Let's Get Textual - Teagan Hunter - ebook + audiobook

Let's Get Textual audiobook

Hunter Teagan

4,1

Opis

Zły numer powinien być tylko tym - złym numerem.

Usuń. Gotowe.

Nie pisz dalej. Nie flirtuj.

Zły numer nie powinien być pierwszą osobą, o której myślisz rano, ani ostatnią w nocy... i zdecydowanie nie powinieneś namawiać ich do zakupu małej kózki.

Ponieważ to byłoby dziwne.

Kiedy Zach Hastings i ja wpadamy w pułapkę złego numeru, nie przestrzegamy zasad. Piszemy SMS-y i flirtujemy, ponieważ jest niesamowicie zabawny, idealnie nerdowaty i cudownie odwraca moją uwagę.

Nie szukam miłości, a Zach zdecydowanie miał zły numer.

Ale może...

Może to właściwy facet.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 1 min

Lektor: Dominika Sell-Kukułka
Oceny
4,1 (340 ocen)
159
97
56
25
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Garbielka

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam tę książkę! Uwielbiam fabułę, postacie, trzy kozy, ich współlokatorów Zoey i Robbie'go, do diabła, nawet polubiłam byłego chłopaka Dalii Caleba. Dowcip i przekomarzanie się Zacha i Delii jest słodkie, czasami seksowne i czarujące. Uwielbiam ich SMS-y, ale kiedy ta dwójka się spotka wtedy dopiero się działo, śmiałam się tak głośno, że rodzina musiała mnie uspokajać. Te seksowne gadki były niesamowite, ale uwielbiam to, jak pasują do postaci i ich osobowości.
41
KarolinaSkr

Nie oderwiesz się od lektury

Jaka to była genialna książka 🥹 nie da się od niej oderwać
20
xKari

Dobrze spędzony czas

przesłodka książka🥺
20
lezak_2006
(edytowany)

Całkiem niezła

Całkiem udana książka. Błyskawicznie się ją czytało, szczególnie na początku, gdy w tekście królowały rozmowy sms'owe. Lekka i zabawna. Szkoda tylko, że końcówka książki mi się nie spodobała. Wyszła strasznie sztucznie i niezręcznie. Jednak jestem na tyle zaciekawiona stylem pisania autorki, że pewnie jeszcze sięgnę po twórczość TH.
10
kdraszcz

Dobrze spędzony czas

Świetnie się bawiłam podczas czytania książki 🙃 wesoła, lekka historia z ciekawymi przekomarzankami bohaterów i kozą w tle 🐐. Szybko i przyjemnie się czyta. Szczerze polecam
10

Popularność




Jeden

Nie­znany numer: Nasze spo­tka­nie jutro aktu­alne?

Gapię się na tekst w tele­fo­nie, marsz­cząc brwi, bo naj­wy­raź­niej napi­sał do mnie ktoś, kogo nie znam.

Nagle przy­cho­dzi olśnie­nie: to pew­nie Liam zmie­nił numer… znowu, i zapo­mniał mi o tym powie­dzieć… znowu.

Bra­cia są tacy zabawni.

Ja: Tak. O któ­rej?

Nie­znany numer: 14:00

Ja: Będę.

Odrzu­cam tele­fon na pustą poduszkę leżącą obok mojej, i wra­cam myślami do naszej roz­mowy ze środy. Przy­się­gła­bym, że umó­wił się ze mną na wpół do trze­ciej, bo będzie po dru­giej stro­nie mia­sta i w żaden spo­sób nie zdąży na drugą, ale może zmie­niły mu się plany? Tak czy siak, ja zdążę. Wspólny lunch to nasza tra­dy­cja – spo­ty­kamy się co dwa tygo­dnie i uwiel­biam to.

– Kocha­nie, skoń­czy­łeś?

Przez drzwi łazienki dobie­gają mnie nie­zro­zu­miałe, nie­przy­jemne dźwięki. Mam ochotę odpo­wie­dzieć rów­nie nie­uprzej­mie, ale to bez sensu.

– Dobra – mru­czę, prze­wra­cam się na bok i się­gam do wyłącz­nika lampki.

Leżę, roz­bu­dzona, patrząc, jak prze­suwa się wska­zówka na budziku przy łóżku. Dzie­sięć minut póź­niej Caleb wycho­dzi na pal­cach z łazienki i siada na brzegu mate­raca. Sie­dzi tak przez kolejne dwie minuty, wyła­mu­jąc palce, a potem wśli­zguje się do łóżka i kła­dzie się obok mnie.

Nic nie mówi, ja także mil­czę.

Dotar­li­śmy do tego punktu w naszym związku, w któ­rym trud­niej być razem niż osobno. Prawdę mówiąc, od mie­siąca żyjemy prak­tycz­nie obok sie­bie. Caleb zwraca się do mnie oschle, a ja nie jestem lep­sza. Od tygo­dni nie byli­śmy ze sobą bli­sko. To w niczym już nie przy­po­mina związku. Po pro­stu trwamy w ocze­ki­wa­niu chwili, kiedy wspólne życie sta­nie się abso­lut­nie nie­zno­śne.

Czuję, że dłu­żej nie wytrzy­mam.

– Caleb…

– Co? – jego odpo­wiedź jest szorstka, jakby miał już dość tej roz­mowy, choć jesz­cze się nawet nie zaczęła. Kolejna oznaka, że moje pyta­nie ma sens.

– Co my wypra­wiamy?

Wzdy­cha. Czuję, jak prze­suwa ręką po twa­rzy.

– Nie bar­dzo wiem, Delia.

– Czy powin­ni­śmy… – Obli­zuję suche usta i gwał­tow­nie wypusz­czam powie­trze. – Czy powin­ni­śmy się roz­stać?

Caleb przy­suwa się do mnie. Instynk­tow­nie się­gam dło­nią i odsu­wam jasny kosmyk, który opadł mu na oko. Łapie mnie za rękę i patrzy mi w oczy. W jego ciem­no­nie­bie­skich źre­ni­cach błysz­czy smu­tek, jakby od dawna spo­dzie­wał się tej chwili.

Wiem, co powie.

– Tak mi się zdaje.

Caleb bie­rze mnie w ramiona w chwili, gdy po moich policz­kach spły­wają pierw­sze łzy.

Czuję smu­tek i jest to zaska­ku­jące, choć w sumie nie powinno być. Jeste­śmy razem od sze­ściu mie­sięcy – to nie­zły staż jak na parę stu­den­tów – i przy­zwy­cza­iłam się do niego; do jego dotyku, zapa­chu, uśmie­chu. Będzie mi go bra­ko­wało, ale wiem, że ma rację. Powin­ni­śmy zerwać ze sobą, zanim się znie­na­wi­dzimy, a wła­śnie zmie­rzamy w tym kie­runku. Zaczęły się kłót­nie, w któ­rych nikt nie chce ustą­pić. Dotąd było nam zbyt wygod­nie, za bar­dzo bali­śmy się powie­dzieć wprost, że to koniec.

Aż do teraz.

– Wiesz co, wydaje mi się, że cię kocha­łem. – Jego głos łamie się. Odsu­wam się i widzę, że także ma łzy w oczach. – Gdy­by­śmy byli w innym punk­cie w życiu, gdyby nie to całe gówno, które nas czeka po roz­da­niu dyplo­mów, mogłoby nam być dobrze razem, Delio.

– Masz rację.

Caleb wzdy­cha.

– Przy­kro mi.

– Mnie też.

– Czy chcesz… – Prze­łyka ślinę. – Chcesz, żebym odszedł?

– A możesz zostać? Czy możesz mnie przy­tu­lić, ostatni raz?

Ma słodki uśmiech. Przy­po­mina mi się dzień, kiedy zoba­czy­łam go po raz pierw­szy w kawiarni na kam­pu­sie.

Z ple­ca­kiem prze­wie­szo­nym przez ramię, zmierz­wio­nymi wło­sami, w pognie­cio­nej, czę­ściowo roz­pię­tej koszuli, obda­rzył mnie tym samym uśmie­chem, na który teraz patrzę, i zapy­tał, czy może się dosiąść. Rozej­rza­łam się dookoła, pewna, że to żart.

Byłam nikim. Jego znali wszy­scy.

– Dla­czego?

– Słu­cham? – zapy­tał zdzi­wiony.

– Dla­czego chcesz tu usiąść?

– Bo ten ple­cak jest ciężki jak cho­lera.

Demon­stra­cyj­nie pod­niósł go do góry.

– Wszyst­kie inne miej­sca są zajęte. Każdy wkuwa do egza­mi­nów koń­co­wych i ja też bym chciał… O ile będziesz tak miła i pozwo­lisz mi usiąść przy swoim sto­liku.

Rozej­rza­łam się i stwier­dzi­łam, że ma rację. Kawiar­nia pękała w szwach, wszę­dzie sie­dzieli stu­denci z nosami w książ­kach.

Ustą­pi­łam nie­chęt­nie.

– Dobrze – powie­dzia­łam, wzdy­cha­jąc. – Możesz tu usiąść… pod dwoma warun­kami.

– Co tylko zechcesz, ślicz­notko.

– Poprawka: pod trzema. Nie mówisz do mnie „ślicz­notko”. Nie zaga­du­jesz.

Poki­wał głową, jakby tego się wła­śnie spo­dzie­wał.

– I nie pro­po­nu­jesz, żeby­śmy wyszli gdzieś razem.

Na jego ustach poja­wił się krzywy, zabój­czo uro­czy uśmie­szek.

– Zakła­dasz, że to się wyda­rzy?

– Prę­dzej czy póź­niej nie oprzesz się mojej olśnie­wa­ją­cej oso­bo­wo­ści – odpar­łam, macha­jąc ręką lek­ce­wa­żąco. – A teraz usiądź i bądź cicho, tajem­ni­czy nie­zna­jomy.

– Mam na imię Caleb.

Prze­szy­łam go ostrym spoj­rze­niem.

– Zero gada­nia, wiem, kim jesteś, Cale­bie Mil­l­sie. Grasz w base­ball. – Jego oczy roz­ja­śniły się, doda­łam więc: – A ja nie­na­wi­dzę base­ballu.

Caleb chrząk­nął, usiadł, i przez resztę popo­łu­dnia nie ode­zwał się ani sło­wem.

Nasze „przy­pad­kowe” spo­tka­nia w kawiarni trwały przez kolejny tydzień, a potem zapro­sił mnie na randkę. Zgo­dzi­łam się i odtąd byli­śmy razem.

Aż do teraz.

Dała­bym wszystko, żeby móc stwier­dzić, że to Caleb jest tym jedy­nym, ale to nie­prawda. Wiem to od dawna, ale za bar­dzo się bałam, żeby cokol­wiek z tym zro­bić. To świetny chło­pak, inte­li­gentny, miły, uważny, a przede wszyst­kim wiem, że mu na mnie zależy. Wiem, że mnie kocha, ale nie w ten spo­sób, który obojgu nam jest potrzebny. Ja także go w ten spo­sób nie kocham.

Wiemy o tym, i on, i ja. Dużo lepiej spraw­dzamy się jako para przy­ja­ciół, Caleb Mills i Delia Devlin, niż jako para – Caleb i Delia, „naj­słod­sza para na kam­pu­sie, któ­rej może się udać”, jak nas nazwano w plot­kar­skim maga­zy­nie stu­denc­kim zeszłej wio­sny.

– Obie­caj mi, że zosta­niemy przy­ja­ciółmi, dobrze?

Uśmie­cham się do niego.

– Nie wyobra­żam sobie, że mogłoby być ina­czej.

Liam: Muszę prze­ło­żyć ter­min naszego spo­tka­nia na przy­szły tydzień.

Spo­tka­nie? Zmiana ter­minu? Dla­czego mój brat, zwy­czajny nauczy­ciel gim­na­zjum, zaczął nagle wyra­żać się jak jakiś rekin biz­nesu?

Igno­ruję jego dzi­waczny styl i szybko wystu­kuję odpo­wiedź.

Ja: Może być. Napisz, kiedy ci pasuje.

Liam: Ode­zwę się.

To pewne: zacho­wuje się dziw­nie.

Zaczy­nam pisać, ale w tej chwili sły­szę szu­ra­jące kroki. Wyłą­czam ekran, Caleb stoi w przed­po­koju z torbą na ramie­niu i pudłem w rękach.

Uśmie­cham się do niego smutno, a on odwza­jem­nia ten uśmiech.

– To chyba wszystko.

– Caleb, ja…

– Daj spo­kój, Delia. Nie musisz nic mówić. Zga­dzamy się, tak? Przy­jaźń wycho­dzi nam lepiej. Wplą­ta­li­śmy się w romans, który nie powi­nien był się zda­rzyć. Tak będzie lepiej. Zgo­dzi­li­śmy się co do tego, pamię­tasz? Żad­nych prze­pro­sin. Napi­jemy się kawy, przy­tu­lisz mnie i odpro­wa­dzisz do drzwi. Umowa stoi?

Wycie­ram nie­po­słuszną, spły­wa­jącą po policzku łzę, i uśmie­cham się. Potrafi być taki słodki. Za tym na pewno będę tęsk­nić.

– Stoi.

Sta­wia pudło na pod­ło­dze obok drzwi i masze­ruje do kuchni, jak­by­śmy wcale wła­śnie ze sobą nie zry­wali.

– No to, jak ci się żyje? – dro­czy się Caleb, sta­wia swój kubek na bla­cie i siada obok mnie.

– Jak zerwać z gościem, który ma takie poczu­cie humoru?

Upija łyk kawy i uśmie­cha się do mnie znad brzegu kubka.

– Wiem, dru­giego takiego nie znaj­dziesz.

– Żebyś wie­dział, Caleb, masz to coś.

– Będę za tobą tęsk­nił.

Uśmie­cham się.

– Wiem.

Sie­dzimy razem w mil­cze­niu. Powin­nam być skrę­po­wana albo smutna, ale jest dobrze, jak­by­śmy byli parą sta­rych przy­ja­ciół.

Po kolej­nym kubku kawy Caleb wstaje zde­cy­do­wa­nie.

– No, to by chyba było na tyle.

– Chyba tak. Pocze­kaj, wezmę płaszcz. Odpro­wa­dzę cię na dół.

