Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejna po „Nieurodzinach” powieść z serii „Mroczne opowieści” to na nowo opowiedziana historia Śnieżki – jednej z najbardziej znanych baśniowych bohaterek. Co by było, gdyby Zła Królowa otruła księcia? Kiedy umiera ukochana matka Śnieżki, królestwo wpada w ręce jej macochy nazywanej przez poddanych „Złą Królową”. Od tej pory królewna wiedzie skryte życie w zamku, starając się nie tracić pogody ducha. Jednak wszystko się zmienia, gdy Zła Królowa postanawia ją zgładzić. Z pomocą nieufnych krasnoludków, życzliwego królewicza, którego obawia się już nigdy więcej nie zobaczyć, i tajemniczej postaci z przeszłości Śnieżka spróbuje pokonać macochę i wyzwolić królestwo. Ale jak powstrzymać przeciwniczkę, która zna każdy jej krok i jest gotowa zrobić wszystko, by zachować władzę…, w tym skrzywdzić tego, którego pokochała królewna?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 315
Zamek z zewnątrz wyglądał inaczej.
To pierwsze, o czym pomyślała królewna, gdy znów go zobaczyła. Zdawało jej się, że minęły długie lata, odkąd ostatnio na niego patrzyła, choć w rzeczywistości upłynęło tylko kilka tygodni. Teraz, oglądając to olbrzymie straszydło górujące nad okolicą ze szczytu wzgórza, czuła, że dech zamiera jej w piersiach. Jego mury kryły tak wiele duchów i wspomnień z życia, które utraciła.
Ale wcale nie musiało tak dłużej być.
Jeśli uda im się to, co zamierzali, wszystko mogło się zmienić. Zamek i ci, którzy zasiadali na królewskim tronie, mogli znów stać się źródłem nadziei i wzorem dla całej krainy. Jednak by to osiągnąć, królewna musiała stawić czoła temu, co czekało na nią w środku, choć całą sobą pragnęła zawrócić.
– Musimy się pośpieszyć – powiedziała Anna, zamaszystymi ciosami miecza torując im drogę wśród zarośli. Na skraju lasu znajdowała się droga prowadząca do stolicy. Tylko tak mogły dostać się do zamku niezauważone. – Do rozpoczęcia uroczystości zostało niewiele czasu.
Królewna przyśpieszyła kroku w ślad za przyjaciółką.
Wracała do domu.
Zamek już od dawna nie wydawał się jej domem, choć teoretycznie wciąż nim był. Ledwo pamiętała czasy, gdy czuła się w nim dobrze i bezpiecznie – to było dawno, dawno temu.
Jeśli wystarczająco się skupiła, potrafiła przywołać obraz zamku, jaki zapamiętała z dzieciństwa. W jej wyobraźni królestwo było piękne i dostatnie, a zamek napawał dumą wszystkich mieszkańców (którzy wznieśli go przecież własnymi rękami, kamień po kamieniu). Szarych murów nie skrywała mroczna kurtyna dzikiego bluszczu. Każdy krzew, każde drzewo były przycięte, każdy kwiat – wypielęgnowany. Woliera rozbrzmiewała śpiewem ptaków. Okna lśniły. Jezioro u stóp zamkowego wzgórza mieniło się wesoło, ciesząc oczy licznych gości, którzy spacerowali wzdłuż jego brzegów. Bramy zamku były niemal zawsze otwarte, a zabawy i uczty odbywały się nierzadko zupełnie spontanicznie.
Ale wszystko to się zmieniło. Teraz okna były ciemne, a szczelnie zaciągnięte zasłony powodowały, że gmaszysko sprawiało wrażenie opuszczonego. Wody otaczające stolicę wyglądały jak szkło, bo nie mącił ich żaden statek – niewielu podróżników ważyło się przekroczyć granice królestwa. Bramy, pokrzywione i zardzewiałe, były zamknięte na cztery spusty. Po terenach wokół zamku nie chodził nikt z wyjątkiem kilku wiernych strażników. Po latach świetności nie pozostał prawie żaden ślad.
Przed laty król Jerzy i królowa Katarzyna rządzili roztropnie i łaskawie. Ziemia była urodzajna, a ukryte wśród wzgórz kopalnie diamentów stanowiły źródło dobrobytu dla całej krainy. Królewska para świętowała nieprzerwany rozkwit państwa licznymi uroczystościami na dziedzińcu zamku, na których mile widziani byli wszyscy poddani, niezależnie od statusu i pochodzenia. Zamykając oczy, królewna widziała siebie wirującą w ramionach ojca wśród setek innych par tańczących w takt wesołej muzyki. Ale to wspomnienie szybko zniknęło, zagłuszone dźwiękiem kolejnych ścinanych gałęzi.
Zbyt wiele dni i nocy spędziła zamknięta w murach tej twierdzy, marząc, by ktoś ją uwolnił. Tak długo żyła pozbawiona miłości, bez odrobiny śmiechu i towarzystwa, które mogłoby podnieść ją na duchu. Może dlatego mimo całej swojej wspaniałości zamek wydawał się jej skażony, splamiony. Jeszcze niedawno była pogodzona z rzeczywistością i starała się zadowalać tym, co dawał jej los, ale dłużej już tak nie mogła.
Dopiero gdy znalazła się poza murami zamku, zrozumiała prawdę: tylko ona sama mogła się uwolnić. Dlatego wróciła. By odebrać to, co do niej należało. Nie tylko zamek, ale całe królestwo i koronę. Pragnęła walczyć nie tylko o własne szczęście, lecz także o szczęście poddanych.
Przyszła pora na jej ruch. Dlatego przebyła tak daleką drogę, dlatego tyle zaryzykowała, dlatego odkryła w sobie siłę, z której istnienia wcześniej nie zdawała sobie sprawy. Królowa Ingrid nigdy nie cieszyła się miłością poddanych, ale w ostatnich latach obojętność przerodziła się w nieskrywany strach. Królewna nie mogła dłużej godzić się na cierpienie swego ludu. Nadszedł czas.
– No i proszę! – zawołała Anna, po raz ostatni biorąc zamach mieczem. Promienie słońca rozświetliły leśny mrok. – Dotarłyśmy do drogi. Jeszcze tylko krótki odcinek i będziemy mogły prześlizgnąć się przez bramę, koło sklepu rzeźnika. Królowa nakazała wszystkim zjawić się na uroczystości, więc przy bramie powinien być tłum.
Królewna otuliła się brązową peleryną, którą uszyła jej Anna. Ta peleryna szybko stawała się jednym z jej najcenniejszych skarbów. Była ciepła i wygodna, a żakardowy wzór przypominał jej podróżny płaszcz matki. Nosząc ją, miała poczucie, że matka jest blisko albo przynajmniej czuwa nad nią i upewnia się, że ma przy sobie odpowiednich kompanów. Bardzo ceniła sobie przyjaźń Anny i wszystkich poddanych, którzy dotąd jej pomogli. Nigdy nie zapomni o ich dobroci.
Królewna odwróciła się do Anny.
– Czy w tłumie nie będzie nam trudniej dostać się do środka?
Anna chwyciła ją za ręce.
– Nie martw się, przyjaciółko. Będziesz miała spokojniejszą przeprawę niż ja i królewicz Henrik dziś rano. W tłumie dużo łatwiej będzie nam zakraść się do środka niepostrzeżenie.
– Masz jakieś wieści od Henriego? – spytała królewna z nadzieją.
Anna pokręciła głową.
– Jestem pewna, że jest bezpieczny. Gdyby coś mu się przytrafiło, na pewno byśmy o tym usłyszały. – Anna pociągnęła ją za rękę i obie ruszyły w dalszą drogę. – To o ciebie się martwię. Gdy przekroczysz tę bramę, wszyscy cię rozpoznają. Musimy się upewnić, że dostaniesz się do środka, zanim ktoś cię zauważy. Trzeba działać sprawnie i jak najszybciej doprowadzić cię do twojego ukochanego. Na pewno na ciebie czeka.
Twojego ukochanego. Na te słowa na ustach królewny pojawił się uśmiech. Ostatni tydzień był dla niej i królewicza Henrika pasmem wyzwań, a przecież już wcześniej wiele razem przeżyli. Królewna przyśpieszyła kroku.
Jak przewidziała Anna, trakt do miasta był tego ranka pusty. Nie minął ich żaden powóz, a drogą nie szedł ani jeden wędrowiec, choć w wydeptanej ziemi było wiele świeżych śladów. Spodziewała się, że brama miasta będzie strzeżona, ale na posterunku przy szeroko otwartych wrotach nie było żywej duszy. Na kolumnie z kutego żelaza wisiało obwieszczenie. Królewna zatrzymała się, by je przeczytać:
Królowa Ingrid nakazuje wszystkim wiernym poddanym, by towarzyszyli jej w świątecznych obchodach na królewskim dziedzińcu dziś w południe. W przygotowaniu do tej uroczystej chwili wszystkie przybytki pozostaną zamknięte przez cały dzień. Ci, którzy nie zjawią się na obchodach, nie umkną królewskiej uwadze.
Po plecach królewny przeszedł dreszcz. Anna miała rację: obchody były obowiązkowe. To żądanie wydało jej się osobliwe. Nie dziwił jej zimny ton zarządzenia królowej Ingrid, ale w królestwie od lat niczego nie świętowano, bo też nie było ku temu powodów. Ludzie tak lękali się swojej władczyni, że unikali wszystkiego, czym mogliby zwrócić na siebie jej uwagę. Przemykali ulicami ze spuszczonymi głowami, kryjąc się w cieniu. Obowiązek stawienia się na tak rzadko organizowanych uroczystościach – jeśli rzeczywiście tym miały być – budził niepokój. Co też mogła knuć królowa?
W milczeniu przemierzały zakurzony miejski trakt prowadzący do zamku. Królewna spędziła nieco czasu wśród tych uliczek, ale nie pamiętała, by kiedykolwiek były tak opustoszałe. Ciągnące się wzdłuż drogi niewielkie drewniane domy kryte strzechami były pozamykane na cztery spusty. Na wieży klasztoru rozbrzmiał dzwon, uroczyście ogłaszając nadejście południa, ale wokół nie było nikogo, kto mógłby go usłyszeć. Najwyraźniej wszyscy posłuchali rozkazu królowej Ingrid. Królewna westchnęła ciężko, a Anna spojrzała na nią z troską.
– Nie musisz tego robić. Wiesz o tym, prawda? – Głos Anny przepełniała łagodność. – Tylko ty i królewicz Henrik… Pozwól mi do was dołączyć. Chcę stanąć do walki u waszego boku!
– Nie – pokręciła głową królewna. – Doceniam wszystko, co dla nas zrobiłaś, ale dalej będę musiała iść sama.
Anna patrzyła na nią, jakby chciała powiedzieć coś więcej, ale przerwał jej jakiś krzyk. Z drugiej strony ulicy w ich kierunku nadbiegał mężczyzna. Na jego twarzy malowało się przerażenie.
– Królowa jest wiedźmą! – zawołał. – Nie zbliżajcie się do rynku! Uciekajcie! Kryjcie się! Albo dosięgnie was klątwa królowej Ingrid.
Królewna była tak zdumiona, że w pierwszej chwili nie zrozumiała słów mężczyzny. Anna wyglądała na równie przestraszoną. Co takiego zrobiła królowa swoim poddanym? Królewna rzuciła się biegiem w stronę rynku, żeby przekonać się na własne oczy.
Anna ruszyła za nią.
– Czekaj! Słyszałaś, co powiedział tamten człowiek. To może być pułapka!
Nawet jeśli Ingrid podejrzewała, że królewna jest blisko – trudno. Dziewczyna podświadomie czuła, że dzieje się coś naprawdę złego. Musiała się przekonać.
Zbliżając się do zamku, zobaczyła nieprzeliczony tłum. Zebrali się tam chyba wszyscy mieszkańcy miasta. Bramy prowadzącej na zamkowy dziedziniec pilnowali strażnicy uzbrojeni w halabardy, a stłoczeni ludzie zaglądali ciekawie przez jej żelazne pręty. Było oczywiste, że niczego nie świętowano. Królewna patrzyła, jak mieszkańcy niespokojnie przepychali się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Niektórzy krzyczeli i płakali, a inni sadzali sobie dzieci na ramionach, by mogły popatrzeć. Anna i królewna wspięły się na palce i wytężyły wzrok.
– Nie patrz – odezwała się jakaś kobieta do swojego synka. – Musimy stąd iść! Zanim będziemy następni.
– Kto to taki, ktoś wie? – odezwał się jakiś głos.
– Wygląda mi na królewską krew.
Królewna zaczęła przepychać się przez tłum, próbując dostać się na sam przód. Anna kurczowo trzymała ją za ramię, nie chcąc dopuścić, by się rozdzieliły.
– Przepraszam, przepraszam – powtarzała królewna. – Czy mogłabym przejść?
Ale zaaferowany tłum dalej wpatrywał się w bramę, nie zwracając na nią uwagi.
– To magia, jakem żywy!
– Ostrzeżenie! – mruknął ktoś. – Żeby nie wchodzić jej w drogę!
– On śpi czy nie żyje?
– Nawet nie drgnął. Musi być martwy.
Ale kto? Królewna przepychała się coraz gwałtowniej, zapominając o manierach, które wpojono jej w dzieciństwie. Pragnęła tylko dostać się do bramy i zobaczyć to, co tak wszystkich zaniepokoiło. Ale gdy w końcu jej się udało, natychmiast tego pożałowała.
– Nie! – zawołała, wyrywając się z uścisku Anny i chwytając pręty żelaznych wrót.
To Henrik. Jej Henri. Leżał na podwyższeniu w czymś, co wyglądało na szklaną trumnę. Miał zamknięte oczy i był odziany w najznakomitsze szaty. Jego twarz wydawała się niemal spokojna. W złożonych na piersi dłoniach miał zatkniętą białą różę. To była wiadomość. Dla niej, co do tego nie było wątpliwości. Czy naprawdę nie żył? Musiała wiedzieć.
– Poczekaj! – zawołała Anna, ale jej przyjaciółka pchnęła wrota i wślizgnęła się do środka tak szybko, że strażnicy nie zdołali jej zatrzymać. – Poczekaj!
Królewna biegła dalej, coraz szybciej, aż peleryna zsunęła się jej z ramion.
– To królewna! – zawołał ktoś, ale ona nie zareagowała. Nie dbała o to, kto ją rozpozna. Wbiegła po stopniach podwyższenia i pochyliła się nad trumną, podnosząc szklane wieko.
– Henri! Henri! – wołała, ale jego oczy pozostały zamknięte. Ścisnęła jego dłonie w swoich. Wciąż były ciepłe. Przyłożyła głowę do piersi ukochanego. Szmer głosów za jej plecami nabierał mocy. Powietrze wypełniły okrzyki i lamenty.
– To ona!
– Wróciła do nas!
– Królewno, ratuj nas!
Królewna zignorowała te nawoływania i skupiła się na najważniejszym dźwięku na całym świecie: biciu serca. Ale nim miała szansę je usłyszeć, ktoś oderwał ją od trumny i obrócił ku sobie.
Natychmiast rozpoznała rosłego, barczystego mężczyznę, który trzymał ją w żelaznym uścisku.
Mężczyzna uśmiechnął się, a w jego ustach błysnął złoty ząb.
– Zabierzcie tę zdrajczynię do królowej Ingrid. Oczekuje jej.
Trzymała głowę wysoko, gdy prowadzono ją do zamku. Anna i zebrani w tłumie poddani odprowadzali ją wzrokiem. Mężczyzna ze złotym zębem nachylił się do ucha królewny i szepnął:
– Witaj w domu, Śnieżko.
Dziesięć lat wcześniej
Płatki śniegu opadały miękko, pokrywając skute mrozem błonia zamku. Gdy wystawiła język, poczuła zimny dotyk jednego z nich. Z takich drobin zamarzniętej wody mogła ulepić kulę, która nazywała się tak jak ona: Śnieżka.
Czy to ona została nazwana na cześć śniegu, czy też na odwrót? Bardzo ją to nurtowało, a pytanie wcale nie wydawało jej się nie na miejscu. Była przecież królewną – może pogoda mogła być nazwana na jej cześć?
Z drugiej strony śnieg istniał znacznie dłużej niż ona. W końcu miała dopiero siedem lat.
– Co to za zapach? – Głos matki wyrwał ją z zamyślenia.
Śnieżka przylgnęła do muru zamkowego ogrodu i zamarła w bezruchu, tak by nikt jej nie zauważył.
– Pachnie słodko i apetycznie… Czy to jakaś mała gąska jest tu ze mną w ogrodzie?
Śnieżka zachichotała.
– Matko, gęsi nie zostają w zamku na zimę. Odlatują na południe. Wszyscy to wiedzą.
– Wszyscy wiedzą też, że kto odzywa się podczas zabawy w chowanego, zostanie szybciej znaleziony. – Matka wyszła zza rogu i wskazała ją palcem. – Mam cię!
Może Śnieżka nie była w pełni obiektywna, ale głęboko wierzyła, że jej matka była najwspanialszym człowiekiem na świecie. Ojciec twierdził, że są jak dwie krople wody, a królewna nie wyobrażała sobie większego komplementu. Oczy matki zachwycały kolorem kasztanów, a hebanowe włosy były dziś spięte w luźny kok. Na głowie nie miała swojej ulubionej korony – zwykle nie nosiła jej podczas zabaw w ogrodzie, szczególnie zimą – ale założy ją, gdy za parę chwil wrócą do zamku. Królowa musiała się przyszykować do dorocznego balu maskowego. Śnieżka nie mogła się pogodzić z tym, że była za mała, by wziąć w nim udział, i że będzie musiała zjeść kolację w swojej komnacie pod okiem niańki. Tak bardzo pragnęła zobaczyć prawdziwy bal. I nie chciała ani na chwilę rozstawać się z matką.
– Zaraz cię złapię! – zawołała matka śpiewnie, naciągając na głowę obszyty futrem kaptur czerwonej peleryny. Śnieżka uwielbiała tę pelerynę, a najbardziej lubiła jej złote guziki. Bawiła się nimi zawsze, gdy wraz z rodzicami oglądała przechodzące ulicami miasta procesje. Nadrywała je, czym doprowadzała do szału nadworną krawcową, ale zabawa guzikami dawała królewnie poczucie ciepła i bezpieczeństwa i zdaje się, że jej matce również. Śnieżka rzadko miała ochotę się od niej odłączać – chyba że podczas zabawy w chowanego.
– Ale jeszcze mogę ci uciec! – zawołała i popędziła przez labirynt żywopłotów. Matka wybuchła śmiechem.
Śnieżka nie była pewna, w którą stronę pobiec. Wszystkie ścieżki wydawały się takie same. Wysokie, równo przycięte żywopłoty zasłaniały wszystko prócz szarego śnieżnego nieba. Większość krzewów była przystrzyżona na zimę, a zwykle bujne ogrody stały obnażone, pozbawiając Śnieżkę jej ulubionych kryjówek. Dziewczynka ruszyła labiryntem, pamiętając, że jeśli będzie skręcać wciąż w tym samym kierunku, dotrze do samego środka, gdzie stała ulubiona woliera matki. Dwupiętrowa kopuła z kutego żelaza wyglądała jak olbrzymia klatka dla ptaków. Była to pierwsza rzecz, jaką jej matka poleciła zbudować, gdy została królową, i od tego czasu stanowiła dla niej nieustające źródło dumy i radości. Od zawsze kochała ptaki. Pomiędzy ścianami z delikatnej siatki trzymała kilka różnych gatunków i cierpliwie wyjaśniała Śnieżce naturę i zwyczaje każdego z nich. Matka i córka spędzały w wolierze długie godziny, a Śnieżka zabawiała się, nadając imiona wszystkim jej mieszkańcom. Jej ulubieńcem był Puszek, biały kanarek.
Gdy Śnieżka wybiegła zza żywopłotu i znalazła się przed kopułą, Puszek sfrunął na gałązkę i zaćwierkał radośnie, zdradzając jej kryjówkę.
Nie zmartwiła się tym. Czasem bycie znalezioną było największą atrakcją.
– Nadchodzę! – zawołała matka.
Śnieżka zaśmiała się głośniej, a z jej ust uniósł się obłok pary. Słyszała zbliżające się kroki, więc pobiegła wokół woliery, żeby schować się po drugiej stronie. Ale była nieuważna – a matka zawsze przestrzegała ją, by uważała – i poczuła, jak jej stopa ślizga się po zamarzniętej ziemi. Straciła równowagę i wylądowała bezwładnie w różanym krzewie.
– Auć! – zawołała, oswobadzając się z kolczastych gałązek, które przebiły jej pelerynę i zraniły prawą rękę. Śnieżka zobaczyła, jak kropla krwi spływa po jej bielutkiej dłoni. Zaczęła płakać.
– Śnieżko! – rozległ się pełen niepokoju głos, a po chwili nadbiegła matka. – Co się stało? Skaleczyłaś się? – Królowa pochyliła się, a wzrok Śnieżki zaczął się rozmywać, jakby nagle śnieżyca przybrała na sile. Nawet przez tę mgłę Śnieżka dostrzegała ciemne oczy matki, które przyglądały się jej uważnie.
– Wszystko w porządku, kochanie. Wszystko będzie dobrze. – Królowa uniosła zranioną rękę Śnieżki. Z kieszeni peleryny wyciągnęła haftowaną chustkę, zanurzyła ją w świeżym śniegu i przyłożyła do rany. Śnieg ochłodził palące skaleczenie. Matka owinęła chustkę ciasno wokół dłoni Śnieżki.
– No już. Od razu lepiej. Porządniej opatrzymy rękę po powrocie do zamku.
Śnieżka wydęła usta.
– Nie znoszę róż! Róże bolą!
Matka uśmiechnęła się, a jej twarz rozmyła się wraz z jej łagodnym głosem. Wydawała się tak daleko.
– To prawda. Bolą, jeśli ukłujesz się kolcem. – Królowa zerwała różę z krzewu. Śnieg i zimno całkiem ją zamroziły, ale zachowała się idealnie i dalej czerwieniała głębokim karmazynem. Śnieżka uważnie się jej przyjrzała. – Ale nie bój się chwytać piękna, nawet jeśli po drodze trafisz na kolce. Jeśli czegoś pragniesz, czasem musisz być gotowa zaryzykować. A jeśli to zrobisz – dodała królowa, podając Śnieżce różę – czeka cię wspaniała nagroda.
– Pani, nie powinnaś tu być.
Śnieżka podniosła głowę. Siostra matki i zarazem jej najbliższa dama dworu, ciotka Ingrid, patrzyła na nie z niezadowoleniem. Niemal ze złością. Śnieżka dobrze znała ten wzrok.
– Już jesteś spóźniona, pani.
***
Siedemnastoletnia Śnieżka zbudziła się nagle i gwałtownie nabierając powietrza, usiadła na łożu.
– Matko! – zawołała.
Ale nie było nikogo, kto mógłby ją usłyszeć.
Była sama. Już od dawna.
Powitała ją tylko cisza.
„Czy to kolejny sen, który zmienił się w koszmar, czy prawdziwe wspomnienie?”, zastanawiała się, ocierając pot z czoła. Podobne wizje nawiedzały ją coraz częściej. Minęło ponad dziesięć lat, od kiedy po raz ostatni widziała twarz matki. Czasem nie była pewna.
W ostatnich latach rzadko widywała ciotkę Ingrid. Podobnie jak wszyscy mieszkańcy zamku. Ciotka żyła w niemal całkowitym odosobnieniu i dopuszczała do siebie tylko kilku zaufanych wybrańców. A siostrzenica, którą niechętnie wychowywała, do nich nie należała.
Ciotka Ingrid w jej snach zawsze wyglądała tak samo, może dlatego, że za każdym razem, gdy Śnieżka spotykała ją w zamku, miała na sobie inną wersję tej samej sukni. Choć wszystkie miały bardzo podobny fason, ciotka nosiła tylko najlepiej skrojone stroje, z najwspanialszych tkanin dostępnych w królestwie i wyłącznie w odcieniach fioletu. W komnatach zamku panował wieczny przeciąg, może dlatego nigdy nie rozstawała się z ciemną peleryną, która spowijała ją niczym całun. Śnieżka nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała włosy ciotki (nie mogła sobie nawet przypomnieć, jakiego były koloru), bo Ingrid zawsze przykrywała je ciasno przylegającym kapturem zwieńczonym królewską koroną. Nie mogła też sobie przypomnieć, kiedy sama ostatnio dostała nową suknię. Nie przeszkadzało jej to zbytnio – bo kto miałby ją w niej oglądać? – ale byłoby przyjemnie móc założyć coś, co nie piło jej w ramionach i sięgało dalej niż do łydek. Miała dwie suknie, które nosiła na zmianę, a obie były niemiłosiernie połatane. Naprawiała swoją burgundową spódnicę, którą uszyła ze starych zasłon, więcej razy, niż mogła zliczyć. Skończył jej się nawet zapas materiału na łaty, więc pierwotny kolor przykryły beżowe i białe skrawki w miejscach, w których rozerwała ją na kamiennych stopniach lub o kolce różanego krzewu.
Róże. Co takiego śniła o nich tej nocy?
Nie mogła sobie przypomnieć. Sen zaczynał jej już umykać. Pamiętała jedynie pełną spokoju twarz matki. Może lepiej nie wracać do tego wspomnienia. Miała dziś wiele do zrobienia.
Śnieżka podniosła się z łoża i podeszła do okna, żeby rozsunąć ciężkie kotary. Do tej pory powstrzymała się przed uszyciem sobie z nich ciepłej peleryny, ale jeśli kolejna zima okaże się tak sroga jak poprzednia, być może nie będzie miała wyboru. Wpuściła do komnaty promienie porannego słońca i wyjrzała na zamkowe błonia.
Lato było w pełni, a jasne promienie słońca przydawały niszczejącemu zamkowi blasku, którego bardzo potrzebował. Choć nie dało się nie zauważyć, jak podupadł przez ostatnie dziesięć lat, Śnieżka czuła dumę, patrząc na ogrody i ukochaną wolierę matki. Regularnie strzygła krzewy i sumiennie pieliła rabatki. Świeże kwiaty zwisały ze srebrnych donic umocowanych na ceglanych murach, dodając ogrodowi koloru. Na pewno nie szkodziło też, że królewna przycinała bluszcz, który coraz śmielej piął się po ścianach zamku. Sięgała tylko do pewnej wysokości, ale przynajmniej blisko ziemi kamienie znów wyłoniły się spod zielonej gęstwiny. Wciąż jednak wymagały wyszorowania. (Śnieżka zapamiętała, by dorzucić to do listy rzeczy do zrobienia). Mogła sobie tylko wyobrażać, jak wyglądała fasada zamku spoza jego bram, bo ciotka zabraniała jej opuszczać jego mury. Mówiła, że to dla jej bezpieczeństwa, ale Śnieżka czuła się jak w więzieniu. Dobrze, że przynajmniej wciąż mogła spędzać czas w ogrodzie.
Przebywanie na świeżym powietrzu, poza mrocznymi komnatami zamku, było jej jedynym wytchnieniem. Miała zakaz rozmawiania z tymi kilkoma strażnikami, których ciotka wciąż trzymała w zamku, ale już sama obecność innego człowieka podczas spaceru dawała jej poczucie, że nie jest zupełnie sama. Ciotka od wielu lat nie pozwalała jej pokazywać się poddanym (choć ostatnio nawet ona z rzadka decydowała się na publiczne wystąpienia), a w zamku niemal nie widywało się gości. Śnieżka zastanawiała się czasem, czy w królestwie ktokolwiek jeszcze pamięta o istnieniu królewny. Nie miała nawet kogo o to spytać.
Cały swój czas starała się wypełniać porządkami i drobnymi zajęciami. W chwilach, w których nie była zajęta pracą, natychmiast zaczynała rozmyślać o wszystkim, co straciła w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Jej ukochaną matkę, królową Katarzynę, choroba zabrała tak szybko, że Śnieżka nie zdążyła nawet się z nią pożegnać. Po jej śmierci ojca pochłonęła zbyt wielka rozpacz, by mógł pocieszyć córkę. Zamiast tego zwrócił się do ciotki Ingrid, którą wkrótce poślubił. Śnieżka wciąż pamiętała wszystkie szepty i skryte rozmowy o tym małżeństwie, które zdawało się być owocem rozsądku, a nie miłości.
Uznała, że ojciec zdecydował się na ten krok, by zapewnić jej matczyną opiekę, a Ingrid wydawała się najodpowiedniejszym zastępstwem. Ale nim nie była. Śnieżka zauważyła, że ojciec nigdy więcej nie uśmiechał się tak, jak wtedy, gdy matka jeszcze żyła.
Być może właśnie dlatego opuścił zamek kilka miesięcy później: miał złamane serce. Tak to sobie tłumaczyła. Trudno było jej uwierzyć w to, co opowiadała wszystkim ciotka Ingrid – że ojciec stracił rozum. Twierdziła, że bez pomocy Katarzyny Jerzy zupełnie nie radził sobie z królewskimi obowiązkami i całkowicie pogrążył się w żałobie. Śnieżka usłyszała raz, jak ciotka powiedziała swoim dworzanom, że Jerzy mówił o Katarzynie, jakby wciąż żyła, a jego zachowanie napawało lękiem straż, służbę, a nawet jego córkę. Ale Śnieżka nie pamiętała, żeby kiedykolwiek coś takiego zrobił.
Po raz ostatni widziała ojca w wolierze. Zakradła się tam, żeby zająć się ptakami matki. W pewnym momencie wyczuła czyjąś obecność, a odwróciwszy się, zobaczyła króla, który patrzył na nią ze łzami w oczach.
– Tak bardzo przypominasz mi swoją matkę – powiedział zachrypniętym głosem. Wyciągnął rękę i delikatnie pogładził ją po włosach. – Żal mi, że nie może patrzeć, jak dorastasz.
– To nie twoja wina, ojcze – powiedziała Śnieżka, ale jej słowa wzmogły tylko jego płacz. Król upadł na kolana, chwycił ją za ramiona i spojrzał prosto w oczy.
– Nie popełnij tych samych błędów co ja, Śnieżko – powiedział. – Nie daj się omamić miłości. Przychodzi tylko raz. Zaufaj swojej intuicji. Zaufaj swojemu ludowi. Ale przede wszystkim zaufaj temu, czego nauczyłaś się od matki. Niech jej duch prowadzi cię podczas twoich rządów. – Ojciec objął jej policzki dłońmi. – Będziesz kiedyś wspaniałą królową. Nie pozwól nikomu zwieść cię z twojej ścieżki.
– Nie pozwolę, ojcze – powiedziała wtedy, ale jego słowa przepełniły ją lękiem. Brzmiały jak pożegnanie.
Następnego ranka już go nie było.
Początkowo się nie zorientowała. Dopiero gdy udała się do jego komnat, żeby zjeść z nim śniadanie, tak jak mieli w zwyczaju, usłyszała dworzan rozmawiających o jego zniknięciu. Ingrid, niedawno koronowana na królową, została wezwana w „sprawach niecierpiących zwłoki” i nie odszukała Śnieżki, żeby osobiście przekazać jej tę wiadomość. Królewna dowiedziała się wszystkiego z podsłuchanej rozmowy dwóch strażników.
– Królowa twierdzi, że oszalał. Że lepiej nam będzie bez niego. Że nie był taki sam, odkąd zmarła królowa Katarzyna – powiedział jeden. – Ale jaki król ucieka i opuszcza swoją córkę?
– Jaki król opuszcza swoich poddanych? – dodał drugi.
Śnieżka nie znała odpowiedzi. Wiedziała tylko, że jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna. Po odejściu ojca ciotka Ingrid też jakby zniknęła. Nowa królowa nie miała czasu nawet zjeść śniadania ze Śnieżką, a co dopiero zajmować się ptakami w wolierze. Była zbyt zajęta spotkaniami ze swoimi nowo powołanymi doradcami, których Śnieżka nigdy wcześniej nie widziała. Wszyscy członkowie starej rady zostali odesłani, a nowych nominowała bezpośrednio Ingrid. Śnieżka coraz częściej słyszała nowy przydomek ciotki: „Zła Królowa” szeptano, gdy władczyni nie było w pobliżu. Poza spotkaniami z radą królowa nie udzielała niemal żadnych audiencji i nie przyjmowała wizyt dyplomatycznych. Po kilku latach do zamku nie miał wstępu nikt obcy. Krążyły plotki, że bała się zdrajców, co zdawała się potwierdzać jej decyzja, by odesłać prawie całą służbę poza kilkoma zaufanymi wybrańcami.
W swojej próżności nie mogła się jednak obyć bez nadwornej krawcowej Małgorzaty, grupki wiernych strażników i kilku kucharzy, ale naturalnie nie zatroszczyła się o nikogo, kto zająłby się Śnieżką. Królewna wychowywała się więc sama, spędzając resztę dzieciństwa w opuszczonych komnatach, które przypominały jej grobowiec. Dojmująca samotność mogła doprowadzić ją do szaleństwa. By do tego nie dopuścić, zajmowała myśli tworzeniem coraz to nowych list rzeczy do zrobienia, którymi zapełniała sobie czas dzień po dniu.
Dzisiaj nie było inaczej. Śnieżka odeszła od okna, zdjęła koszulę nocną i umyła się w misie, którą poprzedniego dnia napełniła wodą ze studni. Założyła suknię z połataną jasnobrązową spódnicą i wygładziła fałdy na biało-brązowej bluzce, która niemal do niej pasowała. Wsunęła stopy w chodaki, które niedawno wyszorowała. Spoglądając w świeżo wypolerowane lustro – wczoraj, tak jak co tydzień, posprzątała w swojej komnacie – przewiązała włosy niebieską wstążką, którą uszyła ze skrawka materiału wyrzuconego przez krawcową królowej. Zadowolona podeszła do garderoby.
Ta była prawie pusta. Wisiało w niej kilka sukien, z których już dawno wyrosła. Zachowała je ze względów sentymentalnych i na wypadek, gdyby potrzebowała materiału do załatania ubrań, które wciąż nosiła. Nie znosiła myśli, że będzie zmuszona pociąć swoje jedyne pamiątki po szczęśliwym dzieciństwie – wisiała tam sukienka, którą miała na sobie podczas siódmych urodzin, i ta, w której wraz z ojcem przyjęła wizytującego króla Prunamii – ale z czasem mogło się to okazać konieczne. Na razie suknie były wspomnieniem nie tylko dawnego beztroskiego życia, ale także doskonałą skrytką. Śnieżka odsunęła swoją urodzinową suknię i zerknęła na ukryty za nią portret.
Z obrazu patrzyli na nią ojciec i matka. I jej młodsze wcielenie. Został namalowany na krótko przed chorobą matki. To był pierwszy raz, gdy ich rodzina pozowała wspólnie do portretu, od kiedy Śnieżka była niemowlęciem. Wisiał w zamku zaledwie kilka tygodni, nim król polecił go zdjąć. Ciotka twierdziła, że zrobił to, bo widok twarzy zmarłej królowej był dla niego zbyt bolesny. Ale Śnieżka nie podzielała tego uczucia. Korzystała z każdej okazji, by popatrzeć na swoich rodziców.
Dzień dobry, matko. Dzień dobry, ojcze.
Śnieżka miała rysy swojej matki, ale to oczy ojca, choć błękitnoszare, miały ten sam kształt co jej. Patrzyły życzliwie, a ona starała się naśladować ich wyraz, nawet gdy nie było to łatwe. Delikatnie dotknęła palcem chropowatej farby. „Ojcze, dlaczego mnie opuściłeś?”, pomyślała, próbując stłumić wzbierające w niej poczucie rozżalenia. Wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi, ponownie zakryła obraz.
Podeszła do dwuskrzydłowych drzwi i otworzyła je cicho. Jak każdego ranka stała przed nimi taca z pieczywem i owocami. Śnieżka wiedziała, że zawdzięczała ją nielicznym służącym, którzy wciąż pracowali na zamku, i doceniała ten gest bardziej, niż była w stanie wyrazić. Śniadanie zawsze czekało przed jej sypialnią, ale o kolację musiała zadbać sama, bo służba była zajęta szykowaniem wymyślnych potraw dla królowej. Śnieżce to nie przeszkadzało. Po kuchni krzątała się zawsze główna kucharka, pani Zgoda, która nie ignorowała Śnieżki tak jak pozostali mieszkańcy zamku. To oznaczało, że królewna choć przez kilka chwil każdego dnia miała z kim porozmawiać.
– Błagam, panie, nie jadłem od dwóch dni.
Śnieżka właśnie podnosiła tacę z jedzeniem, gdy usłyszała czyjś błagalny głos. Przestraszona schowała się w cieniu wgłębienia, w którym znajdowały się drzwi jej sypialni, i zaczęła nasłuchiwać.
– Skoro nie zostawili ci jedzenia, to znaczy, że go nie dostaniesz.
Ten głos Śnieżka znała bardzo dobrze. To Brutus, jeden z wiernych strażników królowej. Drugiego głosu nie rozpoznawała.
– Ale obiecano mi, że jako stróż będę dostawał dwa posiłki dziennie. Nie chodzi o mnie, panie. Większość jedzenia zanoszę mojej żonie i maleństwu. Nie wytrzymamy trzeciego dnia bez pożywienia.
– Twoim zadaniem jest strzec korytarzy, a nie biadolić o strawie.
– Ale… – nie poddawał się strażnik, lecz Brutus nie dał mu dokończyć.
– Czyżbyś kwestionował decyzję królowej? Wiesz chyba, co przytrafiło się chłopakowi, który pracował tu przed tobą, co? – Śnieżka przyglądała się, jak w mroku korytarza Brutus nachylił się nad twarzą młodego mężczyzny. – Nikt go więcej nie widział. Niektórzy twierdzą, że został zmieniony w jednego z węży, które pełzają po ogrodzie. Ciekawe, co by się stało z twoją rodziną, gdybyś to ty nagle zniknął?
– Nie! – zawołał młody stróż głosem drżącym z przerażenia. – Nie mów o tym królowej, panie. Poczekam, aż jedzenie zostanie mi dostarczone… Nie będę więcej cię tym niepokoił.
Śnieżka nie mogła powstrzymać głośnego westchnienia. Słyszała wcześniej, jak kucharka i służący opowiadali, że jej ciotka praktykuje magię. „To dlatego wciąż wygląda tak młodo”, mówili jedni. „Dlatego nikt nie podważa jej rozkazów – boją się, że zmieni ich w ropuchę, owada albo coś gorszego”, dodawali inni. Wspominali o komnacie, w której królowa spędza większość czasu, wiecznie z kimś rozmawiając – choć nie wchodzi tam nikt prócz niej.
Śnieżka nie była pewna, co ma o tym myśleć, ale co do jednego nie było wątpliwości: ludzie, którzy sprzeciwiali się ciotce, rzeczywiście znikali. Sama obecność królowej wzbudzała postrach w całym zamku. A Brutus, jej wierny sługus, bywał równie przerażający.
– Mądry chłopak – powiedział Brutus i ruszył dalej korytarzem w kierunku komnaty Śnieżki. Na jego ustach błądził złośliwy uśmiech.
Śnieżka przylgnęła do zimnej ściany, mając nadzieję, że jej nie zauważy. Gdy zniknął za zakrętem, wytknęła głowę i spojrzała na strażnika. Był młody i wychudzony. Nie mógł być wiele starszy od niej. A jego rodzina była zależna od posiłków, które nie przybywały. Śnieżka zerknęła na jeszcze ciepły chleb i owoce na swojej tacy. W żołądku czuła jeszcze wczorajszą kolację. Mogła wytrzymać do kolejnego wieczora. Rozejrzała się dokładnie, żeby upewnić się, że są sami, po czym wyszła z cienia i ruszyła w stronę strażnika z oczami wbitymi w posadzkę. Strażnik popatrzył na nią ze zdumieniem, gdy postawiła tacę u jego stóp.
– Wasza Wysokość – wydusił w końcu. – Nie mogę tego przyjąć, to twój posiłek.
Śnieżka nie ośmieliła się odezwać. Podsunęła tylko tacę bliżej do jego butów, po czym pożegnała go nieśmiałym uśmiechem i skinieniem głowy i pośpiesznie schroniła się w swojej komnacie.
Chciała mieć pewność, że nikt nie zobaczy, jak rozmawiają, i nie doniesie o tym królowej. Nim zamknęła drzwi, usłyszała jeszcze ciche:
– Dziękuję, wspaniałomyślna królewno. Dziękuję z całego serca.
Już od dawna nie czuła się jak królewna, ale zawsze była gotowa nieść pomoc innym. W sypialni ponownie zaczęła szykować się do rozpoczęcia dnia. Ponieważ ciotka nie planowała spotkać się dziś z radą, Śnieżka wiedziała, że będzie mogła w spokoju wyszorować posadzkę w wielkim holu. Wydała jej się zabłocona, gdy przechodziła tamtędy poprzedniego dnia. Na drugim piętrze było też kilka witrażowych okien, które domagały się mycia. A w komnacie koło sali tronowej leżał dywan, który planowała wyczyścić. Nie znosiła zbliżać się do części zamku, w której mogła natknąć się na ciotkę, ale dywan był jedną z pierwszych rzeczy, które goście oglądali po wejściu do zamku. Wrażenie, jakie zamek sprawiał na przybyszach, nawet tak nielicznych, było jedną z niewielu rzeczy, na które Śnieżka mogła mieć wpływ. Była dumna ze swojej pracy… nawet gdy po całym dniu szorowania posadzek bolały ją plecy, a od pielenia rabatek w ogrodzie jej dłonie pokrywały się odciskami. Próbowała dzielić swój czas między zajęcia w zamkowych wnętrzach i na dworze, kiedy tylko pozwalała na to pogoda. Ten dzień zapowiadał się pięknie, więc już nie mogła doczekać się, aż wyjdzie do ogrodu. Chciała zebrać kwiaty, żeby ozdobić bukietami zamkowe wazy. Niewiele oczu mogły nacieszyć, ale przynajmniej służbie zrobi się przyjemniej.
Chwyciła misę ze szczotkami i szmatami i już miała ruszyć korytarzem, gdy usłyszała czyjeś kroki. Znów instynktownie ukryła się w mroku, gdzie mogła pozostać niezauważona. Zza zakrętu wyszła nadworna krawcowa Małgorzata. Towarzyszyła jej córka i zarazem pomocnica, dziewczyna mniej więcej w wieku Śnieżki. Śnieżka wiele razy słyszała ich rozmowy, gdy przechodziły zamkowymi korytarzami. Wiedziała, że dziewczyna ma na imię Anna, ale sama nigdy nie zamieniła z nią słowa.
– Mówiłam ci: nie wiem, dlaczego zostałyśmy wezwane – odezwała się Małgorzata, popychając przed sobą wózek z belkami materiału i przyrządami krawieckimi. Kółka wózka terkotały o nierówną posadzkę, a ich stukot niósł się echem po korytarzu. – Jestem pewna, że nie ma powodu do niepokoju.
– Ale co, jeśli znów zmieniła zdanie? – spytała Anna, a w jej piwnych oczach malowało się zmartwienie. Odgarnęła kosmyk włosów z opalonej twarzy. – Nie możemy sobie pozwolić na wyrzucanie więcej materiału, matko. Królowa nie pozwoli nam sprzedać odrzuconych sukien ani ich zachować. Jednego dnia żąda fioletu, kolejnego czerni, a jeszcze następnego granatu. Zła Królowa nie może się na nic zdecydować!
– Jak śmiesz tak ją nazywać! Zamilcz! – Małgorzata rozejrzała się niespokojnie, a Śnieżka wcisnęła się głębiej w ukryty w mroku kąt. – Zapomniałaś, jakie to szczęście być w naszym położeniu? Jest królową i chyba zdajesz sobie sprawę, że może robić, co tylko jej się podoba – w tym pozbyć się nas w każdej chwili.
Anna zwiesiła głowę, wbijając wzrok w kosz wypełniony szpulkami nici.
– Przepraszam, matko, ale trudno mi jest pogodzić się z takim marnotrawstwem! Pod jej rządami tylu przymiera głodem. Gdybyśmy mogły przekazać niechciane stroje potrzebującym…
Śnieżka słyszała podobne słowa z ust innych mieszkańców zamku i za każdym razem robiło jej się coraz ciężej na sercu. Zamknięta w zamkowych murach nie mogła wiedzieć tego na pewno, ale podejrzewała, że dla większości mieszkańców królestwa codzienność nie była łatwa. Nienawidziła poczucia, że jej własne życie utknęło w miejscu. Oddałaby wszystko, żeby pomóc potrzebującym, ale wiedziała, że nigdy nie przekona ciotki, by zainteresowała się ich losem.
Małgorzata zatrzymała wózek.
– Starczy! Mówię poważnie! – Anna zamilkła. – Szkolę cię, żebyś przejęła tę pracę, gdy ja zrobię się za stara, żeby nawlekać igły. Chcesz, by tak dobra posada dostała się komuś innemu?
– Szczerze? – zaczęła Anna, a Śnieżka nie mogła powstrzymać śmiechu.
Anna wydawała się zabawna i filuterna, a Śnieżka poczuła, że chętnie spędziłaby z nią trochę czasu. Ale to było wykluczone.
– Co to za dźwięk? – spytała zaniepokojona Anna, a Śnieżka zamarła. Anna patrzyła w stronę jej kryjówki.
– Teraz widzisz, o czym mówię, dziewczyno? – syknęła Małgorzata. – Ona zawsze patrzy. Zawsze! Dość tych narzekań. Wszystko, co królowa dziś odrzuci, odłożysz razem z innymi śmieciami.
Anna westchnęła ciężko.
– Dobrze, matko.
„Więcej ścierek!”, pomyślała Śnieżka. Zastanawiała się, co pomyślałaby królowa, gdyby wiedziała, że jej niechciane suknie były darte na kawałki i używane do sprzątania. (Służący lubili żartować, że w zamku używano najwykwintniejszych szmat w królestwie).
Odczekała, aż kobiety ruszą dalej i skręcą w korytarz prowadzący do komnat królowej, zanim wyszła ze swojej kryjówki. Nagle usłyszała czyjeś kroki i zesztywniała, po czym odwróciła się powoli. Anna wróciła zza zakrętu i zamarła, przyglądając się jej. Dziewczyny wpatrywały się w siebie przez chwilę. Śnieżka nie była pewna, co robić, więc stała tylko, nieruchoma niczym posąg. Anna uśmiechnęła się i zrobiła coś zaskakującego: dygnęła przed Śnieżką.
– Dobrego dnia, Wasza Wysokość – powiedziała i zniknęła za ścianą.
Śnieżka chwyciła swoją misę i czmychnęła, na wypadek, gdyby Anna postanowiła wrócić. Choć tak miło było być zauważoną, wiedziała, że nie może zareagować. Nie tutaj, gdzie ktoś mógłby je zobaczyć. Królowa na pewno by się o tym dowiedziała i ukarała Śnieżkę – albo gorzej, Annę, za „narażenie bezpieczeństwa królewny” swoim towarzystwem. Ruszyła korytarzem w przeciwnym kierunku. Zbiegła po schodach, przemknęła koło sali bankietowej, jadalni, nieużywanej kwatery mieszkalnej i skierowała się prosto do drzwi prowadzących do ogrodu jej matki.
Błękit. Zawsze zdumiewało ją, jak intensywnie błękitne było bezchmurne niebo. Czy zawsze miało taki kolor, czy też dziś wydawało jej się bardziej zachwycające, bo tak dawno go nie widziała? Przez ostatnie trzy dni nieustannie padało, więc musiała zostać w zamku, co bardzo jej doskwierało. Czuła wdzięczność za promienie słońca oświetlające jej twarz. Odkąd się zbudziła, wciąż rozmyślała o matce, a przebywanie w ogrodzie w pobliżu woliery zawsze sprawiało, że mocniej czuła jej obecność.
Spojrzała na kamienne stopnie pod swoimi stopami. Mech zaczął wdzierać się na alejkę i pokrył białe kamienie warstwą zieleni. To od nich dziś zacznie. Z westchnieniem opadła na kolana i zaczęła szorować je zwilżoną gąbką, nucąc pod nosem. Po chwili wokół niej zebrała się gromadka białych ptaków, które przyglądały się jej ciekawie.
– Witajcie! – powiedziała. Wyciągnęła z kieszeni trochę ziaren i rozsypała je na stopniach. Ptaki wydziobały je co do jednego, po czym dalej obserwowały pracę Śnieżki. Nie przeszkadzało jej to. Przyjemnie było mieć towarzystwo, nawet jeśli ci kompani nie potrafili mówić. Czasem łapała się na tym, że sama do nich zagadywała. Ktoś mógłby uznać to za objaw szaleństwa, ale nie martwiła się tym – w końcu i tak nikt się nią nie interesował.
Mech znikał pod ruchami gąbki i po chwili schody znów zalśniły. Zadowolona Śnieżka podeszła do studni, żeby nabrać więcej wody.
Jeśli uda jej się szybko uporać z pracą, może zdąży odwiedzić wolierę. Ptaki podążyły za nią, przypatrując się, jak wyciąga wiadro ze studni. Śnieżka nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Chcecie usłyszeć sekret? – spytała je. – Ta studnia jest magiczna. Spełnia życzenia. Może jakieś pomyślimy?
To matka powiedziała jej kiedyś, że studnia ma moc spełniania życzeń.
– Czego sobie życzysz? – pytała, a Śnieżka pamiętała, jak zamykała oczy i mocno się zamyślała.
– Życzę sobie – mówiła… i prosiła o to, czego pragnęła najbardziej na świecie w tamtej chwili. Czasem był to kucyk. Innym razem lalka albo diadem przypominający koronę matki. Wszystkie życzenia spełniały się w ciągu kilku dni od momentu, gdy wypowiedziała je przy studni. Teraz wiedziała, że to jej rodzice stali za spełnionymi marzeniami, ale wciąż lubiła myśleć, że studnia może być magiczna. Nie wypowiedziała żadnego życzenia, od kiedy była dzieckiem, ale dziś wydało jej się to tak naturalne, że nie mogła się powstrzymać. Zamknęła oczy.
– Życzę sobie…
Czego sobie życzyła?
Nie potrzebowała już kucyków ani lalek. Potrzebowała miłości swoich rodziców, ale żadna studnia nie mogła cofnąć czasu i odmienić jej losu. Musiała pogodzić się ze swoim trudnym, samotnym życiem i czerpać z niego wszystko, co jej oferowało… Jednak wciąż tak bardzo pragnęła, by pojawił się ktoś, z kim mogłaby dzielić się swoją codziennością.
– Życzę sobie miłości – powiedziała w końcu. To zdanie wybrzmiało zupełnie prosto, choć opisywało tak przemożne pragnienie.
Otworzyła oczy i zajrzała w głąb studni.
Miłość – prawdziwa czy przelotna – nie czekała na nią tam w dole.
Ale w marzeniach nie było nic złego. Do tego wciąż była w ogrodzie i mogła cieszyć się cudownym dniem. Piękna pogoda sprawiała, że miała ochotę śpiewać. Znów pomyślała o matce i zanuciła jedną z jej ulubionych melodii – tę, którą śpiewała ojcu Śnieżki, nim się pobrali. Ptaki siedziały zasłuchane w jej dźwięczny głos.
Śnieżka tak zapomniała się w śpiewaniu, że zupełnie nie zauważyła, kiedy pojawił się przed nią nieznajomy młodzieniec.
Nieznajomy!
Śnieżka była tak zaskoczona widokiem młodego mężczyzny, który zmierzał w jej kierunku, że przewróciła wiadro z wodą i rzuciła się biegiem, szukając schronienia w zamku. Wpadła do środka, czując, że serce wali jej jak szalone. Czy to intruz, który przybył ją porwać, tak jak straszyła ją ciotka Ingrid? „Królewna równie dobrze mogłaby mieć wymalowany na ciele cel. Zapamiętaj moje słowa!”, mówiła za każdym razem, gdy Śnieżka pytała, dlaczego nie wolno jej wychodzić poza zamkowe mury. To było na początku, gdy królowa Ingrid jeszcze czasem się pokazywała. A teraz zjawił się jakiś mężczyzna. Co powinna zrobić? Powiadomić straż? Słyszała jakiś krzyk – czy to on do niej wołał? Co, jeśli ktoś go usłyszy? Wspięła się po schodach na pierwsze piętro, na palcach zbliżyła się do drzwi balkonu i ostrożne wyjrzała na zewnątrz.
Nieznajomy patrzył prosto na nią.
Śnieżka zrobiła to, co robiła zawsze: schowała się w mroku.
– Poczekaj! – rozległ się jego głos. – Proszę, poczekaj chwilę. Tak się cieszę, że cię znalazłem.
„Znalazłem?”, pomyślała. Dlaczego miałby jej szukać?
Ciotka Ingrid powtarzała jej, że nieznajomym nie należy ufać, ale on zdawał się być w tym samym wieku co ona, może odrobinę starszy, a z jego twarzy biła życzliwość. W głosie nie było śladu groźby. Czy to możliwe, że nie miał złych zamiarów? Ale dlaczego jej szukał? Odważyła się ponownie wyjrzeć zza drzwi balkonu, żeby na niego zerknąć. Wzięła głośny oddech.
Jego oczy były błękitne niczym pióra modraszki, która zjawiała się przy jej oknie niemal każdego poranka, a włosy, nieco rozwichrzone przez wiatr, miały piękny kasztanowy odcień. Zwróciła uwagę na jeden niesforny lok, który opadał mu na oko. Jego uśmiech był tak promienny, że nie mogła powstrzymać rumieńca. Był odziany we wspaniałe szaty, które świadczyły o jego wysokim urodzeniu. Miał na sobie ciemnoczerwoną podróżną pelerynę, a pod nią czystą białą koszulę, niebieskie spodnie i złoto-kobaltową kamizelkę. Wysokie zamszowe buty były ubłocone, jakby służyły mu od dawna, ale i one wydawały się bardzo dobrej jakości.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki