Lodowe serce - Sasha Tirunul - ebook + książka

Lodowe serce ebook

Tirunul Sasha

4,6

Opis

Rozalia Sokolov jest najstarszym dzieckiem pakhana Bratwy. Jest też jego najniebezpieczniejszym zabójcą i doskonałym szpiegiem. Służy w oddziale swojego brata pod pseudonimem Lodowiec. Rose wygląda na delikatną dziewczynę, ale pozory mylą. W jej przypadku jest to śmiertelna pomyłka. Nigdy szczerze się nie uśmiecha, nigdy nie traci opanowania i nigdy nie okazuje litości. Jest zimna i okrutna, potrafi oszukiwać, szantażować, torturować i zabijać bez mrugnięcia okiem. Jedyną osobą, która zyskała jej bezwarunkową lojalność, jest jej brat, Diemjan. Rozalia doskonale wie, że jej życie dobiega końca, kiedy wpada w ręce amerykańskiej mafii i staje naprzeciwko capo di tutti capi, Zacariasa Delgado. Mężczyzna ma wobec Rozalii własne plany, nie spodziewa się jednak, że zderzy się z tak silnym charakterem. I zdecydowanie nie spodziewa się, że kobieta, której potrzebuje do własnych celów, jest zimna niczym lód.

 

Czy na cierpienie można się uodpornić? Czy kobieta, z której w dzieciństwie zrobiono bezwzględną maszynę do zabijania, jest w stanie pokochać? Czytelniku, oto świat, w którym rządzą ból, braterska lojalność i emocje mogące powalić na kolana nawet największego twardziela. Z całego serca polecam! - Anett Lievre, autorka

 

Lodowe serce opowiada o największej twardzielce, jaką świat widział! Rozalia od dziecka była szkolona, by bezwzględnie zabijać. Współczucie? W jej słowniku nie było czegoś takiego. A czy byłaby w stanie pokochać, zaufać? Jeśli myślicie, że macie mocną psychikę, polecam się sprawdzić, czytając nową książkę Sashy Tirunul. - Magdalena Spirydowicz, bookstagram madziara.malfoy

 

Poznajcie nowe spojrzenie na mafię! Jeśli szukacie historii, po której nie będziecie mogli się pozbierać, koniecznie sięgnijcie po nową powieść Sashy. Autorka zabiera do świata, w którym nic nie jest oczywiste, a nienawiść co rusz miesza się z miłością i pożądaniem. Z pewnością nie będziecie czuć się zawiedzeni po lekturze pierwszego tomu Trylogii Żywiołów. Gorąco polecam! - Adriana Rak, autorka powieści obyczajowych

 

To historia pełna szybszego bicia serca, która od samego początku wciąga w świat niebezpieczeństwa, porachunków, tajemnic. To mafia, jakiej jeszcze nie było! Ta książka dostarczy wam takich emocji, że nie zaśnięcie, póki nie przeczytacie ostatniego zdania, a po nim… cóż, będziecie chcieć więcej! Uwielbiam całym sercem i ogromnie wam polecam! - Justyna Dziura, bookstagram justyska_books

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (235 ocen)
171
38
21
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PatiZugaj

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna ❤️ dawno nie czytałam tak dobrej książki ❤️
42
Sylwiajabl

Całkiem niezła

taka sobie....
20
Karcia275

Całkiem niezła

Zaczęło się super ale później było coraz słabiej. No czegoś brakowalo
21
MizzuAyo

Z braku laku…

Na początku było nawet w porządku, ale już w połowie zaczęła mi się dłużyć i nudno się zrobiło. Niestety nie dla mnie.
21
wojciechowski8

Z braku laku…

Bardzo słabe 2 gwiazdki za sam pomysł bo o wykonaniu lepiej nie mówić. Postaci całkowicie odrealnione, nielogiczne, ich wewnątrzne monologi przeczą sobie co drugie zdanie. W dodatku bardzo infantylny sposób narracji, naprawdę szkoda czasu na taką lekturę
44

Popularność




Copyright © by Sasha Tirunul, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce (mężczyzna): © by Viorel Sima/Shutterstock

Zdjęcie na okładce (kobieta): © by mnowicki/Shutterstock

Ilustracja wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-217-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Epilog

Podziękowania

Dla mojej MamyJesteś najwspanialszą Wojowniczką, jaką znam.Chcę być kiedyś taką Mamą, jaką jesteś Ty.

Prolog

Od zawsze wiem, że mogę zginąć. Wychodząc z domu, mam świadomość, że mogę już do niego nie wrócić. Zdaję sobie sprawę, że każdy kolejny oddech może być moim ostatnim. Nie jestem pesymistką, po prostu śmierć w moim świecie jest czymś tak naturalnym jak oddychanie. Zabijałam wielokrotnie, patrząc, jak moje ofiary umierają – czasami w mękach, czasami od jednego strzału czy pchnięcia nożem. Wiem więc, że pewnego dnia to ja mogę być osobą, która oberwie. Przypadkowy postrzał czy celny rzut nożem może trafić akurat w moje serce.

Nie, żebym takowe miała.

Dla mnie jest to jedynie organ pompujący krew. I od pracy tego organu zależy moje życie.

Z drugiej strony kulka między oczy również załatwia sprawę, niekiedy nawet szybciej.

Strzały dawno ucichły, a ja siedzę w tej uroczej celi już prawie dobę. Do tej pory nikt nie pofatygował się, żeby zadać mi jakiekolwiek pytania czy chociażby zakończyć mój nędzny żywot. Ponownie spoglądam na łańcuch, którym jestem przykuta do ściany, ale wiem, że nie znajdę w nim żadnego słabego ogniwa. Metalowe kajdanki mocno obejmują moje nadgarstki i są zbyt solidne, by je powyginać. Próbowałam to zrobić, niejednokrotnie zresztą, ale doprowadziłam tylko do tego, że zdarłam sobie skórę z nadgarstków aż do krwi.

Szczęk zamka zwraca moją uwagę, więc podnoszę głowę. Musiałam stracić czujność, skoro nie słyszałam wcześniej kroków na korytarzu. A więc przyszedł czas na moje tortury. Nie czuję strachu, nie czuję przerażenia. Nic nie czuję. Ojciec wykonał dobrą robotę, kształtując mnie. Nie istnieje nic, co mogą mi zrobić, co nie zostało zrobione już wcześniej. Jestem trochę zaciekawiona, co oni wymyślą. Na własnej skórze przerobiłam chyba wszystkie możliwe tortury, poza wycinaniem fragmentów ciała, bo ojciec nie chciał mnie aż tak uszkodzić. W końcu kiedyś miał zamiar wydać mnie za mąż.

Do pokoju wchodzi wysoki mężczyzna, ma około metra dziewięćdziesięciu. Jest przystojny, a na jego rysach twarzy osiadło dobrze znane mi bestialstwo. Hebanowe włosy opadają mu w nieładzie, zupełnie jakby godzinami je przeczesywał. Zauważam ich intrygujący odcień, momentami, w dziwnym świetle mojej celi, przechodzący w granat. Facet ma na sobie czarną koszulkę z krótkimi rękawami, opinającą jego umięśniony tors, i ciemne, garniturowe spodnie.

Przez chwilę zastanawiam się nad dziwnym doborem ubrań, ale po kilkudziesięciu sekundach porzucam te bezsensowne rozważania i ponownie przenoszę wzrok na jego twarz. Ma idealnie skrojone usta, na których czai się rys okrucieństwa, wysoko osadzone kości policzkowe i smagłą cerę. Patrzę mu w oczy i dostrzegam błysk zdumienia, zanim stają się całkowicie beznamiętne. Chyba spodziewał się, że zerwę się przerażona na jego widok albo zacznę krzyczeć, jak zrobiłyby normalne kobiety, zwłaszcza te z naszego świata, które trafiły w ręce wroga.

– Jak się nazywasz? – pyta mnie, a ja ledwo powstrzymuję się przed uniesieniem brwi.

Nie spodziewałam się tego, że nie będą wiedzieli, kim jestem, w końcu żadna przypadkowa dziewczyna nie znalazłaby się w środku wojny mafii. To znaczy, że wiedzą znacznie mniej o wewnętrznych strukturach Bratwy, niż sądziłam.

– Nie musisz się bać – mówi, siadając na jedynym krześle w tym pokoju. – Moi ludzie powiedzieli mi, że nic nie zjadłaś i nie wypiłaś, odkąd tu jesteś. Nie powinnaś się głodzić.

Milczę, cały czas go obserwując. Mimo woli zastanawiam się, jaki jest cel jego wizyty. Chce zdobyć moje zaufanie, żebym zdradziła mu sekrety Bratwy? Może chce mnie wykorzystać do szantażowania mojej rodziny, a martwa mu się nie przydam?

Mam ochotę prychnąć na tę myśl, w końcu ojciec z uśmiechem na ustach pozwoliłby mu poderżnąć mi gardło. Dalsza rodzina tylko czeka na moje potknięcie, żeby zająć moje miejsce, moja siostra nienawidzi mnie za to, że jestem wolna, podczas gdy ona żyje w złotej klatce.

Jedyną osobą, która przejęłaby się moją śmiercią, jest mój młodszy o jedenaście miesięcy brat. Diemjan nie mógłby jednak zareagować, bo byłby to dla niego wyrok śmierci. Ojciec z radością patrzyłby, jak inni rozszarpują syna, jeśli tylko uznałby go za słabego. A uczucia w naszym świecie są oznaką słabości. Mój brat i ja nie jesteśmy słabi. Nasze serca zlodowaciały dawno temu, chociaż pamiętamy jeszcze, jak to jest czuć cokolwiek. Kiedyś kochałam Diemjana ponad wszystko, tak samo jak małą Roksanę. Poświęciłabym życie za niego i jestem pewna, że on za mnie też.

Niezależnie od tego, co myśli o nas młodsza siostra, nasza dwójka przez dziesięć lat poświęcała się, by ona mogła uniknąć takiego losu. By mogła żyć w tej przeklętej klatce, której tak nienawidzi, a która jest jej jedyną szansą na w miarę normalne funkcjonowanie.

– Współpracuj ze mną. Nie chcę zrobić ci krzywdy.

Zabawnie to ujął. Powiedział, że nie chce zrobić mi krzywdy, a nie że jej nie zrobi. W praktyce oznacza to, że jeśli nie odpowiem mu na wszystkie pytania, będę cierpiała długie godziny. Posyłam mu puste spojrzenie, czekając na jakąś reakcję. Zaciska dłonie w pięści, ale po chwili je rozluźnia. Moją uwagę na sekundę przykuwa rękojeść pistoletu, który ma zatknięty za pasek, ale niemal natychmiast wracam do twarzy mężczyzny.

– Co taka piękna dziewczyna jak ty robiła pośrodku strzelaniny pomiędzy dwoma mafiami, co, kochanie?

Piękna? Dobrze, że nie widział mojego ciała. Okej, buzię mam całkiem ładną, wdałam się w matkę. Wielkie, błękitne oczy, wysokie kości policzkowe, lekko zaokrąglony podbródek i mały zadarty nosek z paroma piegami. Całości dopełniają moje platynowe blond włosy, spływające falami prawie do pasa.

To jedyna kwestia, w której się nie podporządkowuję. Zawsze zaplatam kosmyki w warkocze bokserskie i zawijam na głowie, ale nigdy nie dam ich ściąć, chociaż wielokrotnie chcieli mnie do tego zmusić. Nie udało im się, a po tym, jak ośmiu ludzi mojego ojca straciło dłonie i kilkanaście palców, w końcu odpuścili.

Zapewne prezentuję się teraz jak strach na wróble. Sama czuję, że włosy opadają mi w strąkach dookoła twarzy i mam w nich pełno ziemi oraz innego syfu.

– Nie wyglądasz na idiotę – mówię beznamiętnie, cały czas uważnie go obserwując. – Zadajesz takie bezsensowne pytania, chociaż doskonale wiesz, że nie dostaniesz na nie odpowiedzi.

Mój głos jest zachrypnięty, wczoraj wykrzykiwałam rozkazy przez kilkadziesiąt minut, a od ponad doby nie miałam ani kropli wody w ustach, pomimo tego, że mi ją dostarczyli. Cholera ich wie, czy nie zatruli jej czymś. Już wolę śmierć z odwodnienia.

– Napij się. – Mężczyzna podaje mi szklankę z wodą, a ja zaciskam usta i nawet nie unoszę ręki.

On wzdycha i bierze kilka łyków, a potem ponownie podaje mi naczynie.

– Widzisz? Nie jest zatruta. Wypij. – Jego głos jest autorytatywny, jakby facet był przyzwyczajony do wydawania rozkazów, co nasuwa mi myśl, że jest kimś wyżej postawionym w strukturach mafii amerykańskiej.

Przez sekundę zastanawiam się nad tym, ale uznaję, że nie ma sensu katować się bez wyraźnego powodu. Przyjmuję szklankę i wypijam zawartość duszkiem. Przez lata szkoliłam się w przesuwaniu swoich granic, ale idiotyzmem byłoby narażanie się jeszcze bardziej w tym momencie.

Ponownie spoglądam na mężczyznę i odnoszę wrażenie, że gdzieś już go widziałam. Nie skupiamy się szczególnie na mafii amerykańskiej, bo nie mamy z nią za dużo kontaktu. Większym problemem są przeklęta japońska Yakuza i chińska Triada. Ale zagadkę stanowi dla mnie to, jakim cudem wdaliśmy się w walkę z Amerykanami, a przede wszystkim, skąd oni, do diabła, się tam wzięli. To miała być krwawa zemsta na Chińczykach, a zamiast tego dostaliśmy istną wojnę z cholerną mafią amerykańską. Skąd wiem, że to Amerykanie? Usłyszałam przypadkiem, jak jeden z jego żołnierzy to mówił, lecz wciąż tajemnicą pozostaje dla mnie, co ci ludzie robili na granicy chińsko-rosyjskiej.

– A więc co taka mała grupka chciała uzyskać poprzez ostrzelanie nas?

Milczę.

– Kochanie, nie wiem, co mówili ci o prawach panujących w tym świecie, ale tu nikt nie zwróci uwagi na to, że jesteś kobietą. Lepiej powiedz, czemu nas zaatakowaliście.

Przypatruję mu się, nie pozwalając, by drgnął mi chociaż jeden mięsień. W oczach faceta błyszczy coś na kształt szacunku, kiedy opiera dłoń na rękojeści pistoletu.

Przechylam lekko głowę, zupełnie jakbym była zainteresowana tym, co robi. Poświęciłam całe życie, żeby chronić młodszą siostrę, a teraz oddam je, bo postanowiłam uchronić moich przybocznych przed okrutną śmiercią, choć po prawdzie to oni mieli bronić mnie. Nie zamierzam mieć ich krwi na rękach, skoro mogę ich ocalić chociaż na jakiś czas. Są dobrymi żołnierzami, całkowicie lojalni i wypełniający każdy rozkaz bez szemrania.

Mężczyzna odbezpiecza pistolet, ale ciągle go nie podnosi.

– Zabiję cię, jeśli mi nie powiesz, dlaczego chcieliście namieszać w naszych interesach.

Zawsze wiedziałam, że mogę zginąć, ale nigdy nie spodziewałam się, że moją śmiercią będzie metr dziewięćdziesiąt chodzącego seksu z magnetycznym głosem i najciemniejszymi oczami, jakie w życiu widziałam. Taka śmierć wydaje się przyjemna, bez tortur – kulka w łeb, i to wystrzelona przez takiego przystojniaka. Unoszę kąciki ust, kiedy zimna lufa dotyka mojego czoła. Jeszcze chwila i uwolnię się od tego burdelu, jakim jest moje życie. Niech teraz ktoś inny niszczy świat, ta diablica wraca do piekła.

– Jakieś ostatnie słowa? – pyta, a w jego głosie słyszę dziwne nuty.

Spoglądam mu w oczy, chociaż to trudne z pistoletem przyłożonym do czoła, i pozwalam sobie na kolejny uśmiech, tym razem szerszy.

– Powiedz, jak się nazywasz. Chcę wiedzieć, kto wyśle mnie do piachu.

Na jego twarzy drga zdumienie, co sprawia mi swego rodzaju satysfakcję.

To zaskakujące, że jestem w stanie określić odczuwane emocje, chociaż są mdłe i niewyraźne. Może przed śmiercią odezwał się we mnie zapomniany okruch człowieczeństwa, który jakimś cudem jeszcze w sobie mam?

– Zacarias Delgado, kochanie. – Kładzie palec na spuście.

A więc to już. Wracam do domu. Oby piekło było gotowe, bo idzie najokrutniejsza diablica Bratwy, Rozalia Sokolov.

Rozdział 1

Rozalia, cztery lata

Dzisiaj jest Dzień Ojca. Zrobiłam dla mojego tatusia laurkę. Ładną laurkę, mamusia powiedziała, że jest śliczna. Narysowałam na niej całą naszą rodzinę: tatusia, mamusię, mojego braciszka i mnie. Biegnę w kierunku tatusiowego pokoju, kiedy na kogoś wpadam i się przewracam. Przełykam łzy, bo tatuś mówi, że dzielne dziewczynki nie płaczą, a ja jestem dzielna. Unoszę wzrok i zauważam, że to mój tatuś.

Ale dlaczego jest cały czerwony?

Jego ubrania są mokre, poszarpane i czerwone, chociaż rano miał białą koszulę. Wstaję i wyciągam rękę z laurką w stronę tatusia, uśmiechając się przy tym. Moje ręce też są teraz czerwone i lepkie.

– Zrobiłam dla ciebie laurkę, tatusiu! – wołam, ale nie widzę radości na jego twarzy.

Wyrywa mi z ręki laurkę i drze ją na strzępy. Chyba mu się nie spodobała. Muszę zrobić nową, lepszą, taką, która mu się spodoba.

– Nie mów tak! Jesteś moją dziedziczką, a nie pierdolącą o niczym pustą laleczką! Jestem, kurwa mać, twoim ojcem i tylko tak masz do mnie mówić! Zrozumiałaś?

– Ale tatusiu…

Silne uderzenie o ścianę niemal pozbawia mnie przytomności. Przed oczami wirują mi czarne plamki, a po głowie cieknie coś ciepłego. Próbuję złapać oddech i powstrzymać łzy, kiedy tatuś wymierza mi kilka kopniaków w brzuszek.

– Greg! Zabijesz ją! – krzyczy mamusia i szarpie tatusia.

– To moja córka! Jeśli nie jest silna, lepiej, żeby zdechła!

Tatuś jest bardzo zły. Gdy jest bardzo zły, bierze mamusię do ich sypialni i mamusia wtedy głośno krzyczy. Nigdy nie słyszałam, żeby to tatuś krzyczał, chyba że w złości. Mamusia na dźwięk jego podniesionego głosu blednie i cofa się kilka kroków, po czym wyciąga rękę do tatusia.

– Chodź, wyładujesz frustrację w sypialni – mówi cicho, drżącym głosem. – Rozalia niczym nie zawiniła.

– Moja córka musi być silna, El. Jutro rozpocznie szkolenie.

– Ma tylko cztery lata! Nawet chłopcy rozpoczynają w wieku dziesięciu lat, a dziewczynki wcale!

– To ja jestem tutaj prawem, Eleonoro. Jeśli mówię, że moja córka rozpocznie jutro szkolenie, to tak będzie! Już i tak gadają, że jestem słaby, bo pierwsza urodziła mi się córka, a teraz śmieją się, że Rozalia nie zachowuje się, jak na córkę bossa przystało.

– Ona ma cztery lata i zachowuje się lepiej niż niejeden z synów twoich podwładnych!

– Dość, Eleonoro. Będzie tak, jak powiedziałem. Zaprowadź mnie do sypialni, masz rację, muszę odreagować.

Rozalia, osiem lat

Czemu zawsze wszystko, czego ode mnie wymagają, wiąże się z bólem? Albo ja go zadaję, albo mnie go zadają. Mam osiem lat, a czuję się, jakbym miała ze dwadzieścia. Widziałam przez te przeklęte cztery lata więcej śmierci niż niejeden dorosły przez całe swoje życie. Rozglądam się po swoim pokoju i rzucam okiem na zegarek. Jest trzecia w nocy, a ja nigdy nie budzę się o takich porach. U mnie panuje cisza, ale mam wrażenie, że słyszę zduszony jęk dochodzący z sypialni młodszego brata.

Biorę z szafki nocnej nóż i prześlizguję się tajnym przejściem pomiędzy pomieszczeniami. Ku mojemu przerażeniu zauważam faceta, który dusi mojego braciszka. Chociaż Diemjan próbuje się bronić, to nie ma żadnych szans z wielkim mężczyzną. Nie myślę o tym, co robię, tylko wyćwiczonym, przez setki godzin treningów, ruchem rzucam nóż prosto w głowę napastnika. Rozlega się dźwięk gulgotania, a po kilku sekundach facet pada, przygniatając mojego brata. Rzucam się w ich kierunku i z wysiłkiem odpycham martwe ciało, żeby dostać się do Diemjana. Mój braciszek trzęsie się jak w febrze, a w jego oczach błyszczą łzy.

Jest jedenaście miesięcy młodszy ode mnie. Ja urodziłam się w styczniu, a on w listopadzie, ale nie doświadczył okrucieństwa naszego ojca aż tak bardzo. Przede wszystkim był chłopcem, co samo w sobie cieszyło ojca, a poza tym starałam się go chronić, jak tylko mogłam.

– Już nic ci nie grozi, Dim – szepczę, tuląc brata. – Zostań tutaj, muszę zobaczyć, co się dzieje.

– Nie idź. – W jego głosie słychać rozpacz. – Tam może być ich więcej!

– Wiem, dlatego muszę iść. – Ściskam go mocniej, po czym puszczam. – Nie wychylaj się, weź nóż i zaatakuj każdego obcego, który wejdzie do pokoju, jasne?

Diemjan kiwa głową, po czym sięga po swój nóż i staje w kącie sypialni. Bierze kilka głębokich oddechów i przełyka łzy. Odwracam się plecami, po czym wyciągam ostrze z głowy martwego mężczyzny. Odpycham od siebie ten obraz, bo inaczej załamałabym się i zaczęła płakać. W duchu dziękuję ojcu, że zahartował mnie na takie widoki, po czym opuszczam pokój brata. Na korytarzu panuje cisza, ale jestem w stanie usłyszeć odgłosy walki dobiegające z dołu. Skradam się powoli, kiedy bardziej wyczuwam, niż słyszę, jakiś ruch po prawej. Błyskawicznie atakuję, ale zamieram z nożem przystawionym do gardła intruza.

– Andrei – mówię cicho, blado uśmiechając się do kuzyna.

Andrei jest synem ciotki Oksany, siostry ojca. Jest niecały miesiąc starszy ode mnie, ale szkolenie zaczął równo ze mną.

– W moim pokoju był facet, który próbował mnie zabić.

– Nie żyje? – Upewniam się, mimo że to logiczne.

– Nie – potwierdza kuzyn. – Właśnie szedłem sprawdzić, co z wami.

– Byli też u Diemjana, ale zabiłam szczura, który próbował go zamordować. Zamknęłam brata w pokoju. Nie widziałam nikogo więcej na piętrze. Powinniśmy sprawdzić, co z rodzicami.

Rodzice Andreia zatrzymali się na kilka dni w naszym pałacu.

Kuzyn nic nie odpowiada, tylko kiwa powoli głową, po czym zaczyna ostrożnie schodzić po schodach.

Skanuję otoczenie, odwracając się w nieregularnych odstępach czasu, żeby zaskoczyć ewentualnego napastnika. Góra jest czysta, więc całkiem szybko docieramy do głównego salonu wyglądającego jak po przejściu tornada. Nikogo tam nie ma, nie licząc dwóch trupów, na widok których mój kuzyn nieco się wzdryga. Ja czuję tylko chłód mocniej obejmujący moje ciało. Tak było zawsze, odkąd coraz bardziej zanurzałam się w naszym świecie. Miałam wrażenie, że chłód przenikał mnie do szpiku kości, i wiem, że dalej tak będzie, aż do momentu, gdy zamienię się w lodowatego zabójcę bez grama uczuć. Od początku zdaję sobie sprawę, że tak skończę.

Cichy jęk zdaje się dobiegać z jednego z tajnych korytarzy prowadzących do lochów pod pałacem.

– Są na dole.

– Wrogowie czy nasi? – Andrei chce znać moje przypuszczenia.

– Myślę, że nasi. Tajne korytarze są naprawdę dobrze zabezpieczone, więc nie sądzę, żeby ktoś spoza rodziny byłby w stanie je znaleźć. Ponadto wrogowie torturowaliby rodziców tutaj. Pewnie ojciec nie chciał ubrudzić tych drogich, perskich dywanów, które matka tak kocha.

Moi rodzice mają naprawdę dziwną relację. Ojciec przez większość czasu jest sadystycznym skurwielem i katuje matkę, ale szanuje niektóre jej prośby, takie jak dbanie o brak krwi w domu. Nigdy nie dowiedziałam się dlaczego, ale rzeczywiście nigdy nie torturował nikogo w salonie, chociaż to byłoby łatwiejsze niż wciąganie jeńców do lochów, a później wyciąganie trupów.

– R, A.

Za moimi plecami rozlega się cichy głos mojego brata, a ja niemal podskakuję.

Zawsze w takich sytuacjach zwracamy się do siebie tylko pierwszą literą imienia, a przynajmniej się staramy. Diemjan i ja jesteśmy ze sobą bardzo blisko i próbujemy to ukryć przed całym światem. Żadne z nas nie jest pewne, jak powinniśmy traktować Andreia, więc po prostu odzywamy się do niego z takim samym chłodem jak do siebie, kiedy nie jesteśmy sami.

– Kazałam ci zostać w pokoju – syczę, rozglądając się dookoła.

– Jeszcze jeden napastnik był w twojej sypialni.

Spoglądam na niego z niepokojem, który próbuję ukryć przed kuzynem, chociaż jestem przekonana, że coś zauważył.

– Zabiłem go, ale uznałem, że powinniście wiedzieć. Co robimy?

– Ktoś jest na dole, musimy sprawdzić, co się dzieje, i poinformować ojca.

Mój młodszy brat kiwa głową i zaciska usta w wąską kreskę.

Przybiera tę samą beznamiętną maskę, za którą sama się skrywam, choć wiem, że przychodzi mu to z dużo większym trudem niż mnie.

Ja jestem jak lód. To wszystko, przez co przechodziliśmy, powoduje, że chłód coraz mocniej ściska moje ciało. Diemjan jest jak ogień. Każda chwila, w której mrok, krew i zniszczenie coraz bardziej wkraczają w jego życie, sprawia, że zaczyna wrzeć, zupełnie jakby to lawa, a nie krew, płynęła w jego żyłach.

Nie potrafię rozgryźć Andreia, zawsze stara się zachowywać przy nas równie beznamiętnie jak dorośli, ale wiem, że za kilka lat będę znała go na wylot. Będę znała każdą jego słabość i nauczę się, jak je wykorzystać. Jest moim kuzynem, ale przede wszystkim jest mężczyzną, który może zagrozić pozycji mojego brata.

Ruszamy całą trójką na dół, schodząc bardzo ostrożnie i uważając, by nie wydać żadnego dźwięku. Andrei i ja zasłaniamy własnymi ciałami Diemjana, żeby w razie czego przyjąć za niego kulkę, ale na szczęście nie napotykamy problemów po drodze. Cichy jęk, który wcześniej usłyszałam, robi się coraz głośniejszy, aż zmienia się w ochrypły okrzyk bólu, wcześniej stłumiony przez specjalne ściany piwnicy. Napinam mięśnie, do końca nie zdając sobie sprawy z tego, że jestem gotowa na odparcie możliwego ataku. Cztery lata treningu zrobiły swoje.

Widok, który zastajemy w pierwszym lochu, wcale nie sprawia, że się rozluźniam. Kolejny trup, tym razem jeden z naszych ochroniarzy, leży z dziurą w czole. Nie wiem, czy zastrzelił go ojciec w przypływie złości, czy jednak wróg, bo obie opcje wydają mi się prawdopodobne. Posuwamy się dalej, uważając na wszystkie podejrzane cienie, ale bez problemu docieramy do drugiego lochu, z którego dochodzi żałosne wycie torturowanego człowieka, na co wyginam pogardliwie wargi. Nawet ja nie darłam się tak bardzo na początku. Teraz już nauczyłam się zachowywać ciszę. Nie pozwolić przeciwnikowi mieszać w moim umyśle.

Kiwam głową chłopakom, dyskretnie zaglądając przez szparę.

Nie jestem w stanie stwierdzić, jakie uczucia mi towarzyszą, kiedy dostrzegam ojca stojącego nad skamlącym człowiekiem, przypominającym krwawą miazgę. Uchylam szerzej drzwi i niemal natychmiast zauważam dwie lufy skierowane w moją stronę.

– Ojcze – odzywam się beznamiętnie.

– Rozalia? – W jego głosie słychać nutę zdziwienia, co podpowiada mi, jak bardzo musi być zmęczony, skoro dał się zaskoczyć. – Co tu robisz?

– Na piętrze było trzech zabójców – mówię, wchodząc do pomieszczenia, a za mną wślizgują się Diemjan i Andrei.

Ojciec marszczy brwi, przyglądając się nam. Unosi wzrok, jakby szukał jakichś dorosłych członków Bratwy, a następnie spogląda na wuja i swojego zastępcę.

– Co się z nimi stało? – pyta.

– Nie żyją. – Wzruszam ramionami, patrząc na skamlącego człowieka. Z trudem rozpoznaję chińskie rysy. – Byli w pokojach Diemjana i Andreia. Do mojego nie zdążyli dotrzeć. Coś powiedział?

– Kto ich zabił? – Ojciec ignoruje moje pytanie.

– My – odpowiadam beznamiętnie, chociaż w duchu cieszę się, widząc zszokowany wyraz twarzy ojca, który przez chwilę otwiera i zamyka usta, niczym ryba wyjęta z wody.

– Wy? – pyta wuj, spoglądając na nas z takim samym zdziwieniem jak ojciec.

– Pierwszego zabiłam ja, próbował zaatakować D. W tym samym czasie A zabił tego, który próbował zaskoczyć go we śnie. Później zeszliśmy z A na dół, a D przeszukiwał piętro, wtedy znalazł trzeciego, próbującego dostać się do mojej sypialni, i go zabił – mówię to wszystko chłodnym, beznamiętnym tonem, nieco naginając prawdę, żeby postawić brata w lepszym świetle w oczach ojca. Unoszę ciągle zabrudzony krwią nóż i wskazuję na skamlącego Chińczyka. – Powiedział coś?

– Chcieli zabić wszystkich moich dziedziców i naszą trójkę, żeby pogrążyć Bratwę w chaosie – odpowiada ojciec, ciągle patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. – Nic więcej nie potrzebuję wiedzieć.

Jego słowa to test. Wiem o tym. Wiem, że czeka na moją reakcję.

Spoglądam na niego z niemym pytaniem i lekko kręcę nożem. Ojciec kiwa głową, cały czas uważnie mnie obserwując. Chciałabym powiedzieć, że coś czuję. Strach, podekscytowanie, cokolwiek. Zamiast tego czuję, jak chłód mocniej obejmuje moje ciało. Ale nie jest mi zimno. O nie. To ja jestem zimnem.

Bez najmniejszego wahania podchodzę do Chińczyka i podrzynam mu gardło, a ciepła krew spływa po moich dłoniach, niemal wypalając ślad na mojej skórze. Jest tak gorąca, jak ja jestem zimna. Spoglądam ojcu w oczy i po raz pierwszy od czterech lat widzę w nich nieskrywaną dumę. Ale zdaję sobie sprawę, że to dopiero początek. Teraz będzie jeszcze trudniej. Przelotnie patrzę na brata, który ma beznamiętną maskę na twarzy, ale dostrzegam szalejący w nim ogień.

– Jest ich więcej? – pyta, ale ojciec, ku mojej uldze, kręci głową.

– Dobrze się spisaliście. Idźcie się wykąpać i spać. Jutro porozmawiamy o waszym dalszym szkoleniu.

~***~

Leżę na łóżku brata z głową opartą o jego kolana. Nic nie mówimy, chociaż oboje zauważyliśmy, jak czerwoną skórę miało drugie, kiedy wyszło z łazienki. Nie cierpię gorącej wody, zazwyczaj kąpię się w letniej albo zimnej, ale za każdym razem, gdy muszę zmywać z siebie krew, używam niemal wrzątku. Zupełnie jakbym chciała ukarać samą siebie, że nie potrafię czuć czegokolwiek w związku z morderstwami czy torturami.

Gdyby ktokolwiek wiedział, że tu jestem, miałabym poważne kłopoty, ale ufam bratu bezgranicznie. Oboje potrzebujemy dzisiaj bliskości drugiej osoby. Potrzebujemy poczuć się dziećmi. Normalnym rodzeństwem.

W tle leci cicha muzyka, na tyle głośna, by zagłuszyć naszą rozmowę dla kogoś, kto chciałby nas podsłuchać, ale na tyle cicha, by nie drażnić ojca. Kiedy dobrze się sprawujemy, pozwala nam na te drobne przyjemności, czyniące nasze życie bardziej znośnym. Oczywiście nie ma bladego pojęcia, że spędzam te wieczory, a czasami nawet noce, u brata. Strasznie by się wściekł, gdyby się dowiedział.

Chyba cały czas liczy, że wkrótce skoczymy sobie do gardeł, naturalnie zaraz po tym, jak wyeliminujemy zagrożenie w postaci Andreia. Nie zamierzamy zabijać kuzyna, chyba że zacznie knuć przeciwko Diemjanowi. Nie możemy pozwolić sobie na to, by mieć takiego wroga tak blisko siebie.

Już mam zapytać o coś brata, kiedy rozlega się pukanie. Oboje natychmiast unosimy się czujnie. Błyskawicznie chwytam noże i wsuwam się pod łóżko, a Diemjan rusza do drzwi. Mamy ten manewr opanowany do perfekcji. Kilkakrotnie się zdarzało, że ktoś przychodził do pokoju brata, gdy w nim byłam.

– Andrei. – Głos Diemjana jest zimny i opanowany, zupełnie jakby kuzyn codziennie pukał do jego sypialni.

– Widziałeś może Rozalię?

Napinam się pod łóżkiem, chociaż kuzyn nie jest w stanie mnie zauważyć.

– Dlaczego miałbym ją widzieć? – Mój brat utrzymuje beznamiętny ton, choć wyczuwam, że jest zaniepokojony tak samo jak ja.

– To twoja siostra, myślałem… – Urywa. – Zresztą nieważne. Chciałem z nią porozmawiać, nie wiesz, gdzie mogę ją znaleźć?

– Po co chcesz z nią rozmawiać? – Bratu nie udaje się zamaskować podejrzliwości w głosie.

– To prywatna sprawa.

– Prywatna sprawa…

– Po prostu muszę zamienić z Rozalią kilka słów na pewien temat.

Wyłapuję w tonie kuzyna zdenerwowanie, które podpowiada mi, że się wstydzi albo boi pokazać słabość przed moim bratem.

– Wejdź – odpowiada cicho Diemjan, a ja słyszę zamykanie drzwi i ich kroki zbliżające się do łóżka. – Co wie R, wiem i ja. Zanim powiem ci, gdzie jest moja siostra, muszę wiedzieć, czego od niej chcesz.

– Nie powinienem mówić tego tobie – wzdycha Andrei.

Mój brat nic nie odpowiada, tylko czeka. W końcu kuzyn zaczyna kontynuować zrezygnowanym głosem.

– Nie radzę sobie po dzisiejszym. Dlatego nie chciałem ci mówić, jesteś przyszłym pakhanem, nie mam prawa okazywać słabości przy tobie. W ogóle nie powinienem ich mieć, jeśli chcę być wartościowy dla Bratwy.

– Jesteś odważny – podsumowuje Diemjan, a ja wyczuwam nutkę szacunku w jego głosie. – Nie każdy miałby odwagę powiedzieć mi to, co ty przed chwilą. Chcesz od R pomocy?

– Ona zawsze jest taka opanowana i beznamiętna. Zupełnie jakby to wszystko jej nie dotyczyło. Chcę się tego nauczyć.

– A gdybym powiedział ci, że ona tylko skrywa to, co myśli? Nauczyła się odpychać wszelkie emocje od siebie.

– Po prostu chcę się tego nauczyć. Mój ojciec albo twój w końcu coś zauważą. Nie mogę mieć takiej słabości.

– Rose. – Głos brata jest stanowczy.

Dostałam znak, więc bezszelestnie wysuwam się spod łóżka, będąc całkowicie gotową do obrony. Andrei rozszerza oczy w zdziwieniu, ale nie odzywa się ani słowem.

– Ja mam taką naturę – szepczę, jak zazwyczaj.

Nie lubię dużo mówić. Od niedawna to Diemjan zaczyna być naszym głosem, ja coraz więcej milczę. To daje nam kolejną przewagę, jestem postrzegana jako piękna siostra u boku brata, zanim ten nie dostanie narzeczonej. Piękna i chroniona. Całkowicie bezpieczne jest wysyłanie nas wszędzie razem. Nikt nie spodziewa się, że jestem równie niebezpieczna jak brat, o ile nie bardziej. O moim szkoleniu wie siedem osób, wliczając w to Diemjana i Andreia.

– Trening sprawił, że stałam się chłodniejsza. Dim kiedyś powiedział, że przypominam zaspę, która zmieniła się w lodowiec. To dość trafne porównanie. Ty jesteś podobny do mojego brata. Jak ognisko, które zmieniło się w wulkan. Musisz nauczyć się to kontrolować, inaczej będziesz miał wiele problemów. Niech ludzie boją się twojego gniewu. Musisz być spokojny, chować emocje, a za jakiś czas pokazać, że gdy wybucha twój gniew, jest niczym erupcja wulkanu i niszczy wszystko na swojej drodze. Wykorzystaj to, co uważasz za słabość, jako swoją siłę. Nie pozwól, by ktokolwiek myślał, że masz jakieś wyrzuty sumienia. Wiem, że nie masz, po prostu pierwsze morderstwo zmienia. W końcu przekraczasz granicę. Jeśli nie potrafisz utrzymać maski pewności siebie, pozwól, by wybuchła twoja furia. Niech się jej tak bardzo boją, że nie będą zastanawiali się nad niczym innym, bo nie będą w stanie spojrzeć ci w twarz.

– Ale co zrobić teraz? Teraz, kiedy wieczorem czuję się… – Kuzyn urywa, zupełnie jakby nie wiedział, co powiedzieć.

– Samotny? – kończę za niego, uśmiechając się smutno.

– Odarty z dzieciństwa? – podpowiada Diemjan.

– I uszkodzony – dodaje Andrei.

Brat spogląda na mnie, a ja wiem, jakim torem biegną jego myśli. Możemy go przyjąć, pomóc, związać jego życie z naszym tak blisko, jak to tylko możliwe. Ale musiałby złożyć przysięgę. Nawet teraz, mając po osiem lat, wszyscy wiemy, że przysięgi krwi to nie przelewki i raz złożonej, nie da się złamać.

– Może możemy ci pomóc – zaczyna powoli Dim.

– Ale musiałbyś złożyć przysięgę – kontynuuję za niego.

– Przysięgę krwi – kończy, jakbyśmy mieli jeden umysł.

Czasami tak właśnie się czuję. Prawie zawsze wiem, co Dim chce powiedzieć, znam jego ruchy. Uzupełniamy się doskonale, tworząc dla siebie nieocenione wsparcie. Nigdy w niego nie wątpię i on także jest pewny mnie.

– Przysięgę krwi… – powtarza Andrei i spogląda na nas z determinacją. – Czego miałaby dotyczyć?

– Lojalności. – Diemjan taksuje kuzyna wzrokiem.

– Wobec Bratwy?

– Nie. – Kręcę głową. – Wobec Dima. Ja taką złożyłam, jak tylko zrozumieliśmy, czym są przysięgi krwi. Dzisiaj miałam zamiar ją odnowić jako zabójczyni. Jak wstąpimy w szeregi Bratwy, wypowiem ją po raz trzeci.

Kuzyn przygląda nam się przez dłuższy czas, widać, że toczy wewnętrzną bitwę. Jesteśmy młodzi. Jesteśmy dziećmi. Jesteśmy zabójcami. Musimy dostosować się do otaczającego nas świata. Brutalnego, pełnego krwi i mroku. Zmuszono nas do torturowania, jeszcze zanim dobrze nauczyliśmy się chodzić. Wyciągaliśmy z ludzi informacje, gdy ledwie opanowaliśmy mówienie. Osiem lat to nic. Malutkie dziecko z punktu widzenia normalnego człowieka.

Jaką wartość ma przysięga ośmiolatka?

Taką jak honor tego, który ją składa. Patrząc na Andreia, czuję się, jakbym była co najmniej trzy razy starsza. Kuzyn spogląda na nas ze stalowym błyskiem w oczach, takim samym, jaki ma mój brat. Ściąga koszulkę przez głowę i wyjmuje swój nóż. Rozszerzam lekko oczy, zaskoczona tym, co robi. Wiem, co chce nam przekazać. Wiem, że upuszczenie sobie krwi tuż przy sercu ma wielkie znaczenie. Andrei bez wahania przeciąga ostrzem po swojej klatce piersiowej, tworząc prostą linię, z której momentalnie cieknie krew.

– Związany przez krew, przysięgam lojalność wobec ciebie, Diemjanie Sokolov, przyszły pakhanie Bratwy. Ofiaruję ci moją krew, moje ostrze i moje życie. Od teraz związany jestem swoim słowem i swoją krwią. – Pochyla głowę i podaje swój nóż mojemu bratu, rękojeścią do niego.

Diemjan przyjmuje od niego ostrze i kończy rysunek litery D na klatce piersiowej kuzyna.

– Przyjmuję twoją przysięgę, Andreiu Ivanov.

Kuzyn uśmiecha się nieznacznie na słowa mojego brata, po czym wyciera starannie broń, którą oddał mu Dim.

– Idź do łazienki, przemyj krew.

– Zaczekaj – protestuję, a obaj spoglądają na mnie, kiedy zrzucam z siebie T-shirt brata i nacinam sobie skórę przy sercu w taki sam sposób, jak Andrei przed chwilą. – Związana przez krew, przysięgam lojalność wobec ciebie, Diemjanie Sokolov, przyszły pakhanie Bratwy. Ofiaruję ci moją krew, moje ostrze i moje życie. Od teraz związana jestem swoim słowem i swoją krwią. – Pochylam głowę, oddając nóż bratu, który kończy literę D na moim ciele.

– Przyjmuję twoją przysięgę, Rozalio Sokolov.

Idziemy z kuzynem obmyć się z krwi, po czym wracamy do pokoju. Diemjan już leży rozciągnięty na łóżku. Kiedy do niego podchodzimy, wskakuję na materac bez wahania, ale Andrei spogląda niepewnie.

– Nie martw się. – Uśmiecha się lekko mój brat. – Na początku to może być trochę dziwne, ale pomoże, uwierz mi. Gdyby nie Rose, rozpadłbym się przez ostatnie miesiące. Ona zdecydowanie lepiej przystosowała się do naszego życia.

– Jesteście znacznie bliżej, niż myślałem – odpowiada, wdrapując się na łóżko, w którym mogłaby spać cała drużyna piłkarska.

– Nikt nie może domyślić się prawdy – odpowiadam cicho, jak to mam w zwyczaju. – Nawet nasi ojcowie.

– Zwłaszcza nasi ojcowie – prostuje Dim. – Uznaliby to za słabość i wykorzystali przeciwko nam. Lepiej niech myślą, że patrzymy na siebie spode łba. Dlatego też nigdy, poza tym pokojem, nie używamy zdrobnień, jedynie pełnych imion, a najczęściej po prostu pierwszych liter. Tak przy okazji, możesz mówić na mnie Dim.

– Rose. – Uśmiecham się lekko, splatając palce lewej dłoni z bratem, a prawej z kuzynem.

– Andy. – Jego głos jest niepewny, ale słychać w nim coś na kształt ulgi. – Nikt tak jeszcze do mnie nie mówił, ale miałem nadzieję, że kiedyś będzie taka chwila.

– Teraz jest nas troje – podsumowuje Dim. – Ty, ja i Rose przeciwko światu. Na zawsze.

Rozdział 2

Rozalia, jedenaście lat

Wczoraj Diemjan skończył jedenaście lat. Wczoraj on, Andrei i ja oficjalnie wstąpiliśmy do Bratwy jako beovicy, czyli szeregowi żołnierze. Nie jesteśmy jednak typowymi żołnierzami, więc należymy do elitarnego zespołu mojego wuja. Mój kuzyn i brat zostali zaprzysiężeni w obecności liczących się członków Bratwy. Jeśli chodzi o mnie, to ojciec zapowiedział wszystkim avtoritetom, że zostanie zaprzysiężony jeszcze jeden członek, lecz jego tożsamość musi być tajemnicą ze względu na wykonywanie przez niego specjalnych zadań.

To jest część prawdy. Drugą częścią jest to, że ojciec od tej pory ma małego szpiega wśród swoich ludzi. Gdy ktoś będzie chciał go zdradzić, ojciec od razu się o tym dowie. Członkowie mafii zazwyczaj nie pilnują się wśród kobiet. Po co? Dla nich znaczenie ma tylko to, czy umiemy rozłożyć przed nimi nogi.

Wślizguję się do pokoju brata, który nuci coś pod nosem, przeglądając swoją broń. Andrei siedzi już na jego łóżku i uśmiecha się lekko, kiedy tylko mnie dostrzega. Trzy lata temu przekonaliśmy ojca, że lepiej zatrzymać kuzyna w naszym domu. Nie było to łatwe, ale wmówiliśmy mu, że chcemy mieć chłopaka na oku.

Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.

Ojciec się zgodził, uznając naszą argumentację. Nie sądzę, żeby cokolwiek podejrzewał, ale i tak jesteśmy ostrożni. Andy ma pokój obok mojego brata i pomiędzy ich sypialniami również jest tajne przejście. Niemal co noc oboje przemykamy się do Dima. Potrzebujemy siebie nawzajem, żeby nie oszaleć.

Spoglądam na kuzyna, który pokazuje wytatuowaną na przedramieniu wieloramienną gwiazdę, symbol przynależności do Bratwy. Brat uśmiecha się do mnie i podciąga rękawek T-shirtu, ukazując identyczny tatuaż na ramieniu, zasłaniający bliznę po szczepionce. Obaj unoszą brwi w zaciekawieniu. Nie muszą nic mówić. Nie mogłam wytatuować sobie gwiazdy w łatwo dostępnym miejscu, ze względu na wymienione wcześniej powody. Odchylam nieco szorty i pokazuję im rysunek tuż przy kości biodrowej. Nic lepszego nie mogłam wymyślić. Uśmiechają się szeroko, zupełnie jakbym sprawiła im tym radość.

– Jesteś naprawdę przewidująca, Rose – chwali mnie Andrei.

– Doskonale, siostro. Póki nikt nie będzie cię rozbierał, nie będzie w stanie dowiedzieć się o tatuażu.

– To mną kierowało – potwierdzam, po czym ściągam koszulkę, ukazując bliznę na piersi w kształcie D, akurat w miejscu rany, która została mi po przysiędze w wieku ośmiu lat. Wyciągam nóż i nacinam skórę tuż obok. – Ja, Rozalia Sokolov, beovik Bratwy, związana przez krew, przysięgam lojalność wobec ciebie, Diemjanie Sokolov, przyszły pakhanie Bratwy. Ofiaruję ci moją krew, moje ostrze i moje życie. Od teraz związana jestem swoim słowem i swoją krwią.

Podaję ostrze bratu, który kończy literę Y na moim ciele. Chwilę później taką samą przysięgę składa Andrei. Y to pierwsza litera rosyjskiego słowa „zabójca”, a obecnie jesteśmy oficjalnymi mordercami Bratwy. Nie chcę tylko przelewać krwi za brata. Chcę, by ta przysięga znaczyła więcej. Diemjan patrzy na nas ze słabym uśmiechem, bo wie, co to znaczy. Oboje zawsze wyjdziemy przed niego, jeśli będzie trzeba. Jestem z nas najlepsza, ale to on nas łączy. To jemu służymy i będziemy służyć, aż do naszego żałosnego końca. Tamuję krwawienie i wkładam koszulkę, po czym sięgam do kieszeni po dwa nieśmiertelniki.

– Macie? – pytam, chociaż wiem, że nie zapomnieli.

Nie pozwoliliby na to. Obaj wyjmują po dwa nieśmiertelniki, choć nie przypominają one w niczym tych, które mają żołnierze. Wygrawerowane są na nich nasze myśli. Coś, co chcemy, by zawsze było przy pozostałych. Jest to niebezpieczne, ale wszyscy troje doskonale potrafimy się kryć. Każdy z nas ma już przygotowane łańcuszki do zawieszenia nieśmiertelników. Podaję blaszkę bratu, patrząc na niego trochę nerwowo, a on czyta na głos, by Andy też poznał treść.

Spalę dla Ciebie świat. R.

– Wiem, siostrzyczko. – Rzadko się tak do mnie zwraca. – Nigdy w życiu w ciebie nie wątpiłem.

Podaje mi nieśmiertelnik, uśmiechając się niepewnie, a ja, tak jak on, czytam wiadomość na głos.

To zawsze będziesz Ty. D.

Wiem, co chce mi przekazać. Dla pakhana Bratwa powinna być najważniejsza. Jednej nocy Diemjan powiedział, że to nie mafia jest dla niego najważniejsza, tylko ja. Wyznał, że to zawsze będę ja. Bez wahania wpinam blaszkę w łańcuszek, czując, jak chłodny metal dotyka mojej skóry. Spoglądam na kuzyna i choć czuję ukłucie zdenerwowania, to podaję mu blaszkę, a on również czyta na głos.

Skoczę za Tobą w ogień. R.

W jego oku kręci się łza, kiedy zawiesza nieśmiertelnik na łańcuszku i podaje ten, który zrobił dla mnie.

Zawsze będę Twoją tarczą. A.

Uśmiecham się, bo kuzyn stara się mnie chronić, chociaż niewiele może. A mimo to próbuje i to wiele dla mnie znaczy, zwłaszcza że nikt inny tego nie robi. Matka na co dzień jest stłamszona przez ojca, on ma w dupie to, czy cierpię. Diemjan zaś jest ode mnie młodszy, to ja go chroniłam, chronię i zawsze będę to robić. Chłopaki spoglądają po sobie, ale to Andrei pierwszy wyciąga rękę z blaszką w kierunku mojego brata.

Moje życie należy do Ciebie. A.

Diemjan uśmiecha się lekko i przyczepia nieśmiertelnik do dolnego łańcuszka, dając kuzynowi ten przeznaczony dla niego.

Do końca z Tobą, w krwi i mroku. D.

Brat chce przekazać, że nigdy nie opuści Andreia, nawet jeśli będzie musiał wystąpić przeciwko ojcu.

Niepewnie się obejmujemy i kilkanaście sekund trwamy w tym uścisku. Nasza trójka przeciwko światu.

– Kocham was – szepczę. – Zawsze będę, nawet jeśli przestaję pamiętać, co powinnam czuć. Mimo że zmieniam się w potwora, ciągle będę was kochać.

– My ciebie też kochamy, Rose – odpowiadają równocześnie. – Nie ma takiej siły na świecie, która by to zmieniła.

Nikt nie może tego wiedzieć, nikt poza nami. To ma być nasza tajemnica. Na zawsze.

Rozalia, osiemnaście lat

Ostatnie lata minęły mi niemal niezauważenie, wypełnione monotonią. Kiedy miałam dwanaście lat, urodziła się moja siostra, Roksana. Mała, słodka, blondwłosa istotka, którą przysięgłam chronić ponad wszystko. Była niewinna, nieskalana złem naszego świata i zamierzałam zrobić wszystko, by tak pozostało. Brat i kuzyn chronili ją tak samo jak ja, a to znaczyło, że mała żyła nie tylko pod kloszem, lecz także w złotej klatce.

Im bardziej ojciec chciał się nią zainteresować, tym bardziej ściągałam jego uwagę na siebie. Paliłam, mordowałam i torturowałam, niekoniecznie w tej kolejności. Wypełniałam wszystkie jego polecenia, nie zmieniając nawet wyrazu twarzy. Ojciec uczynił ze mnie potwora, a ja używałam każdej części mojego treningu, by siostra nie była na niego narażona. Nie chciałam dla niej tego bólu, cierpienia i poniżenia. Nie chciałam, żeby musiała patrzeć na tortury, krew i śmierć. Jedyne, czego pragnęłam, to to, by mogła żyć w tak beztroskim świecie, jak się tylko dało. Mogła się dopasować do tych wszystkich kobiet z naszego otoczenia. Ja zawsze byłam inna. Zimna, beznamiętna, bezuczuciowa.

I mordercza.

Nie pasowałam do tamtego świata, świata kobiet mafii, ale ciągle byłam w nim obecna. Milcząca siostra przyszłego pakhana. Przez wiele lat kobiety próbowały mi się przypodobać, bo liczyły, że mój brat wybierze je na żonę. Sporo z nich miało nadzieję nawet nie na życie bez bólu, a życie w dostatku. Kiedyś usłyszałam, że wolałaby młodego męża, nie dlatego, że byłby łagodniejszy, ale dlatego, że lepiej być gwałconą przez młodego niż przez spoconego starucha.

Nasz świat jest brutalny.

Wielu ludzi dziwi się, że nie mam jeszcze męża albo chociażby narzeczonego, ale ojciec na razie nie chce wydawać mnie za mąż. Jestem mu potrzebna jako szpieg. I nie ma nikogo zaufanego, kto nie wygadałby, że jego żona jest tajemniczym członkiem Bratwy.

W międzyczasie awansował mojego brata i kuzyna na avtoritetów, czyli kapitanów małych zespołów, z reguły trzydziestoosobowych. Ja zyskałam przydomek „Lodowiec”. Wszyscy wiedzą, że szpieg służy pod moim bratem, jaką ma ksywkę, ale prawie nikt nie ma pojęcia, że to ja.

Także mój styl jest powodem do plotek. Nigdy, przenigdy nie noszę czegoś, co odsłaniałoby moją skórę, nie licząc dłoni, stóp, szyi i twarzy. Niektórzy uważają, że kiedyś zostałam zgwałcona i stąd moje dziwne zachowanie oraz ubiór. Nie mylą się z gwałtem, ale przyczyną wkładania takich strojów jest coś zupełnie innego. Po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek zobaczył liczne blizny pokrywające moje ciało, bo może to wzbudzić podejrzenia.

Wiadomo, niektóre kobiety, zwłaszcza mężatki i wdowy, mają blizny od ran zadanych im przez mężów, ale ja jestem panną. Ojcowie pilnują, by towar, jakim są dziewicze panny młode, był nieskazitelny.

To jest kolejny powód, dla którego ojciec nie spieszy się z wydaniem mnie za mąż. Nie stoi za tym nawet krztyna troski o mnie. Nie, żebym go o to podejrzewała. Nie po tym, co zrobił z moim życiem. Nie po tym, jak rozkazał, by mnie zgwałcono.

Miałam trzynaście lat, gdy ojciec uznał, że największą słabością kobiety jest strach przed gwałtem. Ja się tego nie bałam, ale on i tak miał to gdzieś. Nie chciał naruszyć towaru, którym byłam, więc kazał jednemu z więźniów zgwałcić mnie w tyłek. Bolało jak skurwysyn, ale nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Nie pozwoliłam wypłynąć żadnej pierdolonej łzie, kiedy odzierano mnie z godności. Nie zmieniłam wyrazu twarzy. Cały czas patrzyłam tylko na brata i kuzyna, którzy pobici, związani i zakneblowani spoglądali z nienawiścią na skurwiela pieprzącego mój tyłek.

Kilka dni później dowiedziałam się, że ojciec próbował nakłonić ich, by mnie zgwałcili, ale odmówili. Podali mu jakąś rozsądną przyczynę, bo ojciec ustąpił, chociaż wiedziałam, że nie zrobił tego ze względu na mnie. Skatował ich i zmusił do patrzenia na to. Obaj zachowywali kamienny wyraz twarzy, ale widziałam ogień nienawiści płonący w ich oczach. I wiedziałam, że wyłącznie ja to dostrzegam. Wiedziałam też, że wkrótce wspólnie pokroimy mojego gwałciciela. Ale to nie było w stanie cofnąć tego, co zrobił. I wcale nie chodziło o gwałt. Tylko o to, że moje serce ostatecznie zamarzło. Stałam się potworem, którego ojciec chciał mieć. Zabójcą bez uczuć. Ostatnia resztka dobroci we mnie została brutalnie zniszczona. Ale nie ugięłam się. Ani wtedy, ani nigdy później.

Po dwóch dniach pierdolony gwałciciel nie żył. Zginął w mękach zadanych przez brata i kuzyna. Ja zadowoliłam się przeruchaniem mu żałosnego tyłka moim nożem i słuchaniem jego wrzasków.

Od tamtej pory nie potrafię okazywać nikomu nawet imitacji życzliwości. Dim i Andy wiedzą, co się stało, wiedzą, kim jestem, i wiedzą, że mogą mi bezgranicznie zaufać. Zawsze chronię ich plecy.