Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dowcipne i mądre opowiadania, których akcja dzieje się w lesie, ogrodzie i na łące. Poczytamy o tym, w jaki sposób odnalazł się zaginiony kapelusz pani Wrony, jakiego bohaterskiego czynu dokonał bojaźliwy Wystraszek, poznamy historię niezwykłego małżeństwa bociana Mikołaja z piękna żabką i zobaczymy ogród, w którym zamieszkało NIC.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 35
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Danuta Parlak 2009
Copyright © Wydawnictwo BIS 2009, 2017
ISBN 978-83-7551-271-7
Wydanie II
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. 22-877-27-05, 22-877-40-33;
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwobis.com.pl
Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta
konwersja.virtualo.pl
Wiewiórka twierdziła potem, że już od rana miała złe przeczucia. „Wiedziałam, wiedziałam, że coś się stanie. I co? Spełniło się co do joty” – opowiadała z przejęciem. Dzięcioł, który akurat tego dnia był w fatalnym nastroju i wszystko wszystkim miał za złe, skrzywił się tylko i powiedział, że Wiewiórka z a w s z e ma złe przeczucia.
Nie jest zresztą istotne, czy Wiewiórka miała złe przeczucia tego dnia, czy nie, bo i tak wszyscy od razu wiedzieli, że wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Absolutnie Wyjątkowego! Na piątkowe spotkanie pod dębem Pani Wrona nie dość, że przybyła z opóźnieniem, to w dodatku bez Kapelusza. Bez Kapelusza! Pani Wrona bez Kapelusza! Niebywałe! Pani Wrona nigdy nie pojawiała się publicznie bez Kapelusza. Nigdy! Miała po temu istotne powody. Jej Kapelusz wzbudzał powszechny podziw. A może nawet zazdrość.
Lisica, miejscowa elegantka, która nie tylko na specjalne okazje, ale i na co dzień nosiła najwytworniejsze futra w okolicy, na widok Pani Wrony w Kapeluszu wysunęła pyszczek i aż zmrużyła oczy z zachwytu. Potem zawyrokowała: „Paryski szyk! Prawdziwy paryski szyk!”. Od tej chwili Pani Wrona praktycznie nie rozstawała się ze swoim Kapeluszem. Nawet na proszonej herbatce u Sroki nie mogła się bez niego obejść. Nikt nie miał jej tego za złe, bowiem, jak mawiała Sroka: „Zawsze miło jest gościć u siebie Panią Wronę i jej Kapelusz”.
Fotografię Kapelusza (i Pani Wrony przy okazji) zamieścił lokalny dziennik w rubryce „Cudze chwalicie, swego nie znacie”, gdzie pokazywano wszelkie zasługujące na uwagę osobliwości i atrakcje. Bezsprzecznie Pani Wrona i jej Kapelusz były miejscową atrakcją. I już nikt nie umiał sobie wyobrazić Pani Wrony bez jej słynnego Kapelusza.
A jednak! W t e n piątek Pani Wrona zjawiła się BEZ Kapelusza. Zjawiła się, a właściwie wpadła na spotkanie z rozwichrzonymi piórkami na głowie, z rozwianymi skrzydłami, zadyszana i wyraźnie wzburzona. Zdołała tylko zawołać:
– Uprowadzony! Porwany! Skradziony!
Po czym opadła na fotel, usłużnie podstawiony w ostatniej chwili przez uprzejmego Borsuka. Zaczerpnęła tchu, przełknęła trzy krople wody ze szklanki, którą podał jej uprzejmie Borsuk, i dodała tonem wyjaśnienia:
– Kapelusz! Mój Kapelusz!
I na nowo podniosła lament:
– Uprowadzony! Porwany! Skradziony!
Pod dębem zapanowało poruszenie. Niektórzy próbowali uspokajać Panią Wronę, inni dowiedzieć się od niej czegoś więcej na temat zniknięcia Kapelusza, a przy tym wszyscy podekscytowani wymieniali między sobą głośne uwagi. Od czasu wielkiej awantury, gdy Sowa oskarżyła Łasicę o oszukiwanie przy grze w remika, nic równie sensacyjnego nie zdarzyło się w okolicy. W całym tym zgiełku i zamieszaniu, od czasu do czasu przerywanym dramatycznym okrzykiem Pani Wrony: „Uprowadzony! Porwany! Skradziony!”, ktoś przytomnie zauważył, że trzeba wezwać Barnabę.
Agencja Detektywistyczna „Barnaba i Spółka” zawsze sprawdzała się, gdy ktoś wpadł w tarapaty i potrzebował pomocy. Nie da się ukryć, że Pani Wrona była w tarapatach. A przynajmniej – jak można się domyślać – w tarapatach był jej Kapelusz.
Niedźwiedź Barnaba pojawił się jak zwykle w zielonym bereciku zawadiacko nasuniętym na czoło i z wielkim czarnym notesem pod pachą – jak to miał w zwyczaju, gdy występował w imieniu Agencji „Barnaba i Spółka”. (W rzeczywistości Barnaba sam prowadził Agencję, a Spółka figurowała tylko w nazwie. „Tak lepiej wygląda na rachunkach – mawiał Barnaba – no i dodaje powagi firmie”).
Barnaba machinalnie przesunął berecik na lewe ucho i bez zwłoki przystąpił do działania. Jednak pomimo niemałego doświadczenia w zbieraniu informacji od Pani Wrony dowiedział się niewiele ponad to, co już mu opowiedziano.
– Kapelusz był, a potem już go nie było – twierdziła Pani Wrona. I powtarzała na nowo: – Uprowadzony! Porwany! Skradziony!
Barnaba westchnął i zanotował w swoim notesie na czerwono:
KAPELUSZ PANI WRONY
(na czerwono zawsze notował sprawy wymagające Szczególnego Postępowania). Pod spodem dopisał:
UPROWADZONY?
PORWANY?
SKRADZIONY?
Na wszelki wypadek podkreślił wszystkie trzy hipotezy, po czym zabrał się do pracy, dokonując w obecności licznie zgromadzonych gapiów oględzin miejsca przestępstwa. Oględziny były nadzwyczaj dokładne, bo Barnaba był detektywem znanym ze swej przysłowiowej skrupulatności. Nic nie mogło umknąć jego wnikliwemu spojrzeniu.
– Żadnych podejrzanych śladów łap ani pazurów. Nawet stóp. Tym samym udział czynnika ludzkiego można wykluczyć – referował sumiennie Barnaba.
Przerwał na chwilę, po czym obrzucił Panią Wronę szczególnym spojrzeniem.
– W okolicy Pani gniazda w ogóle jest podejrzanie schludnie – powiedział grzecznie, ale ze słyszalnym tonem nagany w głosie. – Na przyszłość radziłbym nie odkurzać codziennie. To utrudnia zbieranie dowodów. W każdym razie ani śladu po Kapeluszu – podsumował stanowczo Barnaba. – Zupełnie jakby go nie było.
– Mówiłam – wydała dramatyczny jęk Pani Wrona. – Był, a potem już go nie było.
– Przecież nie rozpłynął się w powietrzu – sarkastycznie zauważył Dzięcioł, który akurat tego dnia był w fatalnym nastroju i wszystko wszystkim miał za złe.
– Może porwał go Wiatr? – ktoś zasugerował rozwiązanie tajemniczego zniknięcia Kapelusza.
Jednak Wiatr, przesłuchany na okoliczność uprowadzenia Kapelusza, stanowczo zaprzeczył, jakoby miał z tym coś wspólnego.
– Zawsze wszystko na mnie! – oburzył się. – O wszystko się mnie oskarża. O opadające liście i o to, że szyszka komuś spadła na głowę. Źle, gdy wieję z południa, źle, gdy z zachodu! W ogóle wszystko na mnie! A jak ktoś nie umie upilnować prania, to niech sobie kupi klamerki do bielizny. – Spojrzał wymownie na Ziębę, która od rana biegała po okolicy i szukała fatałaszków, skarżąc się wszystkim, że porozrzucał je Wiatr. – A wasz kapelusz to mi do niczego niepotrzebny! – Wzburzony Wiatr zakończył swoją przemowę, okręcił się na pięcie, zawirował gwałtownie i tyle go widziano.
– No, cóż – powiedział Barnaba, wciskając z powrotem na łeb zielony berecik, który zwiał mu Wiatr – pozostaje tylko jedno wyjście. Trzeba wyznaczyć nagrodę za odnalezienie Kapelusza. – Spojrzał znacząco na Panią Wronę.
– Wysoką nagrodę – chlipnęła Pani Wrona. – Dam nagrodę za każdą informację o moim Kapeluszu – obiecała uroczyście, ocierając łzy.
Wprawdzie Dzięcioł, który akurat tego dnia był w fatalnym nastroju i wszystko wszystkim miał za złe, mruknął sceptycznie, że na nagrody i cudzą wdzięczność nie ma co w życiu liczyć, ale nie ostudziło to zapału innych. Barnaba miał rację – informacja o nagrodzie (Wysokiej Nagrodzie!) zmotywowała wszystkich do energicznych działań. Chodziły plotki, że nawet Dzięcioł zaangażował się w poszukiwania. Trudno powiedzieć, ile w tym prawdy. Faktem jest natomiast, że odwiedził Biuro Turystyczne prowadzone na pobliskiej łące przez rodzinę Bocianów i wypytywał szczegółowo o ceny wycieczek do ciepłych krajów. Zupełnie jakby miał nadzieję na jakąś dodatkową sumkę, którą mógłby przeznaczyć na specjalne atrakcje.
Masowa akcja poszukiwania Kapelusza nie przyniosła jednak spodziewanych rezultatów. Pani Wrona była niepocieszona. Całymi dniami przesiadywała w domu i na zmianę to wzdychała, to pochlipywała. Życie towarzyskie w lesie podupadło. Bez Pani Wrony i jej Kapelusza żadna impreza nie mogła być udana. Nawet dąb zmarkotniał, bo bez piątkowych spotkań było pusto i smutno. Trudno prowadzić błyskotliwe rozmowy z żołędziami.
Każdy, jak mógł, starał się poprawić humor Pani Wronie. Lisica sobie tylko znanymi sposobami zdobyła katalog mody na nadchodzący sezon, z najnowszymi fasonami kapeluszy. Niestety, Pani Wrona na widok katalogu pełnego kapeluszy (i to jakich kapeluszy!) westchnęła tylko żałośnie i jęknęła swoje: „Uprowadzony! Porwany! Skradziony!”.
Mimo to do Pani Wrony zaglądał, kto mógł. Nawet mała leśna mysz, Bronisława, wstąpiła do niej z nowinami. Opowiadała coś o nowej rodzinie w lesie, o tym, że natknęła się na nich przypadkiem… Pani Wrona, pogrążona we własnych myślach, nie słuchała zbyt uważnie.
– Taak, taak, oczywiście – mruknęła w końcu. – Miło, że wpadłaś z wizytą…
Bronisława była nie tylko nieduża, ale też trochę nieśmiała. Łatwo było wprawić ją w zakłopotanie. Teraz też się zmieszała. „Może mówiłam za cicho – robiła sobie wyrzuty. – Może Pani Wrona nie dosłyszała, co powiedziałam”. Jednak nie miała odwagi wrócić i opowiedzieć raz jeszcze swojej historii. Dobry kwadrans przestępowała z łapki na łapkę pod gniazdem Pani Wrony, pełna rozterek, co robić. W końcu postanowiła udać się do Barnaby. Niech on zdecyduje, co dalej.
Barnaba popijał właśnie przedpołudniowe espresso i pojadał miód z orzechami, gdy zjawiła się Bronisława.
– Do Agencji Detektywistycznej „Barnaba i Spółka” – zapowiedziała się cichym wprawdzie, acz stanowczym tonem.
Barnaba przełknął ostatni łyk smolistej kawy i z żalem spojrzał na miseczkę, całkiem przyjemnie jeszcze wypełnioną słodkim przysmakiem. Obowiązki jednak wzywały. Przywdział szybko zielony berecik, rozłożył z powagą czarny notes i spojrzał wyczekująco na gościa.
Bronisława trochę się spłoszyła. Prawdę mówiąc, rozmawiała z Barnabą może dwa razy w życiu, i to zawsze z niedźwiedziem Barnabą po prostu. Musiała przyznać, że Barnaba jako Agencja Detektywistyczna „Barnaba i Spółka” budził respekt. Przemogła jednak onieśmielenie, w końcu przyszła tu z ważną sprawą. I nieco drżącym z początku, potem pewniejszym już głosem zreferowała Barnabie to, co starała się przekazać wcześniej Pani Wronie. Że do Lasu przybyła nowa rodzina, że chyba byli w pilnej potrzebie i w związku z tym Kapelusz Pani Wrony…
Barnaba pojął w jednej chwili, że oto nastąpił przełomowy moment śledztwa. Z trzaskiem zamknął notes i poderwał się na równe nogi.
– Bronisławo, prowadź – zakomenderował energicznie.
W ten oto sposób w czwartkowe przedpołudnie można było zaobserwować w lesie malowniczy pochód. Leśna mysz, Bronisława, postępowała na przodzie. Za nią Agencja Detektywistyczna „Barnaba i Spółka” wraz ze swą klientką, pochlipującą nieustannie Panią Wroną. Za nimi Wiewiórka, która twierdziła, że już od rana miała przeczucie, że coś ważnego się wydarzy. Potem szedł Borsuk z solami trzeźwiącymi, na wypadek gdyby Pani Wrona zasłabła, oraz Lisica, jak zwykle w eleganckim futrze, i Zięba, i cztery Jeże, zaprzyjaźnione z Panią Wroną, i inni mieszkańcy Lasu. Nawet Dzięcioł, który akurat tego dnia był w fatalnym nastroju i wszystko wszystkim miał za złe, dołączył do nich, chociaż nie omieszkał zauważyć, że niespodziewane spacery po lesie kończą się zwykle niespodziewanym katarem.
– To tutaj. – Bronisława zatrzymała się przed nieprzystępnie wyglądającymi zaroślami, zręcznie wsunęła się w niemal niewidoczną szparkę i zniknęła im z oczu. Barnaba, gotów na wszystko, gdy chodzi o dobro śledztwa i odkrycie prawdy, zdecydowanym ruchem łapy odgarnął splątany gąszcz…
Rzeczywiście, to była jakaś nowa rodzina. Nikt ich nie znał. Co więcej, chyba nigdy wcześniej nie było w okolicy takiego gatunku. Jednak wyglądali na zadomowionych. Cztery małe, puchate łebki podniosły wrzask na widok przybyszy i otwarły żarłocznie dziobki, wyraźnie domagając się pożywienia.
– Witam, witam sąsiadów – zaćwierkała przyjaźnie Pani Ptaszkowa. – Nie zdążyliśmy się przedstawić, ale w pośpiechu zakładaliśmy gniazdo, no, a odkąd małe się wykluły, jest tyle pracy…
Małe na szczęście ucichły, bo właśnie zjawił się Pan Ptaszek i przystąpił do rozdzielania jedzenia po kolei do każdego z czterech szeroko otwartych dziobków.
Tymczasem przybyli w absolutnej konsternacji wpatrywali się w gniazdo Państwa Ptaszków. Komuś, kto nigdy przedtem nie widział Kapelusza Pani Wrony, raczej trudno byłoby rozpoznać go w gnieździe, które zajmowali Państwo Ptaszkowie. Źdźbła trawy, małe gałązki, kępki mchu poutykane gęsto w kapelusz świadczyły, że sporo pracy włożono w przystosowanie go do nowej funkcji. A jednak, mimo sfatygowanego kształtu i zszarzałej barwy, pozostały w nim resztki dawnej świetności. Z pewnością było to najbardziej wytworne gniazdo w okolicy! Doprawdy, imponujące.
Wszyscy wpatrywali się w gniazdo i nikt nie miał odwagi podnieść wzroku na Panią Wronę. Wiewiórka pomyślała, że nie bez powodu miała od rana złe przeczucia. Lisica westchnęła długo i przeciągle. „Co za profanacja – jęknęła w duchu. – Taki wspaniały Kapelusz w takim stanie…” Przedłużające się milczenie przerwała w końcu niespodziewanie Pani Wrona.
– Taaak – powiedziała nieco schrypniętym głosem, jakby mówiła ze ściśniętym gardłem. Odchrząknęła.
– Taak – odezwała się już pewniejszym tonem. – Rzeczywiście, bardzo miłe gniazdko państwo sobie uwili. Bardzo… hm… szykowne. A jak małe? Zdrowo rosną? – zapytała tonem miłej, towarzyskiej pogawędki.
– Ach, rosną jak na drożdżach – rozszczebiotała się Pani Ptaszkowa, pełna macierzyńskiej dumy. – A jakie mają apetyty! Ledwie możemy nadążyć z karmieniem. – Usiłowała przekrzyczeć potomstwo, które na nowo podniosło jazgot, bo jedzenie przyniesione przez Pana Ptaszka już się skończyło, a apetyty piskląt pozostawały nienasycone.
Mieszkańcy Lasu z podziwem i dumą spoglądali na Panią Wronę. Nawet Dzięcioł, który akurat tego dnia był w fatalnym nastroju i wszystko wszystkim miał za złe, popatrzył na nią z czymś w rodzaju uznania. „Umiała się znaleźć… w takiej sytuacji… No, no, kto by się spodziewał”.
Jednak tego wieczoru Pani Wrona była w nieco melancholijnym nastroju. Z czułością głaskała skrzydłem puste pudło po Kapeluszu i wzdychała cichutko. Cichutko i bardzo żałośnie.
Za to wraz z początkiem nowego sezonu Pani Wrona pojawiła się w zupełnie nowym kapeluszu. Ach, cóż to był za kapelusz! Marzenie każdej elegantki! Lisica spojrzała i nic nie powiedziała. Otworzyła tylko szeroko pyszczek i tak już pozostała – oniemiała z zachwytu i zazdrości.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z wrażeniem, jakie wywarła Bronisława. Widok leśnej myszy w kapeluszu prosto z Paryża, obstalowanym na specjalne zamówienie Pani Wrony, nikogo nie pozostawił obojętnym. Dzięcioł, który akurat tego dnia był w fatalnym nastroju i wszystko wszystkim miał za złe, omal nie spadł z gałęzi, widząc Bronisławę w jej nowym (i pierwszym w życiu) kapeluszu.
– Fiuuu, fiuu! – Odprowadził ją przeciągłym spojrzeniem. – Fiuu, fiuu, ma klasę.
Niedźwiedź Barnaba, spotkawszy na ścieżce Bronisławę paradującą z dumnie uniesionym łebkiem przyozdobionym kapeluszem, z grzecznym pozdrowieniem uchylił swego zielonego berecika, by czym prędzej schować go za siebie w geście pełnym zawstydzenia.
– Chyba najwyższa pora wymienić go na nowszy fason – wymruczał do siebie.