecuję sobie, że znajdę czas, by spróbować czegoś nowego z klubowej oferty. Oczywiście jeśli uda mi się dobrze zorganizować pracę w gazecie.

Zanim docieram do pomieszczenia, gdzie – jak poinformował mnie Arek – miałam znaleźć bieżnie, wpadam na Gaję, właścicielkę klubu i dobrą koleżankę mojej mamy.

– Sara? Ale niespodzianka! – Przyciąga mnie do siebie i przytula. – Ewa nie mówiła, że przyjeżdżasz.

Wdycham lawendowy zapach, który od zawsze z nią kojarzę, i odprężam się.

– Jakiś czas temu wróciłam do miasta. – Wzruszam ramionami, jakby to nie było nic takiego.

– Wróciłaś… chcesz powiedzieć, że na stałe?

– Nie wiem, czy na stałe, ale na pewno jestem tu na dłużej. Dostałam pracę – dodaję w pośpiechu.

– Tutaj? Gratulacje! – Znów wtulam się w jej chude i znajome ciało.

Mama spędzała z nią dużo czasu. Od małego przesiadywałam na jej kolanach, słuchając o wycieczkach do Indii czy Japonii. Bliskość Gai działa kojąco nawet po latach. Jest już grubo po pięćdziesiątce, ale szare oczy wciąż błyszczą jak u nastolatki. Przyprószone siwizną włosy związane w warkocz sprawiają, że wygląda jak niefrasobliwa dziewczynka. Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że brakowało mi takiej życzliwości i bliskości, którą zostałam obdarowana jednego dnia w rodzinnym miasteczku. Miła redaktor naczelna tygodnika, teraz instruktor Arek i Gaja – każda z tych osób w jakiś sposób sprawiła, że kolejny dzień na zesłaniu stał się bardziej znośny. W stolicy rzadko miałam czas, żeby porozmawiać z kimś znajomym. Zazwyczaj każdego gonił jakiś deadline albo po prostu łatwiej było załatwić drobne uprzejmości za pomocą miłego komentarza czy polubienia. Z Gają gawędzimy dobrych piętnaście minut, wymieniając się informacjami i plotkami. W końcu jednak znika na zajęciach jogi, które prowadzi od dziesięciu lat. Obiecuję, że wpadnę innym razem, i w końcu wchodzę na salę do ćwiczeń. Rozglądam się szybko i przeklinam pod nosem. Jestem na sali pełnej facetów. I tylko facetów. W różnym wieku. Ani jednej kobiety. No, fajnie. Nie jestem przesadnie wstydliwa, ale nie lubię też zwracać aż takiej uwagi. A w tym momencie czuję się jak jednorożec. Wszystkie spojrzenia wlepione są we mnie.

Sorki, panowie, wkraczam na wasz teren.

Dochodzę do ściany na samym końcu i zajmuję wolną bieżnię.

Mały sukces.

Z głośników leci głośna taneczna muzyka, ale odpalam własną playlistę, zakładając słuchawki i odcinając się od świata. Kwabs i jego Walk nadaje tempo moim ćwiczeniom. Zaczynam od marszu. Cieszę się, że bieżnia znajduje się na samym końcu. Większość urządzeń ustawiona jest przede mną, w różnych kierunkach. Ci, którzy muszą wykręcać tułów, by mnie dostrzec, szybko wracają do swoich ćwiczeń. Pewnie kobiety są tu rzadkimi gośćmi, bo korzystają głównie z zajęć fitness, więc budzę małą sensację.

Zaczynam biec ze wzrokiem wbitym w ekran telewizora, na którym migają kolorowe teledyski. Staram się nie zwracać uwagi na nikogo. Dzięki temu liczba obserwujących zmniejsza się do minimum. Kiedyś pewnie przyglądałabym się wszystkim obecnym, starając się wyczuć ciekawą historię. Byłam dziennikarzem i choć nie interesowała mnie sensacja, lubiłam poznawać i rozpracowywać ludzi. Z doświadczenia wiedziałam, że za każdą z tych osób kryje się jakaś prawda. Czasem przyjemna, kiedy indziej nie. Ale byłam głodna innych. Ciekawa drugiego człowieka. Nie chodziło nawet o szukanie historii do artykułów. Większość tego, nad czym pracowałam, nie nadawało się do gazet. Za mało było tam skandalu, kłamstw czy brutalności, a mnie nie interesowały tylko tragedie czy sukcesy. Chciałam poznać to, co pomiędzy. Zwykłe życie. Małe zwycięstwa i codzienne porażki. To dlatego w moim laptopie pełno było folderów, gdzie zapisywałam nagrania rozmów z barmanami, pasażerami metra czy spacerującą po warszawskich Łazienkach babcią. Tyle że od trzech miesięcy na dysku nie pojawiło się nic nowego. Ktoś sprawił, że zamiast lgnąć do ludzi, przestałam im ufać.

Czuję, jak serce zaczyna szybciej pompować krew, a na karku pojawiają się pierwsze kropelki potu. Trzymam równe tempo, majstrując przy okazji przy ustawieniach bieżni. Staram się nie zwracać uwagi na upływający czas. Ale to wciąż za wolno. Muszę zmusić ciało do takiego wysiłku, by czuć jedynie zmęczenie i ból fizyczny. Może wtedy uda mi się zablokować myśli, które są jak trucizna.

Przyspieszam. Biegnę, jak gdyby goniła mnie sfora psów. Napędza mnie porażka, zranione serce i gniew. Jestem wściekła, że znów powracam do przeszłości. Nienawidzę tego, że wciąż śnię o tamtym mężczyźnie. Biegnę, aż zamazuje mi się obraz przed oczami. Przyspieszony puls sprawia, że słyszę jedynie dudnienie w uszach. Mam mdłości, a płuca płoną żywym ogniem. Uderzam zrezygnowana w bieżnię i opieram się o chłodną ścianę.

Znów mnie pokonałeś.

Widzę, że kilka osób ćwiczących najbliżej przygląda mi się ze zmartwieniem.

Przyciskam dłonie do czoła, starając się opanować nierówny oddech. Cała koszulka jest mokra, ale mam to gdzieś. Daję sobie chwilę na uspokojenie, a następnie podchodzę do skośnej ławki. Dawno nie ćwiczyłam, więc działam bez konkretnego planu. Kładę się na ławce i wykonuję serię brzuszków, bezmyślnie zmuszam ciało do wysiłku. Kiedy po raz kolejny się podnoszę, trafiam na parę wpatrzonych we mnie zielonych oczu.

Zastygam zaskoczona niechcianą uwagą.

Mężczyzna ćwiczy jakieś trzy metry dalej. Pełne usta zacisnął w cienką linię, ale to nie brak uśmiechu sprawia, że mam gęsią skórkę. Przyczyną jest to, co dostrzegam w zimnych zielonych oczach. Wrogość. Wyczuwam ją mimo dzielącej nas odległości. Oszołomiona, przerywam kontakt wzrokowy, choć zanim się opuszczę, rzucam mu dyskretne spojrzenie.

Ma silne, szerokie ramiona, których mięśnie rysują się, kiedy podnosi sztangę. Szare spodenki wiszą nisko na biodrach, ledwo zakrywając długie nogi. Skóra ma kolor herbaty z mlekiem, a ja nagle czuję się spragniona. Mężczyzna ma krótko przystrzyżone, ciemne włosy, dzięki czemu twarz wydaje się jeszcze bardziej wyeksponowana. Mocno zarysowaną szczękę pokrywa zarost, pod którym dostrzegam bliznę. Ciemna, różowa szrama biegnie od prawego kącika ust do prawego ucha. Rana musiała być głęboka. Zwykłe zadrapanie nie zostawiłoby takiego śladu.

Co ci się stało?

