Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Magiczna przygoda niezwykłego krawca
Hen marzy o zostaniu krawcem zaklęć, wszywającym magię w ubrania, jak jego babcia. Niestety w mieście powstaje coraz więcej wielkich fabryk krawieckich i przez to mniejsze firmy zaczynają borykać się z ogromnymi problemami. Wujek chłopca musi zamknąć swój niezwykły sklep, a rodzinna katastrofa jest coraz bliżej.
Czy chłopcu uda się odkryć nowy rodzaj ściegu i ocali rodzinę od bankructwa?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 298
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Kate Shaw – która pomogła mi właściwie wykroić tę historię – z miłością i wdzięcznością.
szywanie zaklęć nie jest takie proste – powiedziała babcia i na dużym sosnowym stole roboczym rozłożyła żakiet. Uszyty był z aksamitu, w ciemnym odcieniu zieleni lasu o północy. Miał wysoki kołnierz, szerokie ramiona i trzy błyszczące, wysadzane małymi kamyczkami guziki tuż nad talią. – Z drugiej strony to być może najłatwiejsza rzecz na świecie.
Hen pogładził dłonią materiał. Zawsze, gdy dotykał aksamitu, włoski na szyi stawały mu dęba. Choć tym razem być może z nerwów.
– Jesteś pewna, Buniu, że to ja powinienem wszyć ten ścieg? – zapytał.
Babcia nie wyglądała, jakby dręczyły ją jakiekolwiek wątpliwości.
– Oczywiście. Przecież potrafisz. To już będzie twoje czwarte ubranie, prawda?
Hen skinął głową i przełknął ślinę.
– Ale… to tylko… tylko tak dla wprawy? – upewnił się, przyglądając się z niepokojem żakietowi.
– Nie. To dla pani Place. Zdaje się, że to prezent dla jej córki.
Hen spojrzał na babcię, a potem znów na żakiet.
– Czyli… to prawdziwe zamówienie dla klienta…
– I co w związku z tym?
– No… a jeśli ja… – Urwał.
– Jeśli coś sknocisz? – dokończyła babcia, a Hen kiwnął głową.
Chłopak dobrze wiedział, że jeśli przy wszywaniu zaklęcia coś pójdzie nie tak, wyciąganie nitek i zaczynanie wszystkiego od początku rzadko pomagało. Widział ubrania, które znikały, całkiem się pruły, raz nawet jedno z nich stanęło w płomieniach – do tej pory na ścianie pozostały po tym wydarzeniu ślady przypalenia.
– Cóż, skarbie, jeśli coś źle zrobisz, to trudno. – Babcia wzruszyła ramionami. – W końcu uczymy się na błędach. Poza tym potrzeba ci więcej praktyki, jeśli chcesz wystawić swój strój na Targach Gildii. – W jej oczach pojawiły się psotne iskierki.
– Skąd wiesz?
Babcia zachichotała.
– Widziałam ulotkę przyczepioną do ściany w twoim pokoju.
– A więc mogę wziąć udział w Targach Gildii?
– Porozmawiamy o tym później. A teraz powiedz mi, od czego zaczniesz?
Hen wziął głęboki wdech, odłożył na bok kwadrat materiału, na którym ćwiczył ściegi, i rozejrzał się po pracowni. Choć mieściła się w suterenie, przez wysokie okna wychodzące na ogród na tyłach domu do środka wpadało mnóstwo światła. Podłoga wyłożona była dużymi płytkami w kolorze kremowym, ściany pokryto drewnianą boazerią, pomalowaną na jasnozielony kolor. Szerokie parapety okienne były puste, z wyjątkiem jednego, na którym stała niewielka gliniana figurka Hestii – patronki krawców. W jednej dłoni bogini trzymała motek przędzy, w drugiej – igłę z czubkiem skierowanym w niebo. Wiele osób wierzyło, że to właśnie Hestia stworzyła świat, zszywając ze sobą wszystkie jego elementy. Przyszyła gwiazdy do nieba, a do drzew liście, uszyła każdy kamyk i każdą muszelkę na plaży, uprzędła też każdą duszę. To ona czuwała nad pracownią.
Mała gliniana figurka należała do rodziny Danellich, odkąd wyruszyli z Wysp Scyllijskich daleko na wschód do Ingle i założyli sklep w Sparrow Down.
– Przed wszyciem nowego zaklęcia trzeba pomodlić się do Hestii. To przynosi szczęście – powiedział chłopiec, zerkając na babcię.
Ta potaknęła, a potem pochyliła głowę i po chwili jej usta zaczęły poruszać się w cichej modlitwie. Hen przyłączył się do niej, modląc się o powodzenie, o to, by nici się nie rwały, a szwy były mocne i właściwe.
– Co teraz? – zapytała babcia. – Wiesz, nie może się skończyć na modlitwie. Hestia nie wykona za ciebie całej pracy, skarbie.
No tak, babcia zawsze to mówiła.
– Teraz… muszę się upewnić, że mam wszystko, czego potrzebuję – odparł Hen.
– To też. A jest jeszcze jedna rzecz, zanim pozbierasz wszystkie swoje przydasie. Zapomniałeś? – Babcia się uśmiechnęła i głową wskazała kąt pracowni, gdzie na grubej wystającej ze ściany belce wisiała do góry nogami jak odpoczywający leniwiec rodzinna owłóczka imieniem Marjorie.
No tak! Jak mógł o tym zapomnieć!
– Trzeba nakarmić Marjorie! – zawołał Hen i sięgnął po pęczek marchewek do specjalnego koszyczka na przysmaki dla owłóczki, który trzymali pod ławą.
Ciało Marjorie pokryte było mięciutką białą sierścią, przez co owłóczka wyglądała jak unosząca się na letnim niebie chmurka. Runo rosło bardzo szybko i zapewniało rodzinie Danellich ciągłe dostawy mocnej przędzy.
Chłopiec zbliżył się do zwierzątka. Duże ciemnozielone oczy, jakby wyrzeźbione w marmurze, mrugnęły do niego. Szeroki pyszczek, który sprawiał, że Marjorie zawsze wyglądała, jakby się uśmiechała, jeszcze mocniej się rozszerzył.
Hen powiesił marchewki obok owłóczki i wyciągnął dłoń, żeby podrapać ją za wijącymi się po obu stronach głowy rogami. Wilgotne nozdrza rozdęły się, gdy zwierzątko wyczuło zapach ulubionego smakołyku. Marjorie wydała z siebie zabawny dźwięk, coś co brzmiało jak: „hu, hu, hu”. Babcia zawsze mówiła, że w ten sposób owłóczka chichocze.
Następnie chłopiec zebrał wszystkie materiały, których potrzebował do wykonania czekającego go zadania.
– Dobra, mocna nić – mruknął pod nosem i pospieszył, żeby wyjąć motek bawełny z kredensu ustawionego na drugim końcu pracowni, w pobliżu prowadzących do sklepu schodów.
Ściegi rodziny Danellich od zawsze wykonywane były białą lub czarną nicią. Czasami, w naprawdę bardzo rzadkich przypadkach, używano złotej nici, ale zwykle było to zbyt kosztowne, nawet dla najbogatszych klientów zakładu Danellich.
– Teraz igły – znów szepnął do siebie i sięgnął do małej komódki, w której znajdowały się igły o różnych kształtach i rozmiarach.
Trzymane były w etui z miękkiego filcu, każda na swoim miejscu, starannie wbita w materiał. Były tam igły z mosiądzu, brązu i miedzi, a także cynowe, srebrne i złote, bo do wszywania różnych zaklęć wymagane były odmienne ich rodzaje. Hen otworzył etui i z pietyzmem umieścił je obok leżącego na stole żakietu. Zdawał sobie sprawę, że igły są w jego rodzinie od pokoleń i dlatego są bardzo cenne.
– Jeszcze to. – Sięgnął po małe nożyczki, których używano do przycinania sterczących nitek.
Chłopiec odetchnął głęboko, a potem usiadł przy stole, wpatrując się w zgromadzone przedmioty.
– Bardzo dobrze – podsumowała babcia. – A teraz to, co najważniejsze. – Wstała i ruszyła w stronę kredensu.
Gdy przechodziła przez pracownię, powietrze wypełniło metaliczne pobrzękiwanie, zupełnie jakby ktoś potrząsał dziesiątkami dzwoneczków. Dźwięki wydawały klucze, które babcia zawsze nosiła przy sobie, mocno przypięte srebrnym klipsem do opasującego ją w talii paska. W skład zestawu wchodziły klucze do sklepu i mieszkania oraz do różnych szafek i szafeczek, które się w nich znajdowały. Te odgłosy nieodmiennie kojarzyły się chłopcu z Bunią, podobnie jak jej śmiech lub zwyczaj nucenia do przebojów lecących ze stojącego w pracowni radia.
Babcia wyjęła duży miedziany klucz i otworzyła kredens, a następnie wyciągnęła ze środka pudełko.
Było proste, pozbawione ozdób i nie wyróżniało się niczym szczególnym prócz niewielkiej litery D – jak Danelli – na wieczku. Jednak to, co kryło się w środku, było prawdopodobnie najbardziej niezwykłą i magiczną rzeczą w całym świecie Hena. Babcia ostrożnie postawiła pudełko obok zgromadzonych przez chłopca przyborów do szycia, następnie spośród kluczy wybrała najmniejszy, równie niepozorny jak pudełko, które miał otworzyć. Hen usłyszał kliknięcie zamka i babcia uniosła wieko. Ostrożnie sięgnęła do środka, po czym wyjęła księgę, której strony i okładka wykonane były w całości z tkaniny.
Księga stanowiła najwspanialszą z ich rodzinnych pamiątek, cenniejszą od stojącej na parapecie figurki Hestii, a nawet od złotych nici albo srebrnych igieł. W rodzinie Danellich przekazywano ją sobie z pokolenia na pokolenie.
Podobnie jak wszystkie przechowywane w warsztacie ubrania, księga zawinięta była w kilka warstw nieskazitelnie białej bibuły, którą babcia delikatnie odsunęła pomarszczonymi dłońmi. Wreszcie wyjęła księgę i podała ją Henowi. Była grubsza niż bochenek chleba i bardzo szeroka.
Ściegi wewnątrz księgi nie przypominały mocnych regularnych szwów, które służą do zszywania fragmentów ubrania. Nie przypominały też ściegów hafciarskich używanych, by wyszywać piękne kwiaty, listki, ptaszki, wszystko to, czym moda każe ozdabiać kołnierzyki i mankiety. Te ściegi kryły w sobie wspomnienia starożytnych zaklęć. To były ściegi magiczne.
Takie ściegi przydają ubraniu wyjątkowych właściwości. Na przykład letnia sukienka lub koszula dzięki nim zapewniają właścicielowi chłód w upalny dzień, a ścieg świecący sprawia, że ubranie lśni niczym księżyc na niebie i mieni się jak gwiazdy. Tego typu cuda można było znaleźć w magicznych ściegach rodziny Danellich. To był ich sekret, tym wyróżniały się ich ubrania i dzięki temu firma działała nieprzerwanie już od prawie czterystu lat.
Czasem tworzone były nowe ściegi, gdy stare zaklęcia przestawały działać lub zaczynały mieć inną moc niż na początku. Mniej więcej w każdym pokoleniu ród Danellich wymyślał nowy ścieg magiczny. Babcia uwielbiała eksperymenty, ale jeszcze nie dodała własnego ściegu do księgi.
– Chciałabym to zrobić, zanim skończy mi się nić! – żartowała. Jednak była dość skryta i nigdy nie ujawniła chłopcu, nad czym pracuje.
Hen otworzył księgę i ostrożnie przewrócił strony. Ściegi ułożone były koliście, wyglądały jak kręgi na wodzie, a gdy przechyliło się głowę, zaczynały przypominać pajęczynę, bo pomiędzy okręgami przeszyć wbudowane były inne, na podobieństwo szprych rowerowych.
– Dlaczego te szwy są ważne? – Babcia wskazała długą igłą szwy łączące kręgi.
– Odstępy między nimi sprawiają, że ściegi zaklęć są wyjątkowe. To one określają rodzaj magicznego ściegu i tak naprawdę decydują, jakie własności będzie miało ubranie.
– A gdzie należy wszyć ścieg? – kontynuowała egzamin babcia.
– To zależy od tego, jaki to jest ścieg i jaki typ ubrania. Na przykład chłodzący albo ogrzewający ścieg wszywa się w dwóch miejscach, z przodu i z tyłu. Jeden powinien być trochę mniejszy, a drugi większy, ale oba dość duże.
– A skąd będziesz wiedział, że zaklęcie zostało rzucone?
– Stąd, że ściegi prawie znikną... a przynajmniej klient nie będzie ich widział. My tak, jeśli będziemy wiedzieć, gdzie szukać, bo błyszczą pod światło – odparł Hen z dumą.
Babcia się rozpromieniła.
– Dziś wszyjesz zaklęcie ochronne w ten zielony żakiet – powiedziała. – To ma być ochrona na czas podróży.
Hen dobrze wiedział, że w księdze znajdzie wzory kilku rodzajów zaklęć ochronnych. Musiał teraz wybrać właściwy ścieg do zaklęcia, które miało być wszyte w strój podróżny. Przewracając strony, pominął zaklęcie miłosne wszyte w suknię ślubną Królowej Olbrzymów i zaklęcie latające, które teraz działało tylko w obuwiu – wcale nie sprawiało, że ktoś latał, ale pozwalało lepiej sobie radzić na parkiecie tanecznym. Pominął zaklęcia ogniowe, które pozwalały rozgrzać piżamy i koszule nocne, zaklęcia chłodzące letnie ubrania oraz lekkie zaklęcia, które sprawiały, że ubrania dłużej były czyste i świeże. W końcu dotarł do zaklęć ochronnych. Pierwszego z nich babcia używała jedynie w ubraniach szytych dla kobiet spodziewających się dziecka oraz w ubrankach dla noworodków. Przy drugim wyhaftowano czarny krzyżyk, który wskazywał na to, że zaklęcie już nie działa. Nikt nie wiedział, czemu niektóre zaklęcia po prostu przestawały działać, niekiedy po kilkuset latach.
