Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Z klubu nocnego w Alabamie, którego szefem jest tajemniczy i charyzmatyczny Christian Parker, znikają trzy striptizerki. Do śledztwa zostaje przydzielona Alice, charakterna młoda policjantka, która od początku czuje, że coś w tej sprawie się nie klei. Sytuację utrudnia fakt, że Alice coraz częściej natyka się na ciemnookiego Parkera, który przyciąga ją jak magnes.
Kto i dlaczego zdecydował się na uprowadzenie striptizerek? A może ktoś celowo miesza w śledztwie? Co ukrywa Christian? Alice, mimo własnych problemów i prześladujących ją traum, robi wszystko, by rozwiązać zagadkę.
Kilka złych decyzji sprawia, że żyjąca dotąd zgodnie z prawem policjantka zostaje wciągnięta w narkotykowy biznes. Okazuje się, że Alice świetnie odnajduje się w nowej rzeczywistości, a członkowie Malbatu, tajemniczej organizacji stworzonej na wzór rodziny, stają się jej coraz bliżsi.
Również oni są w stanie wiele poświęcić, by ocalić Alice, teraz już jedną z nich, gdy ta zostaje poważnie ranna. Zemsta za próbę zamordowania Alice, jak na mafię przystało, musi być brutalna. Jednak karma wraca. I to ze zdwojoną siłą...
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 663
Zuzanna Gromadzińska
Malbat znaczy rodzina
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Wojciech Ciuraj Redakcja: Beata Stefaniak-Maślanka Projekt okładki: Justyna Knapik Grafika na okładce wykorzystana za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://beya.pl/user/opinie/malbat_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-2198-6 Copyright © Helion S.A. 2024
Usiadłyśmy na drewnianych ławkach na tyle wygodnie, na ile pozwalały nam krótkie sukienki. Kiedy usłyszałyśmy kroki, byłyśmy pewne, że to któraś z naszych koleżanek postanowiła zjawić się wcześniej, chociaż żadna z nich nie wiedziała, że z Isabellą przyszłyśmy nad zalew dwie godziny przed czasem. Chciałyśmy wszystko przygotować, ale, jak się szybko okazało, przygotowania zakończyły się po wystawieniu kilku butelek wódki na stół.
Odwróciłam głowę dopiero, gdy kroki zmieniły się w głośne szuranie, a do naszych uszu dobiegł zachrypnięty męski śmiech.
Kilku chłopaków przechodziło zaledwie parę metrów od nas. Przekrzykiwali się między sobą i nawet nie patrzyli w naszym kierunku. W pewnym momencie jeden z nich przypadkiem objął nas wzrokiem i niemalże od razu dał znać pozostałym, że nie są sami. Oni również unieśli głowy i zwolnili kroku. Wciąż jednak zbliżali się do naszego małego obozowiska.
– Chcemy zrobić ognisko – rzucił jeden z nich, nie siląc się nawet na kulturalne przywitanie.
– My byłyśmy tu pierwsze. Za dwie godziny mam urodziny – odpowiedziała Isabella bez cienia skrępowania.
Bardzo jej zazdrościłam pewności siebie. Ja od razu poczerwieniałam, byłam gotowa zwolnić im miejsce i uciec czym prędzej.
Tak bardzo żałuję, że tego nie zrobiłam.
I tak bardzo żałuję, że nie mogę cofnąć czasu.
– Będziecie tu siedzieć i nic nie robić przez dwie godziny, a my mamy stać i czekać? – prychnął kolejny, nieco wyższy.
Isabella wzruszyła ramionami. Najwyraźniej nie chciała wchodzić z nimi w dyskusję, a ja modliłam się w duchu, by odpuścili i po prostu sobie poszli.
Czułam się niekomfortowo w towarzystwie obcych chłopaków, którzy, chociaż byli w wieku zbliżonym do nas, na pewno mogli pochwalić się większą siłą niż my.
– Nie macie nawet drewna – dodał ten pierwszy, marszcząc brwi. Widząc nasze zakłopotanie, uśmiechnął się, a mnie przeszył dreszcz niepokoju. – Możemy wam pokazać domek na drewno i pomóc rozpalić ognisko. Ale w zamian będziemy mogli tu z wami posiedzieć.
Ten pomysł wydał mi się wyjątkowo głupi. Grupa nieznajomych była nam zupełnie niepotrzebna, to miało być babskie spotkanie i zamierzałam trzymać się planu. Jednak niespodziewanie Isabella przejechała koniuszkiem języka po wargach, a następnie pokiwała głową.
Zgodziła się.
To, że spotkało nas piekło, było jej winą i miałam jej tego nigdy nie wybaczyć.
I nie wybaczyłabym, gdyby nie to, że Isabella zapłaciła za swój błąd najwyższą cenę.
Kawę skończyłam dopijać w idealnym momencie.
Zostało mi pięć minut pracy, więc akurat tyle, ile potrzebowałam, żeby dojść do kuchni i umyć swój kubek.
Podniosłam się z fotela, po czym zgarnęłam teczki z dokumentami w jeden niechlujny stosik. Bałagan na biurku mi nie przeszkadzał, świetnie się w nim odnajdywałam, a nawet gdyby było inaczej, moja zmiana właśnie dobiegała końca, więc ten drobny bajzel miałam głęboko w dupie. Nie było opcji, bym została w pracy choćby sekundę dłużej, niż to konieczne, a żaden chlew na blacie nie miał takiej mocy, aby przekonać mnie do nadgodzin.
No proszę, a jednak los postanowił, że będzie inaczej.
Astrid, wysoka i trochę zbyt poważna jak na swój wiek Szwedka, z którą od kilku miesięcy pracowałam w tym samym oddziale, uniosła rękę w moim kierunku.
Cholera jasna, akurat teraz?
Uśmiechnęłam się głupkowato i odmachałam jej energicznie, choć dobrze wiedziałam, że wcale nie chodziło jej o to, by się ze mną pożegnać. Ten gest wyglądał bardziej, jakby przywoływała mnie do siebie.
Nie miałam zielonego pojęcia, czego mogła ode mnie chcieć, ale byłam pewna, że to nic, co udałoby mi się załatwić w przeciągu czterech minut, które zostały mi właśnie do wyjścia. Astrid rzadko mnie potrzebowała. Raczej pracowała sama, oczywiście w ciszy i przerażającym skupieniu, jak na tego typu człowieka przystało. Domyślałam się więc, że to nie błahostka. Z miną smutnego dziecka, które zgubiło rodziców w supermarkecie, zaczęłam się rozglądać po korytarzach w nadziei, że moja ostatnia deska ratunku wejdzie nagle do biura.
Niestety Thomas miał jeszcze czas, a dokładnie trzy minuty. Trzy cholerne minuty zdecydowały o tym, że to mnie przydzielono tę obrzydliwą sprawę.
Sprawę, od której wszystko się zaczęło.
– Potrzebujesz mojej pomocy, Astrid? – zapytałam z tak wymuszonym uśmiechem, że aż sama poczułam zażenowanie. – Może poczekasz na Thomasa? Powinien zaraz przyjść.
– To nie może czekać – odpowiedziała, nie podnosząc na mnie wzroku znad czarnej teczki leżącej na jej biurku.
Gdybym kobiety nie znała, stwierdziłabym, że to krótkie, wypowiedziane oschłym tonem zdanie jest wyjątkowo wredne, ale przez kilkanaście tygodni wspólnej pracy w biurze zdążyłam się już przyzwyczaić do jej zimnego tonu i specyficznego charakteru.
Kiwnęłam głową, pokazując, że rozumiem powagę sytuacji.
Bzdura. W rzeczywistości kompletnie nie rozumiałam. Mój serial był równie ważny, a wizja włożenia ciepłego domowego dresu kusiła bardziej niż siedzenie po godzinach w robocie. Jeszcze żeby dobrze mi za to płacili…
Podeszłam do stanowiska Astrid, wciąż trzymając swój brudny kubek. Chciałam postawić go na jej biurku, aby mieć wolne ręce, jednak wszystko na nim było tak idealnie uporządkowane, że nie odważyłam się zaburzyć tego ładu.
Ktoś powiedział mi kiedyś, że biurko jest odzwierciedleniem swojego właściciela, i w przypadku Astrid zgadzałam się z tym w stu procentach.
– Co tam masz? – zapytałam, kiwnąwszy głową na teczkę.
– Sprawę, którą miała się zająć Sadie, ale… – Astrid popatrzyła na mnie i poprawiła okulary na nosie, a następnie ciężko westchnęła.
Od razu zrozumiałam, że próbuje dobrać odpowiednie słowa, bo wie, że mówi o osobie, którą lubię.
– Cóż, dobrze, że się nią nie zajmuje – dodała po chwili.
Subtelna krytyka, pomyślałam, wznosząc oczy do sufitu.
Do Sadie może i przylgnęła łatka nieco szalonej i zbyt głośnej panienki w policyjnym mundurze, ale nie zarzuciłabym jej braku profesjonalizmu. W dodatku była cholernie sprytna, w przeciwieństwie do mnie, i zapewne dlatego to ja miałam się pieprzyć ze sprawą, która wcześniej była przypisana do niej.
– Możemy to odłożyć do jutra? – mruknęłam, ale gdy Astrid w ramach odpowiedzi zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem, poprawiłam się szybko: – Albo chociaż zaczekać na Thomasa?
Nie uratowałam się przed kolejną naganą.
Kurde, przecież byłyśmy prawie w tym samym wieku, a czułam, jakbym się tłumaczyła przed własną matką.
– Ta sprawa dotyczy zaginięcia kilku kobiet.
– Raczej nie odnajdą się przez dwie minuty mojej pracy. – Lekko wzruszyłam ramionami, a gdy usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie, moje pełne nadziei oczy uciekły w stronę drzwi.
Najwyższa pora, Thomas!
Niestety Astrid nie dała mi długo cieszyć się z widoku mojego zmiennika.
– Szef poprosił, żebyś została – powiedziała z poważną miną. Widząc, że otwieram usta, by absolutnie się na to nie zgodzić, dodała: – Jako jedyna nie masz dzieci, męża…
Ej, to było chamskie.Prawdziwe, ale chamskie.
Zmarszczyłam brwi, odrobinę zszokowana jej bezpośredniością. Przecież nie musiała mi o tym przypominać w tak brutalny sposób. Fakt, że potrafiłam obejrzeć kilka sezonów serialu w jeden wieczór, był wystarczającym sygnałem, że skończę jako stara panna. Nawet bez kota, bo mam uczulenie.
Thomas przywitał nas szerokim uśmiechem i położył mi dłoń na ramieniu.
– Jak tam? Gotowa do wyjścia?
– Tak.
– Nie – skorygowała Astrid, patrząc na mnie z dezaprobatą.
Udało jej się mnie zawstydzić, więc całą swoją uwagę skupiłam na ukruszonym uchu kubka.
Thomas chyba wyczuł mój podły nastrój i posłał mi łagodne spojrzenie, które cholernie kontrastowało ze spojrzeniem pozbawionych wyrazu oczu Astrid prześlizgującym się po mojej naburmuszonej twarzy.
– Wieczór w biurze raczej nie brzmi zachęcająco – zażartował. – Ale jak trzeba, to trzeba – dokończył, doszczętnie niszcząc moje marzenie o powrocie do domu.
Astrid nie skomentowała cichego fuknięcia, które wymsknęło mi się spomiędzy warg, i przekazała nam rzeczowe wyjaśnienia:
– Trzy młode kobiety zaginęły wczorajszej nocy. Prawdopodobnie zostały porwane.
– Wszystkie w tym samym czasie? – zapytał mężczyzna, przeczesując palcami włosy.
Zrobił zamyśloną minę i oparł dłonie o blat biurka naszej koleżanki, co wyraźnie jej się nie spodobało. Burknęła nawet coś pod nosem, ale Thomas nie należał do osób, które przejęłyby się taką pierdołą.
– W tym samym czasie, w dodatku z tego samego klubu. Pracowały tam, a wieczorem, tuż przed zaginięciem, wszystkie trzy dawały pokaz tańca na rurze. Moim zdaniem w pierwszej kolejności powinniśmy sprawdzić monitoring, by wykluczyć, że sprawcą porwania jest któryś z ich klientów…
– Klientów? – mruknęłam cicho, przerywając wypowiedź Astrid.
Wyglądała na zdziwioną nie tym, że weszłam jej w słowo, ale samym moim pytaniem.
– Oczywiście, na chwilę obecną to jedyni podejrzani.
– To tancerki, nie prostytutki.
Astrid przechyliła głowę na bok, jednocześnie ściągając brwi. Wydawało mi się, że widzę nawet lekki uśmiech na jej twarzy, ale to mógł być wytwór mojej wyobraźni. Nasza koleżanka prawie nigdy się nie uśmiechała, więc nawet jeżeli teraz minimalnie uniosła kąciki ust, to tylko po to, by pokazać, jak bardzo rozbawiło ją moje naiwne stwierdzenie.
– Co za różnica?
– Ogromna – odburknęłam.
Niekoniecznie zdziwiły mnie jej słowa, bo akurat po niej mogłam się spodziewać takiego stereotypowego podejścia, niemniej jednak poczułam potrzebę obrony godności zaginionych kobiet.
– Alice, to klub nocny… Myślisz, że siedziały tam i popijały herbatę, rozmawiając o wszechświecie? – Zdjęła okulary i przetarła je rękawem swetra, jakby czekała na moją odpowiedź. Ja jednak milczałam dłuższą chwilę, więc dodała swoim zimnym tonem: – Dawały dupy, a dawanie dupy za pieniądze to prostytucja.
No i nie obyło się bez dyskusji, której tak bardzo chciałam uniknąć.
W sumie może to i lepiej? Skoro ja miałam zły humor, nie widziałam żadnych przeszkód, by zepsuć nastrój Astrid.
– Mamy na to jakieś dowody?
– Oczywiście. Kamery w klubie są skierowane akurat na bar i scenę z rurą. – Powoli otworzyła teczkę, a następnie rzuciła na blat kilka zdjęć.
Fotografie były raczej średniej jakości, jak to zazwyczaj bywa przy ujęciach z monitoringu.
Grupka młodych ludzi stała przy barze, panie sączyły drinki, a faceci rozmawiali o czymś, wyraźnie podekscytowani. Tuż obok znajdował się wysoki podest, na którym była przymocowana rura, a na niej tańczyła striptizerka. Jak się domyśliłam – jedna z zaginionych kobiet.
Blondynka ze zdjęcia uśmiechała się zalotnie do mężczyzn zebranych pod sceną. Wyciągali do niej ręce, a oczy niektórych panów były skupione na staniku, który leżał u stóp tancerki.
Na następnym zdjęciu, które Astrid przysunęła bliżej mnie, kobieta pozbywała się już koronkowych majtek.
Omiotłam spojrzeniem osoby na fotografii, zarówno te oglądające pokaz striptizerki, jak i te przy barze. Miałam genialną pamięć fotograficzną, co niejednokrotnie przydało mi się w pracy. Liczyłam, że tak będzie i tym razem.
Zatrzymałam wzrok na mężczyźnie stojącym w rogu pomieszczenia. Miał ręce założone na piersi i cholernie poważną minę. Swoją postawą budził respekt, a czarna koszula, która opinała mu mięśnie, nie sprawiała, że wydawał się bardziej przyjacielski. Wręcz przeciwnie – gdyby nie eleganckie ubranie, można by pomyśleć, że to ktoś w rodzaju ochroniarza, ale skoro nie… To musiał być jakimś ważniakiem.
Szefuńcio jak nic, pomyślałam i chwyciłam zdjęcie, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Przysunęłam je do oczu na tyle blisko, że poczułam, jak szorstki papier dotknął mojego nosa.
Przystojny, nie dało się ukryć. Trochę sztywny, ale to akurat mnie nie przerażało, w końcu pracowałam z Astrid.
Zaczęłam się nawet cieszyć, że będę miała okazję zamienić z nim kilka zdań, bo nie brałam pod uwagę opcji, że moja koleżanka sama się pofatyguje, by pojechać na oględziny klubu z resztą naszej ekipy. To zadanie na pewno przypadnie mnie i Thomasowi.
No właśnie, Thomas.
Oddaliłam fotografię od twarzy, żeby zerknąć na kumpla, który wlepiał wzrok w półnagą striptizerkę. Z uchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami wyglądał jak skończony idiota, przez co nie mogłam się powstrzymać przed cichym parsknięciem.
Mężczyzna szybko oprzytomniał i obrócił głowę w moją stronę, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, zawstydzony potarł brodę palcami.
– Cóż… – zaczął nieobecnym głosem.
Jako że nie bardzo miał pomysł na kontynuację, postanowiłam mu pomóc.
– Nad czym tak rozmyślałeś? – zapytałam rozbawiona, rzucając zdjęcie na biurko. – Jaki ma rozmiar stanika?
– Daj spokój! – Szturchnął mnie lekko barkiem. – Jesteś psychiczna.
Roześmiałam się swobodnie, zupełnie nieskrępowana tym, że przedmiotem naszych żartów są cycki porwanej striptizerki. Nie musiałam nawet patrzeć na Astrid, by wiedzieć, że właśnie przewraca oczami.
– Wiesz, że te fotki nie są żadnym dowodem? – palnęłam, by sprowokować ją do dalszej dyskusji. – Na zdjęciach tylko tańczy. Nie wiesz, co robiła później.
– Oczywiście, że są dowodem. Kto normalny tańczy bez stanika?
Przypomniał mi się wieczór panieński Sadie i mimowolnie uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Nie miałam jednak śmiałości odpowiedzieć, że ja.
Astrid ewidentnie nie znała się na żartach, bo widząc moje niemalejące rozbawienie i głupkowaty wyraz twarzy Thomasa, który znów ślinił się do zdjęcia nagiej tancerki, po prostu wysłała nas na miejsce zdarzenia.
***
W czasie drogi humory wciąż nam dopisywały, jednak gdy tylko stanęliśmy przed klubem, momentalnie spoważnieliśmy.
To najprawdopodobniej tutaj trzy zaginione kobiety były widziane po raz ostatni.
Astrid się upierała, że to porwanie, Thomas brał pod uwagę ucieczkę, a ja sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Wolałam nie gdybać, bo przed rozmową z właścicielem lokalu i innymi uczestnikami imprezy moje przypuszczenia i tak nie miały żadnego znaczenia.
Ekipa z wyszkolonymi psami czekała już przed wejściem. Kiwnęłam głową na przywitanie, ale nie zamieniliśmy nawet słowa, bo od razu wraz z Thomasem skierowałam się do środka.
W pogrążonej w półmroku sali panowała grobowa cisza, ponieważ wszystkie eventy zostały odwołane na czas przeszukiwania klubu. W powietrzu unosił się zapach papierosów i alkoholu, do tego zastaliśmy bałagan typowy dla takich lokali – buty przyklejały się do podłogi w miejscach, gdzie porozlewano drinki, stoliki były nieposprzątane, a na blacie baru stały brudne kieliszki i kufle z resztkami piwa. Z zadowoleniem rozejrzałam się po pomieszczeniu. Właściciel posłuchał wskazówek, które otrzymał podczas zgłaszania zaginięcia, i zabronił swoim ludziom ruszania czegokolwiek. Każdy ślad mógł uratować porwanym kobietom życie. Oczywiście jeżeli faktycznie zostały uprowadzone, bo tego jeszcze nie potwierdziliśmy.
Thomas stawiał powolne kroki, zaglądając to tu, to tam. Ja podążałam za nim, rozbawiona fascynacją widoczną w jego oczach.
– Pierwszy raz w klubie nocnym? – nie wytrzymałam, czułam niesamowitą chęć wbicia mu małej szpilki.
Kolega zerknął na mnie przez ramię i zmarszczył brwi, udając obrażonego, ale zdradzały go uniesione kąciki ust.
– Masz mnie za frajera? – odpowiedział pytaniem na pytanie, zmieniając styl poruszania się na bardziej wyluzowany, czym jeszcze bardziej mnie rozśmieszył.
Thomas zdecydowanie nie był typem imprezowicza. Wyglądał jak stereotypowy gliniarz z głupich komedii, brakowało mu tylko kawy i pudełka donutów w rękach. Lubiłam go. Zawsze był pomocny i uśmiechnięty, a w dodatku, w przeciwieństwie do Astrid, miał genialne poczucie humoru. Po całym dniu siedzenia w biurze z panną sztywno-idealną cieszyłam się, że przyjechałam tu właśnie z nim.
Okrążyliśmy całą salę, starając się zostawić jak najmniej śladów i uważając, by niczego niepotrzebnie nie dotknąć, a gdy tylko przystanęliśmy przy scenie, momentalnie przypomniały mi się zdjęcia z monitoringu.
