Kochanek mafiosa - Dawid Przybysz - ebook
NOWOŚĆ

Kochanek mafiosa ebook

Dawid Przybysz

0,0

33 osoby interesują się tą książką

Opis

Zakazana miłość, niebezpieczna gra i walka o przetrwanie

 

Adam, młody absolwent prawa, przyjeżdża do Meksyku, by zapomnieć o nieudanym związku i odnaleźć sens życia. Nieoczekiwanie spotyka Diega – tajemniczego mężczyznę, który uchodzi za ideał. Do czasu, gdy na jaw wychodzi, że jest wysoko postawionym członkiem mafii jednego z najsilniejszych karteli narkotykowych Sinaloa.

Związek z Diegiem wciąga Adama w wir intryg, emocji i brutalnych rozgrywek, w których każdy błąd może kosztować życie. Meksyk to dość tolerancyjny kraj, ale mafia rządzi się własnymi prawami. Tam homoseksualistów, również wysoko postawionych w hierarchii, skazuje się na śmierć.

Czy miłość do takiego mężczyzny warta jest ryzyka? Czy Adam zdoła ocalić siebie w świecie pełnym przemocy i kłamstw? Jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za związek z mafiosem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © Da­wid Przy­byszCo­py­ri­ght © Ostre Pió­ro

Wy­da­nie ISzcze­cin 2025

ISBN 978-83-68498-01-1

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci za­bro­nio­ne bez wcze­śniej­szej pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra oraz wy­daw­cy. Do­ty­czy to tak­że fo­to­ko­pii i mi­kro­fil­mów oraz roz­po­wszech­nia­nia za po­mo­cą no­śni­ków elek­tro­nicz­nych.Ze­zwa­lam na udo­stęp­nia­nie okład­ki książ­ki w in­ter­ne­cie.

Pro­jekt okład­kiKa­ta­rzy­na Se­re­din-Ko­lar­czyk | www.ka­es-se­re­din.pl

Re­dak­cjaEwa Hof­f­mann-Ski­biń­skaAn­ge­li­ka Ku­szła | www.po­rad­nia­re­dak­cyj­na.pl

Ko­rek­taSyl­wia Dzie­miń­ska | Ko­rek­ta przy ka­wie

Pro­jekt ty­po­gra­ficz­ny, skład i ła­ma­nieKa­ta­rzy­na Se­re­din-Ko­lar­czyk | www.ka­es-se­re­din.pl

Wy­daw­nic­twoOstre Pió­rohttp://ostre-pio­ro.pl/

Ku pa­mię­ci Na­omi,któ­ra ode­szła z te­go świa­ta zbyt szyb­kow sło­necz­nym Mek­sy­ku.

Pro­log

– Już czas – po­wie­dział Die­go, gdy ode­bra­łem po­łą­cze­nie.

Tych słów oba­wia­łem się naj­bar­dziej na świe­cie. Ude­rzy­ły mnie ni­czym cios w brzuch. Wie­dzia­łem, że kie­dyś je usły­szę, ale nie są­dzi­łem, że sta­nie się to tak szyb­ko. Mo­je dło­nie mo­men­tal­nie się spo­ci­ły, a ser­ce za­czę­ło wa­lić jak osza­la­łe.

– Masz trzy mi­nu­ty. Ma­teo za­raz pod­je­dzie – do­dał Die­go, a je­go głos po­zo­stał spo­koj­ny, jak­by ogła­szał coś zu­peł­nie zwy­czaj­ne­go.

– Ro­zu­miem – od­po­wie­dzia­łem drżą­cym gło­sem, cho­ciaż w gło­wie mia­łem cha­os. Ad­re­na­li­na roz­la­ła się po mo­im cie­le, na­pi­na­jąc każ­dy mię­sień. – Ko­cham cię!

– Ja cie­bie bar­dziej, Ada­mie – mruk­nął po hisz­pań­sku mój ko­cha­nek, a w je­go gło­sie po­brzmie­wa­ło coś, cze­go nie po­tra­fi­łem uchwy­cić. Smu­tek? Strach? Nie dał mi cza­su na za­sta­no­wie­nie, roz­łą­czył się bez po­że­gna­nia.

Wie­dzia­łem, że to nie ćwi­cze­nia. Mu­sia­łem się czym prę­dzej spa­ko­wać. Się­gną­łem w po­śpie­chu do sej­fu, w któ­rym od dłuż­sze­go cza­su mia­łem już przy­go­to­wa­ny ple­cak, a w nim wszyst­ko, co nie­zbęd­ne do uciecz­ki – no­we, nie­za­re­je­stro­wa­ne te­le­fo­ny, go­tów­kę, kar­ty kre­dy­to­we, pasz­por­ty, prze­bra­nie i broń.

Bo­że! Że­bym tyl­ko nie mu­siał z niej sko­rzy­stać…

Ro­zej­rza­łem się po wil­li ze smut­kiem. Czu­łem, że ni­g­dy tu nie wró­cę. Po­ko­cha­łem to miej­sce bez dwóch zdań – naj­bar­dziej baj­ko­wy ogród, któ­ry sam stwo­rzy­łem. Mek­syk był dla mnie te­raz do­mem i na­wet wi­zja po­wro­tu do Pol­ski wy­wo­ły­wa­ła we mnie fa­lę nie­chę­ci.

Wy­sze­dłem przed dom i cze­ka­łem cier­pli­we na kie­row­cę. Na­wet nie za­mkną­łem wil­li ani nie ob­ró­ci­łem się, by spoj­rzeć na nią ostat­ni raz. Mu­sia­łem być twar­dy, a przy­naj­mniej uda­wać, że ta­ki je­stem.

Ma­teo pod­je­chał z pi­skiem opon. Za­trzy­mał się. Wsko­czy­łem na tyl­ne sie­dze­nie i od ra­zu ru­szy­li­śmy.

– Le­piej za­pnij pa­sy – ode­zwał się ochro­niarz po hisz­pań­sku.

Słu­cha­łem je­go roz­ka­zów. Przy bo­ku part­ne­ra, któ­re­go czę­sto na­zy­wa­łem swo­im mę­żem, mi­mo że ślu­bu nie mie­li­śmy, na­uczy­łem się nie za­da­wać py­tań. Wie­dzia­łem nie­wie­le, ale, jak to twier­dził Die­go: „Im mniej wiesz, tym je­steś bez­piecz­niej­szy”. I wie­rzy­łem w to z ca­łe­go ser­ca.

Dość szyb­ko po­ła­pa­łem się, że mój mąż nie pra­co­wał ja­ko kie­row­nik, choć tak twier­dził kie­dyś pod­czas na­szej pierw­szej rand­ki. Nie by­łem głu­pi. Wie­dzia­łem, że ta­kich luk­su­sów nie da się do­ro­bić uczci­wie w tak mło­dym wie­ku. A po­za tym zdra­dzi­ło go coś jesz­cze…

Czu­łem nie­mal od po­cząt­ku, że Die­go miał coś wspól­ne­go z prze­stęp­czym świa­tem. Za­pa­li­ła mi się czer­wo­na lamp­ka, jed­nak nie po­tra­fi­łem się od nie­go uwol­nić. Przy­cią­gał mnie… Był jak ma­gnes, któ­re­mu nie mo­głem się oprzeć. Nie­grzecz­ny fa­cet i je­go mek­sy­kań­skie ry­sy twa­rzy – ab­so­lut­ne speł­nie­nie mo­ich ma­rzeń. To ta­kie dziw­ne, że naj­bar­dziej na świe­cie po­do­ba­li mi się ta­cy męż­czyź­ni – o wy­raź­nych ko­ściach po­licz­ko­wych, wy­so­cy, z wi­docz­ny­mi mię­śnia­mi, ciem­ny­mi ocza­mi i za­ro­stem na twa­rzy. Mój ide­ał, ko­cha­nek do­sko­na­ły.

Gdy­by ktoś po­wie­dział mi pięć lat te­mu, że w sło­necz­nym Mek­sy­ku po­de­rwę człon­ka kar­te­lu nar­ko­ty­ko­we­go, wy­śmiał­bym go pro­sto w twarz. Ja, stu­dent pra­wa, bied­ny Adam, któ­ry nie miał po­ję­cia, cze­go chce od ży­cia?

O, iro­nio!

To do­wód na to, że los by­wa prze­wrot­ny i nie wszyst­ko jest do prze­wi­dze­nia.

Opu­ści­li­śmy pręd­ko El Co­lo­mo, kie­ru­jąc się na wschód. Nie mia­łem bla­de­go po­ję­cia, do­kąd się uda­je­my. Wie­dzia­łem tyl­ko, że­by nie za­da­wać py­tań i co do jo­ty wy­ko­ny­wać po­le­ce­nia ochro­nia­rza. Ta sy­tu­acja zo­sta­ła prze­wi­dzia­na na wy­pa­dek, gdy­by in­ny kar­tel do­wie­dział się o mnie i chciał się ze­mścić na Die­gu. By­łem je­go oczkiem w gło­wie i na­si prze­ciw­ni­cy na pew­no ze­chcie­li­by to wy­ko­rzy­stać, je­śli by się zo­rien­to­wa­li, ile dla nie­go zna­czę. A Die­go­wi naj­bar­dziej na świe­cie za­le­ża­ło na mnie, bied­nym ab­sol­wen­cie pra­wa po pol­skiej uczel­ni, któ­ry wy­ru­szył do Mek­sy­ku, aby na­cie­szyć się wa­ka­cja­mi, za­nim roz­pocz­nie ka­rie­rę nud­ne­go praw­ni­ka.

Sta­łem się ulu­bień­cem mek­sy­kań­skie­go ma­fio­sa. Oczy­wi­ście nie tak od ra­zu. Naj­pierw mu­sia­łem so­bie na to za­słu­żyć. Za­li­cza­łem róż­ne te­sty (o któ­rych nie mia­łem na­wet po­ję­cia), aby udo­wod­nić mu, że nie le­cę na ka­sę, tyl­ko na­praw­dę go ko­cham. I w isto­cie szyb­ko po­czu­łem do mo­je­go gang­ste­ra bez­względ­ną mi­łość. To dla nie­go za­miesz­ka­łem na sta­łe w Mek­sy­ku. To dla nie­go zre­zy­gno­wa­łem z ka­rie­ry praw­ni­ka. I to wresz­cie dla nie­go speł­nia­łem wszyst­kie po­le­ce­nia bez zbęd­nych py­tań. To naj­waż­niej­sza za­sa­da w na­szym związ­ku.

Wy­je­cha­li­śmy na głów­ną dro­gę, a wte­dy Ma­teo znacz­nie przy­spie­szył. Spoj­rza­łem na nie­go, pa­trząc w tyl­ne lu­ster­ko. Był zde­cy­do­wa­nie w mo­im ty­pie, mo­że na­wet bar­dziej niż Die­go. Ostre ry­sy twa­rzy, ma­syw­na po­stu­ra, jak­by prze­sa­dził z si­łow­nią i ste­ry­da­mi. Po­tęż­ny sa­miec. Czu­łem się przy nim bez­piecz­nie. To wła­śnie z nim Die­go zor­ga­ni­zo­wał mi pierw­szą pró­bę. W skró­cie: zle­cił ochro­nia­rzo­wi, by ten mnie prze­le­ciał. Na szczę­ście po­tra­fi­łem mu się oprzeć, cho­ciaż nie by­ło ła­two. Gdy­bym to zro­bił, Die­go za­koń­czył­by na­szą zna­jo­mość bez sło­wa wy­ja­śnie­nia.

Ze stro­ny mę­ża ni­g­dy nie za­zna­łem prze­mo­cy, a to, co ro­bił w pra­cy, już mnie nie in­te­re­so­wa­ło. Świat prze­stęp­czy rzą­dził się wła­sny­mi pra­wa­mi i mu­sia­łem to za­ak­cep­to­wać.

By­ło tak: Ma­teo pró­bo­wał mnie uwieść dwa ra­zy, ro­bił to dość nie­zdar­nie i bez prze­ko­na­nia. Gdzieś w głę­bi ser­ca prze­czu­wa­łem, że nie jest ge­jem, tyl­ko uda­je lub pro­wa­dzi ja­kąś dziw­ną grę.

– Ma­my to­wa­rzy­stwo! – za­wo­łał ochro­niarz.

In­stynk­tow­nie spoj­rza­łem do ty­łu i na­tych­miast prze­sta­łem my­śleć o prze­szło­ści.

Za na­mi je­cha­ło au­to, któ­re po­ru­sza­ło się z po­dob­ną pręd­ko­ścią. W środ­ku sie­dzia­ło dwóch męż­czyzn, któ­rych ni­g­dy wcze­śniej nie wi­dzia­łem. Je­den z nich miał…

– Broń! Ma­ją pi­sto­let! – krzyk­ną­łem po hisz­pań­sku i au­to­ma­tycz­nie schy­li­łem gło­wę.

Za­raz po tym roz­le­gły się strza­ły. Ma­teo przy­spie­szył i ma­new­ro­wał, ja­dąc chwi­la­mi sla­lo­mem, że­by nie zdo­ła­li prze­bić nam opon. Wte­dy do­pie­ro na­praw­dę się prze­ra­zi­łem. Już so­bie wy­obra­ża­łem, co ze mną zro­bią, kie­dy nas do­rwą. Śmierć? To zbyt pro­ste roz­wią­za­nie. Po­ra­chun­ki mię­dzy kar­te­la­mi to nie żar­ty. Po­tną mnie na ka­wał­ki, wy­bi­ją zę­by, a wcze­śniej mnie zgwał­cą i zro­bią zdję­cia, by Die­go mógł zo­ba­czyć, jak bar­dzo cier­pia­łem, za­nim wresz­cie sko­na­łem.

Prze­śla­dow­cy znaj­do­wa­li się co­raz bli­żej nas. Osło­ni­łem in­stynk­tow­nie twarz, by sku­pić się na za­da­niu, od­da­la­jąc od sie­bie strach. Ba­łem się cho­ciaż­by wy­chy­lić, ale wie­dzia­łem, że to nie czas na cho­wa­nie gło­wy w pia­sek. Je­śli nie spró­bu­ję, to na pew­no zgi­nę. W koń­cu naj­lep­szą obro­ną jest atak, jak to czę­sto mó­wił Die­go.

Się­gną­łem do ple­ca­ka i wy­cią­gną­łem pi­sto­let – au­striac­ki Glock 17. Prze­ła­do­wa­łem go, jak na­uczył mnie mąż, uchy­li­łem okno, czu­jąc, jak ser­ce bi­je mi w gar­dle, i wy­mie­rzy­łem. Je­cha­li tuż za na­mi, a każ­de, na­wet se­kun­do­we, opóź­nie­nie mo­gło ozna­czać ko­niec. Zła­pa­łem broń dłoń­mi, ale nie czu­łem już pew­no­ści, tyl­ko sza­leń­czy lęk. Strze­la­łem na oślep, nie pa­trząc na cel, nie za­sta­na­wia­jąc się nad kon­se­kwen­cja­mi. Nie wiem, czy tra­fi­łem, ale od­zew był na­tych­mia­sto­wy. Prze­śla­dow­cy, chcąc unik­nąć ostrza­łu, zje­cha­li na są­sia­du­ją­cy pas. Se­ria strza­łów prze­cię­ła po­wie­trze, a je­den z nich wpadł przez uchy­lo­ne okno i tra­fił Ma­teo w szy­ję. Wi­dok je­go cia­ła na chwi­lę za­mro­czył mo­ją świa­do­mość.

– O kur­wa! – za­klą­łem po pol­sku.

Sa­mo­chód rzu­ci­ło na po­bo­cze, a nie­kon­tro­lo­wa­ny po­jazd wpadł w po­ślizg. Pa­mię­tam jak przez mgłę pisk opon, szarp­nię­cie au­ta, ude­rze­nie… i krew. Po­dusz­ki po­wietrz­ne eks­plo­do­wa­ły z prze­raź­li­wym hu­kiem, za­sła­nia­jąc mi wi­dok. Ser­ce bi­ło mi jak osza­la­łe, a ból prze­szy­wał ca­łe cia­ło, choć nie mia­łem pew­no­ści, czy jesz­cze czu­ję no­gi. Wie­dzia­łem jed­no – po­dróż do­bie­gła koń­ca, a nie­przy­tom­ny Ma­teo już się nie obu­dzi.

Pew­nie za­raz wy­cią­gną mnie z au­ta, bru­tal­nie skrę­pu­ją mi dło­nie i wrzu­cą do ba­gaż­ni­ka. Po­tem zi­ści się naj­gor­szy kosz­mar. Bę­dę ma­rzył o szyb­kiej śmier­ci, by­le­by tyl­ko nie prze­dłu­żać ago­nii…

Roz­dział 1

Sie­dzie­li­śmy w war­szaw­skim pu­bie, gdzie gra­li­śmy w to­wa­rzy­ską „Ma­fię”. Bar­tek, jak zwy­kle, wczuł się w ro­lę bos­sa kar­te­lu, a ja – ja­ko oby­wa­tel – zo­sta­łem „zli­kwi­do­wa­ny” przy sal­wach śmie­chu zna­jo­mych.

– Do­bra gra, ko­cha­nie – mruk­ną­łem, gdy oka­za­ło się, że to on wy­grał.

– Dzię­ki. Zbie­ra­my się? – od­po­wie­dział z uśmie­chem.

Świe­że po­wie­trze po wyj­ściu z klu­bu do­brze mi zro­bi­ło. Uli­ce War­sza­wy wciąż tęt­ni­ły ży­ciem, mi­mo że wy­bi­ła pierw­sza w no­cy. Bar­tek mil­czał, co nie by­ło do nie­go po­dob­ne. Zwy­kle to on mu­siał cią­gnąć mnie za ję­zyk.

– O co cho­dzi, skar­bie? – za­py­ta­łem w koń­cu, nie mo­gąc znieść tej ci­szy.

– Wiesz… Nie wiem, czy to od­po­wied­ni czas i miej­sce, ale…

– Ale co? – prze­rwa­łem mu, uno­sząc brwi. Czu­łem nie­po­kój, jak­by coś mia­ło za­raz wy­buch­nąć.

– Mu­si­my się roz­stać – po­wie­dział na­gle, to­nem tak spo­koj­nym, że aż mnie zmro­zi­ło.

Za­trzy­ma­łem się w pół kro­ku. Spoj­rza­łem w je­go sza­re oczy, szu­ka­jąc tam choć cie­nia emo­cji, cze­go­kol­wiek, co po­zwo­li­ło­by mi uwie­rzyć, że to tyl­ko głu­pi żart. Ale nie zna­la­złem nic. Tyl­ko obo­jęt­ność.

– Do­bry żart – mruk­ną­łem i spró­bo­wa­łem się za­śmiać, choć czu­łem, jak cię­żar je­go słów wbi­ja mnie w zie­mię. Gdzieś w środ­ku wie­dzia­łem jed­nak, że nie ble­fu­je.

– Mó­wię po­waż­nie – do­dał Bar­tek, pa­trząc na mnie, jak­bym był kimś ob­cym. – Nie chcę już dłu­żej z to­bą być.

Po­czu­łem, jak po­wie­trze ucie­ka z mo­ich płuc. Jak­by ktoś jed­nym cio­sem po­zba­wił mnie sił.

– Ale dla­cze­go? – wy­krztu­si­łem w koń­cu, bo nic in­ne­go nie przy­szło mi do gło­wy. – Prze­cież ostat­nio wszyst­ko się nam ukła­da­ło… Wiesz, że mia­łem trud­ny okres, te eg­za­mi­ny i w ogó­le, ale już za dwa dni od­bie­ram dy­plom. Znaj­dę dla cie­bie wię­cej cza­su! Obie­cu­ję!

– Nie cho­dzi o to… – mruk­nął Bar­tek, uni­ka­jąc mo­je­go spoj­rze­nia. W je­go gło­sie wy­czu­łem coś, cze­go nie chcia­łem usły­szeć: nie­pew­ność zmie­sza­ną z de­ter­mi­na­cją.

– To o co? – za­py­ta­łem ostro, tra­cąc reszt­ki cier­pli­wo­ści.

– O two­je za­mknię­cie na in­nych…

Aha, no tak! Jak mo­głem być tak na­iw­ny, wie­rząc, że zmie­nię fa­ce­ta, któ­ry ni­g­dy wcze­śniej nie był w za­mknię­tym związ­ku? Skoń­czo­ny idio­ta! Mat­ka mia­ła ra­cję, gdy po­wta­rza­ła: „Je­śli pies raz ugry­zie, to bę­dzie gryzł za każ­dym ra­zem. Ta­kich się nie re­so­cja­li­zu­je. Ta­kich trze­ba uni­kać”.

– Re­asu­mu­jąc: zry­wasz ze mną, bo chcesz się pie­przyć z in­ny­mi?! – wy­buch­ną­łem. Czu­łem, jak mo­je ser­ce bi­je w sza­leń­czym ryt­mie.

– Pro­szę cię, da­ruj so­bie ten kan­ce­la­ryj­ny żar­gon – od­parł spo­koj­nie, jak­by to by­ła zwy­kła roz­mo­wa, a nie ko­niec na­sze­go związ­ku.

Kan­ce­la­ryj­ny żar­gon? Co za ab­surd! Wpa­try­wa­łem się w nie­go, szu­ka­jąc ja­kie­goś śla­du ża­lu, skru­chy, cze­go­kol­wiek. Ale nic nie zna­la­złem.

– To jak ina­czej mam to po­wie­dzieć? – rzu­ci­łem wście­kle.

– Je­stem jesz­cze mło­dy, ty też – za­czął, a ja nie­mal par­sk­ną­łem z iry­ta­cji. – Nie chcę się ogra­ni­czać do jed­ne­go fa­ce­ta, a ty nie go­dzisz się na otwar­ty zwią­zek.

Nie mo­głem uwie­rzyć w to, co sły­szę. Pa­trzy­łem na nie­go z uko­sa, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, jak ktoś „doj­rza­ły” mógł tak się za­cho­wać. O wie­le ode mnie wyż­szy, nie­mal trzy­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna, któ­ry wła­śnie przy­znał, że nie po­tra­fi żyć w mo­no­ga­mii. I to ja, za­le­d­wie dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­ni, by­łem tym, któ­ry pra­gnął cze­goś wię­cej niż chwi­lo­wej za­ba­wy.

– Masz ra­cję – mruk­ną­łem już na spo­koj­nie, choć w środ­ku czu­łem, jak coś się we mnie kru­szy. – Nie za­mie­rzam się z ni­kim dzie­lić mo­im chło­pa­kiem.

Bar­tek wzru­szył ra­mio­na­mi, jak­by to by­ła naj­prost­sza rzecz na świe­cie.

– Wi­dzisz, ja­kie ty masz sta­ro­świec­kie po­dej­ście? – rzu­cił z uśmie­chem, któ­ry tyl­ko mnie roz­ju­szył. – Nie mam na my­śli te­go, że chcę cho­dzić na bo­ki. Ra­zem mo­że­my za­pra­szać ko­goś do trój­ką­ta.

Wy­ob­raź­nia pod­su­nę­ła mi nie­chcia­ny ob­raz: Bar­tosz, z obo­jęt­nym wy­ra­zem twa­rzy, wsu­wa się w ja­kie­goś ran­do­mo­we­go fa­ce­ta, a ja, ni­czym widz na ki­no­wym se­an­sie, pa­trzę na to wszyst­ko z bo­ku. Żad­ne­go pod­nie­ce­nia, żad­nej eks­cy­ta­cji. Tyl­ko na­ra­sta­ją­cy gniew, któ­ry pa­li mnie od środ­ka.

– Do­brze! – wy­rzu­ci­łem z sie­bie w koń­cu, z tru­dem pa­nu­jąc nad gło­sem, któ­ry chciał mi się za­ła­mać. – To idź się ru­chaj i szu­kaj szczę­ścia. Kie­dyś te­go po­ża­łu­jesz!

Ob­ró­ci­łem się na pię­cie i za­czą­łem iść przed sie­bie, by­le jak naj­da­lej od nie­go. Sły­sza­łem, jak mnie wo­ła, ale nie mia­łem już si­ły ani ocho­ty się za­trzy­mać.

– Za­cze­kaj! – za­wo­łał, a ja, choć nie chcia­łem, od­ru­cho­wo przy­sta­ną­łem. – Od­daj mi klu­cze.

Od­wró­ci­łem się i bez sło­wa od­da­łem etui, uni­ka­jąc je­go wzro­ku. Wie­dzia­łem, że je­śli to zro­bię, te głu­pie łzy, któ­re ci­snę­ły mi się do oczu, spły­ną po po­licz­kach jak u roz­ka­pry­szo­ne­go dzie­cia­ka. Ru­szy­łem da­lej. Sta­ra­łem się igno­ro­wać uczu­cie, roz­ry­wa­ją­ce mnie na strzę­py.

– Rze­czy z miesz­ka­nia ode­ślę ci pocz­tą. – Je­go sło­wa brzmia­ły jak ostat­ni cios, jak­by do­sko­na­le wie­dział, co mnie za­bo­li naj­bar­dziej.

Każ­dy krok, któ­ry sta­wia­łem, był co­raz cięż­szy, jak­bym cią­gnął za so­bą ca­ły ból. Kie­dy zna­la­złem się już wy­star­cza­ją­co da­le­ko, nie mo­głem się po­wstrzy­mać. Sta­ną­łem na ro­gu uli­cy i za­nu­rzy­łem się w ci­szy no­cy, pła­cząc w sa­mot­no­ści.

Więc jed­nak tej upal­nej no­cy spadł deszcz. Szko­da tyl­ko, że z mo­ich błę­kit­nych oczu…

Pierw­sze dni po roz­sta­niu by­ły naj­gor­szy­mi w mo­im ży­ciu. Czu­łem na prze­mian złość, żal, tę­sk­no­tę i po­twor­ną roz­pacz. Mia­łem wra­że­nie, że roz­pa­dam się na ty­sią­ce ka­wał­ków. Znów da­łem się oszu­kać. Za­ufa­łem ko­muś, przed kim mnie ostrze­ga­no, ale jak zwy­kle nie po­słu­cha­łem. Cóż… Ko­lej­na po­raż­ka do ko­lek­cji.

Za­czy­na­łem wąt­pić, czy kie­dy­kol­wiek po­znam part­ne­ra, z któ­rym uło­żę so­bie ży­cie. Dla­cze­go? Mam sta­ro­świec­kie po­glą­dy, jak to okre­ślił Bar­tek. W dzi­siej­szych cza­sach wie­le związ­ków ge­jów to otwar­te re­la­cje, przez co po­ję­cie zdra­dy prze­sta­je ist­nieć. Tyl­ko czy na­praw­dę chcia­łem być jak wszy­scy? Nie, zde­cy­do­wa­nie nie. Wo­la­łem żyć po swo­je­mu, we­dług wła­snych za­sad i war­to­ści, w któ­re głę­bo­ko wie­rzy­łem. Je­śli Bar­tek te­go nie ro­zu­miał, to zna­czy, że za bar­dzo się róż­ni­li­śmy i rze­czy­wi­ście nie mo­gli­śmy być ra­zem.

Od za­wsze szu­ka­łem ko­goś wy­jąt­ko­we­go, kto ocza­ru­je mnie nie tyl­ko wy­glą­dem, lecz rów­nież in­te­lek­tem. I wca­le nie cho­dzi­ło o to, aby miał wyż­sze wy­kształ­ce­nie. Ta­kich lu­dzi moż­na po­znać wie­lu, ale zna­le­zie­nie mą­dre­go, wier­ne­go i uczci­we­go part­ne­ra to do­pie­ro wy­zwa­nie. Nie za­mie­rza­łem ro­bić ni­cze­go wbrew so­bie, dla­te­go też szyb­ko zro­zu­mia­łem, że na­sze roz­sta­nie to do­bra de­cy­zja. Mi­mo tej sa­mo­świa­do­mo­ści ból po roz­sta­niu był jed­nak do­tkli­wy.

Nie cie­szył mnie na­wet od­biór dy­plo­mu i ofi­cjal­ne za­koń­cze­nie na­uki. Uśmie­cha­łem się do wszyst­kich i ra­do­śnie po­zo­wa­łem do zdjęć, ale w środ­ku czu­łem pust­kę. Dla za­cho­wa­nia po­zo­rów wrzu­ci­łem do sie­ci zdję­cie z pod­pi­sem in­for­mu­ją­cym, że za­koń­czy­łem pię­cio­let­nią ge­hen­nę. Te la­ta kosz­to­wa­ły mnie wie­le wy­sił­ku i wy­rze­czeń. Co naj­gor­sze, te­raz nie by­łem pe­wien, czy na­praw­dę chcę pra­co­wać w wy­uczo­nym za­wo­dzie. Po­trze­bo­wa­łem cza­su, by po­ukła­dać so­bie wszyst­ko w gło­wie, po­go­dzić się z roz­sta­niem i za­sta­no­wić nad wła­snym ży­ciem.

Znów pła­ka­łem. Spoj­rza­łem na swo­je od­bi­cie w lu­strze. Blond wło­sy i wy­raź­ne ko­ści po­licz­ko­we wciąż by­ły mo­im atu­tem, któ­re­mu wie­lu ge­jów nie mo­gło się oprzeć. Chło­pię­ce ry­sy twa­rzy mia­ły w so­bie coś, co przy­cią­ga­ło uwa­gę. W głę­bi ser­ca wie­rzy­łem, że kie­dyś po­znam praw­dzi­wą mi­łość. A Bar­tosz? On na mnie nie za­słu­gi­wał.

Z za­my­śle­nia wy­rwał mnie dźwięk po­wia­do­mie­nia. Zer­k­ną­łem na te­le­fon – wia­do­mość na In­sta­gra­mie:

> Gra­tu­lu­ję!

Na­pi­sa­ła mo­ja ko­cha­na ku­zyn­ka, co szcze­rze mnie ucie­szy­ło. Na co dzień rzad­ko się kon­tak­to­wa­li­śmy, bo od kil­ku lat na sta­łe miesz­ka­ła w Mek­sy­ku. Pew­ne­go dnia spa­ko­wa­ła wa­liz­ki i po­le­cia­ła na wa­ka­cje do mat­ki. Ni­g­dy nie wró­ci­ła do Pol­ski. Cza­sem za­zdro­ści­łem jej od­wa­gi i spon­ta­nicz­no­ści.

> Dzię­ku­ję! Jak tam u Cie­bie?

Od­pi­sa­łem w po­śpie­chu i zaj­rza­łem na jej pro­fil. Po­ja­wi­ły się na nim no­we zdję­cia z chło­pa­kiem, pięk­ne wi­do­ki gór i pla­ży. Ile bym dał, że­by te­raz się tam zna­leźć…

> W po­rząd­ku! Wła­śnie szy­ku­ję siędo pra­cy, a po­tem sko­czę so­bienad Za­to­kę Ka­li­for­nij­ską :D.

Prze­czy­ta­łem od­po­wiedź i po­czu­łem jesz­cze więk­szą za­zdrość.

> Ale chciał­bym tam te­raz być z To­bą…

Szyb­ko od­po­wie­dzia­ła:

> To co stoi na prze­szko­dzie?

Jej py­ta­nie wy­da­wa­ło się tak nie­re­al­ne. Mek­syk? Prze­cież to dru­gi ko­niec świa­ta!

> Daj spo­kój, ce­ny bi­le­tów pew­niezwa­la­ją z nóg.

Nie da­wa­ła za wy­gra­ną:

> A spraw­dza­łeś? Cza­sem moż­na tra­fić oka­zję.Wy­ślę Ci lin­ka, gdzie szu­kam lo­tów.Mu­sisz mnie w koń­cu od­wie­dzić!A te­raz, gdy skoń­czy­łeś stu­dia, nie maszjuż wy­mów­ki :D.

W za­sa­dzie mia­ła ab­so­lut­ną ra­cję. Mar­ta za­pra­sza­ła mnie nie­jed­no­krot­nie, a ja za każ­dym ra­zem tłu­ma­czy­łem się na­uką i bra­kiem fi­nan­sów. Te­raz nie mia­łem już te­go pre­tek­stu, ale…

> Wiesz, po­wi­nie­nem szu­kać pra­cy,mu­szę roz­po­cząć apli­ka­cję i w ogó­le.

> Daj spo­kój! Jesz­cze zdą­żysz to zro­bić!Pa­kuj wa­liz­kę i przy­jeż­dżaj!Jak nie te­raz, to kie­dy?

W su­mie mia­ła ra­cję. Ja­kiś czas te­mu odło­ży­łem kil­ka ty­się­cy zło­tych na czar­ną go­dzi­nę. Mo­że na­de­szła po­ra, by z nich sko­rzy­stać? Nie pa­mię­ta­łem, kie­dy ostat­nio wy­je­cha­łem za gra­ni­cę. Bar­tosz na­le­żał do ra­czej oszczęd­nych osób, że­by nie po­wie­dzieć ską­pych, i wa­ka­cje uzna­wał za zbęd­ny wy­da­tek. A ja? Czy nie za­słu­gi­wa­łem na coś wię­cej?

> Wiesz co? Wy­ślij ten link. Je­śli znaj­dębi­let w do­brej ce­nie, to Was od­wie­dzę.

Od­po­wiedź przy­szła ta­ka, ja­kiej się spo­dzie­wa­łem – peł­no ser­du­szek i za­do­wo­lo­nych bu­ziek.

Mar­ta, w swo­im sty­lu, nie od­pusz­cza­ła. Po chwi­li wy­sła­ła mi stro­nę do wy­szu­ki­wa­nia ta­nich lo­tów, do­łą­czy­ła in­struk­cje, jak szu­kać i za­su­ge­ro­wa­ła, gdzie mo­gą być prze­siad­ki. Chwi­lę wa­ha­łem się, pa­trząc na ekran.

A co, je­śli…?

Szyb­ko od­rzu­ci­łem te roz­wa­ża­nia i za­czą­łem prze­glą­dać ofer­ty. Już po kil­ku mi­nu­tach zna­la­złem jed­ną na naj­bliż­szy ty­dzień w na­praw­dę do­brej ce­nie. Nie mi­nę­ła go­dzi­na, a ja za­bu­ko­wa­łem bi­let do Mek­sy­ku. Tyl­ko w jed­ną stro­nę.

O mat­ko! Co ja na­ro­bi­łem?! – ta myśl od­bi­ja­ła się echem w mo­jej gło­wie. Ja, zna­ny ze swo­jej roz­wa­gi i pla­no­wa­nia każ­de­go kro­ku, wła­śnie ku­pi­łem lot na dru­gi ko­niec świa­ta?! Wciąż do mnie to nie do­cie­ra­ło, ale w głę­bi ser­ca czu­łem ra­dość. Cie­szy­łem się jak dziec­ko. W koń­cu za­cznę żyć!

Stu­dia praw­ni­cze od­bi­ły na mnie swo­je pięt­no. Choć nie ża­ło­wa­łem de­cy­zji o ich pod­ję­ciu, to jed­nak ukoń­cze­nie pra­wa wie­le mnie kosz­to­wa­ło. Przez ostat­nie pięć lat mia­łem wra­że­nie, że sta­rze­ję się w przy­spie­szo­nym tem­pie. O dzie­sięć lat star­szy – tak wła­śnie się czu­łem, koń­cząc te wszyst­kie eg­za­mi­ny, pro­jek­ty i se­mi­na­ria. I nie, nie na­le­ża­łem do tych uczniów, któ­rzy przy­swa­ja­li wie­dzę w trak­cie wy­kła­dów. Mu­sia­łem za­ku­wać, cza­sem ca­ły­mi ty­go­dnia­mi, że­by prze­brnąć przez je­den eg­za­min. Na szczę­ście to już za mną. Pra­wo by­ło dla mnie prze­szło­ścią. Nie chcia­łem wię­cej do te­go wra­cać. Ni­g­dy.

Za­czą­łem my­śleć o cze­ka­ją­cej mnie po­dró­ży. W gło­wie kłę­bi­ły się py­ta­nia – jak wy­glą­da ży­cie w Mek­sy­ku? Co mu­szę wie­dzieć, za­nim tam do­trę? Po­sta­no­wi­łem wziąć spra­wy w swo­je rę­ce i prze­czy­tać wszyst­ko, co tyl­ko uda mi się zna­leźć w in­ter­ne­cie. Prze­wod­ni­ki, blo­gi po­dróż­ni­cze, a na­wet wi­deo na YouTu­be – po­chła­nia­łem każ­dą in­for­ma­cję jak gąb­ka. Du­żo py­tań skie­ro­wa­łem też do Mar­ty, któ­ra obie­ca­ła mi, że od­bie­rze mnie z ostat­nie­go lot­ni­ska. Nie­ste­ty, nie by­ło bez­po­śred­nich lo­tów, a przez to po­dróż mia­ła znacz­nie się wy­dłu­żyć. Mię­dzy­lą­do­wa­nie od­by­wa­ło się w No­wym Jor­ku.

Wa­liz­kę przy­go­to­wa­łem na­stęp­ne­go dnia. Tym­cza­so­wo za­trzy­ma­łem się w ta­nim mo­te­lu, po­nie­waż nie chcia­łem wra­cać do ro­dzi­ców ani pro­sić zna­jo­mych o po­moc. Wo­la­łem prze­żyć ża­ło­bę po roz­sta­niu w sa­mot­no­ści.

Ku­zyn­ka za­su­ge­ro­wa­ła, bym nie prze­sa­dzał z ba­ga­żem: „Wszyst­ko, cze­go po­trze­bu­jesz, ku­pisz na miej­scu” – po­wta­rza­ła jak man­trę. Wrzu­ci­łem tyl­ko naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy: kil­ka ubrań i pod­sta­wo­we ko­sme­ty­ki. Gdy w koń­cu za­su­ną­łem za­mek wa­liz­ki, po­czu­łem lek­kie ukłu­cie ner­wów, ale szyb­ko je zi­gno­ro­wa­łem.

– Cześć, skar­bie, cze­mu się nie od­zy­wasz? – za­py­ta­ła mo­ja przy­ja­ciół­ka Emil­ka, gdy ode­bra­łem te­le­fon. – Kie­dy opi­je­my twój suk­ces? Gar­dło mnie bo­li po wczo­raj­szym ora­lu, ale do­brym drin­kiem nie po­gar­dzę.

Ca­ła Emil­ka. Bez­po­śred­nia, żar­to­bli­wa, lu­bią­ca sy­pać zbe­reź­ny­mi tek­sta­mi i aneg­do­ta­mi z łóż­ka. Mi­mo że zna­łem ją od prze­szło dzie­się­ciu lat, wciąż po­tra­fi­ła mnie za­sko­czyć i roz­śmie­szyć. Szko­da tyl­ko, że jesz­cze nie po­wie­dzia­łem jej ani o roz­sta­niu, ani o wy­jeź­dzie do Mek­sy­ku. Wo­la­łem to jed­nak za­ła­twić na ży­wo.

– Aha, do­brze wie­dzieć. Wiesz, mam spo­ro na gło­wie. Mo­że się spo­tka­my? – za­py­ta­łem.

– Yhym… Czu­ję, że bę­dzie gru­by pro­blem. Oby nie tak gru­by, jak pa­ła mo­je­go wczo­raj­sze­go ko­chan­ka… Do­bra, trze­ba to za­ła­twić jak naj­szyb­ciej. Dasz ra­dę przyjść za go­dzi­nę do na­szej ulu­bio­nej ka­wiar­ni?

– Tak, dam. Bądź sa­ma – do­da­łem, bo nie chcia­łem mó­wić przy in­nych.

– To oczy­wi­sta oczy­wi­stość, skar­bie. Ni­by z kim mia­ła­bym przyjść? Tym ran­do­mem z wczo­raj? Na­wet nie pa­mię­tam, jak się na­zy­wał.

– Wa­riat­ka – skwi­to­wa­łem i szcze­rze się za­śmia­łem.

– Do­bra. To bu­ziacz­ki! – za­wo­ła­ła Emil­ka.

– Pa! – do­da­łem i roz­łą­czy­łem się.

Jak mia­łem jej po­wie­dzieć, że wy­jeż­dżam do Mek­sy­ku, a na do­da­tek nie wiem, kie­dy wró­cę? Pew­nie bę­dzie tę­sk­nić… Od kil­ku lat spo­ty­ka­li­śmy się re­gu­lar­nie, plot­ko­wa­li­śmy, dzie­li­li­śmy se­kre­ta­mi. Sło­wem, nie mie­li­śmy przed so­bą żad­nych ta­jem­nic. Ale dzi­siaj, w do­bie in­ter­ne­tu, mo­gli­śmy mieć co­dzien­ny kon­takt on­li­ne, więc to ża­den pro­blem.

Za­czy­na­łem się za­sta­na­wiać, ko­go jesz­cze mu­szę po­in­for­mo­wać o wy­jeź­dzie. Do gło­wy przy­szli mi tyl­ko ro­dzi­ce. Choć z ni­mi już nie miesz­ka­łem, mo­ja na­do­pie­kuń­cza mat­ka ro­bi­ła za­wsze awan­tu­rę, gdy do­wia­dy­wa­ła się o ta­kich rze­czach, jak na przy­kład wy­jazd ze zna­jo­my­mi nad mo­rze. Mi­mo że by­łem do­ro­sły, wciąż mu­sia­łem się przed nią tłu­ma­czyć.

Tym ra­zem nie za­mie­rza­łem wy­słu­chi­wać jej obiek­cji. Po­sta­no­wi­łem za­dzwo­nić do niej, pó­ki mia­łem w so­bie od­wa­gę.

– Ma­mo? – ode­zwa­łem się, czu­jąc, jak ro­śnie we mnie nie­po­kój

– Tak, Adaś? Gra­tu­lu­ję za­koń­cze­nia stu­diów!

– Dzię­ku­ję.

– Kie­dy przy­je­dziesz na obiad i po­chwa­lisz się dy­plo­mem? – za­py­ta­ła mo­ja ma­ma, Ali­cja, któ­ra z za­sa­dy nie przyj­mo­wa­ła od­mo­wy.

– Nie przy­ja­dę, bo mu­szę po­za­ła­twiać wie­le spraw przed wy­jaz­dem – skła­ma­łem na­tych­miast.

Tak na­praw­dę nie chcia­łem ich wi­dzieć. Za­raz wy­py­ty­wa­li­by mnie o Bar­to­sza i o to, dla­cze­go ze mną nie przy­je­chał.

Je­śli z cze­goś mo­głem się cie­szyć, to na pew­no z dwóch rze­czy. Po pierw­sze, z te­go, że ro­dzi­ce do­kła­da­li się do sty­pen­dium. A po dru­gie, co waż­niej­sze, ak­cep­to­wa­li mnie ja­ko ge­ja. Przed­sta­wia­łem im swo­ich part­ne­rów i przyj­mo­wa­li ich w do­mu bez więk­szych opo­rów. Nie­któ­rych z nich na­wet po­lu­bi­li i mie­li z ni­mi kon­takt do dziś. Dla­te­go na­praw­dę nie mo­głem na nich na­rze­kać, przy­naj­mniej pod tym wzglę­dem. Nie­ste­ty, mie­sza­nie się mat­ki w mo­je ży­cie by­ło cza­sem nie do znie­sie­nia. To­też nie­czę­sto do niej dzwo­ni­łem, a jesz­cze rza­dziej od­wie­dza­łem dom ro­dzin­ny. Za­wsze tłu­ma­czy­łem się na­uką i chro­nicz­nym bra­kiem cza­su.

– Ja­kim wy­jaz­dem? – za­py­ta­ła mat­ka, wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­na sy­tu­acją.

– Ma­mo… Ja­dę do ciot­ki Ew­ki i Mar­ty. Do Mek­sy­ku.

Ci­sza. Wy­glą­da­ła na kom­plet­nie oszo­ło­mio­ną, co by­ło do niej nie­po­dob­ne, bo za­zwy­czaj jej ję­zyk pra­co­wał na peł­nych ob­ro­tach.

– Je­steś tam? – za­gad­ną­łem w koń­cu, oba­wia­jąc się, że prze­rwa­ła po­łą­cze­nie.

– Czyś ty zgłu­piał, Ada­mie?! – wy­krzyk­nę­ła mat­ka. – do Mek­sy­ku? Kie­dy? Z kim? Po co?

– O re­ty, nie za­czy­naj – ode­zwa­łem się cał­kiem po­waż­nie. – Skoń­czy­łem trud­ne stu­dia i mu­szę od­po­cząć. Po­za tym za­pra­sza­ją mnie do sie­bie już od do­brych kil­ku lat.

– Jak wie­lu in­nych w tej po­pie­przo­nej ro­dzi­nie! Nie je­steś wy­jąt­kiem – za­kpi­ła.

– Nie mo­ja wi­na, że ich nie lu­bisz.

– Adam, prze­stań! Czy Bar­tek je­dzie z to­bą? Mo­że on prze­mó­wi ci do roz­sąd­ku, bo na­praw­dę…

– Nie je­dzie – prze­rwa­łem mat­ce. – Roz­sta­li­śmy się kil­ka dni te­mu.

– Aha – za­grzmiał głos po dru­giej stro­nie te­le­fo­nu. Po­czu­łem się, jak­bym sie­dział u wy­kwa­li­fi­ko­wa­nej te­ra­peut­ki. – Czy­li ro­bisz to z sa­mot­no­ści. Nie mo­żesz znieść od­rzu­ce­nia. To ja­sne.

Te­raz to ja nie wie­dzia­łem, co od­po­wie­dzieć. Po­sta­no­wi­łem się cho­ciaż raz sprze­ci­wić. Nie mo­gła prze­cież kon­tro­lo­wać mnie przez ca­łe ży­cie.

– Świet­nie. Je­śli już so­bie to wy­ja­śni­li­śmy…

– Nie zga­dzam się! – prze­rwa­ła mi pod­nie­sio­nym gło­sem.

– Ale ja cię nie py­tam o zda­nie! – wark­ną­łem już po­waż­nie wku­rzo­ny.

– Adam, jak ja to oj­cu po­wiem, to… – za­mil­kła na mo­ment. – Co ci strze­li­ło do gło­wy?!

– To co? Da mi szla­ban? Za­bie­rze kie­szon­ko­we? Ma­mo, nie ma­cie już wpły­wu na mo­je wy­bo­ry, li­to­ści. Prze­stań­cie trak­to­wać mnie jak dziec­ko!

– Do­brze, pa­nie do­ro­sły. W ta­kim ra­zie nie licz, że da­my ci na ten wy­jazd ja­kie­kol­wiek pie­nią­dze – oznaj­mi­ła mat­ka w swo­im cha­rak­te­ry­stycz­nym wy­nio­słym to­nie.

– Na­wet mi to przez myśl nie prze­szło.

– Na pew­no… Coś jesz­cze chcesz mi po­wie­dzieć? – krzyk­nę­ła do te­le­fo­nu.

Ob­ra­zi­ła się, jak zwy­kle. Te­raz przez kil­ka ty­go­dni pew­nie nie bę­dzie się od­zy­wa­ła, ale nie­spe­cjal­nie mnie to ob­cho­dzi­ło.

– Nie, to wszyst­ko. Trzy­maj­cie się.

– Bez­piecz­ne­go lo­tu – rzu­ci­ła sar­ka­stycz­nie i się roz­łą­czy­ła.

Opa­dłem na ka­na­pę i wy­pu­ści­łem gło­śno po­wie­trze. Jak to moż­li­we, że od ty­lu lat po­zwa­la­łem się kon­tro­lo­wać mat­ce? Bar­tosz miał ra­cję – na­de­szła po­ra prze­ciąć pę­po­wi­nę, na­wet je­śli trze­ba bę­dzie to zro­bić w bru­tal­ny spo­sób…

– Opo­wia­daj, opo­wia­daj, bo mo­ja cip­ka aż pisz­czy z cie­ka­wo­ści! – za­wo­ła­ła Emil­ka na po­wi­ta­nie, sia­da­jąc przy sto­li­ku.

– Ci­szej, wa­riat­ko! Ty ni­g­dy nie prze­sta­niesz mnie za­wsty­dzać – od­par­łem z uśmie­chem na ustach i po­ca­ło­wa­łem ją w po­li­czek.

– No co, sztyw­nia­ku? Sam wy­bra­łeś so­bie ta­ką przy­ja­ciół­kę.

– No wła­śnie, ty chy­ba masz SZB.

– SZB? – zmarsz­czy­ła brwi.

– Syn­drom zry­te­go be­re­tu!

– Pieprz się!

– Sam z so­bą nie lu­bię. Przy­po­mnij mi, Emi, dla­cze­go się w ogó­le przy­jaź­ni­my?

– Bo ty je­steś nud­nym praw­ni­kiem, któ­ry cza­sem po­trze­bu­je się zre­se­to­wać z ta­ką wa­riat­ką jak ja.

– Słusz­na uwa­ga – mruk­ną­łem. – Do­bra, to od cze­go by za­cząć?

– Naj­le­piej od po­cząt­ku…

– Mam do­brą i złą wia­do­mość.

– Złą po­pro­szę – rze­kła Emil­ka.

Prze­rwał nam kel­ner, więc szyb­ko zło­ży­li­śmy za­mó­wie­nie i wró­ci­li­śmy do roz­mo­wy.

– De­fi­ni­tyw­nie roz­sta­łem się z Bart­kiem.

– W koń­cu! Ku­mu­la­cja! – za­wo­ła­ła z pro­mien­nym uśmie­chem. – Ten idio­ta był naj­więk­szą ka­ta­stro­fą w two­im ży­ciu!

– Ooo… Dzię­ku­ję, że mia­łaś o nim ta­kie zda­nie i do­pie­ro te­raz się nim ze mną po­dzie­li­łaś.

– Daj spo­kój. Od po­cząt­ku mó­wi­łam ci, że Bar­tek mi się nie po­do­ba. Miał ta­kie kur­wi­ki w oczach.

– To by się zga­dza­ło, bo ze­rwał ze mną wła­śnie dla­te­go, że nie zgo­dzi­łem się na te je­go dziw­ne po­my­sły z za­pra­sza­niem trze­cie­go do łóż­ka.

Emil­ka aż kla­snę­ła w dło­nie, za­do­wo­lo­na ze swo­ich po­dej­rzeń. Jej roz­pusz­czo­ne blond wło­sy i moc­ny ma­ki­jaż dzia­ła­ły na fa­ce­tów jak ma­gnes. Ta atrak­cyj­na mło­da ko­bie­ta nie szu­ka­ła ni­ko­go na sta­łe. Wo­la­ła cie­szyć się chwi­lą, a ta­kie eks­pe­ry­men­ty jak trój­ką­ty czy in­ne ukła­dy nie by­ły jej ob­ce. Mi­mo to sza­no­wa­ła mo­je zda­nie i ni­g­dy nie pró­bo­wa­ła na­rzu­cać mi swo­je­go sty­lu ży­cia.

– A wi­dzisz? Na­stęp­nym ra­zem mo­że mnie po­słu­chasz. Mam do­bry oszu­sto-ra­dar i wy­czu­wam ściem­nia­czy na ki­lo­metr.

– Wiesz, nie bę­dę uda­wał, że mnie to nie ru­szy­ło. Tę­sk­nię za nim…

– To nor­mal­ne. Przy­zwy­cza­iłeś się do je­go obec­no­ści i te­raz czu­jesz pust­kę – stwier­dzi­ła przy­ja­ciół­ka.

Cza­sa­mi na­praw­dę mó­wi­ła mą­drze. Szko­da tyl­ko, że tak rzad­ko.

– Naj­bar­dziej bo­la­ło, kie­dy od­bie­ra­łem dy­plom. Sta­łem tam, pa­trzy­łem na wszyst­kich, któ­rzy mie­li ko­goś, ko­mu mo­gli się po­chwa­lić, a ja by­łem sam. Nie mia­łem ni­ko­go, z kim mógł­bym po­dzie­lić się tą ra­do­ścią…

– A ze mną, kur­wa, to co? Prze­cież te­raz tu je­stem, tak?

– No tak, je­steś, ale wiesz, że to nie to sa­mo – za­uwa­ży­łem i osten­ta­cyj­nie wes­tchną­łem.

Kel­ner aku­rat przy­niósł na­sze ka­wy. Na­pi­łem się słod­kie­go na­po­ju i od ra­zu po­czu­łem się le­piej. Uwiel­biam sło­dy­cze w po­łą­cze­niu z ko­fe­iną. Chy­ba aż za bar­dzo…

– Wiem, Adam, wiem. Ina­czej, gdy­bym mia­ła bol­ca… Ale spo­koj­nie, je­śli chcesz, mam gdzieś w do­mu ma­ło uży­wa­ny strap-on. Za­wsze mo­gę go wy­ko­rzy­stać, gdy­byś zna­lazł się w po­trze­bie.

– Je­steś po­pier­do­lo­na! – ro­ze­śmia­łem się nie­kon­tro­lo­wa­nie, zwra­ca­jąc uwa­gę in­nych go­ści.

– Co ty nie po­wiesz – od­par­ła sar­ka­stycz­nie, lecz z uśmie­chem.

– Jest jesz­cze coś – do­da­łem ze sto­ic­kim spo­ko­jem. – W przy­szłym ty­go­dniu le­cę do Mek­sy­ku.

– Ja­ja so­bie ro­bisz? – za­py­ta­ła Emil­ka, a jej twarz mo­men­tal­nie spo­waż­nia­ła. Zmarsz­czy­ła brwi i spoj­rza­ła na mnie z wy­raź­nym za­sko­cze­niem, jak­by pró­bo­wa­ła zro­zu­mieć, czy mó­wię po­waż­nie.

– Mó­wię po­waż­nie.

– Ale z kim? Po co?

– Sam. Chcę od­po­cząć i prze­my­śleć so­bie kil­ka rze­czy – za­czą­łem i wzią­łem głę­bo­ki wdech. – Wiesz, roz­sta­nie z Bart­kiem i za­koń­cze­nie stu­diów to ide­al­ny mo­ment, by w koń­cu od­wie­dzić ro­dzi­nę w Mek­sy­ku. Mó­wi­łem ci o nich, pa­mię­tasz? – Spoj­rza­łem na Emil­kę, szu­ka­jąc w jej twa­rzy re­ak­cji, któ­ra mo­gła­by mnie wes­przeć al­bo cho­ciaż upew­nić, że nie brzmi to zbyt sza­le­nie.

– No, coś wspo­mi­na­łeś, ale nie są­dzi­łam, że kie­dy­kol­wiek zde­cy­du­jesz się na wy­jazd. – Emil­ka wy­pi­ła swo­ją ka­wę z cze­ko­la­dą jed­nym dusz­kiem.

– Mu­szę się po­rząd­nie za­sta­no­wić, cze­go chcę od ży­cia.

– Przy­naj­mniej w koń­cu przy­da ci się hisz­pań­ski. A kie­dy wra­casz?

– Jesz­cze nie wiem. Nie ku­pi­łem bi­le­tu po­wrot­ne­go. Nie chcę je­chać pod pre­sją. – Po­ma­łu do­cie­ra­ła do mnie in­for­ma­cja, że wy­jeż­dżam z kra­ju. Czu­łem z jed­nej stro­ny prze­ra­że­nie, ale z dru­giej by­łem bar­dzo pod­nie­co­ny tą wi­zją. Mia­łem na­dzie­ję, że ta wy­pra­wa oka­że się nie­złym do­świad­cze­niem.

– Je­steś po­pier­do­lo­ny, wiesz? – stwier­dzi­ła Emil­ka.

– Wiem, dla­te­go się z to­bą za­da­ję – mruk­ną­łem w od­po­wie­dzi i wy­sta­wi­łem za­dzior­nie ję­zyk.

– A bę­dziesz miał tam in­ter­net? Mo­żesz się ze mną kon­tak­to­wać?

– No pew­nie, Emi! Nie ja­dę do wio­ski rdzen­nych miesz­kań­ców, tyl­ko do nor­mal­ne­go mia­sta.

– W po­rząd­ku. Je­śli chcesz, to masz mo­je wspar­cie – oznaj­mi­ła, wsta­ła z krze­sła i się przy­tu­li­ła.

– Dzię­ku­ję! – do­da­łem i po­czu­łem cie­pło na ser­cu. Nie mia­ło nic wspól­ne­go z go­rą­cym na­po­jem, któ­ry wła­śnie wy­pi­łem. Po­trze­bo­wa­łem ta­kie­go wspar­cia i zro­zu­mie­nia. Za­le­ża­ło mi, by ktoś na chłod­no oce­nił, czy to nie jest zbyt sza­lo­ny po­mysł. Za­zwy­czaj nie po­dej­mo­wa­łem tak spon­ta­nicz­nych de­cy­zji.

– Jak wró­cisz, za­czniesz szu­kać pra­cy? – do­py­ty­wa­ła przy­ja­ciół­ka.

– Tak, bo ja­dę tam też po to, by za­sta­no­wić się, co da­lej z mo­ją ka­rie­rą… a te­raz ty opo­wia­daj o swo­im wczo­raj­szym mi­siu.

– Och, Adaś! Szko­da, że te­go nie wi­dzia­łeś. Ko­leś miał ta­ką py­tę, że nie da­ło się jej wło­żyć do gę­by. Pró­bo­wa­łam z każ­dej stro­ny i tak, i tak, le­wo, pra­wo, ni chu­ja! Ty też nie dał­byś ra­dy.

– Za­pew­ne masz ra­cję – przy­zna­łem bez ogró­dek. – Ze­rżnął cię?

– Nie, ja­koś tak nie py­kło… Jak mu ro­bi­łam lo­da z do­brych kil­ka mi­nut, to w koń­cu się spu­ścił i ga­me over. Mięk­ka fa­ja mnie nie krę­ci. Nie wpusz­czam ta­kich do środ­ka, bo szko­da prą­du.

– Ja je­bię! Ty wa­riat­ko! Mo­że wy­star­czy­ło dać mu chwi­lę prze­rwy i zno­wu sta­nął­by na wy­so­ko­ści za­da­nia?

– Eee… nie są­dzę. Po­za tym za­czął coś ściem­niać, że mu­si wra­cać do fir­my i jesz­cze po­pra­co­wać.

– Aha, czy­li cię wy­ko­rzy­stał – oświad­czy­łem ni­czym me­ce­nas w mo­wie koń­co­wej.

– Od­bi­ło ci? To ja go wy­ko­rzy­sta­łam! Prze­cież wiesz, jak uwiel­biam trza­skać lo­dy. Po­dob­nie zresz­tą jak ty.

No tak, tu mnie mia­ła. Nie mo­głem za­prze­czyć. Spra­wia­nie przy­jem­no­ści oral­nej part­ne­ro­wi da­wa­ło mi ty­le sa­tys­fak­cji. Chy­ba na­wet wię­cej niż je­mu. To głu­pie, ale na­praw­dę tak czu­łem.

– Bę­dę za to­bą tę­sk­nił, wiesz? Mam na­dzie­ję, że wkrót­ce się zo­ba­czy­my – oznaj­mi­łem i tym ra­zem ja wsta­łem, by przy­tu­lić przy­ja­ciół­kę.

– Daj spo­kój! Za­li­czysz kil­ka mek­sy­kań­skich bol­ców i wró­cisz szyb­ciej, niż my­ślisz. A za mie­siąc wi­dzi­my się znów przy tym sto­li­ku.

– Ja­sna spra­wa – od­po­wie­dzia­łem z lek­kim uśmie­chem, choć gdzieś w środ­ku mia­łem wra­że­nie, że mó­wię to tyl­ko po to, by nie ro­bić jej przy­kro­ści. Pod­świa­do­mość pod­po­wia­da­ła mi coś zu­peł­nie in­ne­go, jak­by wy­jazd był nie ty­le uciecz­ką, ile po­cząt­kiem no­we­go ży­cia. Czas po­ka­że, jak to się dla mnie skoń­czy…