Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mała Anastazja trafia do domu ciotki, która hoduje dzieci na organy. Litewska nastolatka, przemycona do Stanów i zmuszona do prostytucji, wyobraża sobie wilki, które pożrą starych mężczyzn zmuszających ją do fellatio. Kobieta robi sztuczną inseminację siostrze, a wcześniej zapewnia jej chwilę rozkoszy. Wszyscy naznaczeni przez życie, niedoskonali, pełni smutku, a jednocześnie niewinni.
Krawędź to brutalny, prowokujący i odważny zbiór opowiadań o świecie skupionym na ciele, bólu i pożądaniu. Lidia Yuknavitch jest kronikarką niesamowitości, wydobywa z niej przemoc, cierpienie, odrazę, miłość i troskę. Oddaje głos tym, którzy balansują na krawędzi upadku i odkupienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 173
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Tytuł oryginału angielskiego Verge. Stories
Projekt okładki Agnieszka Pasierska
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Copyright © 2020 by Lidia Yuknavitch
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2021
Copyright © for the Polish translation by Kaja Gucio, 2021
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Karolina Iwaszkiewicz
Korekta Justyna Żebrowska, Karolina Górniak-Prasnal
Skład Alicja Listwan / d2d.pl
Cytat z Burzy Williama Shakespeare’a na s. 104 w przekładzie Leona Ulricha; cytat z Hamleta na s. 111 w przekładzie Józefa Paszkowskiego.
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8191-260-0
Ta książka jest dla Andy’ego Mingo, miłości mojego życia.
Dziękuję, że zawsze znajdujesz mnie w przestrzeniach pomiędzy rzeczami.
W wodzie pływaczka czuje się nieważka. Błękit basenu wypełnia jej uszy, unosi ciało i odcina ją od świata. To jej ulubiony stan. Na lądzie oddycha z trudem.
Ponoć nie miała jeszcze dwóch lat, kiedy woda przyciągnęła ją po raz pierwszy. Pewnego popołudnia podczas rodzinnego wyjazdu nad Morze Śródziemne zeszła z pomostu, zanim ktokolwiek zdążył to zauważyć, i wpadła do wody jak kamień. Jej siostra, starsza o pięć lat, wskoczyła za nią i wyciągnęła ją z powrotem na powierzchnię. Uśmiechniętą, wcale się nie topiła. Pływaczka nic z tego nie pamięta – to po prostu barwna rodzinna opowieść.
Tyle że całe jej dzieciństwo jest jak jedna długa opowieść, której nie ma ochoty słuchać. Z tych, od których zaczyna ściskać w piersi.
Woli pływać niż robić cokolwiek innego. Woli codziennie pływać niż przypomnieć sobie choćby jedną chwilę z dzieciństwa. Nie pamięta nawet kształtów budynków w swojej okolicy. Dom to roztrzaskana cegła w jej gardle.
W holu przy drzwiach do jej pokoju wisi jedno rodzinne zdjęcie, zrobione podczas dawno zapomnianego spotkania. Pomiędzy krewnymi o twarzach bez uśmiechu są puste miejsca, w których powinni stać pozostali. Wujek. Kuzynka. Brat albo ciotka. Jak gdyby rodzina po kawałku znikała, ciało za ciałem.
Nie ma na świecie niczego, co kochałaby bardziej niż wodę, może z wyjątkiem twarzy siostry. Czasami w nocy głaszcze zmarszczkę, która pojawia się między jej brwiami, kiedy ma koszmary, co odkąd nadjechały czołgi, zdarza się często. A siostra delikatnie wodzi palcami po małżowinie jej ucha, żeby pomóc jej zasnąć, gdy ze strachu przed ostrzałem z moździerzy do późna nie może zmrużyć oka. Siostra to jej lina ratownicza. Dwie dziewczyny, które trzymają się razem, by przeżyć.
Jej samej nigdy nie śnią się koszmary. Zamiast tego ma wodne wizje. Jak gdyby woda do niej mówiła.
Ruszaj rękami, jakbyś była wolna od grawitacji. Otwórz usta, jeśli chcesz, ale nie oddychaj tak, jak na lądzie; zamknij oczy i przypomnij sobie ten błękit, którym można oddychać. A potem je otwórz. Teraz możesz oddychać pod wodą. Wszyscy możemy. Wszyscy to robiliśmy. Zanim zaczął się czas. Teraz pozwól, żeby twoje ciało przestało unosić się na powierzchni i zanurzyło się w wodzie. Kiedy dotrzesz na dno oceanu, dotknij stopami piasku, odzyskaj ciężar i wstań. Teraz możesz iść, dokąd chcesz. Towarzyszą ci rozgwiazdy i żółwie. Tuż obok przepływa elektryczny węgorz wygięty w literę S, pokryty żółtymi i niebieskimi cętkami. Spójrz na swoje ręce. Potrafisz wyobrazić sobie płetwy? Rozstaw szeroko palce. Był taki czas, zanim pojawiły się palce, ręce, nogi. Zanim na lądzie rozwinęło się życie. W oceanie nie ma samotności. Jest tylko wodna życiośmierć. Bujna życiośmierć.
W rodzinie powtarzało się jeszcze jedną opowieść – o tym, jak trenerzy zauważyli ją, kiedy młóciła wodę w hotelowym basenie, całkiem sama. Właśnie tak dostała się do drużyny pływackiej. Zanim ziemia się zapadła i z nieba zaczął padać metal. Jeśli gdzieś była woda, ona ją znajdowała. Hotelowy basen w kształcie nerki obok supermarketu, morze na wakacjach, basen na zbombardowanym osiedlu, wypełniony do połowy wodą pełną liści, ziemi i pyłu, a kto wie, może i krwi – ale jej było wszystko jedno. Mogła pływać wszędzie. Pływanie sprawiało, że świat znikał.
Dzięki pływaniu pływaczka czuje się żywa. Mięśnie niosą ją przez wodę, oddech nadaje rytm, serce bije. Jedyne osoby, z którymi czuje więź, to inni pływacy. Nie potrzebują języka, żeby się porozumieć. Pod wodą wszystkie ciała wyglądają na spokrewnione, mają taki sam kształt, poruszają się w tym samym rytmie, przecinają fale, różne i jednakowe zarazem.
Czasami chciałaby pływać cały dzień i całą noc i nigdy nie wracać do domu.
Ale potem przychodzi chwila, kiedy zmienia się wszystko, co wiąże się z basenem i tym, co przeżywała na basenie. Lekcje coraz częściej są odwoływane, na kilka tygodni, ale wciąż piszą do siebie z koleżankami na czacie i rozmawiają o zwykłych sprawach. Dzieciaki zazwyczaj nie zauważają zmian, po prostu chcą spędzać czas z przyjaciółmi, być normalne. Ale są też ostrzeżenia. Zawsze były ostrzeżenia, ale tego dnia mama zabrania jej iść do szkoły i na trening.
Tego popołudnia, gdy ramiona bolą ją od niepływania, z nieba dobiega świst, później zapada ogłuszająca cisza, a potem bomba rozwala prawie cały dach i jedną ścianę basenu. Giną dwie pływaczki, jej koleżanki. Ich bezwładne ciała unoszą się na powierzchni wody, a później toną. Nie zbliżą się już o kolejną długość do swojej przyszłości.
Po tym, jak śmierć wkroczyła w jej życie i zabrała wodę, myśli tylko o tym, by dostać się do morza.
W jej wodnej wizji ocean, który jest pod wszystkimi rzeczami, przelewa się z szumem przez kości i szczątki statków i morskich stworzeń, i ciała mężczyzn i kobiet, i dzieci, i zwierząt, i rafy koralowe kwitnące i umierające, i plastik, i ropę, i dymy wulkanów… wszystko płynie, wszystko jest częścią wszystkiego. Całe cywilizacje obok nowych ławic ryb, nowych gatunków, coraz głębszych znaczeń. Fotosynteza i jej brak, a jednak życie i coraz więcej życia. Pod wodą śmierć rzeczy ustępuje miejsca życiu rzeczy. Nie ma murów ani dróg, ani ogrodzeń, ani państw, ani bomb, tylko cyrkulacja wód, prądy morskie, siła Coriolisa. Fale przyciągane i odpychane przez Słońce i Księżyc. Morze, które do ciebie mówi. Cofa się i wzbiera. Tworzy i niszczy, i odtwarza w nieskończonych falach.
Kiedy razem z siostrą wyjeżdżają z kraju, wiedzą już o niebezpieczeństwach tej podróży. Jej rodzice wiedzą. Wszyscy wszędzie wiedzą. Opowieść o tym, jak wyjechać, narodziła się, zanim przyszły na świat. Nocne rozmowy krewnych i kochanków, i przyjaciół, i nieznajomych o rozdarciu w związku z wyjazdem. Jej myśli krążą chaotycznie wokół martwych koleżanek i zbombardowanego basenu, wokół wszystkiego, przez co nie może pływać. Ma takie same pragnienia jak inne dzieci. Chce pływać. Mieć przyjaciół. Chodzić do szkoły. Nie głodować. Nie umrzeć. Zaciska zęby.
Więc kiedy ona i jej siostra wyjeżdżają, wyjazd ma już swoją opowieść. Dołączą do fali innych wyjeżdżających. Dotrą lądem do Turcji, następnie przez Morze Egejskie do Grecji, a z Grecji w dwadzieścia dwa dni do Niemiec. Nieważne, skąd są ci ludzie, skąd pochodzą ich ciała. Liczy się tylko to, że będą podróżować razem, jak nowy organizm, który powstał w chwili wyjazdu, mieszanina języków, lęków i pragnień. Jak nowy gatunek, który wychodzi z wody na brzeg.
Na Morzu Egejskim, o zmierzchu, kiedy ponton zaczyna się chybotać, jak tyle innych na świecie, wszyscy są tak spragnieni, że sól i łuszcząca się skóra oblepiają im twarze i zbierają się wokół ich oczu i ust. Pozostali pasażerowie są nastolatkami, w tym samym wieku co ona i jej siostra, ale też o wiele młodsi; jest dwoje bardzo małych dzieci, trochę starszych. Są wobec siebie zawzięcie życzliwi, okazują sobie gwałtowne współczucie, które może utrzymać ich przy życiu, jeśli tylko nie pozwolą mu zatonąć. Kiedy ponton zaczyna się wywracać, pływaczka przez chwilę myśli, że wygląda jak przekrzywiona fotografia rodzinna, jak gdyby cały świat się przechylił i ludzie zaczęli wypadać z kadru do morza. Przygląda się uważnie ich twarzom, tej rodzinie obcych, a potem znów patrzy na wodę.
Najtrudniejsza część: wszyscy widzą brzeg w oddali, ale ona widzi po ich twarzach, że żadne z nich nie pływa tak dobrze, by do niego dotrzeć.
W swojej wodnej wizji pływaczka czuje przyciąganie.
Niektórzy czują takie przyciąganie, kiedy znajdą się na głębokiej wodzie. Przyciąganie, o którym się nie mówi. Takie przyciąganie przychodzi do ludzi, których życie jest zbyt ciężkie. Ludzi, których życie przełamuje opowieść i zmierza tam, dokąd inni boją się iść. To przyciąganie jest jednocześnie chłodne i ciepłe; oddaje ciało historii; jest jak wody płodowe, tylko silniejsze. Ci, którzy je odczuwają, schodzą trochę niżej, trochę głębiej opadają pod wodę. Rozluźniają ręce i nogi, zamykają oczy i z nadludzkim spokojem wstrzymują oddech. Taki spokój ogarnia tych, którzy jako dzieci wierzyli, że potrafią oddychać pod wodą. Ci, którzy czują to przyciąganie, doświadczają wówczas jednej z dwóch rzeczy. Jedni miotają się aż do wycieńczenia, a następnie, gdy woda wypełnia to, co było ich oddechem, tak jak przed narodzinami, poddają się i nieruchomieją. Przyciąganie żyje w każdym z nas inaczej.
Inni z kolei otwierają oczy pod wodą i nagle czują impuls do działania, znacznie silniejszy niż oddech, i młócąc rękami i kopiąc, wracają na powierzchnię i wielkim haustem wciągają powietrze do płuc. Ci walczą o życie.
Zdejmuje buty. Jej siostra też. Ściąga spodnie. Siostra robi to samo. Zsuwa się do wody. Siostra zsuwa się za nią. Dwie pływaczki, które nauczyły się pływać, zanim umiały chodzić.
Pływaczka mierzy wzrokiem dystans, jej głowa kołysze się na powierzchni morza jak boja. Przeciętny człowiek uznałby go za o wiele za duży – dla reszty pasażerów jest przerażający, jak decyzja, żeby utonąć – ale jej wydaje się jak najbardziej możliwy do pokonania. Odwraca się i patrzy na siostrę. Widzi w jej oczach, że dadzą radę. Unosi się w miejscu, kreśli rękami ósemki, bez wysiłku porusza nogami, jest pewna swojego ciała. Potrafią dopłynąć do życia. Wyciąga dłoń i wygładza jej brwi.
A potem odnajdują liny pontonu i przywiązują je sobie do kostek.
Płyną z fenomenalną pewnością, dają z siebie wszystko, ciągną za sobą pozostałych. Piękne ciała pływaczki i jej siostry, potężne przyciąganie wody pod nimi, przyciąganie oczu i serc tych na pontonie, żywiących nadzieję wbrew nadziei, i przyciąganie wielkiego złego świata, który szaleje wokół nich, przyciąganie do…
Ta opowieść nie ma zakończenia.
To my posyłamy dzieci na morze.
Kiedy Anastazja Radavic miała osiem lat, na pół roku przeszczepiono jej całą lewą dłoń do kostki, tuż nad stopą.
Dłoń obciął kombajn na polu pszenicy. Anastazja pracowała z rodziną na roli od piątego roku życia, więc uważano ją za sprawną robotnicę, ale wystarczyło, że odwróciła wzrok na trzy sekundy, gdy maszyna akurat mijała rządek, w którym razem z innymi dzieciakami pracowała z rękami nisko nad ziemią, i doszło do tragedii. Dłoń była zbyt poharatana, żeby ją przyszyć od razu, więc lekarze przeszczepili ją do kostki, żeby się najpierw zagoiła – dość ryzykowna operacja nawet dla najlepszych specjalistów na świecie. Lekarze w jej stronach byli często przyjezdni, ściągali tu ćwiczyć najnowsze techniki, bo pacjentów nie brakowało, a obostrzeń właściwie nie było. Pół roku później przyszyli dłoń z powrotem do nadgarstka. Potrzeba było kilku operacji, by powróciło do niej czucie, różowiała stopniowo, w miarę jak poprawiało się ukrwienie, aż w końcu Anastazja odzyskała w niej trochę władzy. Ale nigdy nie zapomniała, jak to wyglądało, kiedy dłoń wyrastała z nogi. Dwie części jej ciała złączone ze sobą w sposób, w jaki nigdy nie powinny zostać złączone. Pamiętała, jak leżąc w szpitalnym łóżku, wpatrywała się w tę dłoniostopę i zastanawiała się, czy zdradzają sobie nawzajem sekrety.
Nocami pozostałe dzieci w państwowym szpitalu popiskiwały cicho jak zwierzęta i zasypiały z płaczem, niektóre mniej lub bardziej porzucone. Anastazja spędziła tam wiele miesięcy. Myślała o swojej przytwierdzonej do nogi ręce – kojarzyła jej się z szympansami, z tym, jak biegają, opierając się wierzchem dłoni o ziemię i chwytając się różnych rzeczy stopami, żeby zwiększyć przyczepność. Jej sny zapełniły się naczelnymi; wyobrażała sobie, jak sama biegnie w ten sposób.
Wiedziała ze szkoły, że w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Rosjanie wykorzystywali makaki w programie kosmicznym Bion. Zapamiętała nawet ich imiona: Abrek i Bion, Wiernyj i Gordyj, Drioma i Jerosza, Żakonia i Zabijaka, Krosz i Iwasza, Łapik i Multik. Nie przeżył tylko Multik, odszedł pod narkozą podczas biopsji.
Spędziła w szpitalu prawie dwa lata i o swojej fascynacji małpami opowiadała każdej pielęgniarce, która chciała jej słuchać. Jedna z nich przemyciła dla niej książkę Jane Goodall, zachodniej prymatolożki – tytuł brzmiał Moje życie z szympansami – i niewielką pluszową małpkę. Anastazja schowała książkę w bezpiecznym miejscu, pod swoim cienkim poplamionym materacem.
Kiedy ręka zagoiła się na tyle, na ile to było możliwe, Anastazja została wypisana do domu. Książkę schowała za paskiem, na plecach. Maskotki – której dała na imię Goodall – nie ukrywała; to była zabawka, nikt nie zwracał na nią uwagi. Anastazja została wysłana do dalekiej ciotki, która zgodziła się ją przyjąć, gdy nie pojawił się nikt z najbliższej rodziny. („Po co mi na gospodarstwie dziewczyna z jedną ręką? – powiedział ponoć jej ojciec. – U nas nic, tylko ciężka praca”). Dołączyła do siedemnaściorga innych dzieci.
Tak się składało, że ta daleka ciotka („Czy na pewno ciotka?” – zastanawiała się Anastazja) zarabiała na życie ciałem. Większość dzieci była jej („Czy na pewno?” – zastanawiała się dziewczynka). Ciotka szczyciła się tym, że żadnego z nich nie zabrała śmierć ani nic innego. Były w różnym wieku, od niemowlęcia przy piersi do czternastoletniego chłopaka. Ale ciotka się starzała, więc nadchodził czas, by rozejrzeć się za nowym przedsięwzięciem.
Anastazja nie wróciła już do szkoły, ale za to szybko zaczęła pobierać nauki w nowym domu. Już pięciolatki dowiadywały się o sprawie, która była niezmiernie ważna dla ich przetrwania – tak przynajmniej mówiła im ciotka. Ciało ludzkie, uczyła, ma osiem narządów, które można przeszczepić do innego ciała: płuca, wątrobę, serce, nerki, trzustkę i jelito cienkie. Tkanki, w tym skórę, kość, ścięgna, chrząstki, rogówki, zastawki i naczynia krwionośne, również się przeszczepia. Niektóre organy, na przykład wątrobę, można oddawać po kawałku. Sperma, mleko, komórki jajowe, włosy. Każda część ciała ma swoją wartość.
Po odliczeniu działki pośrednika do dostawczyni organów trafiało około czterech procent ceny, którą płaci biorca. Niby niedużo, ale pomnożone przez siedemnaścioro pracowników to już coś. Wystarczy, żeby kupić nową lodówkę, piec czy samochód, wystarczy, żeby wszystko raz na zawsze zmienić.
Anastazja szybko odnalazła się w domu ciotki dzięki temu, że nie użalała się nad sobą (zrezygnowała z tego luksusu, kiedy po raz pierwszy zobaczyła, jak ojciec jednym ciosem posyła matkę na drugi koniec pokoju) i zaklepała sobie miejsce do spania w dużym pokoju, tuż przy piecu, we wpuszczonej w kamienną ścianę wnęce, której prawdopodobnie używano dawniej przy gotowaniu albo do trzymania w cieple jedzenia, dzieci, kur czy kto wie, czego jeszcze. Wcisnęła Goodalla w kąt za słomą i zrobiła sobie posłanie ze starych koców i gazet, trochę podobne do gniazd szympansów, o których czytała w książce Jane Goodall. To było dobre miejsce dla dziecka i pluszowej małpki: bezpieczne, ciepłe, blisko drzwi, na wypadek gdyby musiały uciekać.
Dzieci nie wydawały się poruszone jej przybyciem, wchłonęły ją po prostu w swój zbiorowy organizm. Wyjątek stanowił najstarszy chłopiec, Kirył, który uznał, że jest warta jego gniewu – może dlatego, że była nowa i kaleka, z tą ledwie działającą ręką. Dzieci, które idą przez życie w stadzie, potrafią rozpoznać słabszych.
Ulubiona zabawa Kiryła polegała na zabieraniu i chowaniu Goodalla. Z czasem Anastazja nauczyła się szybko znajdować małpkę; wystarczyło zadać sobie pytanie: co zrobiłby z czyjąś ukochaną rzeczą chłopiec, któremu odebrano dzieciństwo i który nigdy nie zaznał miłości? Wymyślane przez niego kryjówki były oczywiste, czasem nawet trochę smutne.
Ale pewnego dnia Goodallowi przytrafiło się coś zupełnie innego. Anastazja szukała go właśnie pod drewutnią, kiedy Kirył wyszedł zza rogu, trzymając małpkę za rękę nad jej głową. Rzuciła się po nią, ale jej nie złapała. Kirył zaśmiał się i zabrzmiało to jak śmiech dziecka, które staje się mężczyzną. A potem wyjął ogromne metalowe nożyce – takie, jakich używają kowale – i przeciął rękę Goodalla w nadgarstku. Stał z dłonią maskotki w uniesionej ręce, a jego usta wyginały się w uśmiechu jak robak. Oddech uwiązł Anastazji w gardle. Pobiegła do okaleczonej małpki i wyciągnęła ją z błota.
Kirył podsunął jej odciętą pluszową dłoń.
– Jak chcesz, możesz mu to przyszyć do stopy.
Rzuciła się po nią.
Kirył włożył sobie dłoń Goodalla do ust i ją połknął.
Anastazja przepowiedziała sobie w myśli imiona małp kosmonautek: Abrek i Bion, Wiernyj i Gordyj, Drioma i Jerosza, Żakonia i Zabijaka, Krosz i Iwasza, Łapik i Multik. Potem, w myśli i w sercu, przysięgła sobie, że zabije Kiryła.
Przyszło jej to bez trudu. Zwykła transakcja, i tyle.
Później pomyślała, że gdyby udało jej się odzyskać dłoń małpki, to rzeczywiście przyszyłaby ją na chwilę do jej nogi, a dopiero później we właściwe miejsce. Byłby to dowód na to, że wszystko można rozebrać i złożyć z powrotem. Zamiast tego po prostu zaszyła rozcięty nadgarstek.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2021
Wydanie I