34,99 zł
Smoczy odlot. Pełna humoru i zaskakujących zwrotów akcji książka popularnej i nagradzanej niemieckiej pisarki dla dzieci.
W dolinie srebrnych smoków panuje kojący spokój. Do czasu... Pewnego dnia Szczurzyca przynosi straszne wieści: „Ludzie nadchooodzą!”. Nieustraszony młody smok Lung postanawia wyruszyć w poszukiwaniu legendarnego Skraju Nieba – miejsca, gdzie te piękne stworzenia mogą żyć w pokoju. Dołączają do niego oddana przyjaciółka Siarczynka i samotny chłopiec o imieniu Ben.
Wspierając się jedynie dziwaczną mapą i wspomnieniami starego smoka, cała trójka rusza w magiczną i niebezpieczną podróż, by dotrzeć do najwyższych szczytów świata. W drodze zawierają nowe znajomości, docierają do wspaniałych miejsc, a przede wszystkim poznają znaczenie słów „przyjaźń” i „odwaga”.
Czy uda im się dotrzeć do celu? Czy wszyscy ludzie są źli? Kto podąża ich śladem? I jak bardzo niebezpieczna może być wyprawa w poszukiwaniu najbezpieczniejszego zakątka świata?
I wreszcie, czy można przeżyć większą frajdę niż latanie pod samym niebem na smoku?!
Pełna humoru i zaskakujących zwrotów akcji książka popularnej i nagradzanej niemieckiej pisarki dla dzieci. Wkrótce wyruszymy wspólnie w kolejną wyprawę.
Animowany film na podstawie książki wkrótce w kinach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 461
Dla Uwe Weitendorf
ZŁE WIADOMOŚCI
W smoczej dolinie panował bezruch. Mgła znad pobliskiego morza wisiała pomiędzy szczytami gór. W wilgotnych oparach nieśmiało ćwierkały ptaki, a słońce kryło się za chmurami. Wtem na pagórku ukazała się szczurzyca. Ruszyła biegiem, potknęła się, poturlała po omszałych kamieniach i znów podniosła.
– Czy nie mówiłam? – mruknęła. – Czy ich nie ostrzegałam? – Węsząc, uniosła spiczasty nos, chwilę nasłuchiwała, po czym popędziła w stronę jodeł krzywo rosnących u podnóża najwyższej góry. – Jeszcze przed zimą – mamrotała szczurzyca. – Przeczuwałam to jeszcze przed zimą, ale nie, oni nie chcieli mi wierzyć. Oni są tu bezpieczni. Bezpieczni! Ha! – Pod jodłami panowała ciemność tak wielka, że niemal nie było widać szczeliny w skale, która wsysała w siebie mgłę niczym wielka paszcza. – Nie mają pojęcia – ekscytowała się szczurzyca. – W tym cały problem. Nie mają pojęcia o świecie. Bladego. – Raz jeszcze ostrożnie się rozejrzała, po czym zniknęła w szczelinie, za którą otwierała się ogromna jaskinia.
Szczurzyca wbiegła do środka, ale nie dotarła zbyt daleko, bo ktoś złapał ją za ogon i podniósł.
– Cześć, gryzoniu! Co ty tu robisz?
Szczurzyca usiłowała dosięgnąć zębami owłosionych palców, które ją trzymały, ale udało jej się złapać tylko kilka koboldzich włosów. Zirytowana, czym prędzej je wypluła.
– Siarczynko! – krzyknęła. – Natychmiast masz mnie puścić, ty pustogłowy grzybojadzie! Nie mam czasu na twoje żarty!
– Nie masz czasu? – Siarczynka postawiła sobie szczurzycę na łapce. Była jeszcze młodą koboldką, małą jak ludzkie dziecko, z lśniącym futerkiem i jasnymi kocimi oczyma. – Jak to, szczurku? A co cię tak goni? Szukasz smoka, żeby cię obronił przed głodnymi kotami?
– Nie chodzi o żadne koty! – wysyczała wściekle szczurzyca. W ogóle nie lubiła koboldów, chociaż wszystkie smoki uwielbiały te futrzaste gęby. Kiedy nie mogły zasnąć, słuchały ich dziwnych piosenek, a gdy było im smutno, nikt inny nie umiał ich pocieszyć lepiej od takiego właśnie bezczelnego, bezużytecznego kobolda. – Jeśli już musisz wiedzieć, mam złe wiadomości. I to baaardzo złe – oświadczyła. – Ale przekażę je tylko Lungowi, na pewno nie tobie.
– Złe wiadomości? Tfu, a niech to pleśń szara, jakie? – Siarczynka podrapała się po brzuchu.
– Postaw-mnie-na-ziemię! – warknęła szczurzyca.
– No, już dobrze. – Siarczynka westchnęła i pozwoliła szczurzycy zeskoczyć na kamienną podłogę. – Ale on jeszcze śpi.
– To go obudzę! – fuknęła i wbiegła do jaskini, gdzie palił się niebieski ogień, przepędzając ciemność i wilgoć z wnętrza góry. Za płomieniem spał smok. Leżał zwinięty w kłębek z głową opartą na łapach, a jego długi, pokryty łuskami ogon otaczał ciepłe ognisko. Płomienie oświetlały skórę smoka i rzucały cień na ściany. Szczurzyca podbiegła do niego, wskoczyła mu na pazur i pociągnęła za ucho. – Lung! – krzyknęła. – Lung, wstawaj! Nadchodzą!
Zaspany smok uniósł głowę i otworzył oczy.
– Ach, to ty, szczurku – mruknął nieco chrapliwym głosem. – Czy słońce już zaszło?
– Nie, ale musisz wstawać! Musisz obudzić pozostałych! – Szczurzyca zeskoczyła z łapy Lunga i zaczęła nerwowo biegać przed nim tam i z powrotem. – Ostrzegałam was, ale nie chcieliście mnie słuchać.
– O czym ona mówi? – Smok rzucił pytające spojrzenie w kierunku Siarczynki, która siedziała przy ogniu, chrupiąc jakiś smakowity korzeń.
– Nie mam pojęcia! – odrzekła. – Cały czas tak plecie bez sensu. W takiej małej głowie nie zmieści się przecież zbyt wiele rozumu.
– Ach tak? – Szczurzyca z oburzeniem chwytała powietrze. – To, to...
– Nie słuchaj jej, szczurku! – Lung wstał, wyciągnął długą szyję i otrząsnął się. – Ma zły humor, bo od mgły wilgotnieje jej futro.
– Ot co! – Szczurzyca rzuciła Siarczynce wrogie spojrzenie. – Koboldy zawsze mają zły humor. Jestem na łapkach od wschodu słońca, żeby was ostrzec. I co za to dostaję? – Nastroszyła się z gniewu. – Muszę wysłuchiwać jej futrzastych idiotyzmów!
– Ostrzec? Przed czym? – Siarczynka rzuciła obgryzionym korzeniem o ścianę. – Na muchomory plamiste! Jeśli wreszcie nie przejdziesz do rzeczy, zawiążę ci supeł na ogonie!
– Siarczynko! – Lung gniewnie uderzył pazurem. Niebieskie iskry pofrunęły aż na futro koboldki, gdzie zgasły jak maleńkie spadające gwiazdki.
– No już dobrze! – mruknęła. – Ale od bezustannej paplaniny tego szczura można naprawdę dostać szału.
– Ach tak? To może ktoś mnie wreszcie wysłucha?! – Szczurzyca wyprostowała się, ujęła łapkami pod boki i wyszczerzyła zęby. – Luuudziee idą! – wrzasnęła piskliwym głosem, który odbił się po jaskini głośnym echem. – Ludzie nadchooodzą! Wiesz, co to znaczy, ty buszujący w liściach, żrący grzyby, kudłaty koboldzie?! Idą tuuutaj!!!
Zapadła grobowa cisza. Siarczynka i Lung siedzieli jak skamieniali. Tylko szczurzyca trzęsła się ze złości. Nerwowo poruszała wąsikami i uderzała ogonem w podłogę jaskini.
Lung pierwszy odzyskał głos.
– Ludzie? – zapytał, pochylił się i podstawił szczurzycy łapę, na którą wdrapała się z ciągle obrażoną miną. Lung podniósł ją na wysokość oczu. – Jesteś pewna? – zapytał.
– Absolutnie – odpowiedziała.
Smok opuścił głowę.
– Kiedyś musiało do tego dojść – powiedział cicho. – Wszędzie ich pełno. Wydaje się, że jest ich coraz więcej.
Siarczynka ciągle jeszcze siedziała jak ogłuszona. Nagle podskoczyła i splunęła w ogień.
– Nie wierzę! – krzyknęła. – Nie ma tu nic, czego mogliby chcieć. Zupełnie nic!
– Ha! – Szczurzyca wychyliła się tak mocno, że niemal spadła z pazura Lunga. – Nie gadaj bzdur, przecież sama byłaś między ludźmi. Nie ma rzeczy, których nie chcieliby mieć. Już zapomniałaś?
– Dobrze już, dobrze! – mruknęła Siarczynka. – Masz rację. Są zachłanni i chcą wszystko zagarnąć dla siebie.
– Właśnie tak! – przytaknęła szczurzyca. – I dlatego staram się wam powiedzieć, że idą tutaj.
Smoczy ogień zamigotał. Płomienie zaczęły przygasać, aż zniknęły w ciemnościach, jakby pożarte przez jakieś czarne zwierzę. Tylko jedno było w stanie tak szybko ugasić smoczy ogień: smutek. Smok zionął delikatnie na kamienną podłogę i ogień zamigotał powtórnie.
– To rzeczywiście złe wiadomości, szczurku – powiedział. Pozwolił stworzonku wdrapać się na ramię i ruszył w kierunku wyjścia z pieczary. – Chodź, Siarczynko – powiedział. – Musimy obudzić resztę.
– Ucieszą się, nie ma co! – warknęła Siarczynka, wygładziła futerko i podążyła za Lungiem prosto w mgłę.
ZEBRANIE W DESZCZU
Krzywobrody był najstarszym smokiem w dolinie. Przeżył więcej, niż mógł spamiętać. Choć jego łuski już dawno straciły blask, wciąż jeszcze potrafił ziać ogniem, a młodsze smoki pytały go o radę, ilekroć nie potrafiły rozwiązać jakiegoś problemu. Podczas gdy wszyscy tłoczyli się już przed grotą, Lung budził Krzywobrodego. Słońce zaszło. Nad doliną wisiała czarna, bezgwiezdna noc i ciągle jeszcze lało. Stary smok wyszedł z jaskini i spojrzał markotnie w niebo. Od wilgoci bolały go kości, a od zimna sztywniały stawy. Na jego widok wszyscy cofnęli się z szacunkiem. Rozejrzał się – nikogo nie brakowało, ale Siarczynka była jedynym koboldem wśród zgromadzonych. Ciężko człapiąc i powłócząc ogonem, Krzywobrody ruszył przez mokrą trawę w kierunku skały sterczącej pośrodku doliny niczym omszała głowa olbrzyma. Sapiąc, wspiął się na nią i rozejrzał. Pozostałe smoki patrzyły na niego jak przestraszone dzieci. Niektóre były jeszcze bardzo młode i nigdy nie widziały świata poza doliną. Inne przybyły tu razem z nim z bardzo, bardzo daleka i pamiętały czasy, gdy ziemia nie należała jeszcze do ludzi. Wszystkie przeczuwały nieszczęście i miały nadzieję, że Krzywobrody mu zaradzi. Ale on był już stary i zmęczony.
– Chodź tutaj, szczurku – powiedział zachrypniętym głosem. – Opowiedz, coś widział i słyszał.
Szczurzyca zwinnie wskoczyła na skałę, wspięła się po ogonie Krzywobrodego i przykucnęła na jego grzbiecie. Pod ciemnym niebem było tak cicho, że dało się słyszeć jedynie szum deszczu i lisy polujące w lesie. Odchrząknęła.
– Ludzie nadchodzą! – krzyknęła. – Obudzili swoje maszyny, nakarmili je i wyruszyli w drogę. Są tylko o dwa dni stąd i już wgryzają się w skałę. Wróżki zatrzymają ich na jakiś czas, ale prędzej czy później zjawią się tutaj, bo ich celem jest wasza dolina.
Smoki jęknęły, uniosły głowy i jeszcze bardziej zacieśniły krąg wokół skały, na której stał Krzywobrody. Tylko Lung pozostał nieco z boku. Siarczynka usiadła na jego grzbiecie i zabrała się za suszonego grzybka.
– No, no, szczurku – mruknęła. – Nie dało się tego jakoś delikatniej powiedzieć?
– Co to znaczy?! – krzyknął jeden ze smoków. – Czego oni tu chcą? Przecież tam, skąd przyszli, mają wszystkiego pod dostatkiem!
– Oni nigdy nie mają dosyć – odparła szczurzyca.
– Ukryjemy się i zaczekamy, aż sobie pójdą! – krzyknął inny smok. – Tak jak robiliśmy zawsze, kiedy któryś z nich się tutaj zabłąkał. Oni są przecież ślepi – widzą tylko to, co chcą widzieć: pomyślą, że jesteśmy skałami albo obumarłymi drzewami.
Ale szczurzyca pokręciła głową.
– Już od dawna was ostrzegałam! – krzyknęła cieniutkim głosikiem. – Mówiłam wam ze sto razy, że ludzie się szykują. Ale duzi nie słuchają małych, prawda? – Gniewnie rozejrzała się wokół. – Ukrywacie się przed ludźmi i nie interesuje was, co oni wyprawiają. Szczury nie są takie głupie. My odwiedzamy ich domy. Słuchamy ich rozmów. I stąd wiemy, co chcą zrobić z waszą doliną. – Szczurzyca odchrząknęła raz jeszcze i przeciągnęła łapką po szarych wąsikach.
– A ta znów buduje napięcie – szepnęła Siarczynka Lungowi do ucha, ale smok nie zwrócił na nią uwagi.
– Co zamierzają? – zapytał Krzywobrody zmęczonym głosem. – No powiedzże, szczurze.
Szczurzyca nerwowo podkręcała wąsa. Przekazywanie złych wiadomości naprawdę nie było przyjemne.
– Oni... zatopią waszą dolinę – odpowiedziała z wahaniem. – Niedługo nie będzie tu niczego poza wodą. Wasze pieczary też zostaną zalane, a tamte drzewa – wskazała łapką w ciemność – nie będą wystawały z wody ani na milimetr.
Smoki milcząc, wytrzeszczały na nią oczy.
– To niemożliwe! – powiedział któryś. – Nikt nie może tego zrobić. Nawet my, mimo że jesteśmy więksi i silniejsi niż oni.
– Niemożliwe? – Szczurzyca zaśmiała się kpiąco. – Więksi? Silniejsi? Wy nic nie rozumiecie! Powiedz im, Siarczynko. Powiedz, jacy są ludzie. Może tobie uwierzą. – Urażona, potarła koniuszek nosa.
Smoki spojrzały na Lunga i Siarczynkę.
– Szczur ma rację – powiedziała koboldka. – Nie macie zielonego pojęcia. – Splunęła na ziemię i wydłubała kawałek mchu, który utkwił jej między zębami. – Nie biegają już w zbrojach jak w czasach, gdy na was polowali, ale nadal są niebezpieczni. Są największym zagrożeniem na świecie.
– Głupstwa! – krzyknął wielki, gruby smok. Z lekceważeniem obrócił się plecami do Siarczynki. – Niech te dwunożne stworzenia tylko tu przyjdą! Może szczury i koboldy muszą się ich bać, ale my przecież jesteśmy smokami. Co oni mogą nam zrobić?
– Co mogą wam zrobić? – Siarczynka odrzuciła nadgryzionego grzyba i się wyprostowała. Była bardzo zła, a z bardzo złymi koboldami nie ma żartów. – Przecież nie byłeś jeszcze nigdzie poza tą doliną, ty półgłówku! – wrzasnęła. – Myślisz, że ludzie śpią na kupie liści tak jak ty? Myślisz, że nie są w stanie skrzywdzić nawet muchy, bo sami żyją tylko chwilę dłużej? Myślisz, że nie mają w głowach nic poza jedzeniem i spaniem? Oni nie są tacy, o nie!!! – Siarczynka zaczerpnęła powietrza. – To coś, co czasami przecina niebo nad nami i co ty, głupolu, nazywasz ptakami hałaśnikami, to latające maszyny, które zbudowali ludzie. Mogą rozmawiać ze sobą, mimo że mieszkają na drugim końcu świata. Potrafią tworzyć obrazy, które się poruszają i mówią; robią naczynia z lodu, który się nie topi, a ich domy świecą w nocy, jakby w środku zatrzymały słońce! – Siarczynka potrząsnęła głową. – Umieją robić rzeczy dziwne i paskudne. Jeśli postanowili zalać tę dolinę, to wierzcie mi, na pewno tak się stanie. Musicie stąd uciekać, czy wam się to podoba, czy nie.
Smoki gapiły się na Siarczynkę, nawet ten, który wcześniej odwrócił się do niej plecami. Niektóre spoglądały na otaczające ich góry, jak gdyby już za chwilę maszyny miały przebić czarną skałę.
– Psiakość – mruknęła koboldka. – Ten bufon tak mnie rozzłościł, że wyrzuciłam pysznego grzybka. W dodatku to była gąska niekształtna. Niełatwo znaleźć coś tak smacznego.
Rozeźlona zeszła Lungowi z grzbietu i zaczęła poszukiwania resztek smakołyka w mokrej trawie.
– Słyszeliście! – powiedział Krzywobrody. – Musimy uciekać. – Ociągając się, ze zdrętwiałymi ze strachu kończynami, smoki ponownie zwróciły się w jego stronę. – Dla niektórych to pierwszy raz – ciągnął stary smok – ale wielu z nas już nieraz musiało uciekać przed ludźmi. Tym razem wyjątkowo trudno będzie znaleźć miejsce, które jeszcze do nich nie należy. – Ze smutkiem zwiesił głowę. – I myślę, że takich miejsc będzie coraz mniej. Z każdym cyklem księżyca.
– Tak, ludzie są wszędzie – odezwał się ten, który wcześniej szydził ze słów Siarczynki. – Tylko kiedy fruwam nad morzem, nie widzę w dole ich świateł.
– No to może przyszedł czas nauczyć się żyć razem z nimi! – wtrącił ktoś inny.
Ale Krzywobrody pokręcił przecząco głową.
– Nie – powiedział. – Nie da się żyć razem z ludźmi.
– Ależ da się. – Szczurzyca wygładziła mokre od deszczu futerko. – Psom i kotom to się udaje, myszom i ptakom też, nawet nam, szczurom. Ale wy – przesunęła wzrokiem po smokach – wy jesteście zbyt duże, zbyt mądre, zbyt... – wzruszyła ramionami – zbyt inne! Napędziłybyście im strachu. A to, co przeraża ludzi, to...
– ...to – dokończył stary smok zmęczonym głosem – zostaje zniszczone. Już raz nas niemal wytrzebili, przed wieloma, wieloma wiekami. – Uniósł ciężki łeb i popatrzył na młodszych. – Miałem nadzieję, że zostawią nam przynajmniej tę dolinę. To było nierozsądne.
– Ale dokąd pójdziemy?! – krzyknął któryś ze smoków zdesperowanym głosem. – To jest nasz dom!
Krzywobrody nie odpowiedział. Spojrzał w górę, na nocne niebo, gdzie gwiazdy wciąż ukrywały się za chmurami, i westchnął. Po chwili powiedział zachrypniętym głosem:
– Wracajcie do Skraju Nieba. Trzeba skończyć z tym uciekaniem. Ja już jestem za stary, schowam się w swojej grocie. Ale wam, młodym, powinno się udać.
Młode smoki patrzyły na niego z osłupieniem. Pozostałe podniosły jednak głowy i z tęsknotą spoglądały ku wschodowi.
– Skraj Nieba. – Krzywobrody zamknął oczy. – Góry są tam tak wysokie, że dotykają nieboskłonu. Kryją w sobie jaskinie z kryształu górskiego, a dolina u ich podnóża usłana jest niebieskimi kwiatami. Kiedy byliście dziećmi, opowiadaliśmy wam historie o tym miejscu. Może wydawało wam się, że to tylko bajki, lecz kilkoro spośród nas naprawdę widziało tę dolinę. – Na powrót otworzył oczy. – Urodziłem się tam tak dawno temu, że między tą chwilą a wspomnieniem o niej rozciąga się wieczność. Byłem młodszy niż większość z was, kiedy kuszony bezkresnym niebem opuściłem dolinę. Leciałem na zachód, dalej, coraz dalej. Nigdy więcej nie odważyłem się lecieć w świetle słońca. Musiałem ukrywać się przed ludźmi, którzy brali mnie za diabelskiego ptaka. Chciałem wrócić, lecz nie udało mi się odnaleźć drogi powrotnej. – Stary smok znów spojrzał na swoich młodszych braci. – Szukajcie Skraju Nieba! Powróćcie między jego bezpieczne szczyty, a być może już nigdy więcej nie będziecie musieli uciekać przed ludźmi. Jeszcze ich tu nie ma – wskazał głową na ciemne wierzchołki – ale przyjdą. Czuję to od dawna. Uciekajcie! Uciekajcie stąd! Jak najszybciej.
Znów zapanowała cisza. Z nieba siąpił delikatny jak pyłek deszcz. Siarczynka, chroniąc się przed zimnem, ukryła głowę w ramionach.
– Dziękuję bardzo – szepnęła do Lunga. – Skraj Nieba. To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Staremu się śniło, ot co.
Lung milczał, w zamyśleniu spoglądając w górę na Krzywobrodego. Nagle zrobił krok do przodu.
– Hej! – syknęła przerażona koboldka. – Co zamierzasz? Nie rób głupstw!
Ale Lung nie zwracał na nią uwagi.
– Masz rację, Krzywobrody – powiedział. – Już i tak mam dość ukrywania się i krążenia tylko nad tą doliną. – Spojrzał na pozostałych. – Ruszajmy na poszukiwanie Skraju Nieba! Ruszajmy już dziś. Księżyc przybiera, trudno o lepszą noc.
Odsunęli się od niego, jakby nagle postradał zmysły. A Krzywobrody się uśmiechnął. Po raz pierwszy tej nocy.
– Jesteś jeszcze dosyć młody – stwierdził.
– Ale wystarczająco dorosły – odparł Lung, podnosząc głowę nieco wyżej. Był niemal tego samego wzrostu co stary smok. Tylko rogi miał krótsze, a jego łuski połyskiwały srebrem w świetle księżyca.
– Chwila, chwila, momencik! – Siarczynka w zawrotnym tempie wdrapała się na szyję Lunga. – Co to za brednie? Może z dziesięć razy w życiu wyfrunąłeś za tamte wzgórza. Czy ty – rozłożyła łapki, wskazując na leżące wokół góry – masz pojęcie, co leży dalej? Nie możesz tak po prostu pofrunąć w świat ludzi, szukając miejsca, którego być może wcale nie ma!
– Siedź cicho, Siarczynko – warknął smok.
– Ani mi się śni! – fuknęła koboldka. – Przyjrzyj się reszcie. Czy wyglądają, jakby mieli ochotę na małe fru-fru? Nie. Więc daj sobie spokój. Jeśli zjawią się tu ludzie, to na pewno uda mi się znaleźć dla nas jakąś jaskinię!
– Powinieneś jej posłuchać! – odezwał się jeden ze smoków i podszedł do Lunga. – Skraj Nieba istnieje tylko w marzeniach Krzywobrodego. Świat należy do ludzi. Jeśli się schowamy, zostawią nas w spokoju, a jeżeli naprawdę tu przyjdą, przegonimy ich, gdzie pieprz rośnie!
Wtedy szczurzyca wybuchnęła piskliwym i głośnym śmiechem.
– A próbowałeś kiedyś przepędzić morze? – krzyknęła. Ale smok jej nie odpowiedział.
– Chodźcie! – rzekł do pozostałych, po czym odwrócił się i w strugach padającego deszczu poczłapał do swojej jaskini. Wszyscy, jeden za drugim, podążyli za jego przykładem. W końcu zostali tylko Lung i stary smok.
Krzywobrody sztywno zszedł z kamienia i spojrzał Lungowi prosto w oczy.
– Rozumiem, że myślą, że Skraj Nieba to tylko sen – powiedział. – Są dni, kiedy mi też się tak wydaje.
Lung potrząsnął głową.
– Znajdę go – powiedział i rozejrzał się wokół. – Nawet jeśli szczurzyca się myli i ludzie zostaną tam, gdzie są teraz, to musi przecież istnieć takie miejsce, gdzie nie będziemy musieli się kryć. A kiedy je znajdę, wrócę po was. Wylecę jeszcze tej nocy.
Stary smok pokiwał głową.
– Odwiedź mnie w mojej jaskini, zanim wyruszysz – poprosił. – Opowiem ci wszystko, co jeszcze pamiętam. Nawet jeśli to niewiele. Nie mogę dłużej stać na deszczu, w przeciwnym razie jutro nie ruszę moich starych kości.
Z trudem poczłapał do swojej groty. Lung został sam ze szczurzycą i Siarczynką, która z niezbyt zadowoloną miną siedziała na jego grzbiecie.
– Półgłówek! – zaklęła cicho. – Zgrywa się na bohatera. Kto to słyszał, żeby szukać czegoś, czego nie ma? Phi!
– Co tam mamroczesz? – Lung odwrócił do niej głowę.
Wtedy Siarczynka nie wytrzymała.
– Ciekawe, kto będzie cię budził o zachodzie słońca?! – krzyknęła. – Kto cię będzie chronił przed ludźmi, śpiewał ci kołysanki i drapał za uszami?
– No, ciekawe, kto? – zapytała ironicznie szczurzyca. Wciąż jeszcze siedziała na skale, na której wcześniej stał stary smok.
– Oczywiście, że ja! – fuknęła Siarczynka. – Nie mam innego wyjścia, do stu lejóweczek miskowatych!
– O nie! – Lung odwrócił się z takim impetem, że Siarczynka o mało nie zsunęła się z jego mokrego grzbietu. – Nigdzie nie lecisz.
– A niby dlaczego? – Koboldka skrzyżowała ręce z urażoną miną.
– Bo to jest niebezpieczne.
– Wszystko mi jedno.
– Przecież nie cierpisz latania. Robi ci się niedobrze.
– Przyzwyczaję się.
– Będziesz tęsknić za domem!
– Za czym? Myślisz, że będę czekać, aż mi ryby obgryzą łapki? O nie, lecę z tobą.
Lung westchnął.
– No dobrze – mruknął. – Możesz lecieć. Tylko nie narzekaj, że cię ze sobą wziąłem.
– To cię akurat nie ominie – powiedziała szczurzyca. Zachichotała i zeskoczyła ze skały na mokrą trawę. – Koboldy są szczęśliwe tylko wtedy, gdy mogą sobie ponarzekać. Ale teraz chodźmy odwiedzić starego smoka. Jeśli masz zamiar wyruszyć dziś w nocy, to nie zostało ci zbyt wiele czasu. A już na pewno nie masz czasu na kłótnie z tym stukniętym grzybojadem.
RADY I OSTRZEŻENIA
Kiedy przyszli do jaskini, Krzywobrody leżał przy wejściu, wsłuchując się w szum deszczu.
– Nie zmieniłeś zdania? – zapytał, kiedy Lung położył się obok na kamiennej podłodze.
Młody smok pokręcił głową.
– Ale nie lecę sam. Siarczynka wybiera się ze mną.
– Proszę, proszę. Stary smok przyjrzał się koboldce. – To dobrze. Może okazać się bardzo przydatna. Zna ludzi, ma bystry umysł, a jej gatunek jest bardziej nieufny niż nasz. Na pewno ci to nie zaszkodzi w podróży. Jedynym problemem może okazać się jej wilczy apetyt, ale powinna przyzwyczaić się do niedojadania.
Siarczynka z niepokojem spojrzała na swój brzuszek.
– Słuchajcie zatem – ciągnął Krzywobrody – pamiętam niewiele, obrazy często nakładają się na siebie, ale jednego jestem pewien: musicie lecieć w najwyższe góry świata, które leżą daleko na wschodzie. Tam szukajcie Skraju Nieba. Rozglądajcie się za łańcuchem pokrytych śniegiem szczytów, otaczających dolinę niczym kamienny pierścień. A co do rosnących tam niebieskich kwiatów... – Krzywobrody przymknął oczy – ...nocą ich zapach gęstnieje w zimnym powietrzu tak, że można go niemal posmakować. – Westchnął. – Ach. Moje wspomnienia są wyblakłe i jakby spowite mgłą, ale to przepiękne miejsce. – Głowa opadła mu na łapy, zamknął oczy, a jego oddech stał się ciężki. – Było coś jeszcze – mruknął. – Księżycowe oko. Nie mogę sobie przypomnieć.
– Księżycowe oko? – Siarczynka pochyliła się nad nim. – Co to jest?
Krzywobrody potrząsnął jednak tylko sennie głową.
– Nie mogę sobie przypomnieć – sapnął. – Strzeżcie się – jego głos stał się tak cichy, że ledwo można go było zrozumieć – strzeżcie się Złotego. – Z jego paszczy wydobyło się chrapnięcie.
Lung podniósł się, zamyślony.
– O co mu mogło chodzić? – zapytała zaniepokojona Siarczynka. – Dalej, budzimy go!
Ale Lung pokręcił głową.
– Niech śpi. Wydaje mi się, że i tak nie powiedziałby nam więcej, niż usłyszeliśmy.
W ciszy opuścili pieczarę. Kiedy smok uniósł głowę, na niebie po raz pierwszy tej nocy pokazał się księżyc.
– No proszę – powiedziała Siarczynka, uniósłszy łapkę. – Przynajmniej już nie leje. – Nagle uderzyła się w czoło. – Na purchawki i strzępiaki ziemiste! – Gładko zjechała z grzbietu Lunga. – Muszę jeszcze spakować prowiant! Kto wie, w jakich beznadziejnych i bezgrzybnych miejscach przyjdzie nam lądować. Zaraz wracam. Ale – pogroziła swoim futrzastym palcem – niech ci przypadkiem nie przyjdzie do głowy startować beze mnie.
Po tych słowach zniknęła w ciemności.
– Niewiele wiesz o celu swoich poszukiwań, Lung! – rzekła przez nos zaniepokojona szczurzyca. – Nie potrafisz kierować się gwiazdami, a Siarczynka jest najczęściej tak zajęta jedzeniem, że myli południe z północą, a księżyc z gwiazdą wieczorną. Nie. – Szczurzyca pogładziła się po bródce i spojrzała na smoka. – Wierz mi, potrzebujecie pomocy. Mam kuzyna, który rysuje mapy. To bardzo szczególne mapy. I choć może nie wie, gdzie znajduje się Skraj Nieba, to na pewno powie ci, gdzie masz szukać najwyższych gór świata. Leć do niego. Co prawda odwiedzenie go nie jest specjalnie bezpieczne, bo... – szczurzyca zmarszczyła czoło – ...mieszka w dużym mieście, ale myślę, że powinieneś zaryzykować. Jeśli się pospieszysz, dotrzesz tam w dwie noce.
– Miasto? – Siarczynka wynurzyła się z mgły niczym duch.
– A niech to, musisz mnie tak straszyć?! – krzyknęła szczurzyca. – Tak, mój kuzyn mieszka w ludzkim mieście. Kiedy zostawicie za sobą morze i będziecie lecieć nad lądem dalej na wschód, na pewno go nie ominiecie. Jest ogromne, sto razy większe niż ta dolina, pełne mostów i wież. Mój kuzyn mieszka w starym spichlerzu nad rzeką.
– I wygląda tak jak ty? – spytała Siarczynka, wpychając sobie kilka liści do buzi. Na grzbiecie miała wypchany po brzegi plecak: łup z wycieczki do świata ludzi. – Prawda, wy, szczury, wszystkie wyglądacie tak samo: szare, szare, szare.
– To bardzo praktyczny kolor! – prychnęła szczurzyca. – W przeciwieństwie do twoich idiotycznych plam. Ale mój kuzyn jest biały, biały jak śnieg, i bardzo tego żałuje.
– Skończcie z tymi kłótniami – odezwał się Lung i spojrzał w niebo. Księżyc stał już wysoko. Jeśli chciał wyruszyć jeszcze tej nocy, musiał się pospieszyć. – Wsiadaj, Siarczynko – powiedział. – Czy może powinniśmy wziąć szczurka, żebyś miała z kim się sprzeczać?
– Nie, dziękuję! – Przerażona szczurzyca zrobiła kilka kroczków do tyłu. – Nie ma potrzeby. Wystarczy, że znam świat z opowieści. Tak jest znacznie bezpieczniej.
– Ja się przecież nigdy nie kłócę – burknęła Siarczynka z pełną buzią, wdrapując się na smoczy grzbiet. – Te spiczastonose stworzenia są po prostu strasznie delikatne.
Lung rozłożył skrzydła, a koboldka szybko złapała się zęba biegnącego przez cały grzbiet grzebienia.
– Uważaj na siebie, szczurzyco – powiedział smok, pochylił szyję i czule trącił małe zwierzątko pyskiem. – Przez jakiś czas nie będę mógł cię bronić przed dzikimi kotami. – Po tych słowach zrobił krok do tyłu, odbił się od wilgotnej ziemi i mocno uderzając skrzydłami, uniósł się w powietrze.
– O nie! – pisnęła koboldka i zacisnęła łapki tak, że rozbolały ją futrzaste palce.
Lung wznosił się coraz wyżej w ciemne niebo, a zimny wiatr gwizdał Siarczynce w spiczastych uszach.
– Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – mruknęła. – Chyba że kiedyś wyrosną mi pióra. – Ostrożnie łypnęła w dół. – Nikt – mruknęła. – Nikt nie wystawi nawet głowy z jaskini na pożegnanie. Pewnie wylezą dopiero wtedy, kiedy woda podejdzie im pod same brody. Hej, Lung! – krzyknęła do smoka. – Z przodu, za wzgórzami, znam jedno ładne miejsce. Może byśmy tam zostali?
Ale Lung nie odpowiedział.
Po chwili czarne szczyty oddzieliły go od ojczystej doliny.