Mówiłam, że mam świetną pamięć fotograficzną.
Sprawnie odtworzyłam obrazy, które z niesamowitą łatwością zapisałam w głowie, i już po chwili miałam przed oczami półnagą kobietę stojącą na scenie.
Thomas chyba też ją widział. Może nawet wyraźniej niż ja, bo akurat fotce striptizerki przyjrzał się nad wyraz dokładnie.
W tym samym momencie spojrzeliśmy na błyszczącą rurę, która pięła się aż do sufitu.
– Wskakuj, Alice – zażartował mój kolega.
Wiedział, że w innych okolicznościach byłabym do tego zdolna. Teraz powstrzymywała mnie świadomość, że mogłabym naruszyć ewentualne ślady czy odciski palców i tym samym utrudnić ekipie pracę.
– Chętnie, ale zrobiłoby się niezręcznie, gdyby stanął ci na mój widok. Czy po czymś takim dalej moglibyśmy razem pracować? – odpowiedziałam, zawijając sobie pasmo włosów na palec wskazujący.
– Bez obaw. – Zerknął w dół, poprawiając klamrę paska. – Mój olbrzym jest bardzo wybredny. Wątpię, byś sprostała jego wymaganiom.
Otworzyłam usta, ale aż zabrakło mi słów, więc finalnie zdecydowałam się na ciche syknięcie:
– Głupi kutas.
Cóż, rzucenie takiego wyzwiska chyba niezbyt pasowało do damy, ale przed Thomasem nie musiałam udawać, że nią jestem.
– Nie obrażaj się – parsknął, kiwnąwszy głową w stronę rury. – Naprawdę chciałbym cię zobaczyć w akcji.
Założyłam ręce na piersi, mrużąc powieki. Sam się prosił o małą koleżeńską sprzeczkę, lecz zanim zdążyłam wybrać odpowiedni epitet ze swojej długiej listy niebanalnych przekleństw, drgnęłam z przerażenia na dźwięk męskiego głosu rozlegającego się za naszymi plecami.
– Ja również.
Cholera, aż podskoczyliśmy w miejscu, a następnie obróciliśmy się z prędkością światła. Jak to możliwe, że ktoś tak po prostu, kompletnie przez nas niezauważony, stanął parę metrów dalej i jak gdyby nigdy nic przysłuchiwał się naszej żałosnej konwersacji?
Policjanci namedal, stwierdziłam w duchu, potwornie zawstydzona.
W sumie im częściej bywałam na służbie z Thomasem, tym lepiej rozumiałam płytkie żarty o nieudolnych stróżach prawa.
Stałam jak wryta, mierząc wzrokiem obcego faceta.
Nie wiedziałam, czy mój chwilowy zanik mowy był spowodowany zaskoczeniem, czy może faktem, że tuż przed nami znajdował się mężczyzna, którego zapamiętałam ze zdjęć z monitoringu. Wyglądał jeszcze lepiej niż na niewyraźnych fotografiach, co mogło być dodatkową przyczyną mojego milczenia.
Przejechałam językiem po lekko spierzchniętych wargach, czując nagły przypływ gorąca. No, nic dziwnego, do cholery. Dawno nie byłam aż tak zażenowana.
Thomas pierwszy oprzytomniał, bo już po kilku sekundach usłyszałam, jak się przedstawia.
– Inspektor Thomas Richardson. – Wyciągnął rękę do nieznajomego.
– Christian Parker, jestem właścicielem tego klubu. A ty, zdaje się, jesteś nową tancerką?
Minęła chwila, nim się zorientowałam, że mówił do mnie.
Ja chrzanię…
– Alice… – wydukałam z trudem.
Policzki paliły mnie żywym ogniem, mój kark pokryła warstewka potu, a stres przybrał na sile, gdy sobie uświadomiłam, że zaprezentowałam się jak zawstydzone dziecko stojące przed nową nauczycielką.
W tej sytuacji: przed nauczycielem.
Przystojnym nauczycielem.
Jezu, niepodałam nazwiska ani stopnia policyjnego.
– Miło mi. – Zamknął moją dłoń w silnym uścisku.
Uśmiechał się pod nosem, ale wiedziałam, że nie z grzeczności. Po prostu był rozbawiony moją idiotyczną reakcją, a ja nie mogłam mu się dziwić. Kto by,kurna, nie był?
– Razem z koleżanką zajmiemy się sprawą zaginięcia, którą pan zgłosił. Proszę nie martwić się na zapas.
– Cóż, wcześniej faktycznie byłem zdenerwowany, ale teraz… – popatrzył na Thomasa, mierząc go wzrokiem od stóp po czubek głowy – …mając do pomocy tak wykwalifikowany zespół… Ani trochę się nie martwię.
Mój kolega uniósł dumnie podbródek, poprawiając swoje roztrzepane włosy, a ja szukałam sposobu, żeby mu podpowiedzieć, że gość robi sobie z nas jaja.
Thomas był za głupi, by wychwycić sarkastyczny ton właściciela klubu, więc to do mnie należało zadanie uratowania resztek naszej godności.
Popatrzyłam na Parkera w taki sposób, by do niego dotarło, że ten złośliwy tekst był nie na miejscu, jednak mężczyzna przesadnie się tym nie przejął. Właściwie to nie przejął się ani trochę, sądząc po tym, że nie dostrzegłam w nim ani śladu skruchy. Odczekałam chwilę, nie odrywając wzroku od jego emanującej pewnością siebie osoby, i cóż, przyznałam sama przed sobą, że gapienie się na tego faceta mogłoby się stać moim nowym hobby.
To nie tak, że myślałam o nim w pozytywny sposób. Absolutnie. Od razu wiedziałam, że ma w sobie coś z typowego cwaniaczka, mimo to wpadł mi w oko, jeszcze zanim zobaczyłam go na żywo. Nie moja wina. Po prostu był przystojny. Spodobał mi się, zresztą jak wielu facetów wcześniej, tyle że ci poprzedni zazwyczaj mieli jedną wspólną wadę – byli aktorami w filmach romantycznych albo w ogóle ich nie było. Nie mogłam ich spotkać poza kartkami swoich ulubionych książek.
Christian Parker za to istniał w realnym świecie, a do tego wyglądał jak połączenie poważnego, zdystansowanego prawnika z jakimś moralnie podejrzanym typkiem spod ciemnej gwiazdy. Mieszanka wybuchowa i dosyć stereotypowa, jeżeli chodzi o literaturę dla kobiet, to fakt. Co jeszcze mogłam powiedzieć o nim na podstawie jego wyglądu i spojrzenia ciemnych, mrocznych oczu, oprócz tego, że sprawiał wrażenie władczego i bezkompromisowego dupka, rzecz jasna? Właściwie niewiele.
Ocknęłam się, przypominając sobie, po co właściwie jesteśmy w jego klubie.
– Powinniśmy stąd wyjść – powiedziałam, po czym wypuściłam powietrze ustami. Nie miałam pojęcia, jak długo je wstrzymywałam, ale klatka piersiowa zdążyła mnie rozboleć. – Nie chciałby pan chyba niechcący zatrzeć śladów, które mogą pomóc w odnalezieniu zaginionych?
– Oczywiście, że nie. Bardzo mi zależy na szybkim zakończeniu poszukiwań – odpowiedział z lekkim, kpiącym uśmiechem i ruszył przodem do drzwi, nie patrząc na mnie i Thomasa.
Podążyliśmy za nim niczym dwie zbłąkane owieczki. Z jednej strony to był jego lokal, więc nic dziwnego, że czuł się w nim jak pan i władca, z drugiej jednak fakt, że roztaczał wokół siebie dziwną aurę wyższości i pogardy, trochę mnie wkurzał. Bądź co bądź, byliśmy na służbie, wezwani w odpowiedzi na jego zgłoszenie, więc powinien traktować nas z szacunkiem.
Wbiłam wzrok w plecy mężczyzny, korzystając z okazji, że szedł przede mną i nie mógł mnie przyłapać na bezwstydnym przyglądaniu się jego sylwetce.
On nie mógł…
Ale tuż obok dreptał mój kumpel, który patrzył na mnie spod byka, a gdy tylko oderwałam oczy od Parkera, ostentacyjnie pokręcił głową. Zareagowałam na to w jedyny słuszny sposób – zaśmiałam się cicho i nieco bezczelnie.
Thomas wykrzywił usta wyraźnie niezadowolony, a kiedy dotarło do niego, że nie biorę go na poważnie, postanowił mi pokazać, że mam nie po kolei w głowie, pukając się palcem w środek czoła.
Przygryzłam wargę, żeby ponownie się nie roześmiać, i odpowiedziałam mu równie dojrzałym gestem, wystawiając w jego stronę środkowy palec.
Takim właśnie językiem migowym się posługiwaliśmy. W sam raz jak na dwoje policjantów.
– Może chcecie porozmawiać na osobności? Nie ma problemu, spokojnie mogę dać wam czas na… dogadanie szczegółów.
Tym razem męski głos nie rozbrzmiał za naszymi plecami, ale tuż przed nami, co wprawiło nas w niemałe osłupienie.
Co jest, do cholery?Czy gość majakąś dodatkową parę oczu, którą nosi z tyłu głowy?
Zaintrygował mnie swoją niesamowitą spostrzegawczością i umiejętnością dobierania słów w taki sposób, by kulturalnie, acz dobitnie podkreślić swoją pozycję. Robił sobie z nas jaja, ale jego metoda drwienia z ludzi opierała się najwyraźniej na wysublimowanych docinkach. Chciał pokazać, że ma nas za półgłówków, i wychodziło mu to całkiem dobrze.
Uchyliłam usta, próbując zrozumieć, jakim cudem dostrzegł naszą gestykulację, mimo że szedł przed nami.
Thomas chyba też tego nie pojmował, bo zastygł w miejscu i przełknął ślinę z zawstydzeniem, a gdy równocześnie podnieśliśmy głowy, zauważyliśmy oczy Christiana, w których było widać nieskrywane szyderstwo. Patrzył na nas, choć wciąż stał odwrócony twarzą w kierunku drzwi. Uśmiechnął się, niesamowicie rozbawiony, przyglądając się naszemu odbiciu w szybie znajdującej się tuż przed nim.
Cóż, nie potrzebował supermocy, oczu na plecach ani nawet umiejętności szpiegowskich, żeby obserwować nas przez cały czas. Po prostu trafił na dwójkę idiotów.
Takim oto sposobem jeden z problemów Thomasa nagle się rozwiązał, bo teraz byłam za bardzo zawstydzona i zażenowana, by móc się zachwycać Parkerem. Mogłam za to w pełni skupić się na wyznaczonych zadaniach, aby nie musieć na niego patrzeć.
– Wyjdziemy przed lokal? – zapytałam, choć bardziej stwierdziłam. Głos, który wydobył się z moich ust, jakby nie należał do mnie. Był zachrypnięty, bo gardło zdążyło mi wyschnąć wskutek uderzeń gorąca. – Inspektor Richardson jeszcze raz spisze pana zeznania, a ja zajmę się monitoringiem – dodałam nieco pewniej.
– Monitoringiem? – powtórzył, jakby zaskoczył go fakt, że naprawdę jesteśmy tu po to, żeby przeprowadzić śledztwo, a nie tylko rozbawiać go naszymi głupimi wpadkami.
Kiwnęłam głową.
– Myślałem, że otrzymaliście już nasze nagrania.
– Tylko te ze środka. – Przystanęłam na chwilę, żeby zapiąć bluzę przed wyjściem z budynku. – Musimy sprawdzić kamery na zewnątrz. To teraz najważniejsze, skoro twierdzi pan, że kobiety wyszły przez te drzwi i ślad po nich zaginął.
Thomas popatrzył w kierunku wyjścia, jakby liczył, że zaginione odnajdą się jednak za rogiem, ale niestety – nie było tam nikogo. Oczywiście z wyjątkiem naszych ludzi. Wyminęłam Parkera i nacisnęłam klamkę. Zimne powietrze od razu uderzyło w moją zarumienioną twarz. Dzięki Bogu poczułam się trochę lepiej. Zerknęłam na kolegów, którzy wciąż stali na mrozie i najwidoczniej na nas czekali.
– Psy ciągną do klubu. Nic dziwnego, tam najmocniej czują zapach tych poszukiwanych dziewczyn – wyjaśnił jeden z funkcjonariuszy, trzymający na smyczy pięknego owczarka. Choć wcale nie pytałam, kontynuował: – Moim zdaniem wsiadły lub ktoś je wciągnął do samochodu. Przy ulicy trop się urywa.
Och, jak janienawidzę gdybania.
Moim zdaniem to, moim zdaniem tamto. Będą dowody, będą fakty. Może ktoś wciągnął je do samochodu, a może przydarzyło się coś całkowicie innego. Wiedziałam, że nie odkryję prawdy, jeżeli nie ruszę tyłka po nagrania z kamer.
Właściciel klubu zeznał, że nie mają monitoringu przed wejściem, a wideo ze środka już od niego dostaliśmy, nie byłam jednak na tyle głupia, żeby tak po prostu odpuścić i zadowolić się marnym materiałem w postaci kilku zdjęć nagiej striptizerki, które Astrid trzymała w czarnej teczce.
Rozejrzałam się po ulicy. Klub może i znajdował się na obrzeżach miasta w niepozornej alejce, ale to nie oznaczało, że nie miał żadnych sąsiadów. Oprócz uroczych kamienic zauważyłam w pobliżu mały sklepik monopolowy i gabinet stomatologiczny, który wyglądał, jakby nie widział żadnych klientów od dziesiątek lat. Po szybkiej ocenie terenu zdziwiłam się, że ktoś w ogóle chciał otworzyć klub w tak spokojnej i nudnej okolicy. Chociaż w sumie, jak było widać na nagraniach z pokazów striptizerek, Parker nie mógł narzekać na brak gości.
Kilka emerytek zebrało się pod jedną z kamienic i szeptało coś, pokazując palcami na nasze radiowozy. Modliłam się, żeby rozmowa z nimi i spisanie ewentualnych zeznań nie przypadły w udziale akurat mnie, a kiedy zauważyłam, że jakiś mundurowy, którego imienia nie pamiętałam, idzie w ich stronę, odetchnęłam z ulgą i ruszyłam do sklepiku.
Zdobycie nagrań z monitoringu było wręcz banalnie proste. Po pokazaniu odznaki policyjnej zaczęłam być traktowana jak królowa i – żeby była jasność – wcale mi to nie przeszkadzało. Młoda ekspedientka nie próbowała nawet ukryć ekscytacji i z ochotą odpowiadała na wszystkie pytania. Tylko potwierdziła moje wcześniejsze przypuszczenia – to bardzo nudna ulica, nic się nie dzieje, nikogo nie widziała, nic nie słyszała, w ciągu tygodnia mało kto tu w ogóle zagląda, z kolei w weekendy klientelę stanowią goście klubu, którzy przychodzą po fajki i gumki.
Kierownik sklepu, mężczyzna koło czterdziestki, zaprosił mnie do swojego biura, które okazało się małym, zagraconym kantorkiem. Znalazłam nieco wolnego miejsca i usiadłam na brzegu kanapy, czekając, aż na ekranie laptopa pojawi się film z kamery wiszącej przed sklepem.
Obraz pięknie obejmował całą ulicę, włącznie z wejściem do klubu, toteż naiwnie pomyślałam, że być może jestem o krok od rozwiązania sprawy. Czekałam w napięciu, aż film się załaduje, a gdy w końcu zaczął się wyświetlać, rozprostowałam zesztywniałe palce, które nieświadomie zaciskałam na kolanach.
Przez większość czasu nie działo się nic ciekawego. W ciągu dnia faktycznie na chodnikach nie było widać praktycznie nikogo, kilka aut przejechało po ulicy, ale żadne nie wyglądało jak podejrzany samochód potencjalnego porywacza.
Poprosiłam mężczyznę, by przewinął nagranie do wieczora, bo nie miałam czasu na siedzenie w tej norze przez parę godzin. Dokładniejszą analizą nagrania przecież i tak mieli zająć się później eksperci.
Tak jak przypuszczałam, wieczorową porą spokojna alejka ożyła. Coraz więcej ludzi zbierało się pod klubem. Wchodzili, wychodzili i rozmawiali przed wejściem. Starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, mając świadomość, że być może patrzę na osobę lub osoby odpowiedzialne za zniknięcie kobiet, ale co chwilę pojawiały się nowe twarze. Nie byłam w stanie przyjrzeć się wszystkim i zaczynała mnie boleć głowa. Dodatkowo myśl, że striptizerki mogły po prostu same wyjść z klubu i ruszyć na inną imprezę, nie dawała mi spokoju. Powodowała, że traciłam chęci do dalszej pracy. Już chciałam wstać z kanapy, kiedy nagle obraz na ekranie przyciągnął moją uwagę. Serce zabiło mi szybciej, a gdy poczułam znajome ciarki świadczące o szalejącej we mnie adrenalinie, wiedziałam, że to nie koniec roboty na dziś.
Pochyliłam się nad monitorem.
– Potrzebuję tego nagrania – powiedziałam spokojnym głosem, przenosząc spojrzenie na właściciela sklepu.
– Nie ma sprawy. Zaraz poszukam jakiegoś pendrive’a.
Zadowolona odchyliłam się do tyłu i założyłam ręce na piersi. Jeszcze raz wlepiłam wzrok w ekran, a później powoli sięgnęłam po myszkę. Jednym kliknięciem cofnęłam film o kilkanaście sekund, by jeszcze raz, w ogromnym skupieniu, obejrzeć moment porwania, który został uchwycony przez kamerę.
Mimo że mój organizm wyraźnie dawał znać o zmęczeniu i głodzie, pracowałam na pełnych obrotach. Siedzieliśmy właśnie przy długim stole, niby wszyscy razem, a jednak w grupkach, choć nikt tak naprawdę nie powiedział, że mamy się podzielić na zespoły.
Astrid, Grayson i Elias byli tak pochłonięci oglądaniem nagrania, że nie zauważyli Erika, który wszedł do środka, skinął głową w geście przywitania, a następnie od razu ruszył w kierunku krzesła znajdującego się pomiędzy mną a Sadie.
Doskonale wiedziałam, dlaczego chce usiąść obok nas, a raczej obok mnie. Myślał, że skoro zdobyłam nagranie z kamery sklepu, mam lepsze informacje niż reszta. Niestety się mylił. Wiedziałam tyle, ile pozostali, a może nawet mniej, bo to Astrid z ogromnym zapałem i dzikim spojrzeniem analizowała każdą klatkę filmu z monitoringu. Była chorobliwie ambitna, a fakt, że zaginione kobiety faktycznie zostały uprowadzone, tak jak od początku przeczuwała, dodatkowo napędzał ją do działania.
Erik popatrzył na mojego otwartego laptopa. Nagranie było zatrzymane akurat w momencie, gdy pod klub podjechało duże, białe auto. Zerknął na mnie pytająco, więc bez słowa cofnęłam film i kliknęłam przycisk na środku ekranu. Wideo się załadowało i obraz ruszył.
Kilku mężczyzn stało przy wejściu, paląc papierosy. Rozmawiali, śmiali się i wyglądali na nieco wstawionych. Nic zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że wieczór spędzali w klubie. W pewnej chwili jeden z nich wskazał palcem drzwi, a pozostali pokiwali głowami, jakby się zgadzali, że czas już wracać do środka. Chwiejnym krokiem ruszyli do lokalu, mijając w progu trzy kobiety. Ledwo zmieścili się w przejściu.
Erik pochylił plecy, żeby być bliżej ekranu. Jako że znałam to nagranie na pamięć, pozwoliłam mu zasłonić laptopa.
– To zaginione kobiety. Chcesz się im przyjrzeć? – zapytałam. Widząc, że patrzy na mnie z uniesionymi brwiami, dodałam: – Za kilka sekund już ich nie będzie. Zatrzymać odtwarzanie?
Pokręcił głową, a gdy dotarł do niego przerażający sens wypowiedzianych przeze mnie słów, przełknął ślinę.
Wydarzyło się dokładnie to, co zapowiedziałam. Kobiety stanęły na chodniku, a w momencie, gdy mężczyźni na dobre zniknęli w klubie i nie było ich już widać, białe auto zatrzymało się na ulicy. Było na tyle duże, że zasłoniło cały widok z perspektywy kamery. Widzieliśmy tylko bok samochodu i osobę siedzącą za kierownicą, ubraną w czarną kurtkę i kominiarkę. Po kilkunastu sekundach pojazd odjechał, a naszym oczom ukazał się brutalnie pusty obraz. Po kobietach nie było śladu.
– Kurwa, nie mamy innego nagrania? – wymamrotał Erik.
Westchnęłam ciężko, ledwo hamując się przed jakąś ripostą, bo tak głupie pytanie zasługiwało na równie głupią odpowiedź. Postanowiłam jednak, że tym razem się powstrzymam.
Oczywiście, że nie mieliśmy filmów najwyższej jakości, nagrywanych z innego miejsca i przy lepszym świetle, a w dodatku ze zbliżeniem na twarze porywaczy. Dysponowaliśmy jedynie tym marnym urywkiem z kamery sklepiku osiedlowego i to musiało nam na razie wystarczyć.
– Przynajmniej mamy pewność, że zostały wciągnięte do samochodu, i możemy założyć, że było dwóch lub trzech sprawców – rzuciła Astrid.
Obróciłam głowę w jej stronę, zaskoczona, że w ogóle nas słucha. Wyglądała na bardzo skupioną na własnej pracy. Nie sądziłam, że ma aż tak podzielną uwagę.
– Jeden z porywaczy siedział za kierownicą. Myślicie, że ktoś może być na tyle silny, by w pojedynkę wpakować trzy kobiety do wozu? – włączył się Grayson, przecierając dłońmi zmęczone oczy.
Bez słowa cofnęłam nagranie, by spróbować dostrzec jeszcze jakiś szczegół, ale cholerny samochód zasłonił wszystko, co się działo na chodniku przed klubem.
– A może miał broń?
Wszyscy spojrzeliśmy na Sadie, która największą uwagę poświęcała grzebaniu sobie w zębie końcówką długopisu.
– Bardzo możliwe. Wtedy moglibyśmy założyć, że kobiety same weszły do auta i nawet nie próbowały uciekać. Innej opcji nie widzę, moment porwania to zaledwie kilkanaście sekund. Gdyby zaczęły się szarpać, trwałoby to znacznie dłużej.
– Grayson ma rację.
– Też macie wrażenie, że to było skrupulatnie zaplanowane porwanie? – zmienił temat Thomas, więc teraz to na niego przenieśliśmy wzrok. – Auto zaparkowało w idealnym miejscu. Zasłania wszystko, co mogłoby nam pomóc w śledztwie. Nie widać nawet wejścia do klubu, więc nie wiemy, czy byli jacyś świadkowie.
Zaczęłam się nad tym zastanawiać… Zresztą nie ja jedna.
Grayson zmarszczył brwi.
Kiedyś sobie obiecałam, że jeżeli choć raz przyzna Thomasowi rację w miły sposób, przejdę na dietę. Na szczęście wiedziałam, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca, i mogłam bez obaw wpieprzać pizzę. Panowie nie darzyli się sympatią, wręcz przeciwnie, próbowali docinać sobie na każdym kroku. Jedynym pozytywnym aspektem ich konfliktu była rywalizacja. Każdy z nich chciał być najlepszy, pierwszy i najmądrzejszy, co prowadziło do imponujących wyników wydajności naszego zespołu pod koniec miesiąca, choć tylko tych dwóch głupków pracowało w pocie czoła. No i Astrid.
– Oczywiście, że porwanie było zaplanowane – prychnął Grayson, a ja całą sobą poczułam, że zanosi się na przepychankę słowną. – Raczej nikt nie jeździ w kominiarce po Montgomery, żeby przypadkiem wpakować do swojego volkswagena trzy kobiety. Ale nie jestem skłonny uwierzyć, że specjalnie stanęli w takim chujowym miejscu, by utrudnić nam dochodzenie.
Elias odchrząknął i popatrzył surowo na podwładnego. Nie znosił, kiedy ktoś przeklinał w jego obecności.
– W takim… gównianym miejscu – poprawił się szybko nasz kolega, nie chcąc podpaść szefowi.
– Ten właściciel klubu też wydaje mi się jakiś… – odezwał się Thomas.
– Przystojny? – zakpiła Sadie, machając przed nim zdjęciem z monitoringu w lokalu.
Mężczyzna skrzywił się z odrazą i irytacją.
– Podejrzany, Sadie – mruknął, a jego oczy szybko przeskoczyły na mnie.
Nie umknęło mi to, postanowiłam go jednak zignorować.
– Podejrzany? – zadrwił Grayson, kładąc łokcie na stole.
– Ma w sobie coś dziwnego. Zresztą zapytajcie Alice, przecież była tam ze mną.
Czułam, jak szczenięcym wzrokiem błaga, bym przyznała mu rację.
Byłam zbyt zmęczona, żeby dołączyć do tej dyskusji. Co innego słuchać, jak Thomas i Grayson sobie dosrywają, a co innego uczestniczyć w ich małych bitwach, które często przeradzały się w prawdziwe wojny. Właściwie im dłużej nad tym myślałam, tym dobitniej docierała do mnie smutna prawda – nie czułam się komfortowo z ludźmi, z którymi pracowałam. Astrid sprawiała wrażenie, jakby wszyscy ją denerwowali, a największą zbrodnią było według niej to, że w ogóle istniejemy. Zwłaszcza Sadie, bo to właśnie jej nie znosiła najbardziej. Z kolei męska, a zarazem większa część grupy lubiła Sadie – wszyscy marzyli o tym, żeby ją przelecieć. Grayson i Thomas w najlepszym przypadku niezdrowo ze sobą rywalizowali, a w najgorszym skakali sobie do gardeł. Erik, typ lizusa, zawsze kręcił się najbliżej Eliasa, gotowy donieść mu o wszystkim, co się działo w pracy. Dzięki niemu szef wiedział o każdym spóźnieniu, o każdej sprzeczce, o każdej wypitej kawie. Jeżeli miałabym wykopać z pracy jedną osobę, na pewno byłby to ten parszywy konfident.
Skoro już mowa o konfidentach, warto wspomnieć, że kilka miesięcy temu Astrid doniosła na innego policjanta, Taylora. Nikt dokładnie nie wiedział, o co chodziło, ale przez tę akcję mężczyzna, którego osobiście bardzo lubiłam, prawie został zwolniony dyscyplinarnie. Udało się to jakoś załagodzić, ale nie był już dopuszczany do ważnych spraw, na przykład takich jak ta, którą aktualnie się zajmowaliśmy.
Poczułam nieprzyjemny dreszcz, kiedy tak rozmyślałam o swoich kolegach z pracy. Jeżeli mogłam ich tak nazwać, bo prawdę mówiąc, mimo mojej sympatii do Thomasa, Sadie czy Taylora nie miałam stuprocentowej pewności, że mogę im zaufać. Przypuszczałam wręcz, że gdyby moi współpracownicy mieli dostać wysoką premię za nakablowanie na mnie i doprowadzenie do wyrzucenia mnie z pracy, zrobiliby to bez mrugnięcia okiem.
Oprzytomniałam po kilku sekundach i odgoniłam nieprzyjemne myśli, nie chcąc dłużej karmić się negatywną energią.
Thomas wciąż wlepiał we mnie wyczekujące spojrzenie. Uniósł nawet jedną brew, zapewne zastanawiając się, dlaczego nie odpowiadam.
– Cóż, ja… – mruknęłam nieprzekonana, wzięłam głęboki wdech i przytrzymałam powietrze w płucach, by po chwili powoli wypuścić je przez nos. – W sumie sama nie wiem. – Przejechałam językiem po wewnętrznej części policzka. – Muszę iść do toalety. Sadie, idziesz?
Kobieta od razu uniosła pośladki z krzesła, a jej uśmiech od ucha do ucha sugerował, że tylko czekała na dogodny moment, by choć na parę minut oderwać się od papierkowej roboty.
Elias przechylił głowę, patrząc na nas z rozbawieniem.
– Wy tak serio?
Wzruszyłam ramionami, nie widząc w naszym zachowaniu niczego dziwnego. Ot, zwykła przechadzka na plotki.
– Dziewczyny zawsze chodzą do kibla parami, nie wiedziałeś? – zażartował Erik, puszczając do nas oko.
– Nie rozumiem. – Szef pokręcił głową. Przyłożył nawet palec do ust, żeby pokazać, jak intensywnie się nad tym zastanawia. – Po co?
Erik lizus zaśmiał się cicho.
– Nie wiem. Może Astrid zdradzi nam tę tajemnicę?
Kobieta zerknęła na kolegę ze znudzeniem.
– Ja akurat jestem normalna – odpowiedziała sztywno.
– A ja to w ogóle nigdy nie widziałem, żeby Astrid szła do łazienki. – Thomas założył ręce na piersi, szczerząc się złośliwie. – Może jesteś robotem i nie sikasz? – dokończył, udając przerażenie, a później teatralnie zasłonił usta ręką.
Astrid przewróciła oczami, nie komentując zachowania mężczyzn, którzy zaśmiali się chórem. Zmarszczyła ciemne brwi i na powrót skupiła uwagę na pracy.
– Skoro już o tym mowa, muszę się odlać – wymamrotał Erik bez cienia skrępowania, a kiedy był w połowie drogi do drzwi, odwrócił twarz w stronę kolegi. – Grayson, idziesz? – zapytał, ewidentnie mnie parodiując, czym rozbawił męskie grono jeszcze bardziej.
– Spierdalaj – usłyszał w odpowiedzi, nim zniknął za rogiem.
Wraz z Sadie zaszyłam się w toalecie dla pracowników. Obie choć na krótką chwilę musiałyśmy uciec od pracy, ludzi, szelestu kartek i dźwięku stukania palcami w klawiaturę.
Przysiadłam na umywalce, modląc się, by była na tyle solidna, aby utrzymała mój ciężar, a Sadie klapnęła na podłogę pod ścianą.
Gdybyśmy tylko wiedziały, co będzie nas czekać po powrocie do biura, z pewnością zostałybyśmy w łazience na wieki.
– Jak myślisz, co się z nimi stało? – zagadnęłam, jakby rozmowa o zaginionych kobietach była tak normalna jak niewinne pytanie o pogodę.
Nie chciałyśmy siedzieć przy stole i zajmować się tą sprawą, więc uciekłyśmy do łazienki, by o niej gadać. Zboczenie zawodowe.
– Nie wiem, Alice – odpowiedziała bez głębszego zastanowienia. – Współczuję ci, że to ty z Thomasem prowadzicie to śledztwo. Zaginięcia to zawsze kupa roboty. No i często wychodzą na światło dzienne jakieś obrzydliwe sekrety.
Uniosłam pytająco brwi.
– No wiesz… – ciągnęła, wstając i leniwym krokiem podchodząc do lustra – …jak ktoś ginie, to zazwyczaj jest jakiś powód. Pamiętasz szukanie tej młodej dziewczyny?
Potaknęłam. Wyjątkowo paskudna sprawa porwania. Jak się okazało, nastolatka była zamieszana w handel narkotykami. Została zgwałcona i zamordowana, a jej zwłoki wyłowiliśmy z jeziora. Po wyciągnięciu ciała okazało się, że nie ma głowy. Do dziś nie wiadomo, co dokładnie się wydarzyło.
– Albo ten bogaty dupek. – Zamilkła na moment.
Myślałam, że zrobiło jej się głupio, że mówi w ten sposób o zmarłym, ale zdecydowała się na pauzę tylko po to, żeby poprawić włosy. Wciąż przyglądając się swojemu odbiciu, kontynuowała:
– Stawialiśmy, że po prostu poszedł w tango z kumplami, a po rozpoczęciu śledztwa zaczęły wychodzić na jaw jego brudy z przeszłości. Po tygodniu znaleźliśmy trupa dyndającego na drzewie. Jak breloczek – parsknęła krótko, przenosząc na mnie bystre spojrzenie. – Alice, gdybym kiedyś zaginęła, nawet nie próbujcie mnie szukać. A już na pewno nie sprawdzajcie historii wyszukiwarki w moim laptopie.
Uśmiechnęłam się szeroko, rozbawiona tą bezpośrednią prośbą. Uniosłam dłoń i przyłożyłam ją do serca.
– Przysięgam, że nie będę cię szukać. I schowam twój komputer, żeby nikt się nie dowiedział, jakie pornosy oglądałaś.
– Ja obiecuję ci to samo. Możesz na mnie liczyć.
Lubiłam Sadie, choć poza pracą praktycznie nie miałyśmy kontaktu. Nie byłam pewna, czy dałybyśmy radę naprawdę się zaprzyjaźnić. Tutaj, w biurze, potrzebowałam jednak kogoś takiego jak ona.
– Myślisz, że je znajdziemy? – zapytałam, poważniejąc.
– Pewnie tak, nie zapadły się przecież pod ziemię. – Wzruszyła ramionami. – Pytanie tylko, czy żywe. – Znów rozciągnęła usta w uroczym uśmiechu, a ja tym razem opuściłam wzrok i wbiłam go w podłogę.
Tym akcentem zakończyłyśmy dyskusję.
***
Powoli otworzyłyśmy drzwi do biura.
Weszłyśmy cicho, żeby nikomu nie przeszkadzać, lecz gdy tylko stanęłyśmy przed długim stołem, okazało się, że nikt nie zwrócił na nas uwagi, bo wszyscy gapili się na Eliasa, który chodził po pomieszczeniu w tę i z powrotem z telefonem przy uchu.
To mogło oznaczać tylko jedno – ważną wiadomość.
Spróbowałam odszukać jakąś podpowiedź w oczach Thomasa, ale ten był tak skoncentrowany na szefie, że nawet nie zerknął w naszym kierunku.
Elias kiwał energicznie głową, szybko odpowiadając na pytania. W końcu rozłączył się bez pożegnania i wypuścił z ust powietrze.
– I co? – zaatakowała go jako pierwsza Astrid.
Nic nowego. Nie mogła przecież pozwolić, by ktokolwiek ją wyprzedził.
Mężczyzna milczał, jakby się zastanawiał, co powinien przekazać nam najpierw i jak odpowiednio dobrać słowa.
– Znaleźli białe auto. To ten volkswagen transporter z nagrania – rzucił wreszcie, a po chwili przerwał gwałtowny potok natrętnych pytań: jak, gdzie i kiedy, uciszając nas uniesieniem ręki.
Zamilkliśmy niczym klasa upomniana przez wychowawcę.
– Ktoś porzucił ten samochód w lesie, niedaleko Helen.
– Helen? To już w innym stanie – skomentował Thomas.
Grayson, nie chcąc pozostać w tyle, dodał szybko:
– Georgia. Jakieś cztery godziny jazdy.
Elias kiwnął głową, zaciskając usta. Wyglądał na naprawdę wkurzonego, bo rozluźnił szczękę dopiero, gdy znów postanowił się odezwać.
– Policja stanowa już robi problemy. Auto jest poza Alabamą, więc…
– Przecież dobrze wiedzą, że to my zajmujemy się tą sprawą. Kretyni. – Erik nie umiał ukryć zdenerwowania. Podniósł chudą dupę z krzesła i teraz to on chodził po pomieszczeniu, jakby miało go to uspokoić.
– FBI chce się włączyć w śledztwo.
W reakcji na słowa Eliasa w biurze zapanowała cisza. Nikt nawet nie drgnął, jedyne, co słyszałam, to bicie własnego serca.
No nieźle. Jest grubo, do cholery.
– Nie damy sobie rady sami? – odezwała się Astrid, a ja w duchu podziękowałam jej za przerwanie tej bezsensownej ciszy.
Elias nie odpowiedział od razu. Po moim kręgosłupie przemknął nieprzyjemny dreszcz. Nasz szef nigdy w nas nie wątpił… Aż do teraz, przez co zaczęłam się obawiać, że jego niepokój jest słuszny. W końcu zabrał głos:
– W samochodzie jest krew. Dużo krwi.
Zamarliśmy i pozwoliliśmy, by mówił dalej, choć musieliśmy mocno wytężać słuch, bo mężczyzna prawie szeptał:
– Osoba, która zostawiła tam auto, wiedziała, że ktoś je znajdzie. Nie było ukryte. Wiedziała też, że będziemy musieli stracić czas na kontakty z policją w Georgii. I właśnie o to chodzi.
– O co? – zapytała Sadie, kompletnie nie rozumiejąc przekazu.
– O czas. Porywacze grają na czas.
Tym razem to ja trzymałam telefon przy uchu, a oczy kolegów były zwrócone w moją stronę.
Oparłam pośladki o parapet, skrzyżowałam nogi w kostkach, chcąc ukryć fakt, że jestem cholernie zdenerwowana, i odetchnęłam ciężko, usłyszawszy ciepły męski głos.
– Na chwilę obecną nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, choć przecież mnie nie widział.
– Dobrze. Po prostu to dla nas bardzo ważne. Musimy się dowiedzieć, czy krew należy do kilku osób, czy tylko do jednej.
– Wiem, Alice. Robimy, co możemy. Jak tylko będę coś wiedział, od razu do ciebie zadzwonię.
– Dzięki, Francis – odparłam zrezygnowana.
Chciałam przekazać jakieś znaczące informacje swojemu zespołowi, tak jak wcześniej zrobił to Elias, niestety nie dowiedziałam się niczego konkretnego, a gdy cisza w słuchawce uświadomiła mi, że najrozsądniejszą opcją byłoby się rozłączyć, prawie to zrobiłam. W ostatniej chwili moja ciekawość wzięła jednak górę.
– Jesteś tam jeszcze? – zapytałam, by się upewnić, że Francis dalej mnie słyszy, a kiedy potwierdził swoją obecność krótkim mruknięciem, przycisnęłam telefon do ucha. – Czy jeżeli krew należy tylko do jednej z kobiet…
Nie dał mi dokończyć. Wiedział, o co chcę zapytać, i najwidoczniej bardzo mu się spieszyło, bo nie czekał, aż skończę mówić. Można by to uznać za niekulturalne, ale każde z nas miało pełne ręce roboty, a czasu było coraz mniej.
– Jako technik policyjny powiedziałbym ci, że bez dokładnych badań i obliczeń nie mogę jeszcze nic stwierdzić.
– A prywatnie? Jako Francis? – nie dawałam za wygraną.
Pomarudził coś tam pod nosem, ale ucieszyłam się, gdy zrozumiałam, że myśli nad odpowiedzią. Nie próbował mnie zbyć.
– Jako Francis mogę powiedzieć, że nie ma szans, by ktokolwiek przeżył utratę takiej ilości krwi.
Tego się obawiałam. Przełknęłam ślinę, czekając, czy jeszcze coś doda. On jednak milczał, uznawszy zapewne, że skoro odpowiedział na moje pytanie, dalsza rozmowa nie ma już sensu.
Postanowiłam dłużej go nie męczyć. Rzuciłam krótkie „dzięki” i już po chwili Francis się rozłączył, a ja zaczęłam przekazywać ekipie, czego się dowiedziałam, a raczej czego się nie dowiedziałam.
Godzinę później brak postępów w śledztwie popchnął mnie w stronę drzwi wyjściowych. Koniec pracy na dziś, zdecydowanie miałam dość.
***
Byłam już prawie pod blokiem, kiedy sobie przypomniałam, że nie mam nic na obiad. A raczej na kolację. Właściwie było za późno, by cokolwiek jeść, ale dawno nie czułam tak potwornego głodu.
Życie singielki miało swoje minusy. Wiedziałam, że wrócę do mieszkania, w którym nikt na mnie nie czeka. Już pal licho tego faceta, z którym ewentualnie miałabym budować wspólną przyszłość, mieć dzieci i psa. Tak naprawdę przydałby mi się ktoś do ugotowania zupy. Albo chociaż zrobienia kanapek. Miłość jest przereklamowana, ale nienawidziłam gotować.
O tej godzinie tylko jeden sklep był otwarty, więc to właśnie do niego postanowiłam zajrzeć. Osiedlowy minimarket nie cieszył się dobrą sławą, zazwyczaj zaglądali tu tylko pijacy lub pracoholicy, którzy nie mieli czasu na zakupy w ciągu dnia.
Znudzona kasjerka podniosła wzrok znad krzyżówki, kiedy tylko weszłam do środka, ale nie zadała sobie tyle trudu, by rzucić choćby „dobry wieczór”.
Ja też postanowiłam się nie odzywać. Jeżeli miała równie gówniany dzień w pracy co ja, pozostało mi tylko jej współczuć.
Przeszłam między półkami z płatkami śniadaniowymi i odruchowo sięgnęłam po dobrze mi znane opakowanie. Zawsze wybierałam ten sam smak. Nie byłam zbyt wybredna, co bardzo ułatwiało mi zakupy. Już po chwili mogłam obrać najkrótszą drogę do kasy.
Uniosłam głowę i…
Właśnie wtedy go zobaczyłam. Czekoladowe płatki wypadły mi z ręki.
Co jest, kurwa?
Pieprzony Christian Parker opierał się łokciem o regał z przekąskami dla sportowców, zupełnie jakby ktoś mu płacił za bycie żywą reklamą batoników proteinowych, a jego błyszczące oczy wpatrywały się prosto we mnie. Liczył na jakiś ruch z mojej strony, byłam o tym święcie przekonana. Gdyby było inaczej, nie lampiłby się tak przenikliwie i…
Przełknęłam ślinę, nerwowo poprawiając pasek torebki. Oddech wyraźnie mi przyspieszył, więc przeklęłam w myślach własne zdradzieckie ciało, które na widok tego mężczyzny zareagowało w najgorszy, bo najbardziej żałosny sposób.
Parker podszedł do mnie leniwym krokiem, prezentując luz i brak pośpiechu, by już po chwili schylić się po paczkę płatków, która wciąż leżała na podłodze.
– Dobry wybór – odezwał się niskim głosem, nie odrywając rozbawionego spojrzenia od mojej twarzy, na której z pewnością malowało się zaskoczenie.
– Nie wygląda pan na kogoś, kto kupuje płatki z promocji. – Również wlepiłam w niego wzrok, by sobie nie myślał, że poczułam się speszona jego obecnością. – Zwłaszcza takie czekoladowe, dla dzieci.
Uśmiechnął się delikatnie.
Niech lepiej tego nierobi. Albo niech robi. Cały czas. Tak, zdecydowanie powinien uśmiechaćsię non stop.
Rany… Typowy toksyk wyciągnięty z opowiadań. Zajebiście.
– Zdziwiłabyś się. – Zerknął na opakowanie. – A mają w środku niespodziankę?
Parsknęłam śmiechem, chyba nawet głośniej, niż wypadało, bo kasjerka łypnęła na mnie z irytacją.
– Akurat te nie mają, ale w kukurydzianych można znaleźć magnes na lodówkę.
– Magnes na lodówkę? – Zmarszczył brwi, wrzucając płatki do mojego koszyka. – Chujowo. Kiedyś w paczkach były zabawki.
Stałam w małym, obskurnym sklepiku z Christianem Parkerem i rozmawialiśmy o płatkach śniadaniowych…
A ja głupia byłam pewna, że ten dzień nie może mnie już niczym zaskoczyć.
Dobra, pomyślałam, czas wyłożyć kawę na ławę.
Nie trafił tu przecież przez przypadek. Szedł za mną? Śledził mnie? To byłoby dziwne, trochę straszne. No i po co to wszystko? Chciał mnie zobaczyć? Porozmawiać?
Tyle pytań, żadnych odpowiedzi. Musiałam się wszystkiego dowiedzieć, ale nie chciałam zabrzmieć, jakbym była… policjantką.
– Co pan tu robi? – zaczęłam niewinnie, by przez przypadek nie urządzić mu prawdziwego przesłuchania.
Mężczyzna milczał przez chwilę i bacznie mi się przyglądał, jakby próbował przewidzieć moją reakcję na to, co zaraz powie.
– Mów mi po imieniu – zaproponował.
A może rozkazał? Czyludzie pokroju Parkera w ogóle potrafią o cokolwiek prosić?
– W porządku – zgodziłam się, aczkolwiek niechętnie, co z pewnością nie uszło jego uwadze. Nim zdążył skomentować moją zdystansowaną minę, zapytałam: – Często bywasz w takich dziwnych sklepach?
– Dziwnych…? – Przechylił na bok głowę, a kąciki ust lekko mu zadrżały, jednak gdy tylko rozległ się głośny dźwięk otwierania drzwi, obrócił twarz w kierunku źródła hałasu, błyskawicznie poważniejąc.
Do marketu wszedł, a raczej wtoczył się pijany mężczyzna w asyście dwóch równie zalanych kumpli. Stanął przed ladą i rzucił na blat kilka monet. Wydawało mi się, że przeklina pod nosem, ale nie mogłam zrozumieć ani słowa. Kasjerka najwyraźniej dobrze go znała, bo kiedy kazała mu, bardzo delikatnie mówiąc, wyjść ze sklepu, zwrócił się do niej po imieniu:
– Dorothy, jesteś taką samą suką jak twoja matka! – wybełkotał, robiąc zawrotkę, by opuścić market, po drodze potknął się jednak o własne nogi.
No cóż, zdarza się. Jak na ten stan upojenia alkoholowego, to i tak nieźle się trzymał.
Przed upadkiem uratował go regał ze słodyczami. Mężczyzna zrzucił kilka paczek ciastek, ale przynajmniej sam nie rąbnął na podłogę.
Ekspedientka, która dopiero wyszła z szoku, zamrugała i ściągnęła cienkie, narysowane czarną kredką brwi.
– Co ty bredzisz? Nie poznałeś mojej matki! – odkrzyknęła, zapominając, że w sklepie są też inni ludzie, na przykład ja z Parkerem, a następnie wychyliła się zza lady, by popatrzeć na bałagan.
– Całe szczęście, bo jest taką samą suką jak ty! – skwitował jej rozmówca wyraźnie dumny z siebie.
Nie zdążyłam przemyśleć, czy jego wypowiedź miała w ogóle jakiś sens. Wyszedł, a drzwi zamknęły się za nim z hukiem. W środku zapadła niezręczna cisza.
– Cóż… Masz rację – zaczął nieco skonsternowany Parker, nie odrywając wzroku od porozrzucanych ciastek. – Ten sklep jest trochę dziwny.
Zachichotałam, kiwając głową.
Mężczyzna odchrząknął i wykonał uprzejmy gest dłonią, by puścić mnie przodem, jednak nim zdążyłam zrobić choćby krok, zabrał mój koszyk.
Nie spodobało mi się to. Och, nawet bardzo.
Próbowałam tłumaczyć sobie ten śmiały gest jego chęcią pomocy, naiwnie układając w głowie teorię, że zapewne nie chciał, bym zmęczyła się taszczeniem małego plastikowego koszyczka, w którym znajdowały się ogromnie ciężkie zakupy spożywcze w postaci… paczki płatków.
No kurde, no…
Bez słowa podeszliśmy do kasy, omijając herbatniki.
Parker położył na ladzie banknot i rzuciwszy krótkie „bez reszty”, podszedł do drzwi, aby je przede mną otworzyć. Poczekał, aż przejdę pierwsza, cały czas śledząc moje ruchy uważnym, aczkolwiek niegroźnym wzrokiem.
Stanęliśmy przed sklepem. Zimny wiatr rozwiał mi włosy, więc chwyciłam kaptur, by naciągnąć go sobie na głowę. Obok Parkera, który stał w rozpiętej czarnej kurtce, zupełnie niewzruszony wichurą, wyglądałam jak Eskimos.
Żadne z nas nie odezwało się od dobrych kilkudziesięciu sekund, przez co czułam się coraz dziwniej. Ciężar tego niezręcznego milczenia zmusił mnie do odwrócenia wzroku. Nie chciałam patrzeć mężczyźnie w oczy, więc omiotłam spojrzeniem ponurą okolicę, udając wielce zainteresowaną ciemnym, starym blokowiskiem.
I jak niby miałam uwierzyć, że przypadkiem spotkaliśmy się w tym sklepie?
Bez szans. Z tym gościem musiało być coś nie tak… Problem jednak polegał na tym, że ze mną, kurwa, również. Bo niby jak mogłabym wytłumaczyć swoje pozbawione jakiejkolwiek logiki zachowanie? Spotkałam Parkera w miejscu, w którym teoretycznie nie mogłam go spotkać, ot tak przeszliśmy na „ty”, staliśmy przed marketem w żenująco przeciągającej się ciszy, a jutro… Jutro miałam jechać do pracy i zacząć przeglądać dokumenty, w których wielokrotnie powtarzało się jego nazwisko. Cholerny Christian Parker był przecież świadkiem w wyjątkowo pochrzanionej sprawie, więc pozazawodowa, prywatna rozmowa z nim budziła we mnie zakłopotanie.
Ja pierdolę… Co tu sięwłaściwie dzieje?
Z pewnością byłoby mi o wiele łatwiej podejść do tego wszystkiego na chłodno, gdyby nie ciemne, badające każdy milimetr mojej twarzy oczy, które z chłodem miały niewiele wspólnego. Wręcz przeciwnie – skóra paliła mnie pod wpływem jego piekielnego spojrzenia, a włosy przykleiły mi się do spoconego karku.
Pewnie pomarudziłabym w myślach jeszcze dłużej, bo – umówmy się – powód do ciosania sobie kołków na głowie miałam akurat zajebiście dobry, gdyby nie zaburczało mi w brzuchu. Organizm znów przypomniał, że od wielu godzin nie jadłam.
– Już późno. – Odchrząknęłam. – No cóż, miło było pogadać – dodałam, aby nie miał żadnych wątpliwości, że właśnie się żegnamy.
Czas skończyć ten cyrk.
Poczułam ścisk w żołądku, gdy uniosłam głowę i mimowolnie przyjrzałam się jego symetrycznej twarzy. Minę przystojnego dupka wyćwiczył do perfekcji i nie musiał nawet przesadnie się starać, by w każdym momencie wyglądać dobrze i pociągająco.
Musnął palcami swój podbródek. Prawdopodobnie myślał nad tym, czy naprawdę rozstaniemy się pod tym skromnym sklepem i każde pójdzie w swoją stronę.
– Mieszkasz niedaleko? – zapytał, jednocześnie podając mi paczkę płatków. – To niebezpieczne kręcić się po takiej okolicy o tak późnej porze. Jest ciemno.
Niemalże parsknęłam śmiechem.
Jedyną osobą, której należało się bać po zmroku, była Alice Morgan popierdalająca do osiedlowego spożywczaka w kapciach i rozciągniętym, poplamionym dresie. Dobrze, że tego nie wiedział.
– Kilka minut drogi. Poza tym znam to osiedle jak własną kieszeń – odpowiedziałam wymijająco.
Chyba nie sądził, że tak po prostu dam mu swój adres? No cóż, nawet jeżeli był na tyle bezczelny, by na to liczyć… To się przeliczył.
A skoro już mowa o liczbach…
– Poczekaj, oddam ci za kolację… – Sięgnęłam do torebki, dopiero po chwili uświadamiając sobie, jak idiotycznie to zabrzmiało.
Parker chyba również potrzebował dobrych kilku sekund, żeby zrozumieć, o co mi chodziło.
Nie wiedziałam, dlaczego zabrzmiało to w taki sposób, jakby zabrał mnie na romantyczną kolację przy świecach, za którą zapłacił majątek. Tymczasem wykosztował się na paczkę płatków śniadaniowych. Ale nie szkodzi. Nieważne, ile zapłacił, ja nie zamierzałam być mu cokolwiek winna.
– Za kolację? – Zaśmiał się cicho.
Przez moje ciało przepłynęła kolejna fala gorąca.
Zastanawiałam się, czy był to skutek zawstydzenia, czy jego szczerego uśmiechu… Niestety dość szybko do mnie dotarło, że to fala wstydu, bo gdy spróbowałam spojrzeć mu w oczy, mimowolnie uciekłam wzrokiem w bok i niedbale wzruszyłam ramionami, udając obojętną.
Cóż, z przykrością musiałam przyznać, że marna była ze mnie aktorka. Przynajmniej na tym etapie życia. Później nauczyłam się kłamać jak z nut.
– Tak, to moja kolacja. – Uśmiechnęłam się lekko, wyciągając portfel. – Czekoladowe płatki to świetna opcja na każdy posiłek. Ile ci oddać? – zapytałam, lecz zanim zdążyłam odsunąć zamek i wyciągnąć pieniądze, Christian położył rękę na portfelu, kierując go z powrotem do mojej torebki.
Przy okazji dotknął mojej dłoni i ogrzewał ją swoim ciepłem przez kilka sekund.
– Daj spokój. – Pokręcił głową. – Nie lubię nosić drobnych.
Zmarszczyłam brwi, a on chyba to zauważył. I dobrze.
Alice, widzisz te wszystkie czerwoneflagi?
Sygnały ostrzegające mnie przed tym człowiekiem były tak wyraźne, że aż raziły w oczy.
Dominujący, zbyt pewny siebie, kontrolujący, a, i zapomniałabym o najlepszym – połączony ze mną relacją służbową, a do tego śledzący mnie.
Czy to mało powodów, by skończyć tę krótką znajomość?
Musiałam nieźle promieniować niezadowoleniem, kiedy tak stałam, wyliczając w głowie wszystkie wady swojego towarzysza, bo zerknął na mnie zaczepnie.
– Zamiast się na mnie wkurzać, może dasz się zaprosić na prawdziwą kolację? – powiedział to spokojnym tonem, bez najmniejszego zająknięcia, zupełnie jakby zapraszanie gdzieś obcych kobiet było dla niego normą.
Co prawda przestał się już uśmiechać, ale nadal wyglądał na odprężonego i miał w sobie luz, którego bardzo mu zazdrościłam.
Christian Parker zaprosił mnie na kolację.
Pokręciłam głową, wznosząc oczy do rozgwieżdżonego nieba. To jakiś żart?
Nie musiałam długo się zastanawiać, jaką powinnam podjąć decyzję, bo istniała tylko jedna logiczna odpowiedź.
Muszęodmówić. Toniedorzeczne i nieprofesjonalne, pomyślałam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jakakolwiek bliższa interakcja z tym gościem jest bardzo złym pomysłem.
Jednak… Czego się nie robi dla urozmaicenia fabuły nudnego życia młodej singielki?
– W porządku – odpowiedziałam.
Cholera, Alice!
Dobra, nie zachowałam się odpowiedzialnie, a gdy tylko wsiadłam do jego samochodu, spróbowałam wytłumaczyć sobie chwilowy zanik mózgu. I co? Nic, po prostu całą winę zrzuciłam na głód.
Przecież to tylko kolacja, nie? Co złego mogłoby się stać? Jestem dorosła i idęz mężczyzną na randkę, wielkie mi halo.
A to, że ten mężczyzna jest właścicielem klubu, z którego uprowadzono trzy striptizerki, to już inna sprawa.
Nie będziemy przecież rozmawiać o pracy. Prywatnie mogę się spotykać, z kim tylko zechcę.
A tego właśnie chciałam – iść na kolację z Parkerem.
Zwróciłam uwagę na własne kolana, które telepały się na boki, kiedy usiadłam wygodnie w aucie. Byłam jednocześnie zdenerwowana i bardzo podekscytowana, więc nic dziwnego, że moje ciało zachowywało się, jakbym cierpiała na chorobę Parkinsona.
Rozejrzałam się po wnętrzu pojazdu. W komedii romantycznej mężczyzna pokroju Parkera – przystojny, wysoki i dobrze zbudowany – zdecydowanie powinien jeździć wypasionym sportowym cackiem. Auto, do którego mnie zaprosił, nie przypominało bajeranckiego wozu, choć na ekskluzywnych markach nie znałam się ani trochę.
Nie żeby mi to przeszkadzało. Po prostu po właścicielu klubu nocnego spodziewałam się czegoś bardziej reprezentacyjnego.
– Fajny samochód. Mój dziadek jeździł podobnym – rzuciłam bez zastanowienia, przypomniawszy sobie, gdzie ostatni raz widziałam taki model.
Cholera.
Zacisnęłam powieki, czując, jak się czerwienię. Niemożliwe, że naprawdę powiedziałam to na głos.
Czy jest coś, co uderzyłoby w godność mężczyzny bardziej niż okazanie niezadowolenia z wielkości jego penisa lub skrytykowanie fury, którą jeździ? Nie wydaje mi się. A ja właśnie wykorzystałam jedną z tych dwóch opcji, i to po zaledwie dwóch minutach od momentu wejścia do auta.
Ulżyło mi trochę, kiedy się zorientowałam, że Christian wcale nie wygląda na obrażonego. Wydawał się rozbawiony, rozciągał usta w figlarnym uśmiechu. Nie wiedziałam tylko, czy śmieszyły go moje słowa, czy zaróżowione policzki. Wsadził kluczyk do stacyjki i spojrzał na mnie przelotnie.
– W takim razie twój dziadek to świetny gość. Ma dobry gust – parsknął, wyjeżdżając z parkingu.
Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą, na szczęście dość krótką drogę, ale nie czułam z tego powodu przesadnego skrępowania. Radio przyjemnie grało, nie za głośno, w sam raz, by nienachalnie wypełniać ciszę między nami.
Spróbowałam zerknąć w stronę Parkera, aby sprawdzić, jaki ma wyraz twarzy. Wydawało mi się, że robię to dyskretnie, zauważyłam jednak, jak uśmiecha się pod nosem. Dobrze wiedział, że na niego patrzę.
Odwróciłam wzrok i nie spojrzałam więcej w jego kierunku aż do momentu, gdy silnik przestał pracować. A potem weszliśmy do restauracji.
Cóż, nie spodziewałam się, że ten wieczór będzie tak udany.
Wraz z pojawieniem się na naszym stoliku talerzy z potrawami wróciła mi chęć do rozmów i żartów. Parker też sprawiał wrażenie bardziej ludzkiego, kiedy zabrał się za swoją porcję spaghetti. Co prawda wciąż wyglądał, jakby cały świat jadł mu z ręki, patrzył na mnie pewnie i towarzyszyła mu ta dziwna aura, ale postanowiłam to zignorować i po prostu skupić uwagę na dobrej zabawie. Towarzyszący mi mężczyzna miał w sobie coś intrygującego. Przyciągał jak magnes, a najbardziej ujął mnie tym, że prowadził rozmowę w taki sposób, żebyśmy nie poruszali tematu sprawy, która nas łączyła. W negatywnym tego słowa znaczeniu.
Oczywiście, że na początku miałam ochotę go przesłuchać i wypytać o zaginione kobiety, ale powstrzymałam swoją ciekawość dla dobra udanej kolacji, a z każdą kolejną godziną coraz bardziej zapominałam, że w ogóle prowadzę jakiekolwiek śledztwo. Christian prawił mi komplementy, które chłonęłam jak gąbka. Tak bardzo tego potrzebowałam, że aż rozpływałam się pod wpływem jego ciepłych słów. Wydawało mi się, że doskonale wiedział, co chciałam usłyszeć.
Temat zaginionych kobiet przestał zaprzątać mój umysł, bo z przyjemnością tonęłam w głębi jego ciemnych oczu.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będą moją zgubą.
***
Przeskanowałam wzrokiem blat biurka, a po upewnieniu się, że nikt nie patrzy w moją stronę, przykleiłam pod nim gumę. Minęło kilka dni od pamiętnego wieczoru, gdy Christian Parker zaprosił mnie na kolację, i w tym czasie nie mieliśmy okazji się zobaczyć.
Liczyłam na to, że szef znów wyśle naszą ekipę do klubu, ale całe zainteresowanie zespołu skierowało się na samochód, który porywacze zostawili w Helen, mieście oddalonym od Montgomery o jakieś czterysta kilometrów. Wciąż nie mieliśmy żadnych nowych informacji, nie było żadnych postępów w śledztwie i nie znaleźliśmy żadnych znaków świadczących o tym, że porwane kobiety żyją.
Mój telefon służbowy nagle zawibrował.
Zmrużyłam oczy, zerkając na wyświetlacz, i uniosłam kąciki ust.
– Halo?
– Przepraszam, że trwało to tak długo, ale najpierw te przepychanki z policją stanową, potem zbieranie materiału dowodowego z samochodu, co jest cholernie żmudną pracą – rzucił Francis, pomijając powitanie. – Jednak dzisiejsze badanie krwi poszło nam bardzo szybko…
Zamarłam i poczułam nieprzyjemny ścisk w żołądku. Łatwo połączyłam kropki. Jeżeli nie było problemu ze sprawdzeniem grupy krwi w laboratorium i badania zajęły zaledwie kilka godzin, domyśliłam się, że krew należała tylko do jednej osoby. A to z kolei oznaczało, że przynajmniej jedna z porwanych kobiet była już martwa.
Westchnęłam ciężko, nie kryjąc rozczarowania.
– Alice, jesteś sama?
– Nie, wszyscy są ze mną w biurze – odpowiedziałam.
– Dobrze. Przełącz mnie na głośnomówiący.
Zrobiłam, o co poprosił.
Wszyscy spojrzeli w moim kierunku. Thomas nawet lekko się skrzywił, wyraźnie niezadowolony, że to ja odbieram tak ważne telefony, nie on.
– Już, możesz mówić.
Zapadła kilkusekundowa cisza. Przypuszczałam, że Francis szuka wyników, by je nam przeczytać.
– Krew nie należy do tych porwanych dziewczyn…
– Ale jak to? – przerwałam mu, marszcząc brwi.
Nie znaliśmy przecież grupy krwi żadnej z kobiet, więc jak mógł jednoznacznie stwierdzić, że ta krew nie należała do nich?
– Alice – zaczął spokojnie, ale w jego głosie dosłyszałam nutkę irytacji z powodu tego, że nie dałam mu dokończyć – to nie jest ludzka krew. Ktoś po prostu utrudnia wam pracę i chyba świetnie się przy tym bawi.