Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Kosmiczne duchy” to typowy horror science fiction. Jest w nim ukazana możliwa alternatywna wizja przyszłości, w której ludzie już od dłuższego czasu odkrywają i eksplorują kosmos, zakładając liczne kolonie na różnych planetach. Wciąż jednak nie wiedzą, że obok nich Galaktyka tętni życiem i istnieje bogaty świat, w którym rozmaite społeczności koegzystują ze sobą, prowadząc swoje polityczne interesy. W tych to właśnie czasach dochodzi do pierwszego kontaktu ludzi z inną cywilizacją. Ale czy ludzkość będzie już na to gotowa? W tej wersji przyszłości ludzie nadal są podzieleni i walczą między sobą, nie wiedząc nawet, że nad Galaktykę nadchodzi śmiertelne zagrożenie. I jak to zwykle bywa, osobiste ambicje przeważają nad dobrem ogółu.
Akcja „Kosmicznych duchów”, oprócz budowania ciekawego świata, skupia się na przygodach dwójki kosmitów, agentów specjalnych, z zaawansowanej cywilizacji, którzy muszą odnaleźć się i przeżyć na planetach zamieszkałych przez Ziemian, aby wykonać swoje zadania. Co mogą o nas myśleć kosmici? Czy będą dla nas zagrożeniem? Czy może chcą nam pomóc? Niniejsza książka stara się odpowiedzieć na te pytania.
W „Kosmicznych duchach” autor wykazał się zdolnością do tworzenia postaci pełnych głębi, kompleksowych światów oraz zaskakujących zwrotów akcji. W swojej twórczości stawia na wszechstronną kreatywność, oryginalność oraz na stwarzanie zdumiewających globów i wizji przyszłości. Jego literacki debiut to wzbudzająca nadzieję zapowiedź osiągnięć w dziedzinie fantastyki naukowej.
Choć to dopiero początek kariery Konrada Głowackiego, książka ta już teraz pokazuje, że ma on potencjał stać się cenionym głosem w literaturze SF, wprowadzając czytelników w fascynujące światy, gdzie nauka, ludzka natura i przyszłość splatają się ze sobą, tworząc niezwykłe historie.
Konrad Głowacki – rocznik 77. Interesuje się szeroko pojmowaną nauką i technologią, w tym przede wszystkim astronomią, a także fantastyką popularnonaukową, religioznawstwem i geopolityką. Od wielu lat zajmuje się profesjonalnie badaniem zjawisk niewyjaśnionych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Projekt okładki: Tadeusz Bisewski
Projekt graficzny środka, skład: Tadeusz Bisewski
Redakcja: Jacek Molka
Korekta: Ewa Turek
Przygotowanie wersji elektronicznej książkiEpubeum
Copyright ® by Konrad Głowacki 2023
Copyright ® by Pan Wydawca 2023
ISBN 978-83-67910-09-5
ebook na podstawie wersji drukowanej (wyd. I)
Gdańsk 2023
Pan Wydawca Sp. z o.o.
ul. Wały Piastowskie 1/1508
80-855 Gdańsk
PanWydawca.pl
Słońce odległej planety było wysoko na niebie, a temperatura przekroczyła już dawno poziom ścinania białka, kiedy piasek pustyni poderwał się w górę niesiony nagłym podmuchem wiatru. Na niewielkim placu znajdującym się pośrodku ruin jakiejś zapomnianej cywilizacji, w większości zasypanych już przez pustynię, wylądował mały statek kosmiczny. Wysiadły z niego dwie istoty przypominające ludzi, ubrane w skafandry kosmiczne.
– Lepiej nie ściągaj hełmu, bo słońce poparzy ci twarz – powiedział ten, który wysiadł jako pierwszy.
Przybysz miał na piersi niewielką naszywkę z napisem „Germain Hyperion”.
– Dolna część naszej Galaktyki, odkąd pamiętam, nigdy nie należała do bezpiecznych – odpowiedział mu drugi z przybyszów.
Rozejrzał się po ruinach częściowo zasypanych przez piasek i po pustyni znajdującej się za nimi. Ciągnęła się ona aż po horyzont. Z napisu na naszywce można było wywnioskować, że nazywa się Liynx Syberian.
– To tutaj mieliśmy się spotkać z Elisonami? Dziwne wybrali miejsce – powiedział Liynx.
– Podobno odkryli coś niepokojącego i chcą nam to pokazać – odpowiedział Germain, skanując okolice jakimś niewielkim urządzeniem.
– Nigdzie nie wykrywam oznak życia, ale ślady prowadzą od statku ukrytego za tamtą budowlą do tej piramidy przed nami – Germain wskazał na piramidę, za którą znajdował się okręt.
Obaj spojrzeli w tym kierunku. Była to góra piachu, z której gdzieniegdzie wystawały pozostałości dawno zapomnianego budynku. Za nią można było dostrzec niewielki fragment pojazdu kosmicznego o dość nietypowym wyglądzie.
– Tu stało się coś bardzo złego... – Liynx wyciągnął broń z kabury.
– Też to wyczuwam... – Germain zrobił to samo. – W życiu nie czułem tak niepokojących wibracji... To co? Idziemy? – wskazał na piramidę.
Liynx kiwnął głową i obaj ruszyli ku wejściu. Kiedy tylko dostali się do środka, panujący tam mrok sprawił, że zrobiło się nieco chłodniej, mimo to wciąż nie mogli zdjąć hełmów. Gdy zaś weszli na tyle daleko, że światło z zewnątrz przestało tam docierać i zrobiło się naprawdę ciemno, włączyli latarki, które mieli na kombinezonach. Wszystko było teraz bardzo dobrze oświetlone.
Weszli do niewielkiego korytarza. Jego kamienne ściany pokryte były gdzieniegdzie jakimiś hieroglifami. Odchodziły od niego liczne odnogi. Dzięki skanerom i zastosowaniu innej nowoczesnej technologii szybko przeszli przez ten długi labirynt, unikając ewentualnych pułapek. Po czym znaleźli się w wielkiej sali, która była wypełniona sprzętem nieznanego pochodzenia. Wyglądał na bardzo stary i od lat niedziałający. Wiele urządzeń było wykonanych ze złota i jakiegoś nieznanego metalu, dzięki czemu zapewne przetrwało, choć większość ze złotych części było już zaśniedziałych. Te zbudowane z innych metali dawno już skorodowały, odsłaniając wytrzymalsze podzespoły, z jakich je skonstruowano.
Przybysze odruchowo spojrzeli na rząd urządzeń, które wyglądały jak komputery stacjonarne. Znajdowały się one po obu stronach wielkiej sali. Stoły czy też biurka, stojące obok nich, dawno już się rozpadły. Zachowały się tylko te zrobione z nieznanego materiału. Na tych, które przetrwały, wciąż można było dostrzec złote ramy monitorów. Kilka z nich miało jeszcze popękane, szklane ekrany. Kiedy Liynx dotknął jednego, ten w okamgnieniu rozpadł się w pył.
– Lepiej nie dotykaj – poradził mu Germain.
Szli dalej, rozglądając się. Zobaczyli, że na końcu sali znajdował się portal, który wyglądał jak wielkie złote lustro lewitujące w powietrzu. Przy portalu i pośrodku sali leżało kilka ciał wielkich i uzbrojonych jaszczurów. Mieli oni, tak na oko, od dwóch do dwóch i pół metra wzrostu. Wszyscy ubrani byli w zbroje i hełmy, które wyglądały na bardzo solidne.
Liynx podszedł do ciała jednego z jaszczurów, znanych w całej Galaktyce jako Elisonowie, i pochylił się nad nim. Coś nieznanego rozerwało jego zbroję i przebiło klatkę piersiową, robiąc w nim wielką dziurę. Obok zwłok można było dostrzec jakąś czarną, lepką maź. Syberian chciał sprawdzić, co to za substancja, lecz Hyperion go powstrzymał.
– Nie! – powiedział zdecydowanym głosem. – Chyba wiem, co to może być, choć to wydaje się niemożliwe.
– Legenda? – zapytał Liynx.
– Na to wygląda – podszedł do tej substancji ze skanerem. – Krew demona... Tylko o tym słyszałem, ale wygląda zupełnie jak z opowieści. Tyle tylko, że demonów nie ma w naszej Galaktyce od…
– Od setek tysięcy lat – Syberian dokończył za niego. – Odkąd zostały pokonane i zesłane w piekielny wymiar.
– Dokładnie – Germain zeskanował lepką maź i ciało Elisona. – Niemożliwe, żeby wróciły. Portale zostały zapieczętowane dawno zapomnianą technologią, a wyznawcy demonów, którzy zostali, nigdy nie daliby rady odkryć, jak je otworzyć. Nawet my tego nie potrafimy. Zresztą o to, by ich nie otworzono, oprócz nas troszczą się też zakony, no i oczywiście świetliste istoty – dodał.
– A jednak Elisonowie stoczyli tu zaciekłą walkę – rzekł Liynx, wstając i rozglądając się po pobojowisku. – I wygląda na to, że nawet udało im się zranić to coś, co ich zaatakowało.
– Tylko zadrasnąć – Germain poprawił Liynxa, patrząc na odczyty skanera. – Cholera! – zaklął.
Skaner zatrzeszczał, po czym wyłączył się.
– Co się sta... – Liynx zaczął mówić, patrząc na bladozielone długie coś, jakby lampy znajdujące się w ścianach i na suficie wielkiej komnaty, które mimo tylu tysięcy lat wciąż lśniły, dając niewielkie światło, które w połączeniu z blaskiem ich latarek wystarczało aż nadto.
Teraz światła te zaczęły gasnąć – jedno po drugim. Latarki także przestały działać. Zapanowała głęboka ciemność. Potem usłyszeli głośny huk.
###
Ogromne rozdarcie czasoprzestrzeni, które pojawiło się niczym wielka i lśniąca czarna dziura, zgromadziło wokół siebie flotę statków kosmicznych wyglądających w porównaniu z nim jak malutkie punkciki.
– Jesteśmy przy anomalii. Jest ogromna – nadał do centrum dowodzenia kapitan statku kierujący Drugą Flotą, obserwując anomalię na specjalnym ekranie, który pokrywał całą przednią ścianę sporego pomieszczenia, w jakim się znajdował.
Kapitan Simian rozejrzał się po mostku kapitańskim swojego statku, który był szczytem techniki atariańskiej. Atarianie byli dość słabo rozwiniętą cywilizacją w stosunku do innych społeczności zrzeszonych w Parlamencie Galaktyki, jednak dzięki kontaktom handlowym szybko się rozwijali. Wyglądem przypominali nieco małpy, choć lepiej byłoby powiedzieć, że byli kimś pomiędzy małpami a ludźmi.
Na statku znajdowało się też kilku xeroriańskich inżynierów, którzy podobni byli do latających ośmiornic, oraz elforiańscy przedstawiciele handlowi. Ci pierwsi unowocześnili statek i flotę Atarian oraz pełnili ważne funkcje instruktorów. Atarianie komunikowali się z nimi za pomocą specjalnych translatorów umiejscowionych na szyjach.
– Zrozumiałem. Obserwujcie anomalię – wybrzmiała wiadomość głosowa z centrum dowodzenia.
– Wow! Ale szybko. Tylko kilka chwil czekania – ucieszył się Simian.
– Szczyt xeroriańskiej techniki – stwierdził jeden z xeroriańskich inżynierów. – Z nami nie zginiecie, a za wasze surowce zmodernizujemy całą waszą flotę.
– Nie to, co ci Elforianie – xeroriański inżynier wskazał macką na przystojnego, wysokiego, liczącego ze dwa metry wzrostu elfa, humanoida o spiczastych uszach.
– Kapitanie Simian, mamy ruch, coś wychodzi z anomalii – zaraportował nagle jeden z nawigatorów siedzących przed dużym kokpitem.
Dowódca zauważył, że wszystkie urządzenia powariowały, wywołując liczne alarmy, a na mostku zapanował kompletny chaos. Spojrzał on na ogromny ekran. Zobaczył, jak z czarnej lśniącej dziury, zwanej anomalią, wyłaniają się niezidentyfikowane okręty. Były naprawdę ogromne w porównaniu z ich statkami i miały dziwne, wręcz przerażające kształty.
Kapitan Simian nawet nie dostrzegł, że wszyscy na mostku, tak jak i on również, zastygli w bezruchu, patrząc z trwogą na te potężne okręty. Kilka chwil później centrum dowodzenia Atarian straciło kontakt ze swoją flotą.
Germain i Liynx szli obszernym korytarzem dużej bazy kosmicznej znanej powszechnie jako KA-TE-EN 261, dryfującej gdzieś w kosmosie. Po drodze mijali holograficzne znaki informacyjne znajdujące się na ścianach, podłodze i w powietrzu oraz równomiernie rozmieszczone po obu stronach drzwi prowadzących do różnych pomieszczeń. Co jakiś czas spotykali przechodzące lub przelatujące różne istoty. Większość z nich była humanoidalna, a niektóre wyglądem wprost przypominały ludzi. Nie brakowało wśród nich również innych stworów o niezwykłych, dziwnych kształtach.
Gdy dotarli do drzwi, na których widniał skomplikowany numer składający się z różnych symboli, stanęli. Germain dotknął je, a te – wyglądające na stalowe – zamieniły się w szklane, ukazując wnętrze pomieszczenia i następnie otworzyły się.
– Witaj w domu... – powiedział Germain, wchodząc do sali.
– Miło jest tu wracać... – Liynx rozejrzał się.
Było tu bardzo przestronnie. Pod ścianą stały dwie szafy, biblioteczka, nad którą znajdowało się duże okno z widokiem na przestrzeń kosmiczną, oraz spora sofa, na której można było się komfortowo położyć. Po drugiej stronie, przy ścianie było biurko z czymś, co przypominało laptop, oraz wygodny fotel. Drugi taki sam znajdował się przy małym okrągłym stole na środku pokoju.
Oprócz tego obok biurka wisiał duży ekran, który zasłaniał pół ściany. To, co najbardziej się wyróżniało, to oszklona kabina w rogu pokoju, która przypominała kabinę prysznicową. W pomieszczeniu tym było też mnóstwo mniejszych elementów, jak półeczka z książkami zawieszona na jednej ze ścian czy niewielkie radio, z którego na słowne polecenie Hyperiona popłynęła przyjemna muzyka.
Germain podszedł do biurka. Zabrał z niego kilka kartek oraz parę kryształów. W tym czasie Syberian skierował się do jednej z szaf i zaczął przeglądać menu, które wyświetliło się na małym ekranie znajdującym się w jej drzwiach. Następnie nacisnął przycisk na wybranej pozycji. Szafa błyskawicznie go zeskanowała i niemal natychmiast w miejsce jego zabrudzonego piachem munduru polowego pojawiło się wygodne ubranie cywilne, a na ekranie wyświetlił się napis: „Mundur polowy. Status: wysyłanie do pralni”. Liynx potwierdził procedurę kliknięciem.
– Ja idę zanieść raport z misji do archiwum, a potem do dowództwa poinformować ich, co nas spotkało, a ty odpocznij – powiedział Germain, wchodząc do pomieszczenia wyglądającego jak kabina prysznicowa.
Potem nacisnął kilka przycisków na niewielkim pudełku tam się znajdującym i w jednej ze ścian pojawiło się przejście, które zniknęło, kiedy tylko przez nie przeszedł.
Kiedy Liynx został sam, wziął pilota z biurka i położył się na wygodnej sofie. Dotknął jednego z przycisków na pilocie i pokój zamienił się w wielką salę balową z parami tańczącymi przy dźwiękach muzyki klasycznej. Innym guzikiem zmienił scenerię. Teraz można było usłyszeć ostrą rytmiczną muzykę, a lokum przeobraziło się w dyskotekę z mrugającymi światłami. Na środku pojawiła się wirtualna dziewczyna w skąpym stroju.
– Zapraszam cię do tańca. Rób to, co ja – powiedziała.
Liynx popatrzył przez chwilę jak tańczyła, po czym ponownie zmienił scenerię na dżunglę, w której zaczęły pojawiać się zwierzęta. Niektóre z nich przypominały ogromne dzikie koty biegające tuż przed nim. Wyglądały zupełnie jak prawdziwe i były naprawdę przerażające. W tle słychać było głos opisujący pojawiające się zwierzęta oraz planety, z jakich pochodziły. Liynx słuchał chwilę tego przyrodniczego programu, a w jego trakcie po prostu zasnął. Obudził go Germain.
– Wstawaj! Mamy czerwony alarm w bazie!
– Co się stało? – zapytał Liynx, wyłączając program.
Dżungla, pośrodku której stał Germain, nagle zniknęła.
– Długo by tłumaczyć, ale zapewniam, że nic dobrego. Mamy nowe rozkazy.
– To dokąd lecimy? – podniósł się z sofy.
– Ja lecę do stolicy Galaktyki razem z Kommander Ashtar, gdzie ma odbyć się specjalne posiedzenie Galaktycznego Parlamentu. Mam pomóc naszej ambasadzie w przygotowaniach do tego spotkania. Wiesz, chodzi o to, co znaleźliśmy na dole Galaktyki, w zakazanej strefie.
– Lecisz razem z naszą szefową na specjalne posiedzenie parlamentu... To rzeczywiście brzmi bardzo poważnie – zainteresował się Liynx.
– Straciliśmy kontakt z całym układem gwiezdnym zamieszkałym przez Atarian i z ich ojczystą planetą Ataris, a wcześniej ktoś lub coś zniszczyło ich flotę i podobno nasza ostatnia przygoda może mieć z tym coś wspólnego – odpowiedział Germain.
– Całą flotę? Tę, którą Xerorianie i Elforianie od lat im budowali? – Liynx, choć zaskoczony, uśmiechnął się lekko. – No, nie za darmo oczywiście – dodał.
– Dokładnie tę samą. A i dla ciebie też jest zadanie. Polecisz na Kirke.
– Kirke? Nic mi to nie mówi...
– To kolonia cywilizacji nazywającej siebie Ziemianami. To ci, co niedawno ich odwiedziliśmy. Zresztą do dziś mamy ich ciała – przypomniał Hyperion.
– A tak, pamiętam. To ci mocno zacofani w rozwoju. Początki transhumanizmu. Ślepa ścieżka ewolucyjna – odparł Syberian.
– Dokładnie ci sami. Dodatkowo mieszkańcy Kirke mają bardzo radykalne poglądy. Stosują tak zwany rasizm, więc nie można ryzykować. No, ale biały wysportowany mężczyzna nie wzbudzi wśród nich podejrzeń, dlatego wybrano ciebie. Nie musisz zmieniać wyglądu – tym razem Germain uśmiechnął się.
– Kirke, kolonia Ziemian. Brzmi mało ciekawie... Co mam tam zrobić?
– Elisonowie skierowali kometę w kierunku Kirke. Ponieważ podpada to pod konflikt między dwoma gatunkami, nie możemy interweniować bez poznania przyczyn. Dlatego weźmiesz najszybszy myśliwiec i tam polecisz. Zdobądź jak najwięcej danych o tej planecie: biologia, geografia i tak dalej. Sam wiesz najlepiej. W końcu nie pierwszy raz to robisz. Potem pomoże nam to odbudować tę planetę w takim stanie, w jakim znajdowała się przed uderzeniem komety.
– Ciekawe, dlaczego Elisonowie mieliby atakować Ziemian?
– Niestety, tego jeszcze nie wiemy. Może ty znajdziesz odpowiedź.
– Zobaczymy. Najważniejsze, że to szybka robota – Liynx wziął ze stołu butelkę wody mineralnej i nalał do szklanki, żeby się napić. – W sam raz na samotną misję...
– Nie będziesz sam. Poleci z tobą niejaka Anastazjia. To adeptka z Czwartej Akademii. Masz ją przeegzaminować i pomóc, by zaliczyła swoją pierwszą misję.
– Mam przeegzaminować adepta?!? – zakrztusił się wodą. – Ale ja się do tego zupełnie nie nadaję! Jeszcze dziewczyna przeze mnie nie zda – podsumował.
– Nic na to nie poradzę. Rozkaz dowództwa. Ale słyszałem, że jest bystra – Germain usiadł w fotelu. – A na czas misji nazywaj ją Anastazja. Nie wzbudzi to podejrzeń u Ziemian. Wszystkie dane o tej planecie będziesz miał przygotowane na statku. Przejrzyj je podczas podróży. – Germain spojrzał na wyświetlacz swej bransolety. – A... I jeszcze jedno. Macie bardzo mało czasu. Za około 130 godzin kometa uderzy w planetę – zakończył.
###
Liynx stał na platformie startowej i patrzył jak ekipa bazy przygotowuje myśliwiec do lotu, kiedy ktoś delikatnie dotknął jego ramienia. Odwrócił się zdziwiony.
– Cześć! – przywitała go ładna, młoda dziewczyna w stroju cywilnym używanym powszechnie przez personel bazy podczas podróży. – Melduję się do misji, panie... Liynx Syberian – dodała.
– Skąd... – zaskoczony chciał zapytać, skąd wie, że to on, ale szybko zdał sobie sprawę, że może czytać w myślach.
– Jest napisane na identyfikatorze – Anastazja weszła mu w słowo.
– Aha. Myślałem, że wiesz to z moich myśli – stwierdził, a ona uśmiechnęła się tajemniczo.
– Ty pewnie jesteś Anastazja?
Dziewczyna potwierdziła te przypuszczenia skinieniem głowy.
– Prawdę mówiąc, obawiałem się, że będziesz wyglądała jak jakiś Elison albo Drakonis...
– Studiowałam biologię Galaktyki. Dobrze wiem, jak wyglądają Ziemianie, bo przecież do nich lecimy – uśmiechnęła się.
– Dobrze wiedzieć. To co? Startujemy? – zapytał Liynx, wskazując na pojazd, od którego właśnie odeszła ekipa mechaników.
– Jasne – odpowiedziała Anastazja, ponownie uśmiechając się.
Mroczna postać w pelerynie i kapturze nasuniętym na głowę przemierzała długie i puste korytarze podziemnego kompleksu. Od czasu do czasu spotykała jednak ludzi, a wtedy mordowała ich w niezwykły sposób. Jej ręce zamieniały się w płynne, lepkie i czarne macki, które oplatały głowy ofiar, dusząc je okrutnie. Za każdym razem ofiara straszliwie się wiła, a kiedy czarne macki ześlizgiwały się z jej głowy, zostawała tylko goła czaszka ze strzępami skóry.
Najpierw mroczna postać zabiła w ten sposób dwóch uzbrojonych strażników. Potem weszła do jakiegoś pomieszczenia i wymordowała cały zespół naukowców, który tam się znajdował. Ponownie uśmierciła kilku strażników, którzy szli korytarzem. Następnie zniszczyła, rozrywając na kawałki, humanoidalnego robota bojowego. Na końcu dorwała jakiegoś uczonego w sile wieku. Tym razem jednak macka, zamiast się cofnąć, weszła do wnętrza ofiary, a mroczna postać, już jako szkielet w pelerynie, upadła na podłogę i obróciła się w proch.
Naukowiec w białym fartuchu, który nie miał nawet śladu po niedawnym ataku, uśmiechnął się tylko, a jego oczy na moment zaświeciły się na czerwono.
###
Gwiazdy jak zwykle oświetlały Galaktykę stałym spokojnym światłem. Dziś jednak podróżujący w kosmosie człowiek mógłby zobaczyć na tle gwiaździstego nieba, jak jedna z nich z szybkością dochodzącą do prędkości światła przemierza przestrzeń, znikając co jakiś czas, by potem pojawić się w nieco innym punkcie na nieboskłonie. Gdyby ten człowiek lepiej przyjrzał się tej spadającej gwieździe, zobaczyłby, że to nie gwiazda, a niewielki statek kosmiczny z dwiema osobami w środku.
– Ale miałem dziwny sen... Zakapturzona postać chodziła po jakimś kompleksie laboratoryjnym wyglądającym jak wielki labirynt i mordowała ludzi – powiedział Liynx, budząc się za sterami myśliwca. – A na końcu jej oczy zaświeciły się na czerwono – dodał.
– Jak chcesz, możesz jeszcze pospać. Chętnie dalej popilnuję sterów – odpowiedziała mu siedząca obok Anastazja.
– Nie, już się wyspałem. Teraz ty możesz odpocząć, jeśli chcesz.
Ale Anastazja wcale nie chciała odsapnąć, tylko siedziała zauroczona, podziwiając przestrzeń kosmiczną, którą właśnie przemierzali, ciesząc się z roli nawigatora i drugiego pilota.
– A wiesz, że jest całkiem sporo różnic między naszą mową a mową Ziemian, które sprawiają, że nawet po przetłumaczeniu nasz język może być dla nich nieścisły – zagadnął Syberian, przerywając dłuższą chwilę ciszy. – Jedną z takich odmienności jest to, że my często piszemy po dwie samogłoski lub spółgłoski naraz i wymawiamy tę, która komu bardziej odpowiada, jak na przykład imię Kommander Aisthar, która zarządza naszą bazą. Możemy mówić zarówno Ashtar, jak i Ishtar. W językach Ziemian nie znalazłem podobnego rozwiązania, ale w sumie też specjalnie nie szukałem.
– Słyszałam o tym, jednak nasza cywilizacja jest zbudowana z bardzo wielu różnych gatunków. Niektóre z nich mają problemy z wymawianiem pewnych dźwięków, cywilizacja zaś Ziemian jest jednolita i złożona tylko z jednego gatunku. Nie mają więc tego problemu, co my – odparła. – No, ale takich różnic językowych jest między nami dużo więcej. Żeby długo nie szukać, nawet moje imię trzeba tłumaczyć na ziemski dwa razy – podsumowała.
– Anastazjia, Anastazja... – Liynx zastanowił się chwilę. – Czyli twoje imię też ma kilka opcji wymowy.
– Ależ oczywiście – uśmiechnęła się. – Prawie na każdej planecie nieznacznie inaczej je wymawiają.
Lecieli tak przez wiele godzin, czasem rozmawiając ze sobą, a niekiedy w zupełnej ciszy kontemplując przestrzeń kosmiczną, do momentu, w którym Liynx zauważył na radarze statek należący do ludzi. Zwolnił więc i zbliżył się do niego, włączając kamuflaż. Pojazd stał się niewidzialny dla postronnych obserwatorów. Kiedy byli już przy tym okręcie, Anastazja przejęła stery. Syberian wstał z fotela i stanął na środku pokładu, po czym nacisnął coś na wyświetlaczu bransolety, którą miał na ręku. W tym momencie stał się przeźroczysty niczym duch.
– Zobaczę, o czym mówią i myślą ludzie. Zaraz wracam – powiedział Liynx, patrząc na Anastazję i równocześnie cały czas cofając się.
Kiedy był już blisko ściany, pomachał jej na pożegnanie i skoczył do tyłu, przenikając przez statek. Będąc już w przestrzeni kosmicznej, przepłynął do drugiego okrętu, przeszedł przez jego ścianę i znalazł się w środku. Następnie, idąc korytarzem, dotarł do czegoś, co wyglądało jak pokój odpraw. Zebrali się w nim prawie wszyscy członkowie załogi, więc Liynx, pod postacią ducha, również do niego wszedł.
– Lecimy na Kirke. Straciliśmy kontakt z tamtejszym laboratorium wojskowym – powiedział człowiek wyglądający na dowódcę.
Był wysportowanym, umięśnionym, dobrze zbudowanym mężczyzną o bardzo krótkich włosach.
– Musimy sprawdzić, co tam się stało i ewentualnie zabezpieczyć wyniki badań. Nasi przywódcy są nimi bardzo zainteresowani – stwierdził.
– Wiemy coś więcej odnośnie do tej misji? – zapytała dziewczyna w ziemskim kombinezonie wojskowym.
– Tylko tyle, że laboratorium znajduje się niedaleko Tetris, największego miasta oraz stolicy Kirke. I że w laboratorium prowadzono badania nad wirusami – tak pod względem ochrony przed nimi, jak i do zastosowań bojowych. Podobno wpadli tam na coś wyjątkowego. Jakieś przełomowe odkrycie – odpowiedział jej dowódca. – Poza tym wiemy też, że laboratorium ma własne lotnisko, więc tam wylądujemy. No i mamy jeszcze nagranie z monitoringu – dodał.
Dowódca wsunął cienki dysk do ekranu monitora, na którym wyświetlił się obraz przedstawiający puste korytarze, gdzie leżało kilka okropnie zmasakrowanych ciał, oraz jakąś przemykającą, jakby ludzką postać w pelerynie i kapturze na głowie. I mimo że na żadnym kadrze nie było jej widać w całości, a obraz był miejscami zamazany, Liynx rozpoznał w niej istotę ze swojego snu. Wkrótce wizja stała się niewyraźna i zaczęła śnieżyć.
– No to by było na tyle z nagrania – dowódca wyjął dysk.
– Niewiele tego – stwierdził jakiś osiłek mierzący co najmniej dwa i pół metra wzrostu, mający mięśnie, których każdy kulturysta mógłby mu pozazdrościć. – A w ogóle, co to za coś, co tam łaziło? – dopytywał.
– To właśnie musimy ustalić – odparł dowódca.
– Nie interesuje mnie, co to jest. Mam nadzieję, że to wreszcie będzie coś niebezpiecznego – powiedział jakiś Azjata, wysuwając na krótką chwilę miecz samurajski z pochwy. – Mam już dosyć nudnych misji. Tęsknię za prawdziwą walką – dodał.
– Jak każdy z nas, ale cierpliwości, w końcu znajdziemy godnego przeciwnika. Choć o to będzie niezwykle trudno – stwierdził dowódca. – Wiecie, że do swojego oddziału wybieram tylko najlepszych komandosów ze wszystkich jednostek, jakie są na Ziemi, czyli najlepszych z najlepszych, elitę. Na tym od lat bazuje nasz oddział i dlatego nigdy nie przegraliśmy. Jesteśmy postrachem Galaktyki – powiedział dobitnie.
– „Jesteśmy postrachem Galaktyki!” – żołnierze zakrzyknęli chórem swoje bojowe motto.
– Dobrze. Jak wylądujemy, ty, Luka, i ty, Zord, oraz ty, Bully, pójdziecie ze mną jako obstawa.
Dowódca wskazał na dziewczynę, potem na Azjatę, a na końcu na osiłka. Następnie na wysokiego mężczyznę i na kolejnych podwładnych.
– A ty, Razor, Brute i Sparky zostaniecie pilnować statku. Dodger, ty też zostajesz – spojrzał na ciemnoskórego mężczyznę. – Co prawda podczas ostatniej misji ocaliłeś nam tyłki i sam rozwaliłeś całą flotę buntowników, ale w tej akcji twoje zdolności raczej się nie przydadzą. Niech tytuł najlepszego pilota w Galaktyce tym razem nie zawróci ci w głowie. Czuwaj, by w razie jakichś komplikacji nasz statek był gotowy do startu. Żadnego autopilota. Odpowiadasz za statek osobiście – dopowiedział.
– Tak jest! – zakrzyknęli jeden po drugim.
– Na tę misję mam dla was niespodziankę...
Dowódca nacisnął przycisk na pilocie, którego wziął z wielkiego okrągłego stołu znajdującego się na środku, a ze ściany wysunął się kombinezon bojowy.
– To najnowszy prototyp kombinezonu bojowego. Zewnętrzny egzoszkielet pozwala robić kilkudziesięciometrowe skoki, biec z prędkością ponad trzystu kilometrów na godzinę oraz podnosić ciężary do tysiąca ton. Specjalna powłoka wytrzymuje ostrzał z każdego rodzaju broni, w tym broni ciężkiej i rakietowej. Kombinezon zwiększa szybkość, sprawność i siłę każdego użytkownika. Można w nim przebijać nawet pancerne ściany. Ma większe możliwości od implantów, więc te można wyłączyć na czas jego użytkowania, oszczędzając zużycie energii w organizmie. Dodatkowo łączy się z jednostką centralną specjalnym chipem, a zatem można sterować tym cudeńkiem prosto z głowy, tak samo jak steruje się implantami. Przetestuję osobiście ten kombinezon podczas tej misji. Jeśli się sprawdzi, wszyscy takie dostaniecie, ale uwaga – jest droższy niż czołg Terminator – dowódca zaprezentował zapowiedzianą przez siebie niespodziankę.
Zgromadzeni zaczęli się śmiać. Odprawa trwała jeszcze dłuższą chwilę. Liynx dowiedział się, że dowódca nazywa się Kain Assasin. Usłyszał też wiele na temat Dodgera, gdyż ten opowiedział Luce historię swojego życia, kiedy oboje oddalili się nieco od reszty. Wynikało z niej, że Dodger nazywa się tak naprawdę Janek Kowalski i urodził się w Polsce zaraz po tym, jak jego ojciec przybył do tego kraju z Afryki. Dodger próbował podczas rozmowy podrywać Lukę, ale Syberian odszedł od nich, więc nie słyszał, jak to się skończyło.
Powróciwszy do reszty grupy, przysłuchiwał się przez chwilę odprawie i dowiedział się jeszcze kilku mało istotnych rzeczy. Następnie wrócił na swój statek, przejął stery od Anastazji i pomknęli ku Kirke.
Po jakimś czasie znowu napotkali okręt należący do ludzi. Liynx postanowił ponownie zasięgnąć informacji. Przeniknął więc w taki sam sposób jak poprzednim razem na jego pokład. Znów znalazł się na korytarzu, gdzie napotkał dwóch ludzi stojących na środku i rozmawiających ze sobą. Nie zauważyli go, bo był przecież jak duch. Zatrzymał się tuż obok nich.
– A więc jest pan znaczącą szychą z ruchu oporu... Chyba moje ego powinno być usatysfakcjonowane, że interesujecie się mną i moim skromnym statkiem – mówił lekko siwiejący, ale mimo to dobrze zbudowany, postawny mężczyzna.
Rozmawiał z nieco młodszym człowiekiem, który wyglądał dosyć zagadkowo. Jego ładne i schludne ubranie tylko podkreślało tajemniczość i naturę szpiega.
– Doktor Inari Tan polecił nam pana. Mówił, że jest pan najlepszym przemytnikiem w Galaktyce, a także specjalistą od trudnych zadań. Rzekł nawet, że niemożliwych – opowiedział jego rozmówca.
– Och. Doktor Tan jak zawsze mnie przecenia, ale spoko... Przemycę pana i pana oddział do zadań specjalnych na Kirke, a potem zabiorę razem z waszą cenną przesyłką. Zadanie nie wydaje się trudne, a zapłata, przyznaję, jest przyzwoita – odparł siwiejący mężczyzna.
– Cieszy mnie pański entuzjazm. Kapitanie, poznał pan już moją ekipę?
– Tylko dowódcę pańskiego oddziału specjalnego, Rolanda Crosswella, i tę snajperkę, Mikę Hackerman. Trzeba przyznać, że ma talent, panie „Q” czy też – panie „Qanon”, czy jak się tam pan naprawdę nazywa... – odpowiedział kapitan.
– Pan „Q” wystarczy. W końcu to konspiracja – pan „Q” uśmiechnął się. – A wracając do wymienionych przez pana ludzi, to oboje należą do oddziału duchów. To, jak na razie, nasz pierwszy oddział specjalny, ale już myślimy o następnym i przydałby się nam jakiś zdolny dowódca. Zapoznałem się z pańskim życiorysem. Ma pan bardzo bogatą przeszłość wojskową: „Kapitan Taurion Spartakus. Wielokrotnie odznaczany, w tym złotą gwiazdą” – cytował akta z pamięci.
– Zdarzyło się parę przygód w wojsku... – Taurion Spartakus uśmiechnął się.
Dalszą rozmowę przerwało pojawienie się trzeciego mężczyzny, który do nich dołączył.
– Witamy, doktorze Inari. Właśnie próbowałem delikatnie nakłonić kapitana Spartakusa do wstąpienia w szeregi ruchu oporu – powiedział pan „Q”.
– Taurion ma niechęć do formacji wojskowych, odkąd wyrzucili go z ziemskich sił zbrojnych za niewykonanie rozkazu. Z tego, co pamiętam, nie chciał wtedy rozstrzelać schwytanych jeńców, ale na szczęście niechęć Tauriona nie jest nieuleczalna – stwierdził doktor.
– No tak, czytałem akta i właśnie z uwagi na przebieg służby Tauriona uważamy, że przydałby się ktoś taki w naszych szeregach – odpowiedział pan „Q”. – Ma pan bardzo ciekawe nazwisko, kapitanie – zwrócił się ponownie do Spartakusa.
– Rodzice byli zafascynowani historią, zwłaszcza antykiem. Specjalnie zmienili nazwisko, by uczcić ziemskiego bohatera z tamtych czasów – odparł Taurion Spartakus.
– Aha, no tak... – powiedział pan „Q”.
W tym momencie na korytarzu pojawił się czwarty człowiek. Był to bardzo wysportowany mężczyzna o ciemnej karnacji w stroju wojskowym. Miał na sobie również kamizelkę kuloodporną.
– Kazałem przejrzeć broń. Wydaje się, że wszystko jest w porządku. Moi ludzie są przygotowani do misji – zameldował.
– Świetnie, kapitanie Roland, poprowadzi pan wycieczkę, jak tylko kapitan Spartakus sprowadzi nas na planetę – odpowiedział mu pan „Q”. – Kapitanie Spartakus, pójdzie pan z nami? – dopytał jeszcze Tauriona.
– Wiadoma sprawa. Lepsze to niż nudzenie się na pokładzie podczas postoju – odpowiedział. – Niemniej nie da się ukryć, że będziemy postrzegani raczej jako czarne charaktery. Nie obawia się pan, panie „Q”, że nas odkryją?
– Dopóki nie weźmiemy przesyłki, nikt nie może wiedzieć, kim jesteśmy, a potem nie musimy się już nikogo bać – odparł pan „Q”. – Mając zawartość tej przesyłki, pokonamy każdego.
Liynx odszedł od rozmawiających mężczyzn i jeszcze chwilę spacerował po statku, rozglądając się, a kiedy uznał, że zobaczył już wystarczająco dużo, podszedł do ściany i przeniknął przez nią ponownie. Przemknął przez przestrzeń kosmiczną i zmaterializował się na własnym okręcie. Przejął stery, a Anastazja znów wróciła do roli nawigatora i drugiego pilota.
###
Syberian i Anastazja bez przeszkód dotarli do Kirke. Liynx mocno zwolnił, zbliżając się do planety.
– Nie możemy za szybko wejść w atmosferę, bo jest ona bardzo zjonizowana. Zbyt szybki wjazd może wywołać burzę – jedną ręką trzymał stery, a drugą coś, co wyglądało jak książka-instrukcja.
– Gdzie wylądujemy? – zapytała Anastazja.
– Myślę, że najlepiej w tamtejszym porcie kosmicznym w głównym mieście Ziemian, Tetris. Z raportu o Kirke wynika, że jest tam wielka biblioteka, gdzie znajdują się wszystkie informacje o planecie, jakie Ziemianie zebrali. Od niej zaczniemy – odpowiedział.
– Nie sądzisz, że nas zauważą?
– Masz rację, dlatego upodobnimy się do ziemskiego statku.
Liynx nacisnął przycisk i myśliwiec zmienił kształt. Dostroił też urządzenia do ziemskich częstotliwości i zaczął wywoływać wieżę lotniska.
Konrad Głowacki – urodzony 10 marca 1977 roku w Krakowie. Interesuje się szeroko pojmowaną nauką i technologią, w tym przede wszystkim astronomią, a także fantastyką popularnonaukową, religioznawstwem i geopolityką. Od wielu lat zajmuje się profesjonalnie badaniem zjawisk niewyjaśnionych.