Kajtuś czarodziej - Janusz Korczak - ebook + audiobook

Kajtuś czarodziej audiobook

Janusz Korczak

3,5

Audiobook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kajtuś, jak każdy chłopak, uwielbia przygody i dobrą zabawę. Ale nawet on chciałby coś zmienić w swym życiu. Gdy pewnego dnia odkrywa, że potrafi czarować, zaczyna wykorzystywać tę niezwykłą umiejętność. Najpierw w zupełnie błahych sytuacjach, z czasem znacznie poważniejszych, wręcz budzących strach! Wkrótce przestaje panować nad magią…

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 33 min

Lektor: Grzegorz Damięcki
Oceny
3,5 (6 ocen)
1
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maciejkwiat

Całkiem niezła

Narracja w czasie teraźniejszym bardzo wyróżnia tę książkę.
00

Popularność




Rozdział pierwszy

Roz­dział pierw­szy

Kaj­tuś lubi się zakła­dać • Kaj­tuś wcho­dzi do skle­pów i udaje, że chce coś kupić, a nie ma ani gro­sza

– A bo co?

– Bo nic.

– Nie wie­rzysz?

– Nie.

– To się załóż.

Kaj­tuś lubi się zakła­dać z kole­gami.

– Załóż się, że zafun­du­jesz kino.

– Dobrze, zgoda.

– Daj rękę. Pamię­taj: w nie­dzielę kino.

– Ale pocze­kaj – zaraz.

– No widzisz, już się boisz.

– Nie boję się, tylko chcę wie­dzieć, jak to będzie.

Kaj­tuś powta­rza:

– Wejdę do dzie­się­ciu skle­pów. Będę uda­wał, że chcę coś kupić. Nie mam ani gro­sza w kie­szeni.

– Mówi­łeś, że do dwu­na­stu skle­pów…

– Niech będzie dwa­na­ście.

Zało­żyli się.

Tak. Wstąpi. Niby, że kupuje.

Ano, ostat­nia lek­cja.

Ano, ostatni dzwo­nek.

Zapa­ko­wali teczki.

Czapki na głowy.

– Więc idziemy?

– Idziemy.

Ano, schody, podwórko.

Potem brama.

I już ulica.

– Ja będę stał przed skle­pem.

– Jak sobie chcesz. Tylko nie śmiej się w szybę, bo się domy­ślą.

Pierw­szy sklep – apteka.

Wcho­dzi Kaj­tuś do apteki.

Pan wydaje lekar­stwa powoli, żeby się nie pomy­lić – Kaj­tuś cier­pli­wie czeka na swoją kolejkę.

– A tobie, mały, czego?

– Pro­szę o dwa zeszyty: jeden w kratkę, a drugi do rysun­ków.

– Nie mamy do rysun­ków, tylko wszyst­kie w kratkę – zażar­to­wał pan apte­karz.

– To prze­pra­szam.

Kaj­tuś ukło­nił się grzecz­nie.

Żal się panom zro­biło.

– Idź na prawo, obok. Tam dosta­niesz.

– Dzię­kuję.

Znów się ukło­nił i wyszedł.

Powie­dział kole­dze, jak było.

Obok apteki jest sklep pomocy szkol­nych.

Wcho­dzi Kaj­tuś.

Roz­gląda się.

– Pro­szę o ciastko z kre­mem.

– Czego?

– Ciastko cze­ko­la­dowe z kre­mem.

– A ty ślepy jesteś? Nie widzisz?

– Ow­szem, widzę.

Stoi i dziwi się, czego od niego chcą.

– Cho­dzisz do szkoły?

– Cho­dzę.

– Nie wiesz, gdzie się ciastka kupuje?

– Jesz­cze nas nie uczyli.

Wzru­sza ramio­nami.

Niby nie wie, co robić.

Roz­gnie­wał się pan.

– Na co cze­kasz?

– Już nic.

I wycho­dzi.

– No co? – pyta się kolega.

– Obra­ził się. Zło­śnik jakiś.

– On taki zawsze – mówi kolega. – Znam ten sklep. Ni­gdy tu nie kupuję.

– To trzeba było powie­dzieć.

– Myśla­łem, że ci się uda.

– No i udało się. Prze­cież mnie nie zabił.

Idą dalej.

Odważ­nie wcho­dzi do trze­ciego sklepu.

Sklep spo­żyw­czy. Są tu: sery, masło, cukier, śle­dzie, sie­lawy1.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry.

– Czy można dostać wie­lo­ryba?

– Wie­lo­ryba?

– Tak. Dzie­sięć deko. Mary­no­wa­nego.

– A kto cię przy­słał?

– Kolega. O, stoi tu przed skle­pem.

– Powiedz kole­dze, że łobuz, a ty gapa.

– Więc nie ma?

– Nie, nie ma. Będzie dopiero.

– Kiedy będzie?

– Jak się ocie­pli. No, dosyć. Ruszaj! Drzwi zamknij.

Ostroż­nie zamknął drzwi i opo­wiada, jak było.

– Nie bałeś się, że pozna?

– A co? Sprze­dają mor­skie łoso­sie. Śle­dzie też są mor­skie. Nie wolno zapy­tać?

– Cze­kaj. Dopiero trzy sklepy. Możesz jesz­cze prze­grać.

– Zoba­czymy.

Czwarty – mały skle­pik.

Szewc.

Aku­rat nie ma roboty.

Już pora obia­dowa, a sprze­dał dopiero parę sznu­ro­wa­deł i pudełko pasty do butów.

Czeka, żeby kto kupił.

Wcho­dzi Kaj­tuś.

– Pro­szę sera śmie­tan­ko­wego.

A szewc, czy się domy­ślił, że żarty, czy zły, że głowę zawra­cają.

Łap za pasek.

– Dam ja ci sera, błaź­nie jeden!

Zamach­nął się.

Nie bar­dzo się udało, trzeba było prędko umy­kać.

Omi­nął Kaj­tuś kilka małych skle­pów.

Zatrzy­mał się przed fry­zje­rem i myśli.

– Ale ty cią­gle to samo. To nie sztuka.

– Nie podoba ci się, to nie. Sam sobie chodź i wymy­ślaj co innego.

– No już dobrze. A tu co powiesz?

– Nie spiesz się. Pocze­kaj. Zoba­czę.

Wcho­dzi.

Ład­nie tu. Czy­sto. Pach­nie.

Per­fumy w róż­nych butel­kach. Mydła kolo­rowe. Grze­bie­nie. Pomady2. Puder.

Kasjerka czyta książkę.

– Czego sobie życzysz, kawa­le­rze? – pyta pan.

Pan młody i wesoły.

– Pro­szę o pomadę na porost kró­lew­skich wąsów.

– Dla kogo?

– Dla mnie.

Pani prze­rywa czy­ta­nie i patrzy.

Pan oczy sze­roko otwo­rzył.

– A na co ci wąsy?

Kaj­tuś patrzy naiw­nie i mówi:

– Na przed­sta­wie­nie w szkole.

– A co będziesz przed­sta­wiał?

– Króla Sobie­skiego.

– Mogę nama­lo­wać ci wąsy.

– Ja wolę praw­dziwe.

– A potem co zro­bisz po przed­sta­wie­niu?

– A ogolę.

Śmieją się.

Uwie­rzyli.

– Niech mu pan da wody koloń­skiej.

– Nie chcę – otrząsa się Kaj­tuś.

– Dla­czego nie? Będziesz pach­niał.

– Nie chcę. Chło­paki śmiać się będą. Powie­dzą, że się chcę żenić.

– A ty się nie chcesz żenić?

– Pew­nie, że nie. Na co?

Nudzi się mło­dym w skle­pie, więc radzi pożar­to­wać.

Ale weszła kupu­jąca. Roz­mowę prze­rwała.

– Przyjdź, to cię poma­luję. Będą jak praw­dziwe.

– Ale zapro­sisz nas na przed­sta­wie­nie? Pamię­taj.

Kolega się nie­cier­pliwi.

– Coś tak długo sie­dział?

– Per­fu­mo­wać mnie chcieli.

– Za darmo?

– No chyba.

– Dla­czego nie dałeś?

– Co mają towar mar­no­wać? Pożar­to­wać można. Ale nie jestem pęta­kiem. Nie lubię oszu­kań­ców.

– No pew­nie.

Wszedł Kaj­tuś do mydlarni3. Prosi o tru­ci­znę na pchły.

Dała mu.

– Masz na pchły, na plu­skwy i na kara­lu­chy.

– U nas nie ma plu­skiew ani kara­lu­chów. Mama kazała tylko na pchły.

– Nie szko­dzi. Ten pro­szek dobry, wszy­scy go kupują. Pokaż, ile masz pie­nię­dzy.

Kaj­tuś mocno zaci­ska pustą pięść.

– Nie… Muszę się zapy­tać… Muszę się słu­chać mamy.

– No to idź zapy­taj. I powiedz, że zło­tówkę kosz­tuje. A wy daleko miesz­ka­cie?

– Tu zaraz.

– Jak będziesz czę­sto kupo­wał, dosta­niesz cukier­ków… O, widzisz.

– Widzę.

Poka­zała słój z cukier­kami.

– Mądra baba: dawaj jej zaraz zło­tówkę! Myśli, że się poła­ko­mię na cukie­rek. Pew­nie far­bo­wane. Ile już było skle­pów?

– Sześć.

– Aku­rat połowa.

– No, idziemy dalej.

– Czego się spie­szysz? Niech tro­chę odpocznę. Już mi się w gło­wie kręci.

Ale nic. Wcho­dzi.

Siódmy sklep – ogrod­ni­czy.

– Czy można dostać palmę koko­sową?

– Nie ma.

– Niech pani poszuka. Pan od przy­rody kazał.

– Więc powiedz panu od przy­rody, że ma fiołki w gło­wie.

– Wcale nie. Nasz pan wie, co mówi. Nie­ład­nie tak uczyć dzieci. Nie wolno nauczy­ciela obra­żać.

– Wynoś się, smar­ka­czu! Morały mi będzie pra­wił.

– Pew­nie, że morały, bo się tak nie mówi.

W drzwiach poka­zał jej język.

– Szkoda, że nie doda­łem, żeby się kazała wypchać tro­ci­nami i wyta­pe­to­wać.

– Cze­goś taki zły?

– Bo mi się już znu­dziło tak łazić.

– Trudno, zało­ży­łeś się.

– Wiem bez cie­bie. Zaczą­łem i skoń­czę.

Przed skle­pi­kiem stoi balon z wodą sodową4.

– Pro­szę o szklankę gazu.

Sprze­daw­czyni nalała – podaje.

A Kaj­tuś:

– Nie chcę wody, tylko sodowy gaz.

Znów zro­bił nie­winną minę. Ale ona nawet nie patrzy.

Zamach­nęła się i chlu­snęła wodą.

Kaj­tuś się w porę nachy­lił.

Nie tra­fiła.

– Żebyś ręce i nogi poła­mał, zło­dzieju!

Nie jest Kaj­tuś pęta­kiem ani zło­dzie­jem. Prze­cież mógł wodę wypić i uciec. A pić mu się chciało.

– Sama oszu­ka­nica.

I na nią zły, i na sie­bie.

I na kolegę.

– Te, słu­chaj – pyta kolega – co zna­czy: fiołki w gło­wie?

– Pew­nie, że nie wie, co gada. Sam się możesz domy­ślić.

Zatrzy­mali się przed foto­gra­fem.

– Wejdę z tobą.

– Jak sobie chcesz.

Wcho­dzą.

– Ile kosz­tuje pół tuzina gołębi?

– Jakich znowu gołębi?

– Pocz­to­wych, gabi­ne­to­wych. Będziemy trzy­mać gołę­bie na kola­nach.

– A pie­nią­dze macie?

– Jesz­cze nie. Ale się posta­ramy.

– Naprzód się posta­raj­cie, a potem przyjdź­cie.

– Co pani z nimi gada? – wtrą­cił się pan w oku­la­rach. – Tu się tylko ludzi foto­gra­fuje. I osły.

Wycho­dzą.

Kaj­tuś mil­czy.

Przy­po­mina sobie:

„Ten nazwał mnie osłem, tam­ten smar­ka­czem. Ta wodą oblewa, tam­ten zerwał się do bicia. A dla­czego? Bo nie mam pie­nię­dzy. Gdyby tak mieć zło­tówkę, wszy­scy byliby grzeczni. I do kina wpusz­czą. I wodę dadzą – nie tylko czy­stą, ale z sokiem”.

– Ile już było skle­pów?

– Osiem.

– Nie­prawda, bo dzie­więć.

– Może się pomy­li­łem.

Zaczęli liczyć: razem z prze­kupką – dzie­więć.

– No, jazda!

Do następ­nego sklepu znów weszli razem.

– Pro­szę poka­zać pasek.

Patrzy, prze­kłada, przy­mie­rza. Ogląda klamrę. Liczy dziurki. Chu­cha, wyciera. Gry­masi.

Ten pasek za cienki, ten za ciemny, tam­ten za sze­roki.

A panienka co jeden położy, to drugi zaraz chowa do pudła.

„Boi się, że ukradnę” – pomy­ślał Kaj­tuś.

Nic dziw­nego. Różni się w skle­pach kręcą. Przy­cho­dzą – nudzą – nie kupują. I naprawdę ukraść pró­bują.

Kaj­tuś wie, ale się gniewa, że podej­rze­wają.

A o kole­dze myśli:

„Jaki on teraz odważny. Wcho­dzi ze mną razem, a gęby nie umie otwo­rzyć”.

Ano, wybrał pasek: ładny skau­tow­ski5.

– Ile kosz­tuje?

– Dwa złote pięć­dzie­siąt gro­szy.

– Za drogo.

– Ile kawa­ler myślał?

– Kolega kupił taki za czter­dzie­ści gro­szy.

– To idź tam, gdzie kupił kolega.

– Dobrze, pój­dziemy.

– Zna­leźli się mądrale. Jeden wybiera, a drugi się roz­gląda. Znamy was.

– I ja panią znam.

Nawy­my­ślała i prze­go­niła.

– A co byś zro­bił, gdyby oddała?

– Głupi jesteś.

Kaj­tuś wie, co by zro­bił. Szu­kałby po kie­sze­niach, niby że zgu­bił pie­nią­dze.

Ale mówić nie chce, niech się sam domy­śli.

– Więc jutro fun­du­jesz kino.

Zatrzy­mał się i czeka na odpo­wiedź.

Kolega się zawa­hał.

– Popro­szę ojca, pew­nie da.

– A jak nie da?

– To już na pewno w przy­szłą nie­dzielę.

Kaj­tuś skrzy­wił się i mach­nął nie­chęt­nie ręką. Pomy­ślał:

„Ot, zakła­daj się z takim szcze­nia­kiem…”.

W skle­pie z papie­ro­sami poża­ło­wali Kaj­tu­sia.

Sta­nął nie­śmiało w kącie i czapkę gry­zie.

– Czego chcesz, mały?

– Kiedy się wsty­dzę.

– Mów, nic ci nie zro­bię.

– Bo maj­ster kazał kupić trzy papie­rosy.

– Jakie?

– Brzydko się nazy­wają.

– Gadaj śmiało.

– Powie­dział, że zbije, jak nie przy­niosę.

– Więc powiedz.

– „Psia morda” się nazy­wają.

I zakrył czapką oczy.

– Upił się twój maj­ster. Niech się wyśpi.

– Wła­śnie się już obu­dził.

– Ty ze wsi? – zapy­tała się pani.

– A ze wsi, pro­szę pani.

– Zaraz znać: nie­śmiały. Ot, wysy­łają dzie­ciaka do mia­sta na ponie­wierkę.

– Już chyba pójdę – mówi Kaj­tuś.

– Ty pew­nie głodny?

– Nie, nie głodny.

– Masz bułkę. Weź, sie­rotko.

A Kaj­tu­siowi, czy z żalu, czy z tego zmę­cze­nia łzy napły­nęły do oczu.

– Nie wstydź się, weź.

– Nie wezmę.

Prędko się wyniósł.

– Czego pła­czesz?

– No… Mucha czy coś – wpa­dło mi do oka.

Naresz­cie. Ostatni sklep, dwu­na­sty. Pral­nia.

Nie chciał wejść, bo woli deli­kat­niej­sze sklepy. Ale kolega namó­wił.

– Wejdź. Nie bój się. Już koniec.

Nie boi się. Nie­ostrożny.

– Prze­pra­szam. Czy można wypra­so­wać kota?

– Kota? – zdzi­wiły się panny.

– Tak. Zde­chłego. Z ogo­nem.

A nie zauwa­żył, że koło drzwi sie­dzi narze­czony panien. A ten cap go za kark.

– Pocze­kaj. Cie­bie wypra­su­jemy. Dawaj, Franka, gorące żelazko.

Silny. Mocno trzyma. Poło­żył Kaj­tu­sia na deskę do pra­so­wa­nia.

– Czego pan chce?

– To jest wypchany kot.

Nie wyrywa się, tylko prosi:

– Niech pan puści.

Zli­to­wała się panna Fra­nia.

– Puść go, głup­tasa.

– Nie głupi on. Cwa­niak, struga tylko wariata.

– A ja mówię, że nie. Dobrze mu z oczu patrzy.

– Ja wszystko wytłu­ma­czę – jęczy Kaj­tuś.

– Dobrze, więc co to za zde­chły kot?

Patrzy Kaj­tuś, że drzwi otwarte.

Dobrze, że teczkę oddał kole­dze: lżej było ucie­kać.

– Pocze­kaj! Spo­tkamy się. Poznam cię. Dosta­niesz za swoje.

Dogo­nił go kolega.

– Cóżeś tak ucie­kał?

– Widać, że trzeba było6.

– Nie powiesz?

– Nie wymó­wi­łeś7, że mam opo­wia­dać. Dawaj teczkę. I sam sobie idź do kina. Ciesz się, żeś ze mną nie wszedł: dostał­byś, łamago.

Roze­szli się pognie­wani. Nie pierw­sza kłót­nia Kaj­tu­sia.

I nie pierw­szy zakład. Bo lubi się Kaj­tuś zakła­dać.

Roz­ma­wiali raz w szkole o meczu.

Co cie­kaw­sze: mecz czy kino? Czy kąpiel, czy łódka? Rower czy śli­zgawka?

Mówi Kaj­tuś, że filmy doro­słych zawsze koń­czą się cało­wa­niem.

– Chodź, pokażę ci, jak się całują.

– Chło­paka nie sztuka, ty pannę poca­łuj.

– O, mądry. Sam spró­buj.

– Myślisz, że nie? Więc dobrze: załóż się o por­cję lodów.

– Dobrze: daj rękę.

Ano, ostat­nia lek­cja.

Dzwo­nek. Spa­ko­wali książki.

Podwórko. Brama. Ulica.

– Wy idź­cie za mną.

A sam naprzód.

Żałuje, że się zało­żył.

Małej nie chce zacze­piać. Przy­kro. Bo się nastra­szy. Zresztą powie­dział, że „panna”. Więc duża.

Jak to zro­bić? Idzie. Roz­gląda się.

Idzie. Patrzy. Myśli. Patrzy. Czeka.

– Ta nie. I ta nie.

Mniej­sza o te lody, ale wstyd prze­grać. Musi posta­wić na swoim.

Aż naresz­cie są.

Dwie. Uczen­nice. I star­sze. Śmieją się. Roz­ma­wiają. Nie spie­szą się.

Jedna drugą nazwała Zośką.

Powiada:

– Słu­chaj, Zośka, jak znów przyj­dziesz…

Wię­cej Kaj­tuś nie sły­szał. Ale ma plan.

Dał ręką znak, że zaczyna. Prze­szedł na drugą stronę, wyprze­dził je i wró­cił – i pro­sto na spo­tka­nie.

Idzie. Głowę zwie­sił, niby zamy­ślony.

Już je mija. Nagle staje. Spoj­rzał.

– Ooo… Zośka! Kiedy przy­je­cha­łaś?

Ona patrzy. Stoi zdzi­wiona.

A on – hop! Objął za szyję – i pac! Poca­ło­wał.

Głu­pia – jesz­cze się nachy­liła. Tak się pysz­nie udało.

Dopiero oprzy­tom­niała.

– Ty coś za jeden?

– Ja? Ano Kaj­tuś.

– Co znów za Kaj­tuś?

– Nic – taki chło­pak.

Obli­zuje się, że niby poca­łu­nek smaczny.

I w nogi.

One patrzą, dzi­wią się – aż się domy­śliły.

– Pocze­kaj, andru­sie!8

– A to zuchwały chło­pak!

– Skąd wie­dział, jak się nazy­wam?

Kolega był wtedy hono­rowy.

Był hono­rowy i miał dwa­dzie­ścia gro­szy.

Podzie­lili się lodami po równo.

Trzeci też dostał, choć mu się nie nale­żało.

Już taki jest Kaj­tuś.

Nie­cier­pliwy. Odważny. W gło­wie różne pomy­sły.

Był taki, zanim jesz­cze zaczął cho­dzić do szkoły.

Był taki, zanim jesz­cze stał się cza­ro­dzie­jem.

Rozdział drugi

Roz­dział drugi

Skargi na Kaj­tu­sia • Bli­zny • Antoś czy Kaj­tuś? • Papie­rosy pali • Mysz koło pieca

Skargi i skargi na Kaj­tu­sia.

– Utra­pie­nie z chło­pa­kiem – wzdy­cha mama.

– Nie biłem, ale jak stracę cier­pli­wość – grozi ojciec.

– Dobrze mu z oczu patrzy – uśmie­cha się bab­cia.

– Głowę ma dobrą – mówi ojciec.

– Wszyst­kiego cie­kawy – dodaje mama.

– W dziadka się wro­dził – uśmie­cha się bab­cia.

Skargi i skargi.

Mówi stróż, że z okna rzu­cił śle­dzia na głowę gospo­da­rza domu.

– Rzu­ci­łeś?

– Nie­prawda.

Po pierw­sze: wcale nie śledź, tylko ogon śle­dzia.

Po dru­gie: nie na głowę, na kape­lusz.

Po trze­cie: nie z okna, ale przez poręcz scho­dów.

Po czwarte: nie Kaj­tuś, inny chło­pak.

W dodatku nie tra­fił – nie­zdara.

Powiada stróż, że poga­sił świa­tła na wszyst­kich scho­dach.

– Nie­prawda. Wcale nie na wszyst­kich, a tylko w jed­nej sieni. Skąd stróż wie, że aku­rat ja? Może kto inny? Może kto jesz­cze? Może dziew­czynka zga­siła, a nie chło­piec? Może stra­żak zga­sił? Są prze­cież w War­sza­wie stra­żacy.

Mówi stróż, że Kaj­tuś dzwoni i ucieka.

– Dzwo­nię, tak, ale w innych bra­mach. Nie w naszej. Raz dzwo­ni­łem, dawno.

– Dla­czego dzwo­nisz?

– Tak jakoś.

Bo chce wie­dzieć, czy dzwo­nek nie jest zepsuty. Cza­sem z nudów. Cza­sem ze zło­ści, że idzie do szkoły, a głupi dzwo­nek wisi sobie jak hra­bia i nic nie robi.

Mówi stróż:

– Wyrwał kamień, powy­gi­nał rynnę.

To już zupeł­nie kłam­stwo.

Wie nawet, kto to zro­bił.

– Ja sanki zbi­ja­łem, ale młot­kiem, wcale nie kamie­niem. A deskę opar­łem o scho­wek, a nie o rynnę.

Ma świadka. Może przy­pro­wa­dzić chłopca, który mu mło­tek poży­czył i deskę trzy­mał.

Znów przy­cho­dzą na skargę.

– Szybę stłukł. Kamień rzu­cił.

– Widzia­łem, jak ucie­kał. W psa rzu­cił.

– Nie w psa, ale w kota. Nie kamień, ale kawa­łek cegły. Zupeł­nie inny chło­pak wybił szybę kamie­niem. – Tylko ucie­kli razem.

Wie kto, ale nie powie.

– Dla­czego ta pani dobrze nie widzi?

A jesz­cze przy­cho­dzi na skargę i każe pła­cić za szybę?

Bo wygląda tak, że już nikt nic złego, tylko wszystko Kaj­tuś.

Są prze­cież gorsi od niego.

Mówią:

„Jeżeli sam nie zro­bił, to jeden z jego koleż­ków”.

Więc co? Za wszyst­kich ma odpo­wia­dać czy tylko za sie­bie?

Był mały.

Do szkoły jesz­cze nie cho­dził.

Poszedł kąpać się w rzece.

Ubra­nie zosta­wił na pia­sku.

Ano, pływa – potem wycho­dzi z wody. I widzi z daleka, jak ucie­kają łobuzy.

Wszystko zabrali: spodnie, buty, czapkę, nawet koszulę.

Pan się zli­to­wał, owi­nął w swoją mary­narkę i zaniósł Kaj­tu­sia do domu.

I była awan­tura, że no.

Zło­dzieje też są mię­dzy chło­pa­kami.

A Kaj­tuś nie ruszy cudzego. Brzy­dzi się zło­dzieja.

Miał tylko różne przy­gody.

Kiedy żyła Helenka, ska­kali ze scho­dów; z jed­nego, z dwóch, z trzech, z czte­rech i z pię­ciu.

Chciał poka­zać, że sko­czy bez trzy­ma­nia za poręcz.

I poka­zał: sko­czył z pię­ciu schod­ków. Byłoby się udało, ale miał nowe buty… śli­skie pode­szwy…

Potem długo leżał w łóżku.

Teraz na gło­wie włosy mu w tym miej­scu nie rosną.

To się nazywa bli­zna.

Drugą bli­znę ma Kaj­tuś na nodze, bo go pies rzeź­nika poką­sał.

Bo mówili chłopcy, że pies się nie da pogła­skać.

– Zły pies.

– Spró­buję ostroż­nie. Może się uda.

Spró­bo­wał ostroż­nie. I nie udało się.

Zało­żył się, że prze­leci przed tram­wa­jem.

– Możesz się prze­wró­cić. Daj lepiej spo­kój.

– Czego się mam prze­wró­cić?

– Nie zdą­żysz.

– To się załóż.

Ale zakład nie został roze­grany. Motor­ni­czy w porę zatrzy­mał, zaha­mo­wał tram­waj; ale poli­cjant przy­pro­wa­dził Kaj­tu­sia do domu.

Zabro­nili mu cały tydzień na podwórko wycho­dzić.

Raz sam został w miesz­ka­niu.

Chciał zro­bić nie­spo­dziankę: że porą­bie drewno sie­kierą.

I też się nie udało.

To już trze­cia bli­zna Kaj­tu­sia, na palcu lewej ręki.

A mogło być jesz­cze gorzej. Bo znów w domu został. I chciał lampkę zapa­lić przed obra­zem.

Zapa­liła się firanka. Ale aku­rat bab­cia weszła i ogień zga­siła.

Już taką ma Kaj­tuś naturę, że musi widzieć, wie­dzieć, a potem sam spró­bo­wać.

Opo­wie­działa mu mama bajkę o Ali Babie.

Ali Baba był to wódz roz­bój­ni­ków.

Arab­ski zbójca. Czter­dzie­stu ich było. Ali Baba dowódca – herszt.

Mieli zbójcy w lesie piw­nicę. Nazy­wała się ta piw­nica – Sezam. Tam cho­wali skarby zra­bo­wane. Tam worki z duka­tami9 i złoto, i dro­gie kamie­nie, i bry­lanty.

Do piw­nicy pro­wa­dzą tajem­ni­cze drzwi.

Jeżeli powie­dzieć: „Seza­mie, otwórz się!”, drzwi same się otwie­rają.

Bajka bar­dzo cie­kawa.

Ano.

Leży Kaj­tuś w łóżku i myśli o skar­bach ukry­tych.

Aż potem pyta ojca:

– Czy są skarby praw­dziwe?

Nie w bajce, ale naprawdę.

Bo gdy mu mama i bab­cia dobrze nie wytłu­ma­czą, chce spraw­dzić u ojca.

– Są skarby – mówi ojciec. – Były wojny na zie­miach naszych. Nie­przy­ja­ciel palił i rabo­wał, a ludzie zako­py­wali, co cenne. Nawet nie­dawno pisali w gaze­tach, że w polu zna­leźli gar­nek z mone­tami.

Mówi ojciec, że mini­ster dru­kuje papie­rowe pie­nią­dze, bo złoto za cięż­kie do nosze­nia: więc sztaby złota leżą scho­wane w piw­ni­cach.

Tego Kaj­tuś nie zro­zu­miał dobrze, bo było za trudne. A może był wtedy śpiący.

– No, trzeba spró­bo­wać.

Dobrze. Idzie z bab­cią do piw­nicy po węgiel.

Scho­dzi się pod zie­mię. A tam drzwi i długi kory­tarz. A tam różne małe drzwi, do każ­dej piw­nicy osobno.

Bab­cia zapa­liła świecę. Idą. A w kącie kory­ta­rza stoi beczka.

Scho­wał się Kaj­tuś za beczkę.

Bab­cia wzięła węgiel do kubełka i wycho­dzi. A Kaj­tu­sia nie ma.

Woła bab­cia:

– Antoś, Antoś!

Gdzie się chło­pak podział?

A on przy­kuc­nął za beczką i czeka cicho.

Myśli bab­cia: „Pew­nie już na podwórku”. I zamknęła piw­nicę na kłódkę.

Został Kaj­tuś w ciem­nym kory­ta­rzu. Ale się nie boi. Myśli, czy aby ura­dzi10 ciężką sztabę złota.

Szuka w beczce: pusta.

Nama­cał pierw­sze drzwi i mówi:

– Otwórz się, Seza­mie.

Nic. Nama­cał dru­gie drzwi:

– Otwórz się, Seza­mie.

Znów nic.

Idzie, wraca. Ciemno.

Kręci się, szuka. Już nawet nie wie, gdzie jest. Sam jeden tak błą­dzi. Ciemno, cicho.

– Seza­mie, otwórz się.

Ale zaczął pła­kać. To się dopiero prze­stra­szył.

Bo może duchy albo szczury?

Mały był. Do szkoły jesz­cze nie cho­dził.

Krzy­czy, wali ręką w ścianę.

Myśli, że już się nie wydo­sta­nie.

– Mamo, bab­ciu!

I naprawdę mógł długo sie­dzieć, bo bab­cia go nie szu­kała. Bo czy to pierw­szy raz Kaj­tuś na ulicę albo gdzie do sąsia­dów?

Już mu głosu zabra­kło.

– Bab­ciu, tatku, mamo!

A na scho­dach ludzie nie sły­szą, bo stu­kają butami. I Kaj­tuś stoi nie przy drzwiach, a na końcu, gdzieś koło beczki.

Ale listo­nosz przy­szedł i w tor­bie listy układa. Stoi w sieni. Usły­szał. Słu­cha. Co to? Ktoś tam w piw­nicy zamknięty.

Dzie­ciak chyba.

Zawo­łał.

Pytają:

– Dla­czego się nie ode­zwa­łeś, kiedy cię bab­cia wołała? Dla­czego za beczkę wla­złeś?

Nie odpo­wiada.

Nie żeby się kary bał.

Nie chce.

Nacier­piał się. A jesz­cze go wyśmieją.

Oj, Antoś, Antoś. Zawsze jakieś figle.

Praw­dziwe imię Kaj­tu­sia – Antoś. Tak nazy­wają go w domu.

Kaj­tu­siem został na podwórku mię­dzy chło­pa­kami.

Bo stoi raz przed bramą i pali papie­rosa.

Pocią­gnie i dmu­cha, pocią­gnie i dmu­cha.

A stara się, żeby dużo dymu było. Bo zapła­cił pięć gro­szy, więc chce, żeby było ład­nie.

Mógł kupić cze­ko­ladkę, ale papie­ros cie­kaw­szy.

A ulicą prze­cho­dzi żoł­nierz.

Zatrzy­mał się, patrzy, śmieje się.

Mówi:

– No! Mały taki Kaj­tuś, a kurzy jak stary.

– Więc co?

Zawsty­dził się Antoś i obra­ził.

A chłopcy zaraz:

– Kaj­tuś, mały Kaj­tuś!

Źli byli, że nie dał pocią­gnąć. Sami bali się palić, ale zazdro­ścili.

I tak już zostało: nie Antoś, ale Kaj­tuś.

Z prze­zwi­skami jest tak. Jeżeli się nie gnie­wać, to czę­sto zapo­mną i prze­staną. Jeżeli się zło­ścić, to wła­śnie jesz­cze bar­dziej. Bo lubią doku­czyć.

Kaj­tuś bił, nie dał się prze­zy­wać. Ale co jeden pora­dzi ze wszyst­kimi?

A dwóch Anto­siów było na podwórku, więc nawet wygod­niej, że jeden z nich Kaj­tuś. Wia­domo, kogo wołają. Wresz­cie się przy­zwy­czaił, ale nie­zu­peł­nie. I w ogóle – nie lubi kole­gów.

Trzeci rok cho­dzi Kaj­tuś do szkoły, a nie zna­lazł na długo dobrego kolegi. Mało naprawdę porząd­nych. Bo tylko udają. Lizu­chy11.

Boją się. Ze stra­chu spo­kojni, bo w domu na nich krzy­czą albo biją. Tacy naj­wię­cej kła­mią.

Kaj­tuś też nauczył się krę­cić i uda­wać.

Nie można się zanadto przy­zna­wać. Gdyby doro­śli lepiej rozu­mieli, wtedy co innego.

Mówi Kaj­tuś:

– Nie wiem, czego ode mnie chcą.

Choć wie dobrze.

Mówi:

– Kłam­stwo od początku do końca.

Choć w środku jest tro­chę prawdy.

Powia­dają:

– Pobił tak, że się chło­piec ruszyć potem nie mógł.

– Co się ma nie ruszać? Prze­cież nie zabi­łem.

– Mało mu ręki nie zła­mał.

Już odpo­wia­daj nie za to, co naprawdę zro­bi­łeś, ale i za to, co się mogło stać.

Ow­szem. Są chłopcy poważni, ale zaro­zu­miali.

Albo cicha woda, albo nie­do­ty­kal­ski.

Zaraz:

– Odsuń się.

– Prze­stań.

– Odejdź.

Trzeci rok cho­dzi Kaj­tuś do szkoły.

Ale i tu cią­gle skargi.

Kiedy przy­szedł do pierw­szego oddziału12, pani go pochwa­liła.

– Umiesz już czy­tać. Kto cię nauczył?

– Sam się nauczy­łem.

– Zupeł­nie sam?

– Wcale nie­trudno.

Usiadł na pierw­szej ławce.

I zaczęło się:

– Siedź pro­sto. Nie kręć się. Nie roz­ma­wiaj.

Znów:

– Nie kręć się. Siedź spo­koj­nie. Nie baw się ołów­kiem. Uwa­żaj.

Począ­tek godziny łatwy. Potem coraz trud­niej.

Kiedy naresz­cie dzwo­nek?

Opo­wiada pani coś cie­ka­wego. Wtedy okrop­nie zło­ści, że prze­ry­wają. Pani zaczyna się gnie­wać, aż słu­chać się ode­chce.

W domu wolno oprzeć się o stół, gdy ojciec opo­wiada, wolno oprzeć się o łóżko, gdy mama mówi bajkę, oprzeć się o kufe­rek, gdy bab­cia wspo­mina dawne dzieje.

W domu wolno się pochy­lić i prze­cią­gnąć, zapy­tać, gdy się nie rozu­mie.

A w szkole chcesz powie­dzieć słówko, zaraz pod­noś dwa palce do góry i cze­kaj.

No tak. Dużo w kla­sie dzie­cia­ków i pani nie może osobno roz­ma­wiać, bo inni zaczną hała­so­wać. Ale to strasz­nie prze­szka­dza.

– Cóż, Antoś? – pyta się ojciec. – Jak ci się w szkole powo­dzi?

– Hm.

– Co w szkole sły­chać?

– Nic.

Nie bar­dzo nawet lubi roz­ma­wiać o szkole.

Prze­nio­sła go pani na czwartą ławkę koło okna.

Ale nie wolno przez okno wyglą­dać.

Na pierw­szej ławce sąsiad był spo­kojny, a ten z czwar­tej zacze­pia. Z tyłu za ucho cią­gnie. Nie boli, ale czego zaczyna?

Chcesz powie­dzieć, żeby prze­stał, i pani zaraz:

– Nie odwra­caj się.

– A co zro­bię, jak muszę?

– Idź do kąta.

– Pani nie wie i mówi – mru­czy Kaj­tuś.

– Wyjdź za drzwi.

Aż wezwali ojca do szkoły.

– Co tam zwo­jo­wa­łeś?

– Biłem się z chło­pa­kiem. Zaczął roz­po­wia­dać, że się Kaj­tuś nazy­wam.

– No bo prawda: tak cię nazy­wają.

– Więc co, że prawda? Co innego podwórko, co innego szkoła.

– Trzeba było mu wytłu­ma­czyć.

– A jakże. Będzie słu­chał.

– Bić się nie wolno.

– Wiem.

– Oj, Antoś, źle zaczy­nasz. Oj, Antoś, bo jak stracę cier­pli­wość…

W kan­ce­la­rii pani bar­dzo się skar­żyła.

– Nie słu­cha się. Nie­do­bry dla kole­gów. Roz­bija się. Obga­duje.

Zmar­twił się ojciec.

– Musisz się sta­rać.

Stara się, ale co?

Kilka dni już dobrze, potem znów awan­tura.

Sie­dzi ktoś przed Kaj­tu­siem i trąca go łok­ciem; nie jego, ale zeszyt.

Kaj­tuś:

– Zabierz rękę.

A on:

– Bo co? Nie pozwo­lisz?

– Pocze­kaj: dam ci po dzwonku.

– Dużo się boję.

Kaj­tuś go ręką tylko, a on zawa­dził łok­ciem o kała­marz13 i atra­ment wylany.

I kła­mie jesz­cze.

A pani nie wie­rzy Kaj­tu­siowi.

Innemu się uda, a Kaj­tu­siowi nie.

Stara się Kaj­tuś.

Na próżno.

Jeśli na lek­cji cichy, na prze­rwie coś zmaj­struje.

Aż złość bie­rze.

I już nie warto się sta­rać.

I nie zawsze można wytrzy­mać, jak go coś skusi albo żart przyj­dzie do głowy.

Ot, nudzi się Kaj­tu­siowi na rachun­kach.

I pan patrzy na zega­rek i czeka na dzwo­nek.

Co robić, żeby się prę­dzej skoń­czyło?

Ano – wska­kuje na ławkę.

– Oj, pro­szę pana, mysz. Tam w dziurce koło pieca. Jesz­cze widać ogo­nek.

Pan uwie­rzył.

– Wstydź się. Duży chło­pak i boi się myszy.

Klasa w śmiech. Żeby się panu przy­po­do­bać.

– Myszy się boi. Tchórz!

Scho­dzi Kaj­tuś z ławki i mówi:

– Phi. Nie było żad­nej myszy, tylko tak nabu­ja­łem.

– Była – mówią.

– No to poszu­kaj, gdzie przy piecu dziurka.

Patrzą: naprawdę nie ma.

Myślał, że panu smutno, więc chciał roz­we­se­lić.

A pan się obra­ził.

Już pisze kartkę do ojca.

Tylko dzwo­nek go ura­to­wał.

Mówią, że bła­zen.

Nie­prawda.

I czyta dużo, i myśli poważ­nie, i na lek­cji zadaje mądre pyta­nia.

Tylko że kole­dzy wcale nie za to go sza­nują, ale wła­śnie za głup­stwa.

Rozdział trzeci

Roz­dział trzeci

Dziwny jest świat i tajem­ni­czy • Cza­ro­dziej­ski zegar • Kaj­tuś sam się nauczył czy­tać

Lubi Kaj­tuś to, co wesołe.

Lubi, jeżeli trudne.

Ale naj­bar­dziej lubi – tajem­ni­cze.

Pierw­sza bajka tajem­ni­cza, którą mama opo­wia­dała – o Czer­wo­nym Kap­turku.

Dowie­dział się z tej bajki, że są wilki. Dzi­kie zwie­rzęta.

Widział wilka na obrazku. Podobny do psa.

Już potem wilka zoba­czył w klatce żela­znej.

Chciał wło­żyć rękę mię­dzy kraty; chciał spró­bo­wać. Ale mama nie pozwo­liła.

Druga bajka – o Śpią­cej Kró­lew­nie.

Dowie­dział się, że są wróżki.

Trze­cia – o Kop­ciuszku.

Wróżka dotknęła Kop­ciuszka laseczką i biedna sie­rota stała się księż­niczką.

Póź­niej Kaj­tuś widział praw­dziwą laskę czar­no­księ­ską.

To było na przed­sta­wie­niu w parku.

Pan ude­rzył laską w wodę i woda zamie­niła się w wino.

Potem pan pokra­jał chustkę do nosa, wło­żył kawałki chustki do kape­lu­sza. Stuk­nął laską w kape­lusz. Powie­dział:

– Fokus-pokus.

I chustka do nosa znowu cała.

Ojciec mówi, że to są sztuki magiczne.

– Ale jak się to robi?

Bar­dzo był Kaj­tuś cie­kawy.

– Mamo, bajkę – prosi.

Bajka o Kocie w butach.

Tam wilk roz­ma­wia z Kop­ciusz­kiem, tu kot roz­ma­wia z synem mły­na­rza.

– Czy można z kotem roz­ma­wiać?

Mama mówi, że prze­cież bajka.

Bab­cia mówi, że pustel­nik roz­ma­wia ze zwie­rzę­tami.

Tata mówi, że są ptaki gada­jące. Nazy­wają się papugi. A dzia­dek miał srokę gada­jącą.

Potem Kaj­tuś sły­szał, jak papuga mówi ludz­kie wyrazy.

Myślał Kaj­tuś, że tylko w bajce jest złota rybka, a tu nagle widzi rybki złote w skle­pie na wysta­wie.

Pomie­szana jest w baj­kach prawda i nie­prawda.

Więc może jest cza­ro­dziej­ski pier­ścień, który wywo­łuje ducha?

Kaj­tuś chce mieć taki pier­ścień, jaki miał Ala­dyn.

Tyle róż­nych dzi­wów na świe­cie.

Doro­śli wie­dzą, ale nie chcą wytłu­ma­czyć.

Bab­cia mówi, że jej się Helenka poka­zała po śmierci. A ojciec nie wie­rzy w duchy.

Bab­cia mówi, że można wyczy­tać z ręki przy­szłość czło­wieka.

– Kiedy byłam młodą dziew­czyną, Cyganka wszystko powie­działa, co będzie.

– Kła­mią Cyganki – mówi ojciec – ludzi tuma­nią.

Chce Kaj­tuś wie­dzieć, co będzie. A ojciec nie lubi, żeby opo­wia­dać Kaj­tu­siowi o rze­czach tajem­ni­czych; bo potem nie może zasnąć i śpi nie­spo­koj­nie, i roz­ma­wia we śnie.

To dziwne.

Jak można spać i mówić?

A są ludzie, któ­rzy cho­dzą nawet we śnie.

Nawet cho­dzą!

Wyj­dzie taki z łóżka w noc księ­ży­cową, potem przez okno na dach. Oczy ma zamknięte, a widzi i nie spada z dachu.

Zapo­mniał Kaj­tuś, jak dziw­nie się jakoś nazy­wają.

Dziwny jest świat i tajem­ni­czy.

Bo co? Ojciec był małym chło­pa­kiem, bab­cia bawiła się lalką, a mama też miała bab­cię.

Czy nie dziwne, że Kaj­tuś uro­śnie i także będzie tatu­siem?

Trudno jakoś zro­zu­mieć.

Jedno było, ale dawno. Dru­gie dopiero będzie. Trze­cie jest, ale daleko.

Są dale­kie kraje. Tam ludzie są czarni. I dzieci czarne, i nauczy­ciel w szkole czarny.

Widział Kaj­tuś na ulicy takiego Murzyna, ale nie ludo­żercę.

Mówi bab­cia, że są oczy uroczne14; jak spoj­rzy złym okiem, to czło­wiek zacho­ruje.

Ojciec mówi, że nie. A Kaj­tuś widział pana, który miał szklane oko, praw­dziwe oko ze szkła.

Mówi ojciec, że nie ma cza­ro­dzie­jów, ale jest fakir15 indyj­ski. Można go zako­pać w ziemi, a on będzie żył. Czy­tał ojciec o faki­rach w gaze­cie.

Cza­sem i gazeta kła­mie.

Żeby tak wie­dzieć wszystko zupeł­nie na pewno.

Wydaje się Kaj­tu­siowi, że przed­tem cie­ka­wiej było na świe­cie.

Gdzie teraz domy i War­szawa, były wtedy lasy i bagna, i niedź­wie­dzie.

W lasach ukry­wali się zbójcy.

Byli ryce­rze.

Byli kró­lo­wie w koro­nach.

Sześć bia­łych koni cią­gnie złotą karetę kró­lew­ską.

Było na co popa­trzeć.

Napa­dali Tata­rzy. Brali w jasyr16. Pory­wali dzieci i sprze­da­wali Tur­kom w nie­wolę.

Były tajem­ni­cze zegary.

W domu babci był zegar tajem­ni­czy. Duży był i wisiał nad komodą. Rodzice babci mieli ten zegar. Miesz­kali nie w War­sza­wie.

– Niech bab­cia opo­wie o zega­rze – prosi Kaj­tuś.

– Kiedy się ojciec gniewa, że cię stra­szę, a potem śpisz nie­spo­koj­nie.

– Tylko ten jeden raz, moja kochana. Prze­cież już wiem i tak. Prze­cież się nie boję.

– Ano, zegar był stary, bar­dzo stary.

– Złoty był – pod­po­wiada Kaj­tuś.

– Nie złoty, ale zło­cony. Z drewna. Pozła­cany. Rzeź­biony.

– Na tym zega­rze była ręka, a pod ręką klucz – mówi Kaj­tuś.

– Tak, wła­śnie. Tu na dole tar­cza zegara z nume­rami godzin, a wyżej ręka i klucz.

– I zegar nie cho­dził – mówi Kaj­tuś.

– Ani cho­dził, ani bił. Żaden maj­ster nie umiał go napra­wić. Wisiał na ścia­nie i cze­kał czasu.

Kaj­tuś przy­suwa się bli­żej.

– Czy duży był?

– Jak obraz. Wisiał nad komodą.

– A ręka była duża?

– Jak twoja.

– No, dalej – nie­cier­pliwi się Kaj­tuś.

– Ano, zegar wisi, ani cho­dzi, ani bije. Ale kiedy miało być jakie nie­szczę­ście w rodzi­nie, ręka brała ten klucz i zegar bił, dzwo­nił.

– Którą godzinę? Dwu­na­stą?

– Nie. Nie pamię­tam. Byłam wtedy młoda, a twoja mama była maleńka. Jesz­cze ząb­ków nie miała.

– No i co?

– Raz ręka wzięła klucz i zegar bił na śmierć dziadka. Raz przed poża­rem. A ostatni raz sama widzia­łam i sły­sza­łam.

– Czy gło­śno dzwo­nił?

– Zwy­czaj­nie, jak zegar.

– A długo ręka ten klucz trzy­mała?

– Cóż ci będę mówiła, kiedy nie pamię­tam.

– A palce ręki się ruszały?

– Nie wiem, Anto­siu.

Kaj­tuś też wiele zapo­mniał – nie pamięta, jak sam był mały.

– Bab­ciu, niech bab­cia opo­wie, jak zło­dzieje truli Azora.

– Już tyle razy mówi­łam. Mie­li­śmy dwa psy. Azor wtedy był młody, a Kado stary i mądry.

– Czujny był – dodaje Kaj­tuś.

– Wierny, mądry pies.

– A zło­dzieje pod­rzu­cili zatrutą kieł­basę – pod­po­wiada Kaj­tuś.

– Ano tak. Ale Kado poznał od razu. Wącha kieł­basę, szczeka i nie rusza.

– Oj, bab­ciu. Z tym fel­cze­rem17. Taka śmieszna histo­ria.

– I śmieszna, i nie. Twoja mama zacho­ro­wała. I dzia­dek wezwał fel­czera.

– Kado na łań­cu­chu.

– No tak. Silny pies. Mógł poszar­pać obcego czło­wieka.

– Ale się zerwał z łań­cu­cha.

– Zerwał się i sko­czył do tego fel­czera.

– A on para­sol otwo­rzył.

– Tak. Wsko­czył na śmiet­nik i para­sol otwo­rzył.

– A Kado w nogi.

– Pocze­kaj. Nie spiesz się. Więc Kado ogon pod­wi­nął, odsko­czył. Stoi jak głupi i woła na pomoc.

– Pew­nie myślał, że para­sol strzela?

– Kto tam wie, co pies myśli.

Kaj­tuś ziewa. Nie jest śpiący, ale się zmę­czył.

– Śmieszne było – mówi bab­cia – jak to wiel­kie psi­sko jadło z sza­flika18 z małą kotką.

– Z Kicią?

– Nie. Kicia wcze­śniej była.

– Więc niech bab­cia opo­wie.

– A to tak. Nale­jemy do sza­flika jedze­nie dla psa, a kotka zaraz już jest. Nie głodna, tylko przy­cho­dzi się draż­nić. A Kado czeka, żeby wybrała sobie, co chce. Nie­cier­pliwi się, zło­ści, chce łapą odsu­nąć. A ona jesz­cze par­ska. Sto pociech było.

Śmieje się bab­cia, choć to dawne dzieje.

Śmieje się Kaj­tuś, choć tego nie widział.

– Jesz­cze, bab­ciu, o szczu­rach.

– Ale już koniec.

– Dobrze – zga­dza się Kaj­tuś.

– Ano, stary był nasz domek, ale czy­sty. Ani robac­twa, ani myszy. A nie­do­brego mie­li­śmy sąsiada. Tu stoi nasz domek, tu pło­tek – i zaraz jego rudera.

– Pijak był – mówi Kaj­tuś.

– Pijak i awan­tur­nik.

– Żonę bił.

– Bił. Więc sie­dzimy raz z twoim dziad­kiem. Dzia­dek czyta książkę, a ja szyję. Sie­dzimy sobie na ganeczku przed domem. Taka była altanka.

– Obro­śnięta dzi­kim winem.

– No tak. Twoja mama i wujo już spali. Daw­niej dzieci wcze­śnie spać cho­dziły. Ano, sie­dzimy, każdy swoim zajęty. Cicho. Nagle krzyk: „Ratuj­cie, ludzie! ratunku!”. Dzia­dek jesz­cze nic, słu­cha. Ale ona, ta jego żona, tego sąsiada, krzy­czy: „Ratunku, bo mi dziecko zabije!”.

– I dzia­dek sko­czył.

– W mig sko­czył, Anto­siu. Twój dzia­dek był w gorą­cej wodzie kąpany. Dobry bo dobry, ale spra­wie­dliwy.

– Zła­pał laskę.

– Grubą lachę i sko­czył przez pło­tek.

– I w łeb pijaka.

– A co? Nie miał bro­nić dziecka?

– Pijak się zemścił – przy­po­mina Kaj­tuś.

– Zemścił się. Znał jakiś sekret, że szczury nam napro­wa­dził. Dużej szkody nie zro­biły, bo i dzia­dek miał swoje spo­soby. Tylko jeden został – wiel­kie takie szczu­rzy­sko.

– Był taki duży jak kot?

– Tyle nie. Ale nie można go było zła­pać, tego szczura.

„Pew­nie zacza­ro­wany” – pomy­ślał Kaj­tuś, ale nic nie mówi.

– Dzia­dek zwa­bił tego szczura do kuchni. Jest. Dobrze. Zamknął wszyst­kie drzwi i szuka. Nie ma. I tu, i tam, i tu, i tam. Nie ma i nie ma.

– Scho­wał się pod scho­dek.

– Nie pod scho­dek wcale. Nie­uważ­nie słu­cha­łeś. Ow­szem, był scho­dek z kuchni do sieni. Dzia­dek odwa­lił ten scho­dek sie­kierą, ale szczura nie ma. No, przy­po­mnij sobie, Anto­siu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Sie­lawa – ryba z rodziny łoso­sio­wa­tych. [wróć]

2. Pomada – kosme­tyk do pie­lę­gna­cji wło­sów dla nada­nia im poły­sku i mięk­ko­ści oraz ukła­da­nia fry­zury. [wróć]

3. Mydlar­nia (daw.) – sklep z kosme­ty­kami i arty­ku­łami uży­wa­nymi w gospo­dar­stwie domo­wym (np. mydła, pasty, szczotki, kosme­tyki). [wróć]

4. Balon z wodą sodową – daw­niej wodę gazo­waną (sodową) prze­cho­wy­wano w dużych syfo­nach (balo­nach) z mie­dzi, które umiesz­czano w pojem­niku z lodem i sprze­da­wano klien­tom na szklanki. [wróć]

5. Skau­tow­ski – tu: har­cer­ski. [wróć]

6. Widać, że trzeba było (daw.) – Widocz­nie trzeba było. [wróć]

7. Wymó­wić (daw.) – zastrzec w umo­wie. [wróć]

8. Andrus (daw.) – łobu­ziak. [wróć]

9. Dukat – złota lub srebrnamoneta uży­wana w Euro­pie od póź­nego śre­dnio­wie­cza do począt­ków XX w. [wróć]

10. Ura­dzić coś (pot.) – dać radę coś udźwi­gnąć. [wróć]

11. Lizuch (rzad.) – lizus. [wróć]

12. Oddział – tu: klasa. [wróć]

13. Kała­marz – naczy­nie na pióra pisar­skie lub atra­ment. [wróć]

14. Uroczne oczy – oczy rzu­ca­jące urok; daw­niej wie­rzono, że złym spoj­rze­niem można spro­wa­dzić nie­szczę­ście. [wróć]

15. Fakir – żebrzący, asce­tycznymnichmuzuł­mań­ski. [wróć]

16. Jasyr (z tur.) – nie­wola tatar­ska lub turecka. [wróć]

17. Fel­czer – osoba wyko­nu­jąca pro­ste zabiegi medyczne. [wróć]

18. Sza­flik – drew­niana miska, wia­dro. [wróć]