Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wielka miłość to wspaniała rzecz, ale czasem wiążą się z nią wielkie kłopoty, zwłaszcza jeśli bóg seksu okazuje się także być bogiem wojny… Mala może i znalazła mężczyznę marzeń – a raczej to on ją znalazł – ale równocześnie bezpowrotnie straciła szansę na bezpieczne, spokojne życie. Dawne szaleństwa i wyskoki wydają się teraz synonimem nudnej, bezbarwnej egzystencji i nawet chwile wytchnienia u boku nieodłącznej Zuzki nabierają posmaku kompletnego wariactwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 217
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Monika Frączak
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa)
Zdjęcia na okładce
© Arthur-studio10/Shutterstock
© by Lilka Płonka
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-2144-9
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Paulinie, oczywiście
Śniło mi się, że nic ode mnie nie zależy. Nie mam pojęcia, kim byłam, jak wyglądałam, co robiłam, i mało mnie to obchodziło, bo zaprzątała mnie tylko jedna myśl: nic ode mnie nie zależy. Działo się ze mną wyłącznie to, czego chcieli inni. Nie wiem, czy to zaplanowali, czy wynikało to ze zbiegu okoliczności, ale byłam marionetką. Pyłkiem na wietrze. Igraszką losu.
A potem zaczęłam spadać.
Spadałam, a równocześnie biegłam w górę po niemal pionowej ścianie. Uciekałam przed jakimś strasznym niebezpieczeństwem. Nie mam pojęcia, co to było, bo bałam się odwrócić, ale miałam wrażenie, że goni mnie ziejący ogniem i smrodem potwór. Wydawało mi się, że słyszę głuchy łoskot jego łap uderzających o skaliste podłoże – było ich na pewno więcej niż cztery. Po chwili stwierdzałam, że to tylko łomot mojego serca i tętnienie krwi w uszach. Potykałam się i przewracałam; wtedy grunt był prawie poziomy. Jak tylko znowu zrywałam się do biegu, stromizna rosła, zewsząd wyrastały prawie pionowe ściany, bieg zamieniał się w rozpaczliwą wspinaczkę. W pewnej chwili uświadomiłam sobie, że nie ma żadnego potwora, że wspinam się po wewnętrznej ścianie krateru, że wulkan pod moimi stopami drży i dudni, a wszechobecny smród to cuchnące siarką wyziewy wydobywające się z dymiących szczelin.
Nagle wszystko zawirowało, świat, a ja razem z nim, fiknął jednego kozła, potem drugiego i trzeciego. Kompletnie straciłam poczucie kierunku. Znowu pojawiło się przedziwne wrażenie, że pędzę przed siebie, równocześnie spadając w bezdenną przepaść. Nie mam pojęcia, jak długo to trwało. W pewnej chwili zrobiło mi się ciemno przed oczami. Kiedy je otworzyłam, leżałam na miękkiej zielonej trawie. Pachniała świeżością i ciepłym wiosennym deszczem. Ostrożnie uniosłam głowę. Spojrzałam w lewo i dostrzegłam porozrzucane w niewielkich odstępach kopczyki ziemi. Niektóre były zwieńczone smukłymi kamiennymi tablicami, inne krzyżami – chyba drewnianymi, ale z tej odległości nie byłam w stanie tego stwierdzić. Cmentarz. Zwróciłam głowę w drugą stronę. Kilkanaście centymetrów od mojego nosa zobaczyłam męskie półbuty. Czarne, eleganckie, nienagannie czyste. Jak on tu przyszedł po tej trawie, nawet ich nie mocząc? – przemknęło mi przez głowę. Nad półbutami zaczynały się nogawki starannie wyprasowanych, granatowych garniturowych spodni.
Poderwałam się na nogi. Chociaż leżałam w mokrej trawie, ręce i nogi były zupełnie suche, podobnie jak krótka sukienka w drobną czerwono-białą kratkę. Nigdy w życiu takiej nie miałam. Spojrzałam na swoje dłonie, stopy i kolana, ale nie dostrzegłam żadnych sińców, zadrapań ani innych śladów po niedawnej szaleńczej gonitwie. Nie byłam też ani trochę zmęczona. Zupełnie jakbym przeleżała w tej trawie kilka godzin, a może nawet smacznie przespała całą noc.
Umierałam z ciekawości, kto stoi przede mną, ale choć starałam się jak mogłam, nie byłam w stanie oderwać wzroku od półbutów i nogawek. Nie mogłam podnieść głowy, nie potrafiłam poruszyć oczami. Zacisnęłam pięści, napięłam wszystkie mięśnie… Jestem pewna, że bez trudu popchnęłabym parowóz na torach, ale to było za mało.
– Co, głupio ci? – usłyszałam szyderczy lodowaty głos.
Nie. To niemożliwe.
– Wstydzisz się? Wcale ci się nie dziwię. Nie potrafisz ułożyć żadnego sensownego słowa. Opuściłaś już dwie kolejki.
Blokada ustąpiła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Podniosłam wzrok na nieprzyjazną, wykrzywioną w sardonicznym grymasie twarz Piotrka. Patrzył na mnie z odrazą i pogardą.
– Ale…
Wyciągnęłam ręce. Staliśmy może dwa kroki od siebie, lecz choć żadne z nas się nie poruszyło, odległość między nami zaczęła się błyskawicznie zwiększać. Coś oślepiająco błysnęło na jego piersi. Zacisnęłam powieki, a kiedy je ostrożnie otworzyłam, zobaczyłam lśniący jakby w blasku reflektorów, gruby złoty łańcuch. Nigdy u niego takiego nie widziałam. Wydawało mi się, że patrzę przez wizjer aparatu fotograficznego z potężnym zoomem, w którym ktoś nagle zwiększył ogniskową.
– Piotrek… Przecież ja… Ja nigdy…
– Zajebię sukinsyna. Zapamiętaj to sobie. Zajebię go jak psa.
Moje rozpaczliwie wyciągnięte ręce też się wydłużały, lecz wciąż brakowało mi kilku centymetrów, żeby go dosięgnąć. Walczyłam tak, jakby od tego zależało moje życie. Jeszcze trochę… Jeszcze odrobinę…
Udało się!
Zahaczyłam go czubkami paznokci, musnęłam opuszkami palców. Miał na sobie elegancką marynarkę w tym samym kolorze co spodnie, śnieżnobiałą koszulę i ciemnoczerwony, lekko połyskujący krawat. Materiał, z którego uszyto marynarkę, w dotyku był jakiś dziwny. Nadludzkim wysiłkiem sięgnęłam jeszcze dalej, zacisnęłam palce na klapach, przyciągnęłam go do siebie…
Rozległ się szeleszczący odgłos i klapy zostały mi w dłoniach. Marynarka była z papieru.
Znowu byliśmy blisko siebie. Chwytałam go za ramiona, szarpałam, ciągnęłam… Papier rwał się w strzępy, z każdą chwilą stawał się coraz cieńszy, coraz słabszy, zbutwiały, rozpadał się przy byle dotknięciu. Spod strzępów stopniowo wyłaniało się inne, znacznie mniej eleganckie ubranie. To był więzienny strój, a raczej coś, co w moim przekonaniu było więziennym strojem: jakby skrzyżowanie obozowego pasiaka z ogrodniczkami albo kombinezonem mechanika samochodowego, z grubego siermiężnego płótna, niezgrabne i niemiłe w dotyku.
– Co to…? Dlaczego…? – dukałam, zrywając z niego ostatnie fragmenty papierowej marynarki.
– Widzisz, co narobiłaś? – wycedził wciąż tym samym lodowatym tonem. – To wszystko twoja wina! Niepotrzebnie ratowałaś tego pieprzonego kota! To on mnie wsypał!
– Nie! Ja nic nie zrobiłam! Naprawdę! – szlochałam, rozpaczliwie usiłując objąć go i przyciągnąć, ale z przerażeniem stwierdziłam, że Ramzes staje się coraz bardziej przezroczysty, a moje palce bez trudu przenikają przez jego ciało. – Nie zrobiłam nic złego!
Rozpłynął się w powietrzu, ale ja wciąż czułam na sobie jego wrogie, obce spojrzenie.
– Nieeeeee! Piotrek, to nie tak! Wszystko ci wytłumaczę! Nieeeeee!
– Mala! Co się dzieje? Mala, uspokój się!
Otworzyłam oczy. Zuza siedziała obok mnie na łóżku w piżamie w słoniki. Obejmowała mnie mocno, głaskała po głowie i plecach. Po policzkach płynęły mi łzy, byłam usmarkana i roztrzęsiona, łapałam powietrze gwałtownymi łykami.
– Już dobrze. Już wszystko dobrze. Uspokój się. To tylko sen. Nie zrobiłaś nic złego.
Uspokajałam się powoli w objęciach najlepszej przyjaciółki. Czułam zapach jej włosów, ciepło jej ciała, słuchałam jej kojącego głosu. Już nie trzęsłam się jak w febrze, panika stopniowo ustępowała, ale jej miejsce zajmował przejmujący smutek.
Zuza tylko częściowo miała rację: owszem, to był tylko sen. Niestety miałam wrażenie, że nawet jeśli świadomie nie zrobiłam nic złego, to i tak z mojego powodu stało się coś, czego już nie da się naprawić.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz