Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
39 osób interesuje się tą książką
Aranżowane małżeństwo Collina Andersona z piękną tancerką miało być tylko układem biznesowym otwierającym nowe możliwości dla jego ojca, który razem z nim i młodszym rodzeństwem prowadzi kluby oraz kasyno znane nie tylko w Nowym Jorku.
Wychowywany twardą ręką, bez matki, z wpajanymi przez apodyktycznego rodzica zasadami Collin musiał się zmierzyć z wieloma przeciwnościami.
Mężczyzna miał ożenić się z córką gubernatora Nowego Jorku Claudią Mc'Allister. Miał ją poślubić, rozkochać, ale sam pozostać niewzruszony, ponieważ według Benjamina Andersona miłość zawsze wszystko komplikuje.
Jednak kiedy Collin spotyka piękną tancerkę, od razu przepada. Zresztą nie tylko on. Zauroczona jego osobą Claudia czuje to samo. Razem tworzą zgodny i szczęśliwy związek oparty na szczerym uczuciu do czasu, kiedy intrygi i podejrzenia zmieniają ich życie w koszmar.
Oboje mają nadzieję, że po burzy przyjdzie słońce. Ale przeszłość nie zapomina pomyłek i w najmniej oczekiwanym momencie wyłania się z mroku, by o sobie przypomnieć.
Czy jeden popełniony grzech na zawsze przekreśli przyszłość Claudii i Collina?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 615
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024
Monika Madej
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Kamila Recław
Korekta:
Karina Przybylik
Dominika Kalisz
Karolina Piekarska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Autorka ilustracji:
Natalia Piana (natine_czyta)
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-466-2
COLLIN
– Collin?
– Mhm – mruczę pod nosem skupiony na czynności, którą Claudia od paru minut usilnie mi przerywa zagadywaniem o pierdoły.
– Czy mogłabym pojechać do galerii? Chcę kupić Marthcie prezent urodzinowy.
– Nie możesz zamówić przez internet? – Przeglądam gazetę i kończę śniadanie. Za chwilę mam pojechać z ojcem do jakiegoś człowieka, aby podpisać umowę na dostawę alkoholu. Staruszek od jakiegoś czasu coraz częściej wspomina o tym, że może czas przejść na emeryturę, więc wdraża nas, jak najbardziej się da. Mnie i Nicholasa w kluby, a Matthew w kasyno. Nasz najmłodszy brat nie wydaje się z tego powodu szczęśliwy. Chociaż nie – poprawka. On co do zasady nie jest szczęśliwy.
– Chciałabym coś wybrać, mając możliwość obejrzenia tego na żywo.
– Nie mogę dzisiaj pojechać, więc nie.
– Ale ja przecież umiem prowadzić. Mogę to zrobić sama.
Unoszę wzrok znad gazety i obserwuję stojącą przede mną żonę.
– Albo… – dodaje – z którymś z chłopaków? Z Matthew? Na pewno zechce pomóc.
– Matthew ma ważniejsze sprawy niż zakupy w galerii.
– Chcę pojechać… – mówi cicho, ale widząc, że nic nie wskóra, po chwili wpatrywania się we mnie opuszcza pokornie głowę i patrzy na swoje buty. – W porządku, zamówię. – Po tych słowach znika w głębi domu, a ja mam w końcu czas, żeby skończyć w spokoju śniadanie.
Po parunastu minutach siedzę w aucie i czekam na Nicholasa, który po raz kolejny zaspał. Czasami mam wrażenie, że podczas jego poczęcia najsilniejszy plemnik ojca był najebany. Inaczej nie da się tego nazwać.
– Jestem.
– Kolejny raz spóźniony.
– Przestań robić się jak Pik. Zawsze myślałem, że to na nas mają czekać, a wy dwaj ciągle zerkacie na zegarek. Halo, szczęśliwi czasu nie liczą!
Szczęśliwi może i nie, ale ja ostatnio mam problem z byciem happy. Najgorsze jest to, że trudno mi odpowiedzieć samemu sobie dlaczego. Nie komentując słów brata, ruszam sprzed jego domu i obaj kierujemy się prosto do klubu ojca.
– Wpadacie z Claudią na urodziny Marthy?
– Pewnie tak.
– „Pewnie”? Wiesz, po prostu fajnie by było, gdybyśmy się częściej spotykali, albo przynajmniej one dalej się przyjaźniły? Pamiętasz, jakie były nierozłączne? Gdyby nie Claudia, ja nie poznałbym Marthy.
– No tak – zgadzam się z nim, bo Claudia i Martha przypominały kiedyś bliźniaczki syjamskie, ale czas potrafi spieprzyć nawet najlepsze relacje. Nie tylko te oparte na przyjaźni.
Dziesięć lat wcześniej…
– Chciałbym, żebyś dzisiaj poznał pewną dziewczynę.
– Tato, proszę cię. Nie potrzebuję swatki. – Patrzę na przejeżdżające obok nas z naprzeciwka auta i usilnie staram się nie wkurwić, bo ojcu zachciało się mnie żenić. Nie chcę.
– To córka jednego z radnych, który w przyszłym roku startuje w wyborach i ma ogromne szanse zostać burmistrzem. Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy? – pyta, a ja dobrze wiem. Bez znajomości w tym szarym mieście niewielu ludzi cokolwiek zdziała. – Ona ma dziewiętnaście lat – dodaje. Aha, wszystko jasne. Standardowy schemat. Klasyka. Ożeńmy nasze dzieci, które się nie znają i na pewno się nawet nie polubią, bo my będziemy ubijać interesy. I jeszcze taka gówniara. Co ja będę z nią niby robił? Oglądał bajki? Nie ma mowy.
– Tato…
– Collin – wzdycha.
– Takie dziecko?
– Czy wiek ma jakieś znaczenie? Ja gdybym był młodszy… – zaczyna, a ja czuję, że chyba się zrzygam.
Rozumiem, że dziani, starsi faceci uwielbiają młode kobiety. Mój ojciec wcale nie pozostaje lepszy i najgorsze jest to, że on wcale ich nie szuka. To one go znajdują i gdziekolwiek by nie był, zawsze jakaś go zagada. Zresztą. Nas tak samo. Nicholas, ja, Matthew – każdy codziennie mógłby mieć inną. Nie mówię, że za jakiś czas nie chciałbym w końcu założyć rodziny, ale to chyba jeszcze nie jest moment na stałą relację. A już na pewno nie z jakąś małolatą, córką kumpla ojca.
– To poznaj z nią Nicholasa. On lubi takie klimaty.
– Nicholas i córka burmistrza jako żona? Od razu mnie pochowaj. Swoją drogą, gdzie jest ten gówniarz? Miał jechać z nami.
– Dzwonił, że dołączy. Pomagał przy czymś Pikowi.
Ku mojemu zaskoczeniu wysiadamy przed akademią taneczną. Dość nietypowe miejsce jak na spotkania z partnerami biznesowymi.
– Będziemy tańczyć? Na starość ci odbija?
– Więcej szacunku do mojej osoby. Claudia jest tancerką. Zdobyła kilka nagród. Dzisiaj ma występ i Josephowi zależało, żeby na nim być, a ja nie znalazłem innego terminu na spotkanie z nim. Relacje buduje się powoli i stopniowo, a nie na hura. Ona jest jego oczkiem w głowie. Zaciśniesz zęby i wytrzymasz tych kilka godzin.
Ostatniego zdania nie komentuję.
Wchodzimy do ogromnej sali, gdzie już ponad połowa miejsc jest zajęta. Z tego co zrozumiałem, występ ma się zacząć dopiero za jakiś czas, więc ojciec ma chwilę na rozmowę ze swoim „kumplem”. Szkoda, że nie ma tutaj Nicholasa. Przynajmniej bym się nie nudził.
– Joseph.
– Benjamin. – Mężczyzna wstaje ze swojego miejsca i wita się z ojcem uściśnięciem ręki. – Nie sądziłem, że przyjedziesz.
– Mówiłem, że będę. Lubię sztukę, a taniec to sztuka. – Ta, jasne. Ojciec lubi. Taniec na rurze to chyba jedyny, jaki go kręci.
– To mój najstarszy syn, Collin – przedstawia mnie.
– Dzień dobry. – Kiwam głową.
Starszy pan podaje mi dłoń, którą ściskam z należytą siłą.
– Dzień dobry, pamiętam. Wspominałeś o nim. Niestety ja was z Claudią nie poznam, bo za chwilę – zerka na zegarek – dosłownie za dziesięć minut zaczyna występ. Jest główną tancerką, ale jak tylko skończy, na pewno do nas dołączy. Jest świetna w tym, co robi. Spodoba się wam.
– Nie wątpię. A więc…
Obaj z ojcem pogrążeni już w rozmowie siadają w czerwonych fotelach, a ja udaję się gdzieś pod cholerną ścianę, żeby się o nią oprzeć i poczekać grzecznie na brata.
Kiedy w sali gasną światła i zostaje oświetlona jedynie scena, wzdycham głęboko, bo za chwilę zacznie się pokaz, na który wcale nie mam ochoty.
– Siema.
– Spóźniony.
– Przestań, młody miał pieprzony problem z matmą. Pomagałem mu. Jeszcze trochę i skończy szkołę. Chociaż wcale nie musi. Nie wiem, czemu się tak uparł na te studia. Przecież my nic nie musimy.
– Szkoda, że ty nie chciałeś na nie iść. Może byłbyś mądrzejszy.
– Gdzie ojciec?
Wskazuję palcem na miejsce, gdzie siedzi nasz staruszek.
– A czemu my spotykamy się w takim miejscu? – docieka.
– Bo córka tego gościa ma dzisiaj występ i ojciec chce mnie z nią poznać.
– Uuu… Romansik? Collin Przystojniaczek Anderson znowu nie będzie mógł się opędzić od jakiejś fanki?
– Ona ma dziewiętnaście lat, debilu.
– Świeżynka. Jak ty nie zechcesz, to ja chętnie ją poznam.
– Śmiało. Możesz od razu startować.
Stoję oparty o ścianę, krzyżując ramiona na piersiach, i rozglądam się po sali w poszukiwaniu jakiegokolwiek innego zajęcia niż to, na którym powinienem się skupić. Wtedy rozbrzmiewa głośna muzyka. Nie lubię baletów, tańca ani żadnych tego typu rzeczy. Oglądać mogę koszykówkę albo football, a nie pieprzone Jezioro łabędzie.
– Ej – zaczepia mnie brat, który z entuzjazmem ogląda to, co dzieje się na deskach sceny – a wiesz chociaż, jak ona wygląda? Która to?
– Nie wiem, ponoć ta, która odgrywa tutaj główną rolę.
– Aha. Wiele mi to nie mówi, jak lata tu z piętnaście lasek i nie wiadomo, która jest najważniejsza.
Patrzę na niego z politowaniem. On tak na serio? Jezu… Kiedy muzyka robi się głośniejsza i szybsza, a światła zmieniają barwę, spoglądam na scenę, na której zaczyna się wiele dziać. Tłum dziewczyn zbiega się na środku i przez chwilę tkwią w dziwnej pozie.
– Jakoś nie czuję tych wygibasów. Wolałbym w sumie street dance – informuję.
W sali tymczasem nastają zupełna ciemność i cisza.
– Oho, może wyłoni się nasza maszkara, co? Zauważyłeś, że większość tancerek wcale nie ma ładnej buzi? Ciała okej, ale twarze… I poczochrane włosy, jakby dopiero wyszły z łóżka.
– Nicholas? – pytam, a brat kiwa głową. – Od kiedy jesteś znawcą tańca?
Pytanie pozostaje bez odpowiedzi, ponieważ cicha muzyka ponownie rozbrzmiewa z głosników i z każdą sekundą przybiera na sile, a ciemność przełamywana jest blaskiem reflektorów. Ku naszemu zaskoczeniu melodia płynnie zmieniła się z poważnej na bardziej hip-hopową.
– Masz i twój street dance. Ej, w sumie trochę jak w Step Up, no nie? Ciekawe, czy laska będzie taka sama jak w filmie.
Brat milknie, a ja obserwuję scenę, na której dziewczyny rozpraszają się po całym parkiecie, a na środku zostaje…
This beat is automatic, supersonic, hypnotic, funky fresh.
Work my body, so melodic, this beat goes right through my chest.
Everybody, ma and papi, came to party.
Grab somebody, work ya body, work ya body.
Let me see you 1, 2 step1.
– Ja, pierdolę… – słyszę znów jego głos.
Lepiej bym tego nie ujął. Ciemnowłosa dziewczyna z szerokim uśmiechem na twarzy ubrana w czarne legginsy, adidasy i luźną bluzkę, która odsłania jej nagie ramię, rusza się w rytmie utworu w luzackim stylu, a za chwilę znów wlatuje coś klasycznego i zamienia się w cudownie wijącą się nimfę.
– Ej. Biorę – ekscytuje się młody.
– Co bierzesz?
– No ją. Powiedziałeś, że mogę startować od razu.
– Startuj. Ale do samochodu, bo chyba trzeba go popilnować na cholernym parkingu.
CLAUDIA
Znikam w głębi domu i udaję się do sypialni, gdzie mogę usiąść w spokoju w fotelu i poczytać książkę. Muszę się uspokoić. Idealna żona. Dobrze ubrana, oczytana, nie odzywa się bez pytania i jest zawsze gotowa do publicznego wyjścia. Szkoda tylko, że nigdzie nie mogę wychodzić. Jak ptaszek uwięziony w złotej klatce żyję z dnia na dzień w nadziei, że któregoś dnia klatka po prostu się otworzy, a mój właściciel zechce mnie z niej wypuścić. Wróciłabym, nie ucieknę, bo kocham to miejsce i kocham swojego męża, choć zaczął się zmieniać po ślubie, a zazdrość przerodziła się w coś niezdrowego, ograniczającego i bolesnego dla mnie. Gdybym wiedziała, że z roku na rok będzie coraz gorszy, to nigdy bym za niego nie wyszła. Wiem, że ogromny wpływ na jego zachowanie ma ojciec, ale niewiele wskóram. Collin kiedyś a Collin teraz to zupełnie dwie, różne osoby, ale wierzę, że ta stara wersja kiedyś wróci. Modlę się o to każdego wieczora, bo jeśli się tak nie stanie, skończę jak pani Lavender. Stara wersja Collina byłaby najlepszym prezentem na naszą rocznicę, ale obawiam się, że to nierealne życzenie.
Dziesięć lat wcześniej…
Ludzie, którzy robią to, co kochają, są najszczęśliwsi. Jak ja. Kocham taniec, uwielbiam w ten sposób wyrażać swoje emocje. Choć zdaję sobie sprawę, że jestem dobra – o czym świadczą liczne nagrody i tytuły – to moja skromność często wygrywa.
Kiedy rozbrzmiewa utwór Ciary, czuję się jak ryba w wodzie i z szerokim uśmiechem poruszam się do jego rytmu. Chwila luzackiego tańca zmienia się w mój ukochany, spokojny nowoczesny. Lubię to połączenie.
Po mniej więcej ośmiu minutach nasz wspólny występ się kończy i zostaje nagrodzony wielkimi brawami. Kłaniam się nisko wszystkim zgromadzonym, ogromnie wdzięczna za to, że docenili nasze starania. I kłaniam się tacie, który na stojąco i z ogromnym entuzjazmem oklaskuje nas wszystkie. To dzięki niemu i dzięki mamie mogę się w tym spełniać. I za to będę im zawsze wdzięczna.
– Było bosko!
– Dzięki!
Martha ściska mnie mocno. Na nią zawsze mogę liczyć. Jest dla mnie przyjaciółką od serca. Znamy się już wiele lat i mimo że chodzimy do dwóch różnych szkół, to nadal jesteśmy sobie najbliższe.
Ze spiętymi już w luźny kok włosami i przebrana w jeansy wychodzę razem z nią na spotkanie tacie, który czeka przed akademią. Mam ochotę teraz pojechać do domu i rzucić się na łóżko, żeby skończyć oglądać serial.
– Claudi! Było cudownie!
– Dziękuję, tato. – Uśmiecham się szeroko i wtulam w tatę, który zawsze jest moim najwierniejszym fanem. Na równi z Marthą.
– Cześć, Martha.
– Dzień dobry panu. – Przyjaciółka wita się z moim ojcem skinieniem głowy.
Bardzo się cieszę, że tata ją lubi, choć dziewczyna nie pochodzi z bogatej rodziny, jest mulatką, a do tego całkiem pyskatą i nieokrzesaną. Ona też za nim przepada.
– Córciu, za chwilę dołączy do nas mój znajomy. Chciałbym, żebyś pojechała z nami na obiad.
– Po co? – Krzywię się. Nie lubię jeździć na żadne spotkania taty. Są nudne. Rozmowy o polityce albo biznesach zupełnie mnie nie interesują. Ani towarzystwo starszych panów. – Miałam z Marthą obejrzeć serial.
– Obejrzycie później – nalega, a ja przewracam oczami i odwracam się do mojej przyjaciółki przepraszająco wzruszając ramionami.
– Joseph – odzywa się wtedy starszy mężczyzna i podchodzi do nas.
– Benjamin, to moja córka, Claudia – przedstawia mnie ojciec.
– Benjamin Anderson, miło mi. Ładna z ciebie dziewczyna i całkiem wysoka. Chyba wdałaś się w ojca.
– Claudia Mc’Allister, dzień dobry. Tak, to chyba prawda. Jestem podobna do taty. A to moja przyjaciółka, Martha Morgan.
– Witam. – Znajomy taty kiwa do dziewczyny z niewyraźną miną. Chyba mamy w towarzystwie cichego rasistę. – Za chwilę dołączą do nas…
– Tato? – Zza pleców mężczyzny dochodzi męski głos. Wychylam się, aby dostrzec osobę, która się do nas zbliża.
– O, kurczę. Ale ciacho – szepcze dyskretnie Martha, a ja lekko się krzywię.
– Nie bardzo, nie mój typ – stwierdzam, kolejny raz upewniając się, że najlepszym fundamentem przyjaźni jest lubić te same rzeczy, ale gust do facetów mieć zupełnie odmienny. Nie gustuję w brunetach, wolę szatynów albo blondynów.
– Josephie, to Nicholas, mój młodszy syn.
O, nie. Dlaczego? Dlaczego oni zawsze to robią? Teraz na pewno będą chcieli, żebyśmy się poznali. Rozmawiali i… Och… Ja nie chcę wychodzić za mąż. A jeżeli już wyjdę, to chciałabym faceta, którego sama wybiorę… i który będzie mi się podobał.
– Cześć, jestem Nicholas. – Chłopak przedstawia się najpierw mojemu tacie, a później mnie. Odwdzięczam się tym samym. – A ty? – pyta moją przyjaciółkę, która chyba wpadła mu w oko bardziej. I dzięki Bogu.
– Martha, cześć – witają się ze sobą z dziwnymi iskierkami w oczach. No cóż… Czasami strzała amora strzela nam w tyłek w najmniej oczekiwanym momencie…
– Tato.
Obracam się, bo tym razem słyszę z tyłu przyjemny męski głos.
– Collin. Poznaj, proszę, Claudię, córkę Josepha.
Co ja mówiłam o brunetach?
Przez dłuższą chwilę patrzę na chłopaka, który przede mną stoi. Jest wyraźnie starszy ode mnie, całkiem wysoki, ubrany w niebieską koszulę i eleganckie spodnie. Ma ciemne, krótko przystrzyżone po bokach i dłuższe na czubku głowy włosy i piwne oczy, którymi się teraz we mnie wpatruje, jakby chciał…
– Collin. – Szeroko się uśmiecha i wyciąga dłoń, nadal świdrując mnie wzrokiem.
– Claudia – odpowiadam jak zahipnotyzowana.
Typ urody dziesięć na dziesięć. Och, tak.
Chrząknięcie taty sprowadza mnie na ziemię. Zerkam na niego i widzę, że patrzy na mnie zadowolony i uśmiechnięty z uniesioną brwią.
– To pojedziemy na ten obiad czy chcesz jednak wrócić do domu? – pyta.
– Chyba zgłodniałam – odpowiadam pośpiesznie, choć wcale nie chce mi się jeść. Chętnie się za to dowiem, czy do tej ładnej buzi jest podłączony mózg.
– Świetnie, ja też – mówi Nicholas. – A ty? Nie jesteś głodna? – pyta Marthę, a ta zaskoczona patrzy na mnie. – Jesteś? Super. To jedziemy na obiad.
– Nicholas!
– Co? – pyta swego ojca, a mój jedynie zaczyna się śmiać. – Zabieram koleżankę kulturalnie na obiad. Nie mogę?
– Chodźmy, Benjaminie. Dzisiaj chyba nie tylko ty ubijesz interes życia.
Obaj odchodzą w kierunku aut.
– To co, obiad i kawa? – pyta Collin.
– Herbata, bo ja kawy nie piję – odpowiadam mu z uśmiechem, a on przepuszcza mnie przodem jak dżentelmen, a ja zastanawiam się, co tata miał na myśli mówiąc „interes życia”?
Dziesięć lat wcześniej…
COLLIN
– To co zjemy? – pyta Nicholas, który odsuwa krzesło Marthcie.
Ja robię to samo z krzesłem Claudii, a później zajmuję miejsce naprzeciwko niej. Nasi ojcowie usiedli parę stolików dalej, aby móc spokojnie porozmawiać o pewnych sprawach.
– Ja… Dziękuję – odpowiada przyjaciółka mojej towarzyszki.
– Co? Nie, nie, nie. Nie ma mowy. Jemy obiad. I deser. I kawę.
– Nicholas? – zagaduję brata.
– Co?
– Umiesz się wysłowić? Kawy się nie je.
– O, Jezu… Zaczyna się. Weź, lepiej zajmij się swoją koleżanką, a od mojej i ode mnie się odp… – przerywa, bo posyłam mu upominające spojrzenie – …pierwiastkuj. Martha, wybieraj. Nie wiem, co lubisz, więc wolałbym, żebyś sama to zrobiła. Chyba że chcesz jeść to, co zamówię ja.
Dziewczyna po chwili zastanowienia bierze jednak do ręki menu.
– Okej. Ja… – wtrąca Claudia i przegląda kartę. – Hmm… Zjadłabym jakąś pastę. Na przykład…
– Polecam „penne rosa”. Jest pyszna.
– Lubisz włoską kuchnię? – pyta zaciekawiona.
– Najlepsza – zachwalam zgodnie z prawdą. Nie ma lepszej kuchni niż włoska. No… Może jeszcze chińska, ale to dwa różne światy. Makarony zawsze wygrywają i, jak widzę, chyba nie tylko ja w nich gustuję.
– W porządku. To zdaję się na twoje polecenie. Jak nie będzie smaczne…
– To zabiorę cię w inne miejsce, żeby zrekompensować niedogodności.
– Jeszcze nie skończyliśmy jednego spotkania, a ty proponujesz drugie? – pyta z uniesioną brwią.
– Nie proponuję. Informuję, że tak będzie – odpowiadam z uśmiechem na twarzy, a Claudia zawstydzona moimi słowami opuszcza na chwilę wzrok.
– Jak będzie niesmaczne, to więcej mnie nie zobaczysz.
Oj, zobaczę.
– Zgoda.
Claudia… Kiedy stanąłem blisko niej… Coś pięknego. Obserwowałem ją z daleka, spod ściany w akademii, i już wtedy dostrzegłem, że jest ładna, ale teraz stwierdzam, że jest po prostu śliczna. Ciemne, długie włosy, brązowe oczyska z niesamowitą iskrą, piękny uśmiech i ten pieprzony głos. Dźwięczny, melodyjny i tak bardzo kobiecy. Mam nadzieję, że mimo swojego wieku okaże się mądrą i fajną dziewczyną, bo przyznaję sam przed sobą, że w moje gusta wizualne wpasowuje się w stu procentach.
W oczekiwaniu na dania pogrążyliśmy się w rozmowie. Wypytałem Claudię o parę szczegółów z jej życia. Byłem ciekaw jakie ma hobby oprócz tańca, gdzie się uczy, co chciałaby robić w przyszłości i jak wyobraża sobie swoje życie. I co stwierdziłem? Nie dość, że piękna, to jeszcze cholernie inteligentna, a to mnie chyba pociąga najbardziej. I jej osiągnięcia. Dziewiętnaście lat, a tyle tytułów na koncie. Mistrzyni tańca nowoczesnego Stanów, razem ze swoim partnerem zajęli drugie miejsce w konkursie tańca towarzyskiego. I wiele, wiele innych rzeczy, które mnie mocno kręcą.
– No, a ty? – Nicholas podpytuje Marthę.
– Co ja?
– No czym się zajmujesz, co lubisz robić, gdzie się uczysz?
– Ja kończę liceum.
– Liceum? To ile masz lat?
– Osiemnaście.
– Mmm… Druga świeżynka. Pysznie, ale się nam trafiło. Aua! – syczy, gdy kopię go pod stołem. Co za idiota.
– Wybaczcie, mój brat się inaczej rozwija. Zatrzymał się właśnie gdzieś w liceum albo i wcześniej, i tam już chyba pozostanie na wieki.
Obie dziewczyny śmieją się cicho, a wkurzony Nicholas robi się czerwony na twarzy. W wieku dwadziestu trzech lat powinien już chociaż trochę spoważnieć. Matthew jest bardziej rozwinięty niż on, a ma tylko dziewiętnaście lat.
– Sam masz problem z rozwojem.
– Dobra, ej. Nie ma powodów do spiny. Przynajmniej jest wesoło. Chociaż myślałam, że będziecie spięci. Wasz ubiór na to wskazywał – komentuje Claudia.
– O, powinnyście poznać naszego brata, najmłodszego. On jest dopiero spięty.
– Jest poważny, a nie spięty. Też byś mógł spoważnieć.
– Mhm – burczy pod nosem.
– A… – zaczyna niepewnie – …ile tak w ogóle macie lat?
– Ja dwadzieścia trzy, a Collin dwadzieścia sześć.
– To już trochę jak dziadkowie, co? – komentuje złośliwie przyjaciółka, a Claudia śmieje się cicho. Faktycznie. Emeryci.
– Nie masz pojęcia, co ci dziadkowie jeszcze potrafią. Dobra, a wracając do pytań. Co lubisz robić? Hobby?
– Lubię modę. Interesuję się nią.
– Tworzy swoje projekty – wtrąca Claudia.
– Serio? Ej, fajnie. Jakie dwie artystki się nam trafiły. Nic tylko się zakochać.
– Żebyś nie dostał mdłości od tego zakochania – odpowiada Martha.
– Mmm… Lubię takie gry słowne. Jestem w nich dobry, więc uważaj, mała.
– Mała? – Martha unosi brew. Zdaje się, że jest wyjątkowo temperamentna. – Tak mówią faceci, którzy mają jakiś kompleks. – Na jej słowa parskam pod nosem. Nicholas pochyla się nad stołem, aby zbliżyć się do ciemnoskórej dziewczyny.
– Nie mam żadnego kompleksu. Obawiam się, że mogłabyś się nawet na jego widok popłakać.
– Popłakać? – Teraz to Martha pochyla się do przodu. – Ze śmiechu?
– Ze strachu.
– Aha… Bardzo pewne stwierdzenie.
– Bo ja jestem pewny wszystkiego, co mówię. Gdybyś miała jakieś wątpliwości, śmiało, rozwiejemy je.
– Jeżeli będę miała problem ze znalezieniem faceta i zostaniesz jedyną opcją, to się odezwę.
– Rzuciłaś mi teraz wyzwanie. Zapisz mój numer, bo od dzisiaj będziesz miała problem.
Zaskoczona słowami mojego brata nie wie, co powiedzieć. Za to ja wiem. Martha, masz przesrane. Od dzisiejszego dnia na maksa.
– Proszę, państwa zamówienie. – Kelner stawia przed każdym z nas talerz. Claudia pochyla się nad swoją pastą i zaciąga zapachem.
– Zapewniam, jest pyszne.
Pierwszy kęs ląduje w jej ustach, a mina dziewczyny mówi sama za siebie. Zadowolony z siebie pochłaniam nabity na widelec kawałek mięsa.
– Mówiłem? Możesz już planować, dokąd chciałabyś pójść na nasze następne spotkanie.
– Jeszcze nie skończylismy tego.
– My w ogóle dopiero zaczynamy, Claudio.
CLAUDIA
– Jesteś bardzo pewny siebie, wiesz? – mówię, przeżuwając jednocześnie kolejne kęsy makaronu, który polecił Collin. Muszę przyznać, że jest przepyszny. – Skąd wiesz, że tu nie skończymy? Może nie jesteś w moim typie? Nie lubię brunetów.
– Nie lubisz?
– Nie lubię. Wolę blondynów.
– No to ciekawe dlaczego tak często mi się przyglądasz.
– Może próbuję wyłapać jakiekolwiek plusy twojego wyglądu? – informuję z przekąsem, chociaż wcale nie muszę ich wyłapywać. One po prostu są. Nie wiem, jakim cudem, dlaczego i w ogóle, ale aura jaką ma wokół siebie, sposób mówienia, cała jego aparycja sprawiają, że zupełnie nie przeszkadza mi to, iż Collin to nie wysoki seksiak z blond włosami i niebieskimi oczami. To, owszem, wysoki, dobrze zbudowany brunet z zarostem i piwnymi oczami, które przyciągają mnie jak magnes.
– Myślę, że szukasz minusów, których nie ma, i to jest przytłaczające, prawda? – Z szelmowskim uśmiechem przygląda mi się i czeka na moją reakcję. Fakt! To naprawdę przytłacza.
– Masz minusa.
– Jakiego? – Opiera łokcie o stół i mruży oczy.
– Masz… – szukam na siłę jakiegokolwiek, maleńkiego mankamentu w wyglądzie Collina – …bliznę na łuku brwiowym i małe usta.
– Bliznę mam, bo się kiedyś biłem.
– Biłeś? A co? Ktoś nie wielbił Collina… Jak ty masz na nazwisko, przypomnij.
– Anderson. Collin Anderson. I nie, nie za to, że mnie ktoś nie wielbił, a za to, że chciał wtedy położyć łapy na tym, co było moje.
– Mhm – mruczę cicho pod nosem. – Czyli o dziewczynę. Standardowy, klasyczny samiec. Cudownie. Dlaczego mężczyźni załatwiają wszystko pięściami?
– A dlaczego kobiety załatwiają wszystko ustami? – Jego pytanie wprawia mnie w osłupienie. Nie wiem, czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, czy my dzisiaj przy tym stole rzucamy dwuznacznymi tekstami, które nie powinny paść!? Kiedy milczę, dodaje: – A wracając do ust. Nie są małe. Są idealne, i to do wielu rzeczy. Jak będziesz chciała – unosi szklankę i pociąga z niej łyk wody – to sprawdzisz, ale uprzedzam. Uzależniają. – Oblizuje wargi i unosi kącik ust.
Co za pewny siebie dupek!
– Nie chcę cię martwić, panie Anderson, ale ze mną tak szybko nie pójdzie. Niedawno ktoś złamał moje serduszko i nie w głowie mi teraz żadne dziwne akcje ani związki.
– Kto to zrobił? – pyta, a ja milczę. – Słyszałaś moje pytanie?
– Słyszałam, ale to chyba nie ma znaczenia?
– Dla mnie nie ma. Dla tamtego kogoś owszem, zresztą… Nie musisz mówić. – Ucina w połowie zdania. – A jeżeli ja je posklejam? – zmienia temat. Przyglądam się uważnie jego minie, która wydaje się całkiem poważna. – To co wtedy?
Właśnie, Claudia? To co wtedy? Wtedy będziesz miała przekichane. Szukam gorączkowo najbardziej mądrej odpowiedzi na to pytanie i najgorsze jest to, że takiej nie znajduję.
– Ja wiem, że przystojni faceci są przywyczajeni do tego, że wszystkie padają przed nimi na kolana, ale wybacz, ja nie jestem jak te wszystkie. Nie wiem, czy je posklejasz. Dużo pracy tam potrzeba.
– Lubię ciężką pracę. Daje mi dużo satysfakcji z efektów – mówi, a ja chyba zaczynam się… czerwienić. – Tak na marginesie… Nie mówiłem?
– Ale co? – pytam z zaciekawieniem.
– Że ci się podobam. Powiedziałaś „przystojni faceci”. Uznałaś mnie za przystojnego – uśmiecha się szeroko.
– Jedz. – Wraca z zadowoloną miną do swojego talerza.
Po mniej więcej godzinie spędzonej wspólnie z Collinem, Nicholasem i Marthą stwierdzam, że to było jedno z bardziej udanych spokań, na jakich byłam. I choć powiedziałam prawdę, bo niedawno zakończyłam związek i moje serce zostało odrobinę pokiereszowane, to mam dziwne przeczucie, że Collin faktycznie mógłby je posklejać. Jest zabawny, kulturalny, inteligentny… No i całkiem przystojny. Całkiem bardzo. Całkiem mocno…
– Zjedliście? – Pan Benjamin podchodzi do naszego stolika.
– Tak. A wy już skończyliście? – pyta Collin i podnosi się z krzesła.
– Skończyliśmy. Możemy wracać. Drogie panie. – Kiwa głową, patrząc jedynie na mnie. Serio odnoszę wrażenie, że ma jakieś uprzedzenia do mojej przyjaciółki. Nie lubię takich ludzi. – Dziękuję za dotrzymanie towarzystwa moim synom. Claudio, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
– Być może się spotkamy. Do widzenia, panie Anderson.
– Do widzenia – żegna się z nami. – Nicholas, Collin, idę do auta – informuje synów, którzy przytakują głowami.
– Zapisz mi swój numer. – Młodszy z nich zagaduje Marthę.
– Yyy, nie…?
– Mam sam go znaleźć?
– Próbuj szczęścia. Jak znajdziesz…
– Jak znajdę, to będziesz już tylko moja.
– Weź…
– Ja mówię cholernie serio. Zatem… Do jutra. Napiszę ci wiadomość na dzień dobry, mała. – Nie dając Marthcie szansy na jakąkolwiek odpowiedź, Nicholas znika za drzwiami restauracji, a ja z niedowierzaniem patrzę na Collina.
– No co? Powiedział, że napisze, to napisze.
– Skąd weźmie numer? – Jestem bardzo ciekawa.
Collin pochyla się nade mną i świdruje mnie piwnymi oczami.
– Nie powiem. Mamy swoje sposoby. Ty dasz mi swój, czy też mam go znaleźć?
Onieśmielona spojrzeniem i pytaniem głośno przełykam ślinę, co chyba trochę bawi mojego towarzysza. Zobaczymy, jak bardzo mu zależy na tej znajomości.
– Znajdź.
– W porządku. Jutro nie mogę, ale za dwa dni napiszę i odbiorę cię z uczelni. Pojedziemy na obiad. Tak jak mówiłem, wybierz miejsce.
– A co jeśli nie znajdziesz mojego numeru?
Na twarzy stojącego przede mną chłopaka znów pojawia się szelmowski, pewny siebie uśmiech.
– Do zobaczenia, Claudio. – Tak jak jego poprzednik wychodzi na zewnątrz.
– Ej… Oni są… Megapociągający. Jaka odmiana od naszych kumpli ze szkoły! – odzywa się po chwili Martha.
– Przestań. My jesteśmy nastolatkami, a oni to już, jak sama zauważyłaś, dziadkowie.
– Szczerze? Nie przeszkadza mi to. Nicholas jest bardzo przystojny. I ma taki humor, jak lubię. W dodatku wydaje się spoko gościem. Podoba mi się.
– I stwierdzasz to po jednym godzinnym spotkaniu? Szybko.
– Claudia, Martha.
– Tak, tato?
– Jak obiad?
– W porządku. Był smaczny.
– Nie o to pytałem.
– A… Wydają się całkiem sympatyczni.
– Cieszę się. Chodźcie, wracamy do domu, bo chyba miałyście jakiś serial do obejrzenia? – Na jego pytanie potakujemy głowami. – Czy już może serial spadł na dalszy plan i będą lepsze tematy albo czynności do robienia?
– Nie, nadal chcemy go obejrzeć. Ale podczas oglądania można poplotkować.
– No tak, kobiety… – Tata uśmiecha się ciepło, a potem wzdycha głęboko i przepuszcza nas przodem w stronę wyjścia.
Jeszcze dziewczyny, tato, ale… Kto wie.
COLLIN
– Ej, co powinienem napisać? „Cześć, mała”?
– Jeżeli chcesz, żeby od samego rana się wkurwiła, to pisz – wyjaśniam bratu.
Siedzimy w salonie ojca i czekamy, aż staruszek się zbierze na śniadanie.
– Chcę – zapewnia. – Fajnie wygląda, jak jest wkurzona.
Mhm, poczekamy i zobaczymy, myślę, czy będziesz tak mówił, jak odezwą się jej egzotyczne korzenie, a tobie zrobi z dupy jesień średniowiecza.
– Kogo chcesz wkurzyć z rana? – Matthew dołącza do nas i razem z nami wyczekuje na pojawienie się ojca.
– A… Poznałem taką jedną… – zaczyna Nicholas. – Będzie moją żoną, mówię wam.
– Widziałeś ją jeden raz, debilu, i od razu chcesz się żenić?
– No… Czuję, że to ona. Ty wobec Claudii tego nie czujesz?
– Podoba mi się – odpowiadam – ale nie jestem w stanie stwierdzić, czy będzie moją żoną. Tego nie możesz stwierdzić po jednym spotkaniu.
– Ja mogę. I zobaczycie, że tak będzie. Dobra – wciska telefon do kieszeni – wysłałem.
– Jakoś czuję… – Zanim kończę, Nicholas wyciąga telefon i odczytuje wiadomość, po której wybucha głośnym śmiechem. – Co napisała?
– „Wal się, dupku”. Boże… Zakochuję się.
– To się nazywa masochizm, wiesz? – komentuję.
– Może… A ty co myślisz, młody? – zadaje pytanie Matthew, który nadal nie odrywa wzroku od telefonu.
– Na temat?
– Zakochania.
Młody patrzy na Nicholasa, jakby nie rozumiał pytania.
– Nie wiem, o czym do mnie mówisz. Mnie to nie interesuje. – Odpowiada zupełnie poważnie i wraca do wykonywanych czynności na telefonie.
– Pik? Jesteś młody, a nie zachowujesz się jak nastolatek. Gdzie twoja radość? Gdzie latanie za panienkami… – urywa Nicholas – chociaż nie, to one za tobą latają, a ty nic.
– Po co mi to?
– Nie wiem? Może po to, żebyś do końca życia nie jeździł na ręcznym? To słabe. – Matthew ze spokojem odkłada urządzenie na stolik i wbija surowe spojrzenie w naszego brata.
– Wiesz coś o tym, że mówisz, że to słabe? – Matthew odbija piłeczkę, a kiedy parskam pod nosem, tylko przewraca oczami. – Do seksu nie potrzeba związku, tak? A ja nie zamierzam za jakiś czas złamać komuś serca albo sam mieć złamanego.
– A dlaczego zakładasz, że będzie złamane? – pytam młodego.
– Zazwyczaj się tak dzieje… – odpiera i wstaje z miejsca. – Chcecie kawę? – zmienia temat jak gdyby nigdy nic.
Nasz najmłodszy brat ma zupełnie inny tok myślenia niż jego rówieśnicy. Matthew nie imprezuje, nie bawi się ze znajomymi. Nie wiem nawet, czy w ogóle ich ma. Nie ogląda się za dziewczynami, choć one lgną do niego jak pszczoły do miodu. Jest mocno zdystansowany i poważny jak na swój wiek. Wiem, że to dlatego, że szybko stracił mamę, a był z nią mocno związany. Każdy z nas to przeżył na swój sposób, ale… Nic nie mogliśmy poradzić. Depresja jest wstrętną chorobą, która dosięga każdego. Nie ma znaczenia status materialny ani społeczny. Mama po prostu była słaba. Tak jak mówił ojciec, nie każdy nadaje się do takiego życia. Pod presją i w ciągłym niebezpieczeństwie. Pieniądze faktycznie czasem szczęścia nie dają.
– Poza tym… – podejmuje, gdy po chwili wraca – …skąd wiesz, że ona ciebie zechce? Skąd wiesz, że dasz radę być zajebistym facetem? I jej nie unieszczęśliwisz?
Obaj z Nicholasem patrzymy na siebie zaskoczeni tym pytaniem. Skąd u niego takie rozkminy?
– Bo… – zaczyna Nicholas. – Po prostu wiem.
– Ambitne. Przekonałeś mnie – ironizuje Matthew.
– Do czego cię przekonał? – wtrąca schodzący po schodach ojciec, zapinając mankiet koszuli.
– Do tego, że ożeni się z nowo poznaną koleżanką.
– Którą?
– Marthą – odpowiada Nicholas i wstaje, aby podejść do stołu, u którego szczytu usiadł ojciec. Idę jego śladem. Gosposia stawia śniadanie na stół.
– Z tą, którą poznałeś wczoraj? Zapomnij.
– Dlaczego?
– Bo nie będzie żadnej czarnej w naszej rodzinie. – Na te słowa Matthew zatrzymuje się za plecami ojca i wbija w niego wzrok ciskający sztylety. – Możesz ją popieprzyć i tyle, nic więcej. Żonę masz znaleźć normalną.
– Zabroń mi. – Pewny siebie Nicholas siada na krześle.
I zaczyna się… Odkąd tylko pamiętam brat zawsze stawiał się ojcu i nieraz robił coś wbrew jego woli, ale za to w zgodzie z samym sobą. Chyba dlatego Nicholas spadł najniżej w hierarchii Benjamina, ja jestem po środku, a Matthew wskoczył na pierwsze miejsce, kiedy uratował nam wszystkim życie. Choć czasami odnoszę wrażenie, że ojciec stara się wkupić w jego łaski z zupełnie nieznanych mi powodów. A może się po prostu boi? I nie chciałby jak tamten koleś wylądować z poderżniętym gardłem?
– Nie przeginaj, powiedziałem…
– Trzymam kciuki – przerywa mu Pik. – Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy i stanie się dla ciebie najważniejsza. Niekórzy nie potrafią szanować kobiet, może ty nie będziesz do nich należał – dodaje po chwili i zajmuje miejsce obok Nicholasa. Siadam naprzeciwko nich, nie dokładając swoich trzech groszy do dyskusji. Ojciec z zaskoczoną miną patrzy na najmłodszego z nas. – Smacznego. – Młody zabiera się za jedzenie, nie robiąc sobie zupełnie nic z tego, że właśnie obaj z Nicholasem sprzeciwili się słowu ojca. No proszę…
Śniadanie mija nam w zupełnej ciszy. Żaden z nich nie odzywa się nawet słowem. Nicholas, na złość ojcu, cały czas pisze na telefonie, pewnie z Marthą, a ja obserwuję Matthew. Wciąż nie rozkminiłem, dlaczego śmierć matki aż tak mocno na niego wpłynęła. Nigdy nie chciał o tym z nami rozmawiać. Swoje traumy przerabiał z terapeutką, do której prowadzał go nasz ojciec, kiedy młody miał czternaście lat, ale to też było tematem tabu, bo ani jeden, ani drugi go nigdy nie rozwinął.
– Collin? – Ojciec przerywa ciszę. Przenoszę wzrok z młodego na Benjamina. – A co z Claudią?
– A co ma być?
– No nie wiem? Chciałbym uzyskać konkretną deklarację. Zależy mi, żebyś się z nią dogadał. Przynajmniej na początku.
– Przynajmniej… na początku? – powtarza Matthew.
– Na początku, do ślubu, później już jest inaczej. Stajesz się panem sytuacji. No i bardzo bym chciał, żeby córka Josepha była w naszej rodzinie. Wtedy więzy są zazwyczaj niezrywalne. Można liczyć na wieczne, wpólne układy. Wiem, że posiadanie tancereczki za żonę to może nie szczyt marzeń. Ładna jest, ale…
– Według mnie jest super – komplementuje ją Nicholas. – Obie są zajebiste. I obie inteligentne, a taniec Claudii to majstersztyk. Tylko strasznie młode. Bardziej nadawałyby się dla Pika.
Matthew zerkna na Nicholasa spod byka i kręci głową.
– Młode najlepiej smakują. Długo będziesz korzystał, a później zawsze można wymienić na nowszy model. Albo mieć dwa modele. Klasykę i nową sztukę. Jak auta.
– Nie wierzę… – Matthew wstaje od stołu i odchodzi, pozostawiając nas wszystkich w niezręcznej ciszy.
Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby chcieć zastępować jedną kobietę inną. Tym bardziej Claudię. Wpadam na pewien pomysł.
– Po południu muszę załatwić dwie sprawy, możemy przełożyć nasze spotkanie z twoim znajomym, tato?
– Coś ważnego? – pyta, a ja potakuję głową. – Bardzo ważnego? – docieka, więc jeszcze raz potwierdzam. – Pojadę z Nicholasem. Ty weź ze sobą Matthew. – Nicholas wzdycha żałośnie i przewraca oczami. Świetnie. Claudia na pewno już wie, że Nicholas pisał do Marthy. Ja nie będę wysyłał żadnej wiadomości, choć już zdobyłem numer dziewczyny. Zrobię coś lepszego.
CLAUDIA
– Halo? – odbieram telefon od Marthy.
– Masz pojęcie, co ten dupek mi napisał?!
– Jaki dupek? – Parkuję auto przed uniwersytetem, wyciągam telefon z uchwytu i wysiadam.
– Nicholas.
– Ma twój numer? – Staję w miejscu. Nie wierzę… Mówił prawdę. Znalazł jej numer. Tylko dziwne, że Collin nie znalazł mojego. A może nie zauważyłam, że pisał? Nie no… To niemożliwe.
– No oczywiście, napisał do mnie „Cześć, mała”. Zasraniec…
– Martha! – Chichoczę, stojąc na środku betonowego placu. – To poważny człowiek, a nie zasraniec.
– Poważny… Poważna to będzie rozmowa, jak go spotkam. A swoją drogą… Collin coś pisał?
– Nie – odpowiadam krótko. – Cisza. Widocznie jemu nie zależy tak bardzo jak Nicholasowi. Kurczę… Ale fajnie, że skombinował twój numer. Romantycznie, co?
– Ta… Romantycznie to by było, jakby napisał „Dzień dobry, o! najcudowniejsza niewiasto” albo „Pięknego dnia, chodzący cudzie”. – Na jej słowa zaczynam się jeszcze głośniej śmiać. – Nie no, żartuję. Jestem mile zaskoczona, że tak jak powiedział, tak zrobił. Serio mnie to kręci. Chyba trzeba wziąć się za „dziadka” i zostawić małolatów w tyle.
– Powodzenia. Dobra, ja muszę kończyć, bo zajęcia czekają. Odezwę się wieczorem.
– Paa – żegna się ze mną przyjaciółka.
Wciskam telefon do kieszeni spodni i zarzucam torbę na ramię.
Kiedy jestem już przed wejściem słyszę za plecami:
– No dzień dobry.
To Luke.
– Cześć – odpowiadam na odczepnego i przyspieszam, żeby jak najszybciej dotrzeć do drzwi.
– Ej. – Zastępuje mi drogę. – Uciekasz?
– Nie, nie uciekam, Luke. Nie mam czasu. Śpieszę się na zajęcia – odpowiadam, w sumie nie kłamiąc, ale tak naprawdę po prostu nie lubię jego towarzystwa. Boski Alvaro, kapitan drużyny koszykówki, który kocha atencję. Mojej już nie będzie miał. Fajnie jak facet oprócz wyglądu ma jeszcze mózg większy od tic taca. I nie myśli tylko tym, co nosi w spodniach.
– Claudi, a ja chciałbym z tobą pogadać.
– Widocznie niepisane nam jest rozmawiać. Mówiłam ci, że między nami nic nie będzie. Nie umiałeś być fair, więc sorry… Możesz zejść mi z drogi? Proszę… – cedzę ostatni wyraz przez zaciśnięte zęby. Co za wredny…
– A ja mogę ciebie prosić o chwilę?
– Luke! Mamy trening, dawaj! – Kolega z drużyny woła chłopaka. Na moje szczęście.
– Idę! – odkrzykuje i macha do niego ręką. – Po zajęciach cię złapię. Chcę tylko porozmawiać. Z tamtą…
– Luke, rozumiesz słowo NIE? Nie trać ani mojego, ani swojego czasu. Zajmij się koleżanką. Cześć. – Mijam go i szybko wbiegam na uniwersytet. Mam nadzieję, że po zajęciach zapomni o moim istnieniu.
***
Po pięciu godzinach zajęć zbieram wszystkie graty i nie oglądając się za siebie, wychodzę przez drzwi, a potem kieruję się do auta…
– Upss.
– Luke…
Chłopak wyrasta przede mną jak grzyb w Mario Bros. Wznoszę oczy ku niebu w niemym: dlaczego?
– Mówiłem, że chcę porozmawiać.
– A ja mówiłam, że nie chcę. Czego nie rozumiesz? Stadko lasek to za mało? Ja dziękuję, nie lubię tłumów i nie będę się pchała tam, gdzie jest pełno dziewczyn.
– Aj… Lubię to w tobie, taka… Niedostępna. – Robi krok w moją stronę, zmuszając mnie do tego, abym się cofnęła. – Wiem, że ci się podobam. Ty mi także, więc…
– Czy ty masz mózg? Czy nie bardzo? Powiedziałam N I E. Luke Willson będzie musiał przełknąć to, że któraś z dziewczyn nie dała mu dupy – warczę wściekła. Ponoć na uniwersytetach uczą się inteligentni ludzie, ale patrząc na niego, śmiem w to wątpić.
– No nie dała, ale to zawsze można zmienić, co nie? – Pochyla się nade mną.
– Nie można.
Ponownie robi krok naprzód, a ja dotykam plecami zimnego muru szkoły. Zaciskam ramiona na przytulonych do klatki piersiowej książkach. Niby jestem taka pewna siebie, a mój ojciec mógłby zrobić z nim porządek w sekundę. Wystarczyłaby jedna wizyta u…
– Claudia? – Luke odwraca się w stronę, z której dobiegł męski głos. Za nami stoi ubrany w ciemne spodnie i białą koszulę… Collin. – Wszystko w porządku? – pyta, wkładając ręce do kieszeni.
– Rozmawiamy, nie widzisz? – burczy chłopak.
Nie odpowiadam. Collin podchodzi bliżej, a tuż za nim, nie wiadomo skąd, pojawia się wysoki, ubrany na czarno młody chłopak z tak poważną miną, że mam ciarki.
– Claudia chyba nie chce rozmawiać.
– A ty to kto, jasnowidz?
– Magik. Mogę w sekundę sprawić, że znikniesz. Chcesz? – Staje przed wyższym o kilka cali Lukiem i z dumną miną wbija w niego surowe spojrzenie. – Chcesz?
– To teraz umawiasz się z dzianymi kolesiami? – komentuje mój były.
– Nie um…
– Przeszkadza ci to? Kompleks małego portfela?
– Koleś… – Luke wyciąga rękę i chwyta Collina za kołnierz.
Ten zachowuje spokój.
– Oj… – odzywa się za to towarzysz Andersona i przechyla głowę na bok, jakby coś analizował. – Lepiej puść.
– Claudia jest moja.
– Nie. – W mgnieniu oka dłoń, którą przed chwilą Collin trzymał w kieszeni, ląduje na krtani Willsona. Szarpią się przez chwilę, a po paru sekundach Luke leży przyciśnięty do betonowych schodów. – Claudia nie jest twoja, szczeniaku, ona należy do mnie. – Zerkam na młodego chłopaka, który stoi za plecami Andersona. Nie odzywa się, ze spokojem patrzy na wszystko, co się dzieje, a kiedy wyłapuje moje spojrzenie, kręci jedynie głową, abym się nie odzywała i nic nie robiła. – Ostatni raz widzę taką sytuację. – Uderza pięścią w policzek leżącego i wstaje na równe nogi, po czym otrzepuje kolana. – Chodź. – Wyciąga do mnie rękę, a ja bez zastanowienia ją chwytam. – Wszystko w porządku?
– T… Tak – jąkam się. – Co ty tutaj robisz? Mówiłeś, że dzisiaj jesteś zajęty.
– Teoretycznie nie powinno mnie tu być, ale jak widać, dobrze, że się pojawiłem – odpowiada, a ja lekko się uśmiecham. Nie napisał, ale przyjechał. I wiedział, kiedy kończę. – Wpadłem tylko na chwilę, żeby się przywitać.
Przywitać? Mhm.
– Tak? A co, nie masz mojego numeru? Nie mogłeś napisać? Mówiłam, że nie… – Collin z uśmiechem na twarzy wyciąga komórkę, klika coś i po chwili słyszę dzwonek swojej.
– Mam, ale chciałem cię zaskoczyć – odpowiada zadowolony. – Muszę wracać do pracy. To jest mój najmłodszy brat, Matthew – przedstawia chłopaka.
– Cześć, Claudia. – Wyciągam rękę, którą on ściska i kiwa głową na powitanie. Faktycznie poważny. Teraz wiem, o czym mówili podczas wczorajszego obiadu.
– Chodź, odprowadzimy cię do auta.
W asyście obu Andersonów docieram do samochodu.
– To co, jutro obiad? Wybrałaś miejsce? – pyta Collin.
– Nie, bo szczerze mówiąc, nie sądziłam, że się jeszcze spotkamy – odpowiadam szczerze.
– Będę jutro o trzeciej po południu. Zabiorę cię z uczelni i pojedziemy tam, dokąd zechcesz. A teraz wsiadaj i do domu. Chyba że potrzebujesz naszej asysty?
– Nie… Poradzę sobię. – Na moje słowa kiwa głową i otwiera mi drzwi auta. Wsiadam grzecznie na miejsce kierowcy i odpalam silnik.
– To do jutra, Claudio. – Zamyka drzwi i odwraca się na pięcie.
Uchylam szybę.
– Collin?
– Tak? – Zerka przez ramię.
– Nie chciałabym, żebyś miał przeze mnie kolejną bliznę – informuję, a on jedynie się uśmiecha i bez słowa razem ze swoim bratem wsiada do zaparkowanego nieco dalej samochodu. Wyciągam telefon i wysyłam pośpiesznie wiadomość do Marthy.
„Collin był pod uczelnią. Miał starcie z Lukiem!”
Rzucam telefon na przednie siedzenie i ruszam z miejsca. Na pierwszym czerwonym świetle zatrzymuję się i odczytuję odpowiedź Marthy.
„ALE CZAD! Nie, no… Oni są boscy”
Mhm… Żebyś wiedziała.
CLAUDIA
– Na kolejne zajęcia proszę dobrać się w pary. Będziemy wykonywać projekt. Dziękuję i do zobaczenia. – Wykładowca żegna się z nami i wyłącza projektor. Pakuję wszystkie swoje rzeczy do torby i wychodzę z sali wykładowej. Zerkałam kilka razy w ciągu dnia na telefon i z wielką niecierpliwością wyczekiwałam jakiejkolwiek wiadomości od Collina. Niestety, żadnej nie było. Być może nasz obiad jednak nie dojdzie do skutku. Popycham duże drzwi, aby wyjść z budynku. No cóż… Przystojny, bogaty dupek widocznie nie jest do końca słow…
– Cześć.
– Uhm… Hej – odpowiadam zaskoczona widokiem stojącego na schodach Andersona. Tym bardziej zaskoczona, że trzyma bukiet jasno i ciemnofioletowych kwiatów. – Y… Myślałam… Że dzisiaj się nie widzimy.
– Przecież mówiłem, że będę.
– Mówiłeś, ale nie napisałeś, że potwierdzasz.
– To chłopcy najpierw piszą. Mężczyźni po prostu robią to, co powiedzieli, że zrobią, Claudio. To dla ciebie. – Wyciąga w moją stronę rękę z bukietem. – Nie wiedziałem jakie lubisz, ale uznałem, że eustomy będą do ciebie pasowały.
– Tak? – Odbieram kwiaty i odruchowo zaciągam się zapachem. Delikatnym, ledwie wyczuwalnym. – Dlaczego?
– Bo są piękne i delikatne – odpowiada.
– Dałeś mi kwiaty… – unoszę brew. – Czyli to randka?
– Mhm – mruczy. – Wybrałaś miejsce, w które chciałabyś pojechać?
– Szczerze? Nie. – Wzruszam ramionami.
– No cóż, więc ja zdecyduję. Chodź! – Wyciąga rękę, którą zupełnie jak wczoraj chwytam odruchowo i daję się prowadzić do jego auta. – Później zabierzemy twój samochód.
– Pomyślałeś o wszystkim.
– Ja zawsze myślę o wszystkim.
Po mniej więcej dwudziestu minutach zatrzymujemy się pod restauracją w centrum miasta. Collin wysiada pierwszy i kulturalnie pomaga mi opuścić SUV-a.
– Widzę, że trochę z dżentelmena też masz. Nie tylko z łobuza, jak to wczoraj pokazałeś – zagaduję. Collin parska pod nosem i otwiera mi drzwi lokalu, do którego wchodzimy.
– Ja mam w sobie dżentelmena, łobuza, rycerza i… playboya. – Po usłyszeniu ostatniego stwierdzenia zaczynam cicho chichotać. Matko… Ledwie powstrzymuję wybuch głośnego śmiechu. – Z czego się śmiejesz?
– Z niczego – odpowiadam krótko z nadzieją, że nie będzie drążył tematu.
– Mhm, odpowiedź jak u typowej kobiety. Z niczego. Może niedługo będzie „domyśl się”? Świetnie, a już myślałem, że trafiłem na białego kruka.
– Ej. – Szturcham go łokciem i tym razem to on zaczyna podrygiwać od śmiechu. – Ja ci dam typową kobietę.
W odpowiedzi on jedynie kręci głową.
– Dzień dobry, panie Anderson. Dzień dobry, pani. – Chłopak zawiesza na mnie wzrok.
– Dzień dobry – odpowiada stanowczo Collin i chłopak wraca spojrzeniem do niego.
– Stolik dla dwojga? – pyta kelner, na co Anderson potakuje. – Zapraszam. – Wskazuje gestem, byśmy udali się we wskazane miejsce i siadamy przy stoliku. – Menu. – Podaje nam karty. – Pozwolę sobie nadmienić, że dziś szef kuchni poleca duszoną w winie kaczkę z pieczonymi ziemniaczkami i sosem żurawinowo-wiśniowym. Podejdę, gdy będą państwo gotowi, aby złożyć zamówienie. – Po tych słowach znika gdzieś pomiędzy stolikami.
– Gdyby mógł, pożarłby cię wzrokiem.
– Słucham?
– Kelner. Patrzył tak, jakby co najmniej chciał… – Collin urywa w połowie zdania, a ja doskonale wiem, co chciał powiedzieć. – Nieważne. Na co masz ochotę? – zmienia temat. Z jednej strony to urocze, że na drugim spotkaniu włączyła mu się już lekka zazdrość, a z drugiej… Mam nadzieję, że nie jest typem chorobliwie zazdrosnego typa, bo jeżeli tak, nie wróżę nam niczego dobrego. Tym bardziej, że tańczę w parze z całkiem przystojnym chłopakiem.
– Na… – zastanawiam się głośno, nie brnąc w tamten temat. Przeglądam kartę, ale w sumie… – Wiesz, chyba zjadłabym tę kaczkę, brzmi obiecująco. A ty?
– Miałem powiedzieć, że ja chyba zamówię danie polecane przez szefa. Telepatia. Szybko nam idzie podejmowanie decyzji – zauważa. I to dość trafne spostrzeżenie. – To co? Zamawiamy? A do picia?
– Sok. Czarna porzeczka – decyduję, a kiedy oboje odkładamy menu, w mgnieniu oka pojawia się przy nas kelner. Collin szybko zamawia, a ja wyciągam telefon, który od jakichś kilkunastu sekund nieustannie wibruje mi w torebce. Martha zasypuje mnie kolejnymi wiadomościami.
„Dupek… Przyjechał pod moją szkołę z kwiatami. Rozumiesz to?”
„Jezu… To serio romatyczne”
„Ale i banalne. Mógł wymyśleć coś innego, a nie kwiatki. Na przykład banany”
Zaraz się popłaczę ze śmiechu.
– Claudia?
– Co? – Unoszę wzrok znad ekranu komórki.
– Nie mówi się „co” – upomina mnie, a ja przewracam oczami, myśląc, że zachowuje się jak drugi ojciec. – Coś ważnego? – Patrzy na mój telefon.
– Martha. Wybacz, ale wibrował prawie non stop. Napiszę jej, że jestem z tobą. – Pośpiesznie wysyłam wiadomość i chowam urządzenie do kieszeni bluzy. – Przepraszam. Mówiłeś coś.
– Już nic. Domyślam się, że pisała, bo mój brat nawiedził ją pod szkołą.
– Skąd wiesz?
– My mówimy sobie wiele rzeczy. Taka braterska sztama. Wszystko wiemy, wszystko mówimy i zawsze za sobą stajemy.
– Jak trzej muszkieterowie.
– Coś w tym stylu.
– Mhm, no więc drugi z muszkieterów słabo się spisał. Wręczył jej kwiaty, a ona stwierdziła, że to banał.
– Banał? Ja uważam, że elegancki klasyk, ale… Przekażę Nicholasowi, żeby następnym razem wymyślił coś ambitniejszego. Ty też uważasz, że kwiaty to banał? – Świdruje mnie piwnymi oczami i stuka palcem o biały obrus.
– Uważam, że dawanie kwiatów jest bardzo z klasą. – Moja odpowiedź wyraźnie go zadowala. – Tak na marginesie… Fioletowy to mój ulubiony kolor.
– Tak? – Uśmiecha się szeroko. – Wiedziałem, że nie bez powodu podświadomość podpowiedziała mi właśnie takie.
COLLIN
Im więcej rozmawiam z Claudią, tym bardziej mnie zaciekawia i fasynuje. Mógłbym słuchać jej, kiedy opowiada coś tym melodyjnym, kobiecym głosem, jak zahipnotyzowany bajką dzieciak.
– Kiedy masz kolejny występ? – pytam po przełknięciu ostatniego kęsa, odkładam sztućce i skupiam się na kończącej swoją kaczkę Claudii.
– Taneczny?
– A masz jakieś jeszcze oprócz tanecznych?
– Nie. Uhm… Za dwa tygodnie taniec towarzyski. Turniej. Będziemy brali udział w dwóch kategoriach.
– Tak? – Upijam łyk ze szklanki. – Jakich?
– Walc angielski, jive.
– Walc… wiem jak wygląda, a jive? – podpytuję, bo mnie to zwyczajnie ciekawi. Do tej pory jedyny taniec, jaki mi pasował, to typowy street dance, ale ostatnio coraz częściej zaczynam podczytywać lub oglądać jakieś pierdoły w telewizji. Moje serce chyba mięknie.
– Hmm, jakby ci to dobrze wytłumaczyć… – Wyciera serwetką różowe usta i myśli przez chwilę. – O! To coś podobnego do rock’n’rolla.
– Serio? Taki przeskok? Klasyka, powolna, spokojna, i za chwilę takie dynamiczne tupnięcie?
– Tak. To właśnie jest piękne, Collin.
– Jesteś wszechstronnie uzdolniona na tej płaszczyźnie. Taniec towarzyski, nowoczesny i jeszcze dance – komplementuję.
– Dzięki, ja to po prostu kocham i dlatego tak świetnie mi to wychodzi. – Potakuję głową. To prawda. Wychodzi ci to rewelacyjnie. – A czemu zapytałeś o występ?
– Tak sobie pomyślałem, że może wpadłbym pokibicować. – Claudia zatrzymuje szklankę przy ustach, a ja już drugi raz dzisiaj rozmyślam o tym, jakie te wargi są piękne.
– Ty… Chcesz przyjechać z własnej woli, żeby oglądać, jak tańczę?
– Co znaczy „z własnej woli”? – Marszczę czoło.
– No… – pociąga łyk soku ze szklanki i ją odstawia – …jak do tej pory to żaden z moich chłopaków nie lubił jeździć ze mną na turnieje.
– Chłopaków – zauważam – a nie mężczyzn. Ja bardzo chętnie się zjawię. Jeżeli to poza Nowym Jorkiem, to możemy pojechać razem. Zawiozę cię i twojego tanecznego partnera także – proponuję.
– Dziękuję. – Uśmiecha się delikatnie. – Zaskoczyłeś mnie. Yyy… Turniej będzie w Miami, więc…
– Czyli polecimy. Świetnie. Pozmieniam trochę plany i będę razem z tobą.
– Wiesz… Martha zawsze ze mną jeździ. – Wzrusza ramionami, zakłopotana jak mała dziewczynka.
– Cudownie. – Przewracam oczami i głęboko wzdycham. – Czyli zabierzemy też Nicholasa i Marthę. To się mój brat ucieszy – zapewniam, bo ja już się, kurwa, cieszę. Ciekawe tylko, co na to ojciec. Nie w smak mu będzie puszać nas dwóch do Miami.
– A ty? – zagaduje mnie. – Czym się zajmujesz? Bo nie mieliśmy okazji o tym rozmawiać. Ty o mnie wiesz już sporo, a ja o tobie nic.
– Ja pracuję z braćmi. Nasz ojciec ma kilka klubów – wyjaśniam, celowo na razie pomijając kasyno. Jeśli między nami będzie coś więcej, to Claudia i tak niestety będzie musiała poznać prawdę.
– O! Kluby… Czyli można powiedzieć, że też masz styczność z tańcem. Umiesz tańczyć?
– A chcesz to sprawdzić? – Pochylam się w jej stronę, a ona robi to samo. Mam déjà vu. Martha i Nicholas ostatnio prowadzili rozmowę w ten sam sposób.
– Wypadałoby wiedzieć, czy ktoś, z kim randkuję, potrafi chociaż w granicach minimalnych norm poruszać się w rytm muzyki. A wysocy mężczyźni zazwyczaj mają problem z takimi rzeczami.
– W porządku. Następne nasze spotkanie będzie z możliwością przetestowania moich umiejętności – odpowiadam pewnie. Wiem, że coś niecoś potrafię i nie jestem sztywniakiem, ale niech Claudia sama oceni, czy nadaję się na tanecznego partnera. – W weekend zabierz Marthę i przyjdźcie razem do klubu. Nicholas was odbierze. Taka… Mała imprezka pod nadzorem starszych.
– No tak, dziadkowie… – mówi prześmiewczo.
Zerkam na zegarek.
– Chyba czas wracać do domu. Odwiozę cię po auto.
Po kilkunastu minutach oboje wysiadamy na uniwersyteckim parkingu. Podchodzę do samochodu Claudii i otwieram jej drzwi. Z gracją wsuwa się na siedzenie kierowcy.
– Pojadę za tobą.
– Nie musisz…
– Wiem, ale wolę to zrobić. Tak w ogóle… Czy dzisiaj nikt cię nie zaczepiał?
– Co masz na myśli?
– No, tamtego gnojka.
– Nie, ale wiesz… Ja sobie poradzę. Jestem dużą dziewczynką, Collin – mówi z miną tak poważną, że mam ochotę się zaśmiać.
Oj, nie. Jesteś kruszynką.
– Żeby była jasność. Jeżeli taka sytuacja się powtórzy, masz mnie poinformować.
– Że niby… Mam skarżyć? Jak dziecko? – Rozbawia mnie tym porównaniem. I to bardzo.
– Tak, masz naskarżyć jak mała dziewczynka. A ja będę robił porządek. – Uśmiecham się szeroko. – Czy to jest jasne? – pytam, a ona obserwuje mnie spod przymrużonych powiek, jakby się zastanawiała, czy aby na pewno mówię poważnie. – Nie słyszałem odpowiedzi, panno McAllister.
– O, wow. Jak oficjalnie. – Zaczyna chichotać. – Oczywiście. Będzie, jak sobie życzysz, tatuśku.
– Tatuśku? – powtarzam, a dźwięczny śmiech Claudii roznosi się wokół.
– Skoro mam się skarżyć jak mała dziewczynka… Będę mówiła do ciebie właśnie tak.
– Wiesz, jak to brzmi?
– Jak? – Kącik jej ust wędruje ku górze. A za nim brew. Brązowe oczy patrzą na mnie z niesamowitym błyskiem. Pochylam się nisko, aby nasze twarze dzieliło jedynie kilka cali. Przerzucam spojrzenie na usta. Przygryzam język, a później wargę. Gdyby Claudia była choć odrobinę starsza, to chętnie bym ją już pocałował, ale zachowam klasę…
– Kiedyś ci to wytłumaczę, a teraz do domu. – Wypuszczam głośno powietrze i prostuję się, żeby powstrzymać chęć cmoknięcia jej. – Zadzwonię jutro. – Zamykam drzwi i udaję się do swojego auta.
Potem czekam, aż dziewczyna wyjedzie z parkingu i ruszam za nią, aby się upewnić, że bezpiecznie wróciła do domu.
No, Collin… Chyba Amor wziął cię na swój celownik.
CLAUDIA
– My… Tak poważnie mamy iść do klubu razem z nimi?
– No. Tak powiedział Collin. Zresztą pisał, że Nicholas ma po nas przyjechać gdzieś za godzinę, więc może warto byłoby się już w pełni wyszykować?
– I… Twój tata nie ma z tym problemu? – pyta zaciekawiona Martha. Też jestem zdziwiona, bo jak do tej pory każde moje wyjście na jakąkolwiek imprezę kończyło się marudzeniem ojca, a w tym przypadku nie było żadnego przeciwwskazania.
– Jak widzisz. Dobra – podchodzę do szafy i przeglądam jej zawartość – to w czym idziemy? Ja bym włożyła…
– Te czarne skórzane spodenki – podpowiada przyjaciółka. – Chciałabym zobaczyć jego minę. Do tej pory widział cię w dresie albo legginsach. No… A do spodenek body. To błyszczące, różowe z długim rękawem. Będzie idealnie pasowało.
– Mam go torturować?
– Taaak, ja włożę sukienkę – wyciąga z torebki kawałek materiału.
– To… jest sukienka? – pytam, a ona potakuje głową. – Dla pięciolatki chyba. Ty w nią wejdziesz?
– Och, tylko patrz. – Znika w mojej łazience i po paru minutach wychodzi ubrana w obcisłą, granatową kreację. – No i?
– Nicholasowi stanie… serce – naśmiewam się. Mój Boże… Biedny Anderson numer dwa. Jeszcze nie wie, w co się pakuje, biorąc sobie za cel Marthę.
– O. Właśnie na taką reakcję liczę.
– Dobra, to teraz idę ja. Zaraz wracam.
Znikam za drzwiami i przebieram się w komplet, który podpowiedziała mi Martha. Różowe body z siateczkowymi plecami oraz spodenki. Czarne, skórzane z wysokim stanem. Chyba nie tylko Nicholasowi stanie serce. Mam nadzieję, że Collin nie pomyśli sobie o mnie nie wiadomo czego. Lubię go. Jest inny niż chłopcy w naszym wieku i to mi imponuje, więc nie chciałabym czegoś zepsuć jakimś wyuzdanym ubiorem. Wychodzę z łazienki i przechodzę przez całą długość pokoju, aby odszukać buty, które będą się dobrze komponowały z wybranymi ubraniami. Grzebię przez chwilę na dnie garderoby i wyciągam czarne szpilki z odkrytym palcem i piętą. Wsuwam je na stopy i zapinam zamki.
– Mhm… Petarda.
– I wzajemnie.
Zgodnie z zapowiedzią po mniej więcej godzinie Nicholas pojawia się w drzwiach mojego domu.
– Cześć… Y… Co… To… Jest? – pytam zaskoczona.
– O ile dobrze wiem, księżniczka Martha powiedziała, że kwiaty to banał, więc postanowiłem wymyśleć coś innego. Gdzie ona jest?
– Na górze. – Wskazuję dłonią, aby wszedł do domu. Przeciska się przez drzwi i klnie pod nosem na latające w powietrzu balony. Balonowy bukiet. Teraz Martha na pewno nie powie, że to banał. Z niewielkimi trudnościami Nicholas dociera do mojego pokoju i staje w progu.
– Claudi? – głos przyjaciółki dobiega z łazienki. – Dobrze słyszałam dzwonek? Muszę się mentalnie przygotować na jego „Cześć, mała”. Jak mnie to denerwuje… Ten dupek już jes… O. Nicholas? – Staje w miejscu zaskoczona widokiem Andersona numer dwa trzymającego na smyczy niebieskie balony.
– Dupek? – warczy. – Dupek przyniósł ci balony zamiast kwiatków. – Podaje je Marthcie, a ona czerwona ze wstydu wyciąga po nie dłoń. – Widzę, że choćbym się wyjątkowo starał, to i tak będzie problem. Jeśli zamierzasz tak robić, szybko zgasisz mój zapał, MAŁA – akcentuje ostatnie słowo. – I to nie jest groźba. To informacja – dodaje, lecz przyjaciółka nadal nic się nie odzywa, a ja w sumie nie wiem, jak mam się zachować. – Gotowe? Collin czeka w klubie. Będę na dole. – Wychodzi wkurzony z mojego pokoju, zostawiając nas w ciszy.
– Mhm… – mruczę. – Brawo. Niby mówisz, że cię wkurza, a później, że ci się podoba. Nazywasz go dupkiem, a on – wskazuję palcem na niebieskie balony – tak się stara.
– No… Y… Tak…
– Dobra. Chodź. Proponuję go przeprosić, jak będziecie już sami, a w aucie po prostu się nie odzywać. Chyba go wkurzyłaś – zauważam, a ona jedynie potakuje głową i razem schodzimy na dół.
Dwadzieścia minut później jesteśmy w klubie, w którym Collin razem ze swoimi braćmi pracują dla ojca. To jedna z lepszych miejscówek w Nowym Jorku. Fajnie. Dzisiejszy wieczór zapowiada się na bardzo udany.
– Dobra, to ja lecę – otwieram tylne drzwi i pośpiesznie wyskakuję z auta – a wy pogadajcie chwilę. Gdzie znajdę Collina?
– Poproś chłopaków, którzy stoją na wejściu, żeby cię zaprowadzili. Powiedz, że Nicholas tak kazał. Jak spojrzą, skinę im głową.
Robię, jak kazał. Podchodzę do goryli, którzy stoją przy drzwiach, i mówię dokładnie to, co polecił Anderson. Jeden z nich patrzy w stronę samochodu.
– Zapraszam – odzywa się i puszcza mnie przodem, ale już po chwili wyprzedza i lawirując pomiędzy ludźmi, przechodzimy do długiego, ciemnego korytarza. Zatrzymujemy się przed drzwiami. – Proszę chwilę poczekać – puka i wchodzi do pomieszczenia, z którego za chwilę się wychyla. – Pan Anderson zaprasza. – Wchodzę do środka i…
– Claudia, wyglądasz…
COLLIN
Stukam palcem w blat niewielkiego stolika, który stoi przy sofie, zatracając się myślami gdzieś daleko. Za daleko…
– Dzisiaj – zaczyna Matthew i tym samym sprowadza mnie na ziemię – zaliczyłem egzamin.
– Brawo. Ten z matmy? – Potakuje głową. – Gratuluję. Wiedzieliśmy z Nicholasem, że się uda.
– Dziękuję. A tak właściwie to gdzie on jest? – pyta i siada obok mnie.
– Pojechał po Claudię i Marthę. Będą dzisiaj bawić się w naszym klubie.
Brat marszczy czoło i analizuje to, co powiedziałem.
– Nie uważasz, że to cię będzie rozpraszało podczas pracy?
– Może trochę, ale obiecałem jej, że sprawdzi moje umiejętności taneczne – odpowiadam i dopijam łyk szkockiej.
– Ty… Będziesz tańczył? – słychać w jego głosie, że wyraźnie nie dowierza.
– Mhm.
– Dlaczego? Przecież nie musisz nikomu niczego udowadniać.
– Zrozumiesz, jak sam będziesz w takim stanie – odpowiadam krótko, a Matthew przygląda mi się jak małe, zaciekawione dziecko. – Bo mi zależy, młody. Serio zależy. Chyba pierwszy raz najzwyczajniej w świecie zależy mi na kimś po tak krótkim czasie. Za mniej więcej tydzień lecę z nią na turniej taneczny.
– Aha – komentuje krótko. Pukanie do drzwi przerywa naszą konwersację. Do pomieszczenia wchodzi jeden z chłopaków stojących na bramce. – A ty co tutaj robisz? – pyta Matthew. – Powinieneś być przed klubem – upomina surowo. Gówniarz ma do tego smykałkę.
– Tak, ale przyszedł ktoś do pana Collina. Claudia McAllister.
– Sama? – Wkurzony wstaję z sofy. Chyba powinienem strzelić Nicholasa w łeb.
– Tak. To znaczy pan Nicholas jest przed klubem, prosił, żebym ją przyprowadził do pana.
– W porządku.
Ochroniarz wychyla się z mojego gabinetu, a po sekundzie w progu staje…
– Claudia, wyglądasz… – wyduszam, lustrując ją od góry do dołu. Cholerna, chodząca bogini. Przepadasz, Collin, przepadasz – …bosko.
– Dzięki. – Uśmiecha się, a ochroniarz wychodzi i zamyka za sobą drzwi. – Nicholas z Marthą są przed klubem. Mają… Rozmawiają w aucie. Cześć, Matthew.
– Cześć – odpowiada oschle i tylko kiwa głową. – To ja wyjdę na salę. – Po tych słowach tak samo jak poprzednik znika za drzwiami, a ja mogę porozkoszować się widokiem Claudii ubranej nieco inaczej niż do tej pory ją widywałem i stwierdzam… Dres, legginsy, spodenki… Nie ma znaczenia. Każda wersja jest boska.
– To co? Gotów na pokaz swoich umiejętności?
– No oczywiście, ale najpierw będziecie musiały pobawić się chwilę same. Muszę popracować z ojcem. Dołączę do was. – Robi smutną minę. – Pewnych rzeczy nie przeskoczę. Nicholas też musi iść ze mną. Poproszę Matthew, żeby miał na was oko.
– Nie – odpowiada szybko. – Ja… Trochę się go boję.
– Dlaczego? – Uśmiecham się pod nosem.
– Jest taki poważny, ponury… Przerażający w tej czerni.
– Taki ma styl, ale wierz mi to dobry dzieciak i przy nim będziecie tutaj najbezpieczniejsze. Może się dogadacie, przecież jest w twoim wieku.
– Lubi taniec albo imprezy?
– Och, kocha – ironizuję. – Matthew na drugie ma impreza, a na trzecie dobry humor.
– Wkręcasz mnie. – Dziewczyna krzyżuje ręce na piersiach, a ja zaczynam się śmiać.
– Chodź. – Wyciągam dłoń. – Odprowadzę was do stolika, a później dołączymy razem z Nicholasem.