Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Prezent, którego sobie nie odmówisz. Historie, których nie zapomnisz.
Tej zimy na pewno nie zmarzniesz! Dziesięć wyjątkowych polskich autorek zadbało o to, żeby temperatura w twojej biblioteczce była odpowiednio wysoka. W tym roku możesz przygotować nie tylko listę swoich wymarzonych prezentów, ale i najskrytszych pragnień. Komu ją wyślesz?
Już dziś spraw sobie prezent i zajrzyj do najgorętszych świątecznych opowiadań zebranych w antologii „Lista niegrzecznych prezentów”. Gorące romanse, wielkie miłości, namiętności, którym nie sposób się oprzeć – to wszystko czeka na ciebie w tym wyjątkowym zbiorze. W tym roku grudniowa gorączka może przybrać zupełnie nowe oblicze!
A ty? Czego sobie życzysz w te święta?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 381
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ludka Skrzydlewska
Jak ja nienawidzę świąt.
To miał być mój rok. Miałam wreszcie przyjechać do domu na Wigilię z porządnym facetem, z poukładanym życiem, szczęśliwa i pewna siebie, żeby rodzicom nie dać powodów do zmartwień, a mojej siostrze do drwin. Tymczasem wszystko się posypało. Jak zwykle.
W rezultacie jadę właśnie moją wysłużoną micrą śliską, pełną roztapiającego się śniegu drogą przez ciemność, w stroju seksownego elfa i z torbą podróżną oraz ciuchami na tylnym siedzeniu, z kompletnie zniszczonym od łez makijażem, a na głośnomówiącym mam domagającą się wyjaśnień Patrycję, moją przyjaciółkę.
– Myślałam, że już go sobie darowałaś – mówi, podczas gdy ja staram się otrzeć resztki łez. – Minęły trzy miesiące, Pola.
– Mam gdzieś tego obślizgłego gada – jęczę ze złością. – Nie jest wart nawet jednej mojej myśli!
– No właśnie. – Po tonie Patrycji domyślam się, że ma dokładnie takie samo zdanie na ten temat. – Więc w czym problem?
– Jak się rozstaliśmy, byłam zła, ale się z tym pogodziłam – chlipię. – Nawet jakoś przełknęłam to, że pracujemy w jednym dziale. Ale teraz on przyszedł na wigilię firmową z inną laską!
Przez chwilę moja przyjaciółka nie odpowiada.
– No i co z tego? – pyta w końcu ostrożnie. – Zrozumiałaś, że chcesz go odzyskać, czy jak?
– Nie! To dupek! – prycham. – Przyszedł z Karoliną, tą z działu prawnego. Stałam przy barze w tym cholernym stroju cholernego seksownego elfa, a ona stanęła tuż obok, błysnęła pierścionkiem zaręczynowym na palcu i oświadczyła barmanowi, że musi dostać drinka bezalkoholowego, bo jeszcze przez jakieś sześć miesięcy nie będzie mogła pić!
Wciskam gwałtownie hamulec, gdy na zakręcie moim samochodem nieco zarzuca. Chyba muszę być bardziej ostrożna na drodze, zwłaszcza w taką pogodę.
– Moment – odzywa się powoli Patrycja. – Chcesz mi powiedzieć, że on nie dość, że się z nią zaręczył, to jeszcze będą mieli dziecko?
– Tak, będą mieli dziecko! – krzyczę. – I wiesz co? Ona zaszła w cholerną ciążę, kiedy jeszcze byliśmy razem! Ten dupek mnie zdradzał, a potem rzucił, twierdząc, że nie jest gotowy na poważne zobowiązanie, chociaż w międzyczasie zapłodnił swoją drugą laskę! Gdzie ja, kurwa, właściwie jestem?!
Dookoła jest ciemno, pada śnieg z deszczem, pogoda jest beznadziejna i chyba się zgubiłam. Nie mam pojęcia, gdzie się znajduję i dokąd powinnam jechać. Na razie droga oferuje jedynie kierunek przed siebie, ale na najbliższym rozjeździe będę mieć problem.
– A co dokładnie teraz robisz, kochanie? – pyta ostrożnie moja przyjaciółka.
Z frustracji mam ochotę wyć.
– Jadę do rodziców na Wigilię – oznajmiam. – Uciekłam z tej imprezy, gdy tylko się dowiedziałam, spakowałam parę rzeczy i wsiadłam do samochodu. Byłam tak roztrzęsiona, że nawet się nie przebrałam!
– Może byłoby lepiej, gdybyś zjechała gdzieś i dała sobie chwilę na ochłonięcie – radzi mi rozsądnie. – I skąd ten strój seksownego elfa?
– Dziewczyny uznały, że będzie zabawnie, jak mnie wkręcą, że takie stroje obowiązują w tym roku – cedzę. – Natalia mi go kupiła, twierdząc, że sama ma bardzo podobny. Skręcały się ze śmiechu, jak weszłam na imprezę! Chciałam stamtąd pryskać, jak tylko zobaczyłam Karolinę.
Przyspieszam nieco, widząc przed sobą długi odcinek prostej drogi. Jest niemalże pusta, tylko w oddali migają mi światła jakiegoś nadjeżdżającego z naprzeciwka samochodu. Po obu stronach szosy stoją rzadko rozsiane domy. Nadal nie mam pojęcia, gdzie jestem.
– No nie dziwię się – zauważa Patrycja. – Słuchaj, Pola, nie powinnaś w takim stanie prowadzić. Zatrzymaj się gdzieś i odpocznij. Nie chcę, żebyś zrobiła sobie jakąś krzywdę.
– Nic mi nie będzie – zapewniam ją. – Prędzej zrobię krzywdę temu padalcowi! Kończę jutro trzydzieści lat. Rozumiesz to? TRZYDZIEŚCI LAT! Wystarczająco chujowe jest słuchanie co roku biadolenia mamy, że nadal nie mam nikogo na stałe, zwłaszcza że moje urodziny zbiegają się z Wigilią. Jak mam to przeżyć i równocześnie nie myśleć o tym, że pracuję z palantem, którego miałam w te święta przedstawić rodzicom, a który tymczasem zapłodnił koleżankę z innego działu?!
Nagle jakiś cień przebiega przez jezdnię. W skulonym kształcie rozpoznaję kudłatego psa, a że wolę sama się zabić, niż przejechać zwierzaka, robię coś naprawdę głupiego. Wciskam hamulec do oporu, skręcam kierownicę i drę się, kiedy nagle wpadam w poślizg.
Pies ucieka z drogi, ale nie mogę się tym przejmować, bo walczę o odzyskanie kontroli nad autem. Wszystko trwa raptem kilka sekund. Próbuję wrócić na swój pas, szarpię kierownicą, ale samochód mnie nie słucha, a w następnej chwili oślepiają mnie światła nadjeżdżającego z naprzeciwka pojazdu i nagle czuję mocne uderzenie.
Krzyczę, gdy ogłusza mnie jęk rozdzieranego metalu. Moja poduszka powietrzna eksploduje i moment później nastaje złowieszcza cisza.
Samochód staje w miejscu, ale z początku nie mogę się ruszyć, bo zbyt mocno cała się trzęsę. Wycieraczki nadal pracują, zgarniając z szyb śnieg, ale silnik zgasł. Chyba w coś wjechałam.
Co ja bredzę? Oczywiście, że w coś wjechałam!
Zanim zdążę jakoś zareagować, otwierają się drzwi po mojej stronie, a do środka zagląda jakiś facet.
– Nic się pani nie stało?
Mrugam, próbując wziąć się w garść. „To nic takiego, Pola” – myślę z przekąsem – „po prostu właśnie przeżyłaś swój pierwszy w życiu wypadek samochodowy. Masz prawie trzydzieści lat, to najwyższa pora!”
Skupiam się na tym niskim, lekko zachrypniętym głosie, ale kiedy zerkam na mężczyznę uważniej, robi mi się słabo. To policjant. W mundurze. Wygląda zajebiście i wcale nie wyłącznie dlatego, że mam słabość do facetów w mundurach – jest wysoki i barczysty, ma przyjemnie męską, surową twarz o ostrych rysach. Ciemnoniebieskie oczy wpatrują się we mnie badawczo.
– Chyba nie – odpieram z oszołomieniem.
Facet chwyta mnie za ramię i wyciąga z samochodu. Tracę równowagę i lecę prosto na niego, zatrzymując się dopiero na jego twardej klatce piersiowej.
Wtedy zauważam, w co właściwie wjechałam.
Jedno auto nadjeżdżające z naprzeciwka i oczywiście musiałam się wrąbać właśnie w nie. W dodatku to cholerny radiowóz!
Oczywiście. Takie już moje szczęście.
Ta dziewczyna ma na sobie pieprzony kostium elfa.
Poważnie. Ma tak krótką spódniczkę, że gdyby się pochyliła, pewnie zobaczyłbym jej tyłek. I dekolt tak duży, że cycki prawie jej się z niego wylewają. Swoją drogą, są zajebiste. Chociaż i tak moją uwagę przyciąga bardziej jej twarz: byłaby bardzo ładna, gdyby nie rozmazany pod oczami i na policzkach tusz do rzęs. Wygląda jak pieprzony Eric Draven.
Eric Draven w kostiumie zdzirowatego elfa.
Eric Draven w kostiumie zdzirowatego elfa, który właśnie rąbnął samochodem w mój radiowóz.
– O mój Boże! – piszczy dziewczyna, szarpiąc się w moich ramionach. Instynktownie przytrzymuję ją mocniej. – Wjechałam w cholerny radiowóz! Przepraszam, panie władzo!
Marszczę brwi. Powinienem wezwać karetkę? Może uderzyła się w głowę i dostała wstrząśnienia mózgu?
– Na pewno wszystko w porządku? – pytam i zastygam, gdy czuję, jak jej dłonie przesuwają się po mojej klatce piersiowej. – Wydaje mi się, że…
W tej samej chwili dziewczyna zaczyna się histerycznie śmiać, opierając głowę o mój mostek. Odruchowo chwytam ją za ramiona, bo chwieje się, a jej rozczochrane blond włosy atakują moją twarz. Jest ode mnie niższa o dobrą głowę, ale mam trudności z utrzymaniem jej w pionie.
Czy ona jest pijana?
– Jasne, że takie mam cholerne szczęście – mamrocze. – Jeden samochód na drodze i musiałam trafić akurat w niego. I w dodatku to radiowóz!
Muszę wziąć się w garść, bo ona najwyraźniej nie zamierza. Może po prostu jest w szoku po kolizji.
– Proszę się opanować i opowiedzieć mi, co się stało – rozkazuję stanowczo. – Straciła pani kontrolę nad pojazdem?
Znowu parska śmiechem.
– No raczej! – krzyczy, po czym wreszcie się ode mnie odrywa i cofa o krok. Kiedy patrzy mi w oczy, stwierdzam, że jej są bardzo ładne, w bursztynowym kolorze, ocienione długimi ciemnymi rzęsami. – Pies wypadł mi na drogę i próbowałam go ominąć.
– Pies?
Dziewczyna niecierpliwie wzdycha, po czym wyrywa mi się i obchodzi rozbity samochód. Idę za nią, bo cały czas mam wrażenie, że coś jest z nią nie tak, ale wtedy z wnętrza micry dobiega mnie czyjś głos. Zaglądam do środka i stwierdzam, że w komórce unieruchomionej w zestawie głośnomówiącym trwa połączenie. Bez namysłu chwytam telefon.
– Pola, jesteś tam?! – drze się histerycznie jakaś kobieta. – Pola! Odezwij się!
– Dobry wieczór – mówię, na co ona natychmiast milknie. – Zdarzył się mały wypadek.
– O Jezu! Nic jej się nie stało?! – pyta gorączkowo moja rozmówczyni. – Mówiłam jej, żeby poczekała z jazdą. Była zdenerwowana i nie powinna prowadzić!
Zdenerwowana? Może stąd ten makijaż pandy. Pewnie dziewczyna płakała i dlatego straciła kontrolę nad samochodem.
Ruszam za nią, żeby zobaczyć, jak staje na środku pustej drogi i zaczyna wołać psa. Pochyla się przy tym, więc czym prędzej odwracam wzrok, żeby nie gapić się na jej tyłek. Jest drobna i zgrabna, i chyba ma jakieś problemy psychiczne. Kiepskie połączenie.
Zawsze mam pecha do takich kobiet, ale nigdy wcześniej żadna z nich nie wpadła do mojego życia, taranując radiowóz, którym jeżdżę.
– Pomoże mi pan?! – drze się, więc czym prędzej kończę rozmowę z jej znajomą, zapewniwszy ją uprzednio, że jej koleżance nic nie jest, po czym podchodzę bliżej. – Musimy go złapać!
Dopiero po chwili dostrzegam, co pokazuje. W zaroślach przy drodze siedzi pies – kudłaty kundel przygląda się nam bez lęku, ale z odrobiną nieufności.
– Niech go pani zostawi, na pewno jest tutejszy…
– Wygląda na porzuconego – protestuje stanowczo. – Nie ma obroży i jest wychudzony. Zresztą… dobra, sama sobie poradzę.
Dopiero wtedy zauważam, że kobieta ma na nogach szpilki. Serio. Na dworze jest jakieś zero stopni, a ta paraduje w takim stroju? Nie ma nawet kurtki! Przecież się rozchoruje, na litość boską!
Wzdycham. Narobiła mi kłopotów. Wjechała w radiowóz i zachowuje się jak idiotka. Ale mimo to ruszam do niej, zdejmuję kurtkę i zarzucam jej na ramiona, chociaż teraz to ja zostaję w samym mundurze.
Spogląda na mnie zdziwiona.
– Dziękuję – bąka, ale zaraz potem niszczy tę chwilę, ruszając po tego cholernego psa.
Przez sekundę patrzę na to z niedowierzaniem. Znajdujemy się na środku pustej, ciemnej drogi, nasze samochody stoją roztrzaskane na pasie, a ta wariatka paraduje w świątecznym stroju striptizerki, próbując schwytać jakiegoś zabłąkanego czworonoga. Już dawno nie przydarzyło mi się coś tak abstrakcyjnego, w dodatku dwudziestego trzeciego grudnia.
W końcu mnie odblokowuje i poruszam się, żeby jej pomóc. Wspólnie wyciągamy zwierzaka z zarośli – daje mi się nawet wziąć na ręce. Śmierdzi i się trzęsie.
– I co teraz? – pytam krytycznie.
Dziewczyna robi strapioną minę. Zerka na swój samochód, który raczej nie nadaje się do dalszej jazdy. Mój radiowóz ma jedynie stłuczony bok i roztrzaskany reflektor, przy odrobinie szczęścia go uruchomię, ale ten jej gruchot praktycznie nie ma przodu. Dobrze, że nic jej się nie stało, bo auto wygląda tak, jakby strefa zgniotu kończyła mu się gdzieś w okolicach kolan kierowcy.
– Wezwę ubera? – proponuje słabo.
Naiwniaczka. W dodatku miastowa, sądząc po tym, co mówi, a także po rejestracji jej samochodu. Krakowska.
– Spowodowała pani kolizję drogową. – Staram się przyjąć surowy policyjny ton, ale wiercący się w moich ramionach pies trochę mi w tym przeszkadza. – Musimy najpierw to załatwić. Spisać protokół… Gdzie właściwie pani jedzie?
– Do Brennej.
Ta kobieta chyba zwariowała.
– Powinna była pani zjechać na inną drogę jeszcze w Skoczowie – tłumaczę, siląc się na spokój. – Jest pani jakieś dwadzieścia kilometrów poza trasą.
Robi taką minę, jakby zaraz miała się znowu rozpłakać. Jezu, czy ze wszystkich samochodów na drogach ona musiała wjechać akurat w mój?
– No po prostu w to nie wierzę! – krzyczy po chwili. – Czy można mieć jeszcze większego cholernego pecha?!
– Gdyby nie jechała pani wieczorem, bez nawigacji, histeryzując, płacząc i rozmawiając przez telefon, na pewno nie zgubiłaby pani drogi – pouczam ją.
To błąd.
Dziewczyna mruży oczy i rusza w moją stronę, niemalże na mnie szarżując. Wow, ma naprawdę fajne nogi. Te myśli wylatują mi z głowy, gdy tylko staje tuż przy mnie, zadziera podbródek i dźga mnie palcem w tors.
– Miałam swoje powody – prycha. – Które nie są pana sprawą!
– Nie wątpię – odpieram z przekąsem. – Czy któryś z nich obejmował kiepską pensję striptizerki jadącej na pokaz na świątecznym przyjęciu kawalerskim?
W jej oczach zapalają się niebezpieczne ogniki. W tej chwili naprawdę wygląda na niepoczytalną, ale i tak jest w niej coś gorącego. Mam ochotę prowokować ją dalej, chociaż nie wiem, jak to się skończy.
– Nie jestem striptizerką! – piszczy. – I nie zamierzam… Gdzie my właściwie jesteśmy?!
Uśmiecham się krzywo.
– W Ustroniu – informuję ją uprzejmie, po czym wyciągam do niej rękę, przytrzymując psa ramieniem. – A ja nazywam się Krzysztof Lange. Sierżant sztabowy Krzysztof Lange.
Niepewnie ujmuje moją dłoń. Ma zaskakująco silny uścisk jak na kogoś, kto wygląda tak filigranowo.
– Apolonia Skalska – mamrocze.
Super.
Powoli robimy jakieś postępy.
Zachowuję się jak wariatka.
Nic dziwnego, że ten facet patrzy na mnie, jakby coś było ze mną nie tak. Sama dałabym sobie po głowie, gdybym miała więcej samokrytyki.
Takie już moje szczęście, że gdy spotykam przystojnego policjanta, w dodatku z pieskiem na rękach, to sama muszę wyglądać jak siedem nieszczęść i robić z siebie widowisko. Mam to chyba w genach. Aż dziwne, że ten facet jeszcze nie zakuł mnie w kajdanki – choć w niektórych sytuacjach byłoby to ciekawym doświadczeniem.
„Stop. Pola, co ty bredzisz?!”
– No dobrze, więc skoro prezentację mamy już za sobą – mówi tymczasem policjant, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem, po którym nie widać, czy mój wygląd w ogóle go rusza – to może mogłaby pani teraz powiedzieć, co się stało. Zjechała pani z drogi, bo…?
– Bo nie chciałam przejechać pieska – dopowiadam, wskazując na kundelka w jego ramionach. – Wpadłam w poślizg, straciłam kontrolę nad samochodem i udało mi się trafić w jedyne inne przejeżdżające akurat auto.
Mężczyzna mruży oczy.
– Piła pani coś?
– Jezu, co za głupie pytanie! – fukam. – Byłam dzisiaj na firmowej wigilii i miałam mnóstwo okazji, ale nie, nie mam w zwyczaju pić, gdy wiem, że będę później siadać za kółko! Staram się nie stwarzać zagrożenia na drogach częściej, niż to konieczne.
Jeden z kącików jego ust wędruje do góry. Jakimś cudem ten krzywy uśmiech sprawia, że facet wydaje mi się jeszcze bardziej atrakcyjny.
– Coś poszło nie tak na tej wigilii, prawda?
– O mój Boże, czy mógłby mi pan już wypisać mandat i pozwolić jechać w swoją stronę?! – krzyczę, nadal wyprowadzona z równowagi. – Ten dzień był koszmarny i nie wierzę, że kończy się w ten sposób.
Jakimś cudem mam jednak wrażenie, że do jego końca jeszcze daleko.
– Chyba pani nie myśli, że mandat wystarczy. – Facet kręci głową. – Spiszemy protokół, a pani załatwi naprawy ze swojego ubezpieczenia.
Prycham z oburzeniem.
– Przecież to służbowy samochód! Radiowóz! Nawet nie będzie pan płacił za jego naprawy!
– Nie, bo pani będzie.
Z wściekłością zaciskam dłonie w pięści i ruszam do swojego auta.
– Następnym razem rozjadę zwierzaka i nie będzie kłopotu.
Natychmiast żałuję tych słów, bo doskonale wiem, że nigdy bym tego nie zrobiła. Gadam głupoty, bo jestem wykończona i zdenerwowana, a ten spokojny facet obok mnie tylko mi przypomina, jaką idiotkę z siebie robię.
Zaglądam do micry, ale nigdzie nie widzę mojej komórki. Pochylam się nad fotelem kierowcy, żeby jej poszukać, a wtedy słyszę za sobą znaczące chrząknięcie.
Krzysztof podaje mi mój telefon razem z psem. Odruchowo przyjmuję wszystko, zaskoczona, skąd wziął moją komórkę. On jednak już obchodzi moje auto, przyglądając mu się krytycznie.
– Nie pojedzie tym pani dalej – wyrokuje w końcu. – Czeka panią nocleg w Ustroniu. Radiowóz ucierpiał mniej, spróbuję odpalić i gdzieś panią podwiozę. Proszę się… spakować.
Och, już z pewnością zauważył, że połowa rzeczy wala mi się po tylnym siedzeniu. Psiak porusza się niespokojnie w moich ramionach i piszczy, a ja nie wiem, co robić. Przytulam go odruchowo.
Czuję się żałośnie. Zrobiłam aferę z powodu jakiegoś palanta, na którym nawet mi nie zależy, włożyłam na siebie ten idiotyczny kostium, bo nie potrafiłam powiedzieć „nie” koleżankom z pracy, a denerwuję się przede wszystkim spotkaniem z rodziną i ich nieuchronnymi pytaniami o moje życie prywatne. Jestem kompletnym bałaganem.
A on to wszystko zobaczył i nie uciekł z krzykiem tylko dlatego, że wiszę mu kasę za naprawę radiowozu.
Udaje mi się jakoś jedną ręką pozgarniać większość moich rzeczy do torby, drugą podtrzymując cały czas psiaka. W tym czasie Krzysztof odpala swój samochód, który nawet rusza z miejsca. Z moim nie mamy tyle szczęścia, więc zostawiamy go na poboczu. W końcu trafiam na siedzenie pasażera w radiowozie.
– Wow – komentuję, rozglądając się dookoła. – Nigdy wcześniej nie siedziałam w gliniarskim aucie.
Mężczyzna na fotelu kierowcy parska śmiechem. Potem kręci z niedowierzaniem głową.
– Jakim cudem nie jestem na ciebie wściekły? – wzdycha. – Powinienem być.
– Trudno być wściekłym na kogoś, kto sam jest swoim największym wrogiem – odpowiadam, zanim zdążę się ugryźć w język.
Krzysztof ponownie się śmieje, po czym ruszamy z miejsca. Zostawiam psa na tylnym siedzeniu radiowozu i próbuję jakoś doprowadzić do porządku swój wygląd.
O cholera! Cycek prawie mi wyszedł na wierzch. Zabiję dziewczyny za ten kostium!
– Więc? O co chodzi z tym? – Krzysztof macha ręką w moją stronę. – Przegrałaś jakiś zakład?
Chciałabym.
– Nie, po prostu jestem idiotką – odpieram cierpko.
– Jakoś w to wątpię. – Posyła mi znowu ten krzywy uśmiech. – No dalej, możesz mi się wyżalić. Jestem tylko jakimś przypadkowym kolesiem, który nie będzie cię oceniał. Strzelaj, elfie.
Jeszcze raz mnie tak nazwie, a mu przywalę.
Sama nie wiem, dlaczego i jak to się dzieje, ale wylewa się ze mnie wszystko. Opowiadam mu o moim skurwiałym byłym, który zapłodnił koleżankę z naszej wspólnej pracy, jeszcze będąc ze mną, o nieszczęsnym kostiumie seksownego elfa i rodzinnej wigilii, na którą próbowałam dojechać, a nawet o moich jutrzejszych urodzinach. Krzysztof przez całą moją opowieść nie przerywa mi ani słowem.
– Z jednym się nie zgodzę – wyrokuje na koniec. – To zdecydowanie nie jest seksowny elf. To zdzirowaty elf.
Prycham z oburzeniem.
– No wiesz co…!
– Laska, nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile samozaparcia mnie kosztuje, żeby się na ciebie nie gapić w tym stroju – mówi z rozbawieniem. – Studzi mnie jedynie twoja twarz.
Że co, że niby jestem brzydka?!
Z niepokojem opuszczam blendę przeciwsłoneczną, żeby się przejrzeć w lusterku po jej wewnętrznej stronie. Wydaję okrzyk przerażenia, kiedy widzę swoją twarz. Nic dziwnego, że „studzi” Krzysztofa. Wiedziałam, że makijaż mi spłynął, ale nie sądziłam, że aż tak!
– Boże – jęczę z niedowierzaniem. – Oczywiście, że to musi spotykać właśnie mnie.
– Nie ma sensu się nad sobą użalać – odpowiada stanowczo Krzysztof. – Facet jest palantem, który nie zasługuje na taką dziewczynę, skoro nawet nie potrafił być wierny. A ty nie musisz się przejmować, co powiedzą twoi rodzice… Chociaż jeśli się przejmujesz, to stanowczo nie powinnaś do nich jechać w takim stroju.
Parskam nerwowym śmiechem.
– Zamierzałam przebrać się gdzieś po drodze – przyznaję. – I wiesz co, łatwo powiedzieć, żeby się nie przejmować, ale kiedy twoi najbliżsi oceniają cię od dziecka i porównują z tą idealną drugą córką, która w wieku dwudziestu ośmiu lat ma męża, dwójkę dzieci i stabilną pracę, to… no, trochę się odechciewa.
Przez chwilę w radiowozie panuje cisza. Dojeżdżamy powoli do centrum miasta.
Krzysztof zatrzymuje się na moment pod komendą policji. Na zewnątrz akurat wychodzi dwóch mundurowych, którzy na widok uszkodzonego radiowozu gwiżdżą i ze śmiechem podchodzą bliżej.
– Wjebałeś się w coś, Lange? – pyta jeden z nich. – Gdzie masz Młodego?
– Młody musiał się czymś zająć, więc kończyłem sam, nie wspominajcie o tym Staremu – odpiera mój towarzysz. – Jutro zdam radiowóz, i tak na razie do niczego się nie przyda. Załatwię to.
Dopiero wtedy ciekawski wzrok jego znajomych pada na mnie.
– Co to, zgarnąłeś przy drodze kociaka? – odzywa się jeden z mężczyzn z paskudnym uśmiechem. – Od kiedy to zadajesz się z dziwkami?
– Odpieprzcie się – odpowiada Krzysztof ostro.
Ale w tej samej chwili ja mówię:
– Nazwij mnie tak jeszcze raz, typie, a zobaczysz, co to znaczy mieć szpilkę w dupie. Dziesięciocentymetrową szpilkę.
Baranieją na moment, a potem parskają śmiechem. Ja nie widzę w tym nic śmiesznego, ale oni bawią się w najlepsze. W końcu jeden z nich nieco poważnieje i znowu spogląda na Krzysztofa.
– Dobra, widzę, że jesteś zajęty, Lange – mówi do niego znacząco. – Wyjątkowo daruję ci do jutra. Ale bądź chwilę przed swoją zmianą.
Mój towarzysz coś odmrukuje potakująco, po czym ruszamy w dalszą drogę. Jeszcze przez chwilę trzęsę się ze złości, ale nie chce mi się prosić go nawet o postój, żebym mogła się przebrać. Kompletnie nie mam sił. To był wykańczający dzień.
Przymykam na chwilę oczy, a kiedy ponownie je otwieram, samochód właśnie staje na podjeździe pod jakimś domem. Nerwowo rozglądam się dookoła.
Jest ciemno, więc niewiele widzę, w dodatku ciągle pada śnieg z deszczem, ale dostrzegam wąską drogę prowadzącą do domów po obu jej stronach. Zabudowa jest dosyć ciasna i w większości nie najmłodsza, a dom, przed którym się znajdujemy, to otynkowany parterowy klocek ogrodzony płotem i ocieniony licznymi drzewami. Nie należy do najpiękniejszych, ale działka wygląda uroczo.
Myślałam, że Krzysztof wyrzuci mnie przy jakimś pensjonacie, ale na to nie wygląda.
– Gdzie jesteśmy?
– W moim domu – odpiera ku mojemu zdumieniu, po czym wysiada.
Dziewczyna dosyć długo się namyśla.
Wiem, że to ryzykowne zabierać ją do siebie, ale nie mam czasu ani ochoty wozić ją po pensjonatach i po nocy szukać dla niej miejsca. Radiowóz ma stłuczony reflektor, w ogóle nie powinienem się nim poruszać. Nie widziałem innej opcji.
A teraz ona wygląda tak, jakby chciała mnie zamordować.
Wciąż pamiętam tę groźbę ze szpilką w roli głównej i na samą myśl o tym przechodzą mnie ciarki. Ta kobieta wygląda tak, jakby była w stanie ją spełnić, a ja wolałbym nie być tym, który na tyle jej podpadnie.
Otwieram jej w końcu drzwi, ale chyba nie o to chodzi, bo nawet wtedy Pola wysiada dopiero po chwili. Zgarniam z tylnego siedzenia jej torbę podróżną i tego cholernego psa.
– Nie pójdę do twojego domu! Zawieź mnie do hotelu.
Zatrzymuję się w pół kroku i patrzę na nią. Wygląda dosyć niepewnie, więc tłumię irytację. Ona pewnie po prostu się boi.
– Jest późno i nie będziemy teraz szukać dla ciebie miejsca w pensjonacie – odpowiadam łagodnie. – Posłuchaj, nie musisz u mnie nocować, ale myślę, że w głębi duszy mi ufasz. Gdyby tak nie było, nie opowiedziałabyś mi o swoich problemach, prawda?
Nadal patrzy na mnie z powątpiewaniem. Domyślam się dlaczego: mam na sobie mundur. To automatycznie zapewnia zaufanie społeczne, a to z kolei z pewnością niepokoi Polę. Łatwo kogoś oszukać, pełniąc taką funkcję jak moja.
– Zadzwoń do przyjaciółki, jeśli masz wątpliwości – dodaję. – Możesz jej nawet wysłać zdjęcie mojego dowodu osobistego. Poza tym chyba i tak powinnaś się z nią skontaktować, na pewno się niepokoi.
Jej telefon dzwonił kilkukrotnie, gdy łapaliśmy psa, czego ona chyba nie słyszała. Z pewnością jej bliscy się o nią martwią.
– Dobra – decyduje w końcu Pola, po czym mija mnie i rusza w stronę mojego domu. – Dzisiaj wydarzyło się już tyle złego, że chyba wyczerpałam limit.
Kręcę głową, myśląc równocześnie ze złością, że jej były facet jest gnojem. A poza tym w ogóle nie rozumiem, jak można patrzeć na jakąkolwiek inną kobietę, mając przed sobą Polę w stroju zdzirowatego elfa!
Otwieram drzwi i wpuszczam ją do środka, po czym stawiam psiaka na podłodze. Wygląda na nieco niespokojnego, ale z zaciekawieniem rozgląda się dookoła, podobnie jak moja towarzyszka. Robi mi się głupio, bo nie posprzątałem przed wyjściem i stan salonu pozostawia nieco do życzenia. Na stoliku do kawy piętrzą się książki, na kanapę rzuciłem ułożone w kostkę ubrania, a w aneksie kuchennym w zlewie wciąż leżą brudne naczynia. Pola jednak nie zwraca na to uwagi.
– O, Weir? – Bierze do ręki pierwszą z brzegu książkę ze stosu i przygląda się okładce. – Lubisz science fiction?
– I fantastykę, owszem. – Podchodzę bliżej i pokazuję jej kolejne tytuły. – Mam też Lema, Webera i Dukaja. Znasz je?
– Uwielbiam Weira i Lema – przyznaje, po czym z westchnieniem odkłada książkę i rozgląda się dookoła. – Przytulnie tu. Mieszkasz sam?
– Tak. – Biorę od niej moją kurtkę i cofam się do przedpokoju, żeby schować ją do szafy. Pola podąża za mną tak samo jak pies, który trzyma się mojej nogi. – Kiedyś mieszkali tu moi rodzice, teraz jestem sam.
– Och. – Wygląda na strapioną. – Nic im nie jest?
– Wszystko w porządku. Kiedy przeszli na emeryturę, przeprowadzili się nad morze. – Uśmiecham się do niej.
– I nie przyjeżdżają na święta?
– Wylatują na Kanary, jak co roku. – Wzruszam ramionami, na co ona robi smutną minę.
– Więc będziesz sam w Wigilię?
– Mam dyżur, nie słyszałaś? – Przypominam sobie i jej rozmowę z moimi kumplami z policji. – Zawsze je biorę w święta. Dzięki temu któryś ze znajomych, który ma rodzinę, będzie mógł je z nią spędzić.
Dziewczyna patrzy na mnie tak, jakby było jej mnie żal. A przecież to ona jedzie na święta do rodziny, która ją ocenia, wpędza w nerwicę i kompleksy. To ja już wolę być sam, choć moi rodzice są zupełnie inni i w życiu by się tak nie zachowali.
– To miłe z twojej strony – bąka. – Mogłabym skorzystać z toalety?
Co za głupie pytanie.
– Jasne. Drzwi naprzeciwko.
Zabiera swoją torbę, po czym ucieka do łazienki, a ja zostaję sam z psem. Ten siada na środku przedpokoju i przygląda mi się jasnobrązowymi oczami, a na moich panelach powoli zaczyna się pojawiać mokra plama. Wzdycham.
– Trzeba będzie cię umyć, co, kolego?
Kiedy Pola w końcu wychodzi z łazienki, jestem już wstępnie przygotowany.
Zdążyłem przebrać się z munduru w dresy i T-shirt, a także wyjąć z lodówki resztkę wczorajszej lasagne, która powinna wystarczyć dla nas obojga. Mam też wino, ale waham się, bo nie wiem, czy Pola nie uzna, że próbuję ją upić.
Zastygam tuż po tym, jak się do niej odwracam. Zmyła resztki makijażu, uczesała włosy i związała je w kucyk, a poza tym przebrała się w obcisłe szare legginsy i różowy podkoszulek spadający jej z jednego ramienia, spod którego prześwituje sportowy stanik. Podobała mi się w kostiumie zdzirowatego elfa, ale teraz wygląda dużo bardziej swojsko i uroczo.
Jest naprawdę ładna. Nie dałbym jej tej trzydziestki, którą podobno jutro kończy. Ma jasną cerę z odrobiną piegów, wystające kości policzkowe i zadarty nos, który dodaje jej twarzy charakteru. Bursztynowe oczy wpatrują się we mnie z ciekawością.
– Bez munduru też nieźle wyglądasz – odzywa się.
Parskam śmiechem, a ona się rumieni.
– Miałem o tobie powiedzieć to samo – odpieram. – Chociaż strój zdzirowatego elfa trudno nazwać mundurem.
– To był seksowny elf! – Tupie, a w jej oczach zapalają się pełne rozbawienia błyski.
– Jak tam chcesz, seksowny elfie – prycham wyłącznie po to, żeby ją wkurzyć. – Jesteś głodna?
Kiwa z entuzjazmem głową i podchodzi bliżej. Jest boso – paznokcie u stóp ma pomalowane na różowy kolor pasujący do jej bluzki. Jezu, ta dziewczyna jest niemożliwa. Jakim cudem wciąż jest sama?
– Jak wilk! Jeśli powiesz, że mnie nakarmisz, to ostrzegam, mogę się w tobie zakochać. – Robi zachwyconą minę, na co znowu parskam śmiechem.
– Nakarmię cię – odpowiadam poważnie. – A potem wykąpiemy naszego małego kolegę.
Pies leży spokojnie na podłodze przy kanapie w salonie. Pola rozpromienia się, patrząc na niego.
– Super! Widzę, że się zadomowił. Dla niego też coś masz?
Wzdycham. Może znajdzie się jakaś kiełbasa, za którą nie będę tęsknił.
– Mam – potwierdzam. – Ale wiesz, że musisz go ze sobą zabrać, gdy pojedziesz do rodziców? Ja nie mogę go zatrzymać.
Pola podchodzi bliżej i opiera się o wyspę w mojej kuchni, zamyślając się.
– Bo dużo pracujesz i nie chcesz zostawiać go samego?
– Nie do końca. – Uśmiecham się smutno. – Do niedawna miałem psa. Był ze mną od lat, to był taki uroczy posokowiec. Nazywał się Major, odszedł parę miesięcy temu. Nie jestem jeszcze psychicznie gotowy na kolejnego zwierzaka.
Dziewczyna kiwa głową i robi smutną minę. Wygląda na kogoś, kto doskonale mnie rozumie.
– Zabiorę go – obiecuje. – W końcu to ja się uparłam, żeby go wyciągnąć z tych krzaków. Masz jakiś alkohol?
Sposób, w jaki ona zmienia temat, trochę mnie oszałamia. Przytakuję.
– Na co masz ochotę? Mam wino, whiskey, pewnie znajdzie się jakieś piwo.
– Czerwone? Może zrobię nam grzane? Na dworze zimno i śnieg, będzie jak znalazł!
Nie jestem fanem grzanego wina, ale zgadzam się, bo wygląda na pełną entuzjazmu i nie chcę jej tego pozbawiać. To nawet nie kwestia smaku, bardziej faktu, że nie przepadam za niczym, co jest związane ze świętami. Chyba nic dziwnego, skoro od dawna spędzam je sam.
Przyglądam się, jak Pola zaczyna kręcić się po mojej kuchni. Podczas gdy ja podgrzewam lasagne, ona znajduje przyprawy, kubki i coś do podgrzania wina, po czym bierze się do pracy.
Dopiero po jakimś czasie spogląda w stronę salonu i marszczy brwi.
– Nie masz choinki?
Wzruszam ramionami. Po co mi właściwie choinka?
– Kurczę, wiesz, a ja jednak mimo wszystko lubię święta – stwierdza i chyba sama jest tym faktem zdziwiona. – To znaczy… wkurza mnie, że muszę jechać do rodziców i słuchać ich narzekania, ale lubię choinki, kolędy i grzane wino. Lubię nawet kupować bliskim prezenty, chociaż zazwyczaj sama dostaję te totalnie nietrafione. Powinnam być dzisiaj u rodziców… pomóc mamie z gotowaniem. Znowu uzna mnie za pasożyta.
– Znowu? – Podnoszę brew. – Nie wyglądasz mi na pasożyta. Na pewno napracowałaś się jako elf.
– Spadaj. – Śmieje się. – Napisałam im SMS-a, że dzisiaj nie przyjadę. Mama nawet nie zapytała dlaczego, tylko odpisała, że znowu będzie musiała wszystko robić sama.
– A twoja siostra? Też dojeżdża z daleka?
– Nie, mieszka w domu obok. – Pola miesza w garnku z winem i dosypuje jakichś przypraw. – Ale Malwina jest zajęta pracą i opieką nad dwójką maluchów. Nie ma czasu pomagać przy przygotowaniach do rodzinnej wigilii.
Czy ja słyszę w jej głosie sarkazm?
Tak, zdecydowanie go słyszę.
– To nie jest w porządku – odpieram łagodnie.
Pola macha lekceważąco ręką, po czym przelewa wino do dwóch kubków. Muszę przyznać, że pięknie pachnie, pomarańczą i goździkami. Skąd ona wzięła pomarańczę? Miałem tu gdzieś jakąś?
– Nieważne – mamrocze, po czym odwraca się do mnie z napojem. – Proszę, spróbuj!
Posłusznie upijam łyk i stwierdzam, że jest naprawdę dobre. Z uznaniem kiwam głową.
– Ekstra. Będzie świetnie pasowało do mojej lasagne. Chodź, nakryjemy do stołu.
Zapowiada się przyjemny wieczór.
Naprawdę dobrze się bawię.
Jestem tym kompletnie zaskoczona, bo zupełnie się na to nie zanosiło. Ten dzień był pasmem porażek, póki nie poznałam Krzyśka. Nie sądziłam, że kolizja na drodze może się tak skończyć.
Zjadamy wspólnie kolację, przekomarzając się i rozmawiając o głupotach – po prostu się nawzajem poznajemy, a kiedy orientuję się, że podejrzanie przypomina to randkę, jest już za późno. Poza tym na randkę nie poszłabym w legginsach, byle jakiej koszulce i bez makijażu, prawda?
Karmimy też naszą znajdę, która w połowie posiłku porzuca swoje miejsce w salonie i przychodzi położyć się pod stołem między nami. To bardzo słodkie.
Potem zabieramy psa i wsadzamy go pod prysznic. To naprawdę trudne wyzwanie. Przynosimy do łazienki resztę grzanego wina i próbujemy opanować wyrywającego się zwierzaka, który wyraźnie nie przepada za wodą.
– Hej, psiaku, nie zrobimy ci krzywdy – mówię łagodnie, starając się go uspokoić, podczas gdy Krzysiek ostrożnie polewa go wodą. Ledwie mieścimy się pod prysznicem, musimy stykać się ramionami i biodrami. – Już wszystko w porządku. Tylko cię trochę wyczyścimy, dobrze?
Pies ma na ten temat inne zdanie. Ledwie kończymy cały rytuał mycia, gdy wyrywa nam się i wyskakuje z brodzika. Nie udaje mi się nawet zarzucić na niego ręcznika – przebiega między nami, aż piszczę, gdy oblewa nas ociekającą z niego wodą, po czym ucieka do przedpokoju.
Śmieję się jak wariatka, aż o mało nie tracę równowagi. Krzysiek podnosi się z podłogi i podaje mi rękę, uśmiechając się krzywo.
– Chodź, musimy go dogonić – mówi zrezygnowany.
Jego dotyk jest bardzo przyjemny i wcale nie chcę się odsuwać – robię to dopiero wtedy, gdy moje głupie serce zaczyna galopować. Odwracam się i wychodzę z łazienki pierwsza; nie patrzę pod nogi, co jest sporym błędem, bo ślizgam się na sporej kałuży zostawionej przez przestraszonego zwierzaka.
Drę się i tracę równowagę, ale zanim zdążę polecieć na podłogę, czuję silne ramię obejmujące mnie w talii. Krzysiek ciągnie mnie do siebie, aż wpadam plecami na jego klatkę piersiową, przewracam go i ostatecznie oboje upadamy na panele. Krzysiek trzyma mnie mocno, amortyzując upadek, ale sam obrywa najbardziej; ja ląduję na nim.
– Ups – wyrywa mi się.
Z jego ust wydobywa się taki dźwięk, jakby właśnie uszło z niego całe powietrze.
– Ile ty ważysz, elfie, tonę? – jęczy.
Fukam z oburzeniem i uderzam go pięścią w klatkę piersiową.
– Wiesz co? Goń się!
Chcę wstać, ale on zamyka mnie w swoich objęciach i z powrotem do siebie przyciąga. Staję się nagle bardzo świadoma własnego ciała: tego, w jaki sposób przyciska się do twardego ciała Krzysztofa, jak moje piersi przylegają do jego torsu, jak moje dłonie obejmują jego ramiona. W dodatku czuję coś na udzie, coś gorącego i twardego…
Och. Chyba…
O mój Boże.
Z zaskoczeniem wciągam powietrze, gdy Krzysiek kładzie mi dłoń na karku i wplata palce we włosy, po czym ciągnie mnie ku sobie stanowczym, zaborczym ruchem. Krew uderza mi do głowy.
Nie wiem, które pierwsze dotyka kogo, ale już po chwili całujemy się jak szaleni. Wiercę się na nim, ocieram o niego, a on warczy mi w wargi, zaciskając uchwyt na moich włosach. Penetruje moje usta głęboko, zachłannie, jego język pieści mój w oszałamiająco erotyczny sposób.
Dłonie mężczyzny wsuwają się pod moją koszulkę, gładzą skórę na plecach, po czym schodzą w dół, by przez materiał legginsów objąć moje pośladki. Krzysiek przyciska mnie do siebie mocniej, aż czuję wyraźniej jego twardego penisa w bardzo odpowiednim miejscu, tuż przy mojej błagającej o zainteresowanie kobiecości.
Och, tak…
Piszczę, kiedy nagle czuję na twarzy coś zimnego, i odsuwam się odruchowo. To mokry pies wrócił, żeby się z nami pobawić. Merda ogonem i liże mnie po policzku, aż przy okazji ścieka na nas woda z jego futra.
Śmieję się w głos i odsuwam od Krzyśka.
– Zajmijmy się nim, póki nie ucieka – proponuję.
Mężczyzna obrzuca mnie gorącym, nieco mrocznym spojrzeniem, od którego czuję wypieki na twarzy.
– Dobra – mamrocze. – Ale potem do tego wrócimy.
No mam nadzieję!
Pomaga mi się podnieść, trzymając mnie trochę zbyt długo, po czym razem zajmujemy się psem. Wycieramy go, jak tylko możemy, a później próbujemy choć trochę wysuszyć. Jednak zwierzak boi się suszarki, więc szybko rezygnujemy.
W międzyczasie zaczynam panikować i dochodzę do wniosku, że chyba mnie porąbało. Co ja w ogóle myślałam, całując tego faceta? Przecież ja go w ogóle nie znam! To jakiś przypadkowy typ, z którym jutro się rozstanę, a pojutrze nie będę go nawet pamiętać! Powinnam się opanować!
Wystarcza mi kilkanaście minut zajmowania się psem, żeby zbudować wokół siebie mur, chociaż jeszcze chwilę temu byłam gotowa błagać Krzyśka o orgazm. Kiedy przenosimy się na sofę w jego salonie, a psiak kładzie się na podłodze obok niej, od razu podnoszę ten temat.
– To było głupie – wyrzucam z siebie. – Nie powinniśmy do tego wracać.
Krzysiek marszczy brwi, a palcami przeczesuje nieco zbyt długie ciemne włosy. Zauważam bez sensu, że zaczynają mu się kręcić na końcach.
– Słucham? – pyta ze zdziwieniem. – Kiedy powiedziałem, że do tego wrócimy, nie miałaś obiekcji.
– A teraz mam.
– Bo jak większość kobiet dochodzisz do jakichś głupich wniosków, kiedy pozwoli ci się myśleć za długo – prycha, czym momentalnie wyprowadza mnie z równowagi.
– Wiesz co? To może powinieneś sobie znaleźć laskę, która nie będzie jak większość kobiet! – fukam, po czym próbuję wstać z kanapy.
Krzysiek chwyta mnie za nadgarstek i przytrzymuje, i nie puszcza nawet wtedy, kiedy rzucam mu wściekłe spojrzenie. Co za uparty typ.
– To ty znalazłaś mnie – odpiera z rozbawieniem, jakby nie dostrzegając, że tylko mnie tym wkurza. – Wjechałaś w mój radiowóz. Uważam, że to było przeznaczenie.
– A ja uważam, że to był cholerny los, który uparł się, żeby na mojej drodze stawiać samych palantów – mamroczę.
Śmieje się, od czego dostaję ciarek. Drżę i nie oponuję, kiedy przyciąga mnie bliżej i oplata ramieniem moją talię. Jestem bezwolna niczym lalka, bo jego bliskość dziwnie na mnie działa. Elektryzująco i totalnie obezwładniająco.
– Nie musimy posuwać się dalej, jeśli nie chcesz – mruczy. Jest tak blisko mnie, że jego oddech owiewa moją szyję. Serce mi przyspiesza. – Ale może chcesz o tym pogadać? Co tam sobie wymyśliłaś?
– Nie jestem łatwa – wypalam.
Krzysiek odsuwa się odrobinę, żeby spojrzeć na mnie z rozbawieniem.
– Co takiego?
– Nie jestem łatwa – powtarzam stanowczo. – Nie chcę, żebyś tak o mnie myślał.
– Pola, skoro nie pomyślałem tak, kiedy miałaś na sobie strój zdzirowatego elfa, to tym bardziej nie zrobię tego teraz – stwierdza komicznie poważnie. Uderzam go pięścią w ramię, aż krzywi się z bólu. – Aua! Przecież mówię serio! Poza tym faceci tak nie myślą. Jak laska chce z nimi iść do łóżka, to uważają ją po prostu za zajebistą.
Parskam śmiechem.
– Czyli uważasz mnie za zajebistą?
– Oczywiście – potwierdza. – Ale nie dlatego, że chcesz iść ze mną do łóżka.
Przechylam się i to ja pierwsza go całuję. Może ten facet mnie bajeruje, ale jeśli tak, to robi to bezbłędnie. A ja chcę odrobiny zapomnienia, niezależnie od tego, jak będę o sobie myśleć jutro.
Krzysiek odpowiada na ten pocałunek z entuzjazmem – wsuwa mi język do ust, pogłębia pieszczotę, wyrywając ze mnie jęk. Kiedy go słyszy, obejmuje mnie ciaśniej i wciąga sobie na kolana, aż siedzę na nim okrakiem.
Pieścimy się gorączkowo, poznajemy nawzajem swoje ciała, ale nie ma między nami ani odrobiny skrępowania. W końcu, nie wysuwając nawet języka z moich ust, Krzysiek podnosi się z kanapy i chwyta mnie za pośladki, a ja obejmuję go udami, żeby nie spaść. Sapię mu w usta.
– Co robisz?
– Zabieram cię do sypialni – mruczy, po czym rusza przed siebie. – Jeśli masz jakieś obiekcje, to ostatni moment, żeby je zgłosić.
Zamiast tego całuję go w szyję, aż zaciska palce na moim tyłku. Ocieram się o niego i z każdą chwilą jestem coraz bardziej rozgrzana. Kiedy w końcu trafiamy do sypialni, marzę już tylko o tym, żeby mnie wziął mocno i gwałtownie.
Krzysiek rzuca mnie na łóżko, aż ląduję na nim plecami, po czym prostuje się.
– Rozbieraj się – poleca szorstko.
Posyłam mu niewinny uśmiech.
– Och, czy to jest rozkaz, panie władzo?
Na jego twarzy pojawia się wyraz męskiej satysfakcji. Chyba podoba mu się ta gra, którą inicjuję.
– Tak i lepiej, żeby go pani szybko wykonała – odpiera – bo inaczej będę musiał panią aresztować.
– I skuje mnie pan kajdankami?
Błysk w jego oczach podpowiada mi, że uznał to za dobry pomysł. Podbrzusze zaciska mi się z pożądania, gdy widzę, jak sięga do szafy, do której odwiesił swój mundur. Pospiesznie zdejmuję koszulkę i stanik, zanim jednak dosięgam do gumki legginsów, Krzysiek pojawia się znów przy mnie i szarpie za moje ramiona, podciągając je do góry.
Jego łóżko jest idealne do takich zabaw, aż zaczynam się zastanawiać, czy kupił je świadomie. Ma zagłówek z metalowych prętów, do których Krzysiek bez trudu może mnie przykuć. Drżę, gdy czuję chłód metalu na nadgarstkach. Przez głowę przemyka mi myśl, że pozwalam sobie na całkowitą bezbronność w towarzystwie faceta, którego ledwie znam, ale szybko wietrzeje mi z głowy. Chcę odrobiny szaleństwa i coś we mnie wie, że on mnie nie skrzywdzi.
Krzysiek ściąga swoją koszulkę przez głowę, dzięki czemu mam dobry widok na jego idealnie umięśnioną klatkę piersiową. Wow. Zbliża się do mnie, klęka między moimi nogami i chwyta za gumkę moich legginsów, po czym zsuwa je ze mnie razem z bielizną.
Przez chwilę przygląda mi się z wyraźnym zadowoleniem i pożądaniem, które rozpala jego oczy. Leżę przed nim całkiem naga i zdana na jego łaskę, co jeszcze dodatkowo mnie nakręca. Kiedy w końcu Krzysiek nachyla się i zaczyna mnie pieścić, wyrywa się ze mnie okrzyk.
Najpierw sięga ustami do szyi, by wkrótce zsunąć się nimi niżej, do moich piersi. Bierze między zęby brodawkę i ssie, dłońmi przytrzymując moje biodra na materacu. Dyszę podniecona i szarpię rękami, ale oczywiście nie mogę się uwolnić.
– Proszę – jęczę, chociaż właściwie nie wiem, czego chcę.
Krzysiek jednak wie to doskonale. Podczas gdy ja wiję się pod nim, on bezbłędnie odnajduje to miejsce, w którym potrzebuję go najbardziej. Wsuwa we mnie palce i pieprzy mnie nimi przez chwilę, aż odpowiadam niekontrolowanym ruchem bioder. Mam wrażenie, że wszystko zaciska się we mnie w oczekiwaniu na orgazm.
– Jeszcze nie – mruczy Krzysiek, po czym wyciąga palce i sięga do szuflady w szafce nocnej, gdzie najwyraźniej trzyma prezerwatywy.
Nie wiem, kiedy dokładnie pozbywa się swoich spodni. Nie mogę go nawet dotknąć, chociaż obserwuję, jak zakłada gumkę, i widzę, jak świetnie jest wyposażony. Zachęcająco rozsuwam nogi szerzej, a Krzysiek już po chwili wchodzi we mnie cały, rozciągając mnie do granicy przyjemności z bólem.
– Och, tak! – krzyczę, oplatając jego biodra udami. – Tak, proszę, jeszcze…
Moim błaganiom towarzyszą kolejne pchnięcia. Krzysiek chowa twarz w mojej szyi, całując zachłannie wrażliwe miejsce za uchem. Chcę jeszcze, chcę więcej, mocniej, więc nakłaniam go do tego niemo, a on chętnie przyspiesza, posuwa mnie rytmicznie, aż moje piersi kołyszą się na boki. Jest gorąco i wilgotno, a moje ciało poddaje mu się, jakby już należało do niego.
W końcu dochodzę z krzykiem, a Krzysiek nieruchomieje chwilę po mnie. Ten orgazm jest długi, całkowicie obezwładniający i przychodzi falami, pozostawiając mnie słabą i bezbronną. Mój kochanek obejmuje mnie mocno, a jego gorący oddech na mojej skroni stopniowo się normuje.
– Kurwa – odzywa się po chwili. – To było naprawdę zajebiste, elfie.
Chyba jednak go zabiję.
Ta noc jest po prostu kurewsko perfekcyjna.
To dlatego, że Pola jest perfekcyjna. Ma ciało, za które dałbym się zabić, jest seksowna, zabawna i słodka. Kiedy się nie pieprzymy, to rozmawiamy, potem przysypiamy, a później budzę ją, żeby znowu ją wziąć. Uwielbiam sposób, w jaki na mnie reaguje, i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek spojrzę tak samo na kajdanki.
Rano otwieram oczy i czuję jej ciało przyciśnięte do mojego – jej plecy opierają się o mój tors, obejmuję ją zaborczo, palce zaciskając na jej nagiej piersi. Wzdycham, bo chociaż bardzo nie mam ochoty, muszę wstać. Jeśli chcę, żeby ten dzień przebiegł gładko, powinienem ogarnąć parę rzeczy, zanim Pola się obudzi.
Jest wcześnie, a ja poważnie wymęczyłem ją w nocy, więc nie mam oporów, by na godzinę zostawić ją samą w łóżku. Załatwiam wszystkie sprawy na mieście, a potem natychmiast do niej wracam, bo tylko o tym mogę myśleć. O złotowłosym elfie, którego zostawiłem nagiego w moim łóżku.
Budzę ją zapachem kawy i pieszczotą oralną, którą Pola bardzo chętnie przyjmuje. Jej miękkie jęki niemalże doprowadzają mnie do utraty kontroli. Uwielbiam, jak jej ciało wije się pode mną, jak chwyta mnie mocno za włosy i jak dochodzi z ochrypłym krzykiem. Znam tę dziewczynę raptem kilkanaście godzin, a wygląda na to, że oszalałem na jej punkcie.
– Chodź – mówię, ignorując własną erekcję, kiedy Pola już nieco się uspokaja. – Mam coś dla ciebie.
Patrzy na mnie podejrzliwie. Jasne rozczochrane włosy ma rozrzucone po obu stronach zaróżowionych policzków, dzięki czemu wygląda uroczo. Pozwala się jednak chwycić za rękę i podnieść, chociaż kiedy przykrycie z niej opada i widzę jej nagie piersi, mam wielką ochotę zatrzymać ją w łóżku.
Daję jej moją koszulkę, a ona bez namysłu ją zakłada, co sprawia, że jestem z siebie dziwnie zadowolony. Chyba w ten sposób oznaczam teren.
– Dziękuję za wszystko, ale niedługo będę musiała się zbierać – mówi z westchnieniem. – Muszę jakoś dojechać do Brennej.
– Zawiozę cię – oświadczam, bo już wcześniej to sobie przemyślałem. – Załatwiłem zastępczy radiowóz na godzinę przez rozpoczęciem mojej zmiany. Wystarczy, żeby zawieźć cię do rodziców i wrócić.
Pola uśmiecha się pięknie.
– Dziękuję – powtarza ciepło. – Nie zamierzam unosić się honorem, bo już się zastanawiałam, jak to inaczej załatwię.
Ze śmiechem ciągnę ją do kuchni, gdzie jej pies pałaszuje z talerza ustawionego na podłodze to, co mu kupiłem. Wstąpiłem po drodze do zoologicznego i zaopatrzyłem nas w suchą karmę, obrożę i smycz, co Pola natychmiast zauważa. Jest zachwycona i zaskoczona.
– Wychodziłeś?
– Miałem kilka spraw do załatwienia – odpieram z tajemniczym uśmieszkiem. – Chodź, pokażę ci jedną z nich.
Ciągnę ją do stołu w jadalni, gdzie zostawiłem mój najważniejszy zakup. Pola piszczy jak dzieciak, kiedy dostrzega malutki torcik z pojedynczą świeczką.
– Wszystkiego najlepszego, elfie – mruczę jej do ucha, po czym sięgam po leżącą na stole zapalniczkę i zapalam świeczkę. – Pomyśl życzenie i zdmuchnij.
Pola waha się tylko chwilę. Zaraz potem zdmuchuje płomień, po czym odwraca się do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Oczy błyszczą jej szczęściem i w tym momencie wiem, że zatrzymanie się przy cukierni było najlepszym możliwym pomysłem.
– Dziękuję – mówi po raz trzeci. – To najlepsze urodziny, jakie mogłam sobie wymarzyć.
To trochę przykre, że tak niewiele jej potrzeba, ale cieszę się, że mogłem jej to dać. Pola nabiera palcem lukru, smakuje, po czym wspina się na palce i bez namysłu mnie całuje. Oprócz miękkości jej warg czuję też słodycz tortu i to połączenie całkowicie odbiera mi rozum.
Więc kochamy się potem na moim stole w jadalni.
Lukier i torcik mają w tym swój udział.
Dobry nastrój ulatnia się ze mnie natychmiast, gdy tylko Krzysiek zatrzymuje radiowóz pod domem moich rodziców.
Odwlekałam ten moment, jak tylko mogłam, aż nie byliśmy w stanie dłużej udawać, że ten wspólny dzień nie musi się zakończyć naszym rozstaniem. Spakowałam więc siebie i psa i pozwoliłam się odwieźć Krzyśkowi do Brennej.
Po drodze słuchamy świątecznych piosenek i kłócimy się na temat tego, czy są kiczowate, czy też nie. Pies śpi grzecznie na tylnym siedzeniu, a ja mogę się okłamywać, że na myśl o pożegnaniu wcale nie boli mnie serce i że w ogóle nie rozpamiętuję wydarzeń ostatniej nocy i poranka.
Seks jest niesamowity i nie potrafię przestać o nim myśleć, to prawda. Ale równie dobrze spędza mi się z Krzyśkiem czas poza nim – kiedy rozmawiamy albo się sprzeczamy. Chętnie bym to kontynuowała, ale nie wiem, jakie on ma na ten temat zdanie.
– Jesteśmy. – Krzysiek uśmiecha się do mnie krzywo. – Poradzisz sobie?
Przewracam oczami.
– Jak co roku – prycham. – Jeszcze raz dzięki…
– Przestań w końcu mi dziękować – przerywa mi z rozbawieniem. – Słuchaj, wpisałem ci do telefonu mój numer. Odezwij się, jak przyjedziesz odebrać swój samochód. Chętnie cię znowu zobaczę.
Rozpromieniam się.
– Ja ciebie też – przyznaję. – Jeśli to coś warte, to skoro już musiałam mieć wypadek, cieszę się, że trafiłam akurat na ciebie.
– Myślę, że ja bardziej. – Pochyla się i całuje mnie przelotnie. – Ale teraz musisz uciekać, bo spóźnię się do pracy.
Wzdycham, po czym wysiadam z radiowozu, a Krzysiek otwiera mi tylne drzwi, żebym mogła zabrać bagaż i psa. Ponieważ jest bardzo grzeczny, biorę go na ręce i rzucam ostatni uśmiech mojemu policjantowi.
„Chryste, Pola, opanuj się! On nie jest twój!”
Krzysiek w końcu odjeżdża, a ja mam wrażenie, że zabiera ze sobą część mnie. Tę część, która wreszcie poczuła się dobrze, była zrelaksowana i szczęśliwa. Przez moment tkwię na podjeździe domu rodziców, patrząc za nim, aż w końcu otwierają się drzwi wejściowe, a w progu staje moja mama.
– Wchodzisz czy nie?!
Jej opryskliwy ton sprawia, że żołądek natychmiast związuje mi się w supeł. No dobrze, zaczynamy.
Rodzice mieszkają w nowoczesnym, piętrowym domu z widokiem na góry na Zielnej. Beżowa elewacja i wielospadowy brązowy dach w połączeniu z wykuszowymi oknami według mnie wyglądają pretensjonalnie, ale ważne, że im się podoba. Ruszam podjazdem w kierunku głównego wejścia, ciągnąc za sobą walizkę, a moje buty ślizgają się na topniejącym śniegu.
Elegancka mama ma starannie utapirowane jasne włosy i obcisły kostium. Chwieje się nieco, co każe mi przypuszczać, że wypiła już przynajmniej jednego drinka. Kiedy chcę się do niej pochylić, by standardowo pocałować ją w oba policzki, ona odsuwa się i przygląda mi podejrzliwie.
– Więc to dlatego nie mogłaś przyjechać wczoraj? Spędziłaś noc w areszcie? – syczy.
No po prostu w to nie wierzę.
– Może byś się dowiedziała, co się stało, gdybyś wczoraj po mojej wiadomości zapytała, czy wszystko w porządku – mamroczę.
Mama jednak już mnie nie słucha, tylko cofa się do środka domu, żeby przepuścić mnie w drzwiach, równocześnie powtarzając coś o tym, że wszystko jest gotowe i czekają tylko na mnie.
– Arek! – krzyczy następnie w głąb domu do mojego ojca. – Twoja druga córka wreszcie przyjechała! Może tobie wyjaśni, dlaczego przywiozła ją POLICJA!
Nikt tak naprawdę nie chce wiedzieć, dlaczego przyjechałam radiowozem. Po prostu lubią się ze mnie trochę ponabijać. To ich ulubiona rozrywka obok wyliczania osiągnięć Malwiny.
Mama wydaje z siebie okrzyk na widok psa, którego wypuszczam z objęć prosto na jej kremowe dywany. Sami mają jedynie niewychodzącego na dwór perskiego kota, który jest oczkiem w głowie mamy, ale nie znoszą psów.
– Skąd wzięłaś to paskudztwo?! – piszczy.
– To Hultaj – oznajmiam, bo właśnie przyszło mi to do głowy. – Tak ma na imię. Nie reaguje na inne określenia.
Zanim matka zdąży się na mnie wydrzeć, z Hultajem przy nodze wkraczam do salonu, gdzie witam się z resztą rodziny. Ojciec dopytuje, dlaczego zostałam aresztowana, wyglądająca jak zwykle perfekcyjnie Malwina całuje mnie w oba policzki, a jej mąż Piotr uśmiecha się do mnie protekcjonalnie. Nigdy mnie nie lubił. Z wzajemnością.
Ich dzieciaki bawią się na podłodze i jedynie z nimi chętnie się witam. Lubię moich siostrzeńców, chociaż obawiam się, że w efekcie wychowywania ich przez Malwinę i Piotra za kilka lat to się zmieni.
W końcu siadamy do wigilijnej kolacji. Mama na każdym kroku podkreśla, jak to sama wszystko przygotowała. Pytania zaczynają się już przy barszczu.
– Więc znowu nikogo ze sobą nie przywiozłaś? – podejmuje Malwina, chociaż to raczej oczywiste, że przyjechałam sama. – Kiedy wreszcie zamierzasz spoważnieć i się ustatkować, Pola?
Daję kawałek uszka leżącemu pod moim krzesłem Hultajowi.
– Wtedy, kiedy mi się zachce – rzucam.
– No wiesz, nie robisz się coraz młodsza – zauważa Piotr z fałszywą troską. – Ile kończysz dzisiaj lat? Trzydzieści? Z pewnymi rzeczami nie powinno się czekać.
Ach, tak, oczywiście nikt z obecnych nie złożył mi nawet życzeń urodzinowych. Cóż, jedyny tort, jaki dostałam, to ten od Krzyśka.
– Nie należy chyba oczekiwać, że Pola nagle zacznie być odpowiedzialna – prycha mama. – Zadawała się już z tyloma mężczyznami, że nic dziwnego, iż żaden porządny jej nie chce. Powinnaś wreszcie dorosnąć, moja droga.
Przewracam oczami, na co ojciec natychmiast mnie strofuje, że nie powinnam tak robić. Oczywiście.
Może nie powiem czegoś niemiłego, jeśli zapcham sobie usta pierogami. Nabieram na talerz od razu trzy, zamierzając spróbować.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – podchwytuje natychmiast matka. – Jesteś coraz starsza i twoja przemiana materii działa coraz gorzej. Powinnaś zacząć uważać na to, co jesz, jeśli nie chcesz stać się całkowicie nieatrakcyjna.
Ostentacyjnie wpycham sobie do ust dwa pierogi naraz, na co Piotr parska śmiechem.
– Rzeczywiście, nie oczekujmy po Poli dojrzałego zachowania.
– Czy moglibyście zejść ze mnie chociaż na pięć sekund? – Nie wytrzymuję i w końcu odpowiadam, oczywiście już po przełknięciu obu pierogów. – Co ja wam takiego zrobiłam, że w Wigilię, która jest równocześnie moimi URODZINAMI, o czym notabene pamiętacie tylko wtedy, kiedy wypominacie mi wiek, jedyne, co potraficie robić, to mnie krytykować? Jesteście aż tak sfrustrowani swoim życiem?
– Pola! – Ojciec jak zwykle w takiej sytuacji podnosi głos. – Mogłabyś okazać odrobinę wdzięczności!
– Za co? Za ciągłe krytykowanie mnie? – dziwię się. – No wybacz, tato, że nie potrafię być za to wdzięczna. Byłabym, gdybyście okazali mi choć odrobinę wsparcia, ale najwyraźniej tego nie potraficie. W ogóle nie wiem, co tu robię… Miałam dzisiaj naprawdę dobry dzień…
– Spędzony w areszcie – wtrąca mama jadowicie.
– …spędzony z fajnym facetem, który jest zajebisty w łóżku i potrafił złożyć mi życzenia urodzinowe – kończę, na co Malwina zachłystuje się łykiem barszczu. Przyglądam się temu z mściwą satysfakcją. – Sto razy wolałabym być teraz z nim.
– Więc dlaczego nie jesteś? – pyta mama uprzejmie. – Bo też miał cię dość?
Właściwie to ja mam dość.
Dość udawania, że to, jak traktuje mnie rodzina, jest w porządku. Dość przekonywania siebie, że powinnam o tym wszystkim zapomnieć, gdy nadchodzą święta, bo to taki magiczny czas, żeby wybaczać innym i tego typu bzdury. Mam dość ciągłego nadstawiania drugiego policzka.
Właśnie dlatego wstaję z krzesła, ale zanim zdążę zrobić coś więcej, Hultaj nagle zrywa się ze swojego miejsca i zaczyna szczekać.
Spoglądam w stronę drzwi do salonu, by stwierdzić, że stoi tam zjeżona Flora, kotka mamy. Syczy na Hultaja, a ten warczy na nią i rusza z wyszczerzonymi zębami, żeby ją złapać.
Potem rozpętuje się piekło. Mama wrzeszczy, każąc mi zabrać tego wściekłego psa, a Flora, chcąc się ratować ucieczką, wpada na stół zastawiony wigilijnym jedzeniem. Malwina się drze, a ja odskakuję, gdy kot odbija się od mojego talerza z barszczem, ochlapując zarówno mnie, jak i moją siostrę. Obie mamy na sobie jasne sukienki – ja błękitną, ona kremową – więc wyglądamy jak Carrie White.
Flora tymczasem biegnie dalej przez stół, a Hultaj goni ją z poziomu podłogi. Kotka rozrzuca pierogi, przewraca zapalony świecznik, roztrzaskuje kilka kieliszków i ląduje w śledziu w śmietanie, by w końcu zeskoczyć i popędzić w kierunku drzwi na korytarz. Zostawia za sobą biało-czerwony ślad ze śmietany i barszczu, który pięknie odznacza się na kremowych dywanach mamy.
– Gońcie je! – drze się mama z histerią. – W kuchni stoi porcelana!
Wszyscy zgodnie biegniemy do kuchni, skąd rozlegają się odgłosy dalszej pogoni. Na szczęście porcelana jest nietknięta, za to jedna z szafek nosi ślady działalności łap Flory. Nie mam pojęcia, jakim cudem kotka wdrapała się na jej szczyt, musi mieć chyba jakieś pajęcze zmysły, ale zapewne walka o życie ją zdopingowała, bo obecnie siedzi pod sufitem i syczy na Hultaja, który obszczekuje ją z dołu.
Nie wytrzymuję i parskam śmiechem. Przepycham się między członkami mojej rodziny i sięgam po psa, który niechętnie daje się wynieść z kuchni. Gonią mnie pełne oburzenia okrzyki matki.
– Natychmiast wyrzuć stąd tego kundla! Nie życzę go sobie pod moim dachem!
– I co niby mam z nim zrobić, zostawić go na ulicy? – prycham. – Trzymaj Florę z dala od niego, to nic się nie stanie…
– To mój dom i ja będę decydować, kto może w nim być – przerywa mi. – Wyrzuć tego psa.
Przytulam Hultaja mocniej.
– Nie.
Przez chwilę mama wygląda tak, jakby miała dostać apopleksji. Ojciec już chce coś powiedzieć, zapewne, żebym szanowała matkę, ale zanim zdąży to zrobić, dodaję:
– Ale wiecie co? Oszczędzę wam problemu i sama też sobie pójdę.
Odwracam się i ruszam do wyjścia, chwytając po drodze moją torbę podróżną. Gonią mnie oburzone krzyki matki.
– Zamierzasz zostawić rodzinę w Wigilię?! Jeśli to zrobisz, możesz zapomnieć, że jesteś moją córką!
– Wiesz co, mamo? – Zatrzymuję się w jadalni i oglądam na nią. – Przez lata przyjeżdżam do was na święta, bo tak wypada, chociaż nigdy nie macie dla mnie ani jednego dobrego słowa. Nie złożyliście mi nawet życzeń urodzinowych. Kiedy ty przypomnisz sobie, jak powinno się traktować swoje dzieci, ja mogę sobie przypomnieć, że jestem twoją córką. A na razie, wybacz, wolę spędzić święta sama niż z wami.
Ruszam przez pokój w kierunku korytarza, po drodze rzucając jeszcze:
– Obrus wam się pali.
Po czym wychodzę z domu, zatrzymawszy się tylko na sekundę, żeby włożyć kurtkę. Nie zamierzam spędzić w tym domu ani minuty więcej, nie będę tracić kolejnych świąt na dręczenie się dla dobra rodziny.
Teraz dla odmiany zrobię coś dla siebie.
Całkowicie zwariowałem.
Wróciłem do Ustronia tylko po to, by zdać radiowóz i załatwić sobie zastępstwo. Mam sporo kumpli, za których w przeszłości brałem dyżury w dni wolne od pracy, więc teraz przyszedł czas na odebranie przysługi. Nikt mi nie odmówił.
W ten sposób mam wolne całe święta i zamierzam przekonać Polę, by spędziła je ze mną. Dlatego właśnie już moim prywatnym samochodem wracam do Brennej i zatrzymuję się pod domem rodziców Poli, zastanawiając się, co robić dalej.
Naprawdę mi odbiło. Znam tę dziewczynę dobę, ale wiem, że chcę ją na dłużej. Muszę opracować jakiś plan, żeby ją przy sobie zatrzymać i przekonać, że to nie była tylko jednonocna przygoda. Mam niemal pewność, że ona też to czuje.
Zanim zdążę cokolwiek wymyślić, drzwi domu jej rodziców się otwierają i na zewnątrz wychodzi Pola.
Zastygam, a po chwili parskam śmiechem. Ma na sobie rozpiętą kurtkę, spod której widać błękitną sukienkę pełną czerwonych plam. Pies idzie obok jej nogi, a Pola ciągnie za sobą walizkę. Dlaczego zawsze, kiedy ją widzę, ona musi wyglądać jakoś… nietypowo?
Od razu mnie dostrzega. Zatrzymuje się na moment, po czym rozpromienia, aż jej oczy błyszczą w świetle latarni. Rusza w moją stronę, ślizga się na roztopionym śniegu na chodniku i prawie traci równowagę, przez co już chcę do niej biec, ale ostatecznie ustaje na nogach i podchodzi do mnie razem z psem.
– Co ty tu robisz? – pyta ze zdziwieniem.
Wkładam ręce do kieszeni spodni i nonszalancko wzruszam ramionami.
– Możliwe, że jednak nie muszę pracować, i zastanawiałem się, czy nie pomogłabyś mi wybrać choinki, elfie – odpieram lekko.
Mruży oczy, ale nie przestaje się uśmiechać.
– Zastanowię się, o ile przestaniesz tak mnie nazywać.
– Przecież to uwielbiasz. – Obejmuję ją i przyciągam do siebie, a ona nie protestuje. Zerkam na czerwoną plamę na jej piersiach. – Czy to jest barszcz?
– Owszem. – Pola robi dziwną minę. – Szkoda, że tego nie nagrałam. Okazuje się, że mój pies nie przepada za kotami. Hultaj przegonił persa matki po całym stole, Flora pozrzucała wszystko i podpaliła obrus. To było genialne. Żałuj, że nie widziałeś ich min.
Zaczyna śmiać się jak wariatka, ale milknie, kiedy wplatam jej palce we włosy.
– Skoro wygląda na to, że wyrzucili was przez to z domu – mówię, zerkając na psa, któremu najwyraźniej nadała imię Hultaj – to może zechcesz spędzić te święta ze mną?
Pola przechyla się, po czym całuje mnie leniwie. Jej dłonie oplatają moją szyję, jej piersi ocierają się o mój tors. Mam gdzieś, że za chwilę ten barszcz pewnie znajdzie się też na moich ubraniach, liczą się jedynie jej miękkie wargi, jej zwinny język, słodki smak i jej gorące ciało przy moim.
– Myślałam, że już nigdy nie zapytasz – mruczy, kiedy odsuwa się ode mnie odrobinę.
Prowadzę ją więc do mojego samochodu i wpuszczam na przednie siedzenie, a Hultaja na tylne.
Jeszcze nie wiem, co będzie potem, ale spędzę z tą szaloną dwójką święta.
Mam dziwne wrażenie, że na tym się nie skończy.
Alicja Sinicka
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Joanna Pawłowska
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Ida Świerkocka
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © deagreez / Adobe Stock
Świąteczna kolizja serc © 2021 by Ludmiła Skrzydlewska
Lazur © 2021 by Alicja Sinicka
Mój (nie)święty © 2021 by Anna Langner
Niezbyt cicha noc © 2021 by Monika Skabara
Uważaj, o czym marzysz © 2021 by Ewelina Dobosz
Wyjątkowe święta © 2021 by Agata Sobczak
Lodowa pułapka © 2021 by Ada Nowak
Najdroższy przyjacielu © 2021 by Emilia Szelest
Uważaj, bo się spełni © 2021 by Katarzyna Mak
Świąteczny rewanż © 2021 by Monika Magoska-Suchar
Copyright © 2021, Niegrzeczne Książki
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-67069-38-0
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek