Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lekkie love story utrzymane w konwencji romansu akademickiego. Emely, obdarzona odrobinę sarkastycznym poczuciem humoru studentka literaturoznawstwa, szczerze cieszy się z przeprowadzki jej najlepszej przyjaciółki do Berlina. Nie wie jeszcze, że szalona Alex zamierza zamieszkać w mieszkaniu swojego brata, przystojnego, szmaragdowookiego bruneta, z którym Emely łączą niemile wspomnienia. Na szczęście wkrótce dziewczyna otrzyma romantyczny mail od tajemniczego wielbiciela...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 481
Tytuł oryginału KIRSCHROTER SOMMER
Copyright © 2011 by Carina Bartsch Copyright © 2015 for the Polish edition by Media Rodzina Sp. z o.o.
Polskie wydanie opublikowano we współpracy z Agencją Literacką Ekstensa, www.ekstensa.com i erzähl:perspektive Literary Agency M. & K. Gröner GbR, www.erzaehlperspektive.de
Projekt graficzny okładki Ewa Beniak-Haremska
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8008-101-7
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. 61 827 08 [email protected]
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Dziękuję wszystkim, którzy uwierzyli we mnie, kiedy ja sama nie umiałam tego zrobić.
I znowu to samo – kiedy choć raz próbowałam być punktualna, to albo czas od początku nie działał na moją korzyść, albo któryś z bliźnich podkładał mi nogę. Dziś jednak wyjątkowo zapowiadało się, że będę mieć szczęście. Wychodziłam w pośpiechu z uniwersytetu, dostrzegłam podjeżdżający autobus, zaczęłam biec i w ostatniej chwili zdążyłam przecisnąć się przez zamykające się drzwi. Nieczęsto zdarzało się, by Berlińskie Przedsiębiorstwo Transportowe żyło ze mną w tak dobrej komitywie. Dzieliłam z nim silną skłonność do niepunktualności, niestety – żyjąc w czasie równoległym. Postanowiłam oznaczyć tę datę w kalendarzu, wyminęłam starszą panią, która chwyciła się kurczowo swojej plastikowej siatki, i z ulgą opadłam na siedzenie z tyłu. Autobus ruszył, a po kilku minutach rozkwitł mój dobry nastrój. Jego powodem była Alex, moja najlepsza przyjaciółka jeszcze z czasów przedszkolnych. Nie widziałyśmy się przez pół wieczności – od trzech długich miesięcy. Gdyby jako dziecku ktoś powiedział mi, że nasze drogi, przynajmniej przestrzennie, pewnego dnia się rozejdą, nie dałabym mu wiary. A jednak to zdarzyło się dokładnie po naszej maturze. Alex zdecydowała, że będzie studiować historię sztuki w Monachium, natomiast ja zaczęłam studia w oddalonym od niego o sześćset kilometrów Berlinie.
Od tego czasu minęły już trzy lata, a ja źle znosiłam rozłąkę. Ogromny dystans wykluczał spontaniczne spotkania, wyłączywszy przerwę międzysemestralną i święta, które spędzałyśmy w naszym rodzinnym Neustadt, ciesząc oczy wzajemnym widokiem. Poza tym pozostawały nam e-maile i telefony. Mimo to każdego dnia brakowało mi Alex. Wcześniej wszędzie wkoło mnie było jej pełno. Otwierała usta rano i nie zamykała ich aż do późnego wieczora.
Na myśl o tym, jak często jej nieposkromiona gadatliwość doprowadzała mnie na skraj szaleństwa, musiałam się uśmiechnąć. Jednocześnie, choć brzmiało to głupio, właśnie tego bardzo mi brakowało.
Dlatego wiadomość, którą przekazała mi przed dwoma tygodniami, była najlepszym prezentem, jaki mogła zrobić – Alex przeprowadzała się do Berlina.
Od dawna już była niezadowolona ze swoich studiów, które nie do końca spełniły jej oczekiwania. A kiedy pewnego dnia wróciła do domu i znalazła swojego aktualnego ekschłopaka w łóżku ze współlokatorką, decyzja o przerwaniu studiów nie przyszła jej szczególnie trudno.
Większość ludzi prawdopodobnie najpierw zagrzebałaby się w mysiej dziurze, ale Alex nie byłaby sobą, gdyby dała się złamać. Już po dwóch tygodniach zaczynała realizować plan B. Po drodze zdążyła uznać nieszczęsny wypadek ze współlokatorką za uśmiech losu, co kolejny raz wprawiło mnie w zdumienie nad jej talentem do naginania rzeczywistości do własnych potrzeb. Ale właśnie za to tak bardzo ją kochałam. Najnowszym konikiem Alex stało się projektowanie mody. Mówiła, że doznała uczucia ulgi, kiedy zamknęła oczy i wsłuchała się w swój głos wewnętrzny. Alex była znana z szybkich zmian zainteresowań, ale tym razem nawet ja nie mogłam zaprotestować. Ten kierunek studiów był dla niej jak uszyty na miarę.
Złożyła papiery wyłącznie do szkół w Berlinie i okolicy. Dostała się do dwóch. Jedna położona była w centrum, druga – to mój uniwersytet. Nie musiała długo się zastanawiać, którą wybrać.
Można powiedzieć, że prawie wszystko szło jak z płatka – choć akcent należałoby położyć na „prawie”. Cała ta historia miała jeden poważny mankament. Otóż Alex nie zamierzała wynajmować mieszkania, tylko postanowiła wprowadzić się do mieszkania swojego o dwa lata starszego brata Elyasa.
Współlokator Elyasa niedawno się wyprowadził i Alex natychmiast zarezerwowała sobie jego pokój.
Ostatni raz widziałam Elyasa kilka lat temu i można powiedzieć, że niespecjalnie brakowało mi jego widoku. Dochodziły mnie słuchy, że też mieszka w Berlinie. Ponieważ jednak studiował na innym uniwersytecie, nie zaprzątałam sobie tym głowy. „Miasto jest dostatecznie duże dla nas dwojga” – myślałam.
Teraz jednak stało się jasne, że jego mieszkanie znajduje się dziesięć minut drogi od mojego. Kiedy wyobraziłam sobie, że spotykam go po tych wszystkich latach, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Chętnie dałabym sobie spokój, ale cały czas próbowałam pozbyć się tej nieprzyjemnej wizji. Najważniejsze, że Alex znów była na miejscu.
Autobus zahamował z wrodzoną sobie niedelikatnością i syk drzwi dał mi sygnał do wyjścia. Ledwo zdążyłam wejść na chodnik, kiedy zobaczyłam Alex, Ingo i Alenę, którzy kilka metrów dalej wypakowywali kartony z białego samochodu. Alena i Ingo byli rodzicami Alex i razem tworzyli tę część rodziny Schwarzów, którą kochałam nad życie. Spędziłam z nimi połowę dzieciństwa i przez wszystkie te lata ci dwoje stali się kimś w rodzaju moich drugich rodziców.
– Aaaaaach! – zapiszczała Alex, kiedy mnie dostrzegła. Karton, który trzymała w dłoniach, z głośnym hukiem spadł na ziemię. W kolejnej sekundzie jej stopy szykowały się do biegu, ze skumulowaną energią niosąc w moją stronę mierzące metr pięćdziesiąt ciało. Czy wspomniałam już o jej hiperaktywności?
Przez chwilę myślałam, czy w ostatniej chwili nie odskoczyć na bok i spokojnie przyglądać się, jak spada w nicość. Uznałam, że to znakomity pomysł, ale jednak trochę zbyt złośliwy. Ale tylko trochę.
W końcu ze śmiechem rozpostarłam ramiona i poczułam, jak moja ukochana najlepsza przyjaciółka wpada w nie i niemal mnie przewraca.
– Emely, kochana! – zawołała, niemal mnie dusząc.
„Też tak umiem” – pomyślałam i odwzajemniłam uścisk z podobną siłą. Wciąż nie docierało do mnie, że za chwilę nie będę musiała się z nią żegnać. Ona tu zostanie i codziennie będzie mi działać na nerwy, tak jak robiła to wcześniej. Sapnęłam z zadowoleniem i uwolniłam się z jej objęć.
– Masz piętnaście minut spóźnienia! – powiedziała z zaciśniętymi powiekami.
Westchnęłam ponownie, tym razem ze zdenerwowaniem. Alex była potomkinią potwora, choć nie zdradzał tego jej niewinny wygląd. Podobnie jak matka, miała jasnobrązowe, kręcone włosy, które często nosiła rozpuszczone. W jej oczach błyszczał ten sam kryształowy błękit, co w oczach ojca.
By dalej nie strzępić sobie języka, chwyciła mnie za ramię i pociągnęła w stronę rodziców. Jej mama obrzuciła mnie promiennym spojrzeniem, wyszła mi naprzeciw i przytuliła mnie.
– Wszystko w porządku? – zagadnęła na powitanie i chwyciła moją twarz w dłonie.
Skinęłam głową z uśmiechem.
Alena była z pochodzenia Polką, miała zielone oczy i delikatne, miękkie rysy. Czas pozostawił na jej twarzy ślady w postaci niewielkich zmarszczek, ale nie straciła jeszcze całkowicie uroku młodości.
Im dłużej na nią patrzyłam, tym bardziej stawało się dla mnie jasne, że to ona o wiele za długo mi się przygląda.
Ingo jak zwykle trzymał się trochę z boku, ale rytuał powitalny odbębnił z uśmiechem. Powoli podszedł i obdarował mnie pełnym rezerwy uściskiem.
Ojciec Alex stanowił klasyczny przykład mężczyzny, który się nie starzeje, ale z wiekiem robi się coraz bardziej interesujący. Miał charakterystyczną twarz, a w gąszczu jego czarnych włosów zaczęły już prześwitywać szare pasma. Był małomówny, ale kiedy zabierał głos, zdobywał posłuch. Pracował jako lekarz w klinice w Neustadt, w której od kilku lat pracowała również Alena.
– Jesteś coraz ładniejsza – uśmiechnął się do mnie.
– Och! Super.
Komplement. Żadna obelga świata nie miała tak okropnego działania jak komplement. Myślałam tak, ponieważ umiałam sobie radzić z obelgami.
Mimo najlepszych chęci nie mogłam zrozumieć, co Ingo miał na myśli. Z ciemnymi włosami, które sięgały ramion, z no… powiedzmy… w połowie odpowiednią figurą i brązowymi oczami mogłam wprawdzie trafić dużo gorzej, ale nie byłam typem przyciągającym wzrok. Nie myślałam też o sobie jak o potworze. Na przykład całkiem lubiłam swoją twarz – trudno powiedzieć, dlaczego, ale mi się podobała. Chociaż była jedną z tych, które łatwo znikają w tłumie.
Staliśmy naprzeciwko siebie już dobrą chwilę, kiedy zauważyłam, że Alex lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu.
– Co jest? – zapytałam.
– Cholera, Emely, ty jesteś totalnie zapuszczona… – Potrząsnęła głową. – Najwyższy czas, żebym w końcu się tobą zajęła!
Nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi, omiotłam spojrzeniem swoje ciuchy. Białe tenisówki, ciemnoniebieskie dżinsy, czarny T-shirt i ciemnoszara rozpinana bluza.
Z czym ona miała problem?
– Możecie stąd zabrać tę żmiję? – Pytanie skierowałam do Ingo i Aleny, którzy wprawdzie się roześmiali, ale wykonali przeczący ruch głowami.
Westchnęłam. Dlaczego tak się cieszyłam, że będę mieć tego potwora ponownie blisko siebie? Alex szturchnęła mnie w bok.
– Żmija zostaje tutaj! – powiedziała i uniosła podbródek. – A teraz chodź, muszę ci pokazać to genialne mieszkanie!
Ledwie zdążyła dopowiedzieć to zdanie do końca, a już trzymała mnie pod ramię i ciągnęła za sobą.
– Może weźmiemy kilka kartonów? – rzuciłam praktyczną propozycję, kiedy mijałyśmy samochód, na co ona machnęła tylko ręką.
– Możemy to zrobić później – odpowiedziała i wepchnęła mnie do wejścia do kamienicy.
Ciągnęła mnie za sobą przez pięć przeklętych pięter! Pięć! Mieszkanie musiało się, oczywiście, znajdować na poddaszu i do tego w budynku pozbawionym windy. Lubiłam ostre poczucie humoru, ale to wcale nie było śmieszne!
Kiedy próbowałam złapać oddech, Alex bez znaków przestankowych opowiadała o tym, jak chciałaby urządzić swój pokój. Kilkakrotnie zadałam sobie w myślach pytanie, skąd bierze powietrze, i zaczęłam podejrzewać, że w jej płucach ukryty jest tajny zbiornik.
Ciężko dysząc, dotarłam do ostatniego piętra i cieszyłam się, że udało mi się nie potknąć, choć miałam mnóstwo okazji – mówiąc dokładnie, trzy tysiące stopni. Wystarczył zwykły krawężnik, by poważnie zagrozić pionowej pozycji mojego ciała. Niczym magnes przyciągałam okropne wypadki i w przeciwieństwie do reszty ludzkości nie uważałam tego za szczególnie zabawną, lecz dość kłopotliwą przypadłość. Moje nieskoordynowanie naprawdę rzadko kiedy mnie opuszczało albo – jak sama to określałam – byłam za głupia nawet na bieganie.
Alex, sadystka, nie pozwoliła mi na najmniejszy odpoczynek i wciągnęła mnie za sobą do mieszkania. Przekroczyłam jego próg i stanęłam jak wryta.
Zaraz za drzwiami znajdował się ogromny pokój, od biedy przypominający loft, choć w mniejszej skali. Podłoga wyłożona była ciemnym linoleum, kontrastującym ze ścianami pomalowanymi na jasny kolor lub składającymi się z cegieł. W skosach dachowych było mnóstwo okien, z sufitów wystawały zaś grube, kwadratowe belki, które niknęły w podłodze i optycznie dzieliły przestrzeń pomieszczenia.
Na lewo ode mnie była otwarta kuchnia z szarymi szafkami. Kuchenka z piekarnikiem stała osobno. Z tyłu dostrzegłam stół otoczony sześcioma różnymi krzesłami.
Po mojej prawej stronie znajdował się niewielki kąt mieszkalny. Na środku stała wielka czarna sofa, ustawiona naprzeciwko wiszącego na ścianie telewizora. W otwartych szafach piętrzyły się stosy płyt CD.
Wędrując spojrzeniem po pokoju, napotkałam wielki, matowoczarny korytarz, który nie pasował do reszty wnętrza, ale mimo to dziwnie z nim harmonizował.
Mieszkanie sprawiało wrażenie chaotycznego, a jednocześnie stylowego. Alex zdecydowanie nie przesadzała – słowo „genialne” pasowało do niego jak ulał.
– Wow – wydobyłam z siebie, wciąż pod wrażeniem wnętrza.
– Emely, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę – powiedziała Alex z błyskiem w oczach. – Myślę, że to była znakomita decyzja, żeby wyprowadzić się z Monachium. Nigdy nie czułam się tam dobrze, bardzo mi ciebie brakowało. – Otoczyła moją szyję ramionami. – A poza tym nie przepadam za białą kiełbasą – wymamrotała mi w ramię.
Uśmiechnęłam się.
– To zrozumiałe – przyznałam jej rację i ledwo zaczerpnęłam powietrza, a Alex już chwyciła mnie za nadgarstek.
– Musisz koniecznie zobaczyć mój pokój – powiedziała, a ja, potykając się, pokornie ruszyłam za nią.
Poszłyśmy prosto i wylądowałyśmy w korytarzu, z którego na prawo prowadziły jedne, a na lewo dwoje drzwi. Alex wepchnęła mnie już przez pierwsze i nagle pojawił się problem.
Elyas Schwarz – ostatni i tak zbędny członek rodziny. Klęczał na podłodze i próbował skręcić łóżko Alex.
Poczułam się, jakbym przekroczyła gęstą zasłonę mgły. Mętny welon, który otaczał moje wspomnienia, w jednej chwili zniknął. Elyas spojrzał na nas i przez kilka sekund gapił się na mnie z zaskoczeniem i tak samo głupio, jak ja na niego. Nie było miło znów go zobaczyć. To spotkanie na chwilę stało się dla mnie prawdziwym wstrząsem.
Jego twarz niewiele się zmieniła przez te wszystkie lata. Rysy były miękkie, a jednocześnie wyraziste i płynne. Z niechęcią przyznałam w myślach, że jak na faceta, Elyas był całkiem przystojny.
W jego oczach wciąż tkwił ten szczególny turkusowozielony niuans, którego – nawet z bliska – nie widziałam u nikogo innego.
Turkusowe oczy… Można powiedzieć, że to hojny gest natury, która obdarowała go barwami oczu obojga jego rodziców.
Jasnobrązowe włosy Elyasa miały odcień cynamonu, a ich lekkie splątanie mogło wskazywać, że szkielet łóżka stawia opór próbom skręcenia. Moje spojrzenie wędrowało w dół ciała, zawisło na umięśnionych przedramionach, a zaraz potem na T-shircie, pod którym odznaczał się płaski brzuch. Elyas wyglądał o wiele bardziej męsko i już nie tak dryblasowato, jak wcześniej.
Mój wzrok powoli powrócił na jego twarz i dopiero kiedy na jego wargach pojawił się nieśmiały uśmiech, ocknęłam się z zadumy. Ten uśmiech sprawił, że w jednej chwili otrzeźwiałam. Ku mojemu niezadowoleniu wciąż miał go na twarzy, nawet kiedy zwinnie wstał i podszedł do nas. Przerastał mnie przynajmniej o głowę, więc byłam zmuszona spojrzeć na niego z dołu, choć wcale nie miałam na to ochoty.
– Alex – wyszeptał głębokim, ale przyjemnym tonem, nawet przez sekundę nie patrząc na mnie. – Nie przedstawisz mi twojej małej przyjaciółki?
Że co?
Nie mogłam się zdecydować, z którego powodu powinnam bardziej się wściec: czy dlatego, że najwyraźniej mnie nie rozpoznał, czy za jego głupią odzywkę. Ostatecznie postanowiłam zareagować na oba.
– To jest Emely, ty idioto – odpowiedziała Alex ze ściągniętymi brwiami.
– Emely…? – powtórzył i zmarszczył czoło, jak gdyby tylko mgliście przypominał sobie, że kiedyś już słyszał to imię.
Co za arogancki buc! Z zaciśniętymi zębami przełknęłam złość. Uspokój się!
– Tak, Emely – oznajmiłam z udawaną sympatią w głosie, nie zadając sobie trudu, by zabrzmiało to szczerze. – Ta z małymi piersiami – wspomogłam jego pamięć.
Z jego zaskoczonej i jednocześnie rozbawionej twarzy mogłam wyczytać, że moja niedwuznaczna aluzja nie chybiła celu.
– Ach, ta Emely. – Uśmiechnął się, powędrował spojrzeniem po moim tułowiu i zatrzymał je na rzeczonym miejscu. – Skoro tak mówisz…
Dupek! Nie, z tego powodu też się nie zdenerwuję! Demonstracyjnie skrzyżowałam ręce na piersi.
– Alex miała rację. – Uśmiechnęłam się mu prosto w twarz.
Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy i mogłabym przysiąc, że z każdą sekundą temperatura w pokoju spadała przynajmniej o pięć stopni. To wrażenie zniknęło, kiedy za moimi plecami rozległ się głośny tupot.
Przeprowadzka. Całkiem o niej zapomniałam.
Na horyzoncie pojawił się zasapany i spocony Ingo z dwoma kartonami i stworzył optymalną okazję, by wyplątać się z zaistniałej sytuacji. Nie zamierzałam przecież wykopywać topora wojennego z tym idiotą Elyasem.
Ingo wymamrotał coś o „braku windy” i byciu „za starym na takie coś”, kiedy minęłam go w drodze do auta po kolejne kartony.
Cztery godziny później i mniej więcej trzy tysiące kilokalorii mniej rzuciłam się na wielką czarną sofę w salonie. Byłam kompletnie wykończona.
Poza płucami, które nie były przyzwyczajone do tego typu morderczej aktywności, załatwiłam sobie kolano, ponieważ, oczywiście, spadłam z ciężkim kartonem ze schodów.
Nigdy więcej nie będę pomagać Alex przy przeprowadzce, to dla mnie za trudne. Wyprowadzi się dopiero, kiedy wyniosą ją stąd nogami do przodu.
– Nie do wiary, że jeden człowiek może posiadać tyle rzeczy – sapnął Elyas, łapiąc powietrze. W pocie czoła wniósł do mieszkania ostatni karton i postawił na piętrzącym się w salonie stosie, bo w pokoju Alex zabrakło już miejsca.
Jeśli to miała być tania zagrywka, by zagaić small talk, musiał się srogo rozczarować. Czy myślał, że nie zauważyłam jego obrzydliwego uśmiechu, kiedy upadłam na jego oczach?
– No i już – powiedział.
Tyle że to nie było normalne „no i już”, a raczej: „No i – czy ta oślica jest tak głupia, że nie potrafi zejść po schodach? Z takim grubym tyłkiem to nic dziwnego – już”.
No dobrze, gruby tyłek był raczej nadinterpretacją. Ale właśnie tego można się było po nim spodziewać! Mówił wyniosłym tonem, najwidoczniej zamierzając wywołać u mnie agresję.
Z niechęcią spojrzałam w stronę Elyasa i przyglądałam się mu, kiedy oparty o ścianę ocierał czoło z potu. Pojedynczy kosmyk włosów opadł mu na twarz.
Po wszystkim, co między nami zaszło, nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że mnie nie rozpoznał. Nie oczekiwałam, żeby próbował naprawić to, co wtedy zepsuł, ani że istniała najmniejsza szansa, że pewnego dnia mu wybaczę – nigdy w życiu! – ale przypomnieć mnie sobie? To było absolutne minimum.
Im dłużej przyglądałam się Elyasowi, tym bardziej ciemniało moje spojrzenie. Dopiero kiedy uniósł głowę i zwrócił ją w moją stronę, jak gdyby poczuł, że na niego patrzę, po krótkiej, straszliwej wymianie spojrzeń demonstracyjnie odwróciłam wzrok.
Wewnętrznie podjęłam – jak mi się wydawało – mądrą decyzję, że nie jest wart mojej wściekłości, i w związku z tym z całej siły próbowałam wyprzeć urazę. Zamknęłam powieki, pozwoliłam, by moja głowa opadła na sofę, położyłam dłonie na brzuchu i ponownie oddałam się odpoczynkowi po ciężkiej wspinaczce po schodach.
Spokój jednak najwyraźniej nie był mi pisany. Już kilka minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Całkowicie naturalnie i w sposób nie pozostawiający wątpliwości, że mieszka tu całe życie, Alex podbiegła tanecznym krokiem do wejścia.
– Pizza! – usłyszałam męski głos.
Czy ktoś tutaj czytał w moich myślach?
– Pizza… – westchnęłam równocześnie z Elyasem.
Przez ułamek sekundy patrzyliśmy na siebie ze sceptycyzmem, zanim oboje podjęliśmy decyzję, by zignorować to faux pas.
Trudno uwierzyć, ale głód zdawał się jednać ze sobą nawet takich ludzi, jak ja i Elyas. Ponieważ podpadało to pod kategorię „sytuacja wyjątkowa”, nie zwróciłam na to nadmiernej uwagi.
Kiedy Alex zamknęła drzwi i zaczęła balansować stosem kartonów z pizzą, nastał moment mojej wielkiej próby.
Rzuciliśmy się na pudełka i w przypływie szczęścia udało mi się nawet porwać margheritę. Zaniosłam ją na prostokątny stół i zasiadłam obok pozostałych.
– Ktokolwiek wpadł na pomysł z pizzą, jestem mu wdzięczna – powiedziałam, wsuwając do ust pierwszy kawałek.
– To byłem ja – rozpromienił się Elyas, który siedział po przekątnej.
– Skoro tak… – odparłam. – Cofam moje słowa.
Krótka faza zawieszenia broni zakończona.
Resztę posiłku spędziliśmy w milczeniu, sycąc nasz głód pizzą i odpoczywając po przebytych torturach.
Całkowicie najedzona zamknęłam wieko kartonu i pozostawiłam swojemu losowi trzy kawałki, na które nie znalazłam już miejsca. Alena wstała, przyniosła kilka kieliszków do wina i postawiła je na stole. Robiło się całkiem przyjemnie. Z głośników popłynęła cicha muzyka, na stole zapłonęły dwie świece, a widok stosu kartonów dawał pewność, że praca została w końcu wykonana. Jeśli sądzić po minach pozostałych obecnych, myśleli podobnie. Zrelaksowana odchyliłam się na krześle.
– Emely, jak ci idzie na uniwersytecie? – zapytał Ingo, podając mi pełen kieliszek.
– Myślę, że dobrze.
– Miło to słyszeć – powiedziała Alena. – Na którym jesteś teraz roku? Naprawdę już kończysz trzeci?
– Tak, jutro zaczynam ostatni semestr. Mnie też trochę to dziwi.
Alena westchnęła.
– Niewiarygodne, że czas tak szybko leci. Czy naprawdę to było tak dawno, kiedy wszyscy troje na golasa biegaliście po naszym ogrodzie?
Trzy wspomniane osoby w tym samym momencie przewróciły oczami. Sposób, w jaki traktowano historie o niewinnych, małych istotach, zanim osiągnęły pełnię sprawności umysłowej, zakrawał na podłość. Po tym, co powiedziała Alena, wspomnienia na nowo próbowały utorować sobie drogę do mojej pamięci. Pierwsze z nich dotyczyło mojego zdumienia, kiedy odkryłam, że Elyasowi coś wisi między nogami. A drugie, które się z nim wiązało, było tak zabawne, że nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.
– Co jest? – chciała wiedzieć Alex.
– Pamiętasz, jak siedziałyśmy w dmuchanym basenie i twój zdenerwowany brat chciał się dostać do środka, ale my nie chciałyśmy go wpuścić?
Alex myślała i myślała, aż w końcu sobie przypomniała.
– Powiedziałaś mu, że nie może wejść z tą dżdżownicą! – Wybuchnęła śmiechem i natychmiast mnie nim zaraziła. – A potem ze śmiertelną powagą powiedziałaś mi szeptem, że już wiele razy przyłapałaś Elyasa na tym, że bawił się swoją dżdżownicą!
Elyas zakrztusił się winem i dostał ataku kaszlu, a wszyscy pozostali zaczęli się śmiać. Gorzko-wściekłe spojrzenie, które mi rzucił, spłynęło po mnie jak woda po kaczce.
Alena odchrząknęła, trzymając serwetkę przed ustami.
– Ładne rzeczy. Teraz już wiemy, że Elyas chętnie bawi się dżdżownicą. Muszę przyznać, że poradziłabym sobie bez tej wiedzy, ale niech już będzie.
Z uśmiechem rozkoszowałam się chwilą, kiedy Elyas rzeczywiście poczuł się trochę zawstydzony.
– Gdyby jeszcze o inne sprawy troszczył się tak samo, jak o swoją dżdżownicę… – westchnął Ingo.
Elyas przewrócił oczami, powstrzymał się jednak od odpowiedzi.
– Mówię poważnie – powiedział Ingo i spojrzał na syna. – Znowu zawaliłeś egzamin. Jeśli będziesz tak dalej postępował, wylecisz ze studiów.
– Ach, przesadzasz. Mam jeszcze mnóstwo czasu, skąd ten pośpiech? – Elyas wzruszył ramionami, a z twarzy Ingo można było wyczytać, że częściej rozmawiają na ten temat.
Od Alex wiedziałam, że Elyas idzie w ślady ojca i studiuje medycynę. Nie znałam jednak więcej szczegółów.
Alena uspokajającym gestem położyła dłoń na ramieniu męża i puściła do niego oko. „Daj spokój dzisiaj wieczorem” – można było wyczytać z jej spojrzenia. Ingo nabrał powietrza i skorzystał z jej bezgłośnej rady.
Ta para była dla mnie jedynym żywym dowodem, że coś takiego jak miłość naprawdę istnieje. Za każdym razem na nowo wpadałam w fascynację ich bliską i – mimo wielu lat – wciąż pełną uczuć relacją. Żeby dowiedzieć się, czym jest miłość, można było albo przeczytać o niej tysiąc książek, albo przez sekundę patrzeć na tych dwoje. Przyglądanie się im czyniło mnie na swój sposób szczęśliwą.
– Powiedz, Emely, jak ci się mieszka ze współlokatorką? – zapytał Ingo.
– Eva jest w porządku. Bywa dziwna i bardzo męcząca, ale dajemy radę.
– O ile nie praktykuje dziwactw seksualnych ze swoim chłopakiem – wtrąciła się Alex.
Skrzywiłam się.
– Dzięki, teraz znów mam to przed oczami.
Trzy pary oczu spojrzały na mnie ze zdziwieniem.
– Nie było tak źle – powiedziałam pospiesznie. – Po prostu kilka razy nie w porę wróciłam do naszego wspólnego pokoju. Postanowiłyśmy stworzyć plan, na którym ona zaznacza, kiedy potrzebuje go tylko dla siebie. I jeśli mam szczęście, nawet się go trzyma.
– Czyli się docieracie – uśmiechnęła się Alena.
– Można tak powiedzieć.
– À propos, Emely, skoro już o tym mowa – ciągnął Ingo. – Co słychać w sprawach sercowych? Ile ofert matrymonialnych odrzuciłaś w zeszłym tygodniu?
O nie. Złe pytanie. Zdecydowanie złe pytanie!
Próbowałam sobie wmówić, że to dobry znak. Ludzie wciąż mnie o to pytają, a nie automatycznie wychodzą z założenia, że jestem singielką.
Z pewnością jednak nie potrwa to już długo, zanim wspomniana…
– W zeszłym tygodniu dałam kosza młodemu, przystojnemu dziedzicowi multimilionowej fortuny. Nie mieliśmy dla siebie czasu. – Westchnęłam. – Chciałabym mieć jacht, ale jakoś sobie z tym poradzę – zakończyłam moją ironiczną odpowiedź i pociągnęłam łyk czerwonego wina.
Wszyscy cicho się zaśmiali.
Nawet na twarzy Elyasa dostrzegłam uśmiech, chociaż z pewnością po prostu się ze mnie naigrawał.
„No i co z tego” – pomyślałam.
– Tak źle? – Alena uśmiechnęła się do mnie ze współczuciem.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie, to bzdura. Dobrze mi z tym.
To nawet nie było kłamstwo. Oczywiście, że chętnie widziałabym przy swoim boku mężczyznę, ale nie byłam jedną z tych kobiet, które bez faceta dostawały na głowę. Bycie singielką zdecydowanie miało też swoje zalety.
Czy ja naprawdę pomyślałam ostatnie zdanie?
To fascynujące, jak można oszukać własny mózg.
– Emely, skarbie, teraz masz mnie! Znajdziemy ci faceta! – entuzjastycznie zawołała Alex i swoją deklaracją natychmiast napędziła mi niezłego stracha.
– Alex, ostrzegam cię! Żadnego bawienia się w swatkę! Przysięgam, że jeśli to zrobisz, zaniosę wszystkie te kartony z powrotem do auta.
– OK, OK – zachichotała. – Obiecuję, że nie będę cię swatać.
Mogłam jedynie mieć nadzieję i modlić się o to, by jej obietnica miała pokrycie, bo z wcześniejszych prób zachowałam tylko złe wspomnienia.
– W końcu Alex jest starsza i właśnie do nas wróciła! – Ingo uniósł swój kieliszek i wszyscy zrobiliśmy to samo. Alex uśmiechnęła się i otrzymała od brata buziaka w policzek.
A fuj, od samego patrzenia przeszły mnie ciarki.
Po chwili znów gawędziliśmy sobie w przyjemnej atmosferze. Dobrze mi było w towarzystwie mojej drugiej rodziny. Opowiadali, co wydarzyło się w Neustadt i o innych sprawach. Alex zarażała nas swoim entuzjazmem, który wywołała u niej przeprowadzka, i nie przepuszczała żadnych okazji, by opowiedzieć o swoich planach. Marna była z niej organizatorka. A mimo to słuchanie jej sprawiało wielką przyjemność. Elyas przez większość czasu koncentrował się właśnie na tym, nie brał udziału w rozmowie i ignorował mnie, co było mi na rękę, bo sama zachowywałam się podobnie.
Wyłączywszy spotkanie z tym idiotą i dźwiganie kartonów, był to całkiem przyjemny dzień, który niestety zmierzał ku końcowi.
Zrobiło się dość późno, a ponieważ mój autobus odjechał dziesięć minut wcześniej, nie pozostało mi nic innego, jak wracać piechotą.
Alena i Ingo nocowali w mieszkaniu Elyasa, a następnego dnia czekała ich stupięćdziesięciokilometrowa droga powrotna do Neustadt. Pożegnałam się z nimi wylewnie i stanęłam z Alex w otwartych drzwiach mieszkania.
– Co robimy jutro? – zapytała.
– Czekaj na mnie o ósmej przed wejściem na uniwersytet. Pokażę ci wszystko. Wykłady zaczynam dopiero o dziesiątej, będziemy miały dość czasu.
– Dzięki, Emely. Sama nigdy bym sobie z tym nie poradziła.
– Na początku też miałam problemy, ale teraz jakoś daję radę.
– O Boże, jestem taka podekscytowana – zapiszczała Alex.
– Poczekaj jeszcze. – Mrugnęłam do niej. – Moja mała myszko, to cudowne, że znów tu jesteś – powiedziałam i jeszcze raz mocno ją przytuliłam.
Westchnęła.
– Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa.
Z ciężkim sercem oderwałam się od niej. Alex skinęła głową ze zrozumieniem i uśmiechnęła się do mnie szeroko.
– Cześć, Emely! – zawołał Elyas z głębi mieszkania.
– Cześć – wymamrotałam, na co on zareagował uwodzicielskim uśmiechem.
Głupek!
– Do jutra – powiedziałam i pomachałam Alex, a potem zniknęłam za drzwiami i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Ogarnął mnie rześki powiew wczesnego lata. Wciągnęłam do płuc te łagodne, słodkie zapachy.
Oparłam się o barierkę przy przystanku autobusowym i jeszcze raz powędrowałam spojrzeniem w stronę oświetlonych okien nowego mieszkania Alex.
Z tych siedmiu lat, kiedy nie widziałam Elyasa, można było swobodnie zrobić siedemdziesiąt. To marzenie zostało właśnie jednak przekreślone tak grubą kreską, że nawet The Weather Girls, gdyby mogły z nią porównać swoją tuszę, dałyby za wygraną.
Za każdym razem, kiedy ferie zbliżały się do końca, zadawałam sobie pytanie, jak zdołam się odnaleźć w uniwersyteckiej rzeczywistości. Początek nowego semestru zawsze przypominał skok do zimnej wody. Jeśli udało mi się go przetrwać, najgorsze miałam za sobą. I zanim się obejrzałam, tkwiłam już w starych dobrych koleinach życia studenckiego, które tak bardzo lubiłam.
Poranki i popołudnia spędzałam zwykle w salach wykładowych i na ćwiczeniach. Potem najczęściej szłam do biblioteki, bo o tej porze można tam było w spokoju się pouczyć. Czasem próbowałam się uczyć również w moim akademiku, ale „spokój” brzmiał tu jak słowo w innym języku, więc wolałam chodzić do biblioteki.
Trzy lub cztery razy w tygodniu pracowałam jako kelnerka w niewielkiej knajpie z koktajlami pod nazwą Purpurowy Królik. Moi rodzice nie należeli do bogaczy i chociaż bardzo chętnie wspieraliby mnie finansowo, ja uważałam to za zbędne. Wolałam sama zarabiać na większą część swoich wydatków.
Wypłata z knajpy nie była szczególnie wysoka, ale ponieważ nie prowadziłam bardzo wystawnego trybu życia, to kilkaset euro w zupełności mi wystarczało. Poza tym miałam jeszcze stypendium socjalne.
Trzeba dodać, że z powodu niezdarności niekoniecznie byłam ideałem kelnerki, ale po dwóch latach ćwiczeń jakoś dawałam sobie radę – a na wszelki wypadek zawsze w terminie opłacałam ubezpieczenie zdrowotne.
Odrobinę czasu wolnego, która mi pozostawała, w większości spędzałam z Alex. Jeśli zdarzały się dni, kiedy nie mogłyśmy się spotkać, widywałyśmy się przynajmniej na uniwersytecie. Przed tygodniem świętowałam z nią moje urodziny i nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam. Przez całą noc włóczyłyśmy się po knajpach i dyskotekach, co było dla mnie bardzo pożądaną odmianą. I chociaż zdecydowanie zdarzały się momenty, kiedy nabierałam wątpliwości, byłam przeszczęśliwa, że Alex znów jest ze mną.
Przez dwa tygodnie, które minęły od czasu jej przeprowadzki, zdążyła doskonale odnaleźć się w nowym otoczeniu. Czułam się tak, jakbyśmy nigdy nie mieszkały daleko od siebie.
Alex całkowicie wsiąkła w nowe studia. Kiedy zaczynała o nich opowiadać, jej twarz promieniała, a ona prawie co dwie minuty powtarzała, że tym razem wreszcie znalazła coś dla siebie. Zaprzyjaźniła się też z miastem. W Berlinie czuła się jak ryba w wodzie i orientowała się w nim lepiej ode mnie.
Alex była w szczytowej formie – mówiąc dokładnie, promieniała szczęściem. A ja z całego serca cieszyłam się razem z nią.
Także w tym momencie, kiedy szła przez ogromną, wypełnioną ludźmi aulę uniwersytecką z taką pewnością siebie, jakby był to jej własny pokój, na jej twarzy widniał ogromny uśmiech.
– Emely – powiedziała, docierając do mnie. – Jest czwartkowe popołudnie, wspaniała pogoda, a ja słyszałam, że moja najlepsza przyjaciółka, która z pewnością posiada jeszcze prastary kostium kąpielowy z czasów swojego dzieciństwa, jedzie ze mną na basen. – Zakołysała się na piętach.
Westchnęłam.
– Poczta pantoflowa musiała cię wprowadzić w błąd. Po pierwsze, mój kostium kąpielowy wcale nie jest taki stary, po drugie, muszę na jutro przeczytać książkę, która ma dwieście stron. Dlatego bardzo mi przykro, ale zrezygnuję z bycia twoją basenową towarzyszką.
Alex przestała się kołysać i uformowała usta w nadąsaną minę.
– O nie… A ja miałam taką nadzieję, że wybierzesz się ze mną.
– Przykro mi, Alex – powiedziałam. – Nie zdążę. Czy mam mieć teraz wyrzuty sumienia, że zepsułam ci popołudnie? A może zapytasz kogoś innego?
– Elyas idzie ze mną, więc nie zepsułaś mi popołudnia. Mimo wszystko szkoda, we troje byłoby dużo zabawniej.
We troje? Moje źrenice się rozszerzyły. Gdybym wiedziała, że idzie z nią jej przeklęty brat, moja odmowa byłaby bardziej zdecydowana.
Wszystko wskazywało na to, że Alex nieźle go znosi, co dla mnie było całkowicie niewyobrażalne. Ale tych dwoje już od maleńkości miało ze sobą dobry kontakt. No tak, nie wszystko w życiu było łatwe do zrozumienia.
– Alex, innym razem, OK? – O dziwo, nie byłam już ani trochę zasmucona, że muszę w ten piękny dzień posiedzieć w bibliotece.
– Jak sobie życzysz – powiedziała nadąsanym tonem, ale przyjęła do wiadomości moją odmowę. – A może przynajmniej wieczorem znajdziesz dla mnie czas?
– Jeśli zdążę przeczytać tę książkę, zajrzę do ciebie na chwilę. Ale nie mogę obiecać!
– Za późno, już obiecałaś! – Uśmiechnęła się szeroko. – Do zobaczenia wieczorem, muszę już iść. Trzymaj się!
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Alex oddaliła się tanecznym krokiem. Kręcąc głową, patrzyłam za nią i zadawałam sobie w duchu pytanie, skąd ona bierze ten niesamowity entuzjazm. A potem odwróciłam się i ruszyłam do starej, wielkiej biblioteki. Tam zasiadłam na stałym miejscu i wciągnęłam do płuc znany, uspokajający zapach. Pachniało tu starym drewnem, książkami, które zostały napisane na wiele lat przed moim narodzeniem, i dawno minionym czasem. Wkoło wznosiły się potężne mury, a nade mną wysokie sklepienie, co tworzyło tajemniczy klimat tego miejsca.
Czułam się tu dobrze. Jak zwykle, poza moim, niewiele miejsc było zajętych. Przestałam się rozglądać, położyłam przed sobą książkę i zaczęłam podążać wzrokiem po linijkach tekstu. I chociaż okazał się dość skomplikowany, na początku jakoś mi szło. Po dwóch godzinach biblioteka wypełniła się i szum znacznie się wzmógł. Kiedy przy sąsiednim stole ulokowały się dwie młode damy i zaczęły szeptać o tym, jaki Chris byłby dobry w łóżku, zdenerwowana spakowałam swoje rzeczy i przeniosłam naukę do domu.
Określenie „dom” w tym przypadku graniczyło z przesadą, bo moje mieszkanie przypominało raczej karton do butów. Mieszkałam w czymś w rodzaju akademika, który sąsiadował z budynkami uczelni. Idealnie pasowało do niego określenie „toaleta-prysznic-łóżko”. Wszystko inne, na przykład kuchnia, znajdowało się w pomieszczeniach wspólnych, które musiałam dzielić z pozostałymi mieszkańcami piętra.
Mieszkanie tutaj miało tysiąc wad, ale jedną decydującą zaletę – było tanie.
Trochę to trwało, ale od kiedy udało mi się urządzić pokój możliwie przytulnie i przyzwyczaiłam się – przynajmniej w połowie i o ile to w ogóle było możliwe – do Evy, czułam się tu naprawdę dobrze i stopniowo zaczęłam nazywać to miejsce moim domem.
Mimo to postanowiłam, że będzie to mój pierwszy i ostatni w życiu pokój w akademiku. Tyle wiedziałam na pewno!
Po trzykrotnym pukaniu do drzwi nie usłyszałam żadnych jęków i innych zwierzęcych odgłosów, więc ostrożnie postanowiłam wejść do środka. Wyglądało na to, że miałam szczęście. Pokój był pusty – od dawna nie przytrafiło mi się coś tak wspaniałego. Wyciągnęłam książkę, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam czytać dalej.
Trzy pełne godziny męczyłam się nad osiemnastowieczną liryką, aż w końcu poczułam, że mój mózg jest bliski zagotowania się, i kolejny raz doszłam do wniosku, że ten rodzaj literacki jest dla mnie po prostu zbyt skomplikowany. Chociaż pozostało mi do przeczytania jeszcze pięćdziesiąt stron, nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko odłożyć książkę. Słowa przefruwały przez moją głowę niczym podmuch wiatru przez pusty budynek i nie ujawniały żadnego sensu. Wzdychając, odwróciłam się na plecy i zamknęłam przemęczone oczy, które bardzo potrzebowały wytchnienia. Niestety, niedługo mogłam cieszyć się ciszą. Już trzy minuty później do pokoju wpadła Eva.
– Och, śpisz?
Czy ktoś kiedyś odpowiedział na to pytanie twierdząco? Gdyby istniała nagroda za najgłupsze pytania, Eva musiałaby wynająć dodatkowy hangar, by pomieścić w nim wszystkie swoje trofea. A gdybym nawet spała, to po tym, jak z głośnym hukiem zamknęła za sobą drzwi, z pewnością nie byłoby to już aktualne.
– Nie – wymamrotałam. – Ta głupia książka mnie wykończy. Jak stwierdzić, że nastąpiła śmierć mózgu?
– Nie wiem, jeszcze mi się to nie przytrafiło – uśmiechnęła się szeroko Eva.
Jeśli to nie była plotka…
Usłyszałam jej kroki blisko siebie, a ponieważ chwilę potem moje łóżko ugięło się, ponownie otworzyłam oczy. Usiadła obok mnie i z ciekawością wzięła do ręki uśmiercającą mózg książkę. Jej ciemne włosy związane były w kok.
– Wow, ja nie mogę dać sobie rady z tytułem.
– Uwierz mi, tytuł jest nieszkodliwy w porównaniu z resztą książki – powiedziałam.
Wzruszyła ramionami.
– Nigdy nie zrozumiem, dlaczego robisz to sobie z własnej woli.
Kilka razy próbowałam jej to wyjaśnić, ale w końcu dałam za wygraną. Eva studiowała na drugim roku biologii i nie umiała pojąć, jak można zgłębiać literaturoznawstwo. A przecież książki to jeden z najcenniejszych darów na ziemi. Kunsztownie zestawione słowa, które zmieniały się w melodię, a potem w obrazy. Białe, puste kartki, na których powstawały światy większe od wszechświata. Przestrzenie, które wciągały ludzi i kazały im zapominać o wszystkim wokół.
Literatura była magicznym zaklęciem, któremu całkowicie uległam.
Eva uśmiechnęła się i pozwoliła spojrzeniu przez chwilę niewinnie wędrować po pokoju. Po chwili już wiedziałam, o co chodzi.
– Potrzebujesz pokoju…
Jej świętoszkowaty uśmiech był pełen nadziei.
– Na jak długo?
– Na kilka godzin?
„No i to by było na tyle” – westchnęłam w duchu. Alex na pewno już na mnie czekała, a z nauki najwyraźniej chwilowo nici.
– Proszę bardzo – powiedziałam i niezdarnie pozbierałam się z łóżka. – Ale nie na długo. Muszę jeszcze dokończyć lekturę.
– Jesteś cudowna!
– Tak, tak.
Eva i Nicolas byli parą od półtora roku. W intensywnym życiu seksualnym, jakie wciąż prowadzili, było coś przerażającego. Czy w normalnej sytuacji to się po prostu nie kończy?
Dobre pytanie, ale skąd mogłam znać na nie odpowiedź? Mój najdłuższy związek – z trzech przebytych – trwał osiem miesięcy i był…
Nieważne, lepiej o tym nie mówmy.
Na chwilę weszłam do łazienki, by się odświeżyć, potem złapałam torbę i ze słowami „pozdrów ode mnie Nicolasa” opuściłam pokój.
Z włączonym odtwarzaczem mp3 ruszyłam w kierunku przystanku i w zmierzchu czekałam na autobus, który jak zwykle miał opóźnienie. Wsiadłam i dziesięć minut później moja podróż skończyła się niedaleko kamienicy Alex. Ostatnie metry przebyłam piechotą. W tym samym momencie, kiedy chciałam nacisnąć guzik domofonu, uprzejmy mieszkaniec otworzył mi od wewnątrz. Podziękowałam, weszłam i ponurym spojrzeniem omiotłam schody, po których czekała mnie wspinaczka.
Pięć cholernych pięter. Można się porzygać. Powoli, statecznie i zrzędząc w cichości serca, męczyłam się na niekończących się stopniach. Jak nazywają się te praktyczne urządzenia, które służą do transportowania emerytów po schodach? Krzesła przyschodowe? Powinni je tutaj zamontować. Sapnęłam i – jak zwykle w takich sytuacjach – postanowiłam wkrótce zrobić coś dobrego dla mojej kondycji. Na ile jednak znałam własną wytrwałość, wiedziałam, że „wkrótce” jest pojęciem o bardzo nieograniczonym zakresie czasowym.
Kiedy w końcu dotarłam na ostatnie piętro, dałam sobie parę minut na złapanie oddechu, zanim nacisnęłam dzwonek. Chwilę później drzwi otworzył mi Elyas. Chociaż podczas moich ostatnich wizyt starał się zachowywać „normalnie” i przez większość czasu schodził mi z drogi, nie poczułam na jego widok szczególnej radości.
– Cześć – powiedziałam z wymuszoną uprzejmością.
– Cześć, masz na imię Emely, prawda? – Uśmiechnął się i prawdopodobnie pomyślał, że jest zabawny. Źle pomyślał.
– Bardzo śmieszne – wymamrotałam. – Wpuścisz mnie do środka? Czy masz jeszcze w zanadrzu kilka dowcipów?
Zaśmiał się, lekko przekrzywił głowę i sprawiał wrażenie, jakby zupełnie na serio rozważał, czy wpuścić mnie do środka.
Cholerny, arogancki dupek!
– Dobrze, skoro nalegasz… – Wzruszył ramionami i zrobił mi przejście.
Już sobie idź!
Zamknął drzwi i skierował się w stronę sofy, z której najwyraźniej poderwał go mój dzwonek. Nie racząc go kolejnym spojrzeniem, ruszyłam na korytarz, by pójść do pokoju Alex. Kiedy już miałam położyć dłoń na klamce, za moimi plecami rozległ się jego głos.
– Dokąd idziesz?
Odwróciłam się ze zmarszczonym czołem. Siedział na sofie plecami do mnie.
– Do Alex?!
– Ach… tak. Alex nie ma.
Spojrzałam na jego plecy i poczułam, jak napinają się mięśnie mojej twarzy. Chciał mnie zrobić w balona?
By zweryfikować jego tezę, nacisnęłam klamkę i znalazłam się w kompletnej ciemności. Włączyłam światło i otrzymałam ostateczne potwierdzenie moich najgorszych przeczuć.
To nie mogła być prawda. Ta mała, podła…
Moje oczy zwęziły się, a z gardła wydobył się gniewny pomruk. Ruszyłam z powrotem do salonu, stanęłam przed wielką, czarną sofą i skrzyżowałam ręce na piersiach. Uśmiech na twarzy Elyasa był bardzo wymowny i im bardziej docierało do mnie, że zostałam nabrana, tym gorzej myślałam o samej sobie.
– Bardzo śmieszne! Mogłeś mi to powiedzieć przy drzwiach!
Zmusił się, by zdusić uśmiech.
– Przecież koniecznie chciałaś wejść – powiedział z miną niewiniątka.
– Naprawdę uważasz, że to jest arcyśmieszne? – warknęłam.
Mój wyraz twarzy najwyraźniej go rozweselał, co potęgowało moją wściekłość.
– No już dobrze – powiedział w końcu pojednawczym tonem. – Po pierwsze, to naprawdę było zabawne. Po drugie, Alex na pewno zaraz wróci do domu, a po trzecie, przecież możesz usiąść na sofie, skoro masz tu sterczeć przez najbliższą godzinę.
Skierował na mnie wyczekujące spojrzenie, a ja przyjęłam jego zaproszenie z zaawansowanym sceptycyzmem. Pomysł, by siadać razem z nim na sofie, w ogóle mi się nie podobał. Zastanawiałam się, czy nie pójść do pokoju Alex i tam na nią poczekać. Tyle że wtedy zachowałabym się jak obrażona dziewczynka.
– Przecież cię nie ugryzę – zapewnił mnie.
Tego akurat nie byłam pewna, ale co takiego mogło się wydarzyć? Co najwyżej mógł mnie rozwścieczyć, ale w tym przypadku odległość od niego nie odgrywała żadnej roli. Mój Boże, za chwilę miałam skończyć dwadzieścia trzy lata. W tym wieku człowiek powinien dać radę wytrzymać pięć minut z kimś, kogo nie znosi. Wydarzenia z przeszłości zostawiły wprawdzie gorzki posmak, ale upłynęło już tyle czasu… Poza tym telewizor wciąż był włączony, więc nie czułam się zmuszona do rozmowy.
W końcu przemogłam się i z niedobrymi przeczuciami oraz z rękami skrzyżowanymi na piersiach usiadłam na sofie obok Elyasa. Żeby nie przesadzać, zostawiłam między nami niewielki odstęp.
– No widzisz, wcale nie jest tak strasznie. A to naprawdę było zabawne.
Jęknęłam. Tak, do diabła, to było trochę zabawne. Denerwowało mnie, że byłam tak głupia i dałam się wrobić.
– Może odrobinę – wyburczałam.
Uśmiech rozlał się na jego twarzy. Usadowił się tak, by zwrócić się w moją stronę.
O nie. Niczego nie nienawidziłam bardziej niż wymuszonej, kurtuazyjnej rozmowy. A szczególnie z nim. Kątem oka dostrzegłam, że mnie obserwuje, i z niewiadomych przyczyn czułam się z tym bardzo niekomfortowo.
– O co chodzi w tym filmie? – spytałam szybko, patrząc na telewizor, zanim on zdążył wpaść na absurdalny pomysł, że chciałabym z nim porozmawiać.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Kiedy chciałem zacząć go oglądać, ktoś zadzwonił do drzwi.
– Tak, można powiedzieć, że głupio wyszło – stwierdziłam, uparcie patrząc przed siebie.
Moja taktyka wspaniale działała przez kilka minut, co skończyło się jednak gwałtownie, kiedy poczułam, że Elyas kładzie ramię na oparciu sofy. Wprawdzie mnie nie dotykał, ale jego zachowanie wprawiło mnie w zdumienie. Czyżby chciał mnie poderwać?
Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej uznawałam to za zuchwały pomysł. Bez namysłu celowo odchyliłam się, by sprawdzić, czy rzeczywiście będzie czegoś próbował. I rzeczywiście, ledwie rozluźniłam moje skrzyżowane na piersiach dłonie, on „przypadkiem” przysunął się bliżej.
Nie-moż-li-we! On mnie podrywał!
– Wiesz, że jesteś bardzo piękna, Emely? – wyszeptał.
Czy to się dzieje naprawdę? Musiałam się mocno powstrzymywać, by nie wybuchnąć śmiechem. Nawet po Elyasie spodziewałam się czegoś oryginalniejszego.
„OK, spróbujmy zagrać w tę grę” – pomyślałam.
– Tak uważasz? – odszeptałam i odwróciłam głowę w jego kierunku. Zatrzepotałam rzęsami i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Tak – wymruczał i położył dłoń na moim udzie.
Moje spojrzenie powędrowało za nią. To jednak trochę za daleko! Elyas nachylił się i zbliżył do mojej twarzy. Sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie pocałować. To było tak kiczowate, że aż bolesne! Powoli uniosłam głowę, odsunęłam usta i szepnęłam mu cicho do ucha:
– Elyas.
– Hm? – wymruczał.
– Grasz na pianinie i studiujesz medycynę, prawda? – wyszeptałam i włożyłam wiele wysiłku, by mój głos zabrzmiał namiętnie.
– Mhm… – powtórzył i znów zaczął głaskać mnie po udzie.
– To znaczy, że bardzo potrzebne są ci palce, prawda?
– Hmm? – W jego głos wkradła się nuta irytacji.
– Więc na twoim miejscu natychmiast zabrałabym tę dłoń, zanim ją tobie połamię!
Elyas odsunął się i przez chwilę patrzył na mnie zaokrąglonymi oczami, aż w końcu wysapał z rozczarowaniem:
– To byłoby za proste.
Jego ton zdradzał lekkie zmieszanie.
Poczułam, że mięśnie mojej twarzy wyrażają apokaliptyczne nastroje. Niezrażony Elyas uśmiechnął się do mnie uwodzicielsko, uniósł jedną brew i wzruszył ramionami.
– Nie zaszkodziło spróbować.
– Elyas! – wysyczałam.
– Tak?
– Twoja dłoń wciąż leży na moim udzie!
– Och! – Uśmiechnął się szeroko i uniósł dłoń, z lokalizacji której doskonale zdawał sobie sprawę. Życzyłam mu, by ten arogancki uśmiech ugrzązł mu w gardle.
– Za jak czarującego mężczyznę musisz się uważać! Mówisz mi, że jestem ładna, i myślisz, że od razu zakocham się w tobie na zabój?
– Kto mówi o zakochiwaniu się? – zapytał. – Wystarczyłoby trochę przyjemności.
Parsknęłam, chcąc mu w ten sposób zakomunikować, co sądzę o jego niedwuznacznej propozycji.
– Elyas, nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na świecie, zapomnij o tym.
– Ach tak? – Uniósł brwi i uśmiechnął się do mnie wyniośle. – Czy mam przypomnieć madame, że już kiedyś się całowaliśmy?
– No proszę, tego nie zapomniałeś. – Dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, że podczas naszego pierwszego spotkania po latach ledwo mnie rozpoznał.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – Nie dał się wyprowadzić z równowagi i całkowicie zignorował mój komentarz.
– Jeśli koniecznie chcesz znać odpowiedź, proszę! – powiedziałam. – Po pierwsze, byłam młoda i głupia. Po drugie, głęboko tego żałuję. Po trzecie, to zdążyło się przedawnić i już się nie liczy. – Mocnym akcentem zakończyłam swoją wypowiedź i dostrzegłam, że wciąż się do mnie uśmiecha, ale w jego oczach pojawiło się lodowate zimno, które zaczęło powoli wzbudzać mój niepokój.
– Myślisz, że ci uwierzę? – Parsknął. – Tylko tak mówisz. Wierz mi, znam takie dziewczyny jak ty.
– No i? – zapytałam. – Znasz takie dziewczyny jak ja? Teraz mnie zaciekawiłeś. Podziel się ze mną wiedzą o ludziach i związanym z nią, z pewnością tylko duchowym, szczytowaniem! – Spojrzałam na niego z pogardą, czekając na odpowiedź.
– Bardzo chętnie – odparł i przez chwilę koncentrował się przed introspekcją swojego głupiego mózgu. – Nie jesteś ani tak niewinna, ani tak pewna siebie, jak udajesz. Możliwe, że masz ostry język, ale ostatecznie tam, w środku, pozostajesz małą, bezbronną dziewczynką. Jesteś jedną z tych dziewczyn, które udają oczytane intelektualistki, a w rzeczywistości chcą, żeby komplementować ich urodę. A poza tym pojęcie „oczytane” odnosi się w większości przypadków – w tym również w twoim – do Harry’ego Pottera, rozdziały od pierwszego do dwudziestego siódmego. Ale to inny temat. – Uśmiechnął się i dodał: – W głębi serca chciałabyś mieć kogoś, kto cały dzień prawiłby ci komplementy. Kogoś, kto zbudowałby twoje nieistniejące poczucie wartości, którym mogłabyś się chwalić przed twoimi małymi przyjaciółkami.
Trzeba przyznać, że byłam zdumiona. Spodziewałam się wielkiej głupoty, ale to dalece przerosło moje oczekiwania.
– Wow, Elyas. – Uśmiechnęłam się i poczułam do niego jeszcze większą pogardę. – Serdecznie dziękuję za gruntowną analizę mojej psychiki. Jestem prawie pod wrażeniem! Czy chciałbyś usłyszeć moją opinię na ten temat?
– Bardzo proszę.
– Zatem – zaczęłam tym samym aroganckim tonem, jaki przed chwilą usłyszałam u niego. – Jesteś dupkiem z wyjątkowo słabą znajomością ludzkich charakterów.
Ani na sekundę nie ściągając z twarzy sztucznego uśmiechu, uniósł brwi. Nie spodziewałam się, że doświadcza jakichkolwiek procesów myślowych, nie robiłam sobie więc nadmiernej nadziei, że dotrze do niego choćby jedna sylaba z tego, co właśnie do niego powiedziałam. A jednak milczał przez chwilę i najwyraźniej nie wiedział, co odpowiedzieć.
Nigdy w życiu nie poczułam takiej ulgi, jak w momencie, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Alex weszła do pokoju z torbą pełną zakupów w dłoni i wyglądała na zdumioną, kiedy zobaczyła mnie siedzącą na sofie obok Elyasa.
– Już jesteś! – powiedziała.
– Tak – odpowiedziałam. – I jeśli nie chcesz zostać jedynaczką, powinnyśmy jak najszybciej iść do twojego pokoju.
Nie zaszczyciłam Elyasa żadnym zbędnym spojrzeniem i wstałam z sofy.
Na moim biurku rządził chaos. Książki, notatki, zmięte kartki papieru i płyty CD leżały porozrzucane na blacie i powoli, ale skutecznie spiętrzały się w niewielkie stosy. Tylko na środku pozostał jeszcze wąski, mały pasek, który za pomocą taktyki „przesuniemy-wszystko-na-bok” wygospodarowałam dla mojego laptopa. Siedziałam właśnie przed nim z palcami na klawiaturze, rozparta w moim starym biurowym krześle.
Chaos na biurku był jednak nieporównywalny z tym, co znajdowało się na moim łóżku. Miało metr pięćdziesiąt centymetrów długości, leżało na brzuchu na materacu, machało nogami i za pomocą nieustającej paplaniny z powodzeniem odrywało mnie od interpretacji, którą musiałam oddać do poniedziałku.
– Wiesz, Emely – powiedziała Alex – kocham mojego brata nad życie, ale muszę przyznać, że czasem potrafi być niezłym dupkiem.
Westchnęłam. Nie było łatwo jednocześnie skupić się na dwóch czynnościach, dlatego słuchałam mojej najlepszej przyjaciółki – ku jej wielkiemu ubolewaniu – tylko jednym uchem.
– Nie chodzi o to, że potrafi, on po prostu nim jest – poprawiłam ją, rzucając jej spojrzenie znad klawiatury.
– Nie wiem, dlaczego tak się zachowuje. Przecież tak naprawdę taki nie jest – a przynajmniej nie aż taki. Na przykład w stosunku do mnie zachowuje się zupełnie inaczej. Potrafi być nawet – nie uwierzysz – bardzo kochany.
Zdecydowałam nie dawać temu wiary, ponieważ była to jedyna rozsądna decyzja. Kto mógł wiedzieć, jakie prochy łyka Alex?
– Być może zależy mu na wywarciu dobrego wrażenia na rodzeństwie – odpowiedziałam i dałam mojej rozmówczyni do zrozumienia, że ten temat średnio mnie interesuje. Na czym skończyłam? No właśnie, co ten cholerny pisarz chciał powiedzieć w swoim cholernym dziele… Zamyśliłam się i doszłam do wniosku, że mógł to zrobić trochę bardziej banalnie.
– A może po prostu powinniście lepiej się poznać? – zaproponowała w swoim nieprawdopodobnym stylu.
– Oczywiście! – odpowiedziałam. – I jednocześnie dołączę do fanklubu Sarah Connor i Söhne Mannheims. – Uniosłam brew, a Alex ze wstrętem wykrzywiła twarz.
Nie znosiłam wycia Xaviera. A najgorszą torturą, jaką można było mnie potraktować, był jego duet z Sarah Connor. Nawet samo jego wyobrażenie… Wzdrygnęłam się. Moja odpowiedź miała jednak tę wyrazistą zaletę, że Alex zajęła swoje myśli przerażającym brzmieniem tego duetu i pozwoliła mi zająć się pracą. W momencie, kiedy wpadło mi do głowy genialne sformułowanie, które przynajmniej stwarzało pozory inteligencji i głębokich przemyśleń, znów usłyszałam w tle paplaninę.
– Bla, bla, bla, bla, bla. – A przynajmniej tyle do mnie dotarło. Byłam bardzo zajęta notowaniem efektów mojego olśnienia. – Mhm – wymruczałam, by stworzyć pozory aktywnego słuchania.
– Bla, bla, bla, bla, bla, bla.
– Mhm.
– Bla, bla, bla, bla.
– Mhm.
– Bla, bla? – zabrzmiało głośniej. Wyjątkowo trudno było mi ją wyciszyć.
– Czy ty w ogóle mnie słuchasz?
– Oczywiście – odpowiedziałam i skierowałam całą uwagę na laptopa.
– Nie słuchasz!
Zrozpaczona zamknęłam oczy. Nawet z młotem pneumatycznym w pokoju poradziłabym sobie łatwiej niż z Alex.
– Czy przypominasz sobie o naszej umowie? – zapytałam. – Warunek tej wizyty był taki, że będziesz siedzieć na łóżku i trzymać dziób na kłódkę.
– Tak… sorry… – wymamrotała Alex.
– Dziękuję! – odparłam i podjęłam kolejną próbę skupienia się na interpretacji. Na darmo, bo jak się okazało, Alex wytrzymała całe trzy minuty. Wewnętrznie westchnęłam i w wyobraźni trzasnęłam głową o blat biurka.
– Ale to tak naprawdę jest całkiem niezły pomysł, wiesz? Nie zaszkodzi mu, kiedy raz trafi na kamień.
– Mhm – mruknęłam, nie przywiązując większej wagi do jej słów. Zmieniło się to jednak przy kolejnym zdaniu, które skłoniło mnie do pilnego przysłuchiwania się.
– Z tobą mu się nie udało, prawda?
– Co to za pytanie, Alex? – prychnęłam.
– Już dobrze, po prostu chciałam się upewnić – powiedziała, zaskoczona moją gwałtowną reakcją. Jednocześnie jednak wyglądała na zadowoloną, że zwróciłam na nią uwagę, i wykorzystała tę okazję, by się wytłumaczyć: – Myślałam, że… To znaczy, mogłabym cię zrozumieć. Gdyby to nie był mój brat, pewnie już bym go podrywała. – Uśmiechnęła się szeroko.
– Więc zajdź z nim w ciążę. Na pewno mielibyście ładne – chociaż trochę upośledzone – dzieci. Wierz mi, mną nie musisz się przejmować. – Zakończyłam wypowiedź, głęboko nabrałam powietrza, by przepędzić pierwsze oznaki zmęczenia i skupić się na tekście.
Nie trwało to długo, aż krótka przerwa została przerwana kolejnym „bla, bla, bla”. Ta dziewczyna powoli doprowadzała mnie do szaleństwa. Warczące „mhm” opuściło moje usta. Spojrzałam uważnie na nią, kiedy zaczęła chichotać.
– Co jest?
Czy coś przegapiłam?
– Nic, nic – rozpromieniła się Alex, co jednoznacznie potwierdziło moje przeczucia, że coś mnie ominęło.
Ale im bardziej się wysilałam, tym mniej byłam w stanie odtworzyć jej słowa. Na pewno było to coś z „czysto teoretycznie”. Ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że może lepiej się stało, że tego nie usłyszałam. Wymasowałam skronie i spróbowałam się uspokoić, zanim z naciskiem powiedziałam:
– Skoro najwyraźniej nie umiesz się zamknąć, może przynajmniej zmieniłabyś temat? Wystarczy mi, że muszę od czasu do czasu spotykać twojego brata. Wolałabym nie rozmawiać na jego temat w moim czasie wolnym.
Dlaczego Alex musiała się wprowadzić właśnie do niego? W Berlinie były tysiące mieszkań. A gdyby nie znalazła odpowiedniego, na pewno wystarczyłoby mostów.
Mogła mówić o szczęściu, że byłam tak dobroduszna. Bezczelność, jakiej wymagało umieszczenie jej brata w zasięgu mojego wzroku, była wystarczającym powodem, by zerwać naszą przyjaźń.
– No dobrze.
Poddałam się wbrew woli. Nie zdążyłam zaczerpnąć powietrza, kiedy w jej oczach dostrzegłam te doskonale mi znane iskierki, które za każdym razem zwiastowały coś niedobrego.
– Wczoraj odwiedził nas kumpel Elyasa… – Zagryzła dolną wargę, a w mojej głowie zakiełkowały najgorsze przeczucia.
– Alex – westchnęłam. – Tylko mi nie mów, że się zabujałaś…
Związki Alex były katastrofą i zawsze kończyły się najokropniejszym dramatem. O wiele za szybko się zakochiwała i to najczęściej w podejrzanych typach, od których każda inna kobieta trzymałaby się z daleka. Alex miała nie tylko blond włosy, ale – jeśli chodzi o mężczyzn – była kompletną blondynką.
– Nie, przecież w ogóle go nie znam – powiedziała szybko. – Po prostu uważam, że jest słodki.
– Wszyscy byli słodcy. Może w swoich wyborach powinnaś kierować się też charakterem?
To nie było pytanie, a raczej – dobra rada.
– Tak właśnie robię, ale charakter też ma słodki. Uwierz mi, Emely, uczę się na błędach. On naprawdę wydaje się inny.
Ponownie westchnęłam i zmarszczyłam czoło. Słyszałam to zdanie niejeden raz, a konkretnie rzecz ujmując – za każdym razem.
– Zawsze tak mówisz! – zajęczałam, wewnętrznie przygotowując się już na kolejny dramat. To było typowe dla Alex. Nie spędziła tu jeszcze trzech tygodni, a już wystawiła radar w poszukiwaniu ofiary.
– Tak, wiem – wymamrotała. – Ale tym razem to prawda. Poza tym nie mam tu współlokatorki, z którą on mógłby pójść do łóżka. A jeśli to zdarzy się z Elyasem, przynajmniej nie będę musiała szukać winy w sobie.
– No tak, to się nazywa argument – powiedziałam sarkastycznie. – A pomyślałaś o tym, że to kumpel Elyasa? Nieszczęścia chodzą parami.
Jej wzrok mówił wszystko.
– Alex, nie mam nic złego na myśli. Wyświadcz mi jednak przysługę i bądź odrobinę ostrożniejsza, OK? – Spojrzałam na nią znacząco. Mogłam tylko mieć nadzieję, że weźmie sobie moją radę do serca.
– Tak – sapnęła ze zdenerwowaniem. – Ale przecież nic się jeszcze nie wydarzyło, totalnie przesadzasz. Powiedziałam tylko, że uważam, że jest słodki, nic więcej. A on naprawdę jest inny. Jeśli kiedyś go spotkasz – co koniecznie musimy zorganizować – sama przyznasz mi rację.
Naprawdę? Alex wyglądała na całkowicie przekonaną. Mimo to – po wszystkich wcześniejszych historiach – zachowałam sceptycyzm. Najgorsze, że nie było łatwo odwieść Alex od planów, które urodziły się w jej głowie. Dlatego w tym momencie odpuściłam. Dopiero ciche „ping”, które wydobyło się z mojego laptopa, wyrwało mnie z zamyślenia. Dostałam wiadomość. Jak się okazało – od nieznanego mi nadawcy.
Cześć, Emely,
widuję Cię od dłuższego czasu, ale nie mogę zdobyć się na odwagę, by się do Ciebie odezwać. Dlatego wpadłem na – muszę przyznać, że marny – pomysł, by napisać do Ciebie e-mail. Chciałem Ci po prostu powiedzieć, że chętnie Cię poznam. Na pewno codziennie dostajesz setki takich e-maili albo – co jeszcze gorsze – myślisz, że jestem wariatem. A jednak siedzę tu i mam nadzieję, że dostanę od Ciebie odpowiedź.
Ściskam
Luca
Z każdą linijką coraz bardziej marszczyłam czoło, które pod koniec lektury mogło wyglądać tak, jakby jego posiadaczka skończyła dziewięćdziesiąt lat. Co to miało znaczyć? Kim, do diabła, był Luca?
Przewinęłam tekst w górę i zauważyłam, że e-mail został wysłany na mój adres uniwersytecki. Przy przyjęciu na studia każdemu świeżo upieczonemu studentowi przydzielano go automatycznie. Istniał nawet spis tych adresów, więc odnalezienie adresu konkretnej osoby było dziecinnie łatwe. Niestety, nie mogłam więc w ten sposób zawęzić kręgu podejrzanych. Przeciwnie, to mógł być każdy. Adres nadawcy składał się z imienia Luca i rozszerzenia w postaci powszechnie znanej poczty internetowej.
Cała ta historia była bardziej niż podejrzana.
– Pytałam cię o coś – odezwała się Alex, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Przepraszam – powiedziałam i zamrugałam gwałtownie. – Właśnie dostałam zabawny e-mail i nie słuchałam cię przez chwilę. Co mówiłaś?
– Zabawny e-mail?
– Tak. Jakiś Luca najwidoczniej chce mnie poznać. – Wzruszyłam ramionami. – Myślę, że ktoś po prostu robi sobie ze mnie jaja.
Zainteresowanie Alex osiągnęło apogeum. Pospiesznie zerwała się z łóżka i stanęła obok mnie, by mieć dobry widok na ekran. Ja też jeszcze raz przeleciałam wzrokiem tekst i w dalszym ciągu nie miałam zielonego pojęcia, co począć z tą wiadomością.
– O Boże, to jest totalnie słodkie! – jęknęła Alex, a mnie nie pozostało nic innego, jak znów zmarszczyć czoło.
– Nie histeryzuj – powiedziałam.
– Co zamierzasz odpowiedzieć? – zapytała i zaklaskała w dłonie.
– Uważasz, że powinnam odpowiedzieć?
– Emely, na miłość boską. Oczywiście, że powinnaś odpowiedzieć!
– Halo? – Spojrzałam na nią ze zdumieniem. – A skąd wiesz, kto to? Nie znam nikogo, kto ma na imię Luca. To na pewno jakiś wychudzony maniak komputerowy z okularami jak denka od butelki piwa i przetłuszczonymi włosami… a może jakiś psychopata! – Zaczynałam się nakręcać. – Alex, zastanów się przez chwilę. Kto wpada na pomysł, żeby pisać e-maile do obcej osoby? O Boże! – krzyknęłam. – On może mieć trzynaście lat! Nigdzie nie wspomniał o swoim wieku.
Alex zachichotała. Jeszcze zanim zdążyłam się z tego powodu wściec, do głowy przyszła mi inna teoria:
– Co może oznaczać: „Widuję Cię od jakiegoś czasu”? Czy on mnie śledzi? A może używa do tego lunety?!
Na myśl, że jestem śledzona, pospiesznie rzuciłam kontrolne spojrzenie przez okno w poszukiwaniu potencjalnego oka lunety.
– Teraz ty nie przesadzaj – zaśmiała się Alex i poklepała mnie po ramieniu. – Zawsze musisz zakładać najgorszy scenariusz. Ten e-mail nie wygląda na dzieło psychopaty.
– Ha! Najgorsi psychopaci zwykle najlepiej się kamuflują!
– Tak, a ty uprawiasz niewiarygodne czarnowidztwo! A jeśli to facet twoich marzeń? Luca nie brzmi jak imię maniaka komputerowego, ale – na przykład – seksownego studenta AWF-u.
– Seksowny student AWF-u – powtórzyłam i spojrzałam na nią ze sceptycyzmem. – A dlaczego ten seksowny student nie ma odwagi mnie zaczepić? – Oczekując odpowiedzi, splotłam ręce na klatce piersiowej.
Alex zastanawiała się przez chwilę.
– Może jest nieśmiały? – Mówiła już coraz wyższym tonem.
– Tyle na ten temat – skreśliłam jej teorię.
– Możesz go przecież o to zapytać!
Westchnęłam. Sama myśl o tym, że mogłabym zareagować na ten e-mail, wywołała dziwne uczucie w moim brzuchu.
– Zobaczymy – powiedziałam, by zakończyć temat.
Chciałam o tym pomyśleć w spokoju, a to z pewnością nie mogło się zdarzyć, kiedy w pobliżu znajdowała się Alex. Poczułam, że jestem głodna i że z mojej interpretacji nici, złożyłam więc Alex propozycję.
– Nie jesteś przypadkiem głodna? Nie poszłabyś ze mną do stołówki?
Skinęła głową.
– To bardzo dobry pomysł.
Zamknęłam laptopa i ruszyłam z nią w kierunku uniwersytetu.
W stołówce Alex zamówiła sałatkę, a ponieważ jej nie smakowała, postanowiła sprzątnąć mi sprzed nosa mój makaron w sosie pomidorowo-serowym.
Chociaż byłam jedynaczką, za sprawą Alex szybko nauczyłam się dzielenia – niestety, w naszej parze najczęściej to ja byłam tą, która wychodziła na tym gorzej. No dobrze, może nie chciałam wyjmować jej widelca z dłoni… Ale przecież trzeba wiedzieć, na czym się stoi.
W trakcie jedzenia Alex nie chciała rozmawiać o niczym innym, jak o tajemniczym autorze e-maila, a ja nie mogłam się powstrzymać i od czasu do czasu – oczywiście tylko dla bezpieczeństwa – rzucałam przez ramię badawcze spojrzenie. Alex promieniała optymizmem, którego nie umiałam odwzajemnić. W kółko próbowała mnie przekonać, bym odpowiedziała na e-mail od Luki.
– Co masz do stracenia? – pytała mnie.
I chociaż bardzo chciałam, nie mogłam, niestety, znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Być może do stracenia pozostała mi tylko resztka dumy, którą jeszcze miałam, ale ten komentarz zostawiłam dla siebie.
Dopiero kiedy po jedzeniu odprowadzałam Alex na przystanek autobusowy, udało mi się zmienić temat.
– Robimy coś dzisiaj wieczorem? – Docierałyśmy już do przystanku.
– Niestety, muszę iść do pracy.
– Cholera – wymamrotała. – Ale możesz do mnie napisać SMS-a, jeśli coś się wydarzy. Wtedy przyjadę i dotrzymam ci towarzystwa.
– Dobry pomysł. Mogłabyś wreszcie poznać Nicolasa. Mamy dzisiaj wspólną zmianę.
– Nicolasa - wsunąłem - go - Evie - aż - do - migdałków? –
Uśmiechnęła się szeroko.
– Właśnie tego – zaśmiałam się, co jednak nie trwało długo, bo tamta scena natychmiast stanęła mi przed oczami. Tadaaaam!
Moje obrzydzenie ustąpiło, ponieważ nagle usłyszałam dźwięk, który jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wymazał z mojej świadomości wszystkie myśli. Nadjeżdżający samochód. Niski ton. Głośny. Ryk. Brudny. To mógł być tylko on. Wywołał u mnie gęsią skórkę. Stałam jak zamurowana i powoli odwracałam głowę. I rzeczywiście, słuch się nie mylił – mustang. Nie jakiś mustang, ale stary Shelby GT. Czarny jak noc, z dwoma białymi pasami, które biegły od długiej maski przez dach aż do tylnej klapy. Taki widok na niemieckich drogach graniczył z cudem. To nie działo się naprawdę.
No dobrze, mówiąc wprost, to był samochód moich marzeń. Czy marzenia nie są potrzebne?
Westchnęłam z tęsknotą.
Zasadniczo nie zwracałam uwagi na samochody, ale dla tego przypadku robiłam wyjątek. To nie było po prostu auto, ale najgenialniejszy, zapierający dech w piersi środek transportu, jaki istniał na świecie. Nic nie dorastało mu do pięt. I kiedyś, tego byłam pewna, miałam stać się właścicielką takiego mustanga. Może nie jutro, może nie za rok – ale na pewno miało się to zdarzyć.
Cieszyłam wzrok każdym detalem i starałam się cieszyć tą chwilą jak najdłużej. A potem wydarzyło się coś niesamowitego – samochód zwolnił, sprawiał nawet wrażenie, jakby jechał prosto na nas, a w końcu zatrzymał się kilka metrów przed nami. Moje spojrzenie jak zahipnotyzowane wędrowało po karoserii. Przełknęłam ślinę. Był tak blisko, że wystarczyło tylko kilka kroków, aby go dotknąć.
Silnik brzmiał głęboko, niemal mrucząc, a ja czułam się, jakbym była zakochana. W następnej chwili zamilkł, a kiedy drzwi samochodu zaczęły się otwierać, zdążyłam jeszcze zanieść do niebios prośbę, by wysiadł z niego młody, przystojny facet z tabliczką „Cześć, mam na imię Luca”.
Ale zamiast tego w najbrutalniejszy możliwy sposób wbito mi w nóż w plecy. Spojrzałam na kierowcę i potrząsnęłam głową. To niemożliwe, świat nie jest aż tak okrutny.
Młody i przystojny – to by się zgadzało. Ale w mojej modlitwie nie było mowy o „dupku”.
Elyas Schwarz. Zebrało mi się na wymioty.
Ten prostak prowadził samochód moich marzeń. To przerastało granice mojego pojmowania.
Z głupim uśmiechem na twarzy podszedł do nas, a ja dokonałam w myśli przeglądu sposobów na morderstwo. Zdecydowałam się na najbardziej bolesny, chociaż siła fizyczna nie była moją mocną stroną.
Naprawdę nie mogłam znaleźć słów, które oddałyby moją wściekłość!
Być może wystarczyłoby go uderzyć i doprowadzić do utraty świadomości? Starczyłoby mi czasu, by ukraść kluczyki i zniknąć z jego samochodem.
Chwileczkę – czy ja zazdrościłam Elyasowi? Nie! Nie mogłam do tego dopuścić! Może się wypchać tym swoim cholernym samochodem.
Swoim cholernym… zapierającym dech w piersiach… przepięknym… samochodem.
Warknęłam i zagryzłam dolną wargę.
Co on tu w ogóle robił?
– Elyas! – zawołała Alex z radością.
Cholerna zdrajczyni. Nawet na najlepszej przyjaciółce nie można polegać.
– Cześć, siostrzyczko – powiedział i przytulił ją lekko.
„Jeśli teraz wezmę zamach torbą i z całej siły przyłożę mu nią w głowę…” – pomyślałam.
Ale niestety, później było tylko gorzej.
– Cześć, skarbie – przywitał mnie, lekko przekrzywił głowę i nachylił się, jakby chciał mnie pocałować.
– Spadaj! – krzyknęłam i odskoczyłam o krok.
Najbardziej ponure z moich spojrzeń zdawało się nie robić na nim najmniejszego wrażenia. Zaśmiał się cicho i ponownie wyprostował.
Elyas z pewnością miał nowy plan, jak zamienić moje życie w piekło.
Po naszej ostatniej potyczce słownej żywiłam nadzieję, że w przyszłości będziemy się ignorować. Nic bardziej mylnego! Ja, rzecz jasna, trzymałam się tego postanowienia. Elyas natomiast zmierzał, jak się zdaje, do całkowicie odmiennego celu – chciał mnie doprowadzić do obłędu! I, niestety, osiągał sukcesy.
Alex najwyraźniej uznała, że numer z powitaniem jest zabawny, bo zachichotała. Rzuciłam jej ostre spojrzenie, które spowodowało, że natychmiast umilkła.
– Co ty tu właściwie robisz? – zagadnęła brata.
Dobre pytanie! Mówiąc ściśle, cholernie dobre. Można by rozszerzyć jego zakres z terenu uniwersytetu na obszar całej planety.
– Pomyślałem, że zaproszę was obie na koktajl – powiedział szarmanckim tonem, którego nie znosiłam w nim tak samo jak całej reszty.
Iść z nim na drinka? Parsknęłam z pogardą. Niedoczekanie!
Kiedy już otwierałam usta, by wydobyć z siebie błyskotliwą ripostę, wtrąciła się Alex i wypowiedziała moje myśli w nieco bardziej humanitarny sposób:
– Emely niestety nie może. Musi dokończyć pisanie interpretacji, a potem iść do pracy. Ale ja chętnie pójdę.
Z zadowoleniem spojrzałam na Alex. Nawet jeśli, jak na mój gust, do tej wypowiedzi można było tu i ówdzie dodać małe przekleństwo, całkiem nieźle jej to wyszło.
– Interpretacji? – Elyas zmarszczył czoło i spojrzał na mnie. – A co ty właściwie studiujesz, młoda damo, jeśli wolno spytać?
W tym momencie poczułam, jak w moim brzuchu rozprzestrzenia się cudownie ciepłe uczucie. Zadośćuczynienie. Płynąca z niego przyjemność była trudna do wysłowienia. Smakowałam każdą, pojedynczą sylabę i pozwoliłam jej w zwolnionym tempie opuszczać moje usta.
– Literaturoznawstwo – odpowiedziałam z uśmiechem.
A ponieważ jego oczy nie zaokrągliły się satysfakcjonująco, dodałam z jeszcze szerszym uśmiechem:
– I nic poza tym.
Elyas, który nie wie, co powiedzieć – to z pewnością nie zdarzało się często, dlatego całym ciałem chłonęłam ten widok. Ku mojemu rozczarowaniu stan ten minął dużo szybciej, niż się tego spodziewałam. Już chwilę później jeden z kącików jego ust powędrował w górę.
– Literaturoznawstwo – powtórzył z namysłem. – Kto by się spodziewał.
Jego spojrzenie wbiło się w moje oczy i z każdą sekundą zdawało się wwiercać coraz głębiej. Poczułam się jak ofiara rzeźnika, więc odwróciłam wzrok i zdecydowałam, że najwyższy czas sobie pójść. W przeciwnym razie mogłam podjąć próbę morderstwa, a to byłoby dość kłopotliwe.
– Na pewno zrozumiecie, jeśli się pożegnam – powiedziałam. – W końcu wciąż czeka na mnie Harry Potter, rozdziały od pierwszego do dwudziestego siódmego, i jego interpretacja. – Spojrzałam na Elyasa, który uniósł jedną brew.
– Harry Potter, rozdziały od pierwszego do dwudziestego siódmego – powtórzyła Alex, nie bardzo rozumiejąc.
– Twój ukochany brat ci to wyjaśni – odpowiedziałam i przytuliłam ją na pożegnanie. Wcześniej opowiedziałam jej wprawdzie o jego bezwstydnej próbie naruszenia mojej nietykalności cielesnej, ale oszczędziłam wszystkich szczegółów.
Odsunęłyśmy się od siebie.
– OK, więc powodzenia. I może do zobaczenia później.
Niewinnie, jak to tylko możliwe, rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na mustanga. Który to mógł być rocznik? Oceniałam, że 1967, i chętnie dowiedziałabym się, czy mam rację. Wolałam jednak sczeznąć, niż zadać to pytanie Elyasowi.
Z ciężkim sercem oderwałam wzrok od samochodu, odwróciłam się i ruszyłam z powrotem w kierunku kampusu.
Dotarłam do mojego pokoju i usiadłam nad interpretacją, chcąc ją dokończyć przed rozpoczęciem zmiany. Wiedziałam, że po pracy na pewno nie będę w stanie tego zrobić. I proszę, od kiedy w pokoju nie było wciąż paplającego czynnika rozpraszającego, szło mi nad wyraz dobrze.
Po mniej więcej godzinie skończyłam i już chciałam zamknąć laptopa, kiedy znów pomyślałam o tym dziwnym e-mailu. Z pewnością najlepiej byłoby zostawić ten temat, ale nie mogłam się powstrzymać i przeczytałam go jeszcze raz.
Luca… Luca… Nie, na pewno nie znałam nikogo, kto nosiłby takie imię, które zresztą nie wydawało mi się szczególnie popularne.
„Co masz do stracenia?” – słowa Alex dźwięczały mi w głowie.
Westchnęłam, bo istotnie – nie miałam nic do stracenia. A jednak trudno było mi uwierzyć, że ten Luca pisał zupełnie serio. A co, jeśli tak? Jeśli rzeczywiście siedzi w domu przed swoim komputerem i czeka na moją odpowiedź?
Oparłam łokcie o blat biurka, a podbródek na dłoniach. Czy powinnam? Przecież to tylko e-mail. Co mogło się wydarzyć? Jeśli jego odpowiedź pozostawi wiele do życzenia, nie będę przecież musiała do niego pisać. Więc o co chodzi?
Wzięłam się w garść i pomyślałam, że jestem żałosna, ale zdecydowałam trzymać się mojego postanowienia, by napisać po prostu to, co przyjdzie mi do głowy.
Cześć, Luca,
szczerze mówiąc, nie miałam zamiaru Ci odpisywać i mimo najlepszych chęci nie znajduję uzasadnienia, dlaczego to robię. Może to wina mojej wybujałej niepoczytalności.
Jeśli masz skłonności psychopatyczne, o których powinnam wiedzieć, to najlepszy moment, by o nich napisać!
Czy mogę Cię spytać, skąd mnie znasz? Chodzisz ze mną na zajęcia? Znam Cię z widzenia?
Pozdrowienia
Emely
PS Zaświadczenie o niekaralności zdecydowanie pozytywnie wpłynęłoby na mój poziom zaufania do Ciebie!
Przez chwilę się wahałam, ale kliknęłam „Wyślij”. Potem ukryłam twarz w dłoniach i doszłam do wniosku, że widocznie musiałam cierpieć na zaćmienie umysłu lub jestem zdecydowanie mniej rozgarnięta, niż mi się to wcześniej wydawało. Za późno, niczego już nie dało się cofnąć.
Jęknęłam, zamknęłam laptopa i z mieszanymi uczuciami wstałam od biurka, by przygotować się do wyjścia do pracy.