Kupowana miłość - Ewa Daroszewska - ebook + audiobook

Kupowana miłość ebook i audiobook

Ewa Daroszewska

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gdyby Twój cień mógł przemówić… co by Ci powiedział?

Młodziutka Evi, pozbawiona poczucia własnej wartości, staje się ofiarą dużo starszego mężczyzny. Viktoria, myląca miłość z potrzebą przynależności, ucieka w nieudane małżeństwo. Zoe, Nina oraz Chloe postanawiają zawalczyć o swoje szczęście. A dojrzała Alba w końcu daje sobie szansę na przepracowanie traum i uleczenie niezabliźnionych ran…

Sześć poruszających opowieści, sześć różnych kobiet. Tych, które były kochane, zdradzane oraz porzucane, ale także tych, które same to robiły. Każda z nich zachęca, by zajrzeć w głąb siebie, rozpocząć wewnętrzny dialog i odkryć tłumione przez lata potrzeby oraz pragnienia.

Bo wszystkie na to zasługują, nawet jeśli do tej pory tkwiły w cieniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 13 min

Lektor: Monika Chrzanowska
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Ewa Daroszewska

Kupowana miłość

Dla tych, które kochały i były kochane.

Dla tych, które zdradzały i były zdradzane.

Dla tych, które porzucały i były porzucane.

Dedykuję tę książkę moim córkom,

które żyją we wszechświecie,

oraz rodzicom – Jerzemu i Wandzie.

Tato, dziękuję Ci za talenty i duszę.

Mamo, jestem Ci wdzięczna za Twoją miłość, wsparcie,

oddanie, determinację, przyjaźń, jak i za Twoją odwagę

w kroczeniu razem ze mną drogą do uzdrowienia.

Nie zostanę w świecie słów niewypowiedzianych, bo ten trzyma mnie w pokoju pamięci i nie pozwala zamknąć drzwi za sobą.

Nie zostanę w świecie słów niewypowiedzianych, bo tam uczucia nie mają imion, a potrzeby są milczące.

Nie zostanę w świecie słów niewypowiedzianych, bo tam pragnienia starzeją się w ciszy.

Nie zostanę w świecie słów niewypowiedzianych, bo tam nie słychać miłości.

Nie zostanę w świecie słów niewypowiedzianych, bo tam zagłuszone jest to, co krzyczeć musi.

Nie zostanę w świecie słów niewypowiedzianych, bo żeby żyć, wypowiedzieć je muszę.

Evi

Usiadła nago na skraju aksamitnego, karminowego fotela i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, choć jej twarz była skierowana wprost na dużą taflę otwartego okna.

Evi otworzyła je tuż przed tym, zanim wtuliła gołe pośladki w wytarte siedzisko. Okno rozwarła na oścież, żeby jak najwięcej ostrego, zimowego powietrza uderzyło w jej nagie ciało. Przez szybę wpadały również promienie słońca, które – niczym filmowe reflektory – oświetliły jej piękną twarz. Wnętrze pokoju, będące tłem tego wyjątkowego obrazu, wywierało przytłaczające wrażenie. Stare, ciężkie, zniszczone meble – zresztą nieliczne – tapeta na ścianach, która zapomniała już o czasach swojej świetności, smutne ciemnobordowe kolory, przeplatające się z ordynarną czerwienią, i przybita do futryny zasłona – zastępująca drzwi między przedpokojem a pokojem.

Elementem, który przykuwał uwagę i wprowadzał rodzaj pozytywnej energii, był obraz na ścianie, zawieszony nad starą, zniszczoną bieliźniarką. Kompletnie z innej bajki, tak jakby ktoś pomylił mieszkania i umieścił go tam przez przypadek. Trudno było powiedzieć, co przedstawiał – to wiedziała tylko Evi, bo to ona go namalowała. Orgia karaibskich kolorów oraz w dziwny sposób połączone ze sobą twarze kobiety i mężczyzny wyglądały tak, jakby były wspólnym dziełem pary malarzy: Picassa i Fridy Kahlo. Evi bardzo lubiła tych twórców i pewnie dlatego jej ręka stworzyła tak bliskie klimatowi ich obrazów swoje własne dzieło. Pomalowana na soczysty, pomarańczowy kolor drewniana rama, w którą oprawiła swój obraz, wyglądała znakomicie, ale w tym pomieszczeniu stanowiła dysonans. Całość przyciągała wzrok. Tak jakby obraz chciał powiedzieć: „Patrz na mnie! Tu są twoje marzenia, we mnie. Nie zwracaj uwagi na ponurą resztę”.

Siedząc dłuższy czas niemal nieruchomo, Evi nieświadomie mocno wbijała paznokcie w splecione jak do modlitwy dłonie. Jednocześnie lekko kołysała stopami obutymi w czarne, eleganckie szpilki, które wyglądały, jakby przed chwilą wyciągnięto je ze sklepowego pudełka. Ona – ta zjawiskowa, dwudziestojednoletnia kobieta – czuła, jak wszechogarniająca pustka wypełniła jej świat. Wszystko, co ją otaczało, i ona sama była w tym momencie pustką. Nie reagowała na zimno, które wypełniło pokój i sprawiało, że bezwiednie lekko drżała. Nie mrużyła oczu przed słońcem, które delikatnie oślepiało. Trwała w swego rodzaju katatonii.

Evi wiedziała, że on, wychodząc, nie zrobi niczego inaczej, niż robi za każdym razem, kiedy kończy się seks. Nie zatrzyma się, nie odwróci, nie cofnie, a za sekundę opadnie za nim zasłona. Od dawna to akceptowała, nie buntując się i nie okazując cierpienia. Tak, znowu zasłona ciężko opadnie i nie zmieni się nic…

Wysoka, smukła, wysportowana sylwetka; gęste, lśniące, ciemne loki opadające na gładkie ramiona; piersi tak jędrne, że nie musiała nosić stanika; pełne usta, czarne brwi, cudownie piwne oczy; skóra przypominająca aksamit i ręce tak smukłe i piękne jak u kobiet na starych japońskich rycinach – to była ona. Jej postać była najpiękniejszą ozdobą starego, welurowego fotela, w którym trwała w bezruchu. Ale ona tego wszystkiego nie widziała. Była ślepa, tak jakby zasłona nie była tylko imitacją drzwi w jej pokoju, ale jeszcze przesłaniała wszystkie lustra, w które Evi miałaby kiedykolwiek spojrzeć. Sama dla siebie była niewidzialna.

Siedziała na skraju fotela, czując jeszcze na swoim ciele jego zapach, który zostawił, trzymając ją niedawno w ramionach. Czekając na chwilę, w której znowu zostanie sama, wsłuchiwała się w dźwięk powtarzających się pytań, które w jej głowie były zapętlone jak muzyka z pozytywki: „Dlaczego ja? Jak mogłam sobie to zrobić? Skąd ta moja niemoc? Jak to wszystko się stało? Kim ja właściwie jestem?”.

W pokoju chłód stał się nie do zniesienia i zmusił Evi do ocknięcia się i zamknięcia okna. Dociskając nieszczelną ramę okienną i przekręcając starą klamkę, czuła, ile wysiłku kosztuje ją ta prosta czynność. Że tak naprawdę najchętniej zostałaby w miejscu, w którym siedziała przed chwilą – tak długo, aż zamieniłaby się w sopel lodu. Żeby już nic nie czuć i nie myśleć, żeby cały jej wewnętrzny dialog ucichł raz na zawsze.

Powoli podeszła do łóżka, na którym panował rozgardiasz. W skotłowaną i niechlujnie leżącą pościel zaplątał się jej ulubiony jasny koralowy pled. Często się w niego wtulała, głaszcząc go delikatnie – jakby był ukochaną maskotką z dzieciństwa, której bliskość daje poczucie bezpieczeństwa. Zsunęła buty z nóg i wyciągnęła z kłębu pościeli pled, którym otuliła swoje nagie ciało. Bosa, owinięta w ciepły i przytulny koc usiadła z podwiniętymi nogami na starym drewnianym parapecie, po czym oparła plecy o ścianę okiennej wnęki. W tym samym miejscu, gdzie tak często przesiadywała godzinami, wpatrując się w drogę prowadzącą do drzwi kamienicy, w której mieszkała i czekała… na niego.

Pamiętała, jak to czekanie było wypełnione podniecającym niepokojem, budzącym gotowość do rytuału tańca godowego, w którym on ją zdobywa, a ona pozwala się zdobyć. Tak jak wtedy w górach, kiedy przyjechała do niego na tę bajkowo położoną polanę, na której znajdowało się schronisko, całe zasypane śniegiem…

Nie wiedziała, dlaczego dała się wtedy namówić na ten tygodniowy wypad… Może dlatego, że sposób, w jaki ją adorował, był zaskakujący i trochę zniewalał? To, jak się zachowywał, jak krążył wokół niej, budziło jej ciekawość i zaczynało ją wciągać. Nie mogła powiedzieć, żeby jako mężczyzna robił na niej jakieś duże wrażenie, choć był przystojny, muskularny jak sportowiec. Przede wszystkim był jednak starszy od niej o osiemnaście lat. I władczy… Chyba właśnie to na nią działało i miało nad nią jakąś tajemniczą moc, z której genezy nie do końca zdawała sobie sprawę.

Była młodziutką kobietą, kiedy znalazła się sama w tym nieznanym mieście, w którym on ją spotkał i zobaczył po raz pierwszy (zresztą to było jego miasto). Siedziała przy stoliku w kafejce – miejscu kawiarnianych spotkań znajomych koleżanki, która ją tam ze sobą zabrała. Nie wiedziała wtedy, że ów niewinny wypad może jej w przyszłości tak bardzo skomplikować życie.

Tamtego dnia, opuszczając kafejkę, nie miała pojęcia, że on ją zobaczył: wysoką, szczupłą, bez makijażu, z burzą niesfornych loków. Taką jasną i świeżą… i tak bardzo nieobecną. Od tej chwili nie był już w stanie o niej zapomnieć. Zamieszkała w jego głowie i zaprzątnęła większość myśli tak bardzo, że musiał ją odszukać.

Od tamtego dnia ciągle był koło niej. Zawsze blisko: a to jakiś obiad, przypadkowe spotkania, pocieszanie i ocieranie łez, kiedy spotykało ją coś niedobrego. Czasami rozpędzał jej smutek, rysując sobie długopisem śmieszne obrazki na ręce, aby wywołać uśmiech na jej twarzy. Naprawdę bardzo się starał.

Był zawsze na wyciągnięcie ręki, zawsze nią zainteresowany i – co najważniejsze – bardzo opiekuńczy i silny. Tak silny, że sprawiał wrażenie kogoś, kto jest w stanie obronić ją przed całym światem; kogoś, kto nigdy nie pozwoli jej skrzywdzić. Evi czuła się przy nim jak mała dziewczynka, a właśnie tego bardzo potrzebowała, bo w dorosłość weszła pozbawiona wszystkiego, co sprawia, że dziewczynka staje się silną, znającą swoją wartość kobietą. Nie miała wtedy świadomości, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić w przyszłości i jak ciężki plecak własnych demonów niesie na swoich plecach. To był czas, w którym z wielu rzeczy nie zdawała sobie sprawy. Właśnie dlatego często nie umiała o sobie decydować. Raczej reagowała jak szczeniak, który liczy na pieszczotę i dobry przysmak, a potem łasi się z wdzięczności za chwilę szczęścia.

Tak, to dlatego pojechała wtedy w góry. Ponieważ był balsamem na jej rany, na niezaspokojone potrzeby, na jej wewnętrzny strach, samotność i potrzebę należenia do kogoś. Dlatego że nie miała nigdzie i u nikogo wsparcia…

To dlatego…

Ich pierwszą noc, którą spędzili w domku gościnnym położonym poniżej schroniska, gdzie zamieszkali razem na czas całego pobytu, pamięta tak wyraźnie, jakby to było dzisiaj. Bez słowa wsunął się do jej łóżka i przytulił tak mocno, że nie mogła oddychać. Jej ciało napięło się jak u sprintera przed startem i szybko stało się delikatnie wilgotne. Czuła, że jest sparaliżowana, że nie może drgnąć. On przywarł do niej, odwróconej plecami, całym sobą – każdym mięśniem, którego włókna napięte były jak cięciwa łuku, a ona nawet nie drgnęła. Czuła, że znalazła się w jego żelaznym uścisku.

Bez żadnych sygnałów mówiących „chcę się z tobą kochać”, żadnych ceregieli, tak jakby to wszystko musiało się wydarzyć natychmiast. Zaczął ją pieścić, wsuwając rękę między jej nogi. Robił to zachłannie, tak jakby nie chciał się z nią kochać, tylko ją pożreć. Nie zaprotestowała, kiedy rozchylił jej długie, naprężone nogi i w nią wszedł.

Czy to był seks? Nie, to przypominało raczej przypieczętowanie aktu posiadania – przynajmniej z jej perspektywy. Tak naprawdę nie wiedziała, czy tego chce. Czemu on nie zapytał, a ona nie zaprotestowała? W tym momencie niczego nie wiedziała oprócz tego, że rano będzie czuła wstyd. Tego akurat była pewna.

Evi już nie pamięta, jak wyglądał poranek po owej nocy, a po nim kolejny dzień. Widocznie to, co zaczęło się wtedy rodzić między nimi, było silniejsze i wyparło wszystkie jej opory i lęki. Pewnie bajkowa, malownicza sceneria, jego pożądanie, wzajemna bliskość i wszechobecna radość odsunęły wszystkie „dlaczego?”. Zresztą w jakimś sensie przyjęła ten związek jak błogosławieństwo. Nareszcie był ktoś, komu ufała, kto był dla niej wsparciem, przy kim mogła zaznać szczęścia. Dla kogo bez słów i pytań była gotowa na poświęcenia. I nawet to, że musiała się mu podporządkowywać – bo tego od niej wymagał – wydawało jej się wtedy normalne. I co najistotniejsze – była dla kogoś ważna!

Pamięta za to dokładnie inne wydarzenie, które odcisnęło bolesne piętno na całej historii ich związku, począwszy od tamtego momentu aż do dzisiaj, kiedy siedząc naga, jedynie zawinięta w koc, po wielu miesiącach udręki myśli, że jeżeli samotność zabija, to ona właśnie czuje, że umiera.

Wydarzenie było o tyle nieoczekiwane, że kolejne wspólnie spędzone w górach dni mijały jak w bajce, a ona się w nim coraz bardziej zakochiwała. Słońce odbijające się w śniegu, który przykrywał stoki narciarskie, wspólne zjazdy, kolacje, biesiadowanie, śmiech i dzień po dniu coraz większa bliskość… To wszystko otwierało ją na szczęście w ekspresowym tempie.

Była wygłodniała miłości, spragniona tego, by ktoś ją kochał. Dlatego zakochać się w nim nie było trudno. Czuła, że szczęście tak właśnie wygląda: ma jego imię i jego twarz. W sposób kompletnie niekontrolowany stał się dla niej wszystkim, czego chciała, za czym tęskniła i czego pragnęła. Myślała, że należy do niej, i zachłystywała się tym uczuciem, nie wiedząc jeszcze, jak bardzo się myliła.

Dwa dni przed końcem ich pobytu w górach do schroniska zjechała cała ekipa znajomych, by poszaleć na nartach i pobawić się na imprezie, którą organizowano na zakończenie sezonu narciarskiego.

Na to wspomnienie Evi zareagowała bezwiednie; poczuła, jak łzy płyną po jej nagle zaczerwienionych policzkach, a jednocześnie podciągnęła koc wyżej, w stronę twarzy, tak jakby chciała ją w nim schować. Ukryć się, żeby nikt nie zobaczył jej smutku.

Tak… Wtedy, tego wieczora w górach, kiedy „duł” (jak mówią górale) ciepły, halny wiatr i wszystkie okna były pootwierane na oścież w całym schronisku, a śmiechy biesiadników niosły się po polanie. Wtedy, kiedy świętowali prawie do rana, mając świadomość następnego dnia pełnego dobrej zabawy na nartach. Jeszcze wtedy… Była taka szczęśliwa i dumna, że siedzi obok swojego pięknego, silnego mężczyzny, który był tam królem życia. Że kocha i jest kochana. Jednak to, co się wydarzyło następnego dnia, wyryło w jej sercu bolesną rysę. Taką, która zostawia ślad już do końca życia.

Podziwiała widok na szczyty gór i kotlinę, stojąc na tarasie z twarzą zwróconą do słońca. Napawała się wszystkim, co ją otaczało. Chłonęła każdą sekundę, każdy promień słońca, przestrzeń dającą poczucie wszechmocy i uniesienia. Czas się na chwilę zatrzymał. Było absolutnie pięknie.

Nagle poczuła, że ktoś stoi za jej plecami, i odruchowo się odwróciła. To był jeden z jego kompanów. Taki, który jest zawsze blisko, na każdej imprezie, w każdym domu, na kawie… po prostu wszędzie. Jak mucha, której nie da odgonić. Wtedy stanął za nią stanowczo zbyt blisko, aż poczuła dyskomfort. Po czym zaczął do niej mówić niemal szeptem, tak jakby treść wypowiadanych słów była wielką tajemnicą. Pomimo że mówił puste frazesy typu:

– Jak się bawisz? Świetnie wyglądasz, taka jesteś opalona. Widać, że jest ci tu dobrze. Zaczęłaś super jeździć na nartach, musisz mieć dobrego nauczyciela. Nic, tylko można mu zazdrościć…

Evi intuicyjnie poczuła lęk. Czuła w wypowiadanych słowach fałsz i zapowiedź czegoś niedobrego. Zaczęło ją mdlić i miała ochotę powiedzieć mu: „Odczep się i zostaw mnie w spokoju!”. Niestety, nie potrafiła tego zrobić. Zabrakło jej odwagi. I wtedy on zapytał:

– Nie wiesz, Evi, czy ona też tu przyjedzie? Pytałaś go?

Jej ciało zdrętwiało, a serce zamarło. Brakowało jej tchu. Wszystko wokół pociemniało, słońce zgasło jak nagle wyłączona żarówka. Nie miała pojęcia, o co chodzi, kim jest „ona”, o której mężczyzna stojący za nią wspomniał… a raczej doniósł? Dlaczego powinna cokolwiek na ten temat wiedzieć? Jednocześnie w ciągu ułamków sekundy uświadomiła sobie, że ów pseudożyczliwy osobnik informuje ją, że gdzieś tam w świecie jest jakaś „ona”, prawdopodobnie żona. A Evi jest tu „na lewo” jak ukrywany pasażer na gapę.

Ponieważ wychowała się w rodzinie, w której stan wojny i konfliktu był stanem permanentnym, jej mózg z naturalną dla siebie umiejętnością natychmiast przełączał się na program: „walcz, broń się i nie okazuj wrogowi słabości”. Lata treningu zrobiły swoje. A okulary przeciwsłoneczne, zasłaniające jej oczy, z których nieprzyjaciel mógłby odczytać swoje zwycięstwo oraz jej szok i przerażenie, były jej tarczą. Pomogły zachować godność. Nie dała niczego po sobie poznać, była tego nauczona od dziecka. Błyskawicznie nałożyła maskę oznaczającą: „wiem o wszystkim, nikt mnie nie zaskoczy i nikt mnie nie będzie ranić, bo jestem jak skała”.

– O co ci, kurwa, chodzi?! Myślisz, że nie wiem, co robię, i daję się oszukiwać? Ameryki nie odkryłeś, naiwniaku. Sama o sobie stanowię i nie jestem żadną dziewczynką do wydymania. Robię, co chcę i z kim chcę, i nic ci do tego, mendo! – Tak jej wściekłość chciała wykrzyczeć, ale tego nie zrobiła.

Nie wypowiedziawszy żadnego słowa, odeszła, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego życzliwca i jak najszybciej wrócić do schroniska, żeby móc wyjaśnić to, co się przed chwilą wydarzyło.

Zjeżdżając do schroniska, miała w głowie galopadę myśli i jedno powtarzające się zdanie: „To niemożliwe!”. Przecież to trwa tak długo, ich spotkania i cała ta eskapada, której towarzyszyli jego znajomi. Tyle osób widziało i wiedziało, że on chce ją mieć, często wspierając jego starania dotarcia do niej. Byli tak blisko i nikt by jej nic nie powiedział, nie uprzedził, nie dał znać o niebezpieczeństwie? Tak jakby wszyscy nabrali wody w usta? Jak to możliwe?

Odpinając w schronisku narty, wiedziała już, że jej świat się rozpada. Że bajka zbliża się ku końcowi.

Gdy otwierała drewniane drzwi do ich pokoju, była już inną osobą, inną kobietą – nie było już w niej tej małej, ufnej dziewczynki. Znowu uzbrojona była w tarczę, za którą ukrywała swoją wrażliwość i bezbronność.

Spytała go krótko i zimno:

– Masz żonę?

On podniósł na nią przerażony i ogłupiały wzrok, który mówił: „Jak to? Skąd o tym wiesz?!”. Nie był w stanie wydobyć z siebie głosu, więc ona zdecydowanie i z determinacją powtórzyła pytanie:

– Czy jesteś żonaty?

Nadal nie słyszała odpowiedzi i zrozumiała, że już jej nie potrzebuje. Wszystko jest jasne. Oszołomiona, widząc wszystko jak przez mgłę, nie była w stanie odnaleźć się w tym, co się dzieje. Była niemal oszalała z rozpaczy i niezrozumienia, dlaczego ON jej to zrobił?! To jakiś obłęd!

Przecież była taka młodziutka, a równocześnie tak poraniona, że ostatnie, czego by pragnęła, to zostać kochanką żonatego mężczyzny. Wręcz przeciwnie, podświadomie szukała domu i schronienia, którego dotychczas jej brakowało. Szczególnie w nowym mieście i środowisku, w którym tak bardzo chciała być zaakceptowana i znaleźć pokrewne dusze.

W gonitwie tych myśli nagle zdała sobie sprawę z tego, jak teraz wyglądać będzie jej reputacja… Ludzie bywają okrutni – najpierw chętnie kibicują i wręcz popychają do spróbowania zakazanego owocu, a potem z dziką przyjemnością odprawiają sąd i skazują na bycie kobietą drugiej kategorii. Wiedziała, że nie uniknie tego sądu, a wyrok na nią już zapadł. Rozdzierające poczucie upodlenia wypełniło ją od stóp po czubek głowy. Poczuła się tak, jakby wylądowała w rynsztoku.

Po chwili ciszy on się odezwał – głosem tak zmienionym, że miała wrażenie rozmowy z kimś zupełnie obcym:

– Bałem się, że cię stracę.

To był gwóźdź do trumny jej żalu. Wyszła z pokoju bez słów i ze świadomością, że na jej drodze stanął chyba największy egoista, jakiego los mógł jej zesłać, żeby z niej zadrwić i dołożyć cierpienia. Tak jakby miała go w życiu za mało…

Wieczorem na imprezie w schronisku wszyscy się doskonale bawili, a alkohol lał się strumieniami. Nie pamiętała, ile wtedy wypiła, bo wlewała w siebie wszystko, co jej wpadło w ręce. Miała w nosie, jakie będą tego konsekwencje. Byle zapić to coś, co rozrywało ją w piersiach. Jednak szok, który podniósł w jej organizmie poziom adrenaliny, jednocześnie pomagał spalać procenty i sprawił, że niestety ciągle czuła się trzeźwa, a tego właśnie nie chciała. Chciała się upić do nieprzytomności.

Miała świadomość, że na tej biesiadzie nie ma już miejsca na poukładaną, subtelną dziewczynę, bo każdy ma wyrobione zdanie na jej temat, więc zostało jej tylko wszystkich obecnych nie zawieść i pokazać ciemną stronę swojej natury. Tę, o którą Evi tak często była oskarżana przez całe lata dorastania, i tę, od której desperacko chciała się uwolnić. Niestety… przycisk został włączony, a niszczycielska energia odpalona.

W drodze powrotnej do miasta nie odzywali się do siebie. Panował rodzaj nieznośnej ciszy. Takiej, od której chciałoby się uciec na koniec świata, tak jakby zadawała fizyczny ból. On prowadził samochód z wściekłością, niemal balansując na granicy roztrzaskania ich na każdym kolejnym zakręcie. A mimo to Evi nie wydała z siebie żadnego dźwięku i nie miała żadnych odruchów, które zazwyczaj ma człowiek w sytuacji zagrożenia. Jakby było jej zupełnie obojętne, co się z nią stanie. Czy dojedzie do domu w jednym kawałku, czy też pozbierają ją do worka na skraju drogi…

Kilka dni po powrocie – siedząc w oknie, tak jak dzisiaj – zobaczyła, jak podjeżdża jego samochód. Zaskoczyła ją własna reakcja na ten widok. To, że zamiast złości pojawiła się cicha, chociaż tłumiona głosem rozsądku, radość i ulga, że może go znowu zobaczyć.

On wysiadł z samochodu, po czym otworzył bagażnik, z którego wyciągnął olbrzymie, aluminiowe wiadro pełne pięknych, herbacianych róż. Podniósł wzrok w stronę jej okna. Ich spojrzenia się skrzyżowały.

Trudno powiedzieć, jak długo stał tam z tymi różami i na nią patrzył. Tak wiele rzeczy zaciera się w jej pamięci każdego dnia… Evi nazywa to amnezją wybiórczą. Taką, która daje szansę na przetrwanie, bo gdyby pamiętać wszystko, to czasami człowiek nie mógłby z tym dalej żyć.

Wkrótce stanęli naprzeciwko siebie przy drzwiach jej kamienicy. Evi wiedziała, że nie jest tak twarda i rozsądna, jak powinna być. Nie potrafiła już racjonalnie myśleć i przymykała oczy na nieprzyjemne fakty. Dla niej było już za późno! Ona już kochała lub myślała, że tak jest – a to na jedno wychodziło. Stała przed nim z całą swoją miłością na dłoni. Bezbronna, poddana i pełna ufności w to, co do niej mówił: że nie może bez nie żyć, że przeprasza, żeby mu zaufała, bo on wie, co należy zrobić i jak to wszystko załatwić.

Więc – oszukując siebie i zagłuszając wszystkie wewnętrzne głosy, które chciały ją przed tragedią ocalić – przyjęła do swojego pokręconego życia i róże, i jego…

Czy potem było pięknie?

Nie. Bywało tylko złudnie…

Czy sprawy potoczyły się zgodnie ze złożonymi obietnicami?

Zdecydowanie nie. Bo w tej historii obietnica była tylko strategią na zaspokojenie pożądania.

Czy działy się rzeczy, przez które traciła godność i poczucie własnej wartości?

Oczywiście, że tak.

Wszystko, co działo się potem, przypomina starą jak świat historię: ona go kocha (lub tak jej się wydaje), on ją niby też. Jest mały cudowny synek, którego on nie ma sumienia zostawić. Ona jak miłosierny samarytanin to wszystko rozumie i ciągle go tłumaczy, przy okazji się oszukując i robiąc z siebie wzorcową ofiarę, która traci kontakt z rzeczywistością i kontrolę nad swoim życiem.

Evi zamieszkała w emocjonalnej klatce, w której siedziała na własnej życzenie. Nikt tej klatki nie zamykał. Teoretycznie w każdej chwili mogła otworzyć drzwiczki i z niej uciec, wylecieć jak ptak na wolność. A jednak nie była w stanie tego zrobić. I nie wiedziała dlaczego. Nie umiała sobie nawet zadać właściwych pytań, które przyniosłyby odpowiedź.

Kilka miesięcy później była już bez reszty zaangażowana w „bycie” z nim, a jednocześnie trwała w okresie wyczekiwania na tak zwaną pozytywną dla niej zmianę. Czyli na to, że on uczyni z niej uczciwą kobietę i podejmie działania porządkujące jego sytuację rodzinną. Tym bardziej że nie było chyba osoby w ich otoczeniu, która nie miałaby świadomości, że mają romans. Zresztą trudno było oczekiwać czegoś innego, skoro fabuła tej historii toczyła się jak telenowela brazylijska: było dużo szumu, dramaturgii, plotek, rozstań i powrotów. Jednym słowem: nic dla nikogo nie było tajemnicą, a ona cały czas w tym tkwiła.

Kolejny cios również ogłuszył ją znienacka. Wybrali się pewnego letniego wieczoru do klubu nocnego, gdzie Evi dawała upust swojej nieposkromionej naturze, szalejąc w tańcu do upadłego. On prawie zawsze towarzyszył jej podczas takich wyjść, bo na samą myśl, że ktoś może się do niej zbliżyć, opuszczał go zdrowy rozsądek, a emocje eksplodowały jak gejzer – powszechnie nazywa się to zazdrością. Mówiąc wprost: pilnował swojej własności. Zresztą Evi lubiła ten – w jej przekonaniu – dowód na to, jaka jest dla niego ważna.

Wracali nad ranem, kiedy ostatni, najbardziej wytrzymali zawodnicy nocnych uciech rozchodzili się do domów, a uliczki starego miasta powoli pustoszały. On, dotychczas idący koło niej w milczeniu, nagle powiedział, że musi z nią porozmawiać i się zatrzymał.

On chce z nią rozmawiać?! Sam, bez wyciskania z niego rozmowy na siłę? To coś nowego! A przecież z tego, co zauważyła, niczego nie pił, żadnego alkoholu. No właśnie, to też dziwne, bo za kołnierz nie wylewa, a tylko kiedy jest wcięty, otwiera się przed nią. Właśnie… Jak to jest, że musi cieszyć się tym, że facet jest pijany, bo tylko w takim stanie ma z nim jakikolwiek kontakt emocjonalny? Tylko wtedy czuje, że jest widzialna, że on coś do niej czuje…

W takich chwilach zmienia się wyraz jego twarzy, a oczy się uśmiechają, o czymś opowiadają. W końcu się nie kontroluje. Odpuszcza, na chwilę ściąga maskę, która na co dzień sprawia, że Evi ma wrażenie obcowania z kimś dalekim i obcym. Choć i na trzeźwo przecież czasami także próbuje dotrzeć do niego, rozpędza się, biegnie w jego stronę, a potem uderza o gruby, otaczający go mur i wie, że po raz kolejny przegrała.

Tak, kiedy jest pijany, Evi ma z nim przez chwilę autentyczny kontakt i wówczas jest jej w jakimś sensie dobrze. To takie smutne… Nie rozpieszczał jej otwartością i swobodnymi dyskusjami, za którymi tak bardzo tęskniła.

Od dawna ich najintymniejszym sposobem na utrzymanie relacji był regularnie uprawiany seks. Rytuał, w którym Evi czuła się od jakiegoś czasu wykorzystywana, ale nie umiała mówić „nie”. Z powodu braku świadomości swojego młodego ciała nie doznawała uniesień, które w przyszłości miała odkryć i które miały zmienić jej gotowość do pieszczot oraz wynikających z nich rozkoszy. Wtedy jeszcze robiła to, czego on chciał, kiedy chciał i tak, jak chciał.

Nie okazywała często odczuwanej niechęci do fizycznego kontaktu i tego, że wolałaby porozmawiać, przytulić się, tak po prostu pobyć razem. Bała się, że on może ją wtedy odtrącić i nie będzie miała nikogo. Więc, nie zastanawiając się nad tym, czego sama chce, robiła wszystko to, czego chciał on. Pomimo że powoli dojrzewająca w niej kobieta podpowiadała jej nieśmiało, że jest coś więcej w akcie między kobietą i mężczyzną niż to, co ona dostaje. Zresztą żadne z nich na temat własnych potrzeb nie rozmawiało. Poza tym prawdopodobnie to, co otrzymywał od niej w łóżku, całkowicie go zaspokajało i w swym upojeniu nie zauważał, że Evi nie dostaje tego samego. Potwierdzał to zdaniem, które kilkakrotnie od niego usłyszała: „Jesteś moim guru”, wybrzmiewającym zaraz po skończonym akcie miłosnym.

Tylko że… On nigdy nie usłyszał tego od Evi…

Tamtego dnia już niemal świtało, ale wciąż ogarniała ich gęsta szarość i cisza. Taka, w której nie oczekuje się gromu z jasnego nieba, bo nic tego nie zapowiada, a i pora sugerowałaby raczej spokój i wypoczynek. Evi jeszcze nie ochłonęła po swoich wyczynach na parkiecie, a oczy jej się śmiały. Miała na sobie białą, lnianą koszulę i stare, wytarte dżinsy, była mokra od potu i liczyła na to, że podczas spaceru wyschnie i ostudzi emocje.

– Evi, muszę powiedzieć ci coś ważnego.

– O co chodzi?

– Moja żona jest w ciąży.

Stali w przylegającej do Starego Rynku uliczce, która wyłożona była brukiem, a mimo to ona poczuła, jakby usuwała się spod niej ziemia. Jakby w miejscu, w którym właśnie stoi, ktoś pod ziemią wywiercał dziurę, w którą zaraz wpadnie, jak w przepaść, w otchłań, z której nie ma powrotu. Zakręciło jej się w głowie i jednocześnie mogłaby opisać strukturę kamieni, które czuła pod stopami. Tak bardzo zaczęły ją uwierać przez cienkie podeszwy balerinek, które miała na nogach. Myślała, że zemdleje. Jej wzrok nieruchomo wbity był w jego twarz. Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Wierzyła, że jej się to śni i zaraz ktoś ją obudzi. Ale nikt tego nie zrobił. Nie zadzwonił też żaden budzik, który byłby dowodem na to, że można się uspokoić i uśmiechnąć do siebie pod nosem, mówiąc: „Boże, ale miałam koszmar”.

Po upływie kilku minut ciszy spytała:

– W którym miesiącu?

– W piątym.

– I chcesz mi powiedzieć, że wcześniej nic nie wiedziałeś?

– Nie. Dowiedziałem się dzisiaj, bo my od dawna prawie ze sobą nie rozmawiamy.

Resztkami trzeźwego umysłu Evi zaczęła liczyć czas i dostała kolejny raz obuchem w głowę.

– Przecież to znaczy, że zrobiłeś jej dziecko wtedy, kiedy wróciliśmy z gór!

– Nie pamiętasz, co się wtedy stało między nami i w jakiej atmosferze wróciliśmy?

– Przepraszam, chcesz mi powiedzieć, że twoim zdaniem to, że mnie podstępnie poderwałeś, oszukałeś, poniżyłeś i ośmieszyłeś, a później to szambo się wylało i przyniosło za sobą tylko ból, jest wytłumaczalnym powodem do natychmiastowego poprawienia sobie relacji z żoną i zrobienia jej dziecka?! Przecież podobno mnie już wówczas kochałeś? Co z tobą? Co to za beznadziejne pieprzenie? A może to klasyka, kiedy żonaty facet przeleci panienkę? Kaca moralnego leczy w łóżku podobno niekochanej żony?! I co? Nie czujesz do siebie obrzydzenia?! Bo ja do ciebie tak! Patrząc na ciebie, chce mi się rzygać!

To wspomnienie nie było jedynym, które powodowało, że Evi nie umiała nadal sobie odpowiedzieć, dlaczego od niego nie uciekła. Dlaczego wówczas nie wykrzyczała: „Wynocha z mojego życia!”. Dlaczego nadal siedzi na tym żałosnym parapecie i użala się nad sobą, zamiast coś zrobić?

Wyrwać się, wyjechać, zapomnieć!

Przecież każde następne bolesne wspomnienie, każde trudne wydarzenie w ich związku było gorsze od poprzedniego. Można by zrobić ranking, które z nich było bardziej traumatyczne i niszczące i czy przez przypadek mogłoby potwierdzać jej domniemany psychiczny masochizm.

Na przykład wtedy, kiedy nie miała pieniędzy na jedzenie i chodziła głodna, bo od tak dawna była w depresji, że nie nadawała się już do niczego, a z całą pewnością nie do normalnej pracy…

W tamtym okresie któregoś dnia on przyjechał po nią i zapytał:

– Pójdziesz ze mną do Mody Polskiej i pomożesz mi wybrać kilka swetrów?

Evi bez słowa wsiadła do samochodu i pojechała. Idąc z nim uliczką, która prowadziła do sklepu, nie wiedziała, jak poprosić o pieniądze. Nie miała czym zapłacić za to obskurne mieszkanie, do którego wprawdzie on miał klucze i przychodził, kiedy chciał, ale czynsz musiała zapłacić ona. Nie mówiąc już o tym, że jedynym posiłkiem, który od dawna tworzył jej dietę, był kefir z otrębami. Powoli docierało do niej, że nie stać jej na tę miłość, że nie daje sobie rady ze sobą i rzeczywistością, że jest na skraju przepaści.

Resztki poczucia godności, a raczej po prostu wstyd nie pozwalały jej o tym mówić. Jednak tego dnia, idąc koło niego, motywowana desperacją, zebrała się na odwagę:

– Potrzebuję pięciuset złotych, mam problem z zapłaceniem czynszu. Pożyczysz mi?

Spojrzał na nią zimno i osądzająco. Trwało chwilę, zanim zaczął mówić. Dla Evi ta chwila trwała niczym wieczność.

– Czy ty masz zamiar zachowywać się jak utrzymanka?! Nie możesz nabrać klasy i zacząć się zachowywać jak dama?

Szła obok niego ze spuszczoną głową. Boże… jak strasznie się wstydziła…

Łzy napłynęły jej do oczu tak szybko, jakby tylko czekały w gotowości na tę chwilę, i płynęły niepowstrzymanie jedna za drugą.

Natychmiast pożałowała, że się w ogóle odezwała, to był błąd. Poczuła, jak oblewa ją żar gniewu.

Boże, to ja mam się teraz wstydzić? – kłębiło jej się głowie. Jak utrzymanka, bo proszę, żeby mój mężczyzna pomógł mi finansowo? Jeśli to oznacza, że brak mi klasy, to kim ja dla niego jestem? Kim jest w takim razie jego żona, którą utrzymuje, choć podobno jej nie kocha? Za to twierdzi, że podobno mnie darzy tym uczuciem. Jednocześnie wymaga, żebym niczego od niego nie chciała, tylko dawała…

Czuła się upokorzona, rozżalona, a jednocześnie dotarło do niej, jak bardzo stała się nikim w swoich własnych oczach.

Po zakupach, niosąc pod pachą torbę z nowymi swetrami, złożył jej konstruktywną propozycję. Taką, która miała w jego przekonaniu uzdrowić jej finanse i być dowodem na to, że jest dla niego ważna, więc jej pomoże. Wiedział, że czasami dorabia sobie sprzątaniem u znajomego dentysty oraz w kawiarni, w której ją zobaczył po raz pierwszy, wpadł więc na pomysł, żeby zaczęła za pieniądze sprzątać również u niego w domu. W domu, w którym mieszkał ze swoją brzemienną żoną i synem. Argumentował to tym, że „tamta” jest już w zaawansowanej ciąży, a zbliżają się święta i będzie fair, jak jej się ulży, a Evi sobie przy okazji zarobi.

Ta propozycja była jak uderzenie z otwartej dłoni w twarz bez ostrzeżenia… To, co poczuła, ukryła w sobie. Propozycję przyjęła bez żadnego komentarza. Musiała przecież zarobić na jedzenie, czynsz i bilety na pociąg, którym chciała pojechać do swojej chorej, rozpadającej się rodziny.

Chodziła zatem sprzątać jego piękne mieszkanie. W drzwiach mijała się i witała z jego żoną, która sprawiała wrażenie obojętnej na całą tę sytuację – może o niczym nie wiedziała? Zresztą to ona była damą, a Evi jej sprzątaczką…

Samo sprzątanie nie było najgorszym scenariuszem, jakiego Evi mogła się spodziewać. Był jeszcze „ciekawszy”. Podczas gdy pani domu przebywała w pracy, on wpadał, gdy Evi polerowała antyki, które były ozdobą jego reprezentacyjnego mieszkania w zabytkowej kamienicy, po to, żeby uprawiać z nią seks. Chociaż nie, to już nie był seks. Seks uprawia dwoje ludzi i często sprawia im to mnóstwo radości, a Evi żadnej radości to nie przynosiło. Wręcz przeciwnie, czuła się wykorzystywana, używana. Jej samoocena z dnia na dzień pikowała w dół z prędkością kamienia rzuconego w głąb pustej studni. Sama nie wiedziała, czy można upaść jeszcze niżej. Była w traumie, która miała wpływ na pogłębiającą się depresję i odbierała jej wolę życia.

Ostatnią wizytą w jego domu, którą pamięta, był sylwester, na który on ją zaprosił, a jego żona na to zaproszenie widocznie przystała. Kompletny absurd lub wielka perwersja – nie umiała tego rozszyfrować. Przyszła na tego sylwestra jak zahipnotyzowana, jakby ktoś zablokował w jej głowie dostęp do opcji „własna wola”.

Evi pojawiła się jako jeden z ostatnich gości. Piękna, w swojej skromnej czarnej sukience, o prostym, przylegającym do ciała fasonie. Na prawej piersi miała przypiętą kryształową broszę w kształcie kwitnącej lilii, która dodawała jej szyku. Wyglądała jak najpiękniejsza kobieta z pierwszych stron modowych czasopism.

Choć weszła do jego mieszkania bardzo zamknięta w sobie i zdystansowana w stosunku do wszystkich, to nie była w stanie „odkleić” od siebie wścibskich spojrzeń reszty gości. Kiedy szła wzdłuż dużego i nader długiego pokoju w stronę stołu, gdzie mogła nalać sobie drinka, roznosił się szept: „To ona, patrz, to ona. On to ma tupet”. Po dotarciu do sylwestrowego baru złapała za pierwszą z brzegu butelkę z wódką, którą dość mocno opróżniła, wlewając jedną trzecią jej zawartości do szklanki, żeby zrobić sobie znieczulającą nalewkę. Evi, rozglądając się jeszcze za jakimś sokiem, żeby zabarwić czymś zawartość trzymanego przez siebie w ręku szkła, poczuła, że ktoś dotyka jej pleców i – jak dla niej – stoi zbyt blisko. Obróciła się odruchowo i w odległości „włosa” od swojej twarzy zobaczyła ją… Stojącą naprzeciwko jego żonę.

– O… proszę… jesteś – wyszeptała złowrogo do jej ucha, a wyraz jej oczu mówił wszystko.

Evi powoli, nie spuszczając ani na sekundę wzroku ze swej rywalki, powoli przechyliła szklankę z czystą wódką i wypiła do dna, po czym równie spokojnie odstawiła ją na stół.

– Jestem, jak widzisz – odpowiedziała również szeptem, z udawanym spokojem. Wiedziała, że nie ma już żadnej tajemnicy do ukrycia i cała ta wcześniejsza heca ze sprzątaniem i udawaniem, że nikt nic nie wie, była tylko wielką maskaradą.

– A twoim zdaniem powinnaś tutaj być?

– Złe pytanie. Powinnaś zapytać jego, czy powinien mnie zapraszać. A tak na marginesie, dlaczego ty się na to zgodziłaś? Może zgadzasz się na to wszystko od dawna? Może to nie ty, a ja powinnam zadać ci te pytania?

– No proszę, więc nie tylko wyglądasz, ale coś jeszcze masz pod tymi lokami. Ale niestety nie jesteś odpowiedzią na jego kompleksy, takie jak brak dobrego wykształcenia, szlacheckiego pochodzenia czy przynależności do elity tego miasta. Ty tego wszystkiego nie masz. A ja tak! On jest jednym wielkim chodzącym kompleksem, choć z pozoru tego nie widać. Uważa, że jak jego żona ma wszystkie pożądane przez niego zalety, to one z automatu, w cudowny sposób przechodzą na niego… I tym się chełpi. Popatrz na tych wszystkich ludzi. Oni już wiele miesięcy temu przybyli do mnie z dobrą nowiną. Donieśli mi o twoim istnieniu. Naprawdę myślałaś, że dla kogoś takiego jak ty zostawiłby to wszystko, co go tutaj otacza? On dla splendoru żyje i dla niego zrobi wszystko. A nie dla ciebie, dziecino. Choć muszę przyznać, że długo przetrwałaś, jak na to, że doszczętnie wyssał z ciebie życie. Co zresztą widać gołym okiem…

Evi słuchała tego wszystkiego, cały czas stojąc wyprostowana, i paradoksalnie jej twarz emanowała dumą. Tak jakby jej nieodkryta jeszcze natura wojowniczki instynktownie dawała o sobie znać.

– Mówisz, że masz wszystkie pożądane przez niego atuty i poniekąd nim władasz. Hm… To nie zazdroszczę ci ani trochę. Ja jestem na to dowodem. Jak widać, nie wystarczają mu twoje atuty. Widzisz, nawet jeśli ja zniknę, to myślę, że pojawi się inna, nowa. A ty zawsze będziesz dostawała hrabiowskie ochłapy.

Evi odsunęła kobietę stanowczym ruchem ręki i poszła poszukać dla siebie jakiegoś azylu.

Całego sylwestra przesiedziała w kącie przyklejona do kanapy schowanej w głębokiej wnęce, tak żeby nikt już nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy znajomi, którzy zebrali się tego wieczoru w jego domu, doskonale wiedzieli, że w tym samym pokoju jest on i jego dwie kobiety, z tą różnicą, że jedna jest panią domu, a druga tak naprawdę nikim.

Po spędzeniu większej części nocy w milczeniu Evi w końcu, po cichu, nie zwracając na siebie uwagi, znalazła swój długi do kostek kremowy trencz i wyszła bez pożegnania, zamknąwszy za sobą ciężkie drzwi. Ruszyła piechotą w daleką drogę powrotną. Nie stać jej było na taksówkę, zresztą – chciała iść pieszo, licząc na to, że po drodze uda się jej zrzucić z siebie brzemię, które od tak dawna jej towarzyszyło.

Kolejnego dnia Evi siedziała w pustym przedziale pociągu, którym jechała już prawie od godziny. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo już trwa ta podróż, bo była gdzieś poza czasem, zagłębiona we własne myśli, nieobecna.

Dzisiaj rano wyszła z domu tylko ze swoim podręcznym plecakiem w ręku, w którym miała to, co zazwyczaj nosiła w nim na co dzień: portfel i kilka niezbędnych drobiazgów. Niczego więcej do niego nie zapakowała. Wyszedłszy, nie zamknęła mieszkania na klucz, zostawiła go dla właścicielki na komodzie w przedpokoju, bez żadnych wyjaśnień. Zresztą, co tu wyjaśniać? Za mieszkanie i tak już nie byłaby w stanie dalej płacić. Resztę pieniędzy, która została jej w portfelu, chciała wydać na bilet. Tramwajem dojechała do dworca kolejowego. Nie wiedziała, jak długo będzie musiała czekać na pierwszy pociąg, którym odjedzie – to nie miało znaczenia. Byleby już być na peronie i czekać, aż podjedzie pociąg, wsiąść do niego, a potem zniknąć.

Nie miała planu podróży, bo jej nie planowała. Po prostu po przebudzeniu, rozglądając się po pokoju, zatrzymała spojrzenie na parapecie. Tym, na którym siedziała wczoraj prawie do rana. Wiedziała, że musi wreszcie coś zrobić. Teraz, natychmiast! Że jeżeli nie zrobi czegoś w tym momencie, to jest niebezpieczeństwo, że nie uczyni tego już nigdy i zostanie na tym parapecie na zawsze. A w trakcie owego „zawsze” przeminie jak mgła, której zniknięcia nikt nie zauważy…

Wiedziała, że podróż będzie trwała długo – nie spieszyło się jej. Nie wiedziała za to, co się stanie, co ją czeka… Tak było dobrze. Wszystko było lepsze niż tamto trwanie. Tego dnia wcale nie podjęła żadnej świadomej decyzji. Jej silna wola i świadomość jeszcze nie były rozbudzone na tyle, żeby ją wspierać. Evi po prostu zareagowała na to, co podpowiedział jej instynkt przetrwania. To ten instynkt zawalczył, żeby ją uratować. To samo pierwotne działanie, które ratuje życie zwierzęciu. Ono wie, kiedy musi uciekać, żeby przeżyć.

Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że tam, dokąd jedzie, nikt na nią nie czeka. Co prawda nie zamkną przed nią drzwi i jest szansa, że może przetrwa, ale z pewnością miłości, której w życiu szukała, tam nie ma…

Rozmowa z Cieniem

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Evi
Victoria
Zoe

Kupowana miłość

ISBN: 978-83-8373-020-2

© Ewa Daroszewska i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Dominika Synowiec

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek