Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zły numer powinien być tylko tym - złym numerem.
Usuń. Gotowe.
Nie pisz dalej. Nie flirtuj.
Zły numer nie powinien być pierwszą osobą, o której myślisz rano, ani ostatnią w nocy... i zdecydowanie nie powinieneś namawiać ich do zakupu małej kózki.
Ponieważ to byłoby dziwne.
Kiedy Zach Hastings i ja wpadamy w pułapkę złego numeru, nie przestrzegamy zasad. Piszemy SMS-y i flirtujemy, ponieważ jest niesamowicie zabawny, idealnie nerdowaty i cudownie odwraca moją uwagę.
Nie szukam miłości, a Zach zdecydowanie miał zły numer.
Ale może...
Może to właściwy facet.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nieznany numer: Nasze spotkanie jutro aktualne?
Gapię się na tekst w telefonie, marszcząc brwi, bo najwyraźniej napisał do mnie ktoś, kogo nie znam.
Nagle przychodzi olśnienie: to pewnie Liam zmienił numer… znowu, i zapomniał mi o tym powiedzieć… znowu.
Bracia są tacy zabawni.
Ja: Tak. O której?
Nieznany numer: 14:00
Ja: Będę.
Odrzucam telefon na pustą poduszkę leżącą obok mojej, i wracam myślami do naszej rozmowy ze środy. Przysięgłabym, że umówił się ze mną na wpół do trzeciej, bo będzie po drugiej stronie miasta i w żaden sposób nie zdąży na drugą, ale może zmieniły mu się plany? Tak czy siak, ja zdążę. Wspólny lunch to nasza tradycja – spotykamy się co dwa tygodnie i uwielbiam to.
– Kochanie, skończyłeś?
Przez drzwi łazienki dobiegają mnie niezrozumiałe, nieprzyjemne dźwięki. Mam ochotę odpowiedzieć równie nieuprzejmie, ale to bez sensu.
– Dobra – mruczę, przewracam się na bok i sięgam do wyłącznika lampki.
Leżę, rozbudzona, patrząc, jak przesuwa się wskazówka na budziku przy łóżku. Dziesięć minut później Caleb wychodzi na palcach z łazienki i siada na brzegu materaca. Siedzi tak przez kolejne dwie minuty, wyłamując palce, a potem wślizguje się do łóżka i kładzie się obok mnie.
Nic nie mówi, ja także milczę.
Dotarliśmy do tego punktu w naszym związku, w którym trudniej być razem niż osobno. Prawdę mówiąc, od miesiąca żyjemy praktycznie obok siebie. Caleb zwraca się do mnie oschle, a ja nie jestem lepsza. Od tygodni nie byliśmy ze sobą blisko. To w niczym już nie przypomina związku. Po prostu trwamy w oczekiwaniu chwili, kiedy wspólne życie stanie się absolutnie nieznośne.
Czuję, że dłużej nie wytrzymam.
– Caleb…
– Co? – jego odpowiedź jest szorstka, jakby miał już dość tej rozmowy, choć jeszcze się nawet nie zaczęła. Kolejna oznaka, że moje pytanie ma sens.
– Co my wyprawiamy?
Wzdycha. Czuję, jak przesuwa ręką po twarzy.
– Nie bardzo wiem, Delia.
– Czy powinniśmy… – Oblizuję suche usta i gwałtownie wypuszczam powietrze. – Czy powinniśmy się rozstać?
Caleb przysuwa się do mnie. Instynktownie sięgam dłonią i odsuwam jasny kosmyk, który opadł mu na oko. Łapie mnie za rękę i patrzy mi w oczy. W jego ciemnoniebieskich źrenicach błyszczy smutek, jakby od dawna spodziewał się tej chwili.
Wiem, co powie.
– Tak mi się zdaje.
Caleb bierze mnie w ramiona w chwili, gdy po moich policzkach spływają pierwsze łzy.
Czuję smutek i jest to zaskakujące, choć w sumie nie powinno być. Jesteśmy razem od sześciu miesięcy – to niezły staż jak na parę studentów – i przyzwyczaiłam się do niego; do jego dotyku, zapachu, uśmiechu. Będzie mi go brakowało, ale wiem, że ma rację. Powinniśmy zerwać ze sobą, zanim się znienawidzimy, a właśnie zmierzamy w tym kierunku. Zaczęły się kłótnie, w których nikt nie chce ustąpić. Dotąd było nam zbyt wygodnie, za bardzo baliśmy się powiedzieć wprost, że to koniec.
Aż do teraz.
– Wiesz co, wydaje mi się, że cię kochałem. – Jego głos łamie się. Odsuwam się i widzę, że także ma łzy w oczach. – Gdybyśmy byli w innym punkcie w życiu, gdyby nie to całe gówno, które nas czeka po rozdaniu dyplomów, mogłoby nam być dobrze razem, Delio.
– Masz rację.
Caleb wzdycha.
– Przykro mi.
– Mnie też.
– Czy chcesz… – Przełyka ślinę. – Chcesz, żebym odszedł?
– A możesz zostać? Czy możesz mnie przytulić, ostatni raz?
Ma słodki uśmiech. Przypomina mi się dzień, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy w kawiarni na kampusie.
Z plecakiem przewieszonym przez ramię, zmierzwionymi włosami, w pogniecionej, częściowo rozpiętej koszuli, obdarzył mnie tym samym uśmiechem, na który teraz patrzę, i zapytał, czy może się dosiąść. Rozejrzałam się dookoła, pewna, że to żart.
Byłam nikim. Jego znali wszyscy.
– Dlaczego?
– Słucham? – zapytał zdziwiony.
– Dlaczego chcesz tu usiąść?
– Bo ten plecak jest ciężki jak cholera.
Demonstracyjnie podniósł go do góry.
– Wszystkie inne miejsca są zajęte. Każdy wkuwa do egzaminów końcowych i ja też bym chciał… O ile będziesz tak miła i pozwolisz mi usiąść przy swoim stoliku.
Rozejrzałam się i stwierdziłam, że ma rację. Kawiarnia pękała w szwach, wszędzie siedzieli studenci z nosami w książkach.
Ustąpiłam niechętnie.
– Dobrze – powiedziałam, wzdychając. – Możesz tu usiąść… pod dwoma warunkami.
– Co tylko zechcesz, ślicznotko.
– Poprawka: pod trzema. Nie mówisz do mnie „ślicznotko”. Nie zagadujesz.
Pokiwał głową, jakby tego się właśnie spodziewał.
– I nie proponujesz, żebyśmy wyszli gdzieś razem.
Na jego ustach pojawił się krzywy, zabójczo uroczy uśmieszek.
– Zakładasz, że to się wydarzy?
– Prędzej czy później nie oprzesz się mojej olśniewającej osobowości – odparłam, machając ręką lekceważąco. – A teraz usiądź i bądź cicho, tajemniczy nieznajomy.
– Mam na imię Caleb.
Przeszyłam go ostrym spojrzeniem.
– Zero gadania, wiem, kim jesteś, Calebie Millsie. Grasz w baseball. – Jego oczy rozjaśniły się, dodałam więc: – A ja nienawidzę baseballu.
Caleb chrząknął, usiadł, i przez resztę popołudnia nie odezwał się ani słowem.
Nasze „przypadkowe” spotkania w kawiarni trwały przez kolejny tydzień, a potem zaprosił mnie na randkę. Zgodziłam się i odtąd byliśmy razem.
Aż do teraz.
Dałabym wszystko, żeby móc stwierdzić, że to Caleb jest tym jedynym, ale to nieprawda. Wiem to od dawna, ale za bardzo się bałam, żeby cokolwiek z tym zrobić. To świetny chłopak, inteligentny, miły, uważny, a przede wszystkim wiem, że mu na mnie zależy. Wiem, że mnie kocha, ale nie w ten sposób, który obojgu nam jest potrzebny. Ja także go w ten sposób nie kocham.
Wiemy o tym, i on, i ja. Dużo lepiej sprawdzamy się jako para przyjaciół, Caleb Mills i Delia Devlin, niż jako para – Caleb i Delia, „najsłodsza para na kampusie, której może się udać”, jak nas nazwano w plotkarskim magazynie studenckim zeszłej wiosny.
– Obiecaj mi, że zostaniemy przyjaciółmi, dobrze?
Uśmiecham się do niego.
– Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej.
Liam: Muszę przełożyć termin naszego spotkania na przyszły tydzień.
Spotkanie? Zmiana terminu? Dlaczego mój brat, zwyczajny nauczyciel gimnazjum, zaczął nagle wyrażać się jak jakiś rekin biznesu?
Ignoruję jego dziwaczny styl i szybko wystukuję odpowiedź.
Ja: Może być. Napisz, kiedy ci pasuje.
Liam: Odezwę się.
To pewne: zachowuje się dziwnie.
Zaczynam pisać, ale w tej chwili słyszę szurające kroki. Wyłączam ekran, Caleb stoi w przedpokoju z torbą na ramieniu i pudłem w rękach.
Uśmiecham się do niego smutno, a on odwzajemnia ten uśmiech.
– To chyba wszystko.
– Caleb, ja…
– Daj spokój, Delia. Nie musisz nic mówić. Zgadzamy się, tak? Przyjaźń wychodzi nam lepiej. Wplątaliśmy się w romans, który nie powinien był się zdarzyć. Tak będzie lepiej. Zgodziliśmy się co do tego, pamiętasz? Żadnych przeprosin. Napijemy się kawy, przytulisz mnie i odprowadzisz do drzwi. Umowa stoi?
Wycieram nieposłuszną, spływającą po policzku łzę, i uśmiecham się. Potrafi być taki słodki. Za tym na pewno będę tęsknić.
– Stoi.
Stawia pudło na podłodze obok drzwi i maszeruje do kuchni, jakbyśmy wcale właśnie ze sobą nie zrywali.
– No to, jak ci się żyje? – droczy się Caleb, stawia swój kubek na blacie i siada obok mnie.
– Jak zerwać z gościem, który ma takie poczucie humoru?
Upija łyk kawy i uśmiecha się do mnie znad brzegu kubka.
– Wiem, drugiego takiego nie znajdziesz.
– Żebyś wiedział, Caleb, masz to coś.
– Będę za tobą tęsknił.
Uśmiecham się.
– Wiem.
Siedzimy razem w milczeniu. Powinnam być skrępowana albo smutna, ale jest dobrze, jakbyśmy byli parą starych przyjaciół.
Po kolejnym kubku kawy Caleb wstaje zdecydowanie.
– No, to by chyba było na tyle.
– Chyba tak. Poczekaj, wezmę płaszcz. Odprowadzę cię na dół.
Unosi dłoń.
– Nie, nie musisz ze mną schodzić.
– Caleb…
– Daj spokój, Delio. Pozwól mi zachować dumę, okej? Nie mam ochoty na paradę wstydu u boku mojej byłej.
Podnoszę ręce do szyi, łzy znowu napływają mi do oczu.
– To takie ostre słowo.
– Wstyd?
– Nie, „była”. Takie kąśliwe.
– No cóż, tym się właśnie staliśmy.
– Wiem, Caleb. Wiem.
Rozkłada szeroko ramiona, a ja uśmiecham się, przytulając się do niego. Obejmuje mnie w najsmutniejszym uścisku mojego życia. Wiem, że już nigdy nie będziemy ze sobą tak blisko.
– Odzywaj się czasem, dobra?
– Jasne.
Całuje mnie w czubek głowy i wypuszcza z objęć. Wycieram łzę, która spłynęła mi po policzku, a on bierze swoją torbę i pudło.
Przytrzymuję mu drzwi i patrzę ze smutkiem, jak przechodzi przez próg.
– Uśmiechnij się do mnie, ślicznotko – rzuca przez ramię. – To nie koniec. To tylko początek nowej przygody.
Żegnam go więc uśmiechem, gdy się odwraca i zostawia mnie w drzwiach, wpatrzoną w plecy chłopaka, którego mogłam pokochać.
Zamykam drzwi i otrząsam się.
– To nie koniec, Delio.
– Znowu gadasz do siebie? Daj spokój, o tej porze… – moja współlokatorka i najlepsza przyjaciółka, Zoe, podchodzi do mnie, jej złotobrązowe loki są potargane, a orzechowe oczy spuchnięte od snu. – Potrzebuję kawy, natychmiast.
– Mam świeżo zaparzoną – mówię, wskazując napoczęty dzbanek.
– Dlaczego powiedziałaś „to nie koniec”?
– Co?
Nalewa sobie kawy i dodaje astronomiczną ilość śmietanki. Wykrzywiam się, gdy zaczyna dmuchać do wnętrza gorącego kubka.
– Nie zaczynaj. Wiesz, że lubię, gdy kolor kawy pasuje do mojego odcienia cery, więc daruj sobie.
Marszczę nos, ona jednak ignoruje mnie, upija łyk kawy.
– O czym mówiłaś? Co nie jest końcem?
– Och. – Przesuwam ręką po włosach i zakładam długi brązowy kosmyk za ucho. – Caleb i ja zerwaliśmy dzisiaj rano.
Zoe parska gwałtownie i oblewa się kawą.
– Właściwie to wczoraj wieczorem.
– Wczoraj wieczorem? Zerwaliście? Co ty mówisz! Dlaczego mnie nie obudziłaś? Wsparłabym cię w tej trudnej chwili.
Zoe wspiera mnie od pierwszego dnia na uczelni. Spotkałyśmy się na kursie wprowadzającym dla pierwszoroczniaków i od tamtej pory jesteśmy nierozłączne. Po trzech latach tułaczki po akademikach, którą każda z nas odbywała na własną rękę, w tym roku wreszcie znalazłyśmy wspólne mieszkanie do wynajęcia poza terenem uczelni. Jeśli wcześniej zdawało mi się, że jesteśmy sobie bliskie, to była pestka w porównaniu z tym, co jest teraz.
– Spałaś. Przegadaliśmy to i jest w porządku.
– W porządku, czyli powiedzieliście sobie wszystko i pogodziliście się?
– Nie. W porządku, czyli jesteśmy przyjaciółmi. To była słuszna decyzja.
Zoe uderza dłońmi o blat, otwierając szeroko oczy i usta.
– Nie… nie wierzę. Ty i Caleb? To po prostu… no nie.
Zdmuchuje sobie z czoła kosmyk włosów.
– Tego się nie spodziewałam. Byłam święcie przekonana, że nic was nie rozłączy. Był takim świetnym gościem.
Kiwam głową, siadając obok niej.
– Jest, Zoe. On ciągle jest świetnym gościem. To była wspólna decyzja.
– Czyli nie mamy zamiaru go znienawidzić?
Uśmiecham się smutno.
– Nie mamy.
– No i dobrze, bo ma naprawdę świetny tyłek.
Daje mi kuksańca, śmieję się. Jestem w stanie się śmiać, więc będzie dobrze.
Liam: Kto to?
Ja: Hm, Delia…
Liam: Kto?
Ja: Twoja siostra?
Liam: Nie mam siostry. To ma być żart?
Ja: Liam? Daj spokój! Wygłupiasz się?
Liam: Kim jest Liam?
Telefon rozświetla się w mojej dłoni, nieruchomieję na chwilę. Na ekranie wyświetla się imię Liama, ale nie wierzę już, że to on. Siadam na najbliższej ławce, czując, że narasta we mnie ciekawość, i uderzam w zielony klawisz.
– Ha… Halo?
– Kto mówi?
Nie znam tego szorstkiego, ochrypłego głosu.
Rozglądam się wokół, szukając dowcipnisia kryjącego się za drzewem. Wszystko wygląda normalnie.
– Delia – odpowiadam. Podejrzliwie mrużę oczy. Wiem, że dzwoniący mnie nie widzi, w każdym razie mam taką nadzieję, ale z pewnością słyszy niepokój w moim głosie.
– Delia?
Gdy nieznajomy wymawia moje imię, po kręgosłupie przebiega mi elektryczna iskra.
– Co to za imię do cholery?
Okej, zapomnijmy o iskrze. Pieprzyć tego dupka.
– Imię, które mi nadano. Z kim rozmawiam?
– To chyba jakaś pomyłka.
– W końcu na to wpadłeś, Sherlocku. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Facet po drugiej stronie prycha.
– Masz cięty język, co?
– To chyba słychać. Ale…
– Wciąż nie odpowiedziałem na twoje pytanie. Tak, słyszałem. Jestem Zach, a ty nie jesteś panem Warnerem, zgadza się?
– A jak ci się zdaje?
Znowu słyszę jego cichy śmiech i czuję go każdą komórką ciała. Jest to całkiem przyjemne, ale świadomość tego faktu budzi moje niezadowolenie.
– Nie. Wydajesz się dużo sympatyczniejsza od niego.
– A więc pan Warner budzi odrobinę sympatii?
– Aha, poczucia humoru też ci nie brakuje. Nieźle, nieźle.
Nagle uświadamiam sobie, że on ze mną flirtuje, i z jakiegoś powodu to mi się podoba.
Od naszego zerwania z Calebem minął tydzień, i choć wolałabym nie przyznawać się do tego nawet przed sobą, rozstanie boli mnie bardziej, niż się spodziewałam.
Gdy spotykamy się na wykładach, okazujemy sobie serdeczność, raz nawet umówiliśmy się na kawę po zajęciach, ale coś się zmieniło. Dotyczy to także mojego życia towarzyskiego. Nie jestem już dziewczyną gwiazdy trzeciej bazy Caleba Millsa, tylko Delią, studentką dziennikarstwa, zwykłą dziewczyną, i w sumie mi to odpowiada.
– Skąd masz ten numer?
– Od współlokatora. Pracujemy razem. Jest jakby moim asystentem, odbiera telefony w moim imieniu. Zapisał twój numer przy nazwisku klienta, pracując z domu.
Wzdycha, w tym westchnieniu pobrzmiewa irytacja.
– Wysłałem mu SMS-a, wychodząc z mieszkania. Pewnie źle wpisałem numer do komórki.
– Porozumiewasz się z klientem SMS-ami?
Zach cmoka żartobliwie, a ja uświadamiam sobie, że oto rozmawiam przez telefon z nieznajomym i mam na twarzy uśmiech od ucha do ucha. Powinnam już dawno się rozłączyć, nie powinnam też się uśmiechać, ale to przecież tylko miła rozmowa, co w tym złego?
– Czyżbyś mnie oceniała, Delio?
– Ależ nie śmiałabym.
– Ta pomyłka może mnie kosztować klienta.
– To nie moja wina.
– Nie obwiniam cię, po prostu stwierdzam fakt.
– To żaden fakt.
Niemal słyszę, jak przewraca oczami.
– W porządku, spostrzeżenie, ale nie powiedziałem, że to twoja wina.
– Ale zabrzmiało oskarżycielsko – odpowiadam.
– Nigdy w życiu – zarzeka się. – Jak by nie było, teraz muszę się z nim jakoś skontaktować.
– Niegłupi pomysł. Dlaczego musiałeś zmienić termin spotkania?
– Będziemy teraz rozmawiać o bardziej osobistych sprawach?
– Czy to osobiste pytanie?
– To zależy od mojej odpowiedzi, prawda?
– Pewnie tak.
– Byłem potrzebny. Sytuacja awaryjna, mój współlokator wymagał pocieszenia w związku z zawodem miłosnym. Nieudana randka z Tindera, te sprawy.
Słyszę jakby dźwięk otwieranej lodówki w tle, a po chwili syk, towarzyszący otwieraniu butelki.
– A ty myślałaś, że rozmawiasz ze swoim bratem, tak? Wkurzył się, że nie dotarłaś na spotkanie?
– Zwykle potwierdzamy spotkania telefonicznie, więc zadzwonił do mnie, żeby przełożyć termin. Trochę się zdziwiłam, że się powtarza, ale nie zastanawiałam się nad tym zbytnio. Bywa dziwny, więc nie było w tym w sumie nic aż tak niezwykłego.
– A jak do ciebie zadzwonił, skoro myślałaś, że to jego numer?
– Ze stacjonarnego.
– To one jeszcze istnieją?
W jego głosie brzmi szczere zdumienie.
– Najwyraźniej.
– Hmm.
Słyszę, jak bierze łyk tego, co pije.
– Niezły zbieg okoliczności, co?
– Całkiem spory – przyznaję.
– Tylko dla mnie trochę niefortunny.
– Na to wygląda.
– Niestety.
– Przynajmniej dla ciebie.
– Znowu mi się odgryzasz, Delio.
– Znowu – przyznaję ze śmiertelną powagą.
Milczymy przez chwilę. Sprawdzam, czy nie przerwał połączenia.
– No cóż, miło było – odzywa się wreszcie po kilku sekundach ciszy.
Muszę z niechęcią przyznać, że trochę mi szkoda kończyć tę rozmowę. Po raz pierwszy od tygodnia czuję się zwyczajnie – nie jak była Caleba, którą wszyscy witają smutnymi uśmiechami. Czy nie wiedzą, że to była nasza wspólna decyzja? Że tego właśnie chciałam i nie potrzebuję współczucia? Czy nie rozumieją, że nie czuję się nieszczęśliwa? Jasne, tęsknię za Calebem. Był świetnym chłopakiem, jest świetnym facetem, ale nie był moim księciem z bajki i żadne z nas nie ma z tym problemu.
– Przykro mi z powodu twojego klienta, Zach.
– Przykro mi… nie, w sumie nie jest mi przykro, Delio. Miło było z tobą rozmawiać.
– Z tobą także.
Jeszcze przez kilka chwil jesteśmy na linii, aż wreszcie to on przerywa połączenie.
Siedząc na ławce, przyglądam się studentom, którzy biegną z jednych zajęć na drugie. Co tu się właśnie zdarzyło? Jak to się stało? I dlaczego on do mnie zadzwonił? Odważny. Ja nigdy w życiu nie wybrałabym obcego numeru i nie rozpoczęłabym rozmowy z nieznajomym.
Ale może na tym między innymi polega mój problem. Wpadam w utarte schematy, a gdy zaczynają mnie nudzić, pozostaję bierna.
Tak samo było z Calebem. Było mi przy nim zbyt wygodnie, a kiedy przestał być moją siłą napędową, pozwoliłam, żebyśmy nadal byli razem, nawet jeśli przyjaźń byłaby lepszą opcją.
– Hej, idziesz na kurs sto trzeci?
O wilku mowa…
Osłaniam oczy dłonią i patrzę na niego.
– Jak tylko zmuszę się, żeby wstać z tej ławki.
– Boisz się kartkówki?
– A co to za przyjemność?
– Słuszna uwaga.
Wyciąga dłoń i pomaga mi wstać.
– O czym myślisz z takim uśmiechem?
Nic na to nie poradzę – uśmiecham się jeszcze szerzej i czuję, że oblewa mnie gorąco.
– Aha! Zdaje się, że powinienem zapytać, o kim myślisz z takim uśmiechem.
Powinnam poczuć się skrępowana, uznać to pytanie za niewłaściwe, ale nic takiego nie odczuwam. Caleb to po prostu stary przyjaciel. Moje obawy się nie sprawdziły, nie zachowujemy się jak ludzie, którzy ze sobą zerwali.
– Właściwie nie jestem pewna, kto to taki, ale rozmowa z nim była całkiem przyjemna.
Rzuca mi zaciekawione spojrzenie, ale macham ręką, w nadziei, że na razie odpuści temat. Biorę go za ramię i ciągnę za sobą.
– Chodź, bo się spóźnimy. Opowiem ci później.
Zach: Dlaczego, kiedy zamawiam dużą pizzę na lunch, dostawca rzuca mi jedno z tych spojrzeń?
Ja: Czekaj, czekaj… pracujesz z domu?
Zach: Tak, ale nie o to chodzi. Skupmy się na dostawcy pizzy i jego wścibskich spojrzeniach.
Ja: No cóż, wyobrażam sobie, że otworzyłeś mu w piżamie, z rozczochranymi włosami, więc robisz wrażenie człowieka smutnego albo chorego. A może wyglądasz jak dziwak. Albo jak świr. Tak, to jest to. Wyglądasz jak świr.
Zach: Obraziłbym się, gdyby nie to, że pewnie masz rację.
Ja: Pewnie?
Zach: Tego się będę trzymać.
Ja: Wydaje mi się, że twój punkt widzenia jest wypaczony.
Zach: SAMA JESTEŚ WYPACZONA.
Zach: Boże… To było okropne. Zapomnij, że to napisałem.
Ja: *zrzut ekranu*
Zach: Jesteś złą kobietą. Wiedziałem, że musisz mieć chociaż jedną zaletę.
Ja: A cięty język?
Zach: Racja. Półtorej.
Ja: Staram się, jak mogę.
– …na czwartek. Do zobaczenia.
Trzask zamykanych laptopów przywołuje mnie z powrotem do rzeczywistości. Cholera. Straciłam połowę wykładu.
– Caleb, co mamy oddać?
– Uwięził cię na dobre w krainie marzeń, co?
– Kto?
Wskazuje podbródkiem telefon, który ściskam w dłoni.
– Ten gość, do którego szczerzyłaś się radośnie przez ostatnie dziesięć minut.
– Czy to ci przeszkadza? – pytam, gdy schodzimy po schodach i kierujemy się do wyjścia.
– Skąd. – Podaje mi ramię. – Nie jesteśmy już razem. Jeśli jesteś szczęśliwa, cieszę się razem z tobą, D.
– Nie chodzimy ze sobą, jeśli o tym myślisz.
– Nie myślałem, ale miło, że to mówisz.
– Ale…
Milknę, a on parska krótkim śmieszkiem.
– Wyrzuć to z siebie, kobieto.
– Ale! – mówię głośno. – Czy to byłoby dziwaczne, gdybym się z kimś umówiła?
– Już ci powiedziałem: jeśli będziesz szczęśliwa, to ci pogratuluję.
Zatrzymuję się, a Caleb dopiero po chwili zauważa, że nie ma mnie obok niego.
– D.?
– Jesteś wyjątkowy, Caleb, jak jednorożec.
– Jaaasne.
Przeciąga głoski, marszcząc przy tym brwi.
– Jesteś moim byłym… i to świeża sprawa. Jak możesz być tak wyluzowany? Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
– A mam być niemiły?
– Ja… – Składam dłonie razem, próbując rozproszyć niepokój, który mnie nagle ogarnął. – Nie. Pewnie nie. Po prostu większość facetów nie byłaby tak spokojna, że ich była zaczyna się z kimś spotykać tak szybko po zerwaniu. To znaczy, nie zaczynam się spotykać z tajemniczym Zachem, no ale…
Puszcza mi oczko.
– Jestem jednorożcem, no nie?
Śmieję się, przewracam oczami, i przyspieszam kroku.
– Jak ja mogłam pozwolić ci odejść?
– Fakt, nie wiem, jak mogłaś odpuścić sobie gościa z takim ogromnym…
Kładę mu rękę na ustach.
– Caleb!
Odsuwa ją, uśmiechając się promiennie, niczym król życia.
– No, co? Miałem zamiar powiedzieć: „z takim ogromnym zbiorem komiksów”.
Przewracam się na drugi bok, słysząc dźwięk telefonu. Patrzę na budzik przy łóżku – jest już po jedenastej. Co do…? Nie mam pojęcia, kto do mnie pisze o tej porze. Większość moich znajomych dawno już śpi, szczególnie w poniedziałek.
Włączam ekran i na moją twarz wypływa promienny uśmiech.
Zach: Dlaczego spędziłem ostatnie dwadzieścia minut próbując zasnąć i nie mogę, bo myślę tylko o tobie?
Ja: Próbujesz ze mną sextować?
Zach: Co? Nie!
Zach: Cholera. Wyszło przerażająco, co?
Ja: Widzisz? Mówiłam, że jesteś świrusem.
Zach: Wyszło szydło z worka.
Ja: Dlaczego myślisz o mnie?
Zach: Chyba wyraziłem się nieprecyzyjnie. Ciągle się zastanawiam, czy stracę przez ciebie klienta. Będę wiedział dopiero w czwartek.
Ja: TO NIE MOJA WINA! Jeśli już, to twojego współlokatora. Jego obwiniaj!
Zach: To już zrobiłem. Zgodnie z planem. Zmusiłem go, żeby kupił mi piwo do resztek pizzy.
Ja: Istnieje na świecie coś takiego jak resztki pizzy?
Zach: Czy ty próbujesz mnie w sobie rozkochać, Delio?
Ja: To zależy od tego, czy to działa.
Zach: Zręcznie wybrnęłaś.
Ja: Dobranoc, Zach.
Zach: Słodkich snów, Delio.
Zach: Chcesz wiedzieć, co jest okropne?
Ja: Twoja twarz.
Ja: ZAORANY!
Ja: Chcesz trochę aloesu?
Ja: Zach?
Ja: ZACH?! Jesteś zły? Przesadziłam?
Zach: Sorry, musiałem zadzwonić do kolegi, podrzuci mnie do szpitala, żeby mi opatrzyli rany.
Zach: A tak w ogóle, jesteś najgorsza.
Ja: Najgorsza czy najlepsza?
Zach: Jadę.
Ja: Poczekaj! Nie napisałeś mi, co jest okropne!
Zach: Nie? To…
Ja: Zach?
Ja: ZACH
Ja: ZACH?!
Ja: TY jesteś najgorszy.
Zach: Albo najlepszy, nie?
Ja: Jasne, niech będzie.
Ja: Dlaczego do mnie napisałeś? Tak się będziemy teraz komunikować? SMS-ami?
Zach: Chciałem ci tylko powiedzieć, że klient był tak zachwycony historyjką o pomylonych numerach, że podpisał kontrakt, a potem miałem zamiar zostawić cię w spokoju, ALE… przygotuj się na codzienne SMS-y, dopóki mi się nie znudzi.
Ja: ZNUDZI? Nie ma szans, żebyś się mną znudził!
Zach: Przekonamy się.
Ja: Czy tak traktujesz wszystkich ludzi? Wkradasz im się do głów i wywracasz je na lewą stronę?
Zach: Czyżbyś tak się czuła? Co ja takiego robię?
Ja: Mój głupi mózg krzyczy teraz: „JESTEŚ NUDNA!”. A twoja strategia to: „Znudziłem się, żegnam”. Więc masz zamiar mnie do siebie przywiązać, a potem, BUM, zakończyć znajomość, tak?
Zach: Skończyłaś?
Ja: Chyba tak.
Ja: Przepraszam. Czasami trochę za bardzo się rozpędzam.
Zach: Trochę? Chyba żartujesz.
Ja: Wykorzystasz to przeciwko mnie?
Zach: Absolutnie tak.
Ja: Masz jakieś dziwne upodobania? Obstawiam, że tak.
Zach: Teraz ty próbujesz sextować?
Ja: O Boże. To faktycznie zabrzmiało megaperwersyjnie.
Ja: Miałam na myśli, no wiesz, nietypowe zainteresowania. Zdawało mi się, że nadajemy na tych samych falach. Daj spokój, Zach, na tym etapie powinieneś już łapać w lot. Jesteśmy praktycznie najlepszymi przyjaciółmi.
Zach: Masz rację. Totalnie dałem ciała.
Zach: Moje zainteresowania to praca, poza tym praca, a od czasu do czasu maraton gier wideo.
Ja: Czyli nie masz życia?
Zach: Hej! Tego nie powiedziałem.
Ja: Nie musiałeś.
Zach: Doprawdy? Pochwal się swoimi zainteresowaniami, założę się, że są niesamowite.
Ja: No cóż, jeśli już musisz wiedzieć… lubię robić na drutach.
Zach: I mówisz, że JA nie mam życia.
Zach: Skończyłaś osiemdziesiątkę czy coś?
Ja: NIE MAM OSIEMDZIESIĄTKI! Lubię to po prostu. To bardzo odprężające.
Zach: Co takiego dziergasz?
Ja: Koce. Czapki. Skarpetki. Rękawice kuchenne.
Zach: RĘKAWICE? Wow. Masz mnie.
Ja: Wiesz co? Wydziergam dla ciebie coś specjalnego i wyślę ci zdjęcie. Daj mi dwie godziny.
Zach: Czekam z zapartym tchem.
Zach: Żyjesz jeszcze, czy utonęłaś w morzu włóczki?
Ja: Boże, Zach. Nie możesz tak po prostu pytać kogoś, czy utonął w morzu włóczki. Mama nie nauczyła cię manier?
Zach: Nie zdążyła…
Ja: Och.
Zach: Cześć, jestem Zach, zabójca dobrych nastrojów.
Ja: Cześć, Zach. Dzięki za szczerość, PO TYM, jak błagałeś, żebym została twoją SMS-ową najlepszą przyjaciółką.
Zach: A więc co mi wydziergałaś?
Ja: POBIERZ ZAŁĄCZNIK
Zach: CZY TO PENISOWA RĘKAWICA?!
Zach: Niegrzeczna, niegrzeczna dziewczynka.
Zach: Umieram ze śmiechu. Dzięki ci za to.
Ja: Podoba się?
Zach: Super.
Ja: Będę o tobie myśleć zawsze, kiedy przyjdzie mi jej użyć.
Zach: Jesteś zbyt miła. To piękny prezent, którego pewnie nigdy nie dostanę.
Ja: Hej, Zach?
Zach: Tak?
Ja: Przepraszam, że wspomniałam o twojej mamie. Nie miałam pojęcia.
Zach: Daj spokój. I tak jesteś moją ulubioną dziergaczką penisowych rękawic… w tym tygodniu.
Ja: Czy jest coś jeszcze, co powinnam o tobie wiedzieć? Jakieś zakazane tematy?
Zach: Nienawidzę klaunów i króliczków. To chyba wszystko.
Ja: Słucham? KRÓLICZKÓW?! Jak to możliwe?
Zach: Nie oceniaj mnie. Założę się, że ty też masz jakieś nietypowe fobie.
Ja: Nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Ja boję się normalnych rzeczy, pająków, węży, wulkanów.
Zach: Wulkanów? One są częścią natury.
Ja: Króliczki też są!
Ja: A poza tym, widziałeś Górę Dantego? *dreszcze*
Zach: Ten film nie jest ani trochę straszny!
Ja: OWSZEM, JEST!
Ja: No dobrze. Jakie filmy cię przerażają?
Zach: Zwyczajne, takie jak Alicja w Krainie Czarów, Zwierzogród (KRÓLICZKI), Pinokio. I Trolle.
Ja: Trolle? Te animowane?
Zach: PRZESTAŃ MNIE OCENIAĆ!
Ja: Po tym, co powiedziałeś, już nigdy nie będę w stanie cię nie oceniać.
Zach: Nudzę się. Praca mnie dzisiaj dobija.
Ja: Ja siedzę na zajęciach z księgowości. Wygrałam.
Zach: Auć. Chylę czoła przed twoją odwagą, moja piękna królowo.
Ja: …
Ja: Naprawdę to napisałeś? Czy twój mózg jest zatruty tymi wszystkimi grami komputerowymi? W jakie gry ty właściwie grasz?
Ja: Masz dwanaście lat? Jak dla mnie, to był typowy tekst dwunastolatka.
Zach: Kto cię uczył manier? Zawsze mówisz wszystko, co ci przychodzi do głowy? Jesteś obłąkana?
Ja: Moja matka. Czasami. Niewykluczone.
Zach: Jesteś niewiarygodnie męcząca.
Ja: Ale nadal wspaniała.
Zach: I skromna. Nie zapominajmy o tym.
Ja: Spójrz na siebie, jak mnie bronisz. BESTIES NA ZAWSZE.
Ja: *szeptem* Ale ty naprawdę to napisałeś? Przyznaj się, mieszkasz nadal u rodziców w piwnicy?
Zach: Tak, naprawdę to napisałem. Może trochę minąłem się z prawdą co do tych gier. Gram często. Właściwie bez przerwy. Zwykle grywam w RPG-i, ale nie mieszkam w piwnicy. Pracuję w jednej.
Ja: To wcale nie jest dziwne.
Zach: Jeśli to może pomóc, dodam, że jestem właścicielem tej piwnicy, w której pracuję.
Ja: To trochę poprawia twoje notowania.
Zach: Dzięki Bogu. Martwiłem się, że już nigdy nie będziesz mnie wkurzać.
Ja: Śnij dalej.
Zach: Czy nie powinnaś skupić się na zajęciach?
Ja: Owszem. Bądź już cicho.
Zach: *przesyła tysiąc zdjęć kociaków*
Ja: Nie strasz mnie dobrą zabawą.
Ja: Tort, brownie czy lody? Teraz!
Zach: Tak.
Ja: Nie! Wybierz jedno! SZYBKO!
Ja: Jestem w sklepie, zaraz idę do kasy i MUSZĘ ZDECYDOWAĆ. Sama nie potrafię. Pomożesz wściekłej z głodu ślicznotce, prawda?
Zach: Tort z brownie i z lodami.
Ja: Chyba właśnie doszłam.
Zach: Jestem znany ze swoich umiejętności.
Ja: Uspokój się. Jestem w cholernym sklepie spożywczym. Zachowaj te teksty na później ;-)
Zach: Czekaj… serio?
Ja: OMG, nie. Zboczeniec.
Zach: SAMA ZACZĘŁAŚ.
Ja: Masz wybrać TORT, BROWNIE albo LODY.
Zach: Hmm. Brownie. Z czekoladą i lodami waniliowymi. Polane sosem czekoladowym. Z posypką.
Ja: Nienawidzę cię.
Ja: POBIERZ ZAŁĄCZNIK
Ja: Mam to wszystko w wózku.
Ja: Jeśli wpadnę w śpiączkę cukrzycową, to będzie twoja wina.
Zach: Podziękujesz mi później.
Ja: Obiecaj, że przyjdziesz na mój pogrzeb.
Zach: I będę wspominał wszystkie nasze wspaniałe chwile, włącznie z tą, gdy delikatnie zepchnąłem cię w otchłań pełną słodyczy. Nachylę się nad twoją trumną i szepnę: „Nie ma za co”.
Ja: Zaraz wracam, idę umrzeć.
Ja: Zabawiaj mnie, giermku!
Ja: Dobrze to powiedziałam?
Zach: Jak dla mnie, może być.
Zach: Wolisz 1000 słodkich szczeniaczków, które nieustannie szczekają, czy jednego, który cię nienawidzi i nie pozwala się pogłaskać?
Ja: Co, do diabła, jest z tobą nie tak?!
Zach: MUSISZ wybrać. To jedyna zasada w „Co wolisz”.
Ja: Prosiłam, żebyś mnie zabawiał, a nie torturował.
Zach: Tik tak.
Ja: DOBRA. Jednego, który mnie nienawidzi. To potwornie smutne, fakt, ale nie zniosłabym szczekania tysiąca słodkich, puchatych szczeniaczków.
Zach: Mądra decyzja.
Ja: Zabawiaj mnie dalej, natychmiast. Uwielbiam moją współlokatorkę, ale włączyła jakiś głupi program.
Zach: Co to za program?
Ja: Coś o chłopakach w przyczepach w parku i propanie.
Zach: Aha, no dobra. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
Ja: Ja nie spodziewałam się, że będę musiała oglądać coś takiego.
Zach: Czy chcesz zbudować…
Ja: BAŁWANA. TO NIE MUSI BYĆ BAŁWAN!
Zach: Nie. Za szybko nacisnąłem „wyślij”. Uspokój się.
Zach: JAK JUŻ PISAŁEM… wolałabyś zbudować mały domek na drzewie czy wielki dom?
Ja: Jesteś diabłem? Czy masz rogi, kopyta i diaboliczne minionki?
Zach: Co znowu zrobiłem?
Ja: 1. Mam akrofobię, czyli lęk wysokości. 2. Mam klaustrofobię. 3. CZY JESTEŚ DIABŁEM?!
Zach: *umiera ze śmiechu*
Zach: Jakim cudem trafiłem w dwie twoje fobie jednocześnie?
Ja: Po prostu jesteś wcieleniem zła.
Zach: Nawet nie jest mi przykro. *umiera znowu*
Zach: Strategia odwrócenia uwagi: jakie płatki śniadaniowe lubisz najbardziej?
Ja: Cap’n Crunch. Pychota. A ty?
Zach: Lucky charms. Bo są takie, jak ja, czyli magicznie pyszne.
Ja: *wielkie oczy*
Zach: Dobra, dobra. Cinnamon Toast Crunch. Chciałem tylko użyć tego tandetnego tekstu.
Ja: Udało ci się chociaż zrobić to z powagą na twarzy?
Zach: A skąd.
Zach: Okej, wymień jedno miejsce, do którego chciałabyś pojechać.
Ja: Proste. Alaska.
Zach: Miłośniczka mrozów?
Ja: Powiedzmy. Chociaż właściwie raczej jesienna dziewczyna. Mam lekką obsesję na punkcie Halloween.
Zach: Nie.
Ja: Tak?
Zach: To moje ulubione święto. Pieprzyć urodziny, Boże Narodzenie i prezenty. Chcę Halloween. Chcę grozy i cukierków, najlepiej codziennie.
Ja: To przeznaczenie.
Ja: Powiedz, że się przebierasz.
Zach: W zeszłym roku byłem Zieloną Strzałą. A ty?
Ja: Bellą. Od trzech lat.
Zach: Kiedy byłem młodszy, przebierałem się za czerwonego Rangera przez sześć lat z rzędu.
Ja: Ja byłam różowym przez cztery.
Zach: Czy to przeznaczenie?
Ja: Przekonamy się.
Zach: Powinnaś wiedzieć, że liczba moich dzisiejszych osiągnięć wynosi okrągłe zero. Nawet nie włożyłem spodni. Szczęśliwej środy!
Ja: Siedzisz w domu w samych majtkach?
Zach: Nie noszę „majtek”, dziękuję ci bardzo. Tylko męskie bokserki.
Ja: Z dziwacznymi nadrukami, prawda?
Zach: Skąd wiedziałaś?
Ja: Mam brata, pamiętasz? Pod jego schludnym nauczycielskim mundurkiem kryje się bielizna z bohaterami Marvela.
Zach: Marvela? Poważnie?
Ja: Nie jesteś fanem Marvela?
Zach: Jestem fanem X-Menów i Deadpoola. To by było na tyle.
Ja: Ech. Ryan Reynolds. Mogłabym pójść za nim wszędzie. Znaleźć się na nim albo pod nim. Cokolwiek będzie wolał.
Zach: Niegrzeczna, niegrzeczna Delia.
Ja: *wzruszenie ramion* Wlazłabym na niego jak Jack na łodygę fasoli.
Zach: Widziałaś jego inne filmy?
Ja: Nie obrażaj mnie, Zachary. Zachowujesz się po prostu niestosownie.
Zach: Który lubisz najbardziej?
Ja: Kelnerów. Jest obrzydliwie perfekcyjny. A ty?
Zach: Będziesz się ze mnie nabijać.
Ja: W życiu!
Ja: Nie umiem kłamać nawet w SMS-ach. Pewnie, że tak.
Zach: WIDZISZ?!
Ja: Mów, ty wielki dzieciaku.
Zach: Dobrze…
Zach: Narzeczony mimo woli.
Ja: NIE. NIE WIERZĘ. Ten z Sandrą Bullock? I szaloną Betty White?
Zach: Tak.
Ja: Komedia romantyczna, prawda? Chcę się tylko upewnić, zanim uwzględnię to w twojej punktacji.
Zach: TAK, CHOLERA.
Ja: Nie śmieję się.
Zach: Śmiejesz się i dlatego właśnie nie chciałem ci mówić.
Ja: Jestem naprawdę pod wrażeniem. Większość facetów na twoim miejscu wyszukałaby w Internecie jakiś jego film dla twardzieli, żeby twierdzić, że to ich ulubiony.
Ja: Właśnie zdobyłeś u mnie sporo punktów.
Ja: Hej, Zach?
Zach: Tak?
Ja: Ciągle się śmieję.
Zach: Cieszę się, że jednak udało mi się dzisiaj coś osiągnąć, chociaż nie miałem akurat zamiaru doprowadzać cię do śmiechu.
Ja: Poważnie, przydałeś mi się. Miałam dziś koszmarnego, nieuprzejmego klienta, który złożył na mnie skargę do kierownika, więc miło było poprawić sobie humor na wieczór.
Zach: Jesteś w pracy o tej porze?
Ja: Tak, ale tylko dlatego, że zastępuję dziś kogoś. Zwykle nie pracuję do późna w ciągu tygodnia.
Zach: Ja pracuję codziennie od ósmej do piątej po południu, z wyjątkiem weekendów. Musiałem narzucić sobie taki ścisły harmonogram, kiedy okazało się, że pracuję około 100 tygodniowo, a moje życie towarzyskie umarło. Nie żebym teraz miał życie towarzyskie, ale przynajmniej trzymam się zasad.
Ja: Możemy zostać parą przegrywów bez życia towarzyskiego! *piąteczka*
Zach: JUHU!
Ja: Taa, cokolwiek to znaczy. Muszę lecieć. Czas na sprzątanko!
Zach: Żegnaj zatem, gorliwa gosposiu.
Ja: Bardzo błyskotliwe.
– Proszę, Delia, chodźmy. Jeden drink i wracamy do domu.
– Mamy alkohol w domu. Nie musimy nigdzie chodzić i przepłacać za drinki.
Zoe prycha, kładąc dłoń na biodrze.
– Unikasz rozrywek od trzech tygodni. Musisz się wreszcie gdzieś ruszyć, chociaż na jednego. Proszę, zaczynam się o ciebie martwić.
– Nie masz powodu, Zoe. Nic mi nie jest. Mam tu wystarczająco dużo do roboty.
– Uporządkowałaś ciuchy w mojej szafie… dwa razy, i poprzekładałaś wszystko w lodówce, bo byłaś zdania, że postawiłam groszek w złym miejscu. Musisz wreszcie wyjść, zamiast w kółko robić te swoje porządki. W końcu nie będę w stanie znaleźć ani jednej rzeczy w tym mieszkaniu.
– Chyba trochę przesadzasz – mruczę. Zoe nie spuszcza ze mnie nieustępliwego spojrzenia, więc przewracam oczami i zwlekam się z łóżka. – Dobra. Jeden drink i spadamy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki