Księżniczka Południa - Katarzyna Saska - ebook

Księżniczka Południa ebook

Katarzyna Saska

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Księżniczka Południa

Katarzyna Saska

Angelica jest wziętą prawniczką z Nowego Jorku. Oprócz rozgrywania w ostry sposób spraw na sali sądowej lubi również ostry seks bez zobowiązań. Latami ukrywała bujną przeszłość, która przypomniała o sobie w najgorszym momencie. Kiedy jako nastolatka spotkała Victorię, kobieta zaopiekowała się nią, ale i wciągnęła dziewczynę w biznes narkotykowy. Po kilku latach ich drogi się rozeszły, a Angelica zmieniła tożsamość, żeby zacząć nowe życie.

Adriano, słynny piłkarz hiszpańskiego pochodzenia, przez przypadek trafia na przyjęcie urodzinowe Angeliki. Rodzi się między nimi pożądanie. Chętnie podejmują grę, ale co jeśli nie ma w niej przypadku i wszystko zostało ukartowane, a oni stali się marionetkami w rękach bezwzględnej kobiety, która nie cofnie się przed niczym, by zemścić się na swoich wrogach?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 407

Oceny
3,5 (8 ocen)
3
1
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaKoz2801

Dobrze spędzony czas

Interesująca wielowątkowa historia. Nic do końca nie jest pewne ani kto jest dobry ani zły. Historia dzieje się na kilku płaszczyznach czasowych a narratorem jest kilku bohateróe nie tyko główni. Zakończenie pozostawia wiele pytań i prosi się o kontynuację.
00
Zaczytanyszekspir

Nie oderwiesz się od lektury

Nigdy nie wziąłbym się za te książkę z powodu bardzo mylącej okladki. Jednak znajoma zapewniła, że to nie jest lekkke romansidło jedynie dla kobiet. Historia zawiera elementy bardzo brutalne oraz kontrowersyjne. Bulwersujące jednak nie były dla mnie hardcorowe sceny łóżkowe, a (wątek nie jest jednoznacznie wywalony na ławę - też trzeba się domyślać )przyzwolenie MATKI na WYKORZYSTYWANIE córki przez własnego ojca i przerzucenie winy na to dziecko. W książce jest dużo zwrotów akcji i pozornie nie łączących się ze sobą retrospekcji. Przez to wszystko nie domyśliłem się końca przed czasem, a rzadko mi się to zdarza. Autorce się udało pewnie dlatego że ewidentnie wodzi za nos czytelnika, bawiąc się tym ile zdradza by potem okazało się, że to kłamstwo. Zakończenie jak i kilka niewyjasnionych spraw sugeruje drugą część jeśli będzie radzilbym odejść od scen erotycznych, których jest za dużo a skupić się na fabule, która wciąga. Niech nikogo nie zmyli ta okładka - główna bohaterka nie ma nic ws...
00
radll

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka. Sceny erotyczne najciekawsze
00

Popularność




ANGELICA

Znów się roz­pa­dało, pomy­śla­łam, otwie­ra­jąc para­sol. Oprócz gwaru nowo­jor­skich ulic dało się sły­szeć stu­kot moich wyso­kich szpi­lek, które zale­wał deszcz. Weszłam do pobli­skiej pie­karni, w któ­rej jak zwy­kle cze­kał na mnie duży paku­nek. Wycho­dząc, z rado­ścią zauwa­ży­łam, że to ostat­nie kro­ple, które spa­dały z nieba, i zza gęstych, sza­rych chmur wycho­dzi słońce. Obok mnie poja­wiła się dziew­czynka ubrana w za duże żółte palto.

– Trzy­maj – odda­łam jej białą papie­rową torbę wypchaną po brzegi baj­glami, pącz­kami i świe­żym pie­czy­wem. Jej lekko umo­ru­sana buzia się roz­po­go­dziła.

– Dzię­kuję, pani Lotray.

– No już, ucie­kaj, póki nie pada.

Dziew­czynka czmych­nęła, a ja minę­łam dwie prze­cznice i weszłam do kan­ce­la­rii The Archer & Hart po dru­giej stro­nie ulicy. W dro­dze do biura spoj­rza­łam na kuch­nię, w któ­rej stał wazon z kwia­tami. Zmro­ziło mnie na ich widok. Prze­kro­czy­łam próg mojego gabi­netu i pode­szłam do okna, obser­wu­jąc mia­sto z góry. Oglą­da­jąc dra­pa­cze chmur z tak bli­ska, zawsze mia­łam dziwne poczu­cie snu na jawie. Nie potra­fi­łam cza­sem uwie­rzyć, że po tym wszyst­kim, co prze­szłam, dotar­łam wła­śnie tutaj. Na sam szczyt. Nie­je­den raz ubru­dzi­łam się w trak­cie tej wspi­naczki. Nie­je­den raz obok błota zna­la­zła się też krew. Jed­nak ani po jed­nym, ani po dru­gim nie ma już śladu. Mój życio­rys jest czy­sty jak łza. Bez skazy, dokład­nie tak jak ubra­nia od Cha­nel. Moja ulu­biona. Coco zawsze była moją inspi­ra­cją, tak jak ona zapro­jek­to­wa­łam sobie swój świat. Z gru­zów zbu­do­wa­łam zamek. Z kamieni rzu­ca­nych mi w twarz – for­tecę, którą ktoś z mojej prze­szło­ści pra­gnie zbu­rzyć. Nie od razu. Powoli. Jak szczur. Wygryza kawa­łek po kawałku. Kąsa, myśląc, że się prze­stra­szę. Nie dam się obu­dzić. Nie dam się wyrwać z tego pięk­nego snu. Nikt mi nie odbie­rze tego, na co tak ciężko pra­co­wa­łam.

Odwró­ci­łam się na dźwięk niskiego głosu. Mój nowy asy­stent. Młody, inte­li­gentny, a co naj­waż­niej­sze, dobrze zbu­do­wany i przy­stojny. Jego ponętne, wyrzeź­bione ciało dosko­nale się pre­zen­to­wało w opię­tej, bia­łej koszuli od Arma­niego. Koszuli, którą mu wybra­łam i kupi­łam. Usia­dłam w swoim fotelu i zmy­sło­wym ruchem ręki naka­za­łam mu podejść bli­żej.

Świa­tło zacho­dzą­cego słońca odbiło się w pla­ty­no­wej bran­so­le­cie na moim nad­garstku i roz­świe­tliło jego oczy. Gdy sta­nął naprze­ciwko mnie, obser­wo­wał, jak leni­wie, niby od nie­chce­nia, roz­chy­lam nogi. Przy­ło­ży­łam palec wska­zu­jący do lekko roz­war­tych ust, obli­za­łam go i zje­cha­łam powol­nym ruchem po szyi, pier­siach i brzu­chu, by zanu­rzyć go w majt­kach. Patrzy­łam asy­sten­towi pro­sto w oczy, prze­łknął ner­wowo ślinę i dalej obser­wo­wał, co robię. Odło­żył doku­menty, które mi przy­niósł, i pod­szedł bli­żej. Pochy­lił się nade mną, zła­pał za pod­ło­kiet­niki fotela i przy­su­nął go do sie­bie. Przez cały czas wpa­try­wał się w moje pełne pożą­da­nia, roz­sze­rza­jące się źre­nice. Na myśl o tym, co się zaraz sta­nie, wzra­stała tem­pe­ra­tura mego ciała, oddy­cha­łam coraz szyb­ciej. Roz­chy­li­łam wargi. W napię­ciu cze­ka­łam na jego ruch. Zaczął deli­kat­nie maso­wać wnę­trze moich ud, zbli­ża­jąc się do już lekko wil­got­nej cipki. Draż­nił się ze mną. Gdy był dosta­tecz­nie bli­sko, cofał dłoń. Przy­gry­za­łam wtedy wargę ze znie­cier­pli­wie­nia i pod­nie­ce­nia. Robił tak parę razy, aż w końcu odchy­lił moje maj­teczki i powoli wło­żył we mnie palec. Mój oddech jesz­cze bar­dziej się pogłę­bił, gdy maso­wał mnie od środka, a kciu­kiem pie­ścił mnie na zewnątrz. Poję­ki­wa­łam, bo chcia­łam wię­cej. Chwy­cił mnie moc­niej, pod­cią­gnął wyżej czer­woną spód­niczkę i klęk­nął. Czu­łam, jakby ogień roz­pa­lał mnie mię­dzy nogami. Zamknę­łam oczy i odchy­liłam głowę do tyłu, a on zanu­rzył swoją pomię­dzy moje uda. Jego język wędro­wał deli­kat­nie po mojej szparce. Powoli, nie spie­szył się, tak jak lubię, aby po chwili zwięk­szyć tempo. Wło­żył drugi palec. Wsu­wał go i wysu­wał z mokrej szparki, jed­no­cze­śnie wyli­zu­jąc mnie na zewnątrz. Świ­dro­wał języ­kiem nabrzmiałą łech­taczkę, dopro­wa­dza­jąc mnie do sza­leń­stwa. Było mi tak dobrze, czu­łam roz­kosz w każ­dym zaka­marku ciała.

– Nie prze­sta­waj – wzdy­cha­łam, chwy­ta­jąc go za włosy.

Wci­ska­łam go sobie jesz­cze moc­niej mię­dzy nogi i zaczę­łam jeź­dzić cipką po jego twa­rzy. Uno­si­łam się deli­kat­nie w górę i w dół, jęcząc coraz gło­śniej. Zarzu­ci­łam nogę na jego bark, wbi­ja­jąc mu w ramię długi, cienki obcas szpilki od Prady. Wydał z sie­bie pomruk zado­wo­le­nia. Zsu­nę­łam but z dru­giej stopy i bosą nogą doty­ka­łam jego kro­cza. Czu­łam, jaki jest pod­nie­cony, i w końcu mu na to pozwo­li­łam. Mia­łam na niego taką ochotę! Chcia­łam, żeby mnie wziął na tym fotelu, ale nie wie­dzia­łam, czy tyle wytrzy­mam. Zaraz dojdę, pomy­śla­łam. Gdy zassał swo­imi ustami moją łech­taczkę, przy­gry­za­jąc ją deli­kat­nie, byłam bli­ska eks­tazy. Znów zamknę­łam oczy i jęk­nę­łam jesz­cze gło­śniej:

– O tak, nie prze­sta­waj, kocha­nie.

Nagle coś wyrwało mnie z tego bło­giego unie­sie­nia.

– Ange­lico?

Odwró­ci­łam się od okna i zoba­czy­łam mojego asy­stenta, który przez cały czas cze­kał na odpo­wiedź.

– Skoń­czy­łem raport, o który pro­si­łaś. Czy jest jesz­cze coś, co mogę dla cie­bie zro­bić?

– To wszystko, Domi­nicu. Możesz iść. Dzię­kuję.

Zatrzy­mał się w drzwiach, a ja patrzy­łam na jego jędrne pośladki i nie mogłam ode­rwać od nich wzroku. Odwró­cił się gwał­tow­nie, pra­wie przy­ła­pu­jąc mnie na patrze­niu.

– Zapo­mniał­bym, umó­wi­łem kucha­rzy na jutro, tak jak pro­si­łaś. Będą u cie­bie po połu­dniu, żeby wszystko przy­go­to­wać. Zostaw mi klu­cze, to ich wpusz­czę.

– Dobrze, dzię­kuję – odpo­wie­dzia­łam, sia­da­jąc przy biurku i prze­glą­da­jąc raporty.

– Jak się czu­jesz? – usły­sza­łam, pod­nio­słam na chwilę wzrok i zoba­czy­łam, że on wciąż stoi w moim gabi­ne­cie.

– Dobrze, dla­czego pytasz?

– W końcu to twoje trzy­dzie­ste uro­dziny.

– To tylko liczba, nic szcze­gól­nego się nie zmie­nia, wczo­raj byłam taka jak dziś i dziś jestem taka, jaka będę jutro – odpo­wie­dzia­łam z nosem w papie­rach.

– A! – krzyk­nął dziw­nie pod­eks­cy­to­wany – przy­szedł kolejny czer­wony tuli­pan. To już dwu­dzie­sty dzie­wiąty.

Unio­słam głowę i wbi­łam w niego mroczne spoj­rze­nie, jakie wywo­ły­wały we mnie kwiaty, a zwłasz­cza czer­wone tuli­pany. Prze­szedł mnie dreszcz. Nie­na­wi­dzi­łam tych gie­rek. Domy­śla­łam się, do czego zmie­rzają i co mogą odkryć. Pogrze­ba­łam prze­szłość dosta­tecz­nie głę­boko i nie zamie­rza­łam jej wywle­kać, ale naj­wy­raź­niej komuś bar­dzo na tym zale­żało.

– Wyrzuć je – zażą­da­łam.

– Ale… nie jesteś cie­kawa, kto je wysyła? – dopy­ty­wał jak ni­gdy, odkry­wa­jąc swoje dotąd nie­zau­wa­żalne dla mnie wścib­stwo – żaden nie miał bile­cika.

– Nie – odpo­wie­dzia­łam krótko.

Wyszedł, a ja wycią­gnę­łam z torebki Bir­kin bal­sam Kylie Skin i wcie­ra­łam go w deli­kat­nie muśnięte słoń­cem, obo­lałe łydki, podzi­wia­jąc jed­no­cze­śnie nie­ska­zi­telny mani­kiur, który robi­łam co tydzień. Zawsze w tym samym gabi­ne­cie. Zawsze o tej samej porze. Takie były zasady. Gdy­bym się tam nie zja­wiła, tak jak codzien­nie rano po baj­gle, nie byłoby po co dalej grać. A każda gra musi mieć zasady. Każdy gracz powi­nien prze­strze­gać przy­naj­mniej kilku. Szcze­gól­nie jeśli jest ktoś, kto cię obser­wuje. Bacz­nie się przy­gląda, jaki będzie twój kolejny ruch. Wtedy trud­niej jest oszu­ki­wać, a prze­cież pokusa bywa duża. Zwłasz­cza jeśli cho­dzi o nagrodę, jaka na nas czeka, lub… zemstę.

Moje zasady w pracy były pro­ste: mogłam patrzeć na swo­jego asy­stenta, ale nie doty­kać go. Jed­nak od tego patrze­nia wzra­stał mój ape­tyt. Skoro nie mogłam poczę­sto­wać się w biu­rze, musia­łam zjeść coś na mie­ście.

Po powro­cie do domu prze­bra­łam się w wystrza­łową kieckę i nie zało­ży­łam bie­li­zny. Się­gnę­łam do szka­tułki po kol­czyki od Tif­fany’ego i łań­cu­szek z tej samej naj­now­szej kolek­cji. Prze­je­cha­łam dło­nią po dekol­cie. W odbi­ciu w lustrze przy­glą­da­łam się, jak moje palce doty­kają biżu­te­rii. Nagle zoba­czy­łam, jak czy­jaś masywna dłoń zaci­ska się na moim gar­dle. Wzdry­gnę­łam się prze­ra­żona. Musia­łam mru­gnąć, żeby uświa­do­mić sobie, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. Dla­czego oszu­ki­wa­łam samą sie­bie? To nie była fan­ta­zja, to było wspo­mnie­nie. Bole­sne… wciąż prze­śla­do­wało mnie w snach. Nało­ży­łam na usta czer­woną szminkę. Zacze­sa­łam pla­ty­nowe włosy do tyłu i jesz­cze raz ści­snę­łam wisio­rek tak mocno, że poczu­łam, jak paznok­cie wbi­jają mi się we wnę­trze dłoni. To był mój tali­zman. Wszystko, co dro­gie i świe­cące, miało mnie chro­nić. Miało ukryć kogoś, kim byłam. Dawno temu, w innym życiu. Zmiana wyglądu to nie wszystko. Włosy można zafar­bo­wać lub ściąć, można sto­so­wać mocny maki­jaż albo nie malo­wać się wcale i kryć twarz za wiel­kimi oku­la­rami. To jed­nak na nie­wiele się zda. By stać się Ange­licą Lotray, musia­łam nauczyć się nią być. Począw­szy od akcentu, przez spo­sób poru­sza­nia się po spoj­rze­nie. Mia­łam dobrą nauczy­cielkę. Dzięki daw­nej men­torce do per­fek­cji opa­no­wa­łam mro­żące spoj­rze­nie. Moje oczy tra­ciły ten wyraz, dopiero gdy byłam z jakimś męż­czy­zną, dla­tego lubi­łam pie­przyć się od tyłu. Nie chcia­łam, by faceci widzieli w nich pożą­da­nie, żar namięt­no­ści. Nie chcia­łam, żeby mogli mnie zoba­czyć bez maski, za którą kry­łam się od tylu lat.

Weszłam do klubu Day­li­ght, usia­dłam jak zwy­kle przy barze i zamó­wi­łam coś do picia. Rozej­rza­łam się i zatrzy­ma­łam wzrok na wyso­kim, bar­dzo męskim bru­ne­cie. Gdy się do mnie przy­siadł, od razu zauwa­ży­łam, że mu sta­nął. Miał spo­rego, na samą myśl wzro­sło mi tętno. Wyszli­śmy, żeby jechać do niego, ale byłam zbyt napa­lona, by wytrzy­mać taki kawał drogi, więc wcią­gnę­łam go w pobli­ską uliczkę. Roz­chy­li­łam mu mary­narkę i roz­pię­łam koszulę. Wło­ży­łam pod nią dło­nie i prze­su­nę­łam nimi po twar­dych mię­śniach jego klatki pier­sio­wej. Wsu­nął mi język w usta i przy­gryzł deli­kat­nie moją wargę. Wplótł palce w moje włosy i doci­snął mnie do ściany. Prze­chy­lił moją głowę i cało­wał po szyi, aż prze­szły mnie ciarki, a cipka zaczęła robić się wil­gotna. Pra­gnę­łam go tak bar­dzo. Chcia­łam, żeby wszedł we mnie natych­miast i uwol­nił to napię­cie, które we mnie buzo­wało przez cały dzień. Nie zro­bił tego od razu. Naj­pierw wsu­nął ręce pod moją sukienkę w poszu­ki­wa­niu ster­czą­cych, stward­nia­łych sut­ków, które z początku deli­kat­nie maso­wał, by za chwilę draż­nić, ści­ska­jąc pal­cami coraz moc­niej. Obna­żył jedną pierś, chwy­cił w obie dło­nie i zaczął ssać ustami i pie­ścić cie­płym, wil­got­nym języ­kiem. Oplo­tłam go nogą, przy­cią­ga­jąc do sie­bie bli­żej, i zaczę­łam się o niego ocie­rać. On ruszył języ­kiem w górę, znów zaj­mu­jąc się moją szyją. Moje ręce wędro­wały po jego ple­cach, kie­ru­jąc się w dół, do napię­tych poślad­ków. Przy­ci­snął mnie mocno do sie­bie, napie­ra­jąc swoją erek­cją na moją małą. Jedną ręką chwy­cił mnie za gar­dło, a drugą łap­czy­wie maso­wał mój tyłek, przy­su­wa­jąc mnie jesz­cze bli­żej, i ocie­ra­jąc się o mnie nachal­niej i gwał­tow­niej. Chcia­łam, żeby już mnie prze­le­ciał. Nie wytrzy­mam dłu­żej, myśla­łam. Czu­łam pod­nie­ce­nie roz­cho­dzące się po pod­brzu­szu, rosło we mnie pra­gnie­nie, aby jak naj­szyb­ciej we mnie wszedł.

On, odga­du­jąc moje myśli, jed­nym ruchem pod­niósł mi sukienkę, a ze swo­ich spodni wypu­ścił nabrzmia­łego kutasa. Był impo­nu­jący, na jego widok prze­szły mnie dresz­cze. Zbli­ży­łam twarz do jego twa­rzy, wło­ży­łam mu język w usta, cału­jąc gwał­tow­nie i zachłan­nie. Moja dłoń powę­dro­wała w stronę wypusz­czo­nego na wol­ność ster­czą­cego penisa. Deli­kat­nie go maso­wa­łam, po czym obję­łam cały i poru­sza­łam ręką w górę i w dół, co spra­wiło, że on zaczął mi jęczeć w usta:

– Chodź tu do mnie – dyszał i odwró­cił mnie do sie­bie tyłem.

Wypię­łam pupę w jego stronę, nie mogąc się docze­kać, kiedy zanu­rzy we mnie swo­jego twar­dego jak skała kutasa. Gdy poczu­łam jego koronę na moich zwil­żo­nych war­gach, wypię­łam się jesz­cze bar­dziej. Wszedł we mnie. Moja bło­gość zwięk­szała się, gdy wcho­dził coraz głę­biej.

– Och – poję­ki­wa­łam. Rozej­rza­łam się wokół. Z oddali docho­dził hałas ulicy. Co jakiś czas prze­jeż­dżała tak­sówka, otwie­rały się i zatrza­ski­wały drzwi. Sły­sza­łam głosy roz­ba­wio­nych, pod­pi­tych osób. Sama myśl, że ktoś mógłby nas teraz zoba­czyć, była kurew­sko pod­nie­ca­jąca.

Gdy zaczął się we mnie poru­szać, nie mogłam się powstrzy­mać i jęcza­łam jesz­cze gło­śniej.

– Dobrze ci? – pytał, dysząc.

– Tak – ledwo wypo­wie­dzia­łam.

Zanu­rzył swoją dłoń mię­dzy moje uda i pie­prząc mnie, draż­nił łech­taczkę, która była już cała mokra. Wysu­nął rękę i wło­żył mi palec do ust.

– Poczuj, jak sma­ku­jesz, gdy masz mnie w sobie – mówił, a ja jęcza­łam z peł­nymi ustami.

Z każ­dym jego pchnię­ciem coraz nachal­niej ssa­łam jego palec, a moja cipka zaci­skała się na jego peni­sie, roz­ko­szu­jąc się każdą jego nabrzmiałą żyłą.

– Pieprz mnie – pro­si­łam – wypieprz mnie całą.

Pochy­li­łam się do przodu, a on mnie dźgał coraz szyb­ciej i moc­niej. Co jakiś czas wymie­rzał mi klapsa w pupę, co spra­wiało, że nie mogłam nad sobą zapa­no­wać. Opar­łam się dłońmi o mur budynku i zaci­ska­jąc je, zdzie­ra­łam paznok­cie o beton. Wypię­łam się jesz­cze bar­dziej, aby mógł jesz­cze głę­biej we mnie wejść.

Zła­pał mnie masywną dło­nią za włosy, przy­cią­ga­jąc do sie­bie, drugą chwy­cił moją twarz, cału­jąc namięt­nie i agre­syw­nie zara­zem. Cała pło­nę­łam, gdy widzia­łam, jak jego źre­nice powięk­szają się z pożą­da­nia. Wło­ży­łam sobie rękę mię­dzy nogi i zła­pa­łam go za jądra, masu­jąc je deli­kat­nie. Zaczął pro­sić:

– Mała, nie rób tak, bo zaraz dojdę.

Nie prze­sta­łam. Coraz więk­sza fala gorąca roz­cho­dziła się w moim wnę­trzu, byłam na kra­wę­dzi orga­zmu. Ści­snę­łam uda, on pchał mnie moc­niej. Jesz­cze dwa ruchy, jesz­cze tylko chwila.

– O tak! – krzyk­nę­łam. – O tak! Nie prze­sta­waj! O kurwa! – ledwo dokoń­czy­łam zda­nie, bo spa­zmy orga­zmu prze­cho­dzące przez moje ciało zawład­nęły każ­dym jego mię­śniem.

– Ja pier­dolę! – dyszał, zaci­ska­jąc zęby.

Było mi tak dobrze, że mogła­bym umrzeć w tam­tym momen­cie. Moja cipka zaci­skała się na jego pul­su­ją­cym peni­sie, który wciąż w niej tkwił. Przy­cią­gnął moją twarz do swo­jej i poca­ło­wał mnie. Sta­li­śmy tak jesz­cze przez chwilę, oddy­cha­jąc ciężko jak po jakimś mara­to­nie. W końcu odsu­nę­łam się, opu­ści­łam sukienkę, a on zapiął spodnie, spoj­rzał na mnie nie­pew­nie i powie­dział:

– Długo nie dzwo­ni­łaś, myśla­łem, że już o mnie zapo­mnia­łaś.

– Mia­łam dużo pracy – odpo­wie­dzia­łam wymi­ja­jąco.

– To może pój­dziemy jesz­cze na drinka? Poga­dać?

– Nie mogę, skar­bie, jutro rano mam ważne spo­tka­nie, chyba że – zawa­ha­łam się – chyba że masz coś dla mnie – prze­świe­tli­łam go wzro­kiem.

– Nie, mała – przy­cią­gnął mnie i zaczął maso­wać po pupie – to nie takie pro­ste.

– Jesteś pro­ku­ra­to­rem gene­ral­nym, na pewno coś wiesz.

– Tym razem to nie wyszu­ki­wa­nie bru­dów w kar­to­te­kach poli­cyj­nych dla two­ich boga­tych klien­tów.

– John, znajdź mi to, czego szu­kam – chwy­ci­łam jego twarz w dło­nie i wsu­nę­łam język w usta. Odsu­nę­łam się i, patrząc mu w oczy, doda­łam:

– Dowiedz się, jak Vic­to­ria mnie odna­la­zła i czego chce.

ADRIANO ALVARO MARTINEZ

Powiew wia­tru zbu­dził mnie z głę­bo­kiego snu. Ból głowy, który poczu­łem, nie nale­żał do tych, które można by zali­czyć do zno­śnych. Wszystko zaczy­nało mi się wymy­kać z rąk. Kon­trolę stra­ci­łem już dawno. Nawet nie byłem pewny, w któ­rym apar­ta­men­cie się znaj­duję. A może jeste­śmy w moim domu nad morzem? Bryza, która wpa­dała przez otwarte okno, napro­wa­dzała mnie na lekko zatarte wspo­mnie­nia drogi, którą poko­na­li­śmy, by się tu zna­leźć.

Skrzyp­nęło łóżko. Chyba się prze­bu­dziła. Nie pamię­ta­łem jej imie­nia, może nie zapy­ta­łem, a może podała jakieś lipne. One czę­sto tak robią. Więk­szość z nich pro­wa­dzi w ciągu dnia „nor­malne” życie, tak przy­naj­mniej twier­dzi Vic­to­ria. Jak zwy­kle zapła­ci­łem jej z góry. Dziew­czyny ni­gdy nie dosta­wały ode mnie pie­nię­dzy, chyba że w for­mie napiwku albo jakiejś eks­tra­kiecki, i naj­czę­ściej te jed­no­ra­zowe wypa­dały z mojego pokoju nad ranem. Te, które słu­żyły mi rów­nież do towa­rzy­stwa, wynaj­mo­wa­łem na dłu­żej. Z escort girl od Vic­to­rii mogłem się poka­zać publicz­nie bez obawy, że papa­razzi zro­bią nam wspólne zdję­cie, a nagłówki w bru­kow­cach, zamiast krzy­czeć: Alvaro Mar­ti­nez w towa­rzy­stwie luk­su­so­wej pro­sty­tutki, napi­szą o tajem­ni­czej pięk­no­ści. Muszę zacho­wy­wać pozory. Więk­szość zna­nych pił­ka­rzy i tak jest brana za dziw­ka­rzy, a ja nie potrze­buję takiej łatki. Potra­cił­bym naj­lep­sze kon­trakty. Vic­to­ria zawsze mi powta­rzała, że naj­waż­niej­sza jest sym­pa­tia kibi­ców. Muszą mnie kochać, a świat będzie mój, nawet gdy skoń­czę z piłką. Nie­stety, ludzie szybko się zako­chują i tak samo szybko mogą znie­na­wi­dzić. Dla­tego należy się pil­no­wać na każ­dym kroku. Gdy­bym nie spo­tkał Vic­to­rii, ni­gdy bym nie osią­gnął tego, co mam. Była jak pie­przona dobra wróżka, która zja­wiła się zni­kąd i z nasto­let­niego roz­ra­biaki tłu­ką­cego się po barach, lubią­cego wypić i przy­ćpać zro­biła odno­szą­cego suk­cesy spor­towca.

Skoń­czy­łem dwa­dzie­ścia pięć lat i byłem obrzy­dli­wie bogaty, nie mia­łem co robić z haj­sem. Naj­droż­sze zegarki zaj­mo­wały tyle miej­sca w sza­fie co spor­towe auta w moim garażu. Mimo to nie uło­ży­łem sobie jesz­cze życia. Nie byłem głupi, wie­dzia­łem, po co kobiety usta­wiały się do mnie w kolejce. Uda­wały miłość, aby popra­wić swój sta­tus mate­rialny, dla­tego wola­łem pro­sty­tutki. One przy­naj­mniej były szczere. Naj­waż­niej­szą kobietą w moim życiu i tak od zawsze była Nata­lia. Moja młod­sza sio­stra. Pcha­łem w nią tyle fun­tów, ile mogłem. Chcia­łem, żeby miała inne, lep­sze życie. Zbyt długo cier­pie­li­śmy biedę. Stra­ci­li­śmy rodzi­ców tak wcze­śnie. W domach dziecka nikt nas nie roz­piesz­czał, o wszystko musia­łem wal­czyć sam, dla sie­bie i dla niej. Chcę jej dać to, co najlep­sze, stu­dia w Sta­nach i podróże po Hisz­pa­nii, do któ­rej z wia­do­mych wzglę­dów cią­gnie nas oboje. Tam się uro­dzi­łem, pamię­tam sporo z tam­tych cza­sów, gdy miesz­ka­łem razem z rodzi­cami nad morzem. Spoj­rza­łem przez okno na hory­zont. Angiel­skie plaże to nie to samo…

Dziew­czyna wstała, leni­wie się prze­cią­ga­jąc. Przy­su­nęła się do mnie, ale nie mia­łem już ochoty na seks. Nie wiem, kiedy zaczął mnie nudzić. Zresztą jak wszystko. Z każ­dym dniem czu­łem coraz mniej, jak­bym zaczął powoli obumie­rać. Jesz­cze parę lat temu byłem jak młody bóg, pra­wie uwie­rzy­łem, że potra­fię latać. Nagle mogłem wszystko mieć, kupić, zała­twić. Każdy mi nad­ska­ki­wał, sta­łem się kimś. A teraz? Jestem tak znu­dzony tym fał­szem naokoło mnie, że wszy­scy wła­ści­wie mogliby wypa­ro­wać i nie poczuł­bym żad­nej róż­nicy.

– Chcesz? – zapy­tała z leni­wym uśmie­chem.

Biały pro­szek roz­sy­pany na nie­wiel­kim lusterku z zawrotną pręd­ko­ścią tra­fił do jej zgrab­nie sko­ry­go­wa­nego nosa. Nie wiem, jak to się stało, ale cały się zago­to­wa­łem. Gdy pod­su­nęła mi drugą kre­skę, wresz­cie coś poczu­łem – złość. Dużo zło­ści.

Wytrą­ci­łem jej lusterko z dłoni. Prze­stra­szyła się. Odsko­czyła na bez­pieczną odle­głość, a jej ramiona uno­siły się szybko. Sta­rała się zapa­no­wać nad odde­chem, ale nie była w sta­nie. Gdy pod­sze­dłem do niej dosta­tecz­nie bli­sko i zła­pa­łem ją za nad­garstki, pisnęła. Nie wiem, dla­czego wła­śnie wtedy mi sta­nął. Odwró­ci­łem ją do sie­bie ple­cami i opar­łem o ścianę. Chwy­ci­łem za szyję i jed­nym ruchem wsu­ną­łem w nią swo­jego nabrzmia­łego kutasa. Nie potra­fię powie­dzieć, co bar­dziej mnie nakrę­cało: jej strach czy zagu­bie­nie. W jej oczach doj­rza­łem zbyt wiele i wyzwa­lało to we mnie coraz więk­szą eks­cy­ta­cję. Nie obcho­dziła mnie prze­cież, a jed­nak wie­dzia­łem, że potrze­buje pomocy. Mógł­bym ją ura­to­wać, tak jak kie­dyś ktoś ura­to­wał mnie. Nie! Nie zba­wisz zwy­kłej dziwki i nar­ko­manki, bo nią wła­śnie była. I gdy tak znowu o niej pomy­śla­łem, mia­łem ochotę ją zerżnąć na wszyst­kie spo­soby. Nie zasta­na­wia­łem się, czy jej dobrze. Jęczała, więc zakła­da­łem, że tak. Może uda­wała? Z kobie­tami ni­gdy nie ma się tej pew­no­ści i nie ma zna­cze­nia, czy takiej pła­cisz, czy nie. Zawsze mogą ściem­niać, pie­przone aktorki.

– Uklęk­nij – wysa­pa­łem jej do ucha – chcę dojść w two­ich ustach.

Zro­biła to. Osu­nęła się zmy­słowo po ścia­nie, patrząc mi głę­boko w oczy. Lubiła to albo tak świet­nie odgry­wała swoją rolę. Nie robiło mi to róż­nicy. Jedyne, co się liczyło, to jej mięk­kie, powięk­szone usta opla­ta­jące mój penis. Cie­pły, wil­gotny język prze­su­wa­jący się po nim w przód i w tył. Zaczęła zmy­słowo, deli­kat­nie. Gdy przy­spie­szyła, jaja mi pod­sko­czyły do góry, zaczęła je cało­wać i pie­ścić. Nie mia­łem ochoty na takie draż­niące zabawy, więc wepchną­łem jej go z powro­tem do gar­dła i zaczą­łem się poru­szać coraz szyb­ciej i szyb­ciej. Nie dawa­łem jej czasu na zła­pa­nie odde­chu. Doci­ska­łem jej głowę do samego końca.

– O tak, dziwko, lubisz to, prawda?

Wyję­czała coś, aż cały zadrża­łem. Poczu­łem przy­jemny skurcz, który roz­szedł się po moim ciele. Satys­fak­cję spra­wiał mi widok spermy spły­wa­ją­cej po jej policzku. Wsu­ną­łem się w nią jesz­cze na chwilę, by obli­zała mnie do końca.

Gdy mia­łem dosyć, odsu­ną­łem się, wytar­łem kutasa w pościel i ruszy­łem do łazienki.

Sły­sza­łem, jak zbiera swoje rze­czy. Nie wie­działa, jak powinna się zacho­wać. W lustrze widzia­łem jej zanie­po­ko­joną twarz. Zro­biło mi się jej żal. Odwró­ci­łem się nieco w jej stronę, sta­ra­jąc się na nią nie patrzeć, i powie­dzia­łem:

– To zosta­nie mię­dzy nami.

– Dzię­kuję – jęk­nęła, pod­cho­dząc do mnie i pogła­skała mnie po ramie­niu.

Zła­pa­łem ją gwał­tow­nie za rękę, którą mnie doty­kała. Wbi­łem w nią wście­kły wzrok.

– Odstaw dragi, zarób, ile potrze­bu­jesz, i wypier­da­laj jak naj­da­lej! Chcesz dawać dupy i obcią­gać do eme­ry­tury?

Miała łzy w oczach. Nie wiem, czy z bólu, czy przez moje słowa.

– Jesteś jesz­cze ładna, to możesz zaro­bić na takich jak ja, ale za kilka lat zostaną ci do obcią­ga­nia zwię­dłe kutasy za marne pie­nią­dze. Zamiast eks­klu­zyw­nych apar­ta­men­tów – tanie motele, a kokę zamie­nisz na metę albo herę!

– Nie… ja nie…

Rzadko to robię. Nie wiem, dla­czego jeb­ną­łem jej takie kaza­nie. Chwilę temu kaza­łem jej przed sobą klę­kać, a teraz? Pomy­śla­łem o sio­strze i ona też mogła przed kimś klę­kać. Zro­biło mi się nie­do­brze na samą myśl, że ktoś mógłby tak potrak­to­wać Nata­lię.

– Powiem Vic­to­rii jedno słowo i skoń­czysz na ulicy, wiesz o tym?

Kiw­nęła głową.

– A więc wycią­gnij cały towar, jaki masz przy sobie, zostaw go na noc­nej szafce i zabie­raj się stąd. Za pięć minut ktoś cię odwie­zie, dokąd będziesz chciała.

Wybie­gła z sypialni w samej bie­liź­nie, nie oglą­da­jąc się za sie­bie.

Usia­dłem na łóżku i wpa­tru­jąc się w koka­inę, którą zosta­wiła, chwy­ci­łem się za głowę. Raz, dwa, trzy. Głę­boki wdech i wydech. Pod­sko­czy­łem jak opa­rzony, wzią­łem zwi­nięte sre­berko i wrzu­ci­łem je pro­sto do kibla. Dobrze zro­bi­łeś – pod­po­wia­dał wewnętrzny głos. Nie wszyst­kich da się ura­to­wać, ale może cza­sem kogoś się uda… Wma­wia­łem sobie, że prze­mó­wi­łem jej do roz­sądku. Tak mało uczuć znaj­do­wało się w moim sercu, ale ta jedna myśl spra­wiała, że czu­łem się bar­dziej żywy niż zazwy­czaj. Czas się ogar­nąć. Wró­cić do mia­sta. Pójść na tre­ning. Zapo­mnieć o dziw­kach i ich pro­ble­mach, o swo­ich pro­ble­mach. Lepiej będzie, jak zacznę wyży­wać się na piłce niż na czy­ichś ustach. Spoj­rza­łem w lustro i poczu­łem się jak palant. Muszę prze­stać to robić. Obmy­łem twarz zimną wodą i wytar­łem się ręcz­ni­kiem za pięć stów. Skąd wzięła się na nim krew? Wyrzu­ci­łem go do śmieci i jesz­cze raz spoj­rza­łem w lustro. Czer­wona stróżka wypły­wała mi z nosa. Co jest, do cho­lery? Wytar­łem się ręką, nie było na niej śladu krwi. Spoj­rza­łem jesz­cze raz w lustro i nic. To cho­lerne wspo­mnie­nie daw­nych cza­sów nie­raz powra­cało nie­spo­dzie­wa­nie, by zamą­cić mi w gło­wie.

Moją uwagę odwró­cił dźwięk tele­fonu. Posze­dłem ode­brać. Nata­lia. Uśmiech­ną­łem się. Zawsze roz­ma­wia­li­śmy po hisz­pań­sku. Mówiła ze słod­kim bry­tyj­skim akcen­tem. Nie potra­fi­łem jej tego oduczyć. Może gdyby rodzice żyli, byłoby wię­cej oka­zji do roz­mów w naszym ojczy­stym języku i nie mia­łaby z tym pro­blemu. Naj­waż­niej­sze, że podob­nie jak ja uwiel­biała hisz­pań­ski. Zawsze marzy­li­śmy, by wró­cić do kraju na stałe, dla­tego cze­kam, aż mnie wyku­pią do Realu Madryt. Wyje­chał­bym bez waha­nia. Gra­nie w tutej­szym bło­cie dało mi wię­cej umie­jęt­no­ści niż na suchym traw­niku. À pro­pos desz­czu, znów się roz­pa­dało i wła­śnie sobie uświa­do­mi­łem, że gdy wczo­raj tutaj zaje­cha­li­śmy, nie posta­wi­łem dachu w porsche. Kurwa!

ANGELICA

Lista gości była długa, tak jak i kolejka przed drzwiami. Nikt nie miał prawa wejść bez ręcz­nie wypi­sa­nego zapro­sze­nia, na które namó­wił mnie Domi­nic. To ponoć takie oso­bi­ste i buduje zaufa­nie. Być może, ale na razie jedy­nym zyskiem, jaki z tego mia­łam, był więk­szy odcisk na środ­ko­wym palcu.

Z bal­konu rzu­ci­łam okiem na setkę osób bawią­cych w moim domu. Z tłumu wyróż­niali się dobrze zbu­do­wani, bar­czy­ści męż­czyźni w czar­nych gar­ni­tu­rach. Wyna­ję­łam ochronę po tym żało­snym przed­sta­wie­niu z dostar­cza­niem mi codzien­nie przez mie­siąc po jed­nym tuli­pa­nie. Można się spo­dzie­wać, że nie odpu­ści sobie także dzi­siej­szej nocy.

Impreza się roz­po­częła, a ja sta­łam w swo­jej sypialni przed ogrom­nym lustrem i wkła­da­łam sek­sowną kieckę bez ple­ców, z jed­nym dłuż­szym ręka­wem. Musia­łam zakryć tę cho­lerną bli­znę, którą mam na ramie­niu. Wsu­nę­łam czarne san­dałki Gucci i zapię­łam je wokół kostki. Fran­cu­ski pedi­kiur świet­nie kon­tra­sto­wał z ich kolo­rem. Jesz­cze tylko wygła­dzi­łam sukienkę na bio­drach i byłam gotowa. Zeszłam na dół. Rozej­rza­łam się po salo­nie, gdy John zaszedł mnie od tyłu i poca­ło­wał w szyję. Wzdry­gnę­łam się i odwró­ci­łam gwał­tow­nie.

– Skoro tu jesteś, domy­ślam się, że coś zna­la­złeś.

– Vic­to­ria jest bar­dzo wpły­wowa. Ma wysoko posta­wione zna­jo­mo­ści.

– To już wiem – nie­cier­pli­wie prze­wró­ci­łam oczami.

– Ma też bar­dzo cie­ka­wego pro­te­go­wa­nego.

– Zamie­niam się w słuch – uśmiech­nę­łam się, roz­luź­nia­jąc.

– To mój pre­zent dla cie­bie ode mnie. Zasłu­ży­łem na nagrodę – powie­dział, pęka­jąc z dumy.

– Za kwa­drans możesz do nas dołą­czyć – szep­nę­łam mu do ucha, wpa­tru­jąc się w kobietę, która nie spusz­czała z nas wzroku. Nasze spoj­rze­nia się spo­tkały, a ja na wspo­mnie­nie ostat­niej nocy zro­bi­łam się wil­gotna.

Dopi­łam to, co mia­łam w kie­liszku, i uda­łam się z powro­tem w stronę scho­dów pro­wa­dzą­cych do mojej sypialni. Wie­dzia­łam, że pój­dzie za mną. Ledwo zdą­ży­łam zdjąć sukienkę i poło­żyć się na łóżku, a już stała w drzwiach. Pod­cho­dziła powoli, roz­bie­ra­jąc się w tym samym momen­cie. Przy­glą­da­łam się, jak kolejno zrzuca z sie­bie ubra­nia, i pie­ści­łam swoje ster­czące piersi. Gdy zatrzy­mała się przy łóżku, uklęk­nę­łam, wycią­gnę­łam rękę i dotknę­łam jej wil­got­nej szparki. Poca­ło­wa­łam ją, miała lekko roz­chy­lone usta, więc wsu­nę­łam w nie deli­kat­nie język. Palce wplo­tłam jej we włosy i zaczę­łam coraz inten­syw­niej i agre­syw­niej maso­wać jej język swoim. Ona pie­ściła moje pośladki, ści­ska­jąc je, przy­cią­gnęła mnie do sie­bie. Nasze cipki się doty­kały, a ja poczu­łam w pod­brzu­szu nara­sta­jące pod­nie­ce­nie. Cało­wała mnie po szyi, deli­kat­nie doty­ka­jąc moich nabrzmia­łych sut­ków, scho­dziła języ­kiem coraz niżej i zaczęła je ssać na prze­mian.

– Połóż się – roz­ka­za­łam.

Gdy leżała już na ple­cach, roz­chy­liła nogi, jeż­dżąc rękami po wewnętrz­nych stro­nach ud i poże­ra­jąc mnie wzro­kiem. Przy­su­nę­łam się bli­żej i zaczę­łam bawić się jej cipką. Usły­sza­łam, jak poję­kuje, co spra­wiło, że moje pod­nie­ce­nie wzro­sło i mia­łam coraz więk­szą ochotę na wyli­za­nie jej szparki. Wło­ży­łam palce do środka i wysu­nę­łam, naj­pierw powoli i deli­kat­nie, potem tro­chę szyb­ciej. Ona dyszała gło­śniej i zaczęła się wier­cić, dopa­so­wu­jąc ruchy bio­der do ruchów mojej ręki. Sta­rała się jesz­cze głę­biej nadziać na moje palce. Nachy­li­łam się nad nią i cało­wa­łam, nie prze­sta­jąc maso­wać jej wnę­trza, liza­łam jej piersi, pod­gry­za­jąc bro­dawki, scho­dzi­łam niżej. Gdy byłam dość bli­sko łech­taczki, draż­ni­łam się z nią i wyco­fy­wa­łam, gdy dozna­wała naj­więk­szego pod­nie­ce­nia. Zła­pała mnie wtedy za włosy i pro­siła nie­cier­pli­wie, żebym ją wyli­zała. Mój język zbli­żył się do upra­gnio­nego miej­sca. Krą­ży­łam nim naokoło, potem szyb­ciej, co jakiś czas ssąc jej łech­taczkę i dopro­wa­dza­jąc ją do sza­leń­stwa. Całe jej ciało zaczęło drżeć, jęczała coraz gło­śniej. Pod­nio­sła się deli­kat­nie i chwy­ciła mnie za piersi, piesz­cząc je. Bła­gała o jesz­cze.

Usły­sza­łam, jak otwie­rają się drzwi do pokoju.

John roze­brał się i usiadł w fotelu, przy­glą­da­jąc się, jak robię minetkę. Jego oddech przy­spie­szył, a penis tward­niał, uno­sząc się do góry. Chwy­cił go w dłoń i zaczął nim poru­szać. W końcu nie wytrzy­mał i pod­szedł do nas, zła­pał mnie za tyłek i płyn­nym ruchem zała­do­wał swo­jego nabrzmia­łego kutasa w moją wil­gotną szparkę. Był taki twardy, jakby miał zaraz eks­plo­do­wać. Ledwo mogłam się sku­pić na tym, co robię, bo gdy mnie posu­wał, czu­łam tak wielką roz­kosz, że mogłam tylko jęczeć.

– O tak, suko. Wyliż ją całą – dyszał, nie prze­sta­jąc się dziko wpa­try­wać w to, co robi­łam tej małej języ­kiem.

Jego dło­nie na moich poślad­kach prze­su­wa­jące się w tę i z powro­tem i jądra obi­ja­jące się o moją cipkę spra­wiały, że pło­nę­łam z pod­nie­ce­nia. Przez całe ciało prze­pły­wał żar, któ­rego nie mogłam i nie chcia­łam uga­sić. Gdy ze mnie wyszedł, ona przed nim uklę­kła, żeby mu obcią­gnąć. Usia­dłam na łóżku i przy­glą­da­łam się, jak ssie mu penis, jak się nim bawi i połyka go w cało­ści, jak liże mu jaja, a on trzyma ją za głowę i rusza się deli­kat­nie w jej ustach, powta­rza­jąc:

– Cią­gnij, maleńka, cią­gnij go. O kurwa, jak mi dobrze.

Pod­nie­cało mnie to nie­sa­mo­wi­cie i mia­łam ochotę zro­bić mu to samo, ale się powstrzy­ma­łam. To szó­sta zasada: nie rób loda. Ostatni raz zda­rzyło mi się to wieki temu, ale potem zrozumia­łam… ktoś pomógł mi zro­zu­mieć, że pada­nie na kolana przed face­tami nie jest zare­zer­wo­wane dla sil­nych kobiet. W cza­sie seksu to ja roz­daję karty i choć daję im się rżnąć w cipkę, to na pewno nie dam w usta.

Poło­ży­łam się na łóżku i roz­chy­li­łam nogi, ona pode­szła i zaczęła mnie wyli­zy­wać, a on ją wziął od tyłu. Dało się sły­szeć, jak jego jaja ude­rzają o jej zgrabny tyłek. Roz­pły­nę­łam się. To, co ona robiła z moją małą, to czy­sta eks­taza. Skrę­ca­łam się na łóżku niczym wąż, powta­rza­jąc:

– O tak, kocha­nie… wła­śnie tak, nie prze­ry­waj. O tak…

Wresz­cie on poło­żył się na mnie. Cało­wał moje roz­chy­lone usta. Patrzył mi głę­boko w oczy, prze­su­wa­jąc dło­nią po całym ciele. Zatrzy­mał się mię­dzy moimi nogami i wło­żył dwa palce do środka. Gdy poczu­łam je w sobie, wygię­łam się jak struna. On zata­czał we mnie powolne kręgi, wzma­ga­jąc mój ape­tyt. Nie chcia­łam dłu­żej cze­kać.

– Prze­leć mnie w końcu – zażą­da­łam.

Uśmiech­nął się i nachy­lił nade mną, nakie­ro­wu­jąc swój twardy jak skała penis na moją wil­gotną szparkę. Gdy moje obrzmiałe wargi oplo­tły jego przy­ro­dze­nie, wyda­łam z sie­bie jęk roz­ko­szy. Jego twarz się zmie­niła, w oczach rosło pod­nie­ce­nie. Dotknę­łam dło­nią jego policzka, a on poca­ło­wał mnie nachal­nie, głę­boko pene­tru­jąc języ­kiem moje gar­dło. Roz­chy­li­łam sze­rzej nogi, żeby mógł dostać się cały do mojego wnę­trza, i zaczę­łam poru­szać bio­drami w rytm jego bio­der. Jed­nym ramie­niem oparł się o łóżko, drugą ręką wędro­wał po moim ciele. Wło­żył dłoń pod moją pupę i przy­ci­skał ją do sie­bie moc­niej i moc­niej. Napie­rał na mnie coraz szyb­ciej i gwał­tow­niej.

– Lubisz, jak cię tak pie­przę? – dyszał, cału­jąc mnie jed­no­cze­śnie.

Nie byłam w sta­nie odpo­wie­dzieć, nie tylko dla­tego, że mia­łam jego język w ustach, ale przede wszyst­kim przez to, co mi wła­śnie robił. Było mi dobrze, ale chcia­łam wię­cej. Czu­łam głód, który on musiał zaspo­koić. Moje dło­nie wędro­wały po jego ciele, zatrzy­mu­jąc się na cudow­nie wyrzeź­bio­nych poślad­kach. Przy­ci­snę­łam je do sie­bie, a on znowu zapy­tał:

– Lubisz, jak cię tak pier­dolę?

– Tak – mruk­nę­łam, ale jego to nie zado­wo­liło, więc chwy­cił moją twarz mocno w dłoń, cało­wał, przy­gry­za­jąc moje wargi i, ude­rza­jąc mnie parę razy w poli­czek, powta­rzał:

– Lubisz tak? Dobrze ci?

– Tak, kocha­nie – wyję­cza­łam z tru­dem – dobrze mi.

Wtedy zanu­rzył się w moich wło­sach i przy­spie­szył swoje ruchy, wyda­jąc jesz­cze gło­śniej­szy jęk zado­wo­le­nia. W końcu zwol­nił, a ja roz­su­nę­łam jego pośladki. Ona, obser­wu­jąc przez cały czas, jak się pie­przymy, w końcu pode­szła, nachy­liła się nad nim i zaczęła go wyli­zy­wać.

Był tym bar­dzo pod­nie­cony. Ledwo powstrzy­my­wał się od krzyku, jego penis był tward­szy niż na początku. Znów mnie poca­ło­wał, chwy­ta­jąc mocno dło­nią za twarz. Uwiel­biam sil­nych, zde­cy­do­wa­nych face­tów. Nakrę­cało mnie to, choć jesz­cze bar­dziej krę­ciło mnie to, że mam nad nimi wła­dzę.

Wcho­dził i wycho­dził ze mnie powoli, poję­ku­jąc:

– Mógł­bym cię jebać przez całą noc… jesteś taka cia­sna – chwy­cił mnie dłońmi za pośladki i przy­ci­snął do swo­ich bio­der. – Chodź tu do mnie.

Wci­skał się we mnie jesz­cze głę­biej, aż w końcu zaczął bła­gać:

– Daj mi w dupę.

– Nie.

– Pro­szę cię, daj mi się wyje­bać w dupę.

– Nie.

– Pro­szę, wiesz, że będzie ci dobrze.

Wie­dzia­łam to dosko­nale, ale uwiel­bia­łam, gdy mnie tak prze­ko­ny­wał, mia­łam wra­że­nie, że wtedy zaczyna mnie lepiej ruchać. Gdy dopro­wa­dził mnie przed orgazm, wyję­cza­łam:

– Zerżnij mnie, jak chcesz.

Gdy to usły­szał, był bli­ski spusz­cze­nia się. Wycią­gnął go z mojej cipki i nakie­ro­wał niżej. Tro­chę zabo­lało. Gdy wcho­dził głę­biej, bolało jesz­cze bar­dziej. Ona pode­szła do mnie i zaczęła pie­ścić moje piersi. Im bar­dziej byłam pod­nie­cona, tym mniej uwagi zwra­ca­łam na ból. On zaczął się we mnie poru­szać, wsu­wał go i wysu­wał deli­kat­nie. Powoli jego twardy penis wypeł­niał mnie całą. Było mu bar­dzo dobrze i mnie też zaczy­nało być przy­jem­nie. Poru­szał się szyb­ciej i szyb­ciej. Schy­lał się nade mną i cało­wał gorąco, jęcząc razem ze mną.

– Dobrze ci, suko? – pytał, posu­wa­jąc mnie agre­syw­niej i ści­ska­jąc za gar­dło.

Przy­gry­złam wargę, bo mia­łam ochotę krzyk­nąć.

– O tak, jestem bli­sko. Pieprz mnie – ledwo wyję­cza­łam i usły­sza­łam jego okrzyk. Zmarsz­czył brwi, a oczy robiły się coraz więk­sze, aż zamknął je z całych sił i krzyk­nął:

– Docho­dzę, mała, docho­dzę. O kurwa!

Gdy zoba­czy­łam, jak mu dobrze, i poczu­łam, jak jego penis się powięk­sza w moim tyłku, ogar­nęła mnie fala cie­pła roz­cho­dzą­cego się od kro­cza po koniuszki pal­ców. Z każ­dym jego pchnię­ciem dozna­nie było sil­niej­sze i sil­niej­sze, aż odpły­nę­łam. Nie mogłam się poru­szyć. Wbi­ja­łam paznok­cie w jego plecy i przy­gry­złam jego bark, żeby stłu­mić okrzyk, jaki wyry­wał mi się z gar­dła. On nie potra­fił nad tym zapa­no­wać i w roz­ko­szy wykrzy­ki­wał na głos moje imię. W końcu padł na mnie bez­wład­nie.

Gdy tak leże­li­śmy w bez­ru­chu, usły­sze­li­śmy głos, w któ­rym było sły­chać pre­ten­sję:

– A ja?

John zczoł­gał się ze mnie i prze­cze­sał pal­cami włosy. Patrzył na mnie z leni­wym uśmie­chem, potem spoj­rzał na nią i powie­dział:

– Mogę cię jesz­cze szturch­nąć, ale naj­pierw musisz zro­bić cze­ko­la­do­wego loda.

Ja wybuch­nę­łam śmie­chem, a ona zebrała ciu­chy i wyszła obra­żona, rzu­ca­jąc na do widze­nia:

– Kre­tyn!

– I po co ją wkur­wi­łeś? Będziesz sam szu­kał następ­nej – powie­dzia­łam, zakła­da­jąc sukienkę.

– Kocha­nie – szep­nął mi do ucha, zapi­na­jąc mi suwak – nie potrze­buję następ­nej. Tylko ty się liczysz.

Prze­szył mnie chłód. Jego ostat­nie słowa wywo­łały we mnie kon­wul­sje. Rzu­ci­łam się bie­giem do łazienki i zaczę­łam wymio­to­wać.

– Ange­lico, wszystko w porządku? – szedł w moją stronę, a ja zatrza­snę­łam przed nim drzwi, po któ­rych osu­nę­łam się na pod­łogę. Zatka­łam dło­nią usta, które mimo­wol­nie otwie­rały się do krzyku. Wciąż sły­sza­łam w mojej gło­wie: Tylko ty się dla mnie liczysz, moja maleńka. Zasło­ni­łam rękami uszy, jakby ten głos docho­dził z zewnątrz, zaci­snę­łam powieki.

– Jesteś tam? Ange­lico?! Otwórz, bo wyważę drzwi!

– Wszystko w porządku – wyszłam cał­ko­wi­cie opa­no­wana.

– Co się stało? Co tam robi­łaś?

– Musia­łam popra­wić usta – skła­ma­łam, zosta­wia­jąc Johna kom­plet­nie zdez­o­rien­to­wa­nego.

Wró­ci­łam na przy­ję­cie z misją odszu­ka­nia Mar­ti­neza. Wycią­gnę­łam tele­fon i wpi­sa­łam jego nazwi­sko w wyszu­ki­warkę. Zro­bił zawrotną karierę na boisku, ale jesz­cze więk­szą w bru­kow­cach. Miliony zdjęć z milio­nem róż­nych kobiet. Prze­le­ciał chyba pół Anglii. Musi być dobry w łóżku. Zła­pa­łam za kolejny kie­li­szek ze stołu i uśmiech­nę­łam się bez­wied­nie na tę myśl.

– W końcu widzę uśmiech na two­jej twa­rzy.

– Słu­cham? – odwró­ci­łam się. Przede mną stał młody, nie­ziem­sko przy­stojny, wysoki bru­net o dość chło­pię­cym i szcze­rym spoj­rze­niu.

– Przy­glą­da­łem ci się przez jakiś czas i zauwa­ży­łem, że się w ogóle nie uśmie­chasz, jak­byś się czymś mar­twiła, ale może mi się wyda­wało.

– Na pewno, bo ja nie mam powo­dów do zmar­twień… zwłasz­cza teraz – zanu­rzy­łam usta w kie­liszku, nie spusz­cza­jąc z niego wzroku.

Nie­zły jest. Sze­ro­kie barki, wyspor­to­wana syl­wetka, dobrze ubrany, a jego zega­rek świad­czy o tym, że facet ma dobry i drogi gust. Wysoki, o czar­nych wło­sach i nie­biań­sko nie­bie­skich oczach. Mówi bar­dzo popraw­nie po angiel­sku, ale zbyt długo tre­no­wa­łam swój akcent, żeby dać się zwieść. Być może wycho­wał się na Wyspach, ale na pewno się tam nie uro­dził, a już na pewno nie w Lon­dy­nie. Obsta­wiam, że w jaki­miś uro­czym, zabi­tym dechami mia­steczku na połu­dniu Hisz­pa­nii. Na wspo­mnie­nie tam­tej­szych mia­ste­czek, uli­czek, muzyki, jedze­nia, słońca… poczu­łam ukłu­cie w sercu.

Spoj­rza­łam w lustro wiszące w oddali. Oczy, pamię­taj o ich wyra­zie, sły­sza­łam twardy, upo­mi­na­jący głos w gło­wie, gdy zoba­czy­łam w nich pustkę i smu­tek. Nie opusz­czaj gardy ani na chwilę. Twoje spoj­rze­nie mówi wię­cej, niż ci się zdaje. Zama­skuj strach i ból pew­no­ścią sie­bie. Nie pozwól czy­tać w sobie jak w książce. Tylko nie­od­gad­niona masz szansę to wygrać. Przy­mknę­łam powieki i potrzą­snę­łam deli­kat­nie głową, przy­po­mi­na­jąc sobie przez chwilę w myślach, jak długo wal­czy­łam o to, kim w końcu się sta­łam.

– Adriano – przed­sta­wił się.

– Ange­lica – odpo­wie­dzia­łam, wycią­ga­jąc pew­nie rękę w jego stronę.

– Jesteś tu jako osoba towa­rzy­sząca czy oso­bi­ście znasz sole­ni­zantkę? – zapy­tał, a ja z całych sił pró­bo­wa­łam zacho­wać powagę.

– Znam ją.

– W takim razie to, co ci zaraz powiem, musi zostać mię­dzy nami – mówił z tajem­ni­czym uśmie­chem. Przy­bli­żył się do mnie i się­gnął po kie­li­szek, niby przez przy­pa­dek doty­ka­jąc mojego przed­ra­mie­nia.

– Możesz mi zaufać – przy­gry­złam deli­kat­nie wargę, żeby nie zacząć się śmiać.

– Nie dość, że jestem bez zapro­sze­nia, kolega zabrał mnie na trze­ciego, to jesz­cze nie kupi­łem żad­nego pre­zentu. Sły­sza­łem o liście. To jakaś nowo­jor­ska fana­be­ria, żeby dawać gościom listę pre­zen­tów? Uro­dziny to nie wesele!

– Może lubi dosta­wać to, co jej się przyda, i nie robić sobie pro­ble­mów ze zwro­tami lub wymia­nami – rzu­ci­łam nieco ziry­to­wana jego uwagą.

– Myślę, że to snobka i tyle.

Zakrztu­si­łam się.

– Wszystko w porządku? – zapy­tał z prze­ję­ciem.

– A jeśli można spy­tać, to dla­czego nic nie kupi­łeś, skoro dosta­łeś listę? Ona może jest snobką, ale ty wycho­dzisz na sknerę – dopie­kłam mu, trze­po­cząc przy tym nie­win­nie rzę­sami.

– Lubię dawać pre­zenty…

– A więc w czym pro­blem?

– Nie lubię, jak ktoś ich po mnie ocze­kuje.

– A jed­nak przy­sze­dłeś…

– I tro­chę żałuję, bo impreza bar­dzo drę­twa.

Musia­łam odkaszl­nąć, żeby nie wybuch­nąć śmie­chem.

– Szcze­rze to spo­dzie­wa­łem się więk­szych atrak­cji. Jest tu bar­dzo sztywno, nie sądzisz?

Rozej­rza­łam się i fak­tycz­nie wszy­scy przy­nu­dzali. Z jed­nej strony nabur­mu­szone, nabite botok­sem cycate laski bez iskry w oku, zacze­piane przez napa­lo­nych wap­nia­ków, marzące tylko o tym, żeby prze­le­ciał je w końcu jakiś młody przy­stoj­niak. Z dru­giej warci grze­chu męż­czyźni, zbyt zajęci ucie­ka­niem od zrzę­dli­wych żon, poszu­ki­wali szczę­ścia u przy­stoj­nych kel­ne­rów. A z trze­ciej „para­sole” dys­ku­tu­jący kolejną już godzinę o inte­re­sach. W co naj­le­piej zain­we­sto­wać na rynku i co zro­bić, by wydy­mać kon­ku­ren­cję, a nie zostać wydy­ma­nym. Choć patrząc na nie­któ­rych, zda­łam sobie sprawę, że nie­je­den wolałby to dru­gie. Mój wzrok zato­czył krąg i z powro­tem zatrzy­mał się na nie­bie­skich oczach Adriana. Chęt­nie spoj­rza­ła­bym niżej… do mojej głowy wkra­dały się liczne fan­ta­zje na temat tego, czego jesz­cze nie mogłam zoba­czyć, gdy jego niski, lekko zachryp­nięty głos spro­wa­dził mnie znowu na zie­mię.

– Sły­sza­łem o sole­ni­zantce, że sły­nie z orga­ni­zo­wa­nia naj­lep­szych imprez w całym Nowym Jorku, ale szału nie ma, i do tego jest spóź­niona o jakieś… – urwał, gdy zakrztu­si­łam się oliwką z mar­tini. – Wybacz, nie powi­nie­nem obga­dy­wać two­jej zna­jo­mej.

– Przy­znam ci się do cze­goś. Też uwa­żam, że jest tu strasz­nie sztywno. I wcale za nią tak bar­dzo nie prze­pa­dam – mru­gnę­łam w jego stronę.

– To dobrze, bo chcia­łem ci zapro­po­no­wać, żeby­śmy się stąd ulot­nili, póki jej jesz­cze nie ma.

Spoj­rza­łam na zega­rek, do pół­nocy zostało tro­chę czasu. Zgo­dzi­łam się. Wsie­dli­śmy do jego spor­to­wego auta i ruszy­li­śmy za mia­sto. Drogi były puste, jecha­li­śmy bar­dzo szybko. Uwiel­biam taką jazdę. On o tym nie wie­dział i patrząc na mnie, co jakiś czas spraw­dzał, czy nie jestem prze­ra­żona. Nie byłam, wręcz prze­ciw­nie: adre­na­lina, która wzra­stała w moim ciele, spra­wiała, że mia­łam coraz więk­szą ochotę na seks.

Zatrzy­ma­li­śmy się nad jezio­rem. Było pięk­nie. Wtedy nie zda­wa­łam sobie jesz­cze sprawy, że już zawsze będę wra­cać myślami do tej chwili. Zawsze, gdy tak okrut­nie będzie mi go brak. Zahip­no­ty­zo­wał mnie ogromny księ­życ odbi­ja­jący się w spo­koj­nej, czar­nej toni jeziora, a także szum drzew. Wziął mnie za rękę i zapro­wa­dził na plażę.

– Masz piękne oczy – mówił. – Świecą dokład­nie jak one. – Zwró­cił wzrok na bez­chmurne niebo, na któ­rym błysz­czały miliony gwiazd.

Wie­dzia­łam, co zaraz nastąpi. Odgar­nie mi włosy, przy­bliży się jesz­cze bar­dziej, obej­mie mnie i zanu­rzy język w moich ustach. On jed­nak się odwró­cił w stronę jeziora i pod­szedł do jego brzegu. Wyglą­dał, jakby się nad czymś zasta­na­wiał albo cze­goś szu­kał. Nagle zawo­łał:

– Popatrz!

– Gdzie?

– Tam – wycią­gnął rękę i poka­zał, jak nie­da­leko przy zaro­ślach, nad taflą wody uno­szą się świe­tliki. Było ich mnó­stwo. Pamię­ta­łam ten widok z dzie­ciń­stwa, czę­sto wymy­ka­łam się nocą z domu, żeby zoba­czyć, jak tań­czą, roz­ja­śnia­jąc mrok. Spo­glą­dał w moją stronę. Odgar­nął mi włosy. Zaraz poczuję jego usta na moich…

– Wibru­jesz.

– Co?

– Twoja torebka wibruje.

Czar prysł! Aku­rat w takiej chwili musiał zadzwo­nić tele­fon. Dzwo­nił Domi­nic. Ode­bra­łam.

– Ange­lico, gdzie jesteś, wszy­scy cię szu­kają, już po dwu­na­stej… co z tor­tem i…

– Zaraz będę – rzu­ci­łam krótko i zwró­ci­łam się do Adriana: – Muszę wra­cać na przy­ję­cie.

Uśmiech­nął się, choć widzia­łam w jego oczach roz­cza­ro­wa­nie. Gdy zbli­żył się do samo­chodu, zasko­czył mnie kolejny raz. Rzu­cił mi klu­czyki.

– Popro­wa­dzisz?

Kusząca pro­po­zy­cja, takie auto na pewno zaje­bi­ście się pro­wa­dzi, ale wypi­łam jeden albo nawet dwa kie­liszki mar­tini…

Mia­łam mało czasu, więc jecha­łam naj­szyb­ciej, jak się dało, jesz­cze szyb­ciej niż wcze­śniej on, co wywo­łało na jego twa­rzy ogromne zdzi­wie­nie. Nic nie mówił, tylko spo­glą­dał na mnie, cza­sem lekko się uśmie­cha­jąc. A we mnie coraz bar­dziej goto­wała się krew, dobrze prze­czu­wa­łam, pro­wa­dziło się świet­nie, mia­łam wra­że­nie, że zaraz unie­siemy się w powie­trze. Zer­k­nę­łam na niego ukrad­kiem. Dawno się tak dobrze nie bawi­łam. Ostatni raz tak pędzi­łam, gdy mia­łam osiem­na­ście lat. W innym aucie, w innym mie­ście, w innym kraju. Z innym męż­czy­zną, na wspo­mnie­nie któ­rego prze­szedł mnie dreszcz.

Gdy prze­kro­czy­li­śmy próg apar­ta­mentu, Domi­nic przy­ci­szył muzykę i dał znak obsłu­dze, żeby wje­chała z tor­tem. Mój asy­stent zaczął ckliwe prze­mó­wie­nie i koń­cząc je, zwró­cił się w moją stronę, uno­sząc kie­li­szek szam­pana:

– Twoje zdro­wie, Ange­lico. Wszyst­kiego naj­lep­szego!

Uśmiech­nę­łam się, zła­pa­łam za kie­li­szek, rów­nież go unio­słam i zaczęło się odśpie­wy­wa­nie „Sto lat”. Spraw­dzi­łam reak­cję Adriana – jego mina była wła­śnie taka, jakiej się spo­dzie­wa­łam – lekko zakło­po­tana, choć jed­no­cze­śnie roz­ba­wiona. Kiw­nął głową, a jego oczy mówiły: „Przy­znaję, nie­źle mnie wro­bi­łaś”.

Zdmu­chi­wa­nie świe­czek, kro­je­nie tortu i zbie­ra­nie życzeń tak mnie pochło­nęły, że stra­ci­łam go z oczu. Musiał wyjść, bo już go wię­cej tam­tej nocy nie spo­tka­łam.

Gdy poże­gna­łam ostat­niego gościa, przy­po­mniało mi się, że spo­dzie­wa­łam się tego jed­nego nie­pro­szo­nego. Pode­szłam do ochrony i spy­ta­łam, czy w cza­sie trwa­nia przy­ję­cia wyda­rzyło się coś nie­zwy­kłego. Nikt nic nie zauwa­żył, nikt obcy nie pró­bo­wał się wedrzeć do środka. Wszyst­kich wcho­dzą­cych dokład­nie spraw­dzili z imie­nia i nazwi­ska. Spo­koj­nie ruszy­łam do swo­jej sypialni, po dro­dze ścią­ga­jąc kol­czyki i szpilki. Rzu­ci­łam rze­czy na fotel i roz­pi­na­jąc zamek sukienki, poczu­łam, jak zadrżało mi serce. Przez chwilę byłam pewna, że ktoś jest w moim pokoju. Odwró­ci­łam się gwał­tow­nie, ale to tylko wiatr bawił się zasłoną. Pode­szłam do okna i zamknę­łam je. Miesz­ka­łam zbyt wysoko, nie było moż­li­wo­ści, żeby ktoś się tu wdra­pał po gzym­sie. Na samą myśl o tym, jak moja wyobraź­nia zaczęła pra­co­wać, zaśmia­łam się pod nosem. Od kiedy sta­łam się taką tchórz­liwą para­no­iczką? Gdy trza­snęły drzwi, aż pod­sko­czy­łam. Musia­łam się uspo­koić i tylko jedno mogło mi w tym pomóc. Otwo­rzy­łam szafkę nocną i zamar­łam. W szu­fla­dzie leżał czer­wony tuli­pan. Kolejny. Trzy­dzie­sty. Ostatni. I… liścik.

Wszyst­kiego naj­lep­szego, Angel.

Tęsk­ni­łaś?

Powinno być trzy­dzie­ści jeden, ale kto by liczył?

Zmie­ni­łaś imię, wygląd, rok uro­dze­nia, ale jed­nego nie byłaś w sta­nie zmie­nić. Znam Cię zbyt dobrze.

PS Jesteś mi winna przy­sługę.

Prze­łknę­łam ner­wowo ślinę, się­gnę­łam po tabletki na uspo­ko­je­nie, które popi­łam wodą. Wzię­łam kwiat i liścik i zbie­głam na dół. Uzbro­iłam alarm, a nie­chciane poda­runki wrzu­ci­łam do kominka, pole­wa­jąc je ben­zyną. Odpa­li­łam zapałkę. Gdy patrzy­łam na coraz więk­sze pło­mie­nie, pogrze­bane wspo­mnie­nia zaczęły odko­py­wać w mojej gło­wie obrazy, któ­rych wyma­za­nie zajęło mi sporo lat.

Każdy tera­peuta, jakiego spo­tka­łam, trak­to­wał mnie tak jak wysoko posta­wioną poprzeczkę, jak przy­pa­dek prak­tycz­nie nie do ura­to­wa­nia… ale chrza­nić prak­tykę, liczyła się teo­ria, że każ­dego można zba­wić. Może to zło, któ­rym zosta­łam zain­fe­ko­wana, prze­cho­dziło na innych? Może dla­tego nie­je­den psy­chia­tra pra­wie stra­cił przeze mnie wła­sną prak­tykę? Lubi­łam z nimi pogry­wać. Kobieta czy męż­czy­zna – to nie miało dla mnie więk­szego zna­cze­nia. Zawsze zaczy­nało się tak samo. Uwo­dzi­łam ich i świet­nie się przy tym bawi­łam. Opie­rali się, ale prę­dzej czy póź­niej dopi­na­łam swego. Wygry­wa­łam, a oni prze­gry­wali z kre­te­sem. Dla­czego nisz­cze­nie ludzi spra­wiało mi taką przy­jem­ność? Zwłasz­cza męż­czyzn… choć cza­sem nie byłam pewna, czy bar­dziej nie­na­wi­dzę ich, czy może jed­nak kobiet? Jak­bym pod­świa­do­mie o coś je obwi­niała. Wie­dzia­łam o co, nie potrze­bo­wa­łam do tego pier­do­lo­nych sesji tera­peu­tycz­nych. W życiu nie spo­tkało mnie ze strony ludzi nic dobrego, dla­tego bra­łam od nich tyle, ile potrze­bo­wa­łam, i odkła­da­łam ich jak zabawki, któ­rych w dzie­ciń­stwie ni­gdy nie mia­łam.

Dzie­ciń­stwo… mój dom, rodzina. Stra­ci­łam wszystko w takim mło­dym wieku i teraz znów ktoś chciał, żebym mu o tym opo­wie­działa. A jakimś spo­so­bem do mojej głowy wkra­dała się tylko jedna myśl: jak i kiedy dobrać się do tego przy­stoj­nego leka­rza, przed któ­rym sie­dzia­łam na wygod­nej kana­pie. Wszystko wokół było takie… tera­peu­tyczne. Nie cier­pia­łam widoku peł­nego opa­ko­wa­nia chu­s­te­czek tuż obok na sto­liku. Stały na wycią­gnię­cie ręki, by wszyst­kie te żało­sne kre­atury, które nie radzą sobie z wła­snymi emo­cjami, mogły je wysmar­kać w obec­no­ści przy­stoj­niaka w bia­łym kitlu. Nie inte­re­so­wało mnie wypła­ki­wa­nie się na kozetce czy też gdzie­kol­wiek indziej. Moje napię­cie i fru­stra­cje roz­ła­do­wy­wa­łam w jeden spo­sób, który od lat się spraw­dzał. Skoro dzia­łał, to po co cokol­wiek zmie­niać?

Oli­via była lojalna i strze­gła mojej tajem­nicy. Ni­gdy nie powie­działa, co tak naprawdę zaszło w tym pier­do­lo­nym bia­łym domku, pra­wie ide­al­nym, jak na jeba­nej pre­rii. Wszy­scy zawsze myśleli, że obwi­niam się o to, że nie ura­to­wa­łam jej szyb­ciej. I to prawda. To była moja wina. Także wszystko to, co potem się wyda­rzyło, nie poma­gało mi w odna­le­zie­niu rów­no­wagi. Pozo­sta­wi­łam za to za sobą grzech i wstyd, nie otrzy­mu­jąc roz­grze­sze­nia.

TEKSAS, TRZYNAŚCIE LAT WCZEŚNIEJ

Była ciemna noc. Zimna jak na tę porę roku. Nie mia­łam dokąd iść. Mój dom prze­stał ist­nieć. Nawet gdy stały jesz­cze jego ściany, to już od dawna nie mogłam go nazy­wać domem. Naj­trud­niej­sza była roz­łąka z sio­strą. Wie­rzy­łam, że kie­dyś wrócę i napra­wię to, co zepsu­łam, ale teraz musia­łam znik­nąć. Anioł zgu­bił skrzy­dła, a raczej zostały mu ode­brane za grze­chy, któ­rych nie chciał popeł­niać.

– Co tutaj robisz, mała? – usły­sza­łam głos kobiety, która zatrzy­mała swój samo­chód na widok nasto­latki wędru­ją­cej samot­nie pośrodku niczego.

Była piękna. Jej złote loki opa­dały na piersi, któ­rych sutki prze­bi­jały przez cienki mate­riał jedwab­nej sukienki. Wycią­gnęła papie­rosa z papie­ro­śnicy i odpa­liła go, powoli się zacią­ga­jąc. Jej czer­wona szminka odbi­jała się na fil­trze, a dłu­gie fren­czowe paznok­cie co jakiś czas strzą­sały popiół z jego końca.

– Wsia­daj, pod­rzucę cię – powie­działa to w taki spo­sób, że nie potra­fi­łam odmó­wić. Zresztą było mi tak zimno, że nie zasta­na­wia­łam się, czy powin­nam jej ufać, czy też nie.

– To dokąd zmie­rzasz? Sama, w środku nocy… ucie­kłaś?

Zaczer­wie­ni­łam się deli­kat­nie. Bałam się, że będzie chciała mnie odwieźć do matki lub, co gor­sza, do komi­sa­riatu.

– Nie bój się – zer­k­nęła na mnie kątem oka – zawiozę cię, dokąd będziesz chciała. Wciąż paliła papie­rosa i dym wypeł­nił cały samo­chód. – Chcesz? – zapy­tała, wycią­ga­jąc papie­ro­śnicę.

Wzię­łam z waha­niem. Pierw­szy raz zacią­gnę­łam się tak naprawdę i pierw­szy raz poczu­łam, że oto wła­śnie zaczyna się moje nowe życie. Nie usły­sza­łam wię­cej żad­nych pytań, po pro­stu jecha­ły­śmy przed sie­bie. Nie obcho­dziło mnie dokąd. Spadł ze mnie pewien cię­żar, i to dzięki niej. Poja­wiła się nagle, dosłow­nie zni­kąd i wystar­czyło kilka minut, abym nie chciała wysia­dać z jej samo­chodu. Zmę­czona przy­snę­łam, nawet nie wie­dząc kiedy. Gdy otwo­rzy­łam oczy, wciąż jecha­ły­śmy. Naokoło drogi było zie­lono, a wśród soczy­stych traw pasły się owce. Świeże powie­trze, które wle­ciało do moich płuc, zmie­szało się z kolej­nym odpa­la­nym przez nią papie­ro­sem. Zje­chała na pobo­cze i prze­tarła oczy. Wycią­gnęła kolejne srebrne pudełko, na któ­rym roz­sy­pała biały pro­szek. Wcią­gnęła go przez sta­lową rurkę.

– Chcesz? – zapy­tała, jakby nie ist­niała mię­dzy nami róż­nica wieku.

Nie odpo­wie­dzia­łam. Prze­szyła mnie wzro­kiem.

– Ile masz lat?

– Sie­dem­na­ście – skła­ma­łam i spu­ści­łam głowę.

– Nie jesteś już dziec­kiem. Weź, poprawi ci się nastrój.

Otwo­rzy­łam sze­roko oczy i drżącą dło­nią się­gnę­łam po rurkę. Serce waliło mi jak sza­lone. Ni­gdy wcze­śniej nie pró­bo­wa­łam nar­ko­ty­ków, ale ona wyglą­dała tak pięk­nie i mówiła do mnie ina­czej niż wszy­scy. Trak­to­wała mnie jak doro­słą, do tego jak przy­ja­ciółkę, a może i młod­szą sio­strę. Pierw­szy raz ktoś się mną zaopie­ko­wał i nie zosta­wił, gdy potrze­bo­wa­łam pomocy.

Prze­je­cha­ły­śmy jesz­cze wiele kilo­me­trów. Dopiero pod wie­czór zatrzy­ma­ły­śmy się przed malut­kim dom­kiem. Kazała mi cze­kać, a sama weszła do środka. Nudzi­łam się, więc docią­gnę­łam jesz­cze jedną kre­skę. Pogło­śni­łam radio i z uśmie­chem na ustach wyobra­ża­łam sobie, jak może wresz­cie być pięk­nie. Wypi­łam dużo wody i strasz­nie mi się chciało siku, a ona wciąż nie wra­cała. Wysia­dłam, choć mi zabro­niła. Poszłam w krzaki i gdy mia­łam wra­cać do auta, zoba­czy­łam ją przez okno. Zakra­dłam się, jak naj­bli­żej się dało, i obser­wo­wa­łam, jak roz­ma­wia z jakimś męż­czy­zną. Był wysoki, przy­stojny, o ciem­nej kar­na­cji. Zbli­żył się do niej bar­dzo gwał­tow­nie. Zaczęli się cało­wać. Zadarł jej sukienkę do góry i ścią­gnął bie­li­znę, zanu­rzył w niej palce, jęk­nęła. Odsu­nę­łam się, nie chcia­łam na to patrzeć, ale coś nie pozwa­lało mi odejść, więc przy­su­nę­łam się bli­żej szyby. On roz­piął spodnie i wycią­gnął ster­czący penis, posa­dził ją na komo­dzie i roz­chy­lił jej nogi. Ona go objęła udami i wydała z sie­bie kolejny jęk. Widzia­łam jego umię­śnione pośladki, które spi­nały się przy każ­dym pchnię­ciu w jej ciało. Wypo­wia­dał cią­gle jej imię i to, jak jej pra­gnie. I ja poczu­łam, że też go pra­gnę. Widzia­łam, jak ją pie­przy, widzia­łam, jak ją pie­ści ustami, pal­cami, kuta­sem… wszę­dzie. Kochał ją i chcia­łam, żeby mnie kochał tak samo. Zazdro­ści­łam jej i tak bar­dzo pra­gnęłam zastą­pić ją u boku praw­dzi­wego męż­czy­zny, czu­łego, opie­kuń­czego i jed­no­cze­śnie agre­syw­nego. Jej wzmo­żone pod­nie­ce­nie potę­go­wało i moje dozna­nia. Z każ­dym jej krzy­kiem pogłę­biał się także mój oddech, a gdy usły­sza­łam, jak i on szczy­tuje, sama doszłam, zda­jąc sobie dopiero teraz sprawę, że przez cały ten czas trzy­ma­łam rękę w majt­kach. Odsu­nął się od niej i zapiął spodnie, ona opu­ściła sukienkę i wzięła pie­nią­dze, które jej podał.

Serce mi pod­sko­czyło na ten widok i szybko ucie­kłam do samo­chodu. Gdy wycho­dziła, widzia­łam, jak popra­wia szminką usta i układa pal­cami włosy.

Wra­ca­ły­śmy tam co tydzień.

NOWY JORK, TERAZ

– Tak pozna­łaś Vic­to­rię? – prze­rwał mi mój nowy tera­peuta. – Stała ci się bli­ska, i to w dość krót­kim cza­sie. Jak myślisz, dla­czego?

Dla­tego, że była wyra­cho­waną, zimną suką, która brała od życia, co chciała, i wbrew pozo­rom nie dawała się nikomu dymać. Ona usta­lała reguły tej popie­przo­nej gry, w którą ja nie potra­fi­łam jesz­cze grać. Wpo­iła mi zasady, jakimi należy się kie­ro­wać, aby nie stra­cić kon­troli.

– Chciała mnie – odpo­wie­dzia­łam po dłuż­szej chwili. – Poświę­cała mi swoją uwagę i czu­łam, że już nie jestem sama. Wresz­cie był ktoś, kto mógł mnie ochro­nić.

– Przed czym? Czego tak bar­dzo się bałaś, że zaufa­łaś obcej kobie­cie?

Tego, dok­torku, ni­gdy się nie dowiesz, ale nie­zła próba, od razu prze­cho­dzimy do rze­czy.

– Nasz czas dobiegł końca – rzu­ci­łam w odpo­wie­dzi.

– Zwy­kle to moja kwe­stia – spoj­rzał na zega­rek – ale ja ni­gdy nikogo nie popę­dzam.

– Skoro tak, to zna­czy, że nie będzie pan miał nic prze­ciwko, jeśli na tym zakoń­czymy?

– Dobrze, a więc za tydzień o tej samej porze?

Uśmiech­nę­łam się pobłaż­li­wie i wyszłam. Kiedy wra­ca­łam do mia­sta, w mojej gło­wie odtwa­rzały się kolejne wspo­mnie­nia, jak cią­gle powra­ca­jąca pio­senka, któ­rej nie cier­pisz, ale któ­rej nic nie jest w sta­nie uci­szyć.

TEKSAS, TRZYNAŚCIE LAT TEMU

Wizyty w tam­tym domku zawsze koń­czyły się tak samo, lecz jed­nego razu Vic­to­ria zaba­wiła tam dłu­żej niż zazwy­czaj. Gdy już dawno powinna była wycho­dzić, obok jej auta zapar­ko­wała fur­go­netka. Wysia­dło z niej dwóch bar­czy­stych męż­czyzn. Jeden odpa­lił papie­rosa, drugi splu­nął na zie­mię. Z daleka doj­rza­łam broń i usły­sza­łam jej prze­ła­do­wy­wa­nie. Byłam córką gliny i dosko­nale zna­łam ten dźwięk. Serce pod­sko­czyło mi do gar­dła, rzu­ci­łam się do okna, aby zoba­czyć, czy Vic­to­ria dalej jest w salo­nie. Nikogo w nim nie było. Obe­szłam dom dookoła i zoba­czy­łam ją w kuchni. Gesty­ku­lo­wała gwał­tow­nie i krzy­czała coś po hisz­pań­sku, a facet, z któ­rym przed chwilą się zaba­wiała, pró­bo­wał ją uspo­koić, chwy­ta­jąc jej nad­garstki. Zamknęli się dopiero wtedy, gdy usły­szeli trzask wyła­my­wa­nych drzwi. Nagle zga­sło świa­tło. Vic­to­ria spoj­rzała w moją stronę. Była prze­ra­żona, wzięła pie­nią­dze i swoje rze­czy i wybie­gła tyl­nym wyj­ściem. Chwy­ciła mnie za rękę i pocią­gnęła w stronę furtki. Usły­sza­łam huk. Padły dwa strzały i ciem­ność roz­pro­szył chwi­lowy błysk. Ruszy­ły­śmy z piskiem opon. Przez godzinę oglą­da­łam się za sie­bie, spraw­dza­jąc, czy nikt za nami nie jedzie.

– Nie bój się – powie­działa opa­no­wa­nym tonem.

– Kto to był? – odwa­ży­łam się wresz­cie zapy­tać.

– Nikt, kto chciałby nas skrzyw­dzić.

– Ale… ale oni…

– Nie zaprzą­taj sobie tym głowy – zer­k­nęła na mnie kątem oka, by upew­nić się, czy wszystko w porządku. Zawsze tak robiła, gdy coś było nie tak. Gdy nie chciała powie­dzieć prawdy. Patrzyła i spraw­dzała, czy jej wie­rzę. Zatrzy­mała się na pobo­czu, zwró­ciła twarz w moją stronę i chwy­ciła za pod­bró­dek.

– Ze mną nic ci nie grozi.

– Czy oni go…

Cisza.

– Dla­czego jesteś taka spo­kojna? Myśla­łam, że choć tro­chę ci na nim zależy.

Roze­śmiała się. Gło­śno, aż łzy zaczęły tań­czyć w jej błę­kit­nych oczach.

– Aniołku, mnie na żad­nym face­cie nie zależy i tobie też ni­gdy nie powinno. Im na nas nie zależy, patrzą tylko na sie­bie i chcą jedy­nie nas wyko­rzy­stać, zresztą dobrze o tym wiesz. Raz już kocha­łaś tak bar­dzo i co? Co ci zro­bił? Ten, któ­remu ufa­łaś, a który… – mach­nęła ręką. – Każdy jest taki sam, dla­tego nie ma co się przy­wią­zy­wać, a ten cwa­niak chciał mnie wydy­mać, więc dostał to, na co zasłu­żył.

Nie do końca rozu­mia­łam wtedy jej słowa. Niby wszyst­kie puz­zle paso­wały do sie­bie, a jed­nak nie potra­fi­łam ich uło­żyć w jeden obra­zek.

Wyje­cha­ły­śmy do innego mia­sta, im były­śmy dalej, tym czu­łam się bez­piecz­niej. Zaczę­łam naśla­do­wać akcent tam­tej­szych ludzi, gdyż mój z każ­dym kilo­me­trem dźwię­czał zbyt wiej­sko. Vic­to­ria uczyła mnie hisz­pań­skiego i wciąż obie­cy­wała, że kie­dyś zabie­rze mnie do Madrytu albo Bar­ce­lony, a kolejne waka­cje spę­dzimy na Wyspach Kana­ryj­skich. Musiała jesz­cze tylko odło­żyć tro­chę pie­nię­dzy i będziemy mogły wyje­chać we wszyst­kie te miej­sca, o któ­rych opo­wia­dała mi przed snem. Marzy­łam o Euro­pie. Była tak daleko, że wyda­wało mi się, że odnajdę w niej spo­kój i poczuję się wresz­cie bez­piecz­nie. Chcia­łam, żeby to już się stało, dla­tego posta­no­wi­łam jej pomóc. Pew­nej nocy, gdy zasnęła, poży­czy­łam od niej sukienkę, szpilki, poma­lo­wa­łam usta czer­woną szminką i ruszy­łam do baru.

Nie musia­łam długo cze­kać, by przy moim boku poja­wił się ktoś, kto był gotów zapła­cić za szybki nume­rek w kiblu lub na par­kingu w cia­snym samo­cho­dzie. Było mi wszystko jedno gdzie. Naj­waż­niej­sza była stawka. Płatne z góry. Wal­nę­łam parę szo­tów na roz­luź­nie­nie i ruszy­łam z nim do dam­skiej toa­lety. W torebce wciąż wibro­wał mi tele­fon. Vic­to­ria się obu­dziła i szu­kała mnie wszę­dzie. Mia­łam mało czasu, ale szybko pój­dzie. Wie­dzia­łam, co należy robić. Patrząc mu w oczy, roz­pi­na­łam jego roz­po­rek. Był pod­nie­cony na samą myśl o tym, co moje mło­dziut­kie, nie­winne usta zaraz z nim zro­bią. Zaczął mnie lizać po szyi, a odór gorzały, który wydzie­lał, przy­pra­wiał mnie o mdło­ści. Wyłą­czy­łam się kom­plet­nie, uczy­łam się tego latami. Było tak, jak­bym opusz­czała wła­sne ciało. Mój umysł się od niego oddzie­lał i nie czu­łam stra­chu, nie czu­łam nic. Przy­gry­złam wargę i obli­za­łam ją języ­kiem. Pchnę­łam go na ścianę kabiny i przy­kuc­nę­łam, gotowa mu obcią­gnąć, gdy nagle ktoś szarp­nął za drzwi i chwy­cił mnie za włosy. Zaczę­łam krzy­czeć i się wyry­wać, ale cią­gnięta po pod­ło­dze nie mia­łam żad­nych szans na ucieczkę. Spoj­rza­łam w górę.

– Vic­to­ria?!

– Co jest, kurwa?! – wrzesz­czał wście­kły męż­czy­zna, zapi­na­jąc spodnie.

– Wypier­da­laj! – krzyk­nęła Vic­to­ria w stronę faceta, który był gotowy ją zaata­ko­wać.

– Zaje­bię cię, dziwko! – szedł pew­nie w jej stronę.

– Wypier­da­laj! – powtó­rzyła, mie­rząc do niego z czter­dziestki czwórki.

Znie­ru­cho­miał i pod­nió­sł­szy ręce w górę, wyszedł bez słowa. Nie rozu­mia­łam, co się dzieje. Ilość alko­holu, jaką wypi­łam, dawała o sobie znać i wszystko zaczęło wiro­wać, a ja wymio­to­wać. Vic­to­ria pod­nio­sła mnie za ramię, wbi­ja­jąc w nie swoje dłu­gie pazury. Nie pró­bo­wała nawet odro­binę być deli­katna. Gdy sta­nę­łam pro­sto, ude­rzyła mnie w twarz. Oczy zaszły mi łzami.

– Co to, kurwa, miało być?!

– Chcia­łam ci pomóc – wydu­ka­łam drżą­cym gło­sem.

– Chcesz zara­biać na ple­cach?! – ude­rzyła mnie jesz­cze raz. – Albo, co gor­sza, na kola­nach?! Obcią­ga­jąc w brud­nych kiblach jesz­cze brud­niej­szym face­tom jak jakaś naj­tań­sza tirówka?!

– Nie… ja tylko – język plą­tał mi się przez alko­hol i nerwy, a także płacz, który mną tar­gał.

Chwy­ciła mnie z całych sił za włosy i z wście­kło­ścią w oczach wyce­dziła:

– Ni­gdy, prze­nigdy nie klę­kaj przed żad­nym face­tem!

Puściła mnie tak gwał­tow­nie, że ledwo zła­pa­łam rów­no­wagę.

– Prze­pra­szam! – krzy­cza­łam, bie­gnąc za nią. Bałam się, że po tym wszyst­kim zostawi mnie samą.

– Chcia­łam zaro­bić…

– Dając dupy?!

Czu­łam się coraz bar­dziej sko­ło­wana. Prze­cież ona robiła to samo, więc dla­czego mi tego bro­niła?

– Widzia­łam cię wtedy w tam­tym domku, z tym face­tem… pierw­szego dnia. Widzia­łam, co robi­li­ście, i widzia­łam, jak po wszyst­kim dawał ci pie­nią­dze.

Roze­śmiała się.

– Nie pła­cił mi za seks. Nie jestem dziwką – mówiła coraz czul­szym tonem. – To, co masz mię­dzy nogami, to twoja broń i musisz wie­dzieć, jak jej uży­wać, żeby ich wyru­chać, mimo że faceci sobie zawsze wyobra­żają, że to oni ruchają nas.

– To za co dawał ci pie­nią­dze?

– Chodź, pokażę ci.

ADRIANO

W szatni było zawsze gło­śno. Kum­ple z dru­żyny prze­chwa­lali się swo­imi pod­bo­jami, spor­to­wymi furami i gru­bymi cze­kami. Parę lat temu słu­cha­łem tych opo­wie­ści zaja­rany jak pochod­nia, by wresz­cie móc samemu w nich uczest­ni­czyć. Doro­bi­łem się opi­nii, o jakiej marzył każdy mało­lat. Naj­pierw zaczą­łem od nabi­ja­nia na licz­nik kobiet. Tak było naj­ła­twiej. Starsi zabie­rali mnie na wszyst­kie imprezy i wystar­czyło, że się z nimi poja­wi­łem, a wszyst­kie laski chciały zaj­rzeć mi w spodnie. Potem pierw­sza gruba pęga i dro­gie auto. Naj­waż­niej­sze były dla mnie gole na boisku i szmal, reszta to tylko popi­sówy przed ludźmi, żeby mieli o czym gadać i czego zazdro­ścić. W końcu prze­stało mi się chcieć tym wszyst­kim prze­chwa­lać, a słu­cha­nie innych też nie było już takie pod­krę­ca­jące. Gdy przy­ja­ciel zapro­po­no­wał mi pew­nego dnia kolejną imprezę, myśla­łem o tym, jak się wymi­gać. Mia­łem dosyć. Nikogo cie­ka­wego i tak nie mogłem już spo­tkać. Pozna­łem już wszyst­kich, któ­rych chcia­łem poznać, a tych, któ­rzy marzyli o tym, by się do mnie zbli­żyć, mia­łem gdzieś. Kon­trakt mi się koń­czył, a moje marze­nia o gra­niu w ojczy­stej dru­ży­nie wyda­wały się z każ­dym dniem odda­lać. Musia­łem się od tego odciąć, zre­se­to­wać i oczy­ścić głowę. Gdy jed­nak usły­sza­łem o tej impre­zie w Nowym Jorku, od razu zle­ci­łem zabu­ko­wa­nie bile­tów. Chcia­łem znik­nąć. Uspo­koić zmy­sły i zoba­czyć sio­strę. Gdy­bym wtedy wie­dział, kogo spo­tkam i co się dalej wyda­rzy, pew­nie ni­gdy bym nie pole­ciał. Jed­nak prze­zna­cze­nia nie da się oszu­kać. Los zawsze znaj­dzie spo­sób, żeby speł­niło się to, co jest nam pisane.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki