Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy tobie również zdarzyła się miłość, która rozkwitła, gdy było już za późno?
Rozpoczyna się najdłuższe lato ich życia – parne, leniwe, nieco szalone.
Ostatnie lato przed wielkimi zmianami, przed chwilą, gdy będą musieli powiedzieć sobie: „Do zobaczenia… być może”.
Paczka przyjaciół z Końca, miejsca za ostatnim przystankiem podmiejskiego autobusu, postanawia wykorzystać ten czas jak najlepiej. Każde z nich ma inne plany, inne marzenia i inne strachy. Każde musi odpowiedzieć sobie na pytanie, co dalej… i nie każde jest gotowe, by to zrobić.
Wśród nich są Alicja i Mateo. Ona wydaje się być wyrwana z musicalu – rozśpiewana, roztańczona, chciałaby żyć pełnią życia. On, stojąc w cieniu, obserwuje ją z uśmiechem i pilnuje, by nic złego się nie stało.
Na początku lata Alicja i Mateo to tylko przyjaciele. Dwie osoby z tej samej paczki, które spędziły ze sobą niemal całe życie. Jednak pewna noc zmienia wszystko – imprezowe szaleństwo sprawia, że tych dwoje nagle spogląda na siebie inaczej.
Mateo obiecuje Alicji, że jeszcze kiedyś z nią zatańczy.
Ale czy jedno lato wystarczy, żeby zrozumieć swoje uczucia? Czy nie jest za późno, żeby się w sobie zakochać?
Julia Hantulik mieszka w Tychach, które czasem są dla niej Końcem, a czasem centrum świata. Skończyła filologię polską, a także sztukę pisania, czyli studia z creative writingu. Najczęściej pisze w autobusach – obowiązkowo z odpowiednim podkładem muzycznym, bo bez niego nic nie lubi robić. Organizuje warsztaty pisarskie dla młodzieży. W wolnym czasie uwielbia grać w planszówki (radzi sobie lepiej niż Alicja i Mateo). Kiedyś chciałaby mieć dom na Bałkanach, ale przeraża ją wizja przeniesienia tam całej biblioteczki, kolekcji gier i psa, który chyba nie nauczyłby się szczekać po chorwacku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 412
Copyright © Julia Hantulik, 2024
Projekt okładki
Fecid Studio
Redaktor prowadzący
Jadwiga Mik
Redakcja
Joanna Serocka
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8391-511-1
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla wszystkich Alicji i Mateo,
żeby mieli odwagę
stworzyć własną opowieść
Soundtrack
Alice Cooper – Poison
Natasha Bedingfield– Unwritten
Taylor Swift – Don’t Blame Me
Taylor Swift – Love Story
Dolly Parton, Kenny Rogers – Islands in the Stream
One Direction – What a Feeling
One Direction – A.M.
Irene Cara – Flashdance… What A Feeling
Michael Sembello – Maniac
Shawn Mendes– Treat You Better
Camila Cabello, ShawnMendes – Señorita
Myslovitz – Długość dźwięku samotności
Elton John – Tiny Dancer
Taco Hemingway – Marsz, marsz
Olivia Newton-John, John Travolta – You’re The One That I Want
Olivia Newton-John, John Travolta – Summer Nights
Robbie Williams – Feel
Fleetwood Mac – Everywhere
Modjo – Lady (Hear Me Tonight)
Lana Del Rey – BrooklynBaby
Lorde – A WorldAlone
Fleetwood Mac – Rhiannon
Timbaland, Nelly Furtado, Justin Timberlake – Give It to Me
Rihanna – Love on the Brain
Lana Del Rey – Summertime Sadness
Shawn Mendes – Stitches
Jon Secada – Just Another Day
Rihanna – Disturbia
Beyoncé – Halo
Nelly Furtado – All Good Things (Come to an End)
Glass Animal – Heat Waves
Lorde – Team
Britney Spears – Baby One More Time
Toto – Hold the Line
Big Day – W dzień gorącego lata
Bob Sinclar – Love Generation
Belinda Carlisle – Heaven Is a Place on Earth
Taco Hemingway – Deszcz na betonie
O-Zone – Dragostea Din Tei
Bedoes & Lanek – Jesteś ładniejsza niż na zdjęciach
4 Non Blondes – What’s up
James Blunt – You’re Beautiful
Aerosmith – Crazy
The Neighbourhood – Sweater Weather
Jason Derulo – Whatcha Say
Pitbull – Hotel Room Service
David Guetta, Kid Cudi – Memories
The Vamps – Can We Dance
Rozdział 1
Alicja tańczy na stole.
Nie mogę uwierzyć, że znowu to robi. Z tą dziewczyną wiecznie są problemy. Wzdycham z irytacją, choć muszę przyznać, że piosenka, która właśnie leci z głośników, jest hipnotyczna. Dopiero po chwili rozpoznaję Poison Alice’a Coopera i mimowolnie zaczynam ruszać głową w rytm refrenu. Całkiem dobrze kojarzę tekst. Pewnie przez to, że Alicja często słuchała tego w samochodzie, gdy jeździliśmy do szkoły przez ostatnie dwa miesiące roku szkolnego.
Spoglądam na nią, na stół, który służy jej za parkiet, i na moment nasze spojrzenia się krzyżują. Dostrzegam w jej oczach iskry i już wiem, że to źle się skończy. Wyrzuca w górę ręce, jej koszulka unosi się wysoko i jestem pewien, że niemal wszyscy na imprezie wpatrują się w tym momencie w jej biustonosz.
Alicja przechwytuje moje spojrzenie i uśmiecha się bezczelnie. Kiedy ona zmądrzeje? Pewnie jutro będzie tego żałować. Jeśli cokolwiek z tej nocy pozostanie w jej pamięci.
Siadam na kanapie w kącie, aby mieć ją na oku i ewentualnie w porę zareagować. Gdyby na przykład spadła z blatu, bo jest pijana w sztok. Zauważam to dopiero po dłuższej chwili, bo wbrew pozorom, trzyma się nad podziw dobrze. Zdradza ją parę gestów – choćby zbyt obszerne ruchy. Poza tym część piosenki wymyśla, choć tekst zna na pamięć. Nie przestaje tańczyć i pić piwa, które co chwilę podaje jej jakiś typek. Uśmiecha się i prowokująco nachyla do niego. Wszyscy ją obserwują, a ja błagam cicho, by nie zrobiła nic głupiego.
Oczywiście moje prośby trafiają w próżnię, bo do pokoju wchodzi Maciek, były chłopak Alicji, a wtedy jeszcze bardziej się odpala. Czasem nie mogę z nią wytrzymać. Wciąga na stół typa od piwa, a on natychmiast wykorzystuje okazję, żeby przyciągnąć ją do siebie i położyć na niej łapska. Obserwuję całą scenę, jak w kinie. Alicja wdzięczy się do niego, Maciek łypie na nią z nienawiścią, a koleś cały się szczerzy, zupełnie nieświadomy, że jest tylko pionkiem w jej grze, że ona go wykorzystuje, by sprowokować byłego. Stolik się kołysze coraz mocniej. Odliczam sekundy do katastrofy.
To wszystko jest ponad moje siły. Przyjaźnimy się z Alicją już dość długo. Ona jest w stanie podać datę naszego pierwszego spotkania, ja nie mam pojęcia, kiedy to było. Czasem nie możemy się dogadać, bo diametralnie się różnimy, ale przeważnie jest między nami dobrze. Gdy jednak patrzę na nią w chwilach jak ta, zaczynam się zastanawiać, po co właściwie trzymamy się razem.
Upijam łyk piwa i obserwuję ją kątem oka. Nie zwraca uwagi na chłopaka wbijającego palce w jej talię. Ta scena robi się coraz bardziej groteskowa.
Aż w końcu nagląco macha do mnie ręką. Parskam śmiechem, bo to zawsze tak wygląda. Alicja jest cholernie przewidywalna, pijana tym bardziej. Pukam się w głowę i szczerzę do niej. Unoszę puszkę piwa, przekazując, że podejdę, gdy dopiję. Nigdy jednak nie przychodzę. Nigdy nie tańczę.
Alicja za to nigdy nie przestaje tańczyć. Nawet kiedy idzie szkolnym korytarzem, kołysze się, jakby bez przerwy w tle grała muzyka. Jej życie to pieprzony musical, do którego chce wciągać znajomych.
Gdy widzi mój gest, jej usta układają się w podkówkę, choć przecież wiem, że wcale nie jest jej przykro. Odwraca się do tańczącego chłopaka, a wtedy na stół wdrapuje się kolejna osoba. Tym razem to jakaś koleżanka Alicji. Kojarzę ją z równoległej klasy. Zaczynają tańczyć razem ku uciesze zgromadzonych dookoła. Na tej imprezie Alicja przechodzi samą siebie. Jesteśmy tu dopiero od czterech godzin, a ona zatańczyła już na większości powierzchni płaskich, i to ze wszystkimi oprócz mnie. I oprócz swojego byłego.
Całe towarzystwo się bawi. To pierwszy weekend po maturze. Napisaliśmy tak zwany egzamin dojrzałości i teraz przed nami najdłuższe wakacje życia. Dlatego też rozpoczynamy je w domu przewodniczącego szkoły, Maksymiliana, którego wybraliśmy właśnie z powodu najbardziej niezapomnianych imprez w historii tego niewielkiego miasta. Wszyscy tańczą i piją.
Sam nigdy nie zrozumiem fenomenu tańca. Dla mnie to najnudniejsza czynność na świecie. Kiwanie się w rytm muzyki, ocieranie o spocone ciała obcych ludzi. Nic ciekawego.
Dopijam spokojnie piwo, a następnie przenoszę się trochę dalej, w stronę okna, i szukam w kieszeni spodni paczki papierosów. Pokój i tak jest zadymiony, ale czuję potrzebę znalezienia się bliżej źródła świeżego powietrza. A przynajmniej jego namiastki. Siadam na parapecie.
Zanim jednak zdążę wyciągnąć zapalniczkę, widzę, że Alicja schodzi ze stołu. Właściwie to za dużo powiedziane – gramoli się niezgrabnie i dopiero po chwili jej starania przynoszą skutek. Szuka mnie wzrokiem, więc podnoszę się i ruszam w jej kierunku, choć cholernie mi się nie chce.
Wydaje się zagubiona. Dopiero gdy mnie zauważa, na jej twarzy maluje się ulga.
– Chodź – mówię, mijając ją.
Nie pyta dokąd, tylko posłusznie podąża za mną. Odwracam się, by sprawdzić, czy idzie. Odruchowo zwalniam, widząc, że nogi się jej plączą. Gdy zrównuje ze mną krok, łapie mnie za rękaw koszuli. Obrzucam ją gniewnym spojrzeniem, ale się nie odzywam. Uczepiona mojego łokcia, zapewnia sobie jakąś równowagę. Wzdycham, ale nie odtrącam jej ręki. A niech ma coś z tego dnia.
Wychodzimy na zewnątrz przez drzwi tarasowe. Muszę przyznać, że dom naszego kolegi jest ogromny, wydaje mi się, że przejście przez największy pokój trwa wieki. Ale to nic przy tym, jakie wrażenie robi ogród. Gigantyczny. Aż nieprzyzwoicie. I zagospodarowany co do milimetra. Podobno któreś z rodziców Maksymiliana zajmuje się kwiatami, ponoć szczególnie różami. Widać to, gdy przechodzi się przez drzwi. Ogród ma zadbane alejki, pełne równo przyciętych kwiatów. Znajduje się na samych obrzeżach miasta, więc nikomu nie przeszkadza hałas.
Alicja nie jest w stanie iść dalej, co oznajmia bełkotliwym głosem, więc siadamy na schodkach prowadzących z tarasu do następnej części posesji. Ona niezgrabnie zdejmuje czarne buty na obcasie i rzuca na trawę.
– Mateo – wymawia moje imię, siląc się na włoski akcent, jak zawsze, gdy jest pijana.
– Alicja, nie – mówię, gdy próbuje się o mnie oprzeć i – co gorsza – przytulić. Nie wiem, czego chce, ale wolę wystrzegać się tego jak ognia. W tym stanie jest nieobliczalna.
– Mateo. – Próbuje jeszcze raz, a zachowanie pozorów trzeźwości idzie jej coraz gorzej.
Wzdycham ciężko, ale nie komentuję tego. W końcu ostatnio to ja byłem bardziej pijany od niej. Myślę chwilę o tym, co pamiętam z tamtej nocy.
– Zostań tutaj, okej? – proszę, podnosząc się.
Widzę jej przestraszone spojrzenie.
– Wrócisz? – pyta, próbując wstać, ale nie jest w stanie. Chwyta się balustrady, bo nie potrafi skoordynować ruchów rąk ani nóg.
– Nie – odpowiadam i odchodzę.
Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, że się uśmiecha. Wie, że kłamię. Zawsze wracam.
Jestem z powrotem w ogrodzie zaledwie po paru minutach. Znajduję ją przy różach, ściślej mówiąc, to dosłownie w różach. Klnę cicho. Pewnie bym jej nie zauważył, gdyby nie to, że jęczy i próbuje poprawić podwiniętą koszulkę, która znowu odsłania jej stanik. Robi przy tym strasznie dużo zamieszania. Na szczęście w ogrodzie poza nami nie ma nikogo.
Odstawiam wodę i talerz na stół ogrodowy nieopodal i podchodzę do niej szybkim krokiem.
– Alicja? – odzywam się.
Łapię ją za rękę i próbuję podnieść.
– Chciałam tylko je powąchać. Są takie piękne, a ja bardzo lubię Małego Księcia – mamrocze, odwracając się i łamiąc przy tym kolejny kwiatek.
Nawet nie wiem, o czym mówi, bo szukam w głowie sensownego rozwiązania, żeby ją stąd zabrać.
– Litości, Alicja.
Zniszczyła część rabatki. Upewniam się, że okolica jest pusta i nikt nie doniesie matce gospodarza, że właśnie dewastujemy jej ogród. Na szczęście nikt nie pojawia się w ogrodzie, więc próbuję podnieść jej niemalże bezwładne ciało. Cholerna Alicja. Mogę ją wyciągnąć, ale szkód nie dam rady usunąć.
Wzdycham ciężko, gdy udaje mi się ją podnieść, ale widzę, jak niepewnie się trzyma na nogach, więc bezceremonialnie chwytam ją za nadgarstki i blokuję kolejne ruchy.
– Już myślałam, że będziesz tak stać nade mną – mówi, prostując się.
Ma brudne spodnie, ale zdaje się tego nie zauważać.
– Przyniosłem ci wodę i pizzę – mówię zirytowany. – Ale nie mogłaś usiedzieć spokojnie przez cholerne pięć minut!
– Słodki jesteś, Mateo, ale nie krzycz – odpowiada, uśmiechając się i robiąc maślane oczy. – Dbasz o mnie.
– Wcale nie – zaczynam i odsuwam się.
Próbuje się do mnie zbliżyć, więc znów chwytam ją za nadgarstki, tym razem po to, by nie mogła mnie dotknąć. Ona jednak bardzo sprawnie jak na swój stan wyrywa się i zaciska palce na moich przegubach. Mijają sekundy, a my trwamy w takim dziwnym zwarciu. Nie wiem, kto kogo trzyma, ale żadne nie chce odpuścić. Usiłuję ją zaciągnąć na schodki tarasowe.
– Mam cię! – Alicja śmieje się za głośno i udaje, że to ona mnie prowadzi.
Przewracam oczami, wiedząc, że jest kompletnie zalana i nic z tego nie będzie pamiętać. Prowadzę ją przez ogród, a ona chwieje się na boki i ma z tego wielki ubaw. Sadzam ją na stopniu tak, by opierała się z jednej strony o poręcz. Sprawdzam, czy na pewno nie spadnie, a potem wstaję i przynoszę jej pizzę i wodę.
– Proszę – mówię oschle, rozdrażniony sytuacją. – Wypij całą.
– Nie chcę – odpowiada, ale przyjmuje szklankę.
– Trzeba z ciebie wypłukać ten alkohol. Jak cię ojciec zobaczy w tym stanie… – zaczynam, a wyraz jej twarzy się zmienia.
Straszenie Alicji ojcem zawsze skutkuje, choć to ostatnia osoba na tym świecie, której ona mogłaby się bać.
Jęczy przeciągle i informuje mnie kilka razy, że jest jej niedobrze. Poza tym zachowuje się poprawnie. Patrzy na mnie naiwnym wzrokiem, próbując skupić się na moich oczach. Gapi się, jakby widziała mnie pierwszy raz. Wytrzymuję jej spojrzenie i unoszę brew. To jednak dla niej za dużo. Przymyka oczy, a ja nakazuję jej jeść. Znów kręci głową, ale w końcu się poddaje. Zjada kawałek pizzy, zanim zdołam wrócić z kolejną szklanką wody.
– Gdzie dziewczyny? – pyta po chwili.
Ma na myśli Kaję i Oliwię, swoje najlepsze przyjaciółki. Moje właściwie też. Chodziliśmy razem do jednej klasy. Od początku liceum trzymamy się razem. Jeszcze z Filipem. Ale on dziś został w domu, bo odpoczywa po harcerskim kursie pierwszej pomocy, na którym spędził ostatnich kilka dni.
– W środku. Nie martw się, trzymają się lepiej od ciebie – odpowiadam z przekąsem, siadając obok niej.
Uśmiecha się półgębkiem, a oczy jej błyszczą.
– To zostaliśmy sami?
– Na to wygląda – przyznaję z westchnieniem.
Zanim zdążę cokolwiek dodać, spoglądam na jej twarz i widzę, że ma poharatany policzek. Musiała zahaczyć o kolce róż.
– Zostawić cię przez chwilę samą… – zaczynam tyradę. – Gorzej niż z dzieckiem.
Ale Alicja już nie słucha, więc milknę. Z wnętrza domu dobiegają odgłosy imprezy. Opiera się o balustradę, a szklanka niebezpiecznie chybocze się w jej dłoniach. Wyjmuję ją ostrożnie, żeby jej nie roztrzaskała, i myślę, w jakim bagnie utknąłem. Alicja siedzi obok mnie, ale myślami jest daleko stąd. Pozostałe dwie pewnie bawią się świetnie, więc na pewno jeszcze nie mają zamiaru wracać. Do głowy przychodzi mi jedynie, by zadzwonić do Filipa. W końcu zaczynam przeglądać Instagram.
Kaja i Oliwia znajdują nas po godzinie. W tym czasie kilka osób przewija się przez ogród. Ktoś całuje się w altanie, ktoś inny wymiotuje pod żywopłotem. Nikt nie zauważa zdewastowanych róż, za to wszyscy zwracają uwagę na nas. Wkurzam się przez to jeszcze bardziej. Alicja zawsze wszystko utrudnia. Oddycham z ulgą, gdy podchodzą dziewczyny.
– Co tam, gołąbeczki? – woła rozchichotana Oliwia i domyślam się, że zaraz koniec naszej imprezy.
Rozdrażniony, opowiadam im całą historię łącznie z epizodem z różami.
– Auć – mówi Kaja, podchodząc do Alicji i pstrykając jej palcami przed nosem. – Wstajemy.
Alicja otwiera oczy i rozciąga usta w uśmiechu.
– Wróciłyście po mnie!
Zrywa się na równe nogi i niemal skacze na Oliwię, by uwiesić się na jej szyi. Tamta obejmuje ją równie mocno i śmieją się obie, nie wiadomo z czego. Kai oczy też się błyszczą i widzę, że w dłoni wciąż trzyma piwo.
Kręcę głową, ale w głębi duszy cieszy mnie, że dziewczyny się zjawiły. A niepohamowana ochota na tulenie się do innych zaczęła się dopiero w chwili, gdy przestaliśmy być sami. Oprócz tańca i zwracania na siebie uwagi nienawidzę przytulania. W ogóle jakikolwiek niekontrolowany dotyk jest irytujący.
I to największy problem między mną a Alicją.
Bo ona uwielbia wszystkich przytulać i dotykać. Dla niej to najnaturalniejsza rzecz na świecie, by rozmawiając z kimś, utrzymywać kontakt fizyczny, czy to poprzez chwycenie za rękę, czy poklepanie po ramieniu. Dla mnie zaś ilość dotyku, jakiego potrzebuje Alicja, jest zbyt duża. Ogromna. Wywalająca poza skalę. Jedyne, do czego mogę się zmusić, to podanie ręki. A to i tak często zbyt wiele.
Alicja o tym wie i muszę przyznać, że w tym jednym jedynym przypadku potrafi uszanować moje granice. Nasz kompromis w bezdotykowym świecie polega na tym, że gdy mimowolnie próbuje przekroczyć moją przestrzeń osobistą, zawsze w porę się wycofuje. Dla przeciętnego obserwatora wygląda to dziwnie, gdy zamiera w pół ruchu, w pół słowa, a potem traci wątek. Sami przestaliśmy zwracać na to uwagę. Naszych znajomych również to nie dziwi. Podobnie jak to, że nigdy się nie przytulamy.
Patrzę na Kaję i Oliwię, na których teraz wisi Alicja, i cieszę się, że swoje nieprzebrane pokłady miłości właśnie przelewa na przyjaciółki. Chwała niebiosom.
– Wracamy, Alu? – pyta Kaja i mocniej chwyta ją w pasie.
Alicja jednak się wymyka. Staję obok, bo poczuwam się do obowiązku pilnowania jej w drodze na przystanek autobusowy. Widzę, że alkohol trochę z niej wyparował i trzyma się nieco pewniej na nogach.
Przynajmniej do czasu, gdy sięga po swoje buty i usiłuje je włożyć. Oliwia razem z Kają litościwe próbują jej pomóc. Wygląda to pokracznie, bo wszystkie muszą opierać się o barierkę, żeby się schylić. Nawet nie przechodzi mi przez myśl, żeby im pomóc, przyglądam się tylko. Gdy w końcu Alicja wkłada buty, ze środka domu rozbrzmiewa piosenka, którą dziewczyny uwielbiają, więc zaczynają śpiewać. Rozdrażniony do granic możliwości, wyrywam Kai puszkę piwa i zauważam, że na szczęście została jeszcze połowa. Wypijam zawartość duszkiem, bo czuję, że trzeźwy nie zdołam wrócić z nimi do domu.
– I’m just beginning, the pen’s in my hand, ending unplanned – zaczyna Alicja, a oczy jej błyszczą.
Wzdycham głośno, bo wiem, co będzie dalej.
– Feel the rain on your skin. No one else can feel it for you. Only you can let it in. No one else, no one else can speak the words on your lips – drą się jedna przez drugą i tylko dzięki temu, że za każdym razem to śpiewają, jestem w stanie domyślić się słów.
Przysiadam na schodku i czekam, aż ten wybuch radości minie. W duchu proszę, żeby następną piosenką nie był nieśmiertelny hit Jeden Osiem L. Inaczej nieprędko stąd wyjdziemy. Spoglądam na zegarek – jest wpół do czwartej, impreza powoli umiera, a one dalej wymyślają te słowa, skaczą i rzucają się sobie w objęcia. Uśmiechnąłbym się, gdybym nie był tak bardzo zmęczony.
– To idziemy? – pyta Oliwia, gdy piosenka się kończy.
Rzuca mi ponaglające spojrzenie, jakby tylko przeze mnie wciąż tu tkwiły. Bez słowa ruszam w stronę wyjścia z ogrodu. Obcasy Alicji ciągle zapadają się w ziemię, a ona miota wyzwiska.
– Mówiłam ci, że te buty nie nadają się na takie imprezy – mówi Kaja, gdy stajemy na chodniku przed domem.
Alicja ciężko wzdycha. Odwracam się i widzę, że zdjęła buty i niesie je w ręce. Wciąż jednak mnie nie dogania i zauważam jej chwiejny krok. Dziewczyny idą z przodu i co chwila wybuchają śmiechem. Słyszę, że coś sobie nucą. Alicja podąża pół kroku za mną. Jeszcze tylko doprowadzić je wszystkie do domów i za godzinę będę u siebie.
Po chwili czuję, że Alicja łapie mnie pod rękę. Spoglądam na nią z marsową miną.
– Wiesz, że nie jesteś aż tak pijana i dasz radę iść sama? – warczę i strząsam jej dłoń.
– Wiem – odpowiada poważnie i ponownie chwyta mnie za przedramię, niemal wbijając mi palce w rękę.
Kilkukrotnie odsuwam jej dłoń, ale ona nieustannie powraca. Klnę, warczę na nią, ale ona tylko się śmieje. Oliwia z Kają odwracają się do nas i też chichoczą. Niemiłosiernie mnie to drażni.
– Nie macie zamiaru mi pomóc?! – wołam, gdy przyspieszają kroku.
– Ani trochę – odpowiada Oliwia. – Chyba dobrze się bawicie.
Wybuchają śmiechem, a ja dalej walczę z Alicją. Nie wiem, czy robi mi na złość, czy jest tak pijana, ale za którymś z kolei potknięciem wyjątkowo nie odpycham jej ręki – nie mam już na to siły. Wydaje się niesamowicie zadowolona z tego powodu. Uśmiecha się triumfalnie, ogłaszając zwycięstwo w naszej wojnie bez dotyku, a ja myślę sobie, że ten jeden raz mogę jej wybaczyć. Jutro i tak tego nie będzie pamiętać. Ja też będę chciał zapomnieć.
Odprowadzamy Oliwię, a następnie Kaję. Dziewczyny wylewnie się żegnają i jakiś czas później lądujemy z Alicją na przystanku. Liczyłem, że złapiemy ostatni nocny do domu, ale dochodzi już wpół do piątej, powoli się przejaśnia, więc poczekamy na pierwszy dzienny.
Zajmujemy miejsca siedzące i przez całą drogę się nie odzywamy. Kątem oka zauważam, że ona wciąż jest boso. W jej rękach nie widzę też butów, ale głowa opada mi na szybę i nie zdążam nawet jej o tym powiedzieć.
Budzi mnie krzyk kierowcy, który oznajmia, że jesteśmy na ostatnim przystanku. Wysiadamy ociężale i ruszamy w stronę domu Alicji. Zwykle jej nie odprowadzam, ale tym razem nie chcę jej zostawiać w takim stanie. Nie komentuję tego, jak uporczywie znowu się mnie trzyma. Po prostu idziemy, a ja odliczam, kiedy dotrę do swojego domu. Tylko dwadzieścia minut i będę mógł położyć się spać.
– Przepraszam, strasznie mi głupio – mówi Alicja, łapiąc powietrze między kolejnymi słowami.
– Co?
– Masz ze mną tylko kłopoty.
– No.
– Przepraszam – jęczy i ściska mnie jeszcze mocniej.
Zagryzam zęby.
– Przestań.
Plączą się jej nogi, a razem z nogami plącze się język. Mówi coś jeszcze, ale nawet nie próbuję słuchać.
– Maaateeeooo – znów przeciąga moje imię i ziewa.
– No co? – mruczę.
– Niedobrze mi.
Kurwa. Opiera czoło o moje ramię i ciężko oddycha. Zatrzymuję się i spoglądam na nią. Nie mogę odczytać z jej wyglądu, czy da radę dotrzeć do domu.
– Daj mi chwilę – prosi i nie czekając na odpowiedź, siada na krawężniku.
– Tylko chwilę. Nie mam całej nocy, żeby cię niańczyć – mówię nieco zbyt ostro, choć chce mi się płakać.
Wizja mojego pokoju i łóżka coraz bardziej się oddala.
– Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Gdy siadam obok niej, próbuje oprzeć głowę o moje ramię. Odsuwam ją z westchnieniem.
– Może byś tyle nie piła – odpowiadam. – A tak wiesz, kto odprowadzi cię do domu.
Milkniemy. Czuję, że zaczyna boleć mnie głowa. Jej oddech po kilku minutach się uspakaja.
– Szkoda tylko, że nie tańczysz. Wtedy byłbyś idealny.
Jęczę, słysząc jej słowa. Znów wraca do najgorszego tematu na świecie. Wstaję prędko i pokazuję jej, że ma zrobić to samo.
– Idziemy – oznajmiam i ruszam.
Teraz to ona jęczy niezadowolona, ale podnosi się i próbuje mnie dogonić. Stawia malutkie kroki, tak śmiesznie tupta za mną. Oglądam się przez ramię i widzę, jak dzielnie walczy z grawitacją.
W końcu udaje jej się mnie złapać za dżinsową kurtkę.
– Już mi nie uciekniesz – mówi i śmieje się przy tym, a ja mimowolnie też chichoczę.
Jest wkurzająca, ale alkohol dodaje jej uroku czy czegoś tam. Znów trzyma się mnie, więc idziemy nieco szybciej. Osiedle jest ciche i puste. Słychać tylko odgłos naszych kroków i śmiech Alicji.
Czuję szarpnięcie.
– Mateo, zatańcz ze mną.
Prycham i spoglądam na nią spod byka.
– Teraz? Chyba cię powaliło.
Odsuwa się i przystaje, więc robię to samo. Podaje mi rękę i szuka czegoś w kieszeni kurtki. Prawdopodobnie telefonu.
– Zaraz znajdę nam piosenkę.
Kręcę głową z dezaprobatą.
– Nie wygłupiaj się, tylko chodź. Jesteśmy już blisko.
Ruszam dalej, a ona rezygnuje z poszukiwań i rzuca się w pogoń za mną. Specjalnie idę szybko, żeby skupiła się na dogonieniu mnie, zamiast wymyślać jakieś głupoty. Szybki marsz z nią wygląda komicznie, bo jest sporo niższa ode mnie. Czasem musi podbiec, żeby dotrzymać mi kroku.
Znów ględzi o tańczeniu. Jest niesamowicie upierdliwa w tej kwestii. Jesteśmy coraz bliżej, więc zbywam ją półsłówkami. Gdy docieramy na miejsce, mówię, że nie będę jej przecież prowadzić pod same drzwi. Na co przystaje i zapewnia, że da sobie radę. Nie wątpię w to, nie interesuje mnie to, a przede wszystkim cieszę się, że mogę już wrócić, bo jest ranek i szczerze powiedziawszy, ledwo trzymam się na nogach.
Ona jest pijana, ja jestem pijany i kurewsko zmęczony, więc gdy nieudolnie mnie obejmuje, po prostu odwzajemniam uścisk. Nie mam pojęcia, jak do tego dochodzi, ale po paru sekundach zaćmienia uświadamiam sobie, że przytulamy się na pożegnanie, jak robią to miliony przyjaciół, tyle że my nigdy.
– Dzięki, Mateo – szepcze, wciskając twarz w moje ramię. – Za wszystko.
– Spoko. – Wzruszam ramionami i nadal ją obejmuję.
Może to alkohol, na pewno zmęczenie, bo zdecydowanie nie jest to kwestia jej drobnego ciała przyciśniętego do mojego, i z całą pewnością nie chodzi o zapach jej perfum…
– Jeszcze kiedyś zatańczymy – mówię, sam nie wiem czemu.
Ona się rumieni, czego normalnie nie robi, a ja czuję, jak w żołądku przewraca mi się cały wypity alkohol. Patrzymy na siebie, oboje myślimy o tym samym. Otrząsam się z amoku i widzę tylko, jak zamyka się za nią furtka i przepada gdzieś w mrokach przydomowego ogródka. Zniknęła bez pożegnania.
Ruszam do siebie. A w głowie wciąż wirują mi własne słowa.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI