Lekarze od serca - MacKay Sue - ebook

Lekarze od serca ebook

MacKay Sue

4,0
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ben i Tori zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Byli tuż po studiach i pracowali tak intensywnie, że zabrakło im czasu lub odwagi na rozmowę o problemach w związku. Ich małżeństwo się rozpadło. Tori założyła klinikę w Auckland, Ben wyjechał do Londynu. Kilka lat później spotykają się na konferencji kardiologicznej we Francji. Oboje myślą skrycie, że może zyskali drugą szansę. Postanawiają w pełni wykorzystać parę dni w Paryżu, jakie ich czekają...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 157

Oceny
4,0 (13 ocen)
6
2
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sue MacKay

Lekarze od serca

Tłumaczenie

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tori Wells przystanęła w wejściu do sali konferencyjnej w Hôtel de Nice. Omiatając wzrokiem setki twarzy, słysząc dookoła liczne obce języki, odetchnęła głęboko, by odzyskać panowanie nad emocjami.

Uczucie radosnego oczekiwania narastało w niej od chwili, kiedy dwie doby wcześniej samolot wystartował z lotniska Auckland International, a teraz groziło eksplozją. Z radości musiała się powstrzymywać, by nie zatańczyć. Miała na nogach piękne szpilki w kolorze awokado. Oczywiście francuskie. Ich cena wystarczyłaby na wyżywienie sporej wielkości miasta, ale tym razem Tori nie miała wyrzutów sumienia. Najmniejszych.

Bez chwili wahania przyjęła zaproszenie do wzięcia udziału w tym forum. Wprawdzie wątpiła, by światowej sławy specjaliści okazali zainteresowanie tym, co może mieć do powiedzenia lekarz specjalista z Nowej Zelandii na temat problemów kardiologicznych występujących u dzieci z chorobą reumatyczną, ale nie potrafiła odmówić dyrektorowi Forum Kardiologicznego.

Przyjechałaby nawet gdyby doktor Leclare zażyczył sobie wykładu o wyścigach ślimaków na piasku, ponieważ propozycja wizyty we Francji była aż nadto kusząca, by z niej nie skorzystać. Monsieur Leclare mógłby zaoszczędzić mnóstwo euro, gdyby wiedział, że jest skłonna nocować na plaży, ale dotrzymał obietnicy, przydzielając jej apartament w pięknym hotelu z widokiem na zapierające dech w piersi Morze Śródziemne. Rewelacja.

A teraz… Uśmiechnęła się. Teraz poprosił ją, by po zakończeniu tej konferencji udała się do Paryża na spotkanie ze studentami medycyny. Paryż…

Niesamowite. Żeby pohamować rozpierające ją uczucie uniesienia, zacisnęła dłonie w pięści i zacisnęła wargi.

– Witaj, Tori. Szukałem cię.

Powiało chłodem. Benji? Tutaj? Wcześniej zapoznała się z listą prelegentów, ale jego nazwiska tam nie było. Jednak to na pewno jego głos. Odwróć się i sprawdź. Nie mogła. Brakowało jej powietrza, a dobry nastrój prysł.

Zrób to. Spójrz mu w oczy.

Oddychając miarowo, odwróciła się.

– Cześć, Ben. – Zaschło jej w ustach. Jaki on… przystojny. Jak zawsze.

Trochę się zmienił. Przybyło mu lat, to jasne. Jakby zmęczony życiem, jakby dostał od niego nauczkę. Trudno się temu dziwić, zważywszy okoliczności, w jakich ją siedem lat temu opuścił.

– Co ty tu robisz?

Los rzucił jej wyzwanie… nie, granat. Poczuła się zasypana odłamkami rozpaczy, złości, zdziwienia, a nawet tęsknoty. Wszystko to w kilka sekund przeobraziło w ponury żart jej ponownie poukładane życie.

– Przyszło mi w ostatniej chwili zastąpić jednego z moich wspólników. Musiał zostać w Londynie z powodu problemów osobistych.

Ten głos, który rozpoznałaby na końcu świata, sprawił, że przeszył ją dreszcz, przypominając o doznaniach, jakich wolała nie pamiętać. Gorące noce na plaży na Fidżi, dokąd się udali w podróż poślubną. Pierwszy raz, gdy się z nią umówił, w szpitalnym bufecie, bo mieli niecałą godzinę przerwy między zmianami na oddziale. Nie chciała tego wspominać. Wtedy był dla niej Benjim. To zbyt poufałe, zbyt naładowane wspomnieniami.

Zdobyła się na obojętny ton.

– Jak ci się żyje w Londynie?

Uśmiechał się chyba szczerze, ale pozory potrafią mylić. Tak było przez kilka miesięcy, zanim ją rzucił. Nie miała pojęcia, jaki Ben jest teraz. I nie chciała tego wiedzieć. Na pewno?

– Zamierzam zostać partnerem w klinice kardiologicznej, w której teraz pracuję, więc mam mało wolnego czasu, a jeśli już go mam, poświęcam go na swoją pasję historyczną. W Nowej Zelandii nie zdawałem sobie sprawy, ile jest w Anglii zabytkowych zamków i pałaców.

Mówił swobodnym tonem, jakby było całkiem normalne, że z nią rozmawia po raz pierwszy, odkąd wyszedł z ich mieszkania. Płakał wtedy, ale usiłował to przed nią ukryć.

Skup się na tym, co powiedział teraz, zachowuj się, jakby nie było czym się przejmować. Napomknął o zamkach. Kupowała mu wtedy albumy ze zdjęciami najpiękniejszych angielskich rezydencji.

– Trochę inne niż ten „zamek” w Mount Ruapehu, prawda? – Nawiązała do hotelu w Nowej Zelandii, gdzie obchodzili pierwszą rocznicę ślubu. Nawet się uśmiechnęła, mimo że serce ściskał jej ból.

Przestań się uśmiechać. Jeszcze pomyśli, że się cieszysz z tego spotkania.

– Zdecydowanie inne. – Ben spoważniał.

Zorientowała się, że wspomina te dwa cudowne dni na śniegu, a potem w hotelowym pokoju, ale dostrzegła też cień żalu. Żałuje, że z nią rozmawia? Po co wspomniała o Mount Ruapehu?

– Wyglądasz rewelacyjnie – rzucił tonem od niechcenia. Zawsze potrafił się znaleźć. Nie zawsze mówił prawdę i tylko prawdę, ale zawsze wiedział, co powiedzieć.

Przez te lata i ona się nauczyła, na czym polega niezobowiązująca wymiana zdań, więc ze spokojem zlekceważyła komplement.

– Ależ Ben, dziękuję. – Jeżeli wystarczająco często będzie nazywać go Benem, jej mózg w końcu zapomni, że Benji kiedykolwiek istniał.

– Naprawdę – odparł półgłosem. Zabrzmiało to całkiem szczerze.

Nogi się pod nią ugięły. Poczuła, że lada chwila padnie na ziemię pośród setek ludzi. U stóp Bena.

– Dziękuję – mruknęła.

Minęło siedem lat, od kiedy po raz ostatni widziała Benjiego, kurczę, Bena, i to w okropnych okolicznościach. Siedem długich lat, kiedy starała się zapomnieć o nim oraz nieudanym małżeństwie i budować nowe życie, z którego mogłaby być dumna. Sądziła, że jej się to udało. Do tej chwili, bo teraz jej serce wali jak szalone. Jakby nie doprowadzili czegoś do końca. Idiotyczne, bo kochała go całym swoim jestestwem, a on odszedł, więc musiała dawać sobie radę bez niego. A do tego z tragedią, z którą została całkiem sama.

Wystarczyło kilka minut w jego towarzystwie, by jej mózg się zawiesił, stał się niezdolny do jakiejkolwiek sensownej wypowiedzi. W klinice cieszyła się opinią osoby rozsądnej, ale teraz powtórzyła się sytuacja z ostatnich miesięcy przed rozstaniem, kiedy nie wiedziała, jak rozmawiać z Benem, by nie czuć się, jakby znalazła się pod wodą i tonęła.

Mijając ją, ktoś lekko ją popchnął, wówczas Ben podszedł bliżej i ustawił się tak, by ją osłonić przed tłumem wchodzącym do sali. Gdy dotknął jej łokcia, dostrzegła skruchę w jego oczach, które kiedyś nazywała karmelowymi.

– Tori, czuję, że zjawiając się tak nagle, wytrąciłem cię z równowagi. Przepraszam.

Coś takiego?! To zdecydowanie nie jest Benji. Przeprasza ją? Przez ostatnie dwie minuty wypowiedział więcej słów niż przez ostatnie miesiące ich związku.

Przyjrzała się mu uważnie. Te lata przydały wyrazu jego spojrzeniu, pogłębiły zmarszczki wokół ust i dodały kilka srebrnych pasemek jego ciemnym włosom, ale to zdecydowanie ten sam Benji, którego kochała całym sercem. To było jednak dawno temu. Z tą różnicą, że tamten mężczyzna nie przepraszał. Spakował swoje rzeczy i wyszedł z ich wspólnego domu, zniknął.

Zatem to musi być Ben, nie Benji. No proszę, już idzie jej lepiej. Ben. Wzruszyła ramionami, by ukryć kłębiące się w niej emocje, jednocześnie odsuwając jego rękę. Nie życzy sobie, by jej przypominał o płomieniu zmysłów, jaki ich ogarniał z każdym dotknięciem.

– Wcale nie. Po prostu mnie zaskoczyłeś. Nic więcej. – Jeśli będzie to często powtarzać, zacznie w to wierzyć. Rozejrzawszy się, ze zdziwieniem zauważyła, jak szybko sala się zapełnia. – Muszę poszukać sobie miejsca.

– Daj spokój. – Znowu zacisnął palce na jej łokciu. – Monsieur Leclare przysłał mnie, żebym cię zaprowadził na twoje miejsce obok innych prelegentów.

– Ale ja mam referat dopiero jutro.

Prowadząc ją przez salę, osłaniał ją przed tłumem.

– Wszyscy prelegenci mają siedzieć w pierwszym rzędzie przez całą konferencję.

Nie otrzymała takiej instrukcji. Więc nie uwolni się od Bena, a musi się otrząsnąć z szoku. Oglądanie go, słuchanie tego niskiego chropawego głosu, w którym zakochała się od pierwszej chwili, będzie wymagało wysiłku. W tym momencie nie miała czasu na analizowanie swojej reakcji. Już nie była na niego zła. Po tylu latach nie powinna. To by sugerowało, że nadal nosi go w sercu. O nie, Ben należy do przeszłości. Kropka.

– Doktor Wells, nasza Dama od Serca… – Stanął przed nią monsieur Leclare, by się przywitać, zgodnie z europejską tradycją całując ją w oba policzki. Tak typową, że serce znowu zabiło jej mocniej. – Jestem szczęśliwy, mogąc panią osobiście poznać i podziękować, że zechciała pani zaszczycić nasze zgromadzenie.

Z uśmiechem przysłuchiwała się słowom wypowiadanym angielszczyzną z francuskim akcentem. Intrygującym, a zarazem nawet romantycznym, mimo że zasłużony kardiolog był po sześćdziesiątce. W szkole w Auckland uczyła się francuskiego, ale gdy poprzedniego dnia, już w Nicei, kilka razy odważyła się otworzyć usta, poniosła totalną porażkę, bo nikt jej nie rozumiał.

– Doktorze, to zaproszenie to dla mnie wielki zaszczyt.

– Proszę mi mówić Luc. Czy to twoja pierwsza wizyta we Francji?

– Tak. Marzyłam o tym od dziecka. Francja zawsze była na pierwszym miejscu mojej listy spraw do załatwienia.

– Podejrzewam, że na tej liście – wtrącił się Ben – znajduje się też wypad do Moulin Rouge. Tori uwielbia takie przedstawienia.

– Aha… – Luc się uśmiechnął. – Dobrze się składa, że będziesz w Paryżu. To bardzo romantyczne miasto. – Mrugnął do Bena. – Moja asystentka zamówi dla was stolik.

Tori pospiesznie pokręciła głową.

– Dziękuję, ale mam inne plany. I wystarczy mi jeden bilet.

Luc puścił jej słowa mimo uszu.

– Ależ koniecznie musicie tam pójść! Z przyjemnością się tym zajmę.

Tori jeszcze raz podziękowała. Być może wypad w pojedynkę do romantycznego Paryża brzmi żałośnie, ale show w Moulin Rouge z drugim biletem w kieszeni? Tragedia.

– Serdecznie dziękujemy – odezwał się Ben. – Z przyjemnością skorzystamy.

Ogarnęło ją uczucie zawodu i zazdrości. To jasne, że w jego życiu jest kobieta. Ben nie jest mnichem. Czy ta kobieta jest teraz w hotelu, czy szaleje na zakupach, podczas gdy Ben wysłuchuje referatów?

Czy to ważne? Już się z niego wyleczyła.

– Zapraszam do pierwszego rzędu – powiedział Luc. – Porozmawiamy w trakcie kolacji.

Ben przytaknął, po czym zwrócił się do Tori.

– Dlaczego po rozwodzie nie wróciłaś do panieńskiego nazwiska?

Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Nie tutaj, nigdy.

– Pomyśl, ile by to kosztowało. Ile zachodu, żeby wprowadzić zmianę we wszystkich dyplomach i licencjach, w paszporcie, akcie własności mieszkania. Tak było łatwiej.

– Myślałem, że to będzie pierwsza rzecz, o jaką się postarasz. – Chyba był zadowolony. – Nadal mieszkasz w naszym apartamencie?

Benji, odpuść sobie, teraz to jest mój apartament. Szczerze mówiąc, nie zmieniła miejsca zamieszkania ani nazwiska, bo… bo byłoby to równoznaczne z odcięciem się od niego. Gdy się rozwodzili, nie była na to przygotowana.

– Jeśli ci to przeszkadza, zajmę się tym zaraz po powrocie. – Ale z mieszkania nie zrezygnuje, bo je bardzo lubi. To jej schronienie. Żeby usunąć wspomnienia, przemalowała je na inne kolory.

Opadła na pierwszy wolny fotel. Ben jest tutaj, w Nicei, na konferencji, pomyślała, czując ucisk w dołku.

Stał nad nią.

– Mogę zająć miejsce obok ciebie?

– Dajesz mi wybór? – mruknęła, po czym pożałowała tego tonu. Mimo to chciała być sama.

Trudno o to wśród setek ludzi, ale Ben mógłby usiąść gdzie indziej, dając jej czas na ochłonięcie.

Powiódł wzrokiem po całym rzędzie.

– Obawiam się, że nie. – Uśmiechnął się. – Obiecuję, że nie narobię ci kłopotu.

Innymi słowy będzie szarmancki i serdeczny, żeby się jej przypodobać, bo nie zniósłby, gdyby pozostała nieczuła na jego urok. Tak, urok to jego modus operandi. W ten sposób zdobywał wszystko i wszystkich, na których mu zależało. No cóż, ona się na to nie nabierze.

– Okej. – Skrzyżowała nogi, przenosząc wzrok na podium.

Ale, niestety, już sprawił jej kłopot. Poruszył jej emocje. Benji był jej pierwszą i jedyną miłością. Czy to znaczy, że jej reakcja jest zrozumiała i że gdy tylko się otrząśnie z wrażenia, będzie w stanie normalnie rozmawiać, nie czując potrzeby dotykania jego rąk czy policzka? Westchnęła. Dotknąć Bena? Też pomysł! Uciekłby od razu… co być może rozwiązałoby sytuację.

Nie, postara się go ignorować, skupi się wyłącznie na prelegentach. Na nieszczęście było za wcześnie, by nałożyć słuchawki. To by ją oddzieliło od Bena, ale na razie musi czekać. Gdy prostując się, głęboko odetchnęła, poczuła zniewalający bukiet cytrusowo-sosnowej kompozycji.

– Używasz tej samej wody po goleniu.

– To moja ulubiona. – Pochylił się ku niej.

Kurczę! Naprawdę powiedziała to na głos? Teraz bankowo Ben zrozumie to opacznie. Żeby nie czuć tego zapachu, spróbowała oddychać jak najpłycej. Na nic. Wbrew oczekiwaniom nagle poczuła się, jakby weszła do gaju cytrynowego otoczonego lasem sosnowym. Z Benjim. Wróciło pewne wspomnienie. Po pierwszej randce z nim nie mogła oprzeć się pokusie kupienia takiej wody. Zapakowała ją w biały papier z nadrukowanymi czerwonymi serduszkami. Na drugiej randce, kiedy po raz pierwszy poszli do łóżka, rozebrał się do majtek… białych w czerwone serduszka.

Muszę stąd iść, pomyślała. Postoję w głębi sali. Zaczęła się podnosić akurat w chwili, gdy rozległy się oklaski, więc usiadła z powrotem. Konferencja się rozpoczęła.

Doktor Leclare sięgnął do mikrofonu.

– Mesdames et messieurs, witam państwa na dziesiątym europejskim forum kardiologicznym. Przez trzy dni będziemy mieli okazję wysłuchać wielu zasłużonych specjalistów, którzy zaszczycili swoją obecnością naszą konferencję.

Uszczypnęła się. Jestem we Francji, na konferencji specjalistów z Europy i Ameryki. Jeszcze raz się uszczypnęła. Siedzę obok byłego męża. Zacisnęła zęby, bo nagle zrobiło jej się słabo.

Poprawiając się w fotelu, Benji niechcący dotknął łokciem jej ramienia. Nie spodobało się jej ogarniające ją uczucie ciepła, które zwiększyło jeszcze napięcie trzymające ją, odkąd się z nią przywitał.

– Wstań – szepnął. – To dla ciebie te brawa.

Zerwała się z miejsca, stając twarzą do audytorium, zamrugała niczym zając oślepiony reflektorami, po czym sztucznie sie uśmiechnęła.

Dlaczego biją jej brawo? Kłaniała się na prawo i lewo. Zachowuje się jak królowa. Trzeba było zostać w Auckland, gdzie mało kto ją zna.

– Przedstawię teraz członków naszego piątkowego panelu. Benjamin Wells, kardiochirurg z Londynu. – Potem jeszcze trzech specjalistów, z którymi Ben miał rozmawiać o nowej opracowanej przez nich metodzie opieki nad pacjentami po przeszczepieniu serca.

Gdy mężczyźni wstali, owacja przybrała na sile. Tori już mogła usiąść. Bezwiednie przyłączyła się do oklasków, czując jakby dumę z Bena. Był inteligentny i zawsze skoncentrowany na kardiologii oraz pacjentach.

Korzystając z tego, że Ben stoi, przyjrzała mu się uważnie. Mało ci go? Zaparło jej dech w piersiach. Nadal przystojny, ale siedem lat później, po dramatycznych przeżyciach związanych z niepotrzebnym i kontrowersyjnym zgonem jego pacjentki, a do tego ich rozstaniem, uznała, że jego rysy wyszlachetniały, że jest jeszcze bardziej pociągający.

W końcu usiadł.

– Przyglądasz mi się.

– Żeby się upewnić, czy znam człowieka, obok którego przyszło mi siedzieć w pierwszym rzędzie.

– Znasz go? Znasz mnie? – W jego oczach dostrzegła smutek.

– Dalej przy goleniu przemawiasz do lustra i podśpiewujesz, fałszując?

Pokręcił głową.

– Nie mam na to czasu.

Wtedy na to czas znajdował.

– Śpisz na brzuchu?

– Nie.

Kolejna zmiana.

– Chcesz mieć sześcioro dzieci?

– Zgodzę się na jedno.

Mało brakowało, a by je miał. Zalała ją fala smutku. Ich dziecko. To, które straciła, ale on o tym nie wie.

– Jak wypadłem? – zapytał.

– Nie, nie znam cię – wykrztusiła. Nie potrafiła zdobyć się na uśmiech. – Przepraszam – powiedziała cicho – ale chcę posłuchać doktora Leclare’a.

Wolała uniknąć spojrzenia tych oczu, które widziały za dużo, wiedziały za dużo i nieodmiennie zdobywały dla niego to, czego zapragnął. Szkoda, że tego samego nie czuł do niej. Mogliby wtedy rozwiązać swe problemy, zanim ich przerosły. Uznała, że przez kilka następnych dni najtrudniejszym wyzwaniem będzie nie ulec czarowi Benjamina Wellsa, bo łączy się z nim zbyt wiele wspomnień, dobrych i złych, by udało się im obejść pole minowe i udawać, że nic się nie stało.

Nie miał jej za złe, że potraktowała go tak chłodno. Gdyby w Londynie miał trochę więcej niż dwanaście godzin do odlotu i rozpaczliwie nie szukał zastępcy, spróbowałby się z nią skontaktować, uprzedzić, że będzie w Nicei, by uniknąć zakłopotania. Z tym że ani ona, ani on nie byli zakłopotani. To spotkanie nimi wstrząsnęło.

Czy mógłby zapomnieć, jak piękna jest Tori? Zakochał się w jej klasycznych rysach, nieskazitelnej karnacji i ciemnoniebieskich oczach. Od pierwszego wejrzenia. Pewnego dnia dostrzegł ją na drugim końcu oddziału, a gdy ją zagadnął, roześmiała się. To wystarczyło.

Gdyby zamknął oczy, miałby pod powiekami obrazy tamtego poranka. To był jej pierwszy dzień w szpitalu kardiologicznym w Auckland. Po coś ją wysłano na oddział, na którym pracował jako kardiochirurg, zbierając doświadczenie przed podjęciem praktyki prywatnej.

Tori, brakuje mi ciebie.

Tak, tęsknię za tobą. Dopiero teraz do tego się przyznaję, ale to prawda. Od rozstania z tobą z żadną kobietą nie związałem się poważnie. Nie miałem ochoty.

Obserwując Tori, która akurat rozmawiała z dwoma uczestnikami forum, poczuł ogromną tęsknotę.

Ale między nimi koniec. To się nie powtórzy. Tori go do siebie nie dopuści, chyba że wśród licznego zgromadzenia. Skrzywdził ją potwornie. Wtedy wydawało mu się, że ma konkretne powody, ale później, kiedy burza ucichła i miał sporo czasu na refleksję, zrozumiał, że odgrywał się na niej za to, że w niego nie wierzyła, że podważyła jego profesjonalizm w trakcie tamtej operacji, tym bardziej że miała rację.

Wstyd go zżerał, jeszcze zanim zakwestionowała jego uczciwość zawodową. Potem było jeszcze gorzej. Jeżeli własna żona nie ma do niego zaufania, to kto inny miałby mu ufać? Nawet ojciec nie kwestionował jego winy, ukrywał to, szukając winnych gdzie indziej, co pogarszało sytuację.

Gdy ją teraz zobaczył, dotknął jej ręki, oddychał tym samym co ona powietrzem, poczuł bezgraniczną tęsknotę. Poważnie? To nie może być tęsknota do Tori. Między nimi stoją nierozwiązane problemy, których nie udało się naprawić, gdy byli w związku. Nawet gdyby wyjaśnił, dlaczego się z niego wypisał, nie ma szansy, by Tori zdobyła się wobec niego na bezwarunkowe zaufanie, a co za tym idzie, by znowu go pokochała.

W najgorszych chwilach ich kulejącego małżeństwa życzył jej jak najlepiej w pracy, w życiu prywatnym, w czymkolwiek, czego pragnęła. Zawsze. Po rozwodzie życzył jej tego jeszcze bardziej. Jego wina polegała na tym, że ją odtrącił, kiedy jej rozpaczliwie potrzebował. Wiedziała o tym, a on widział w jej spojrzeniu urazę, ilekroć się przed nią zamykał. Był jej dłużnikiem za mnóstwo rzeczy, ale jednocześnie zabijały go jej oskarżenia. Mimo to nie potrafił wyznać jej prawdy.

– Ben, nareszcie! Szukam cię, od kiedy wypuścili nas na kawę.

John. Podali sobie dłonie.

– Wypuścili? Mówisz, jakbyśmy znaleźli się w więzieniu. Co u ciebie? Kopę lat!

Kurczę, od ostatniego spotkania John bardzo utył.

– Za dużo. – John westchnął. – Ale domyślam się, że Sydney jest za daleko, żebyś wpadł odwiedzić rodzinne strony.

– To prawda, Sydney nie jest o rzut beretem. – Ale to jego kolej, więc powinien się postarać. John był jego najlepszym kumplem, gdy po rozwodzie zamieszkał w Sydney, usiłując się pozbierać. – Odwiedzę was, jak tylko uda mi się wziąć urlop. Okej? – Błyskawicznie podjął decyzję. Kiedy dowie się o tym Rita, żona Johna, trudno się będzie wycofać.

– Umowa stoi. – Wzrok Johna powędrował w stronę Tori. – To twoja była.

– Tak, Tori. – John musiał słyszeć jej nazwisko, gdy przedstawiano ją zebranym. Czy wszyscy mają ich za parę małżeńską z racji takiego samego nazwiska?

Nie przekonało go wyjaśnienie, dlaczego go nie zmieniła. To nie pasowało do dawnej Tori, która bez zwłoki robiła, co należało. Ilekroć natknął się na jej nazwisko w artykule naukowym, a ostatnio w programie konferencji, robiło mu się ciepło na sercu… do tego poranka. Rozwiedli się. Takie samo nazwisko nic nie znaczy, nie sugeruje żadnej więzi.

John nie odpuszczał.

– Mało z fotela nie spadłem, kiedy wstała madame Wells. Wiedziałem, że tu będzie, ale nie podejrzewałem, że jest taka urodziwa.

Jak najszybciej zmienić temat!

– Rita ci towarzyszy?

– Chyba sobie nie wyobrażasz, że puściłaby mnie samego do Francji? – John szeroko się uśmiechnął. – Wolę nie myśleć, co się teraz dzieje z moją kartą kredytową.

– Rita, wyluzuj! Mam nadzieję, że zaszalejesz. – Ben wiedział, że ta drobniutka dziewczyna, oczko w głowie Johna, jest oszczędna. Pochodziła z biednej rodziny, a mając mnóstwo pieniędzy, nie stała się rozrzutna, aczkolwiek korzystając z wizyty we Francji, mogłaby sobie trochę pofolgować. Lubił ją i zazdrościł Johnowi tego, co ich łączy. Tak było na początku z Tori, dopóki nie popełnił tej fatalnej pomyłki. Przestań myśleć o Tori. Skoncentruj się na Johnie.

– Co słychać w Sydney Hospital?

– Stale mam za mało czasu na przebadanie pacjenta tak, jak bym chciał, ale poza tym nie narzekam. A u ciebie? Nadal podoba ci się na Harley Street?

– Absolutnie. Spędzam tam większość czasu. – Nawet wieczory, kiedy wszyscy inni są w domu z rodziną, a na niego czeka jedynie posiłek przygotowany przez dochodzącą gosposię. – Pracuję w trybie dwadzieścia cztery na siedem.

Z przerwą na kilka najbliższych dni. Miał nadzieję, że trochę się zrelaksuje. Czuł, że z powodu wyczerpania może popełnić błąd. Po raz drugi. Przeszył go dreszcz. Dostał od losu bolesną nauczkę, że należy robić przerwy, by doładować sobie baterie. Przemęczony chirurg robi błędy. Na twarzy Johna dostrzegł podejrzany uśmieszek.

– O co ci chodzi?

– Uszom nie wierzę. Pracujesz cały dzień. A czas na rozrywki? Na damy? Chyba o nich nie zapomniałeś?

Wzrok Bena powędrował ku pięknej rudowłosej kilka metrów od nich. Oto dama, dama z krwi i kości. Dama, która nigdy nie planowała korzystać z jego ramienia, bo był przystojny, ani z jego pieniędzy, ani pokazywać się z kardiochirurgiem Benjaminem Wellsem. Nie, kochała go za to, jaki był, ze wszystkimi jego wadami. Tak mu się przynajmniej wydawało.

– Nie wstąpiłem do zakonu.

– Rozważasz możliwość powrotu na antypody czy już na dobre zapuściłeś korzenie w Anglii?

Ben się zamyślił. Dobrze wspominał pobyt w Sydney, mieście, które kulturowo nie odbiegało od Auckland. Londyn był inny. Podobało mu się samo miasto, spektakle teatralne, nocne kluby, jego historia oraz sztuka, a za oknami jego mieszkania rozciągał się bajeczny widok na Tamizę. Mimo to nie czuł, że to jest jego miejsce na ziemi.

– Jak leje non stop przez kilka dni albo powieje polarnym zimnem to, owszem, coś takiego przychodzi mi do głowy. Ale nie, teraz jestem londyńczykiem. – Tak starał się przekonywać samego siebie, zwłaszcza w te dni, kiedy dopadała go tęsknota za Auckland.

Bezwiednie powędrował wzrokiem do Tori, która roześmiała się, odrzuciwszy głowę do tyłu. Nikt, kto na nią patrzy, nie ma pojęcia, jak pięknie wyglądają jej włosy rozrzucone na poduszce, jakie są jedwabiste.

– Pora wracać na miejsce – orzekł John. – Spotkasz się z nami w barze na drinka przed kolacją?

– Wpół do siódmej? – Dwa drinki i pogawędka z przyjaciółmi pomogą mu na chwilę zapomnieć o Tori.

Nie oczekiwał, że się od niej uwolni w czasie trwania konferencji, mimo to każda minuta spędzona bez niej pozwoli mu odzyskać równowagę wewnętrzną. Czyż nie?

Tytuł oryginału: Reunited in…Paris!

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2015

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2015 by Sue MacKay

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2202-0

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.