Unosi dłoń.

– Nie, nie musisz ze mną scho­dzić.

– Caleb…

– Daj spo­kój, Delio. Pozwól mi zacho­wać dumę, okej? Nie mam ochoty na paradę wstydu u boku mojej byłej.

Pod­no­szę ręce do szyi, łzy znowu napły­wają mi do oczu.

– To takie ostre słowo.

– Wstyd?

– Nie, „była”. Takie kąśliwe.

– No cóż, tym się wła­śnie sta­li­śmy.

– Wiem, Caleb. Wiem.

Roz­kłada sze­roko ramiona, a ja uśmie­cham się, przy­tu­la­jąc się do niego. Obej­muje mnie w naj­smut­niej­szym uści­sku mojego życia. Wiem, że już ni­gdy nie będziemy ze sobą tak bli­sko.

– Odzy­waj się cza­sem, dobra?

– Jasne.

Całuje mnie w czu­bek głowy i wypusz­cza z objęć. Wycie­ram łzę, która spły­nęła mi po policzku, a on bie­rze swoją torbę i pudło.

Przy­trzy­muję mu drzwi i patrzę ze smut­kiem, jak prze­cho­dzi przez próg.

– Uśmiech­nij się do mnie, ślicz­notko – rzuca przez ramię. – To nie koniec. To tylko począ­tek nowej przy­gody.

Żegnam go więc uśmie­chem, gdy się odwraca i zosta­wia mnie w drzwiach, wpa­trzoną w plecy chło­paka, któ­rego mogłam poko­chać.

Zamy­kam drzwi i otrzą­sam się.

– To nie koniec, Delio.

– Znowu gadasz do sie­bie? Daj spo­kój, o tej porze… – moja współ­lo­ka­torka i naj­lep­sza przy­ja­ciółka, Zoe, pod­cho­dzi do mnie, jej zło­to­brą­zowe loki są potar­gane, a orze­chowe oczy spuch­nięte od snu. – Potrze­buję kawy, natych­miast.

– Mam świeżo zapa­rzoną – mówię, wska­zu­jąc napo­częty dzba­nek.

– Dla­czego powie­dzia­łaś „to nie koniec”?

– Co?

Nalewa sobie kawy i dodaje astro­no­miczną ilość śmie­tanki. Wykrzy­wiam się, gdy zaczyna dmu­chać do wnę­trza gorą­cego kubka.

– Nie zaczy­naj. Wiesz, że lubię, gdy kolor kawy pasuje do mojego odcie­nia cery, więc daruj sobie.

Marsz­czę nos, ona jed­nak igno­ruje mnie, upija łyk kawy.

– O czym mówi­łaś? Co nie jest koń­cem?

– Och. – Prze­su­wam ręką po wło­sach i zakła­dam długi brą­zowy kosmyk za ucho. – Caleb i ja zerwa­li­śmy dzi­siaj rano.

Zoe par­ska gwał­tow­nie i oblewa się kawą.

– Wła­ści­wie to wczo­raj wie­czo­rem.

– Wczo­raj wie­czo­rem? Zerwa­li­ście? Co ty mówisz! Dla­czego mnie nie obu­dzi­łaś? Wspar­ła­bym cię w tej trud­nej chwili.

Zoe wspiera mnie od pierw­szego dnia na uczelni. Spo­tka­ły­śmy się na kur­sie wpro­wa­dza­ją­cym dla pierw­szo­rocz­nia­ków i od tam­tej pory jeste­śmy nie­roz­łączne. Po trzech latach tułaczki po aka­de­mi­kach, którą każda z nas odby­wała na wła­sną rękę, w tym roku wresz­cie zna­la­zły­śmy wspólne miesz­ka­nie do wyna­ję­cia poza tere­nem uczelni. Jeśli wcze­śniej zda­wało mi się, że jeste­śmy sobie bli­skie, to była pestka w porów­na­niu z tym, co jest teraz.

– Spa­łaś. Prze­ga­da­li­śmy to i jest w porządku.

– W porządku, czyli powie­dzie­li­ście sobie wszystko i pogo­dzi­li­ście się?

– Nie. W porządku, czyli jeste­śmy przy­ja­ciółmi. To była słuszna decy­zja.

Zoe ude­rza dłońmi o blat, otwie­ra­jąc sze­roko oczy i usta.

– Nie… nie wie­rzę. Ty i Caleb? To po pro­stu… no nie.

Zdmu­chuje sobie z czoła kosmyk wło­sów.

– Tego się nie spo­dzie­wa­łam. Byłam świę­cie prze­ko­nana, że nic was nie roz­łą­czy. Był takim świet­nym gościem.

Kiwam głową, sia­da­jąc obok niej.

– Jest, Zoe. On cią­gle jest świet­nym gościem. To była wspólna decy­zja.

– Czyli nie mamy zamiaru go znie­na­wi­dzić?

Uśmie­cham się smutno.

– Nie mamy.

– No i dobrze, bo ma naprawdę świetny tyłek.

Daje mi kuk­sańca, śmieję się. Jestem w sta­nie się śmiać, więc będzie dobrze.

Dwa

Liam: Kto to?

Ja: Hm, Delia…

Liam: Kto?

Ja: Twoja sio­stra?

Liam: Nie mam sio­stry. To ma być żart?

Ja: Liam? Daj spo­kój! Wygłu­piasz się?

Liam: Kim jest Liam?

Tele­fon roz­świe­tla się w mojej dłoni, nie­ru­cho­mieję na chwilę. Na ekra­nie wyświe­tla się imię Liama, ale nie wie­rzę już, że to on. Sia­dam na naj­bliż­szej ławce, czu­jąc, że nara­sta we mnie cie­ka­wość, i ude­rzam w zie­lony kla­wisz.

– Ha… Halo?

– Kto mówi?

Nie znam tego szorst­kiego, ochry­płego głosu.

Roz­glą­dam się wokół, szu­ka­jąc dow­cip­ni­sia kry­ją­cego się za drze­wem. Wszystko wygląda nor­mal­nie.

– Delia – odpo­wia­dam. Podejrz­li­wie mrużę oczy. Wiem, że dzwo­niący mnie nie widzi, w każ­dym razie mam taką nadzieję, ale z pew­no­ścią sły­szy nie­po­kój w moim gło­sie.

– Delia?

Gdy nie­zna­jomy wyma­wia moje imię, po krę­go­słu­pie prze­biega mi elek­tryczna iskra.

– Co to za imię do cho­lery?

Okej, zapo­mnijmy o iskrze. Pie­przyć tego dupka.

– Imię, które mi nadano. Z kim roz­ma­wiam?

– To chyba jakaś pomyłka.

– W końcu na to wpa­dłeś, Sher­locku. Ale nie odpo­wie­dzia­łeś na moje pyta­nie.

Facet po dru­giej stro­nie pry­cha.

– Masz cięty język, co?

– To chyba sły­chać. Ale…

– Wciąż nie odpo­wie­dzia­łem na twoje pyta­nie. Tak, sły­sza­łem. Jestem Zach, a ty nie jesteś panem War­ne­rem, zga­dza się?

– A jak ci się zdaje?

Znowu sły­szę jego cichy śmiech i czuję go każdą komórką ciała. Jest to cał­kiem przy­jemne, ale świa­do­mość tego faktu budzi moje nie­za­do­wo­le­nie.

– Nie. Wyda­jesz się dużo sym­pa­tycz­niej­sza od niego.

– A więc pan War­ner budzi odro­binę sym­pa­tii?

– Aha, poczu­cia humoru też ci nie bra­kuje. Nie­źle, nie­źle.

Nagle uświa­da­miam sobie, że on ze mną flir­tuje, i z jakie­goś powodu to mi się podoba.

Od naszego zerwa­nia z Cale­bem minął tydzień, i choć wola­ła­bym nie przy­zna­wać się do tego nawet przed sobą, roz­sta­nie boli mnie bar­dziej, niż się spo­dzie­wa­łam.

Gdy spo­ty­kamy się na wykła­dach, oka­zu­jemy sobie ser­decz­ność, raz nawet umó­wi­li­śmy się na kawę po zaję­ciach, ale coś się zmie­niło. Doty­czy to także mojego życia towa­rzy­skiego. Nie jestem już dziew­czyną gwiazdy trze­ciej bazy Caleba Mil­lsa, tylko Delią, stu­dentką dzien­ni­kar­stwa, zwy­kłą dziew­czyną, i w sumie mi to odpo­wiada.

– Skąd masz ten numer?

– Od współ­lo­ka­tora. Pra­cu­jemy razem. Jest jakby moim asy­sten­tem, odbiera tele­fony w moim imie­niu. Zapi­sał twój numer przy nazwi­sku klienta, pra­cu­jąc z domu.

Wzdy­cha, w tym wes­tchnie­niu pobrzmiewa iry­ta­cja.

– Wysła­łem mu SMS-a, wycho­dząc z miesz­ka­nia. Pew­nie źle wpi­sa­łem numer do komórki.

– Poro­zu­mie­wasz się z klien­tem SMS-ami?

Zach cmoka żar­to­bli­wie, a ja uświa­da­miam sobie, że oto roz­ma­wiam przez tele­fon z nie­zna­jo­mym i mam na twa­rzy uśmiech od ucha do ucha. Powin­nam już dawno się roz­łą­czyć, nie powin­nam też się uśmie­chać, ale to prze­cież tylko miła roz­mowa, co w tym złego?

– Czyż­byś mnie oce­niała, Delio?

– Ależ nie śmia­ła­bym.

– Ta pomyłka może mnie kosz­to­wać klienta.

– To nie moja wina.

– Nie obwi­niam cię, po pro­stu stwier­dzam fakt.

– To żaden fakt.

Nie­mal sły­szę, jak prze­wraca oczami.

– W porządku, spo­strze­że­nie, ale nie powie­dzia­łem, że to twoja wina.

– Ale zabrzmiało oskar­ży­ciel­sko – odpo­wia­dam.

– Ni­gdy w życiu – zarzeka się. – Jak by nie było, teraz muszę się z nim jakoś skon­tak­to­wać.

– Nie­głupi pomysł. Dla­czego musia­łeś zmie­nić ter­min spo­tka­nia?

– Będziemy teraz roz­ma­wiać o bar­dziej oso­bi­stych spra­wach?

– Czy to oso­bi­ste pyta­nie?

– To zależy od mojej odpo­wie­dzi, prawda?

– Pew­nie tak.

– Byłem potrzebny. Sytu­acja awa­ryjna, mój współ­lo­ka­tor wyma­gał pocie­sze­nia w związku z zawo­dem miło­snym. Nie­udana randka z Tin­dera, te sprawy.

Sły­szę jakby dźwięk otwie­ra­nej lodówki w tle, a po chwili syk, towa­rzy­szący otwie­ra­niu butelki.

– A ty myśla­łaś, że roz­ma­wiasz ze swoim bra­tem, tak? Wku­rzył się, że nie dotar­łaś na spo­tka­nie?

– Zwy­kle potwier­dzamy spo­tka­nia tele­fo­nicz­nie, więc zadzwo­nił do mnie, żeby prze­ło­żyć ter­min. Tro­chę się zdzi­wi­łam, że się powta­rza, ale nie zasta­na­wia­łam się nad tym zbyt­nio. Bywa dziwny, więc nie było w tym w sumie nic aż tak nie­zwy­kłego.

– A jak do cie­bie zadzwo­nił, skoro myśla­łaś, że to jego numer?

– Ze sta­cjo­nar­nego.

– To one jesz­cze ist­nieją?

W jego gło­sie brzmi szczere zdu­mie­nie.

– Naj­wy­raź­niej.

– Hmm.

Sły­szę, jak bie­rze łyk tego, co pije.

– Nie­zły zbieg oko­licz­no­ści, co?

– Cał­kiem spory – przy­znaję.

– Tylko dla mnie tro­chę nie­for­tunny.

– Na to wygląda.

– Nie­stety.

– Przy­naj­mniej dla cie­bie.

– Znowu mi się odgry­zasz, Delio.

– Znowu – przy­znaję ze śmier­telną powagą.

Mil­czymy przez chwilę. Spraw­dzam, czy nie prze­rwał połą­cze­nia.

– No cóż, miło było – odzywa się wresz­cie po kilku sekun­dach ciszy.

Muszę z nie­chę­cią przy­znać, że tro­chę mi szkoda koń­czyć tę roz­mowę. Po raz pierw­szy od tygo­dnia czuję się zwy­czaj­nie – nie jak była Caleba, którą wszy­scy witają smut­nymi uśmie­chami. Czy nie wie­dzą, że to była nasza wspólna decy­zja? Że tego wła­śnie chcia­łam i nie potrze­buję współ­czu­cia? Czy nie rozu­mieją, że nie czuję się nie­szczę­śliwa? Jasne, tęsk­nię za Cale­bem. Był świet­nym chło­pa­kiem, jest świet­nym face­tem, ale nie był moim księ­ciem z bajki i żadne z nas nie ma z tym pro­blemu.

– Przy­kro mi z powodu two­jego klienta, Zach.

– Przy­kro mi… nie, w sumie nie jest mi przy­kro, Delio. Miło było z tobą roz­ma­wiać.

– Z tobą także.

Jesz­cze przez kilka chwil jeste­śmy na linii, aż wresz­cie to on prze­rywa połą­cze­nie.

Sie­dząc na ławce, przy­glą­dam się stu­den­tom, któ­rzy bie­gną z jed­nych zajęć na dru­gie. Co tu się wła­śnie zda­rzyło? Jak to się stało? I dla­czego on do mnie zadzwo­nił? Odważny. Ja ni­gdy w życiu nie wybra­ła­bym obcego numeru i nie roz­po­czę­ła­bym roz­mowy z nie­zna­jo­mym.

Ale może na tym mię­dzy innymi polega mój pro­blem. Wpa­dam w utarte sche­maty, a gdy zaczy­nają mnie nudzić, pozo­staję bierna.

Tak samo było z Cale­bem. Było mi przy nim zbyt wygod­nie, a kiedy prze­stał być moją siłą napę­dową, pozwo­li­łam, żeby­śmy na­dal byli razem, nawet jeśli przy­jaźń byłaby lep­szą opcją.

– Hej, idziesz na kurs sto trzeci?

O wilku mowa…

Osła­niam oczy dło­nią i patrzę na niego.

– Jak tylko zmu­szę się, żeby wstać z tej ławki.

– Boisz się kart­kówki?

– A co to za przy­jem­ność?

– Słuszna uwaga.

Wyciąga dłoń i pomaga mi wstać.

– O czym myślisz z takim uśmie­chem?

Nic na to nie pora­dzę – uśmie­cham się jesz­cze sze­rzej i czuję, że oblewa mnie gorąco.

– Aha! Zdaje się, że powi­nie­nem zapy­tać, o kim myślisz z takim uśmie­chem.

Powin­nam poczuć się skrę­po­wana, uznać to pyta­nie za nie­wła­ściwe, ale nic takiego nie odczu­wam. Caleb to po pro­stu stary przy­ja­ciel. Moje obawy się nie spraw­dziły, nie zacho­wu­jemy się jak ludzie, któ­rzy ze sobą zerwali.

– Wła­ści­wie nie jestem pewna, kto to taki, ale roz­mowa z nim była cał­kiem przy­jemna.

Rzuca mi zacie­ka­wione spoj­rze­nie, ale macham ręką, w nadziei, że na razie odpu­ści temat. Biorę go za ramię i cią­gnę za sobą.

– Chodź, bo się spóź­nimy. Opo­wiem ci póź­niej.

Zach: Dla­czego, kiedy zama­wiam dużą pizzę na lunch, dostawca rzuca mi jedno z tych spoj­rzeń?

Ja: Cze­kaj, cze­kaj… pra­cu­jesz z domu?

Zach: Tak, ale nie o to cho­dzi. Skupmy się na dostawcy pizzy i jego wścib­skich spoj­rze­niach.

Ja: No cóż, wyobra­żam sobie, że otwo­rzy­łeś mu w piża­mie, z roz­czo­chra­nymi wło­sami, więc robisz wra­że­nie czło­wieka smut­nego albo cho­rego. A może wyglą­dasz jak dzi­wak. Albo jak świr. Tak, to jest to. Wyglą­dasz jak świr.

Zach: Obra­ził­bym się, gdyby nie to, że pew­nie masz rację.

Ja: Pew­nie?

Zach: Tego się będę trzy­mać.

Ja: Wydaje mi się, że twój punkt widze­nia jest wypa­czony.

Zach: SAMA JESTEŚ WYPA­CZONA.

Zach: Boże… To było okropne. Zapo­mnij, że to napi­sa­łem.

Ja: *zrzut ekranu*

Zach: Jesteś złą kobietą. Wie­dzia­łem, że musisz mieć cho­ciaż jedną zaletę.

Ja: A cięty język?

Zach: Racja. Pół­to­rej.

Ja: Sta­ram się, jak mogę.

– …na czwar­tek. Do zoba­cze­nia.

Trzask zamy­ka­nych lap­to­pów przy­wo­łuje mnie z powro­tem do rze­czy­wi­sto­ści. Cho­lera. Stra­ci­łam połowę wykładu.

– Caleb, co mamy oddać?

– Uwię­ził cię na dobre w kra­inie marzeń, co?

– Kto?

Wska­zuje pod­bród­kiem tele­fon, który ści­skam w dłoni.

– Ten gość, do któ­rego szcze­rzy­łaś się rado­śnie przez ostat­nie dzie­sięć minut.

– Czy to ci prze­szka­dza? – pytam, gdy scho­dzimy po scho­dach i kie­ru­jemy się do wyj­ścia.

– Skąd. – Podaje mi ramię. – Nie jeste­śmy już razem. Jeśli jesteś szczę­śliwa, cie­szę się razem z tobą, D.

– Nie cho­dzimy ze sobą, jeśli o tym myślisz.

– Nie myśla­łem, ale miło, że to mówisz.

– Ale…

Milknę, a on par­ska krót­kim śmiesz­kiem.

– Wyrzuć to z sie­bie, kobieto.

– Ale! – mówię gło­śno. – Czy to byłoby dzi­waczne, gdy­bym się z kimś umó­wiła?

– Już ci powie­dzia­łem: jeśli będziesz szczę­śliwa, to ci pogra­tu­luję.

Zatrzy­muję się, a Caleb dopiero po chwili zauważa, że nie ma mnie obok niego.

– D.?

– Jesteś wyjąt­kowy, Caleb, jak jed­no­ro­żec.

– Jaaasne.

Prze­ciąga gło­ski, marsz­cząc przy tym brwi.

– Jesteś moim byłym… i to świeża sprawa. Jak możesz być tak wylu­zo­wany? Dla­czego jesteś dla mnie taki miły?

– A mam być nie­miły?

– Ja… – Skła­dam dło­nie razem, pró­bu­jąc roz­pro­szyć nie­po­kój, który mnie nagle ogar­nął. – Nie. Pew­nie nie. Po pro­stu więk­szość face­tów nie byłaby tak spo­kojna, że ich była zaczyna się z kimś spo­ty­kać tak szybko po zerwa­niu. To zna­czy, nie zaczy­nam się spo­ty­kać z tajem­ni­czym Zachem, no ale…

Pusz­cza mi oczko.

– Jestem jed­no­roż­cem, no nie?

Śmieję się, prze­wra­cam oczami, i przy­spie­szam kroku.

– Jak ja mogłam pozwo­lić ci odejść?

– Fakt, nie wiem, jak mogłaś odpu­ścić sobie gościa z takim ogrom­nym…

Kładę mu rękę na ustach.

– Caleb!

Odsuwa ją, uśmie­cha­jąc się pro­mien­nie, niczym król życia.

– No, co? Mia­łem zamiar powie­dzieć: „z takim ogrom­nym zbio­rem komik­sów”.

Prze­wra­cam się na drugi bok, sły­sząc dźwięk tele­fonu. Patrzę na budzik przy łóżku – jest już po jede­na­stej. Co do…? Nie mam poję­cia, kto do mnie pisze o tej porze. Więk­szość moich zna­jo­mych dawno już śpi, szcze­gól­nie w ponie­dzia­łek.

Włą­czam ekran i na moją twarz wypływa pro­mienny uśmiech.

Zach: Dla­czego spę­dzi­łem ostat­nie dwa­dzie­ścia minut pró­bu­jąc zasnąć i nie mogę, bo myślę tylko o tobie?

Ja: Pró­bu­jesz ze mną sexto­wać?

Zach: Co? Nie!

Zach: Cho­lera. Wyszło prze­ra­ża­jąco, co?

Ja: Widzisz? Mówi­łam, że jesteś świ­ru­sem.

Zach: Wyszło szy­dło z worka.

Ja: Dla­czego myślisz o mnie?

Zach: Chyba wyra­zi­łem się nie­pre­cy­zyj­nie. Cią­gle się zasta­na­wiam, czy stracę przez cie­bie klienta. Będę wie­dział dopiero w czwar­tek.

Ja: TO NIE MOJA WINA! Jeśli już, to two­jego współ­lo­ka­tora. Jego obwi­niaj!

Zach: To już zro­bi­łem. Zgod­nie z pla­nem. Zmu­si­łem go, żeby kupił mi piwo do resz­tek pizzy.

Ja: Ist­nieje na świe­cie coś takiego jak resztki pizzy?

Zach: Czy ty pró­bu­jesz mnie w sobie roz­ko­chać, Delio?

Ja: To zależy od tego, czy to działa.

Zach: Zręcz­nie wybrnę­łaś.

Ja: Dobra­noc, Zach.

Zach: Słod­kich snów, Delio.

Trzy

Zach: Chcesz wie­dzieć, co jest okropne?

Ja: Twoja twarz.

Ja: ZAORANY!

Ja: Chcesz tro­chę alo­esu?

Ja: Zach?

Ja: ZACH?! Jesteś zły? Prze­sa­dzi­łam?

Zach: Sorry, musia­łem zadzwo­nić do kolegi, pod­rzuci mnie do szpi­tala, żeby mi opa­trzyli rany.

Zach: A tak w ogóle, jesteś naj­gor­sza.

Ja: Naj­gor­sza czy naj­lep­sza?

Zach: Jadę.

Ja: Pocze­kaj! Nie napi­sa­łeś mi, co jest okropne!

Zach: Nie? To…

Ja: Zach?

Ja: ZACH

Ja: ZACH?!

Ja: TY jesteś naj­gor­szy.

Zach: Albo naj­lep­szy, nie?

Ja: Jasne, niech będzie.

Ja: Dla­czego do mnie napi­sa­łeś? Tak się będziemy teraz komu­ni­ko­wać? SMS-ami?

Zach: Chcia­łem ci tylko powie­dzieć, że klient był tak zachwy­cony histo­ryjką o pomy­lo­nych nume­rach, że pod­pi­sał kon­trakt, a potem mia­łem zamiar zosta­wić cię w spo­koju, ALE… przy­go­tuj się na codzienne SMS-y, dopóki mi się nie znu­dzi.

Ja: ZNU­DZI? Nie ma szans, żebyś się mną znu­dził!

Zach: Prze­ko­namy się.

Ja: Czy tak trak­tu­jesz wszyst­kich ludzi? Wkra­dasz im się do głów i wywra­casz je na lewą stronę?

Zach: Czyż­byś tak się czuła? Co ja takiego robię?

Ja: Mój głupi mózg krzy­czy teraz: „JESTEŚ NUDNA!”. A twoja stra­te­gia to: „Znu­dzi­łem się, żegnam”. Więc masz zamiar mnie do sie­bie przy­wią­zać, a potem, BUM, zakoń­czyć zna­jo­mość, tak?

Zach: Skoń­czy­łaś?

Ja: Chyba tak.

Ja: Prze­pra­szam. Cza­sami tro­chę za bar­dzo się roz­pę­dzam.

Zach: Tro­chę? Chyba żar­tu­jesz.

Ja: Wyko­rzy­stasz to prze­ciwko mnie?

Zach: Abso­lut­nie tak.

Ja: Masz jakieś dziwne upodo­ba­nia? Obsta­wiam, że tak.

Zach: Teraz ty pró­bu­jesz sexto­wać?

Ja: O Boże. To fak­tycz­nie zabrzmiało mega­per­wer­syj­nie.

Ja: Mia­łam na myśli, no wiesz, nie­ty­powe zain­te­re­so­wa­nia. Zda­wało mi się, że nada­jemy na tych samych falach. Daj spo­kój, Zach, na tym eta­pie powi­nie­neś już łapać w lot. Jeste­śmy prak­tycz­nie naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi.

Zach: Masz rację. Total­nie dałem ciała.

Zach: Moje zain­te­re­so­wa­nia to praca, poza tym praca, a od czasu do czasu mara­ton gier wideo.

Ja: Czyli nie masz życia?

Zach: Hej! Tego nie powie­dzia­łem.

Ja: Nie musia­łeś.

Zach: Doprawdy? Pochwal się swo­imi zain­te­re­so­wa­niami, założę się, że są nie­sa­mo­wite.

Ja: No cóż, jeśli już musisz wie­dzieć… lubię robić na dru­tach.

Zach: I mówisz, że JA nie mam życia.

Zach: Skoń­czy­łaś osiem­dzie­siątkę czy coś?

Ja: NIE MAM OSIEM­DZIE­SIĄTKI! Lubię to po pro­stu. To bar­dzo odprę­ża­jące.

Zach: Co takiego dzier­gasz?

Ja: Koce. Czapki. Skar­petki. Ręka­wice kuchenne.

Zach: RĘKA­WICE? Wow. Masz mnie.

Ja: Wiesz co? Wydzier­gam dla cie­bie coś spe­cjal­nego i wyślę ci zdję­cie. Daj mi dwie godziny.

Zach: Cze­kam z zapar­tym tchem.

Zach: Żyjesz jesz­cze, czy uto­nę­łaś w morzu włóczki?

Ja: Boże, Zach. Nie możesz tak po pro­stu pytać kogoś, czy uto­nął w morzu włóczki. Mama nie nauczyła cię manier?

Zach: Nie zdą­żyła…

Ja: Och.

Zach: Cześć, jestem Zach, zabójca dobrych nastro­jów.

Ja: Cześć, Zach. Dzięki za szcze­rość, PO TYM, jak bła­ga­łeś, żebym została twoją SMS-ową naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

Zach: A więc co mi wydzier­ga­łaś?

Ja: POBIERZ ZAŁĄCZ­NIK

Zach: CZY TO PENI­SOWA RĘKA­WICA?!

Zach: Nie­grzeczna, nie­grzeczna dziew­czynka.

Zach: Umie­ram ze śmie­chu. Dzięki ci za to.

Ja: Podoba się?

Zach: Super.

Ja: Będę o tobie myśleć zawsze, kiedy przyj­dzie mi jej użyć.

Zach: Jesteś zbyt miła. To piękny pre­zent, któ­rego pew­nie ni­gdy nie dostanę.

Ja: Hej, Zach?

Zach: Tak?

Ja: Prze­pra­szam, że wspo­mnia­łam o two­jej mamie. Nie mia­łam poję­cia.

Zach: Daj spo­kój. I tak jesteś moją ulu­bioną dzier­gaczką peni­so­wych ręka­wic… w tym tygo­dniu.

Ja: Czy jest coś jesz­cze, co powin­nam o tobie wie­dzieć? Jakieś zaka­zane tematy?

Zach: Nie­na­wi­dzę klau­nów i kró­licz­ków. To chyba wszystko.

Ja: Słu­cham? KRÓ­LICZ­KÓW?! Jak to moż­liwe?

Zach: Nie oce­niaj mnie. Założę się, że ty też masz jakieś nie­ty­powe fobie.

Ja: Nic takiego nie przy­cho­dzi mi do głowy. Ja boję się nor­mal­nych rze­czy, pają­ków, węży, wul­ka­nów.

Zach: Wul­ka­nów? One są czę­ścią natury.

Ja: Kró­liczki też są!

Ja: A poza tym, widzia­łeś Górę Dan­tego? *dresz­cze*

Zach: Ten film nie jest ani tro­chę straszny!

Ja: OW­SZEM, JEST!

Ja: No dobrze. Jakie filmy cię prze­ra­żają?

Zach: Zwy­czajne, takie jak Ali­cja w Kra­inie Cza­rów, Zwie­rzo­gród (KRÓ­LICZKI), Pino­kio. I Trolle.

Ja: Trolle? Te ani­mo­wane?

Zach: PRZE­STAŃ MNIE OCE­NIAĆ!

Ja: Po tym, co powie­dzia­łeś, już ni­gdy nie będę w sta­nie cię nie oce­niać.

Zach: Nudzę się. Praca mnie dzi­siaj dobija.

Ja: Ja sie­dzę na zaję­ciach z księ­go­wo­ści. Wygra­łam.

Zach: Auć. Chylę czoła przed twoją odwagą, moja piękna kró­lowo.

Ja: …

Ja: Naprawdę to napi­sa­łeś? Czy twój mózg jest zatruty tymi wszyst­kimi grami kom­pu­te­ro­wymi? W jakie gry ty wła­ści­wie grasz?

Ja: Masz dwa­na­ście lat? Jak dla mnie, to był typowy tekst dwu­na­sto­latka.

Zach: Kto cię uczył manier? Zawsze mówisz wszystko, co ci przy­cho­dzi do głowy? Jesteś obłą­kana?

Ja: Moja matka. Cza­sami. Nie­wy­klu­czone.

Zach: Jesteś nie­wia­ry­god­nie męcząca.

Ja: Ale na­dal wspa­niała.

Zach: I skromna. Nie zapo­mi­najmy o tym.

Ja: Spójrz na sie­bie, jak mnie bro­nisz. BESTIES NA ZAWSZE.

Ja: *szep­tem* Ale ty naprawdę to napi­sa­łeś? Przy­znaj się, miesz­kasz na­dal u rodzi­ców w piw­nicy?

Zach: Tak, naprawdę to napi­sa­łem. Może tro­chę miną­łem się z prawdą co do tych gier. Gram czę­sto. Wła­ści­wie bez prze­rwy. Zwy­kle gry­wam w RPG-i, ale nie miesz­kam w piw­nicy. Pra­cuję w jed­nej.

Ja: To wcale nie jest dziwne.

Zach: Jeśli to może pomóc, dodam, że jestem wła­ści­cie­lem tej piw­nicy, w któ­rej pra­cuję.

Ja: To tro­chę popra­wia twoje noto­wa­nia.

Zach: Dzięki Bogu. Mar­twi­łem się, że już ni­gdy nie będziesz mnie wku­rzać.

Ja: Śnij dalej.

Zach: Czy nie powin­naś sku­pić się na zaję­ciach?

Ja: Ow­szem. Bądź już cicho.

Zach: *prze­syła tysiąc zdjęć kocia­ków*

Ja: Nie strasz mnie dobrą zabawą.

Ja: Tort, brow­nie czy lody? Teraz!

Zach: Tak.

Ja: Nie! Wybierz jedno! SZYBKO!

Ja: Jestem w skle­pie, zaraz idę do kasy i MUSZĘ ZDE­CY­DO­WAĆ. Sama nie potra­fię. Pomo­żesz wście­kłej z głodu ślicz­notce, prawda?

Zach: Tort z brow­nie i z lodami.

Ja: Chyba wła­śnie doszłam.

Zach: Jestem znany ze swo­ich umie­jęt­no­ści.

Ja: Uspo­kój się. Jestem w cho­ler­nym skle­pie spo­żyw­czym. Zacho­waj te tek­sty na póź­niej ;-)

Zach: Cze­kaj… serio?

Ja: OMG, nie. Zbo­cze­niec.

Zach: SAMA ZACZĘ­ŁAŚ.

Ja: Masz wybrać TORT, BROW­NIE albo LODY.

Zach: Hmm. Brow­nie. Z cze­ko­ladą i lodami wani­lio­wymi. Polane sosem cze­ko­la­do­wym. Z posypką.

Ja: Nie­na­wi­dzę cię.

Ja: POBIERZ ZAŁĄCZ­NIK

Ja: Mam to wszystko w wózku.

Ja: Jeśli wpadnę w śpiączkę cukrzy­cową, to będzie twoja wina.

Zach: Podzię­ku­jesz mi póź­niej.

Ja: Obie­caj, że przyj­dziesz na mój pogrzeb.

Zach: I będę wspo­mi­nał wszyst­kie nasze wspa­niałe chwile, włącz­nie z tą, gdy deli­kat­nie zepchną­łem cię w otchłań pełną sło­dy­czy. Nachylę się nad twoją trumną i szepnę: „Nie ma za co”.

Ja: Zaraz wra­cam, idę umrzeć.

Ja: Zaba­wiaj mnie, giermku!

Ja: Dobrze to powie­dzia­łam?

Zach: Jak dla mnie, może być.

Zach: Wolisz 1000 słod­kich szcze­niacz­ków, które nie­ustan­nie szcze­kają, czy jed­nego, który cię nie­na­wi­dzi i nie pozwala się pogła­skać?

Ja: Co, do dia­bła, jest z tobą nie tak?!

Zach: MUSISZ wybrać. To jedyna zasada w „Co wolisz”.

Ja: Pro­si­łam, żebyś mnie zaba­wiał, a nie tor­tu­ro­wał.

Zach: Tik tak.

Ja: DOBRA. Jed­nego, który mnie nie­na­wi­dzi. To potwor­nie smutne, fakt, ale nie znio­sła­bym szcze­ka­nia tysiąca słod­kich, pucha­tych szcze­niacz­ków.

Zach: Mądra decy­zja.

Ja: Zaba­wiaj mnie dalej, natych­miast. Uwiel­biam moją współ­lo­ka­torkę, ale włą­czyła jakiś głupi pro­gram.

Zach: Co to za pro­gram?

Ja: Coś o chło­pa­kach w przy­cze­pach w parku i pro­pa­nie.

Zach: Aha, no dobra. Nie takiej odpo­wie­dzi się spo­dzie­wa­łem.

Ja: Ja nie spo­dzie­wa­łam się, że będę musiała oglą­dać coś takiego.

Zach: Czy chcesz zbu­do­wać…

Ja: BAŁ­WANA. TO NIE MUSI BYĆ BAŁ­WAN!

Zach: Nie. Za szybko naci­sną­łem „wyślij”. Uspo­kój się.

Zach: JAK JUŻ PISA­ŁEM… wola­ła­byś zbu­do­wać mały domek na drze­wie czy wielki dom?

Ja: Jesteś dia­błem? Czy masz rogi, kopyta i dia­bo­liczne minionki?

Zach: Co znowu zro­bi­łem?

Ja: 1. Mam akro­fo­bię, czyli lęk wyso­ko­ści. 2. Mam klau­stro­fo­bię. 3. CZY JESTEŚ DIA­BŁEM?!

Zach: *umiera ze śmie­chu*

Zach: Jakim cudem tra­fi­łem w dwie twoje fobie jed­no­cze­śnie?

Ja: Po pro­stu jesteś wcie­le­niem zła.

Zach: Nawet nie jest mi przy­kro. *umiera znowu*

Zach: Stra­te­gia odwró­ce­nia uwagi: jakie płatki śnia­da­niowe lubisz naj­bar­dziej?

Ja: Cap’n Crunch. Pychota. A ty?

Zach: Lucky charms. Bo są takie, jak ja, czyli magicz­nie pyszne.

Ja: *wiel­kie oczy*

Zach: Dobra, dobra. Cin­na­mon Toast Crunch. Chcia­łem tylko użyć tego tan­det­nego tek­stu.

Ja: Udało ci się cho­ciaż zro­bić to z powagą na twa­rzy?

Zach: A skąd.

Zach: Okej, wymień jedno miej­sce, do któ­rego chcia­ła­byś poje­chać.

Ja: Pro­ste. Ala­ska.

Zach: Miło­śniczka mro­zów?

Ja: Powiedzmy. Cho­ciaż wła­ści­wie raczej jesienna dziew­czyna. Mam lekką obse­sję na punk­cie Hal­lo­ween.

Zach: Nie.

Ja: Tak?

Zach: To moje ulu­bione święto. Pie­przyć uro­dziny, Boże Naro­dze­nie i pre­zenty. Chcę Hal­lo­ween. Chcę grozy i cukier­ków, naj­le­piej codzien­nie.

Ja: To prze­zna­cze­nie.

Ja: Powiedz, że się prze­bie­rasz.

Zach: W zeszłym roku byłem Zie­loną Strzałą. A ty?

Ja: Bellą. Od trzech lat.

Zach: Kiedy byłem młod­szy, prze­bie­ra­łem się za czer­wo­nego Ran­gera przez sześć lat z rzędu.

Ja: Ja byłam różo­wym przez cztery.

Zach: Czy to prze­zna­cze­nie?

Ja: Prze­ko­namy się.

Cztery

Zach: Powin­naś wie­dzieć, że liczba moich dzi­siej­szych osią­gnięć wynosi okrą­głe zero. Nawet nie wło­ży­łem spodni. Szczę­śli­wej środy!

Ja: Sie­dzisz w domu w samych majt­kach?

Zach: Nie noszę „maj­tek”, dzię­kuję ci bar­dzo. Tylko męskie bok­serki.

Ja: Z dzi­wacz­nymi nadru­kami, prawda?

Zach: Skąd wie­dzia­łaś?

Ja: Mam brata, pamię­tasz? Pod jego schlud­nym nauczy­ciel­skim mun­dur­kiem kryje się bie­li­zna z boha­te­rami Marvela.

Zach: Marvela? Poważ­nie?

Ja: Nie jesteś fanem Marvela?

Zach: Jestem fanem X-Menów i Dead­po­ola. To by było na tyle.

Ja: Ech. Ryan Rey­nolds. Mogła­bym pójść za nim wszę­dzie. Zna­leźć się na nim albo pod nim. Cokol­wiek będzie wolał.

Zach: Nie­grzeczna, nie­grzeczna Delia.

Ja: *wzru­sze­nie ramion* Wla­zła­bym na niego jak Jack na łodygę fasoli.

Zach: Widzia­łaś jego inne filmy?

Ja: Nie obra­żaj mnie, Zachary. Zacho­wu­jesz się po pro­stu nie­sto­sow­nie.

Zach: Który lubisz naj­bar­dziej?

Ja: Kel­ne­rów. Jest obrzy­dli­wie per­fek­cyjny. A ty?

Zach: Będziesz się ze mnie nabi­jać.

Ja: W życiu!

Ja: Nie umiem kła­mać nawet w SMS-ach. Pew­nie, że tak.

Zach: WIDZISZ?!

Ja: Mów, ty wielki dzie­ciaku.

Zach: Dobrze…

Zach: Narze­czony mimo woli.

Ja: NIE. NIE WIE­RZĘ. Ten z San­drą Bul­lock? I sza­loną Betty White?

Zach: Tak.

Ja: Kome­dia roman­tyczna, prawda? Chcę się tylko upew­nić, zanim uwzględ­nię to w two­jej punk­ta­cji.

Zach: TAK, CHO­LERA.

Ja: Nie śmieję się.

Zach: Śmie­jesz się i dla­tego wła­śnie nie chcia­łem ci mówić.

Ja: Jestem naprawdę pod wra­że­niem. Więk­szość face­tów na twoim miej­scu wyszu­ka­łaby w Inter­ne­cie jakiś jego film dla twar­dzieli, żeby twier­dzić, że to ich ulu­biony.

Ja: Wła­śnie zdo­by­łeś u mnie sporo punk­tów.

Ja: Hej, Zach?

Zach: Tak?

Ja: Cią­gle się śmieję.

Zach: Cie­szę się, że jed­nak udało mi się dzi­siaj coś osią­gnąć, cho­ciaż nie mia­łem aku­rat zamiaru dopro­wa­dzać cię do śmie­chu.

Ja: Poważ­nie, przy­da­łeś mi się. Mia­łam dziś kosz­mar­nego, nie­uprzej­mego klienta, który zło­żył na mnie skargę do kie­row­nika, więc miło było popra­wić sobie humor na wie­czór.

Zach: Jesteś w pracy o tej porze?

Ja: Tak, ale tylko dla­tego, że zastę­puję dziś kogoś. Zwy­kle nie pra­cuję do późna w ciągu tygo­dnia.

Zach: Ja pra­cuję codzien­nie od ósmej do pią­tej po połu­dniu, z wyjąt­kiem week­en­dów. Musia­łem narzu­cić sobie taki ści­sły har­mo­no­gram, kiedy oka­zało się, że pra­cuję około 100 tygo­dniowo, a moje życie towa­rzy­skie umarło. Nie żebym teraz miał życie towa­rzy­skie, ale przy­naj­mniej trzy­mam się zasad.

Ja: Możemy zostać parą prze­gry­wów bez życia towa­rzy­skiego! *pią­teczka*

Zach: JUHU!

Ja: Taa, cokol­wiek to zna­czy. Muszę lecieć. Czas na sprzą­tanko!

Zach: Żegnaj zatem, gor­liwa gospo­siu.

Ja: Bar­dzo bły­sko­tliwe.

– Pro­szę, Delia, chodźmy. Jeden drink i wra­camy do domu.

– Mamy alko­hol w domu. Nie musimy ni­gdzie cho­dzić i prze­pła­cać za drinki.

Zoe pry­cha, kła­dąc dłoń na bio­drze.

– Uni­kasz roz­ry­wek od trzech tygo­dni. Musisz się wresz­cie gdzieś ruszyć, cho­ciaż na jed­nego. Pro­szę, zaczy­nam się o cie­bie mar­twić.

– Nie masz powodu, Zoe. Nic mi nie jest. Mam tu wystar­cza­jąco dużo do roboty.

– Upo­rząd­ko­wa­łaś ciu­chy w mojej sza­fie… dwa razy, i poprze­kła­da­łaś wszystko w lodówce, bo byłaś zda­nia, że posta­wi­łam gro­szek w złym miej­scu. Musisz wresz­cie wyjść, zamiast w kółko robić te swoje porządki. W końcu nie będę w sta­nie zna­leźć ani jed­nej rze­czy w tym miesz­ka­niu.

– Chyba tro­chę prze­sa­dzasz – mru­czę. Zoe nie spusz­cza ze mnie nie­ustę­pli­wego spoj­rze­nia, więc prze­wra­cam oczami i zwle­kam się z łóżka. – Dobra. Jeden drink i spa­damy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki