Listy znad krawędzi - Łoniewska Magdalena - ebook

Listy znad krawędzi ebook

Łoniewska Magdalena

4,4

Opis

Inez Szulc jest policjantką wrocławskiej komendy i wraz z partnerem próbuje rozpracować gang rozprowadzający bardzo toksyczny narkotyk. Od lat przyjaźni się z młodszym od siebie Julianem Dworskim, którego niegdyś jej ojciec próbował uratować z rąk potwora w ludzkiej skórze. Lecz nie jest tak łatwo odciąć się od bolesnej przeszłości. Julek wchodzi w podejrzane układy z Herkenem, groźnym gangsterem, i spłaca dług, zaciągnięty aby pokryć zobowiązania znienawidzonego ojca. Jednocześnie walczy z bolesną stratą, której doznał jako osiemnastolatek. W tym wszystkim pomiędzy młodym chłopakiem i starszą o dekadę policjantką rodzi się uczucie – może być ono dla nich wybawieniem lub powodem ogromnego bólu.
Czy walka o siebie, o dobre życie i miłość okaże się silniejsza niż wiszące nad nimi fatum – ciężar przeszłości?
Historia Inez i Juliana rozdziera serce i pokazuje, że los czasami nie zna litości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (117 ocen)
75
24
13
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdaPoc

Nie oderwiesz się od lektury

Dla mnie ta książka była trudna, bo znam się z depresją, ale i piękna. Gratuluje debiutu.
20
Wiolka0870

Nie oderwiesz się od lektury

Super, co więcej mogę napisać.
20
KBryl

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka, warto po nią sięgnąć. Polecam
20
Asz1111

Nie oderwiesz się od lektury

Trudna rzeczywistość, łamiące serce ,pięknie napisana . Polecam !!!!!!
20
BarbaraIrena79

Nie oderwiesz się od lektury

wiedziałam. czułam że to będzie taka historia. fantastyczna książka pełna emocji. gratuluję Pani Magdaleno
20

Popularność



Podobne


Prolog

 

Kilka lat wcześniej

Światła policji i karetki opromieniały stare kamienice na Brochowie. Sporo ludzi zebrało się przy jednym z bloków, do którego weszli pracownicy policji z ratownikami. Wydawało się, że czas stanął. Każdy z sąsiadów wpatrywał się w budynek i nasłuchiwał, chcąc się dowiedzieć, co się wydarzyło.

– Przesuńcie się! – Na oko osiemnastoletni blondyn przepychał się przez tłum, jednak został zatrzymany przez policję.

– Stój! Dalej nie pójdziesz!

– Puść mnie, kurwa, to moja siostra! – krzyczał, szarpiąc się z jednym z funkcjonariuszy.

– Zostaw go. – Inez Szulc, pracująca od niedawna w policji, podeszła do nastolatka. – Julek, uspokój się, oni cię tam nie wpuszczą.

– Gdzie jest Laura? Co się z nią stało? – Chłopak spojrzał na policjantkę, ale zanim młoda kobieta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, z mieszkania wyszli ratownicy, niosąc na noszach zakryte ciało.

Spod okrycia wysunęła się dłoń dziewczyny. Na jej nadgarstku widniała bransoletka z drewnianych kulek. Julek doskonale wiedział, kto nosił tego typu biżuterię, więc momentalnie zbladł i spojrzał na kobietę.

– Nie… to nie ona, to nie ona, prawda? – powtarzał nerwowo, czując, jak do oczu napływają mu łzy.

Inez złapała go za ramię i objęła, bo całkowicie się rozkleił.

– Przykro mi…

Rozdział 1

Imagine Dragons, Radioactive

Inez

Gdy do moich uszu dotarł sygnał budzika, niechętnie otworzyłam oczy. Przetarłam twarz dłonią i wyłączyłam ten nieszczęsny dźwięk wydobywający się z mojego telefonu. Równo szósta rano, chyba nigdy nie przywyknę do wstawania o takiej porze. Zwlokłam się z łóżka i od razu zaczęłam szykować się do pracy. Plusy tej roboty były takie, że nie musiałam się stroić. Jedynie związałam włosy – głównie po to, żeby mi nie przeszkadzały.

Niedługo potem wyszłam z mieszkania i udałam się w stronę SunDay, mojej ulubionej kawiarenki. Jak zwykle otwierali dość wcześnie, dzięki czemu mogłam zjeść coś dobrego, nim pojechałam na komendę. Tak jak się spodziewałam, przed wejściem stał już on. Julian Dworski. Palił papierosa, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. Promienie słoneczne padały na jego włosy, które w efekcie połyskiwały na złoto. Gdy tylko mnie zauważył, na jego twarz wypłynął dobrze znany mi uśmiech.

– Nie miałeś czasem rzucić? – Zaśmiałam się cicho, podchodząc do niego.

Wzruszył lekko ramionami i zgasił niedopałek w popielniczce.

– Właśnie jestem w trakcie, nie widać? – Otworzył mi drzwi, teatralnie się przy tym kłaniając. Przewróciłam oczami i weszłam do środka. Już chciałam skomentować jego słowa, jednak sam zaczął mówić: – Tak, tak, wiem, umrę na raka, dusząc się smołą. Czarna kawa, tosty i jajko w koszulce? – Spokojnie ruszył w stronę kuchni.

– Do tego ciasto! Muszę podnieść sobie cukier.

– Tak jest, szefowo! – Zniknął za ladą, zapewne by przekazać moje zamówienie kucharzowi. Jak się mogłam spodziewać, po kilku minutach przyniósł moje danie.

– Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia – mruknęłam, podając mu jeden z tostów. Julek przewrócił oczami i wziął go ode mnie.

– Skąd wiedziałaś, że dziś nie jadłem? – Wziął gryza i usiadł naprzeciwko.

– Błagam, znam cię. A papierosy to nie śniadanie. – Pokręciłam lekko głową i zajęłam się posiłkiem.

– Dobrze, proszę pani, więcej nie zapalę, słowo harcerza – zażartował i nagle zaczął nerwowo bawić się palcami. – Słuchaj, naprawiłem piekarnik i tak pomyślałem, że zrobię dziś zapiekankę. Nie chcesz wpaść na kolację? Dobre żarcie i jakiś głupi horror? – Spojrzał na mnie w momencie, gdy popijałam ciasto kawą.

– Twoja kuchnia i horror? Brzmi świetnie. Wpadnę po robocie. – Uśmiechnęłam się. Po chwili zadzwonił mój telefon. Niechętnie po niego sięgnęłam i od razu odebrałam: – Marek, jem aktualnie śniadanie… – Westchnęłam niezadowolona, zwracając się do swojego partnera.

– Mamy trupa, jedź do Bogdana, mówił, że to coś, co nas zaciekawi.

Gdy kumpel się rozłączył, dopiłam szybko kawę.

– Do wieczora, spadam do roboty. A ty nie pal więcej. – Poczochrałam Julkowi włosy i zaraz wyszłam na zewnątrz.

– Jedzenie w biegu jest równie niezdrowe jak fajki! – krzyknął za mną, ale jedynie pokręciłam zrezygnowana głową. Zawsze był uparty, praktycznie od dziecka, a trochę już go znałam.

W końcu wsiadłam do samochodu i pojechałam w stronę prosektorium, gdzie czekał na mnie Marek.

– Oby to było ważne, skoro przerwałeś mi śniadanie. – Zamknęłam auto i podeszłam do partnera, patrząc z wyraźnym niezadowoleniem na papierosa, którego trzymał. – Co wy wszyscy macie z tym paleniem…

– Co? – Spojrzał na mnie zmieszany, ale jedynie pokręciłam lekko głową.

– Nieważne, co dostaliśmy?

– Lepiej, żebyś sama to zobaczyła. – Zgasił peta o murek, skinął na mnie i wszedł do budynku.

W sali sekcyjnej rozbrzmiewała muzyka klasyczna, a na środku leżało ciało. Podeszłam bliżej, ale zaraz mnie odrzuciło. To nie był pierwszy trup w mojej karierze, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Skóra wyglądała, jakby już nadgniła, a koło nosa denata dało się zauważyć niebieski nalot.

– Ile on już ma? Wygląda na tygodniowe zwłoki i to w dodatku takie, które leżały na słońcu.

– Pięćdziesiąt trzy godziny, zgon nastąpił dokładnie pięćdziesiąt trzy godziny temu. – Do pomieszczenia wszedł Bogdan, patolog.

Z niedowierzaniem ponownie spojrzałam na ciało.

– Jak to możliwe? – Marek zerknął na Bogdana, który przeżuwał właśnie śniadanie i spokojnie upił łyk czarnej herbaty.

– Mówię, co wiem, do zgonu doszło niedawno. – Westchnął cicho i sięgnął po kartę pacjenta. – Niewydolność nerek, kołatanie serca, woreczek żółciowy i bang, zgon – powiedział teatralnie, zerkając na ciało trzydziestoletniego mężczyzny. – Przedawkowanie, ale nie mam pojęcia, co wziął. Wysłałem próbki do laboratorium, jak się czegoś dowiem, to dam wam znać. – Po tych słowach założył z powrotem rękawiczki i zabrał się do pracy.

Wyszliśmy na zewnątrz, a wtedy Marek od razu zapalił papierosa.

– Myślisz, że to przypadkowy ćpun? Czy coś nowego? – Spojrzałam na partnera, który miał większe doświadczenie niż ja. Zaciągnął się dymem i wzruszył ramionami.

– Cholera wie, wiesz, że nie lubię gdybać. Znaleźli go w melinie, trzeba rozpytać towarzystwo stamtąd, może ktoś coś widział.

– I tak musimy z nimi porozmawiać… Cholera, a zapowiadał się spokojny dzień. – Westchnęłam cicho i skierowałam się do samochodu.

– Kupić ci śniadanie po drodze? – Marek zaśmiał się, siadając na miejscu pasażera.

– Po tym co widziałam? Podziękuję. – Również parsknęłam śmiechem i od razu ruszyłam w stronę komisariatu.

Dotarliśmy na miejsce i poszliśmy do naszego pokoju, a tam Marek podał mi akta sprawy. Ofiara była nienotowana, wręcz bez skazy. Okazało się, że to syn właściciela dobrze prosperującej firmy ochroniarskiej, miał przejąć po ojcu biznes. Pozostało nam jedynie przesłuchać świadków zdarzenia. Niedługo potem zebraliśmy się i ruszyliśmy w teren.

– Nie rozumiem tylko jednego… Bogaty dzieciak, z dobrego domu, znaleziony w melinie? Nawet jeśli brał, to co robił w takim miejscu? – mruknęłam, dojeżdżając do budynku, gdzie znaleziono ciało.

– Wiesz, jak jest, dostał wszystko i może go to przytłaczało, chciał spróbować czegoś nowego, poczuć trochę adrenaliny… No i skończyło się jak zwykle. – Marek jako pierwszy wysiadł z samochodu. – Z tego, co wiem, bajzel1 przeniósł się przecznicę dalej, nasi przeszukują teren.

– Świetnie, mamy teraz szukać po ulicach osób, co może przy tym były? – Spojrzałam zirytowana na kumpla, a on jedynie się zaśmiał.

– Nie musimy szukać, wbrew pozorom narkomani nie są zbyt sprytni. Koczują i czekają, aż będą mogli wrócić do tej meliny.

Po tych słowach Marek ruszył na tyły budynku. Miał rację, na grupkę ludzi natknęliśmy się na ulicy.

– Komisarz Brocki, komenda wojewódzka. – Machnął im blachą. – Widzieliście tutaj tego mężczyznę? – Pokazał zdjęcie denata, jednak ćpuny wcale nie wyglądały na skore do rozmowy.

– Nie widziałem, nie słyszałem. – Jeden z nich splunął na ziemię, po czym zaciągnął się dymem z papierosa.

– Doprawdy? Więc przez ponad pięćdziesiąt godzin gniło u was ciało na metrażu dwa na dwa i nikt nic nie zauważył? – Marek podszedł bliżej, a wtedy kilku z nich się zaśmiało.

– Dokładnie, komisarzu! Nic a nic!

Widziałam doskonale, że Marek zaczyna się denerwować, złapałam go więc za ramię i pociągnęłam lekko w stronę frontu budynku.

– Uspokój się, nie będziesz przecież urządzać walk ulicznych z ćpunami, aby uzyskać informacje. – Pokręciłam głową, a mój partner zaśmiał się gorzko.

– Nie? Pokrzyżowałaś mi plany…

– Przepraszam? – Nagle usłyszeliśmy damski głos. Spojrzałam w kierunku, z którego dochodził. Należał do młodej kobiety, mocno wychudzonej, w poszarpanych ubraniach. Jej jasne włosy były wręcz wyblakłe, skóra wpadała w odcień szarości, a na rękach widniały liczne ślady po wkłuciach.

– O co chodzi? – Marek odwrócił się w jej stronę, więc podeszła bliżej.

– Ja… ja byłam przy Andrzeju, gdy umierał.

– Zna go pani? Często tu bywał? – Ponownie spojrzałam na potencjalnego świadka. Dziewczyna to ewidentna narkomanka. Nie wyglądała na osobę nadającą się na towarzystwo dla syna prezesa.

– Zawsze był dla mnie miły, często przychodził do nas, przynosił jedzenie i papierosy… To ja złożyłam anonimowyy donos, nie chciałam, aby reszta wiedziała, że nasłałam tutaj policję… Nie miałabym wtedy życia. – Podrapała się nerwowo po ramieniu.

– W porządku, nie dowiedzą się. – Uśmiechnęłam się lekko, aby ją uspokoić.

– Czy Andrzej brał z wami narkotyki? – Marek skrzyżował ręce na piersi, a chuda blondynka prędko pokręciła głową.

– Nie, znaczy się… palił trawkę, ale nic poza tym. Bardzo chciał pomagać innym, miał przeznaczyć pieniądze na fundację wspierającą bezdomnych, ale bał się, że ojciec go wtedy odetnie od kasy. On… zawsze był tchórzem, ale miał dobre serce.

Po jej słowach coraz bardziej czułam, że będziemy mieć do czynienia z większą akcją.

– Andrzej przedawkował. Wiesz coś na ten temat?

Dziewczyna cicho westchnęła.

– Tak. Przyszedł do nas, był mocno podjarany, dużo mówił, że nie czuje w ogóle strachu, że zrobi w końcu, co chce. Wiem, jak wyglądają skutki brania różnych dragów, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam… Jego oczy były jak oczy szaleńca. Z początku myślałam, że może wziął jakąś fetę czy metę, ale to nie było to. Z minuty na minutę wyglądał coraz gorzej, zaczął ciężko oddychać, chciałam wezwać pomoc, ale wtedy nagle, w sekundę, po prostu padł. – Mimowolnie przetarła powieki trzęsącymi się dłońmi.

Przełknęłam ślinę i spojrzałam na Marka, który uważnie słuchał zeznań świadka.

– Dziękujemy, bardzo nam pomogłaś. Idź lepiej do przytułku dla bezdomnych, szybko tutaj nie wrócicie. Ale najpierw podaj mi swoje dane – powiedziałam.

Wyjęłam notes, a dziewczyna przekazała mi potrzebne informacje.

– Uważaj na siebie – dodałam na koniec i poklepałam ją lekko po ramieniu.

Ruszyłam z Markiem do samochodu.

– Co o tym myślisz? – Spojrzałam na kumpla, ale jak zwykle tylko wzruszył ramionami.

– Mnie to wygląda na zwykle przedawkowanie. Wiesz, każdy po dragach reaguje inaczej, wziął jakiegoś maczańca i oto efekt. – Nagle zadzwoniła jego komórka. Skrzywił się, jednak odebrał. – Tak? Już? Dobra, jedziemy. – Rozłączył się, po czym zapiął pasy i spojrzał na mnie. – Lecimy do Bogdana, ma wyniki z laboratorium.

– W końcu może coś konkretnego. – Westchnęłam cicho i ruszyłam w stronę prosektorium.

Dojechaliśmy na miejsce w niecałe pół godziny.

– Co masz? – Mój partner spojrzał na Bogdana.

Patolog podał nam dokumenty.

– Wygląda na to, że we Wrocławiu pojawił się mały chemik. Cokolwiek zażył nasz denat, to nowy narkotyk, który jak widać, ma zabójcze skutki. Znaleziono śladowe ilości amfy, więc zapewne mocno pobudza, ale związki chemiczne całkowicie blokują przepływ adrenaliny. Tak więc mamy tykającą bombę. Narwanego człowieka, który nie odczuwa strachu i jednocześnie jest wypalany od środka przez sporą ilość kwasów.

– Ja pierdolę… – syknął Marek i zaraz wyciągnął papierosa.

– Tylko nie jaraj mi tutaj. Jak Paweł wyczuje ode mnie fajki, to skończę martwy.

Marek wyszedł, a ja już chciałam udać się za kumplem, jednak usłyszałam dźwięk telefonu. Widząc, że dzwoni Julek, od razu odebrałam.

– Tak?

– Inez, mam zapiekankę i wybrałem film… Będziesz wieczorem? – rzucił radośnie, a wtedy mentalnie walnęłam się w głowę, po czym spojrzałam na zegarek.

– Kurwa… przepraszam, Julek. Miałam tyle roboty, że nie kontrolowałam czasu.

– Ciężki dzień, co?

– Nawet nie wiesz, jak bardzo… Możemy to przełożyć? Nie dam rady dzisiaj. – Pomasowałam się lekko po karku.

– Pewnie, nie ma sprawy. Ale tracisz najlepszą zapiekankę w dziejach!

W odpowiedzi cicho się zaśmiałam.

– Domyślam się, w ramach przeprosin mogę ci coś ugotować.

– Inez, uwielbiam cię, ale nie zamierzam jeszcze umierać.

– Dupek!

– Za to szczery! Nie przepracuj się dzisiaj.

– Postaram się. – Rozłączyłam się i zaraz westchnęłam. To już któryś raz, gdy odwoływałam spotkanie z Julkiem przez pracę, ale nie miałam innego wyboru. Tę sprawę trzeba było jak najszybciej rozwiązać.

Wiem, że zawsze byłaś po mojej stronie.

Wiem, że chciałaś mi pomóc.

Wiem, że nigdy we mnie nie zwątpiłaś.

Wiem, że nie chciałaś widzieć, jak cierpię.

1 Miejsce, gdzie spotykają się i bytują narkomani.

Rozdział 2

PRO8L3M, Tiramisu

Julian

Niezbyt chętnie wyciągnąłem zapiekankę z piekarnika. Potem usiadłem na kanapie i zabrałem się do jedzenia. Oczywiście, że było mi przykro. Inez wiecznie odwoływała spotkania, ale rozumiałem to. Praca gliniarza jest ciężka i stresująca, zwłaszcza na jej stanowisku. Nie mogłem chować urazy z tego powodu...

Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Odłożyłem talerz i poszedłem otworzyć.

– Dobry wieczór, panie Julianie, spóźnia się pan z czynszem. – Elżbieta, osiemdziesięcioletnia właścicielka, uśmiechnęła się do mnie ciepło.

Kurwa, zapomniałem.

– Przepraszam, pani Elu, zupełnie wyleciało mi z głowy… – Zestresowany, sięgnąłem po notes i wyjął z niego swoje ostatnie osiemset złotych. – Mam tyle, na razie mogę oddać taką kwotę. A za tydzień resztę? Poproszę szefa o zaliczkę z wypłaty. – Podałem banknoty kobiecie, a ona jedynie pokręciła głową.

– I nie będziesz nic jeść do końca miesiąca? O nie, nie, kochanieńki. Widzę, ile pracujesz, dobrym jesteś chłopcem. Może się umówimy tak, że teraz wezmę te osiemset i to będzie rata za ten miesiąc, w następnym zapłacisz mi w terminie pełną sumę.

W odpowiedzi się uśmiechnąłem.

– Dziękuję, pani Elu, jest pani cudowna… Proszę chwilę poczekać, dam pani zapiekankę, ostatnio smakowała mężowi.

Wpuściłem ją do środka i wyjąłem z szafki pudełko, aby zapakować jedzenie.

– Jesteś taki słodki, moje wnuki mogłyby się od ciebie uczyć. – Uniosła kąciki ust, gdy podałem jej pakunek.

– Niech mi ich pani przyśle na parę lekcji, będą chodzić jak w zegarku. – Zaśmiałem się cicho, po czym pożegnałem się z sąsiadką. Cholera… znowu poszła mi na rękę. Każdemu innemu by to pewnie pasowało, ale ja nie chciałem wykorzystywać tej biednej staruszki. Sama ledwo wiązała koniec z końcem, żyła ze swojej marnej emerytury, w dodatku zawał jej męża spowodował ogrom wydatków. Doszły nowe leki, zalecono też zmianę diety, choć to i tak cud, że przeżył w tym wieku.

Zrezygnowany, przetarłem lekko twarz dłonią i spojrzałem na godzinę. Niewiele myśląc, wyszedłem z mieszkania i wsiadłem do autobusu, aby pojechać na miasto. Dawno nie byłem w klubie. Stwierdziłem, że wejdę na jednego drinka, przynajmniej zajmę czymś myśli. Już po kilku minutach dotarłem do Pasażu Niepolda. To serce wrocławskiego rynku, a przynajmniej tak uważały osoby, które do klubów chadzały każdego dnia. Wszedłem do Wallstret, gdzie zawsze bawiłem się w liceum, i podszedłem do baru, a tam od razu zamówiłem drinka. Do moich uszu dotarły zarówno dźwięki muzyki, jak i śmiechy ludzi, dzięki czemu przestałem zadręczać się myślami.

– Julek? Julek!

Słysząc, że ktoś woła mnie po imieniu, odwróciłem się w stronę miejsca, skąd dobiegał głos. Zaraz zostałem wyściskany przez niskiego bruneta.

– Kacper? – Spojrzałem na niego zaskoczony. Wyglądał… gorzej niż wtedy, gdy byliśmy w ośrodku. Zawsze był chudy, ale teraz przypominał żywą śmierć. – Siema, stary, dobrze cię widzieć. – Uśmiechnąłem się lekko i poklepałem go po ramieniu.

– Ciebie też! Mordo, ile lat my się już nie widzieliśmy, ostatni raz chyba na twoją osiemnastkę!

– No, to już miną cztery lata. – Zaśmiałem się pod nosem i przesunąłem lekko, aby mógł usiąść obok mnie. – Co u ciebie słychać?

– A wiesz, mordo, po staremu. Pamiętasz Martę? Suka głupia mnie zdradziła, a tyle jej rzeczy dawałem, tyle kasy na nią poszło! Wszystkie te pizdy są takie same – syknął zdenerwowany. Był ewidentnie czymś naspidowany, ale nawet mnie to nie dziwiło. Odkąd pamiętałem, brał do nosa wszystko, co miał pod ręką. – Opowiadaj lepiej, co u ciebie.

– No wiesz… bez zmian. Praca, dom, czasem wpadnę na jakąś imprezę. Myślę, czy nie wziąć jakichś dodatkowych, popołudniowych zmian, trochę słabo stoję z kasą… – Westchnąłem cicho, drapiąc się nerwowo po karku.

– Kurwa, stary… wiesz, może mam dla ciebie dobre rozwiązanie. – Kacper uśmiechnął się lekko i poklepał mnie po ramieniu.

– Tak? Jakie? – Nie byłem do tego zbytnio przekonany, bo Kacper nigdy nie parał się legalną robotą.

– Wpadnę do ciebie jutro, pogadamy sobie. Mieszkasz tam, gdzie wcześniej?

– No tak, jutro mam wolne, więc przyjdź, kiedy chcesz. – Dopiłem drinka i odłożyłem szklankę na blat.

– To do zobaczenia.

Gdy Kacper się ze mną pożegnał, zdecydowałem, że wrócę jednak do domu. Drogę na Brochów pokonałem w korkach, co wcale mi nie przeszkadzało, bo słuchałem muzyki i przez chwilę uwolniłem głowę od męczących myśli. Kiedy wszedłem do mieszkania, panowała ogłuszająca cisza. Zamknąłem za sobą drzwi i położyłem klucze na blacie. Zdjąłem sportową kurtkę, adidasy i poszedłem umyć ręce. Gdy mijałem wejście do małego salonu, mój wzrok padł na komodę z jasnego drewna. Mimowolnie spojrzałem na zdjęcia. Przedstawiały mnie z moją siostrą Laurą, były także takie z Inez i Kacprem z czasów liceum. Ja i Kacper chodziliśmy do tej samej klasy. Fotografię wykonano świeżo po tym, jak wyszedłem z ośrodka wychowawczego.

 

Kilka lat wcześniej

Pakowałem właśnie swoje ostatnie rzeczy. Nie było ich zbyt wiele, więc wystarczyła mi jedna torba.

– No proszę, złote dziecko opuszcza ten pierdolnik. – Kacper zaśmiał się cicho i podszedł bliżej mnie. – Będę za tobą tęsknić, mordo.

– Ja za tobą też, ale pewnie też niedługo wyjdziesz. No wiesz, o ile niczego znowu nie odjebiesz. – Z uśmiechem poklepałem go po ramieniu. Po namyśle jeszcze go uścisnąłem. – Obiecasz, że nie wplączesz się w żadne kłopoty? Chcę skończyć z tobą liceum, a nie odwiedzać cię w ośrodku. – Spojrzałem mu poważnie w oczy.

– Obiecuję, że postaram się być grzeczny. – Zarechotał i po chwili do mnie mrugnął. Dobrze go znałem, właściwie uważałem za jedynego przyjaciela. Jednocześnie był też wręcz mistrzem pakowania się w kłopoty. Liczne bójki, kradzieże czy wandalizm to było jego życie. Nie żebym sam należał do świętych, bo też dopuszczałem się rozrób czy drobnych kradzieży. Tak to u nas wyglądało. Osoby wywodzące się z naszego środowiska musiały czasami zrobić wszystko, aby przetrwać w tym wyścigu szczurów.

– No nic, trzymaj się, stary. – Uśmiechnąłem się, zarzuciłem torbę na ramię i wyszedłem z budynku.

– Julek! Julek! – Za bramą dojrzałem wysoką brunetkę z burzą loków. Na jej widok od razu się uśmiechnąłem i mocno ją wyściskałem.

– Laura! Nie musiałaś mnie odbierać.

– Miałabym nie odebrać mojego kochanego, starszego braciszka? Żartujesz sobie? – Zaśmiała się szczerze i objęła moje ramię. – Co dziś jemy? Mam ochotę na pizzę – rzuciła i uśmiechnęła się do mnie. Jej ciemne włosy opadały luźno na ramiona, a oczy jak zwykle błyszczały niczym dwa bursztyny. Była bardzo podobna do matki, ale tylko z wyglądu, bo nasza matka to pizda, a Laura jest najlepszą osobą, jaka chodzi po tej planecie.

*

Otworzyłem oczy. Zorientowałem się, że leżę na kanapie, i z jękiem przetarłem twarz. Czemu akurat teraz śniło mi się tamto zajście z mojego porąbanego życia? Usiadłem i pomasowałem obolały kark. Zerknąłem na zegarek. Było dość wcześnie, więc wstałem i poszedłem się umyć. Zdjąłem wczorajsze ubrania i pod ciepłą wodą lekko się rozluźniłem. Zamknąłem oczy i nalałem żel na dłonie. Po szybkim prysznicu wciągnąłem na siebie zwykłe, ciemne jeansy i jasną bluzę. Zgarnąłem z blatu portfel, po czym wyszedłem z mieszkania i pokierowałem się w stronę Żabki. W sklepie wrzuciłem do koszyka butelkę wody, kawę oraz chleb tostowy. Po chwili namysłu wziąłem jeszcze dwa piwa, bo znając Kacpra, pewnie będzie chciał się napić.

– Jeszcze LM-y cienkie, niebieskie – powiedziałem do kasjerki. Podałem jej pieniądze, po czym skończyłem tę niezwykle ekscytującą wycieczkę i wróciłem do siebie. Cholera wie, o której Kacper miał wpaść, więc wolałem posprzątać przez ten czas. Wiedziałem, że gówno go to obchodziło, ale nie lubiłem żyć w brudzie. Powycierałem kurze i zabrałem się do mycia podłóg. Moje mieszkanie nie prezentowało się najlepiej. To mała kawalerka w cholernie starej kamienicy w brochowskim getcie. Bardzo ciasna, ale przynajmniej mieszkałem w niej sam. Raczej dbałem o porządek, zwłaszcza że od zawsze to lubiłem. Gdy wszystko było już ogarnięte, rozległ się dźwięk dzwonka. Otworzyłem drzwi i stanąłem oko w oko ze starym kumplem.

– Masz farta, akurat skończyłem sprzątać. – Zaśmiałem się pod nosem, a Kacper parsknął wesoło i odwiesił kurtkę.

– Serio? Myślisz, że mnie sprzątanie obchodzi?

– Wiem, że nie, ale przynajmniej jest czysto, więc siedź cicho. Mówiłeś, że masz dla mnie jakaś robotę, co to jest? – Zacząłem od konkretów.

Poszliśmy do pokoju, wyjąłem z lodówki piwo i postawiłem przed kumplem. Z uznaniem otworzył butelkę.

– Prosta sprawa: odbierasz przesyłkę, zawozisz do klientów, bierzesz kasę, oddajesz mi, ja ci płacę i tyle. – Wzruszył lekko ramionami, jednak ja od razu zmarszczyłem brwi.

– Co to za przesyłka? – Spojrzałem na niego z powątpiewaniem. Mój dawny przyjaciel rzadko łapał się legalnej pracy, dlatego to wszystko wydawało mi się wyjątkowo podejrzane.

– To praca od Karola… – Zaśmiał się nerwowo, a ja cicho przekląłem.

Pieprzony Karol, znałem go już dobre kilka lat. Mój kumpel już w liceum zaczął dla niego pracować, a gdy sam miałem problemy ze spłacaniem długów ojca, Karol uregulował wszystko za mnie. Nie wiem, czemu się wtedy na to zgodziłem, bo to jedynie sprowadziło na mnie kłopoty. A teraz miałem robić dla tego chuja?

– W co ty chcesz mnie wjebać?

– W nic! Stary, to dobra praca, spłacisz dług u Karola. Parę przesyłek i zarobisz taką sumkę, że na spokojnie zapłacisz wszystkie zaległe rachunki i jeszcze ci zostanie.

Na te słowa westchnąłem cicho. Byłem w dupie, i to ogromnej. Ale miał rację, należało pospłacać zaległości, a wiedziałem, że Karol i tak nie odpuści mi tego długu wdzięczności.

– Co miałbym dokładnie rozwozić?

– Nic wyjątkowego, trawka i amfa, czasem może jakieś piksy. Stary, miesiąc i wszystko będzie załatwione. Twój dług, twoje spłaty, wszystko. To prosta robota. – Kacper rozparł się na kanapie i spojrzał na mnie wyjątkowo spokojnie jak na niego. Miałem się nie wplątywać w żadne szemrane interesy…

Laura, wybacz mi to, ale ja naprawdę nie mam wyboru. To tylko chwilowe.

– Kiedy zaczynam?

Ten świat nigdy nie zasługiwał na twoją dobroć,

Na twe dobre słowa i czyny,

Błądziłaś po nim niczym motyl,

Szukając celu i światła w tym mroku,

Jednak Mrok opanował nasz świat,

Zabierając cię w głąb bez powrotu.

 

© Copyright by Magdalena Łoniewska, 2024

© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2024

 

Wydanie I

ISBN: 978-83-67685-37-5

 

Redakcja: Beata Kostrzewska

Korekta: Marta Jakubowska, Helena Kujawa

Skład: Monika Pirogowicz

Okładka: Maciej Sysio

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Fotografia na okładce:

Copyright © Adobe Stock_Michael

 

 

Wydawnictwo JakBook

ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice

www.wydawnictwojakbook.pl