Widzę, że zauważył, co wzbudziło moje zainteresowanie. Przechyla głowę, a jego wzrok przesuwa się z moich oczu na usta. Wstrzymuję oddech, świadoma pełnej uwagi. Brunet po długiej chwili przymyka powieki i marszczy czoło. Kiedy otwiera oczy i unosi sztangę, jego spojrzenie znów jest zimne i nieprzyjemne. Ruchy stają się szybkie i agresywne. Powtórzenia gniewne i niemal brutalne. Sposób, w jaki ćwiczy, przypomina mój własny pełen emocji bieg sprzed kilku chwil. Wygląda na to, że on również traktuje wysiłek fizyczny jako metodę na odreagowanie.

Nie pozwalam, by jego obecność zakłócała moją sesję terapeutyczną. Przyjmuję wyzwanie, nawet nie udając, że niczego nie zauważyłam. Ćwiczymy, nie odrywając od siebie oczu. Nasze powtórzenia są idealnie zsynchronizowane. Czuję, jak mięśnie zaczynają płonąć, jednak nie jestem w stanie przerwać. Mam wrażenie, jakbyśmy prowadzili rozmowę, nie używając słów. Nie wiem, jak to możliwe, ale jego wrogość przeraża mnie i podnieca jednocześnie. Najwyraźniej podczas ćwiczeń straciłam zdrowy rozsądek, a kontrolę przejął pierwotny instynkt, który uaktywnił się pod wpływem testosteronu wypełniającego siłownię. Brutalność i siła, jakimi emanuje mężczyzna, rozbudzają te części, których nikt dotąd nie poruszył. Przeczesuję umysł w poszukiwaniu podobnych emocji, ale żaden mężczyzna tak bardzo mnie nie pochłonął. Wstyd rozpala moje policzki, gdy uświadamiam sobie, że patrzę na niego z otwartym pożądaniem.

Nieznajomy niespodziewanie robi przerwę przed kolejną serią i odkłada sztangę. Odwraca się bokiem, pozbawiając mnie tym samym widoku blizny. Nie wiem, ile już powtórzeń zaliczyłam ani ile przerw ominęłam, ale działam jak na autopilocie.

– Sara?

Odruchowo podskakuję, kiedy nade mną pochyla się czyjaś postać.

– Tomek? Boże, ale mnie przestraszyłeś.

Podnoszę się i odwracam tyłem do Nieznajomego Przystojniaka, skupiając całą uwagę na Tomku, z którym chodziłam do jednej klasy w liceum.

– Sorki, nie chciałem cię przestraszyć. – Unosi wysoko ręce w przepraszającym geście. – Nie byłem pewny, czy to ty. Zmieniłaś się, dziewczyno.

Wyczuwam na sobie spojrzenie kolesia „Nie znam cię, ale i tak cię nie lubię”, mimo to ignoruję go i skupiam się na koledze z klasy. Znajoma twarz budzi we mnie mieszane uczucia. Czuję się z nim swobodnie, ale martwię się, że będę musiała tłumaczyć się z powrotu.

– Ty za to wyglądasz jak zawsze. Same mięśnie i zero mózgu – dokuczam mu i szturcham go jak za dawnych czasów.

Tomek był piłkarzem lokalnego klubu i fanem kobiet, więc zawsze dużo pracy wkładał w swój wygląd. Miał wielkie serce, ale słabość do głupich dziewczyn, przez co dawniej się z niego nabijałam.

Chłopak wybucha głośnym śmiechem i wskazuje na mnie palcem.

– Zawsze umiałaś poznać się na człowieku. Nie wiedziałem, że przyjechałaś do domu. Masz wolne w pracy?

Słyszę jakiś dźwięk za plecami. Kątem oka widzę, że Nieznajomy podchodzi bliżej, by zająć miejsce na suwnicy po prawej stronie. Jestem boleśnie świadoma jego obecności. Chcę, żeby się odezwał, bo muszę usłyszeć jego głos. Tymczasem on, w przeciwieństwie do innych ćwiczących, nie wdaje się w rozmowy. Jest skupiony na ćwiczeniach i wydaje się nie zwracać uwagi na pozostałych. Poza mną. Ale mnie też tu nie chce. Mówi o tym język jego całego ciała, a trochę się na tym znam. Na dziennikarstwie zasypywali nas informacjami z komunikacji niewerbalnej przez cały semestr.

– Wróciłam na dłużej – wyznaję i liczę, że Tomek nie będzie drążył tematu. W liceum tworzyliśmy paczkę, ale wraz z pójściem na studia kontakt się rozluźnił. Widywaliśmy się raz, góra dwa do roku.

– Jak to na dłużej? A co z twoją wymarzoną pracą? Nawijałaś o stolicy przez całe liceum. – Chłopak zasypuje mnie pytaniami, na które nie chcę odpowiadać. Nie jest wścibski, po prostu wie, jak długo planowałam życie w Warszawie. Pewnie nawet nie obchodzi go za bardzo powód, więc mogłabym powiedzieć cokolwiek.

Widzę, że nieznajomy przerywa ćwiczenia i czeka na odpowiedź. Nagle czuję się zmęczona. I chyba po raz pierwszy od pewnego czasu mówię to, co czuję.

– Czasem coś, o czym marzymy, okazuje się prawdziwym koszmarem.

Spoglądam w bok. W zielonych oczach pojawia się dezorientacja i pytanie. Wcześniejszą wrogość zastępują zainteresowanie i troska. Przez moment mam wrażenie, że jesteśmy tu tylko my dwoje. Odwracam wzrok, czując się dziwnie bezbronna i odsłonięta. Skupiam się na Tomku, który marszczy brwi.

– Nie rozumiem. Nie pracujesz już w gazecie?

Kręcę głową. W tym samym momencie przystojniak z blizną zrywa się na nogi i nie oglądając za siebie, wychodzi do szatni. Kurczę się, czując, że niewidzialne porozumienie zostało w ciągu sekundy zerwane.

– Sara, halo?

Gapię się tępo na Tomka. Wiem, że zauważył moje dziwne zachowanie. Dawniej, kiedy wpadaliśmy na siebie na ulicy, potrafiliśmy przegadać dobrą godzinę, zanim dotarło do nas, że stoimy na chodniku i blokujemy przejście. Zazwyczaj to ja przysłuchiwałam się jego paplaninie, ale nie przeszkadzało mi to.

Lubiłam słuchać. A ludzie szybko obdarzali mnie zaufaniem. Ceniłam to, zawsze dochowując tajemnicy. Dziennikarskie śledztwo miało podobny charakter, ale starałam się z rozwagą wykorzystywać pozyskane informacje. Tomek nie zasługiwał, bym go lekceważyła, dlatego musiałam jak najszybciej zareagować. A potem uciec.

– Przepraszam, chyba przesadziłam z ćwiczeniami. Trochę kręci mi się w głowie – kłamię, ale wiem, że im szybciej stąd wyjdę, tym łatwiej będzie przy kolejnym spotkaniu.

– No tak, jakoś kiepsko wyglądasz.

– Dzięki, stary. Tak w ogóle, dostałam pracę w mieście i przez jakiś czas nigdzie się nie ruszam. Jakby co, to piszę się na piwo albo na kosza. Jak za dawnych czasów, jeden na jednego, pamiętasz?

Improwizuję, ale ta taktyka działa. Tomek upewnia się, że ma mój aktualny numer, i odpuszcza. Żegnamy się, a następnie wychodzę do szatni. Miałam nadzieję, że po miesiącu spędzonym w domu udało mi się nieco ogarnąć. Okazało się, że wciąż nie poukładałam sobie w głowie pewnych spraw i póki co jedynym wyjściem jest rzucenie się w wir pracy. Już od jutra. To bezpieczny teren. Coś, co znam.

Do tego to dziwne zachowanie nieznajomego z siłowni. Wytrąciło mnie z równowagi. A raczej z fasady normalności, którą starałam się zbudować od pewnego czasu. Nie zamieniliśmy nawet słowa. Mimo to po kilku miesiącach pustki wystarczyło jedno spojrzenie, bym poczuła, że wciąż żyję.

Nie mogłam znać wszystkich mieszkańców miasta, ale mężczyzny takiego jak ten się nie zapomina. Poza tym blizna musiała być jego znakiem rozpoznawczym. Nie szpeciła go. Sprawiała jedynie, że jego piękno stawało się bardziej surowe. Dzikie. Niebezpieczne. Nieoczywiste. Chciałam wiedzieć więcej.

Ogarnij się, Sara.

Tego typu zauroczenia nie zdarzały mi się często. Do diabła, w swoim życiu byłam tylko z jednym facetem, i to na drugim roku studiów, więc moja wiedza o relacjach damsko-męskich była raczej teoretyczna. Ale to nie najlepszy moment na rozmyślania. Szatnia zaczyna wypełniać się innymi kobietami, więc zbieram się do wyjścia. Chwytam swoją torbę i pcham drzwi na korytarz.

– Przepraszam! – krzyczę, kiedy słyszę głuchy łoskot uderzenia drzwi o czyjeś ciało.

Zamieram, wpadając na właściciela zielonych tęczówek. Mężczyzna rozmasowuje obolałe ramię. Przez moment dostrzegam w jego oczach rozpoznanie, jakby dokładnie wiedział, że przed chwilą myślałam właśnie o nim. Stoimy tak dłuższą chwilę bez słowa. Jego bliskość odurza i sprawia, że czuję, jakbym stała na krawędzi klifu. Tylko od niego zależy, czy skoczę.

Chcę jakoś zacząć rozmowę, ale w głowie mam pustkę. To dla mnie nowość, bo nie należę do osób, które zapominają języka w gębie. A tu proszę: żadna z myśli, które majaczą na obrzeżach mojego mózgu, nie chce znaleźć drogi do ust. Chcę wiedzieć, dlaczego okazuje mi taką wrogość. Skąd w nim tyle gniewu? Pragnę mu wyznać, że od dawna nie czułam potrzeby, by poznać historię drugiej osoby tak bardzo jak jego. To głupie, ale chcę, by wiedział, że ktoś zniszczył we mnie ciekawość świata. Że dzięki niemu coś dzisiaj poczułam. Że to ważne. I dobre. Ale zamiast tego po prostu patrzę. Być może widzę go ostatni raz. Dlatego pozwalam sobie podziwiać. Nasycić się nim.

Jego ciemne włosy są wciąż mokre po prysznicu. Piękne ciało ukrył pod zieloną koszulką z długim rękawem i dżinsami. Różowa blizna z bliska wydaje się krzywym uśmiechem. Mogłaby nim być, gdyby uniósł prawy kącik ust. Ale nie robi tego. W jego oczach dostrzegam jakąś mieszankę emocji, choć szybko opuszcza wzrok i ukrywa uczucia. Zaciska pięści. Potem rozluźnia. Rejestruję ten ruch kątem oka, bo przecież nadal się na niego gapię. Nie ruszam się z miejsca. Czekam. W końcu słyszę tylko ciche przekleństwo. Nieznajomy oddala się szybko do wyjścia. A ja rzucam się z klifu. Rozczarowana. Odrzucona. Zdezorientowana.

Wzdycham głośno i robię to, co robiłam przez ostatni czas. Wyłączam się. Czym prędzej opuszczam siłownię i wracam do domu. Mój pierwszy trening trwał zaledwie kilkadziesiąt minut, więc tak naprawdę mam jeszcze sporą część dnia przed sobą, a wolałabym, żeby już dobiegał końca. Na dworze wciąż jest jasno, ale mijany krajobraz jest dla mnie jedynie zamazaną plamą.

Podjeżdżam pod dom. Rodziców wciąż nie ma. Zerkam na zegarek, jest jeszcze wcześnie, ale im szybciej zasnę, tym szybciej wyłączę rzeczywistość. Łykam tabletki nasenne i popijam jogurtem proteinowym. A potem kładę się spać. Jutro zacznę walkę od nowa. Dziś się poddaję.

Rozdział trzeci

Pierwszego dnia nowej pracy budzi mnie własny krzyk. Od dłuższego czasu przesypiałam noce bez snów, ale tym razem przeżywam stały koszmar na nowo. Rozkopuję kołdrę wokół siebie. Jest duszno i gorąco. Dłuższą chwilę zajmuje mi zrozumienie, że już nie śnię. Ciało jest napięte i gotowe do ucieczki, a przerażenie wciąż zaciska swoje szpony na piersi.

Dopiero po kilku minutach strach opuszcza moje ciało. Nie ruszam się z miejsca, pozwalając, by ciemność rozproszyła się powoli i do końca. Dopiero wtedy, gdy resztki snu opuszczają moją świadomość, wstaję z łóżka. Patrzę na drzwi pokoju i odliczam sekundy, aż usłyszę pukanie.

– To tylko zły sen – mamroczę przepraszająco, kiedy do pokoju wchodzi tato.

Wiem, że zastanawia się, czy pytać o koszmar, czy zostawić mnie w spokoju. Przez ostatni miesiąc scenariusz powtórzył się już kilkukrotnie. Budziłam się z krzykiem, a chwilę później w drzwiach pojawiał się tato. Za każdym razem chciał się upewnić, że to tylko sen, nic więcej. Jego troska była krępująca i kojąca jednocześnie.

Ojciec nigdy nie był typem gaduły. Potrafił za to sprawić, że człowiek, z którym rozmawiał, czuł się zauważony. Poświęcał całą uwagę drugiej osobie, w taki sposób traktował również mnie. Już jako dziecko zadawałam mnóstwo pytań, a on nie lekceważył żadnego z nich.

Dociera do mnie, że choć nie chcę zwierzać się ze snów czy zmartwień, to cieszę się, że jestem jego córką. Przez ponad cztery lata, kiedy mieszkałam oddzielnie, udało mi się usamodzielnić i stworzyć własną przestrzeń. Jednak gdy w ciągu jednego dnia zniszczono wszystko, co sobie wypracowałam, przestałam czuć, że gdzieś należę. Pierwsza część dorosłego życia okazała się mydlaną bańką, która szybko pękła. Mój świat nie pasował do tego, w który mnie wrzucono. Otwartość, z jaką przyjechałam do stolicy, okazała się tak naprawdę naiwnością.

Jesteś taka łatwowierna. Głupia. Naiwna. Jego słowa brzęczą w mojej głowie jak trzmiel. Odganiam je, ale wciąż powracają. Potrzebuję kogoś, kto przypomni mi, że to, kim jestem, nie jest złe. Potrzebuję kogoś, kto da mi przestrzeń i wsparcie, kiedy będę zaczynać od nowa.

Tato przygląda się mojej twarzy, szukając odpowiedzi na przemilczane pytania. W końcu odpuszcza.

– Chcesz coś na śniadanie? Jajecznica? Omlet?

– Nie powinieneś dziś trochę pospać? – pytam, pamiętając, że dziś będzie pracował na drugą zmianę.

Wzrusza ramionami

– Już nie jestem śpiący, a poza tym pomyślałem, że przed pracą zdążę skosić trawnik. To co, omlet?

– Daj mi czas na szybki prysznic. Zaraz będę na dole.

Zamyka drzwi i słyszę, że schodzi po schodach. Budzik powinien zadzwonić dopiero za pół godziny, ale wiem, że i tak nie mogłabym już zasnąć.

Wpadam pod prysznic, by zmyć z siebie resztki nocy. Staram się zrobić wszystko w ekspresowym tempie. Samo suszenie długich, brązowych włosów zawsze zajmuje dobry kwadrans. Kiedy wychodzę z łazienki, czuję zapach karmelizowanych jabłek. Rezygnuję z ubierania się przed śniadaniem. Omlet taty mnie wzywa.

– Pachnie smakowicie – przyznaję, gdy schodzę do kuchni.

Mężczyzna, który powołał mnie na świat, uśmiecha się, a następnie podsuwa ogromny talerz. Siadamy naprzeciwko i jemy w ciszy, delektując się tym prostym, ale pysznym daniem. W powietrzu unosi się zapach cynamonu i kawy, która parzy się w ekspresie.

– Pierwszy dzień w nowej pracy, hmm?

Patrzę, jak nabija na widelec kolejny kawałek omleta i karmelizowanego jabłka.

– Redaktor naczelna wydaje się całkiem okej – mówię, nie przerywając jedzenia.

– To dobrze. Przyzwoity szef to ważna sprawa.

Krztuszę się, słysząc te słowa, ale udaję, że to przez jabłko. Nawet nie wiesz, jak ważna. Tato podsuwa sok pomarańczowy. Popijam, zyskując trochę czasu na doprowadzenie myśli do porządku.

– Zobaczymy, jak będzie. No wiesz, to początki… Będę musiała wyrobić jakiś rytm pracy.

Tato kiwa głową. Przyglądam się jego jasnym włosom, które zaczynają przybierać siwą barwę, a potem patrzę w błękitne oczy. Są takie jak moje. Przypominają topaz, choć kiedy jesteśmy wkurzeni, stają się niemal fioletowe. Właściwie, poza kolorem oczu, nie jesteśmy do siebie podobni. To po mamie odziedziczyłam ciemną barwę włosów, śmiech i figurę. Ojciec to wysoki człowiek z uroczym brzuszkiem, który pojawił się z wiekiem. Mama jest niska i drobna. Jak twierdzą rodzice, pod względem charakteru jestem mieszanką. Zazwyczaj jestem spokojna i cicha jak tato, ale gdy walczę o coś, na czym mi zależy, albo gdy coś mnie wkurzy, potrafię pokazać pazury i być nieprzewidywalna jak mama.

Uśmiecham się do swoich myśli. Dochodzi dopiero siódma rano, ale wyglądając przez okno, łatwo stwierdzić, że będzie to kolejny upalny dzień.

– Spotkałam wczoraj Gaję – przerywam ciszę. – Podobno ostatnio gorzej się czułeś.

Czekam na reakcję ojca. Przez dłuższą chwilę udaje, że jest zajęty jedzeniem, ale potrafię dostrzec, że moje słowa nieco go zdenerwowały.

– Ta kobieta ma za długi język.

– Więc to prawda? Masz problemy z sercem?

– Bez przesady, aż tak bym tego nie określił. Kilka skoków ciśnienia nie oznacza, że z moim sercem jest coś nie tak – obrusza się, choć przecież wcale go nie atakuję.

Jego reakcja pokazuje mi, że tak naprawdę martwi się tym ciśnieniem. Zamiatanie obaw pod dywan to nasza rodzinna specjalność. Nie okazujemy strachu, dopóki nas nie dopadnie na całego.

– Gaja twierdzi, że powinieneś pójść do szpitala na badania – dodaję, jakbym nie słyszała jego wcześniejszych tłumaczeń.

– Gaja nie ma pojęcia, o czym mówi.

– Przecież możesz zgłosić się na jeden dzień. Zrobiliby wszystkie badania i wysłali do domu.

– Pewnie, że mogę, ale nie chcę! A teraz dokończ śniadanie i zbieraj się do pracy, jeśli nie chcesz się spóźnić.

– Auć. Poczułam się właśnie jak mała dziewczynka, którą zawsze musiałeś siłą wyganiać do szkoły. – Rozładowuję napięcie żartem i ściskam swojego upartego ojca, po czym biegnę na górę.

Mam pół godziny, żeby się ubrać i pomalować. Zakładam białe spodenki i błękitną cienką koszulę z długimi rękawami, które podwijam. Jeśli w redakcji nie działa klimatyzacja, to nie ma sensu męczyć się w bardziej formalnym stroju. Może nikt nie wyrzuci mnie stamtąd za pokazanie kawałka nóg. Włosy związuję w luźny koczek. Szybko robię dzienny makijaż, stawiając na naturalność. Jedynym szaleństwem, na jakie sobie pozwalam, są pomarańczowe usta. Mam bzika na punkcie szminek i właściwie codziennie maluję się innym kolorem. Pięć minut i gotowe.

Przyglądam się swojemu odbiciu. Po odejściu z wcześniejszej pracy spędzałam całe dnie w dresach, nie wychylając się z mieszkania. Teraz jednak nie mogłam pozwolić sobie na to, by straszyć ludzi. Nie jestem fanką szpachlowania twarzy, ale lubię zabawę makijażem. Mimo że w środku czułam się odrobinę zagubiona, wygląd musiał maskować moje demony. Może w końcu sama uwierzę, że jestem tak silna i pewna siebie, na jaką wyglądam.

Do granatowej torby wrzucam notatnik, którego używałam od początków pracy. Zakładam balerinki, przygotowana na długi dzień na nogach, i wychodzę z domu. Przed odjazdem żegnam się z ojcem, który kręci się przy kosiarce.

– Nie ma jeszcze ósmej. Nie za wcześnie na koszenie?

– Mama się wścieknie, że ją zbudzę, ale co tam. – Szczerzy zęby w uśmiechu i macha na pożegnanie.

Wyjeżdżam na ulicę, słuchając ulubionej muzyki. Z głośników sączą się łagodne dźwięki LP – Other People, a ja staram się po prostu cieszyć kolejnym dniem.

Spoglądam na piórko zawieszone pod lusterkiem i dotykam go palcami. Od dołu jest ciemnoszafirowe. Wyżej przechodzi w morski błękit. Jest już nieco zakurzone i wyblakłe, ale nie potrafię się z nim rozstać. To mój osobisty talizman. Pamiątka z dzieciństwa i wspomnienie niedzielnych spacerów po parku. Przynosiło mi szczęście od dnia, w którym je znalazłam. Miałam cholerną nadzieję, że dziś znów tak będzie.

Szybko zajeżdżam przed redakcję. Ponownie przed budynkiem nie stoi zbyt wiele samochodów. Parkuję w cieniu. Wczesnym rankiem jest jeszcze chłodno, ale na błękitnym niebie nie dostrzegam nawet jednej chmurki. Po cichu liczę, że naprawiono klimatyzację.

Uff.

W środku wita mnie przyjemny chłód. Zdenerwowanie zaczyna domagać się uwagi, ale spycham je na tył głowy. Zza redakcyjnych drzwi dochodzą odgłosy sprzeczki. Wsuwam się do środka.

– Dzień dobry – witam się z szefową.

– Cześć, cześć.

Marta siedzi za małym biurkiem razem z jakimś mężczyzną. Facet ma rude, prawie pomarańczowe włosy i ubrany jest w odcienie brązu, przez co przypomina mi płonącą gałąź. Jego długie nogi wystają zza biurka naczelnej.

– Dzień dobry. – Nieznajomy podchodzi do mnie i wymieniamy uściski dłoni. – Nowa w zespole?

Kiwam głową. Mężczyzna wydaje się dużo starszy albo przynajmniej robi wrażenie o wiele starszego, zachowując się dość powściągliwie.

– Saro, to nasz grafik, Wiktor. Właśnie bierzemy się za ostatnie poprawki przy składaniu gazety. Zaraz się tobą zajmę i wszystko pokażę, tylko daj nam minutę – mówi Marta, wskazując mi ręką krzesło pod oknem.

Rozdział czwarty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział piąty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział szósty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział siódmy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział ósmy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział dziewiąty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział dziesiąty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział jedenasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział dwunasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział trzynasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział czternasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział piętnasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział szesnasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział siedemnasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział osiemnasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział dziewiętnasty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział dwudziesty

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Epilog

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Podziękowania

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Playlista

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.