Hen był pewien, że trzecie zaklęcie ochronne było tym właściwym, idealnie nadającym się do ubrań podróżnych. Ścieg sprawiał, że niezależnie od aury osobie noszącej ubranie z tym zaklęciem nie było ani za ciepło, ani za zimno, do tkaniny nie przyczepiał się brud, a gdyby użytkownik na przykład wypadł za burtę statku, jeśli pływał po morzu, ubranie zadziałałoby jak kamizelka ratunkowa. Kiedyś przodkowie Hena wszyli ten ścieg w mundury całego scyllijskiego batalionu.
Hen podniósł księgę, żeby pokazać ścieg babci i upewnić się w swoim wyborze.
Uśmiechnęła się z aprobatą.
– Bardzo ładnie. A teraz cię zostawiam, pójdę przygotować herbatę. Myślę, że Lottie kupiła dla nas jakieś pyszne bułeczki!
Babcia odwróciła się i wyszła z pracowni, nucąc coś pod nosem. Hen został sam i wbił wzrok w zielony żakiet. Odetchnął głęboko, przysunął ubranie bliżej siebie i przytrzymując tkaninę jedną dłonią, w drugą chwycił igłę i zaczął wyszywać zewnętrzny pierścień zaklęcia.
Kiedy skończył, zobaczył, że na stole czekają na niego bułeczka i filiżanka z herbatą. Babcia usiadła przy kominku, wyciągnęła druty, kłębek czerwonej wełny i zajęła się dzierganiem jednego ze swoich szalików. Robiła co najmniej dwa w każdym tygodniu i rozdawała je klientom, przyjaciołom i rodzinie. On miał już takich sześć.
Ich spojrzenia się skrzyżowały.
– No i jak ci idzie? – zapytała babcia.
Hen się zarumienił.
– Chyba skończyłem – odparł.
– Popatrzmy.
Babcia wstała i podeszła do stołu roboczego. Zsunęła z nosa okulary, chuchnęła na nie i przetarła rąbkiem swetra, a potem z powrotem włożyła na nos. Dopiero teraz pochyliła się i zaczęła uważnie przyglądać się pracy Hena. Miała zaciśnięte usta i zmarszczone czoło, a Hen nie miał pojęcia, co myślała o jego ściegu. Zaczął liczyć w myślach.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
– No, nie tak źle mój chłopcze, a właściwie to zupełnie dobrze! – Starsza pani się rozpromieniła.
– Naprawdę?
Rozmowę przerwał hałas: dobiegające od schodów uderzenia drzwi o ścianę, potem taki dźwięk, jakby coś upadło, i jeszcze kilka nieparlamentarnych słów, których babcia zabroniła Henowi używać. Na schodach pojawiła się Lottie, wierna, trochę roztrzepana asystentka babci. Zbiegła na dół tak szybko, że jej fartuch aż zafurkotał, mało nie połamała sobie nóg. Była o kilka lat starsza od Hena, chuda, wysoka i niezwykle ruchliwa. Pomagała w sklepie i przy szyciu, czasem też w domowych obowiązkach. Widowiskowo przeskoczyła ostatnie dwa stopnie i wylądowała na podłodze pracowni, nie przestając przeklinać.
– Lottie! – zwróciła jej uwagę babcia, próbując zachować spokój. – Uważaj, bo skręcisz sobie kark!
– Przepraszam, pani Danelli – powiedziała Lottie, prawie nie mogąc złapać tchu. – Ale niech pani lepiej przyjdzie zaraz do sklepu!
Babcia podniosła się ze stołka i uśmiechnęła się do dziewczyny.
– Co, kasa się znowu zablokowała? Mówiłam ci, wystarczy walnąć mocno młotkiem w stół od spodu, a zaraz zacznie działać.
Lottie pokręciła głową, na jej policzkach rozlewały się rumieńce.
– Nie… to… to pan Bertrand.
– Co pan Bertrand? Dzwoni?
Lottie pokazała na sufit i się skrzywiła.
– Jest na górze? – zapytała coraz bardziej zaintrygowana babcia.
Lottie w milczeniu skinęła głową i odgarnęła niesforną grzywkę z oczu.
Wujek Bertie ostatnio rzadko odwiedzał sklep, chyba że wpadał ze „wścibską wizytą”, jak to określała babcia. Jednak nie oczekiwali jego przyjazdu przez co najmniej kilka następnych miesięcy.
Co więc tu robił?
en popędził za Lottie, babcia również, choć ona aż tak się nie spieszyła. Chłopiec jednak chciał mieć to już za sobą. Wujek Bertie prowadził dwa sklepy oferujące wszywanie zaklęć w Hampston, lecz odwiedzał ich w Sparrow Down kilka razy w roku, aby, jak to mówił, „mieć oko na różne rzeczy”. Henowi zawsze wydawało się, że wujek lubi po prostu pojawić się znienacka, wzbudzić panikę i ustawiać wszystkich po kątach przez całe popołudnie. Oddychali z ulgą, gdy wracał do Hampston.
– Bertie jako najstarszy pewnego dnia przejmie firmę – wyjaśniała babcia. – Twoi rodzice niestety nie są zainteresowani prowadzeniem sklepu. A twój wuj ma głowę do liczb, to mu trzeba przyznać.
Choć babcia wciąż była właścicielką zakładu Danellich, w ostatnich latach pozwoliła wujkowi Bertiemu na zajmowanie się niektórymi sprawami, tak by sama mogła mieć więcej czasu na szycie. Cieszyła się tą możliwością, wyjaśniając, że to właśnie lubi robić najbardziej. Na razie wujek jednak wcale aż tak nie wtrącał się do spraw związanych z prowadzeniem sklepu, pozwalał im działać po swojemu.
– Twój wujek nie mógł się doczekać, kiedy stąd wyjedzie. Zawsze uważał, że Sparrow Down to miejsce, które się nie liczy, jest zbyt małe, żeby mógł tu zrealizować wszystkie swoje talenty. Zawsze pragnął obsługiwać najznakomitszych klientów w Hampston – mawiała babcia do Hena, a potem podnosiła wysoko nos i zaczynała się przechadzać po pokoju, wypinając pierś, co chłopiec kwitował salwami śmiechu.
Hen pokonał ostatni stopień schodów i przeszedł do dużego korytarza znajdującego się na tyłach domu. Dwoje drzwi po jednej stronie prowadziło do dwóch przymierzalni, były też schody wiodące na dwa piętra, gdzie mieszkali chłopiec i jego babcia, dalej korytarz prowadzący do urządzonego na parterze budynku sklepu. Ciężka zielona zasłona, która miała zapewnić klientom prywatność, została odsunięta i Hen zobaczył sylwetkę wujka Bertiego odcinającą się na tle dużego okna. Wujek przesuwał palcem po jednej z gablot. Hen przez chwilę zapragnął pomodlić się do Hestii, żeby gablota została tego ranka odkurzona przez Lottie!
Gdy biegł, aby przywitać się z wujkiem, usłyszał dźwięk jadącego przy Beacham Terrace tramwaju, dlatego krzyknął głośno i z największą pogodą ducha, na jaką potrafił się zdobyć:
– Cześć, wujku Bert…
Głos uwiązł mu w krtani, bo wujek Bertie nie był sam. Towarzyszyła mu ciocia Lucia i Connie, kuzynka Hena, która była trochę młodsza od niego. A przecież… była środa po południu. W dodatku gromadkę gości otaczały walizki i kufry podróżne. Czyżby wybierali się na wakacje?
– Ach, Henrytonie! Nareszcie jesteś! Mój Boże, chłopcze, co ty masz na sobie?
Wujek Bertie był jedyną osobą, która nalegała, żeby nazywać go pełnym imieniem. Chłopca to irytowało. Teraz wujek wpatrywał się w jego kamizelkę. Kiedy Hen to zauważył, rozpromienił się.
– Podoba ci się? Zrobiłem ją ze starej marynarki, która i tak była do wyrzucenia. Spójrz! –Odwrócił się, żeby wujek mógł podziwiać tył kamizelki. – Te patchworkowe łaty powstały z trzech rodzajów czerwonego sztruksu!
– Widzę, widzę – odparł wuj, lecz nie wyglądał na kogoś, na kim jego dzieło zrobiło wrażenie.
– Uważam, że kamizelka jest śliczna – powiedziała ciocia Lucia, pociągając nosem i uśmiechając się smutno.
Wyglądała dość blado (co sprawiało zresztą, że wydawała się jeszcze piękniejsza). Miała zaczerwienione oczy, a do ust przyciskała koronkową chusteczkę. Czyżby płakała? Hen nie znosił, gdy dorośli płakali. Pamiętał, że tuż po tym, gdy zmarła jego druga babcia, znalazł mamę dosłownie zalaną łzami. Dziwnie się wtedy poczuł, zupełnie jakby świat wywrócił się do góry nogami.
– Dziękuję, ciociu. Cześć, Connie.
Kuzynka nie odpowiedziała. Cóż, właściwie to wcale się nie znali. Może w całym życiu spędzili ze sobą w sumie jakieś dwie godziny.
Hen nie mógł się powstrzymać, żeby znów nie spojrzeć na porządne brązowe walizki ustawione wzdłuż lady.
– Czy… hm… przyjechaliście z wizytą? – zapytał ostrożnie. Tylko właściwie po co mieliby tu nocować, skoro Hampston znajdowało się zaledwie o godzinę drogi samochodem, a gdyby już chcieli nocować poza domem, mieli przecież tę ogromną willę na pełnych zieleni przedmieściach Richwood?
Goście zaczęli niespokojnie dreptać w miejscu i coś wymamrotali pod nosem, ale nie dosłyszał, bo do sklepu właśnie weszła babcia. Bystrym jak u orła wzrokiem szybko omiotła pomieszczenie. Lottie krążyła przy łukowatym przejściu do sklepu, zachowując dystans.
– Hen, kochanie, może byś zabrał ciocię i Connie na górę i przygotował dzbanek świeżej herbaty? – powiedziała babcia głosem łagodnym, ale nieznoszącym sprzeciwu. To nie była sugestia.
– Dobrze, chodźcie, nastawię wodę – odparł niechętnie Hen i poprowadził ciocię i kuzynkę korytarzem w kierunku schodów idących na górę.
Idąc, mogli podziwiać na ścianie zdjęcia i obrazy przedstawiające członków rodu Danellich, dziadków, pradziadków, prapradziadków… i tak dalej. Babcia nazywała to miejsce galerią. Na samym szczycie schodów wisiał portret Domenica Danellego, pierwszego krawca zaklęć, syna czarownika, który wspaniałe zaklęcia ojca zmienił w magiczne ściegi. Domenico był bystry i od razu się domyślił, jaki tkwi w nich potencjał. To on założył pierwszy zakład i sklep, prawie czterysta lat temu. Ta historia była jedną z pierwszych, jakie Hen usłyszał w dzieciństwie. Większość innych krawców zaklęć musiała kupić, wybłagać, a nawet ukraść ściegi, którymi się posługiwali. Ale nie rodzina Danellich. Oni mieli własne, zupełnie wyjątkowe ściegi.
Każdy członek rodu marzył, aby jego portret zawisł na ścianie galerii. Mógł być wtedy pewien, że dobrze mu w życiu poszło, a nawet osiągnął coś naprawdę wyjątkowego. Oczywiście i Hen tego pragnął. Kiedy był mały, rysował autoportrety na kartkach z bloku, a potem przyczepiał je na ścianie, obok innych portretów wiszących w galerii, co zachwycało i rozbawiało jego rodziców i babcię.
Zaprowadził ciocię i Connie do salonu, a sam pospieszył do kuchni na półpiętrze, żeby nastawić wodę na herbatę. Kiedy już czajnik stał na gazie, przechylił się przez balustradę, próbując dosłyszeć cokolwiek z prowadzonej na dole rozmowy. Jednak babcia i wujek Bertie musieli rozmawiać nieprawdopodobnie cicho, bo choć zwykle stąd bardzo dobrze słyszał, o czym mówi się w sklepie, to teraz dochodziły do niego tylko stłumione dźwięki.
Nagle usłyszał kaszlnięcie. Odwrócił się gwałtownie.
Za nim stała Connie. W dłoniach trzymała kapelusz, a jej przycięte do ramion włosy błyszczały jak skórka kasztana.
– Moja mama prosi o szklankę wody – powiedziała grzecznie, choć zabrzmiało to tak, jakby zwracała się nie do kuzyna tylko do kelnera.
Hen poczuł, że się rumieni.
– Och, jasne – odparł i pobiegł do kuchni, gdzie stojący na gazie czajnik właśnie zaczął gwizdać.
Pięć minut później babcia, Lottie i wujek Bertie dołączyli do nich na górze. Hen zauważył, że przekręcili tabliczkę wiszącą na drzwiach sklepu tak, iż obwieszczała, że lokal jest zamknięty. Sklep Danellich zamknięty o tej godzinie! Cóż, cokolwiek się działo, musiało to być coś naprawdę ważnego. W salonie było cicho, jeśli nie liczyć dźwięków dobiegających z Beacham Terrace – delikatnego pomruku rozmów ludzi robiących zakupy, odgłosów przetaczających się po torach tramwajów i od czasu do czasu stukotu wozów konnych.
Wszyscy trzymali w dłoniach filiżanki, ale nikt z nich nie pił, nikt też nie powiedział ani słowa. Tak naprawdę każdy wydawał się skupiać na tym, żeby na nikogo nie patrzeć. W końcu babcia powiedziała głosem najbardziej pogodnym, na jaki było ją stać:
– Hm… ponieważ Bertie i ja uważamy, że interesy ostatnio nie idą najlepiej… my wszyscy… musimy postarać się ze wszystkich sił rozwiązać ten problem.
„Czy naprawdę jest aż tak źle?” – zastanawiał się Hen. Późną zimą i wczesną wiosną do sklepu zawsze przychodziło mniej klientów, a babcia i Lottie były zajęte przygotowaniem kolekcji wiosennej i letniej, ta praca zresztą była już prawie na ukończeniu. Sprzedaż zaraz ruszy z kopyta, przecież zawsze tak było.
– Te przeklęte fabryki Peppera wyrastają wszędzie jak grzyby po deszczu i podcinają nam skrzydła – dodał wujek Bertie.
Hen widział kilka reklam Niedrogiej Mody Tiberiusa Peppera w lokalnej gazecie. Niedroga moda, coś podobnego! Tak naprawdę produkowane masowo ubrania magiczne wcale nie były dużo tańsze od szytych ręcznie. Zakład Danellich zawsze starał się produkować różne kolekcje i wiele strojów miało bardzo rozsądne ceny. Ich klientami byli zarówno lordowie i bogate damy, jak i rolnicy czy robotnicy. Babcia zawsze była dumna z tego, że szyją ubrania, na które pozwolić sobie mogą dosłownie wszyscy.
– I dlatego – kontynuowała babcia – musimy… połączyć siły. – Uśmiechnęła się do Hena.
– Wszyscy będziemy tu teraz pracować? – zapytał Hen, czując, jak jego umysł próbuje to wszystko jakoś scalić.
– Tak! – odparł wujek Bertie takim tonem, jakby to był wspaniały pomysł.
– Ale co z twoimi sklepami? – zapytał chłopiec.
Wujek Bertie zarumienił się lekko i pociągnął za wykrochmalony kołnierzyk.
– Podpisaliśmy umowy najmu z nowymi firmami – odparł szybko, nie patrząc na niego, tylko przez okno.
– Wszystko przez tę epidemię zaklęciojadków – powiedziała szybko Connie, ale umilkła, bo wujek Bertie spojrzał na nią surowo.
– Tak dla jasności… wszyscy będziemy tu… nie tylko razem pracować… ale i mieszkać? – spytał Hen, bo znów przypomniały mu się ustawione w rzędzie walizki.
Wujek Bertie się wyprostował.
– Dokładnie tak, Henrytonie. Jak jedna wielka szczęśliwa rodzina! Czyż to nie będzie cudowne? W końcu to przecież firma rodzinna. – Oczy wujka Bertie przesunęły się w stronę biednej Lottie, która siedziała przy drzwiach do salonu na rozklekotanym stołku i wierciła się tak, jakby sama miała zaklęciojadki w majtkach.
Hen nie był pewien, co ma myśleć o tym, że oni wszyscy będą tu mieszkać. Wujek Bertie potwornie dużo gadał, ale w sumie był w porządku. Ciocia Lucia zawsze była miła i piekła najlepsze na świecie ciasteczka, a Connie na razie wydawała się nieszkodliwa. Zresztą chodziła do jakiejś bardzo ekskluzywnej szkoły w Hampston, więc raczej nie będzie jej zbyt często widywał.
Może więc nawet będzie fajnie, jeśli zatrzymają się tu na jakiś czas? Hen tęsknił za rodzicami, którzy mieli w tej rodzinie status czarnych owłóczek, bo w ogóle nie interesowali się ubraniami, projektowaniem mody ani szyciem. Oboje byli naukowcami i przez większość czasu dużo podróżowali, prowadząc różne badania. Dlatego mieszkał tylko z babcią i to sprawiało, że czasem czuł się trochę samotny. A to mieszkanie śmiało mogło pomieścić więcej osób. Babcia mówiła mu, że tu, w Beacham Terrace, stały kiedyś ogromne domy bogaczy, pełne antycznych mebli i krzątającej się na piętrach służby. Co prawda teraz większość z nich została zamieniona na mieszkania i biura, albo jak u Danellich sklepy z częścią mieszkalną na górze, ale pokoje na wyższych piętrach zachowały dawną przestronność, nadal pobrzmiewał w nich duch poprzedniej epoki.
– Jestem zmęczona – powiedziała nagle ciocia Lucia. – Chyba potrzebuję drzemki.
– Ależ oczywiście, moja droga – odrzekła babcia, podrywając się na nogi. – Na razie możesz położyć się w pokoju Betsy i Hectora, ja w tym czasie pościelę wam w waszym pokoju.
– Henrytonie – wtrącił wujek Bertie. – Może byś tak poszedł po nasze bagaże? Taki silny chłopak jak ty na pewno da sobie z nimi radę. Zresztą… – wujek rozejrzał się po pokoju – Lucy ci pomoże.
– Ona ma na imię Lottie – powiedział Hen.
Dziewczyna zrobiła się cała czerwona i wydała z siebie zduszone jęknięcie. Przy wujku Bertrandzie zawsze wydawała się zdenerwowana i trudno ją było za to winić.
Gdy wszyscy odstawili filiżanki z niedopitą, zimną już herbatą i ruszyli do swoich zadań, wujek się rozpromienił.
– No, to ja pójdę na dół, żeby rzucić okiem… dobrze? Sprawdzę, czy wszystko jest w porządku, i tak dalej – powiedział, kołysząc się na piętach.
Hen chwycił Lottie za rękę i pociągnął ją przez drzwi na półpiętro.
– Chodź już, LUCY! – Wyszczerzył się złośliwie.
Zrobili dwie rundki, za każdym razem wnosząc kolejne bagaże. Lottie tak się zmęczyła, że musiała usiąść. Była blada i drżała z wysiłku.
– Możesz już iść do sklepu, ja zajmę się resztą walizek – zaproponował Hen.
Chwycił pozostałe bagaże i znów ruszył po sześćdziesięciu stopniach w górę, starając się nie tupać zbytnio, bo zdawał sobie sprawę, że ciocia Lucia odpoczywa z wilgotnym kompresem na czole w pokoju jego rodziców, w którym zaciągnięto zasłony, żeby gościowi nie przeszkadzało światło. Na chwilę zatrzymał się na półpiętrze, przy drzwiach do jednej z dwóch wolnych sypialni, w której miała spać Connie. Pokój od zawsze wypełniony był pudłami, a żadne z dwóch łóżek nigdy nie było pościelone, przynajmniej odkąd pamiętał. W drugim wolnym pokoju, w którym zapewne będą teraz spali ciocia z wujkiem, stały większe łóżko i potężna stara szafa. Ukrył się w jej wnętrzu w swoje ostatnie urodziny podczas gry w sardynki.
Hen wszedł na chwilę do pierwszej sypialni. Jego kroki odbijały się echem od niepokrytej dywanem ani wykładziną drewnianej podłogi. Nagle zdziwił się, bo zobaczył, że Connie już tam jest. Stała na tle dawno niemytego okna i wpatrywała się w zabudowania Beacham Terrace. W sumie był to całkiem przyjemny widok – na małe podwórka i ogrody przylegające do domów i sklepów. Hen zobaczył, że na jednym z łóżek leży komplet pościeli oraz koc.
– Pewnie nie jest tu tak ładnie jak w twoim pokoju w tamtym domu – powiedział Hen.
Kiedyś podczas wizyty w Richwood widział przez uchylone drzwi, jak wygląda sypialnia Connie. Było w niej mnóstwo zabawek i książek. Ten pokój musiał wydawać się jej okropny. Biedna Connie.
– Potrzebujesz czegoś? Dodatkowego koca albo poduszki?
Connie nic nie odpowiedziała, tylko nadal wpatrywała się w okno.
– Connie?
Nadal milczała.
– Och, tak, mój drogi braciszku, to naprawdę miło z twojej strony, że pytasz – odpowiedział sam sobie Hen, próbując naśladować sposób, w jaki mówiła Connie, a nawet brzmieć jeszcze bardziej wytwornie.
Dziewczynka wciąż nie wypowiedziała ani słowa, więc odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. To nie miało sensu.
– On wszystko stracił…
Connie mówiła tak cicho, że Hen przez chwilę nie był pewien, czy naprawdę usłyszał jej głos. Zatrzymał się i odwrócił.
– Ale kto? I co stracił? – zapytał.
– Mój tata – wyjaśniła, wciąż prawie szeptem. – Sklepy, dom w Richwood. Już nas na niego nie stać. Wszystko przepadło.
Hen obejrzał się za siebie, bojąc się, że Connie wyjawia mu tajemnice, których zdradzać nie powinna, i że ktoś z dorosłych może usłyszeć ich rozmowę. Ale bardzo chciał dowiedzieć się czegoś więcej.
– Co masz na myśli? To chyba… tylko przejściowe problemy? – Hen poczuł, że z nerwów zaciska mu się żołądek. – Bunia mówiła, że chodzi tylko o to, aby połączyć nasze zakłady. Że… chodzi o konsolidację.
– Cóż, to jedno z tych wyrażeń, które używają dorośli, a tak naprawdę to nic nie znaczy – powiedziała z przekąsem Connie. – Przywykłam do takich słów. Od dawna nie jest dobrze, Hen. Tata zamknął sklep przy Thornton Arcade pod koniec zeszłego roku, a sklep przy Carlyle Row w zeszłym tygodniu, po tym jak zaklęciojadki zniszczyły większość naszych zapasów magazynowych. Wpadliśmy w straszne długi, dlatego musiał sprzedać dom.
– Sprzedać? – Hen rozdziawił usta. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Wujek Bertie powiedział owszem, że teraz będą tu mieszkać i pracować wspólnie… ale nie, że już na zawsze!
Connie w końcu się odwróciła i spojrzała na niego.
– Wiem, Hen, że nasza obecność tutaj to dla ciebie okropna niedogodność, ale wierz mi, ja też nie szaleję z radości, że będę tu mieszkać. Wyświadczmy więc sobie przysługę i zejdźmy sobie z drogi, dobrze?
Znów się odwróciła. Jej ramiona delikatnie się teraz poruszały. Hen bez trudu poznał, że Connie płacze.
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Spell Tailors
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Natalia Galuchowska
Redakcja: Katarzyna Sarna
Korekta: Urszula Pitura, Natalia Galuchowska
Projekt okładki i skład: Kamil Pruszyński
Text © James Nicol 2022
Illustration © Jenny Zemanek 2022
Copyright © 2023 for the Polish edition by Świetlik, an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © 2023 for the Polish translation by Joanna Jagiełło
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-464-1
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik