Lista Olafa - Beata Gołembiowska - ebook

Lista Olafa ebook

Beata Gołembiowska

4,2
14,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Twoje życie zmieni maleńka istota” - przepowiednia Emilii, osoby o nadprzyrodzonych właściwościach spełniła się i wywołała wielkie zamieszanie w dotychczas zorganizowanym i szczęśliwym bycie Olafa.

Olaf, czterdziestoletni architekt, znawca mody, dekoratorstwa, miłośnik literatury kobiecej i … płci pięknej, ma idealne warunki do rozwijania swoich pasji.

Miejscem jego pracy jest telewizyjny program projektowania wnętrz, zajmujący się przerabianiem domów samotnych kobiet. Aldona, żona Olafa, po rocznej próbie zaaklimatyzowania się w Warszawie uciekła od wielkomiejskiego pośpiechu do rodzinnej wsi na Podlasiu. Małżonkowie widują się raz w miesiącu  i traktują te spotkania jak dni podróży poślubnej. W ich dotychczas ułożonym życiu pojawiają się nagłe zmiany…

Wciągająca fabuła, portrety ludzi budzące emocje, zaskakujące zakończenie. Dwa oblicza Polski, dwa oblicza mężczyzny - zmuszają do refleksji nad własnym życiem. Gorąco polecam tę lekturę!

Agnieszka Walczak-Chojecka - pisarka

Ta powieść to prawdziwa czytelnicza niespodzianka. Łączy w sobie wiele elementów, mnogość zaskakujących wątków jest niewątpliwy plusem, a kreacja bohaterów zasługuje na najwyższą notę. Czytając, zastanawiamy się, co tak naprawdę kieruje naszym życiem i czy miłość ma zawsze uzdrawiającą moc? Polecam.

Agnieszka Lingas-Łoniewska - pisarka

Lista Olafa to książka o tym, jak podwójne życie może wpłynąć na relacje z  innymi i szacunek do samego siebie. Autorka po raz kolejny pokazała, jak zgrabnie i z jak wielką wrażliwością potrafi opisać ludzkie losy, nie siląc się przy tym ani na zbytnią ckliwość, ani dosadność. Lista Olafa to powieść, przy której zadacie sobie pytania o trafność swoich życiowych wyborów. Zakończenie zaskakuje, dając nadzieję na równie ciekawą (jeśli nie lepszą!) kontynuację.

Czekam niecierpliwie!

Anna Szczurek - shczooreczek.blogspot.ca

Powieść o złudzeniach, spełnianiu marzeń, ale też podkreślająca znaczenie słów: małżeństwo, miłość, szacunek i szczerość. Sugestywna, refleksyjna i klimatyczna. Ma swój urok, który na mnie już zadziałał. Autorka znakomicie nakreśliła charaktery bohaterów. Każdy z nich jest wyrazisty i indywidualny.

Polecam!

Agnieszka Krizel - nietypowerecenzje.blox.pl

Czy najbliższej osobie można wybaczyć zdradę? Wydawać by się mogło - temat stary jak świat, ale jakże inaczej potraktowany przez Beatę Gołembiowską. Nowatorskie ujęcie problemu to nie jedyna zaleta tej świeżej, wciągającej i urzekającej powieści. Zderzenie bogatej, snobistycznej i egoistycznej stolicy z biednym, ale jakże urokliwym i magicznym Podlasiem; cała plejada barwnych, często powodujących uśmiech pobłażania postaci, świetnie wykreowanych przez Pisarkę; interesująca fabuła - lekka, choć nie pozbawiona poważnych tematów skłaniających do przemyśleń i refleksji. Serdecznie polecam!

Małgorzata Pomykała - babskieczytadla.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 421

Oceny
4,2 (12 ocen)
6
2
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Beata Gołembiowska

Lista Olafa

Tom 1 Podlaska Saga

© Copyright by

Beata Gołembiowska & e-bookowo

Grafika na okładce:

Małgorzata Pawelczyk

Projekt okładki:

Tina Nawrocka

Korekta:

Patrycja Żurek

ISBN 978-83-7859-620-2

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wiesi, niezwykłej i szlachetnej osobie,

którą miałam szczęście poznać,

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w procesie powstawania „Listy Olafa”. Bogusi Milewskiej za cenne uwagi i wnikliwą analizę tekstu, śp. Halinie Mickiewicz za podtrzymywanie we mnie zapału do dalszej pracy, Mariuszowi Wasilewskiemu i Wandzie Moskal za konstruktywną krytykę oraz Tinie Nawrockiej za projekt okładki.

Rozdział I

Głosy: cienkie, grube i pośrednie zlewały się w jeden melanż, wypełniając wnętrze małego salonu. Dwadzieścia kobiet w różnym wieku – aż dziwne, że tyle ich zmieściło się w tak ciasnym pomieszczeniu – w rozleniwionych pozach rozsiadłe na kanapach, krzesłach, podnóżkach, a nawet na podłodze, miały jedną rzecz wspólną, oprócz oczywiście posiadania tej samej płci – wszystkie były samotne: z wyboru, ze zarządzenia losu lub Opatrzności, jak to podkreślały te wierzące. Najstarsza z nich, siedemdziesięcioletnia, przed miesiącem zdecydowała się opuścić męża. Poprosiła o ciszę, – „z racji mojego wieku i doświadczenia” – stanęła na środku pokoju, wyprostowawszy swoją lekko pochyloną, drobną postać ubraną w dystyngowane beże. Jej twarz, poorana zmarszczkami, obramowana śnieżnobiałymi, puszystymi włosami miała niezwykle uroczysty wyraz.

– Nigdy nie zapomnę wydłużonej miny tego durnia, mojego męża, kiedy oznajmiłam, że mam już dość. W pięćdziesiątą rocznicę ślubu rzuciłam fartuchem o ziemię i wyszłam tak, jak stałam, w szlafroku i kapciach. Biszkopt na tort został w piekarniku, nawet go nie wyjęłam – wzrokiem tryumfatorki obrzuciła wszystkie słuchaczki, a zmarszczki wokół ust pogłębiły się od szerokiego uśmiechu, ukazującego równe, prawdopodobnie sztuczne zęby.

„Zdobyć się na taki wyczyn pod koniec życia? To bohaterstwo.” – Patrzyły na nią z podziwem. Wiedziały z własnego doświadczenia, jak ciężko jest podjąć taką decyzję. A w podeszłym wieku? Po wielu latach małżeństwa? Nie przypuszczały, że jest to w ogóle możliwe.

– I co, gdzie poszłaś? – Wlepiły w nią zafascynowane oczy.

– Wróciłam po kilku godzinach spacerowania po parku. Cholernie zmarzłam, a i ludzie gapili się na mnie jak na pomyloną. Następnego dnia miałam atak reumatyzmu, jak nigdy dotąd.

Chwycił je napad śmiechu. Spodziewały się dramatycznej opowieści, a ona kończy się tak prozaicznie.

– Mąż się ucieszył?

– Obraził. Ale kiedy zaczęłam pakować walizki, ocknął się. Krzyczał, że i tak wrócę, że bez niego nie dam sobie rady.

Ciągnęłaby jeszcze opowiadanie o tym, jak ułożyło się jej nowe życie, samej, bez mężczyzny, ale każda z kobiet aż się paliła, aby podzielić się swoją historią. Przecież po to tu przyszły. Owszem, mogły wysłuchać tych innych, lecz najważniejsze było wyrzucenie nagromadzonych przez lata własnych bólów i rozczarowań, których nie otuliła miłosierna zasłona zapomnienia. Pamiętały wszystkie, nawet najdrobniejsze sprzeczki, kłótnie, obraźliwe słowa. Zaczęły wykrzykiwać jedna przez drugą. Musiały maksymalnie wykorzystać to spotkanie, starannie mailowo planowane.

– Cicho, baby. Ja pierwsza mówię, bo to ja założyłam bloga „Samotne, ale nie w sieci”... – Basia wstała, obciągając na szerokich biodrach niezwykle krótką miniówę. Zachwiała się w czarnych szpilkach, wbitych na zgrabne nogi o mocnych łydkach. Czarny, przylegający do ciała T-shirt, uwydatniał szerokie, umięśnione ramiona. Emanowała z niej siła, niemalże męska. Ta kobieta prawdopodobnie szła w życiu szeroką drogą, nie oglądając się za siebie czy na boki. Niejedna z obecnych patrzyła z podziwem, obiecując sobie w duchu brać z niej przykład.

– Pozbyłyśmy się facetów nie po to, aby płakać i oglądać się za portkami. Tylko my możemy zapewnić sobie szczęście. Piję za wszystkie baby, które wydostały się z sieci męskich macek! – uniosła kieliszek, a inne uczyniły to samo.

– A teraz niech każda się przedstawi i opowie, jak to się stało, że wybrała samotność.

W milczeniu słuchały kolejnych opowieści, czasami któraś pociągnęła nosem lub otarła łzę. Były to niewesołe historie, chociaż starały się podejść do nich z humorem. Przewijały się w nich awantury, niekończące się raczej rękoczynami – to już nie te czasy, kiedy kobiety potulnie znoszą przemoc fizyczną. Ta werbalna potrafi czynić o wiele większe spustoszenia. Na to najbardziej się skarżyły. Żyły pod jednym dachem z tak zwanymi najbliższymi osobami, a niezmiernie rzadko lub nigdy nie słyszały miłych, ciepłych słów. W chwilach kryzysów, kiedy potrzebowały przytulenia, pogłaskania po głowie i kilku komplementów były „pocieszane” maksymami – „nie histeryzuj”, „powinnaś pójść do psychiatry”, – a najbardziej nienawidziły zdań zaczynających się od słów: „ty zawsze”.

U Danki drgały nerwowo usta podczas opowiadania o wiecznie marudzącym, niezadowolonym mężu, któremu do długiej listy wad dołączyła alkoholizm i niewierność.

– Po kilku latach znoszenie skoków w bok, mając zawsze nadzieję, że tym razem będzie to ostatni, straciłam cierpliwość i postanowiłam się odegrać. Znalazłam sobie kochanka, niestety tak brzydkiego, że musiałam się upijać, aby się z nim przespać. I tak wpadłam w nałóg, a mój mąż nie okazał cienia zazdrości. Po prostu mu nie zależało – głos opowiadającej załamał się przy ostatnich słowach.

Ciche chichoty, wywołane zabawną historią umilkły. Spoglądały na młodą kobietę z sympatią, a potem otoczyły ją kołem i jedna przez drugą zaczęły pocieszać. Nie miały już ochoty na zwierzenia. Wszystkim zrobiło się niezmiernie smutno i pewnie dołączyłyby się do pochlipywań Danki, gdyby nie Baśka, która czuwała nad przebiegiem spotkania. Rzuciła hasło wypicia wina, a potem włączyła telewizor.

– Słuchajcie, co będziemy płakać. Było, minęło, a teraz przed nami nowa era. Obejrzymy program o dekoracji wnętrz Dagi Pokus. To już trzeci odcinek zupełnie nowego cyklu. Widziałam te dwa, mówię wam, super, jakby dla nas. Przerabia domy samotnych kobiet.

– Taka filantropka? Poprzedni program miała o upośledzonych dzieciach. Urządzała dla nich pokoje. – Danka opanowała się już zupełnie i z przyjemnością włączyła się do rozmowy. Dekorowanie było jej pasją.

– Coś ty. Takie baby jak ta Daga robią coś dla innych tylko dla rozgłosu, a nie z serca.

– Cicho, potem pogadamy. Zaczyna się.

Posłusznie zamilkły i zaciekawione wpatrzyły się w ekran. Rozległa się dynamiczna muzyczka i na ogromnej tęczy zjechała postawna kobieta około sześćdziesiątki, ubrana w niezwykle barwne, powiewne szaty. W radosnym geście rozpostarła ramiona, pomiędzy którymi pojawiła się nazwa – HokusPokusDagaShow.

– Ona tak się nazywa.

– Hokuspokus? – zażartowała jedna z kobiet.

– Tylko Pokus. Dagmara Pokus. Może to ksywa?

Z wytężoną uwagą śledziły, jak Dagmara Pokus weszła do bardzo zniszczonego domu i zaczęła prezentować wnętrze, podkreślając brzydotę i beznadziejne urządzenie, co z pewnością nie było miłe dla właścicielki, która drepcząc obok, próbowała się tłumaczyć zająkliwym głosem, że to z braku pieniędzy i czasu jest tak źle. W międzyczasie ekipa programu wnosiła różne narzędzia, drabiny, puszki z farbami. Do Dagmary podszedł szczupły, średniego wzrostu mężczyzna, schwycił ją za rękę i pociągnął do jednego z pokoi. Reszta osób zaczęła przesuwać meble i przykrywać je plastikową folią.

– Ja tego faceta znam! – wykrzyknęła Roma, niska szatynka o długich, prostych włosach i woskowo białej cerze. – Poznałam go…

– Nie przeszkadzaj, potem opowiesz – kobiety zaprotestowały chórem.

Roma posłusznie nie odezwała się podczas całego programu, udając zainteresowanie tym, co się działo. Ale naprawdę śledziła tylko jego – mężczyznę, tak niedawno poznanego. Nie mogła oderwać wzroku, zauważyła tyle szczegółów, które podczas pierwszego spotkania uszły jej uwadze. Chociażby chód, męski, energiczny, a jednocześnie trochę koci, tak jakby stąpał na palcach. Śmiesznie gestykulował, zamaszyście, szeroko rozkładając ramiona. Jego uśmiech był szczery, chwilami może ironiczny, szczególnie gdy zwracał się do szefowej. Roma niecierpliwie wyglądała końca odcinka i kiedy wreszcie nastał, poderwała się z fotela.

– No to słuchajcie. Ten facet, który cały czas jest z Dagą…

– Co ty w nim widzisz? Z wyglądu nic specjalnego.

– Pozory mylą. Mówię wam, kompletnie mnie poraził.

– Tak dobrze go znasz?

– Gdzie tam. Widziałam go zaledwie raz, u koleżanki. To u niej był program tej wariatki, no i zajrzałam z ciekawości. Akurat dom był prawie pusty, bo ekipa wybrała się na lunch. Został w nim tylko Olaf – tak mu na imię. Od razu przeszliśmy na „ty”, a potem spojrzał na mnie tak jakoś szczególnie, aż ciepło mi się zrobiło. Zachęcona zaczęłam go wypytywać o program.

– I co, zarzucił cię plotkami? Tacy z mediów to mają gadane.

– Nie, prawie nic nie mówił. Potem zdałam sobie z tego sprawę. On głównie słuchał.

Roma na chwilę przymknęła oczy i znieruchomiała. Starała się odtworzyć w pamięci tę scenę.

Weszła swobodnie do dobrze znanego pokoju, spodziewając się zastać tłum ludzi, a tymczasem był tam jedynie on. Długo nie zauważał jej obecności, mogła więc dobrze mu się przypatrzeć. Był pochylony nad starą ramą, dlatego dostrzegła tylko jego profil, zasłonięty częściowo spadającymi na oczy pasmami ciemno–blond włosów, w których gdzieniegdzie prześwitywały srebrne nitki. Jedną ręką przytrzymywał ramę, a drugą wcierał w nią jakiś brunatny płyn, który czerpał z plastykowego pojemnika. Jego ruchy były spokojne, rozważne. Mężczyzna nagle odwrócił się i spojrzał prosto na nią. Zmarszczył szerokie, zrośnięte nad nosem brwi, ale nie w gniewie, tylko… No właśnie, skąd przyszło jej wtedy do głowy, że to spojrzenie oznaczało coś więcej niż tylko zwykłą ciekawość? Jego piwne oczy wydawały się zbyt duże w szczupłej twarzy. Ich spojrzenie zdawało się mówić: – „kto ty jesteś, taka ładna? To nie przypadek, że się spotykamy.” A potem wywiązała się między nimi rozmowa, z pozoru nic nie znacząca. Przedłużała ją, wymyślając na siłę pytania dotyczące jego pracy, a on udzielał krótkich i rzeczowych odpowiedzi. Dopiero po wyjściu z domu przyjaciółki zorientowała się, że powiedziała temu obcemu mężczyźnie niemalże wszystko, co chciała kiedyś przekazać mężowi. A przecież Olaf o nic nie pytał.

– On słuchał – powiedziała cicho, jakby do siebie, a nie do otaczających ją kobiet. Spojrzały po sobie z niedowierzaniem. Mężczyzna, który potrafi słuchać? Dotychczas nie spotkały takiego.

– A może jest gejem?

– Ma żonę. Zauważyłam obrączkę – westchnęła ciężko, unikając badawczych, trochę szyderczych spojrzeń nowych znajomych.

„Zadurzyłaś się w żonatym facecie, ty głupia” – zdawały się mówić.

„Nie, nie jestem zakochana. A może jednak? To wtedy, kiedy wypowiedział te dwa słowa.”

Podała mu rękę na pożegnanie, a on przytrzymał ją dłużej, niż wypadało. Oblała się rumieńcem i szybko wyszła z pokoju, niemalże uciekła. Czy dwa słowa mogą zmienić tak wiele?

„Jesteś piękna” – dawno, nawet w marzeniach zrezygnowała z miłości, a tu tak nagle, jedynie dwa słowa …

Spotkanie dobiegało końca. Kobiety już prawie wszystko wiedziały o sobie, a w szczególności o swoich związkach. Opisały byłych partnerów w jednoznaczny sposób: łotry, wygodnisie, egoiści, szubrawcy, pozbawieni odrobiny ludzkich odruchów. Prawie żadna nie przyznała, że po części rozpad małżeński był z jej winy. Nagadały się i nagle zapadła cisza. Czy to alkohol, wypity w dużych ilościach, był temu winien, że ciężko opadły na fotele i kanapy i ponuro zapatrzyły się przed siebie, myśląc o powrocie do domu, w którym nikt ich nie zapyta – „jak ci minął dzień?”

1.

Dagmara otworzyła drzwi nowego, szmaragdowego bmw i ogarnęło ją to samo uczucie radości jak wtedy, kiedy czyniła to po raz pierwszy. Z przyjemnością i dumą obserwowała zatrzymujących się przychodniów. Mężczyźni obrzucali pożądliwymi spojrzeniami lśniącą karoserię, omijając ją obojętnym, a wręcz wrogim wzrokiem.

„Po co babie taki samochód?” – zdawał się mówić.

Kobiety czyniły odwrotnie. Nie zwracając uwagi na auto, chłonęły każdy szczegół ekstrawaganckiego ubioru Dagi; luźnej, jedwabnej sukienki z wymalowaną wielką papugą, kapelusza z czarnego welwetu otaczającego głowę ścisłą obręczą zakończoną fantazyjnym, jaskrawo–pomarańczowym kwiatem. Niejedna kończyła oględziny wykrzykując: – „ach to ta od programu!” Niektóre z dziką satysfakcją zauważały, że gwiazda roztyła się ostatnio i pewnie stąd te luźne szaty. Jej twarz też się postarzała i nawet mistrzowsko wykonany makijaż nie mógł zakryć zmarszczek.

A potem podchodziły z prośbą o autograf i Daga chętnie je rozdawała. Lubiła być zauważona. Wsiadła do pachnącego nowością wnętrza, zapięła lśniący pas i ruszyła, żegnana zazdrosnymi lub pełnymi podziwu spojrzeniami. Powoli jechała przez osiedle Kabaty. Wprowadziła się tutaj kilka lat temu i nigdy nie żałowała decyzji. Obszerne mieszkanie na ostatnim piętrze z wyjściem na taras i z widokiem na Las Kabacki było jej oazą spokoju, przystanią, do której z ulgą wracała po całodziennej gonitwie. Zajechała do podziemnego garażu, starannie parkując Titanica: tak nazwała samochód, na przekór zabobonnym ostrzeżeniom przed słynnym imiennikiem, z którym wiadomo, co się stało.

– Samochód to nie statek – odparowywała.

Kupiła go w momencie, kiedy zdawało się jej, że rzeczywiście utonie w morzu rozpaczy. To wtedy Tomek ją zostawił i robiła wszystko, żeby się pocieszyć. Zobaczyła samochód w katalogu i bez zastanowienia zamówiła u dealera. Nie mogła doczekać się telefonu z radosną nowiną, że już jest! Stan upojnego oczekiwania pomagał zapomnieć o obecnej sytuacji. Kiedy w salonie bmw wreszcie ujrzała auto, serce zabiło jej podobnie jak przy pierwszym pocałunku z Tomaszem.

– Jaki piękny! I ten kolor, po prostu bajka! Mój cudny Titanic! – wykrzyknęła na głos i podskoczyła z radości jak mała dziewczynka.

– Nie boi się pani tej nazwy? – Sprzedawcę rozśmieszyła jej reakcja.

– Jestem obecnie na dnie morza, mogę wyłącznie wypłynąć na powierzchnię i ten samochód mi w tym pomoże!

I tak rzeczywiście się stało. Od tego momentu przestała łykać środki uspakajające, zaczęła lepiej spać i życie potoczyło się w miarę normalnie, chociaż czasami, szczególnie wieczorem, nachodziły ją momenty załamań.

*

Dagmara wjechała windą na czwarte piętro i wyciągnęła klucze z jaskrawożółtej torebki.

– Mam cię! – usłyszała niski, męski głos i jakieś ręce zasłoniły jej twarz.

– Aaa! – wydała z siebie przeraźliwy okrzyk, starając się wyrwać napastnikowi.

Usłyszała śmiech. Odwróciła się i zobaczyła Olafa.

– Aleś mnie nastraszył. Co tu robisz?

– Zapomniałaś, zorganizowana kobieto, że mieliśmy się spotkać dziś o piątej? Czekam na ciebie już od godziny.

– O Boże, rzeczywiście. Ale dlaczego nie zadzwoniłeś?

– Na szczęście miałem przy sobie książkę, a w biurze powiedzieli mi, że pojechałaś do domu. Cierpliwie czekałem na boginię i otóż i ona. Czas zaostrza tylko apetyt. Przez tę całą godzinę wyobrażałem sobie, jak będziesz ubrana, uczesana, jak…

– I co, rozczarowałeś się? – Dagmara kokieteryjnie wykonała półobrót, przykładając od niechcenia rękę do kapelusza i próbując w ten sposób zwrócić szczególną uwagę na ten element ubioru.

– Zachwycająca jak zwykle – Olaf obrzucił ją spojrzeniem znawcy. – Ten kapelusz, gdzieś go kupiła? A suknia? O sandałki już nie pytam.

Dagmara otworzyła drzwi i wprowadzając gościa do wnętrza, trajkotała z upodobaniem, w jakich sklepach nabyła wszystkie części garderoby. Olaf przysłuchiwał się w milczeniu, wpatrzony z uśmiechem w kobietę, którą znał od tak dawna. Wiedział, że nic nie wprawi ją w lepszy humor niż kilka pochwał na temat wyglądu.

„Dlaczegóż więc jej tego nie powiedzieć?” – zwłaszcza, że czekała ich poważna rozmowa i będzie lepiej, gdy Daga zbyt szybko nie straci dobrego samopoczucia. A zresztą lubił ludziom mówić komplementy, szczególnie kobietom, gdyż przyjmowały je z taką wdzięcznością! Wypowiadał je szczerze, gdyż niemalże zawsze potrafił zauważyć coś godnego uwagi.

– Siadamy? Czego się napijesz? A swoją drogą też wyglądasz niczego sobie. Podoba mi się ta marynarka. Nowa?

– Może być jakiś sok z wodą i lodem. Cholerny upał. Marynarka to prezent od Aldony. A ty idealnie wpasowałaś się w pogodę z tym tropikalnym kostiumem.

Dagmara wyszła do kuchni, a on rozsiadł się na kanapie i leniwym spojrzeniem obrzucił wnętrze salonu, które znał niemalże na pamięć, podobnie jak całe mieszkanie.

– Od lat nic tu nie zmieniłaś.

– Szewc bez butów chodzi – zaśmiała się, wnosząc na srebrnej tacy dwie wysokie szklanki i dzbanek pełen soku.

– A jednak je lubię, chociaż nie raz chciałam w nim zmienić to i owo. Szczególnie… kiedy... jak wiesz, wtedy miałam ochotę wyrzucić wszystko i kupić wyłącznie łóżko i stół. – Dagmara nagle spochmurniała i usiadła na kanapie obitej materiałem w tęczowe koła.

– Coś ty. Ty i Zen? To nie dla twojej bogatej natury – zaśmiał się trochę sztucznie.

Chciał jak najszybciej zapobiec rozgadaniu Dagmary na temat rozwodu, gdyż to na pewno wprowadziłoby ją w wisielczy nastrój.

– Tak uważasz? Bogata natura – tego mi jeszcze nikt nie powiedział. – Uśmiech zadowolenia przywrócił na jej do niedawna zasępionej twarzy łagodny, czuły wyraz, odmładzający ją o prawie dziesięć lat.

– Wiesz, Olaf, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Ten cały show, sława i uznanie nie dają mi tyle radości, co twoja przyjaźń.

– Zawsze do usług. – Pocałował ją w rękę. – Zaczerwienił się i spuścił wzrok. Poczuł się trochę niekomfortowo. Wyjął z plecaka laptopa i położył na stole.

– Masz tu całą korespondencję z ostatniego tygodnia. Posortowałem na: beznadziejne, mogą być, dobre, bardzo dobre i super. Trzeba przyznać, że niektóre kobiety przeżyły niesamowite rzeczy.

– Pokaż te super.

Pochylili się nad ekranem komputera. Na wyrazistej twarzy Dagmary od razu było widać, czy historia przypadła jej do gustu czy nie.

– O, ta jest dobra – jaskrawofioletowym paznokciem stuknęła w laptopa.

– Inne są lepsze, przeczytaj.

– Nie, tę bierzemy. Lesbijki i geje są na topie. Ludzie masami będą to oglądać. No, już sobie wyobrażam te komentarze – jedne zachwycone, a w innych oplują mnie i obrzucą zgniłymi jajami. Ale najważniejsze, żeby się interesowali, bez znaczenia, w jaki sposób. To zwiększa oglądalność, która ostatnio drastycznie spadła. – Usta Dagmary wygięły się w żałosną podkówkę jak u małego dziecka tuż przed wybuchem płaczu. Ostre, ostrzegawcze spojrzenie Olafa przywróciło ją do równowagi.

– Aha, willa jest z lat siedemdziesiątych – kontynuowała z udawaną swobodą, walcząc z nieposłusznymi łzami spływającymi powoli po upudrowanych policzkach. – O tu, zobacz, pisze, że ma olbrzymią łazienkę.

– Dziwne jak na gierkowską epokę. A więc urządzi się tej kobiecie łazienkę, ale na dwie osoby. Może nawiąże jakiś romans? Zaraz, a może ma już kogoś? Nie pisze o tym? – końcowe dwa zdania wymówiła już normalnie, bez tak ostatnio częstego rozczulanie się nad sobą.

– Niestety nie.

– No, jeśli jest sama to można by ogłosić, że czeka na miłość, tym razem zgodną z jej orientacją, którą całe życie musiała ukrywać. Widziałam taką fantastyczną łazienkę w Elle Decor. Trochę się przerobi, podpyta tę Romę, jakie kolory najlepiej lubi, rzuci się hasło: – „szukam miłości, tym razem prawdziwej”, albo…

– Kobieto mego życia, gdzie jesteś? – wtrącił Olaf trochę ironicznie.

– O, to nawet lepsze. Ale hasło to sprawa drugorzędna. Trzeba się skontaktować z tą babką i przedstawić jej pomysł. Daję ci na to tydzień.

– Jak zwykle projekt na wczoraj.

– Jak zwykle wywiążesz się znakomicie. I za to cię cenię. Za talent.

– Tylko za to?

Trochę melancholijnie spojrzała na niego i pokiwała głową.

– Po co mam ci prawić komplementy? Było, minęło. Może i dobrze, jestem dla ciebie za stara.

– Och, od razu za stara. Kobieta jest jak dobre wino. A ty, przyznaję, jesteś tym dobrze wysezonowanym. Cheval Blanc, rocznik tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty drugi.

Dagmara pokraśniała z zadowolenia. Takiego komplementu jeszcze nie słyszała. Ten mężczyzna zadziwiał ją na każdym kroku. Ponownie nalała do szklanki wody z sokiem, wpatrując się z zamyśleniem w kostkę lodu wypływającą na powierzchnię.

„Jest jak ja samotna, z pozoru zimna i trzymająca się twardo, ale z czasem coraz bardziej topniejąca, aż przyjdzie czas, kiedy już i z niej i z mojej zaciętości nic nie zostanie. Zacznę wtedy…”

Zacisnęła mocno dłoń obejmującą szkło i całą siłą woli zatrzymała myśl, nie pozwalając jej się rozwinąć. Wiedziała aż nadto dobrze, że tego typu rozważania trzeba zabijać w zalążku.

2.

Witam Pani Romo,

Przyznaję, że po przeczytaniu Pani listu byłem bardzo wzruszony. Udawanie przez lata kogoś, kim się nie jest, musi być okropne. Nareszcie ma Pani to za sobą. Cieszę się, że poznam Panią właśnie w tym momencie życia, kiedy uzyskała Pani wolność. Wczoraj rozmawiałem z Dagmarą Pokus i mam dobrą wiadomość. Z dwustu propozycji, które nadesłano do naszego biura, Pani oferta została wybrana. Gratulacje!

Po wnikliwym zapoznaniu się z Pani historią podjęliśmy decyzję o przebudowie łazienki w Pani domu. Przez najbliższy tydzień będę pracował nad projektem. W związku z tym pragnąłbym Panią spotkać możliwie jak najszybciej, aby omówić szczegóły wystroju nowego pomieszczenia.

Proszę o przesłanie dokładnych wymiarów i planu łazienki.

Pozdrawiam serdecznie

Olaf Popiel – kierownik artystyczny HokusPokusDagaShow

„W związku z tym pragnąłbym Panią spotkać możliwie jak najszybciej, aby omówić szczegóły przebudowy nowego pomieszczenia.”– Roma wlepiła wzrok w ekran komputera, czytając jeszcze raz ostatnie zdanie, jakby nie dowierzała swoim oczom.

– Oliwia, cudownie! Zostałam wybrana!

– Co się stało? – Oliwia weszła do pokoju matki.

– Czytaj – Roma wskazała na maila od Olafa.

Oliwia przebiegła oczami treść listu. Jej twarz, niemalże kopia matczynej, nagle spochmurniała.

– Mam nadzieję, że nie opowiedziałaś, jak było i jest naprawdę?

– To jest wyłącznie nasza tajemnica. Nie bój się – Roma przytuliła córkę. Dziewczyna pozwoliła się trzymać w uścisku, lecz nie potrafiła się rozluźnić. Roma to wyczuła.

– No już dobrze. To było dawno temu. Nie myślmy o tym.

– Masz rację – Oliwia wyswobodziła się z objęć Romy, na pozór spokojna. Tylko jej błyszczące, trochę załzawione oczy świadczyły o przed chwilą przebytym wzruszeniu.

– Powiedz lepiej, coś ty nakłamała, żebym cię nie wsypała, kiedy ten facet przyjdzie. A w ogóle do czego ci to potrzebne? – delikatne, jak pomalowane cienkim pędzelkiem czarne brwi Oliwi uniosły się na białym czole w nieme znaki zapytania.

– Nie martw się. To nic groźnego. Po prostu chciałam coś zmienić w domu, a nie mam na to kasy. Wymyśliłam, że jestem lesbijką i mąż mnie opuścił.

– Czyś ty oszalała?! – Duże, szare oczy Oliwi aż poczerniały z wściekłości. – Przecież to pójdzie na całą Polskę. A na uczelni będę miała kompletny obciach. Matka – lesba. Wszyscy będą mnie podejrzewać o to samo. Jak mogłaś mi coś takiego zrobić?

– Nie pomyślałam o tym. Przepraszam – Roma spojrzała na córkę błagalnym wzrokiem.

– Możesz to odwołać?

– Spotkam się z Olafem i z nim pogadam. Albo, może na czas programu zmienię imię i nazwisko? Nikt się nie domyśli, że jestem twoją matką. Przecież jeszcze żadna koleżanka z uniwerku cię nie odwiedziła.

– Ty masz dobrze, pracujesz w domu, masz trzy kumpele na krzyż. A ja? Wchodzę w nowe układy. Dlaczego ci tak zależy na tym programie?

– Podoba mi się Olaf.

Na delikatnej twarzy dziewczyny wystąpił rumieniec, wydatne usta wykrzywiły się w grymasie. Jej tak ładna twarz stała się w jednej chwili odpychająca.

– Może lepiej, abyś była lesbijką. Chcesz wprowadzić do tego domu faceta? No to wtedy ja się wynoszę. – Obrzuciła matkę pełnym nienawiści spojrzeniem i wyszła trzaskając drzwiami.

Ta rozmowa nie powinna wzburzyć Romy, gdyż przez ostatni rok bardzo rzadko potrafiła normalnie rozmawiać z córką. Lecz tym razem został poruszony temat od wielu lat pozornie zapomniany.

„Muszę pomyśleć o sobie. Przecież już tak niezmiernie długo jestem sama. Najlepszy okres życia poświęciłam wyłącznie dziecku.”

Witam Panie Olafie,

Siadła do pisania listu, nie myśląc o córce.

„Trzeba z tym raz na zawsze skończyć. Zamknąć stary rozdział, jak zamyka się skrzynię z niepotrzebnymi ubraniami.”

Dziękuję za maila. Ogromnie się ucieszyłam z takiego wyróżnienia. Możemy się spotkać jeszcze w tym tygodniu? Piątek wieczór, siódma?

W załączniku znajdzie pan dokładny plan łazienki. Willa nic się nie zmieniła od czasu budowy, więc może pan sobie wyobrazić, jak wygląda. A łazienka jest najgorsza ze wszystkich pomieszczeń.

Mój numer komórki i adres….

Roma na moment przestała pisać. Podając namiary, poczuła się już związana z tym mężczyzną.

„Czy dobrze robię? Może Oliwia ma rację?” – ogarnął ją nagły niepokój.

3.

– Kochani, zebraliśmy się po to, by omówić nowy projekt – Dagmara rzuciła specyficzne spojrzenie, które zawsze przybierało uroczysty charakter, kiedy miała coś zaanonsować podwładnym, tym razem zgromadzonym wokół dużego stołu w jednym z pomieszczeń studia.

– Będzie to łazienka. Na dwie osoby. Urządzimy ją tak; narożna wanna, prawdopodobnie jacuzzi, obszerna kabina prysznicowa, dwie umywalki, wieszak z podgrzewaczem na ręczniki, no i oczywiście ubikacja z bidetem, pewnie oddzielona ścianką działową, a może tylko parawanem. Olaf pokaże wam plany i wstępny rysunek. Kolory i szczegóły wykończenia zostaną przedyskutowane z właścicielką już jutro.

– Co to za babka? Dlaczego właśnie ona? – posypały się pytania.

– Nazywa się Roma Głowacka. Mieszka w dosyć obskurnej willi na Bielanach. Mąż opuścił ją stosunkowo niedawno, kiedy mu powiedziała, że jest lesbijką.

– Oj, czuję, że posypią się maile z atakami. – Aniela, malarka, spojrzała po zebranych, a na jej twarzy widać było wyraz dezaprobaty.

– I o to chodzi! Program nabiera rumieńców, gdy są jakiś reakcje!

Piotrek, Szymek, Aniela i Olaf – członkowie ekipy DagaShow spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Wiedzieli, że Daga stara się zdobyć publiczność za wszelką cenę.

Olaf otworzył laptopa, podłączył go do drukarki i po chwili wręczył każdemu po kopi planu i szkicu łazienki.

– No, niezły. Masz łeb do projektowania. – Aniela przesłała uśmiech Olafowi. – Świetny pomysł z tym artystycznym szkłem na kabinę.

– Projekt jest w porządku. Trzeba będzie jeszcze przedyskutować drobne szczegóły, ale to już po spotkaniu z właścicielką. Spotykamy się w poniedziałek, kiedy Olaf już będzie po wywiadzie z Romą. Lecę. – Dagmara pospiesznie pakowała notes i komórkę do torebki, nerwowo zasuwała zamek, jakby zamierzała uciec przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Zdecydowanym ruchem zarzuciła torbę na ramię i po chwili stukot jej szpilek rozległ się głośnym echem po korytarzu.

Olaf skierował kroki na pobliski parking, gdzie stała jego dosyć wysłużona honda. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę Pragi – Północ. Na szczęście nie było jeszcze korków i w miarę szybko jechał Aleją Solidarności. Szosa żarzyła się białością południowego słońca, krajobraz centrum został za nim w tyle i zaczęła pojawiać się swojska zabudowa Pragi, złożona z mieszaniny starych, rozsypujących się kamienic i tych odnowionych, nie do poznania urodziwych. Twarz Olafa rozjaśniła się na ich widok. Kochał tę dzielnicę.

Wszedł do bramy zatęchłej od wilgoci i moczu miejscowych pijaczków. Po zniszczonych schodach wbiegł na trzecie piętro. Na ostatnim stopniu siedział skulony mężczyzna, trzymający butelkę taniego wina. Olaf pochylił się nad pijakiem i potrącił go lekko.

– Może tak do domu, panie Żurek?

Mężczyzna drgnął i podniósł głowę, ukazując obrzękłą, niezwykle szpetną twarz.

– Stara da po mordzie. Posiedzę, nie będę nikomu przeszkadzać.

Olaf wszedł do mieszkania i po chwili wyniósł koc i małą poduszkę. Podał ją pijakowi.

– Bóg zapłać – mężczyzna pociągnął nosem, jakby miał zamiar się rozpłakać. – Jest pan dobrym człowiekiem.

Olaf nie usłyszał ostatnich słów. Zamknął drzwi na dwa zamki i ciemnym korytarzem wszedł do obszernego salonu. Położył torbę z laptopem na dużym stole o masywnym blacie i rzeźbionych nogach. Poszedł do kuchni, wyjął z lodówki wczorajszą zupę. Nie chciało mu się jej odgrzewać w tym upale. Nalał ją do miski, wrócił do salonu i spokojnie zabrał się do jedzenia. Była to jego ulubiona chwila – spożywanie lekkiego posiłku po powrocie z pracy. Mógł wtedy do woli nacieszyć się ekstrawaganckim otoczeniem przypominającym dom Dagi. Nic dziwnego, że tak dobrze się rozumieli. Mieli po prostu prawie takie same gusty, jeśli chodzi o wykończenie wnętrz. Pozorna zbieranina sprzętów z różnych epok tworzyła harmonijną całość. Na tle nieskazitelnie białych ścian meble, pomalowane na szaro niebiesko, ze złotymi przetarciami wyglądały jak wystawione w muzeum dzieła sztuki. Soczyście żółta podłoga dodawała ciepłych blasków całemu otoczeniu, odbijającego się w tafli wielkiego lustra o barokowej, pozłacanej ramie.

Olaf odsunął krzesło i przeszedł do kuchni. W przeciwieństwie do salonu była urządzona bardzo nowocześnie; szafki pokryte ciemnym fornirem, beżowe kafelki nad granitowym blatem o zielonkawych przebłyskach i metalicznie wykończone: lodówka, zmywarka i kuchenka mikrofalowa. Z przyjemnością nastawił maszynkę do kawy, prezent od Aldony na ostatnie urodziny.

– O Boże, to już czterdzieste – mimowolnie przeczesał dłonią lekko siwiejące włosy.

Wziął ostrożnie filiżankę z cappuccino i rozsiadł się wygodnie na wielkiej, obitej szarą skórą kanapie. Sięgnął po telefon stojący na małym stoliku. Wykręcił numer.

– Donia, jestem już w domu.

– Jak minęło spotkanie? U mnie wszystko w porządku. Pogoda na szczęście cudowna i zbiory powinny być rekordowe – z zapałem opowiadała o swoim gospodarstwie, a on słuchał, nie przerywając. Nie przeszkadzało mu, że nie miał szansy podzielić się wrażeniami ostatniego dnia.

Od kilkunastu lat ich „wspólne” życie tak wyglądało. Aldona mieszkała na zapadłej, podlaskiej wsi, a on, miłośnik Warszawy, nie potrafił się zdecydować na dołączenie do żony. Takie rozwiązanie było najlepsze. Oboje kochali swoje otoczenie i oddawali się z pasją zawodom. Widywali się raz na dwa tygodnie albo rzadziej, kiedy Olaf był na planie. Za to codziennie do siebie dzwonili i pisali maile. Ona krótkie, a on obszerne, jakby chciał nadrobić braki w rozmowach. Przynajmniej na piśmie mógł spokojnie opisać wszystkie przemyślenia i nikt mu nie przerywał. Potrafił też wyrazić miłość do żony, do ukochanej Doni, jak ją pieszczotliwie nazywał.

Poznał ją jeszcze na studiach, kiedy po drugim roku architektury postanowił spędzić wakacje w jakimś bardzo ustronnym miejscu. Załadował zdezelowanego malucha sprzętem do biwakowania, konserwami, zupami w proszku i ruszył na wyprawę na Bagna Biebrzańskie, dziki teren na Podlasiu, gdzie włócząc się nawet przez kilka dni, można było spędzić czas w zupełnej samotności. Kiedy po kilku godzinach wjechał w krajobraz wschodniej Polski, poczuł przypływ podróżniczego podniecenia. Mijał pola gęsto poprzeplatane chabrami i makami, małe, drewniane chatki otoczone walącymi się płotami, poczerniałe ze starości krzyże przydrożne, kapliczki udekorowane wstęgami i sztucznymi kwiatami. Zjechał z głównej szosy w kierunku wsi Wilenia. Był już blisko celu podróży i nie mógł doczekać się widoku bagien. Wyobraził je sobie jako rozległe, mroczne trzęsawiska, rzadko porośnięte wielkimi drzewami.

„Jak chodzić po takim terenie? Wystarczy chwila nieuwagi i bagnisko wchłonie człowieka”.

Gdy dotarł do wsi, starsi ludzie siedzący na przydomowych, wąskich ławkach obrzucali jego samochód zaciekawionym, trochę niechętnym wzrokiem.

„Znowu jakiś obcy. Narobi zamieszania i będzie z tego nieszczęście” – zdawały się mówić ich spojrzenia.

Nagle przedziwny widok przykuł jego uwagę do tego stopnia, że zatrzymał samochód. Środkiem drogi kłusował rosły koń, a za nim niezdarnie podążał młody łoś! Siedząca na oklep szczupła dziewczyna o jasnych, splecionych w warkocz włosach energicznymi uderzeniami bosych stóp zachęcała wierzchowca do szybszego biegu. Z pobliskich chałup wybiegło kilku wyrostków.

– Aldona, daj się przejechać! – wołali za nią, ale dziewczyna nawet nie odwróciła głowy w ich kierunku.

Zaintrygowany Olaf ruszył maluchem i zaczął powoli podążać za dziwną parą.

„Ciekawe, jaką ma twarz?” – uporczywie wpatrywał się w dziewczynę.

A ona, jakby wyczuwając natarczywość jego wzroku, wyhamowała konia z kłusa do stępa, przerzuciła warkocz do przodu, odwróciła się i rzuciła zaciekawione spojrzenie w stronę Olafa. Uczuł ciepło w okolicy serca, ręce zadrżały na kierownicy. Wpił wzrok w błękitne jak niezapominajki oczy amazonki, badawczo mierzące jego twarz. Dziewczyna uderzyła wierzchowca gołymi piętami i koń przeszedł w galop. Mały łoszak jak posłuszny pies w niezdarnym cwale ruszył za nimi, a tuman kurzu przesłonił widok. Olaf dodał gazu, starając się nie zgubić z oczu dziwnej pary. Nagle tętent ucichł i pył wzbity końskimi i łosiowymi kopytami zaczął opadać. Dziewczyna zatrzymała się przed ostatnim domem, trochę odległym od reszty zabudowań. Lekko zeskoczyła z konia, złapała go za uzdę i przez otwartą bramę wprowadziła do obejścia. Łoszak podążył za nią.

Olaf również przystanął, zdjął ręce z kierownicy. Nie chciał już jechać dalej. Czuł, że kres podróży jest właśnie w tym miejscu, przy tym poczerniałym ze starości drewnianym domku, w którego oknach o pomalowanych na niebiesko okiennicach w ciasnym rządku stały krwistoczerwone pelargonie. Wysiadł z samochodu i nie namyślając się, wkroczył na teren zagrody. Na podwórzu nie znalazł tajemniczej dziewczyny. Koń prawdopodobnie był już w stajni, tylko łoś leniwie skubał rosnące przy płocie mlecze. Na widok Olafa uniósł głowę i rzucił mu niechętne, spłoszone spojrzenie.

„Spodobała ci się moja pani? Nic ci do niej, ona jest moja.”

– Lusia, Lusia! – Na ganku stała ta sama dziewczyna, trzymając w ręku wiadro.

Łoszak zestrzygł uszami i szybko ruszył z miejsca, o mało nie przewracając Olafa.

– Ostrożnie, nie tak szybko, ty żarłoku. – Dziewczyna zaśmiała się. Ziarno rozsypało się dookoła, a zwierzak rzucił się na nie łapczywie, starannie zlizując z desek pojedyncze nasiona.

– Pan do kogo? – Dopiero teraz go zauważyła.

– Właściwie nie wiem. I może bez pana. Olaf jestem. – Podszedł i wyciągnął rękę.

Mógł wreszcie dobrze się jej przyjrzeć. Mocno błękitne oczy były otoczone długimi, jasnymi rzęsami. Szerokie, jasne brwi odcinały się słonecznymi łukami na mocno opalonej, usianej piegami twarzy. Mały, zgrabny nos był nimi szczególnie gęsto pokryty. Dziewczyna była średniego wzrostu, szczupła, a jej zgrabne, gibkie ciało robiło wrażenie niezwykle silnego.

– Aldona – oddała uścisk i szybko opuściła dłoń. Małe, ślicznie skrojone usta rozchyliły się w nieśmiałym uśmiechu.

– Wiem. Dzieciaki wykrzykiwały twoje imię. Jechałem za tobą. Po raz pierwszy widziałem coś takiego, dziewczyna na koniu, a obok łoś.

– A, to Lusia, moja ulubienica. Wilki zaatakowały ją i jej matkę. Klempę trzeba było dobić, a Lusię udało się odratować. Przywiązała się do mnie jak pies – dziewczyna mówiła z lekkim, wschodnim akcentem. Pogłaskała śmieszny łeb zwierzęcia, a łoszak zaczął trącać jej twarz, odwzajemniając pieszczotę.

– Sama znalazłaś ją na bagnach?

– Nie, tato ją przyniósł. Jest leśniczym.

– A ty dobrze znasz okolicę?

– No pewnie. Nazywają mnie królewną bagien – zaśmiała się. – Ojciec zabierał mnie tam, gdy byłam jeszcze dzieckiem.

– Będziesz moją przewodniczką?

– Donia, a z kim tak rozmawiasz? – Z wnętrza domu rozległ się głos kobiecy.

Aldona niepewnie spojrzała na chłopca.

– Wejdź do środka. Przedstawię cię babci.

Olaf podążył za dziewczyną.

– Boże, jak tu pięknie! – Nie potrafił powstrzymać okrzyku zachwytu.

Duża izba była niemalże wierną kopią starego dworku. Jedynie wystawa rzeźb twórców ludowych, stojąca na długiej półce umieszczonej nad małym okienkiem nie harmonizowała z dziewiętnastowiecznymi antykami. Olaf rozglądał się z zaciekawieniem. Skromna z zewnątrz chata nie zapowiadała takiego wnętrza.

– Cieszę się, że ci się podoba. – Malutka, szczupła pani w już podeszłym wieku, ale trzymająca się niezwykle prosto, przez co trudno było ją zaliczyć do staruszek, wyciągnęła rękę do Olafa.

– Mirka.

– Olaf – nie potrafił wykrztusić nic więcej. Po raz pierwszy starsza osoba przedstawiła mu się po imieniu. I to gdzie? W tej zapadłej dziurze. Zaskoczył go też jej ubiór. Kobieta miała na sobie dresy, a na nogach adidasy! Przyjrzał się jej uważnie i dopiero teraz zauważył niezwykłe podobieństwo wnuczki do babci. W drobnej, usianej piegami twarzy z ciepłą życzliwością spoglądały na niego błękitne oczy otoczone drobnymi zmarszczkami, układającymi się w idące do góry skośne promyki.

– Aldona jest do pani bardzo podobna.

– Wszyscy tak mówią. Ale nie mów mi pani. Nie lubię tego. Mam na imię Mirka.

Olaf zaczerwienił się z zakłopotania. On, tak zazwyczaj śmiały, nie wiedział, jak dalej zagaić rozmowę.

– Babciu, Olaf chce zobaczyć bagna. Poprosił mnie na przewodnika.

– Znalazłeś najlepszą osobę w całej okolicy. Nikt, może z wyjątkiem mojego zięcia, nie zna tak dobrze tutejszych terenów. – Mirka z czułością spojrzała na wnuczkę.

Olaf spędził w biebrzańskiej chacie całe lato. W krótkim czasie stał się niemalże członkiem rodziny, składającej się tylko z trzech osób: Aldony, jej ojca – Irka i babci. Matka dziewczyny umarła przy porodzie. Dokładnie poznał bagna, całymi dniami włócząc się po nich, wpatrzony w przewodniczkę. Podziwiał ją na każdym kroku. Za dzielność, obszerną wiedzę nie tylko o przyrodzie, ale o ludziach zamieszkujących Podlasie. Miała niezwykły dar opowiadania i Olaf, tak zwykle elokwentny, słuchał jej jak zaczarowany, nie bardzo mając ochotę na zwierzenia. Jego życiowe doświadczenia wydawały mu się tak nudne! Urodził się i wychował w Warszawie, co roku jeździł z rodzicami nad morze. Był typowym mieszczuchem i wiejskie życie było mu zupełnie obce. Zdumiewał się, że Aldona znała wszystkich mieszkańców Wileni, umiała opowiedzieć o nich mnóstwo historii. Przechadzka przez wieś była długim spotkaniem towarzyskim, okazją do zamienienia z każdym chociażby kilku słów. Urzekła go bezpośredniość tych rozmów. Dziewczyna miała niezmierną łatwość obcowania z różnego rodzaju typami, począwszy od wioskowej inteligencji, a skończywszy na miejscowych pijaczkach. Rodzice Aldony nie byli „tutejsi”. Pochodzili z Lublina, gdzie oboje ukończyli leśnictwo. Osiedleniem się na Podlasiu zrealizowali marzenia. Babcia przyjechała do Wileni po śmierci matki Aldony. Nie od razu nawiązała kontakt z autochtonami. Boczyli się na początku, kręcąc nosem na inność Mirki, która w dresach i adidasach wybierała się na poranny jogging przez budzącą się do życia wieś.

– O, znowu ta wariatka, co biega – komentowali, rzucając niechętne spojrzenia spoza szydełkowych firanek, zasłaniających małe, niedomykające się ze starości okna.

Z czasem i „wariatka” i jej syn, a potem wnuczka podbili serca tubylców. Mirka swoją chęcią niesienia pomocy, Irek – życzliwością, a Aldona urokiem.

Dwa miesiące pobytu nad Biebrzą upłynęły niezmiernie szybko. Olaf musiał wracać na studia do Warszawy, a Aldona do Siedlec na drugi rok rolnictwa.

– Pokażę ci miejsce, którego jeszcze nie znasz.

Następnego dnia ruszyli w kierunku Czerwonego Bagna. Początkowo przemierzali podmokły las porośnięty olchą i brzozami, aż wyszli na teren pokryty kobiercem turzyc, przeplecionych bagiennymi kwiatami. Dzięki lekcjom Aldony znał już ich nazwy i ta wiedza sprawiała mu radość, jakby po drodze spotykał dobrych znajomych. Ostrożnie stawiał stopy, starając się nie nadepnąć na te bagienne cuda, wśród których najulubieńszymi były storczyki. Kwiaty o tej nazwie niegdyś kojarzył wyłącznie z tymi z fotografii w albumach i zawsze podziwiał ich niezwykłą urodę, marząc, że może spotka je w tropikalnej dżungli. Przygotowywany przez dziewczynę do pierwszej wędrówki po bagnach, przy wzmiance o aż dwudziestu gatunkach storczyków, z radości mocniej zabiło mu serce.

Pierwszy widok bagna rozczarował go. Ta rozległa, zielona łąka, wprawdzie ładna, nie była ani na jotę tym niebezpiecznym trzęsawiskiem, które sobie wyobraził. Wprawdzie trudno było po nim chodzić i nieraz wpadał w wodę stojącą pomiędzy kępami turzyc, lecz nie zapadał się po pas, przerażony, że zaraz zostanie wciągnięty przez mokradło. Gorączkowo rozglądał się, szukając wzrokiem wymarzonych storczyków, ale nie mógł dojrzeć ani jednego.

– Przecież stoisz koło aż dwóch gatunków. A tych różowych – storczyk krwisty, taka jest jego nazwa – jest cała masa – Aldona wskazała ręką na niepozorny kwiatek.

Pochylił się nad nim, usiłując uśmiechem pokryć rozczarowanie. Chciał go zerwać, aby przyjrzeć się jemu bliżej, lecz dziewczyna powstrzymała go okrzykiem.

– Wszystkie storczyki na bagnach są pod ochroną, a tu nad Biebrzą jest ich najwięcej w całej Europie.

Spojrzał na różowe, drobne kwiatki zbite w kolbę na końcu dosyć grubej łodygi, a gdy Aldona podała mu lupę, schylił się i przez kilka minut wpatrywał się w nie z coraz większym zainteresowaniem.

Las się skończył i rozpoczął się trudny marsz przez torfowisko. Gałązkami brzozy oganiali się od komarów i końskich much, ale i tak nie uniknęli bolesnych ukąszeń. Z nadzieją wpatrywali się w widniejące na horyzoncie pasmo pagórków, jak most na rzece rozciągających się pośrodku olbrzymich połaci bagien. Gdy po kilku godzinach do nich dotarli, Olaf z ulgą poczuł suchy grunt pod nogami i ciekawie rozejrzał się po zupełnie innym środowisku. Stąpali po niskiej, suchej trawie przeplecionej masą żółtych kwiatków rozchodnika. Przystanęli na najwyższym wzniesieniu, przy samotnej, rozłożystej sośnie i zrzucili plecaki. Przed nimi rozciągała się sięgająca aż po horyzont równina bagien. Rosnące w kępach wysokie turzyce falowały na wietrze, przypominając do złudzenia wzburzone morze. W promieniach zachodzącego słońca ich kolor z zielonego zmienił się w rdzawy. Oparli się o pień sosny, ogarniając zachwyconym spojrzeniem krajobraz dookoła. Kula słoneczna opadała coraz niżej, a kora rozrzuconych z rzadka brzózek zabłysła złotem. Odczekali aż do zmierzchu, po czym, nadal milcząc, zaczęli zbierać patyki i gałęzie na ognisko.

Płomienie szybko ogarnęły suche drewno, w górę wystrzelając snopami iskier. Usiedli blisko siebie, wpatrzeni w ogień. Podnieśli głowy i spojrzeli na siebie.

– Kocham cię. Zostań moją żoną – ton jego głosu nie był proszący, jakby był pewien pozytywnej odpowiedzi.

Zamiast niej usłyszał dziwny, zawodzący jęk, roznoszący się po niebotycznej przestrzeni tak potężnie, że wydał się niezmiernie bliski. Oboje poderwali się na równe nogi.

– Młody wilk – Aldona objaśniła przyciszonym głosem, w którym znać było wzruszenie.

Po pierwszym skowycie nastąpił drugi, przypominający skargę dziecka. I nagle rozległo się przejmujące wycie. Długie, wdzierające się w duszę rozpaczliwym zawodzeniem. Do niego dołączyło się następne i następne. Potężny chór na kilka głosów opiewał piękno bagien. Zakończył się diabolicznym chichotem jednego z wilków. Wszystko ucichło tak raptownie jak sen, z którego nagle się budzimy.

– Zostanę. – Dziewczęce ręce zawisły na jego szyi i poczuł ciepłe usta na swoich wargach.

Oboje ukończyli studia, wykorzystując każdą przerwę w nauce na bycie razem, zawsze spędzając wakacje letnie na Podlasiu. Podczas nich Olaf nauczył się jeździć konno i prawie codziennie wypuszczali się w dzikie tereny. Kilkakrotnie odwiedzali samotną sosnę, świadka ich pierwszego pocałunku, lecz już nigdy nie usłyszeli chóru wilków, chociaż spędzili w tym miejscu niejedną noc. Po uzyskaniu dyplomów wzięli ślub w małym wiejskim kościółku, a do wesela przygrywała im kapela kurpiowska. Olaf dostał pracę w biurze projektów w jednej z najlepszej firm w Warszawie. Aldona wytrzymała przy mężu zaledwie rok. Przez ten czas usiłowała znaleźć sobie różne zajęcia, które jednak nie wciągnęły ją na tyle, aby zapomnieć o rodzinnych stronach. Pewnego letniego dnia Olaf wrócił z pracy i zastał na stole wazonik z bukietem polnych kwiatów oraz kartkę :

Duszę się tutaj. Musiałam wrócić do Wileni.

Kocham, Donia

Na nic zdały się namowy i obietnice, że będą częściej wyjeżdżać nad Biebrzę. Aldona na stałe osiedliła się w Wileni, a na ziemiach należących do babci i ojca założyła hodowlę borówek amerykańskich. Miała też krowę rasy Jersey, stadko kur zielononóżek, kilka owiec i oczywiście konia. Stary już nie żył, ale zastąpił go młody arab wychowany przez Aldonę od źrebaka. Nie odstępował jej jak pies, przy każdej okazji wtulając pod jej ramię śliczny łeb o jedwabistych, mięciutkich chrapach. Była tak szczęśliwa, że Olaf nie miał serca namawiać ją do powrotu. Z czasem przyzwyczaił się do związku na odległość, podtrzymywanego codziennymi rozmowami telefonicznymi i sporadycznymi spotkaniami. I teraz, siedząc na kanapie w ukochanym salonie, słuchał jej długiej relacji na temat borówek, mleka, warzyw oraz która sąsiadka spodziewa się dziecka, a która już urodziła. Może tak żywe zainteresowanie innymi pokrywały jej niespełnione marzenia o własnym potomstwie? Po dwukrotnym poronieniu i śmierci kilkumiesięcznego synka zrezygnowali z prób posiadania dzieci, a na adopcję nie mogli się zdecydować.

– Dobrze jest, jak jest – wmawiali sobie.

I rzeczywiście tak było. Tęsknili za sobą, ciesząc się z każdej rozmowy telefonicznej i wyczekując spotkań. Znajomi i przyjaciele zazdrościli im idealnego małżeństwa, bez kłótni i szarzyzny borykania się z codziennością.

Po rozmowie z żoną Olaf pokręcił się trochę po mieszkaniu, wyjrzał przez okno na szare, ponure podwórko, aż w końcu przeszedł do gabinetu pełniącego też rolę sypialni i zasiadł do projektu. Musiał go dopiąć na ostatni guzik, aby go dobrze zaprezentować Romie. Wiedział z doświadczenia, że właściciel na ogół nie miał wiele do gadania, że wszystko zależało od Dagmary. Po kilku godzinach rysunki były gotowe. Olaf z ulgą wyłączył komputer, wziął szybki prysznic i rzucił się na łóżko. Nie miał już sił sięgnąć do ulubionej książki, którą zawsze czytał przed zaśnięciem. Był to „Błękitny zamek” Lucy Maud Montgomery. Z wyjątkiem Aldony i Mirki nikomu nie przyznawał się do tej lektury, wstydząc się, szczególnie przed kolegami, „babskich” upodobań. Nie wiedział, co w książce najbardziej mu się podobało? Czy zamiłowanie głównych bohaterów do życia na łonie natury, tak przypominające ich wspólne przygody na Bagnach Biebrzańskich? Czy po prostu opis pięknej miłości ludzi, którzy są zawsze razem, a w jego małżeństwie właśnie to się nie spełniło. Miłość tak, ale ta wieczna rozłąka…

4.

Olaf stał przed pokaźnym domem, przypominającym prymitywną bryłą architekturę lat siedemdziesiątych. Widać było na nim ślady unowocześnień okresu postkomunistycznego, które nie zmieniły brzydoty całości.

Roma wyszła na ganek tuż po pierwszych dźwiękach dzwonka.

– Dzień dobry – starała się nadać głosowi swobodny ton, lecz ciągłe poprawianie fryzury zdradzało jej zdenerwowanie.

Olaf intensywnie wpatrywał się w kobietę.

– My przecież się znamy.

– O, tak. – Roma zaśmiała się, nienaturalnie. – U koleżanki zmienialiście sypialnię. Wpadłam do niej, gdy tam byłeś. Malowałeś starą ramę i od razu przeszliśmy na ty.

Olaf doskonale pamiętał tę kobietę. Urzekła go urodą. Tylko nie mógł sobie przypomnieć, o czym wtedy rozmawiali?

„Szkoda, że lesbijka. A może to lepiej?”

Weszli do środka. Mężczyzna rozejrzał się z zawodowego przyzwyczajenia. Powinien powiedzieć komplement, ale nie potrafił znaleźć ani jednej ładnej rzeczy, o której mógłby coś miłego napomknąć.

– Wiem, że jest tu ohydnie. – Roma wybawiła go z sytuacji. – Przez ostatnich kilka lat starałam się coś w domu przerobić, ale zupełnie nie mam pomysłu jak. Przedtem jakiekolwiek przeróbki były niemożliwe. Mój eksmąż…. – umilkła i zaczerwieniła się.

– Pokaż łazienkę. Przesłałaś nam jej wymiary i zdjęcia. Zrobiłem roboczy projekt, ale jeszcze możemy dużo zmienić.

– Oto i ona, wejdź.

Pomieszczenie miało jedyną zaletę – rozmiar i tym samym idealnie nadawało się na zrealizowanie wszystkich pomysłów Olafa.

Wrócili do salonu, mężczyzna otworzył laptopa.

– To łazienka dla dwóch osób. Narożne, obszerne jacuzzi, a dwie umywalki i duża kabina prysznicowa będą wykonane z przepięknego szkła.

– Ale czy dla dwóch osób to trochę nie na wyrost? Nie zamierzam szukać partnera.

– To nie partnerki tym razem? – W głosie Olafa nie było czuć kpiny, raczej życzliwe zrozumienie.

– Och, ja … No może, ale nie tak szybko. Mam coś wprawdzie na oku, ale moja córka, ona o niczym nie wie. Dowie się dopiero w czasie programu.

Oboje pochylili się nad laptopem i Olaf rzeczowym tonem objaśniał szczegóły rozwiązań. Wyjął z torby kilka różnych kafelków i bez trudu nakłonił Romę do swoich ulubionych. Tym razem kobieta milczała, wsłuchana w brzmienie głosu rozmówcy. Było jej wszystko jedno, jak przerobią łazienkę. Na pewno będzie sto razy ładniejsza, nawet gdyby odnowili tylko ściany. Przecież nie dla niej wymyśliła ten cały cyrk. Będzie się widywała z tym cudownym mężczyzną przynajmniej przez najbliższy dwa tygodnie. A potem?

„Zdobędę go.”

– Mamo, zaprosiłam koleżankę – głos Oliwii obudził Romę z marzeń.

Spłoszona spojrzała na córkę.

– Kochanie, chcę ci przedstawić pana Olafa.

– Oliwia. – Córka Romy spoglądała spode łba na przybysza, nie podając mu ręki. Za to jej koleżanka uśmiechnęła się promiennie.

– To pan występuje w DagaShow! Poznałam pana od razu!

Oliwia zaplotła ręce na piersiach i ostentacyjnie wbiła wzrok w okno. Jej koleżanka wdała się w rozmowę z Olafem i dopiero zniecierpliwiona Roma przerwała konwersację.

– Idźcie na górę, a ja tu z panem muszę uzgodnić szczegóły.

– Do widzenia. Na pewno będę oglądać następny program. – Dziewczyna wyraźnie ociągała się z odejściem i dopiero mocne szarpnięcie Oliwii zmusiło ją do odwrotu.

– Napijesz się czegoś? – Roma, nie czekając na odpowiedź, poszła do kuchni i przytknęła rozpalone czoło do zimnej powierzchni lodówki.

– Może być sok jabłkowy? – zawołała.

Olaf nie odpowiadał. Kobieta nalewała z kartonika płyn do szklanek, starając się odgonić natrętne myśli.

„Po co to robię? Do czego mi to potrzebne? Oliwia mnie znienawidzi.”

– Martwisz się czymś? – Olaf od dłuższej chwili stał w drzwiach kuchni i z uwagą przypatrywał się Romie. Kobieta drgnęła i spojrzała na mężczyznę. Na jego miłej, dość przystojnej twarzy malowało się szczere zainteresowanie.

– Przepraszam, że się wtrącam. Ale twoja córka nie wyglądała na zadowoloną z pomysłu przeróbki łazienki. Może powinniśmy to odwołać?

– Nie, wszystko w porządku. Oliwia ma swoje humory, ale jej przejdzie.

Przeszli do salonu, jeszcze raz przejrzeli plany. Roma zadała kilka pytań. Olaf obszernie odpowiadał, zwlekając jak długo się dało z najważniejszym pytaniem. Tym, o które prosiła go Dagmara.

*

– No i jak poszło?

Olaf trzymał słuchawkę ziewając i próbując dostrzec, która jest godzina.

– Czyś ty zwariowała? Jest pierwsza w nocy!

– Nie odbierałeś telefonu, dzwoniłam kilka razy.

Uświadomił sobie, że przed spotkaniem z Romą wyłączył komórkę. Miał taki zwyczaj. Nienawidził rozmów, co rusz przerywanych świdrującymi w uszach melodyjkami.

– Zapomniałem włączyć. Znasz moje przyzwyczajenia.

– No dobrze, opowiadaj. Jak było? Jaka jest ta Roma?

Olaf ziewnął, starając się pozbierać myśli. Przywołał w pamięci całą wizytę, która nie należała do najprzyjemniejszych. Czuł w zachowaniu matki i córki nie tylko jakieś niedomówienia, wynikłe z normalnej egzystencji dwóch kobiet, przy czym jedna z nich była w trudnym wieku dojrzewania. To było coś więcej, jakiś dramat, wyczuwalny nawet dla osoby zupełnie nieznajomej. Wydawało mu się, że Roma chciała się przed nim otworzyć, ale coś jej przeszkadzało. Wystarczył może gest, słowo, aby ją zachęcić do zwierzeń, ale nie chciał tego uczynić. Nie był do końca przekonany o jej homoseksualizmie. Czuł (a może to tylko jego samcza, pewna siebie natura?), że podoba się tej kobiecie.

– Roma jest piękną kobietą – powiedział ostrożnie. – Tylko…

– Co?

– Będziemy mieć kłopoty z córką. Ona o niczym nie wie.

– Nie wie o łazience?

– Nie wie, że matka lubi kobiety.

Cisza w słuchawce trwała niezbyt długo.

– Olaf, to cudownie. Idealny materiał. Dwa dramaty. Córka dowiaduje się prawdy, jej reakcja, może wyprowadzi się z domu? Czegoś takiego jeszcze nie było. Mówię ci – rewelacja!

– A nie zastanawiałaś się, że program się uda, ale zrobimy krzywdę tej małej?

– Coś ty. Skoro ma tak głupią matkę, która chce rozgłosu za wszelką cenę to już nie moja wina. Robię program telewizyjny, a nie prowadzę gabinetu psychologicznego. Dowiadywałeś się, czy ma jakąś babę? To jest najważniejsze. W końcu łazienkę robimy dla dwóch osób. Już sobie to wyobrażam. Kończymy show, a tu Roma sprowadza kochankę i obie płaczą ze szczęścia na widok superłazienki.

– Daga, nie podniecaj się. Ona ma kogoś, ale nie sprecyzowała, kto to i czy rzeczywiście to jest miłość.

– To nie ma absolutnie znaczenia. Dla DagaShow to jest miłość, a po jego zakończeniu mogą się te dwie baby nawet zabić, mnie to już nie obchodzi. Przedstaw jej mój punkt widzenia. Jeśli się nie zgodzi, to się wycofujemy. A teraz idź spać. Pogadamy o tym jutro.

Olaf z ulgą odłożył słuchawkę i rzucił się na łóżko. Z doświadczenia wiedział, że już raz wybity ze snu resztę nocy ma z głowy. Na szczęście Daga nie robiła często takich numerów jak dzisiaj. Dzwoniła bezustannie, ale chodziła wcześnie spać.

„Nerwowo podchodzi do tego programu. Po trupach do celu. Jak powiem Romie, żeby namówiła partnerkę do odstawienia cyrku? I bez tego będzie trudno z Oliwią.”

Podłożył drugą poduszkę pod głowę, zapalił lampkę i sięgnął po książkę. Miał nadzieję, że w ten sposób szybko zaśnie. Przebiegał wzrokiem kartka po kartce, ale nie mógł się skupić na lekturze. Myślał o Dagmarze.

Poznali się sześć lat temu, kiedy Daga była szczęśliwą mężatką. Znał historię jej życia, wiele razy opowiadaną przy kolejnych lampkach czerwonego wina, ulubionego trunku Dagmary. Od czasu odejścia męża wracała do przeszłości niemalże przy każdym spotkaniu. Zaczynali rozmowę od biznesu, a kończyli na zwierzeniach kobiety chciwie wykorzystującej chętnego słuchacza. Tomek był piątym mężczyzną jej życia i ostatnim, jak sama zapewniała. Dagmara była niegdyś piękną kobietą. Dosyć wcześnie została modelką, wyjechała do Niemiec i tam zatrudniło ją Elle. Mimo nieprzeciętnej urody nie wierzyła w siebie i nie potrafiła wyzbyć się kompleksów osoby przybyłej zza żelaznej kurtyny. Zgadzała się na sesje zdjęciowe nawet do czasopism pornograficznych. Właściciel jednego z nich, starszy od niej o dwadzieścia lat, zakochał się w Dadze i zaproponował małżeństwo. Obiecywał, że ją wylansuje. Po kilku latach zrozumiała, że chciał tylko posiąść młode ciało, a reszta go nie obchodziła. Odeszła od niego do prawdziwej miłości. Był to rzeźbiarz, jeszcze na początku kariery i to Daga dwoiła się i troiła, aby utrzymać dom na przyzwoitym poziomie. I cóż z tego, że tym razem żyła z młodym, przystojnym człowiekiem. Nie dość, że musiała go utrzymywać to jeszcze był zazdrosny o jej karierę. Wiadomo, przesypiała się z tym i owym, normalne w świecie mody, ale on tego nie rozumiał. W końcu miała dość wybuchów zazdrości i zażądała rozwodu. Przeszła przez kolejne dwa małżeństwa, z każdego uwalniając się z ulgą. Aż poznała Tomasza. To on namówił ją do powrotu do Polski. Tak jak ona był już obywatelem Niemiec, ale od czasu upadku komuny zaczął rozkręcać interesy w kraju. Dorobił się fortuny i stał się jednym z najbogatszych Polaków. Nakłonił Dagmarę do wejścia w świat mediów. Zauważył jej pasję do dekorowania, zapoznał ją z Olafem, znanym architektem, dołączył do nich Szymek – stolarz, i tak zaczęły się pierwsze w Polsce programy telewizyjne o urządzaniu wnętrz. Daga była w swoim żywiole. Nie musiała się liczyć z kosztami, gdyż zakochany Tomasz był niesłychanie szczodry.

„Jaka była wtedy radosna!” – Olaf z rozrzewnieniem przypomniał sobie rozentuzjazmowaną kobietę, traktującą program jak ukochane dziecko. Nikt nie mógł oprzeć się jej zapałowi. Ludzie pracowali z równym uniesieniem, a Olaf niemalże spał w olbrzymiej pracowni, którą wynajęli w starej fabryce na Pradze. To wtedy zakochał się w tej dzielnicy i zaczął szukać tam mieszkania.

Pierwszy rok pracy dla Dagi przebiegł jak czarodziejski sen. Proces tworzenia czegoś niezwykłego, zupełnie pionierskiego rozpalał jego energię do tego samego stopnia, jak u pracodawczyni. Ten rozniecony wewnętrzny ogień był podtrzymywany nie tylko zapałem do pracy. Podkochiwał się w Dagmarze, nie zdając sobie z tego sprawy.

– Za bardzo ją lubisz. Jestem trochę zazdrosna – Aldona powiedziała to żartobliwie, ale z niepokojem w oczach.

– Coś ty. Przecież poza tobą żadna kobieta nie istnieje. A ponadto Daga to nie mój typ i w dodatku jest za stara.

– A jaki jest twój typ? – Aldona przytuliła się do niego, uspokojona.

– Śliczna dziewczyna o jasnych włosach i oczach koloru niezapominajek, o cudownych pocałunkach słońca na zgrabnym nosku i rumianych policzkach. – Pochwycił ją w ramiona i zaprowadził do sypialni. Kochali się długo, zupełnie jak za czasów narzeczeńskich. Następnego dnia, rozleniwieni, krzątali się po domu i Olaf z żalem pakował rzeczy.

– Może zostaniesz na dłużej?

Popatrzył na rozjaśnioną ciepłym uśmiechem twarz, tak ciągle dziewczęcą.

– Nigdzie nie wyjeżdżam! – miał ochotę krzyknąć, ale rozsądek nakazał mu milczeć. Wiedział, że po kilku dniach nie wytrzyma bez pracy i Warszawy. Bez swojego mieszkania i bez Dagi.

Aldona miała rację. Któregoś wieczoru, kilka dni po odejściu Tomka, po kolacji przy winie i świecach, przy których Daga wyglądała jak wschodnia piękność z obrazów Delacroix, kiedy już odurzona alkoholem zaczęła płakać i z tą bezradną rozpaczą stała się jeszcze powabniejsza, Olaf nie wytrzymał, wstał od stołu, podszedł do nieszczęśliwej i wziął ją w ramiona. Następnego dnia nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Obudził się w cudzym łóżku, obok kobiety, która była jego pracodawczynią. Poczuł niesmak. Daga poruszyła się w pościeli, odwróciła zaspaną twarz i po raz pierwszy ujrzał ją bez makijażu. W pełnym świetle dostrzegł zmarszczki pod oczami, piegi pstrzące policzki rozlanymi plamkami, zwiotczałą skórę na szyi. Wydała mu się niezmiernie stara i brzydka. Otwarła zapuchnięte od snu oczy i spojrzała na niego z takim oddaniem i miłością, że zrobiło mu się ciepło na sercu. Poczuł roztkliwienie i nie zastanawiając się, pochwycił jej dłoń i złożył na niej długi pocałunek. Tak rozpoczął się ich romans.

„Pomagam zagubionej, nieszczęśliwej kobiecie” – wielokrotnie tłumaczył sobie w chwilach wyrzutów sumienia. Pisanie długich, płomiennych listów do żony sprawiało mu wtedy ulgę. Nie był tak do końca pewien, czy rzeczywiście zdradza Aldonę. Przecież nie przestał jej kochać, a wręcz przeciwnie, wydała mu się jeszcze droższą. Nie zamierzał jej porzucać dla kochanki, z którą romans i tak musiał się w miarę szybko skończyć.

„Pocieszę ją, pomogę wrócić do stabilizacji psychicznej i wtedy rozstaniemy się jak para przyjaciół.”

Mimowolnie porównywał obie kobiety i zawsze Aldona wygrywała.

„Dlaczego w takim razie ciągnę ten trójkąt?”

Przyznawał, że z Dagą lepiej mógł się dogadać w sprawach zawodowych. Czy było jeszcze coś innego, co pociągało go z taką mocą, tak zniewalająco go obezwładniało, że mimo codziennych postanowień pod wieczór szły one w zapomnienie? Nie potrafił tego sprecyzować, a bardzo prostej odpowiedzi, że „nowe” zawsze kusi najbardziej, nie mógł zaakceptować.

– Uwielbiam zakochane spojrzenie Dagi i to mnie najbardziej podnieca. Aldona nigdy nie patrzyła na mnie w ten sposób. Owszem, w jej oczach mogę wyczytać miłość, ale to jest zupełnie inny rodzaj uczucia. Takie miłe, pewne, wierne, nie ma w sobie nic z szaleństwa.

A jednak dręczyły go wyrzuty sumienia. Wszyscy w pracy domyślali się ich romansu. Patrzyli na to z przymrużeniem oka i nie wróżyli mu długiego życia. Tylko Szymon, przyjaciel Olafa, przypatrywał się temu z milczącą dezaprobatą. Znał Aldonę i ją lubił.

„Po co ci to? Masz ładną, miłą żonę, którą kochasz?”– mówiły jego zatroskane spojrzenia.

Po odejściu Tomka Dagmara za wszelką cenę starała się wszystkim udowodnić, że umie dać sobie radę bez opierania się na męskim ramieniu. Z początku nieźle jej szło. Rozkręcony biznes toczył się dobrze utartym szlakiem. Dopiero po kilku miesiącach zaczęła zauważać, w jakim stopniu Tomek był za to odpowiedzialny.

„Żaden facet nie jest mi potrzebny” – zapewniała samą siebie.

Jakiekolwiek niepowodzenie w pracy wprowadzało ją w stan rozdrażnienia, nie kończącego się zbyt szybko, nawet kiedy problem był już rozwiązany. Przykrywała je pewnym siebie uśmiechem, który mógł zmylić tylko osoby nieznajome. Ale nie Olafa. Próbował jej pomóc. Zapewniał, że jest świetna i że program jest nawet lepiej prowadzony niż za czasów jej męża.

– Będziesz jeszcze sławna nie tylko w Polsce, a Tomek pożałuje, że cię zostawił.

Uśmiechała się do niego czule. Tylko takie słowa wprawiały ją w naprawdę dobry humor. Kiedyś pochwały na temat jej urody były najważniejsze, a obecnie ceniła te podkreślające walory jej ducha. Dobijała sześćdziesiątki i nie dowierzała komplementom poniektórych mężczyzn, łącznie z Olafem, że nadal jest piękna. Miała przecież lustro. Gdy była z Tomaszem, starała się za wszelką cenę odsunąć proces starzenia. Wydawała majątek na kosmetyki, botoksy, masaże, liftingi. I na co to się zdało?

„Odszedł do o dwadzieścia lat młodszej, która bez tych zabiegów i tak miała nade mną przewagę.”

Po kilku miesiącach romans Olafa i Dagmary wrócił do przyjaźni. Dagmara miała kompleksy porzuconej żony i przeszkadzała jej różnica wieku. Nie potrafiła tego zbagatelizować. Olaf z kolei nie mógł zapomnieć o Aldonie. Co jakiś czas jej imię wyrywało mu się przy kochance, nawet gdy byli u szczytu miłosnego uniesienia.

– Między nami koniec, nie zadawaj pytań. Mam nadzieję, że nadal zostanie przyjaźń. – Któregoś dnia dosyć oschle rzuciła w słuchawkę.

Ku swojemu zdziwieniu Olaf przyjął to z ulgą i bez trudu przeszli do poprzedniego układu, kiedy byli wyłącznie parą dobrych przyjaciół.

5.

Olaf wcześnie rano wstał z łóżka, naszykował kawę i leniwie snuł się po mieszkaniu. O dziesiątej czekała go robocza nasiadówka z Dagą i całą załogą, a wieczorem z Romą. Po tej drugiej wiedział, czego się spodziewać. Roma zadzwoniła jeszcze tego samego dnia, tuż po spotkaniu, zgadzając się na wszystkie warunki Dagi. Otrzymała zgodę „narzeczonej”, lecz Oliwia do końca programu nie miała o niczym wiedzieć. Ostatniego dnia, kiedy pokażą wykończoną już łazienkę, miała wkroczyć na plan Barbara, wybranka Romy. I wtedy zaanonsują decyzję zamieszkania razem.

– Nie mogę doczekać się tej chwili. – Dagmara z radości zacierała ręce na samą myśl, a po Olafie przebiegały ciarki. Wyobrażał sobie, jaki to będzie szok dla młodej dziewczyny, która pewnie boleśnie przeżyła rozwód rodziców. Nie mógł jednak odwieść Dagi od tego pomysłu.

– Czegoś takiego nie widziała cała Polska. Daga show stanie się numer jeden! Dajże mi spokój z uczuciami jakiejś smarkuli. – Po takiej odpowiedzi zaniechał dalszych argumentów.

*

– Kochani, mamy nową malarkę. – Dagmara wskazała ręką na młodą kobietę wchodzącą do biura. Siedzący przy stole Piotr i Szymon stolarze i malarka – Aniela skierowali na nią swoje spojrzenia. Kobieta zmieszała się lekko i niepewnie się uśmiechnęła.

– Ma na imię Galina i jest Rosjanką. Skończyła konserwację zabytków w Moskwie. Ma męża Polaka i od trzech lat mieszka w Warszawie – kontynuowała Daga.

Galina skłoniła się bez słowa i niemalże z ulgą usiadła na krześle, usłużnie podsuniętym przez Szymona. Niska, szczuplutka blondynka, o zielonkawych oczach, okrągłej twarzy i lekko wystających kościach policzkowych wyglądała na typową Rosjankę.

„Krucha księżniczka, istna Kitty Szczerbacka”– takie skojarzenie nasunęło się Olafowi. Uśmiechnął się do niej z sympatią.

– Aniela, wprowadzisz Galinę w system pracy.

– Nie ma sprawy, Daga. Tuż po spotkaniu pokażę jej wszystkie techniki malarskie, jakich użyjemy w następnym programie. Galina będzie miała czas je wypróbować.

– Na pewno szybko się nauczę – Rosjanka zaciągnęła ze wschodnim akcentem.

Wszyscy odeszli od stołu, przebrali się w robocze ubrania i zabrali się do pracy. Galina z Anielą otwarły puszki z farbami i zaczęły malować na różne kolory kawałki płyty pilśniowej, uprzednio pokryte białym podkładem. Suszyły je suszarkami do włosów, aby móc jak najszybciej wykonać próbki, używając skomplikowanych technik malarskich. Aniela z przyjemnością obserwowała sprawne ruchy Rosjanki.

– Świetnie ci idzie. Widać, że masz doświadczenie.

– Ja pracowała dziesięć liet przy konserwacji zabytków. – Galina po raz pierwszy uśmiechnęła się szeroko, bez skrępowania. – Kak dumasz. Nie wyleją mnie z tej roboty?

– Raczej nie. Chociaż ostatnio z Dagmarą nic nie wiadomo. Od czasu rozwodu dziwnie się zachowuje.

– Znam to. – Galina ze zrozumieniem kiwnęła głową. – Ja sama przez to przeszła. Oj, nie pozbierała się tak szybko. Niektórym zajmuje to całe lata.

– A teraz? Masz męża, Polaka?

– A tak. Mam.

Krótka, rzeczowa odpowiedź była wypowiedziana tonem, który zniechęcił Anielę do dalszych pytań. Czuła, że z małżeństwem Rosjanki było coś nie tak.

„Może to tylko dla papierów? I nie chce się do tego przyznać?”

– Ja właściwie nie jestem Ruska. Moi dziadkowie zostali wygnani w czasie wojny do Kazachstanu. Nie udało się im wrócić do Polski. Matce również, chociaż starała się po upadku komuny. A ja zawsze czuła się Polka. Tak naprawdę mam na imię Halina, ale matka zmieniła je na Galina. Nie chciała, abym cierpiała z powodu pochodzenia. Tylko w domu mówiliśmy po polsku i to wtedy, kiedy ojca nie było. Bo on to Rosjanin. A ja tak chciała przyjechać do Polski. Tak o niej marzyła. Dla mnie Polska to jak u Pana Tadeusza. Ojczyzna. Ale nie pozwolili. Wasz rząd nie chciał przyjąć swoich ludzi. Prawdziwych Polaków, którzy tyle przecierpieli. Jak mi nie wyszło małżeństwo, to zdecydowała się, że za wszelką cenę znajdę się tutaj. No i jestem. Tyle tylko, że na mnie Ruska wołają. Śmieją się z akcentu. Przykro to tak, ale przyzwyczaiłam się. – W oczach Galiny pojawiły się łzy, które szybko otarła ręką.

– Poczekaj, masz smugę farby na policzku – Aniela zamoczyła chusteczkę i zaczęła ścierać plamę. Czule spojrzała na koleżankę. I nagle przytuliła ją z całych sił.

Piotr i Szymon odłożyli stolarskie narzędzia i ze zdziwieniem przyglądali się ściskającym kobietom.

– Co was napadło?

– A nic, po prostu się polubiłyśmy. – Aniela uśmiechnęła się jakby przepraszająco.

Olaf obserwował tę scenę. Podobała mu się Rosjanka.

– I jak tam nowy narybek? – Podszedł do dziewczyn zajętych malowaniem próbek.

– W porządku. A to są próbki Galiny. A właściwie Haliny. – Aniela podała mu kilka kartoników pokrytych farbami.

Mężczyzna wziął je do ręki i uśmiechnął się do Rosjanki.

– Może być Halszka?

– To tak jak w „Ogniem i mieczem”. Czytałam. Ja znam wszystkie polskie książki. A najbardziej te dawne.

Olaf brał do ręki kartony jeden po drugim. Widniały na nich propozycje wykończenia ścian i szafek. Nie były wykonane zwykłymi technikami, które do tej pory stosowali. Halina stworzyła z nich abstrakcyjne arcydzieła. Używając wyłącznie pastelowych kolorów połączonych ze srebrną folią i perłową pastą uzyskała efekt świetlistej materii, idealnie pasującej do artystycznych tafli szkła kabiny prysznica.

– Daga powinna być zachwycona. Masz złote ręce.

Uważnie wpatrywał się w dziewczynę i wyobraźnią przeniósł się w dziewiętnasty wiek do saloniku Szczerbackich. On był Lewinem, a ona Kity. Patrzyli na siebie w ten sam sposób, ona nieśmiało, jakby przepraszająco, a on niemalże pewien, że tym razem mu nie umknie. Otrząsnął się z zamyślenia.

– Malujcie dalej, dziewczyny. Jak skończycie to przynieście wszystkie próbki. Dziś wieczorem pokażę je Dagmarze, a potem Romie.

Odszedł do swojego stołu, powstrzymując się, aby jeszcze raz nie zerknąć na delikatną, kruchą postać. Nie wytrzymał i odwrócił głowę. Halina, pochylona nad robotą, uniosła oczy w tej samej chwili i ich spojrzenia spotkały się na moment. Uśmiechnęli się do siebie, a na bladej twarzy Rosjanki zakwitły rumieńce. Spuściła wzrok, onieśmielona. Wyczytała zachwyt w oczach tego obcego mężczyzny.

– A kto ta Roma? – Halina, wciąż z uśmiechem na ustach, zwróciła się do Anieli.

– To babka, u której będziemy przerabiać łazienkę. Wyobraź sobie, że to lesba, mąż ją opuścił, a ona ma zamiar zamieszkać z narzeczoną. Daga jest zachwycona, że będziemy to kręcić.

Pracowały zapamiętale, nie odzywając się już. Musiały się spieszyć, próbki miały być gotowe na wieczór. Z drugiej strony pracowni hałasowała piła i wiertarka. To Szymon i Piotrek budowali szafki pod umywalki. Olaf siedział pochylony nad laptopem. Wpatrywał się w projekt, w którym powinien zmienić to i owo według wskazówek Dagi, ale nie był w stanie się skupić. Myślał o Halszce i jednocześnie o Aldonie. Zawsze, gdy spotkał kobietę, która wpadła mu w oko, czuł przypływ uczuć do żony i to usprawiedliwiało jego odskoki w bok. Nie były one aż tak liczne. Na ogół zaczynało się niewinnie i nie miał wcale zamiaru przekształcać znajomości w romans. Wystarczało mu miłe podniecenie, uskrzydlające do tego stopnia, że czuł się niezmiernie szczęśliwy. Spoczywały na nim zachwycone oczy pięknej kobiety i gdziekolwiek się znajdował i czymkolwiek był zajęty, widział to pełne aprobaty spojrzenie.

„Jak genialnie to zrobiłeś, jesteś taki zdolny, masz takie zwinne ręce, uwielbiam twoje oczy, twoje..” – nie kończył tych myśli, jakby w obawie, że podążą w nieodpowiednim kierunku.

Przypominała mu się wtedy anegdota o papudze Paderewskiego, która zwykła uważnie przysłuchiwać się ćwiczeniom pana.

– Jakie to piękne, mistrzu – powtarzała raz po raz.

Nowe kobiety były jak ten ptak. Im więcej o nich myślał, tym bardziej ich unikał, a one czuły jego zauroczenie i uniesienie połączone z ucieczką. Stawał się trudną do osiągnięcia zdobyczą. I tak zaczynało się polowanie, kończące się prawie zawsze w tym samym miejscu. W łóżku. Ukoronowanie skrytych marzeń wywoływało natychmiast lawinę wyrzutów sumienia. Starał się wtedy odwiedzać Aldonę jak najrzadziej.

– Coś się stało? – pytała, gdy wreszcie się spotkali. – Jesteś chory? Tak dziwnie błyszczą twoje oczy. I dużo mówisz, ty, urodzony milczek.

Chwytał ją wtedy w ramiona i zasypywał pocałunkami. Żonie podobała się taka odpowiedź. Nie zadawała więcej pytań. Po kilku miesiącach, najdłużej po roku wszystko wracało do normy. Kochanki na ogół zostawały przyjaciółkami, z wyjątkiem dwóch, z którymi rozstał się niezbyt pokojowo. Na szczęście Dagmara należała do tych pierwszych i były romans nadał przyjaźni dodatkowego powabu.

– Próbki gotowe. – Aniela położyła kilkanaście kartoników na stole Olafa.

– Świetnie. Na mnie już czas. Lecę najpierw do Dagi, a potem do Romy. Dobrze spisałyście się.

6.

Daga sprzątała mieszkanie. Nastawiła na cały regulator Evorę i wtórując jej swoim czystym sopranem zagrzewała się do znienawidzonego ścierania kurzy, zamiatania podłogi, układania porozrzucanych rzeczy. Janka, wierna pomoc domowa, odeszła dwa lata temu, zostawiając Dagmarę samą z obowiązkami tak dla niej do tej pory obcymi.

– Zrezygnowanie z Janki było bardzo rozsądnym posunięciem – wmawiała sobie często, nie do końca przekonana.

Od czasu odejścia Tomka bała się biedy. Nigdy jej nie zaznała jako mężatka na ogół bardzo zamożnych mężczyzn. Luksus był podstawowym celem w jej życiu. Cieszyły ją piękne, drogie ubrania, eleganckie samochody, zagraniczne wojaże pełne wrażeń pięciogwiazdkowych hoteli i najdroższych restauracji oraz towarzystwa ludzi dobrze usytuowanych. Nie przyjaźniła się z nimi. Ich rozmowy były lekkie, przyjemne, tylko w minimalnym stopniu trącające o poważne tematy. Przy wykwintnych daniach i drogim winie opowiadało się dowcipy i wrażenia z kolejnych wycieczek. Jedyną powiernicą najskrytszych myśli i marzeń Dagi była Janka, kobieta z zapadłej, podlaskiej wsi, przyjaciółka Aldony.

„Nawet Olaf nie potrafił tak uważnie mnie wysłuchać. Kobieta kobietę zawsze lepiej zrozumie. A ponadto nie było w niej cienia zazdrości. U innych bab zawsze to czuję.”

Na odgłos dzwonka z ulgą wyłączyła warczący odkurzacz. Podbiegła do drzwi, rzucając w lustro przelotne spojrzenie.

„Dobrze, że zdążyłam się umalować.”

– Olaf, cudownie, że jesteś. Siadaj, zaraz podam ci coś do picia. A może chcesz kolację?

Olaf obserwował jej ożywione, szybkie ruchy. Zauważył staranny makijaż i nową, jasnozieloną bluzkę zapiętą z przodu trzema guziczkami z masy perłowej.

– Gdzie kupiłaś?

– Ty zawsze zauważysz. Powinieneś być kobietą.

– Nie wiem, czy mam traktować to jako komplement? – Roześmiał się.

Dagmara podeszła do Olafa, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w czoło.

– Moja ty najdroższa przyjaciółko.

– No już dobrze. – Nieumiejętnie wyplątywał się z jej uścisku. – Weźmy się lepiej do roboty, bo jeszcze dziś muszę spotkać się z Romą.

Otworzył torbę i zaczął wypakowywać próbki wykończeń. Rozłożył je na stole.

– Te są świetne. – Dagmara wskazała palcem na robotę Haliny.

– To dzieła Halszki.

– Kogo?

–Tej Rosjanki. Właściwie nią nie jest, jej dziadkowie, Polacy, w czasie wojny zostali wywiezieni do Kazachstanu, matka się tam urodziła, przyjechała do Moskwy i poznała Rosjanina, ojca Galiny.

– Dużo o niej wiesz. Ale dlaczego Halszka?

– Podsłuchałem jej rozmowę z Anielą. Kazała na siebie wołać Halina i stąd to zdrobnienie. – Nie przyznał się, że skojarzyła mu się z Kitty. Że…

Dagmara zmrużyła oczy, obrzucając byłego kochanka podejrzliwym spojrzeniem.

– Oj, bo jestem zazdrosna, chociaż między nami już koniec.

– Nie masz o co. Od czasu.. no wiesz.. jestem wierny Aldonie i tak już zostanie.

„Zobaczymy” – myślała z niedowierzaniem. Znała kochliwą naturę Olafa. Rozstała się z nim bez większego bólu, ceniąc go sobie bardziej jako przyjaciela niż kochanka. A jednak poczuła ukłucie zazdrości na myśl, że jakaś inna kobieta może stać się obiektem jego pożądań.