Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rita jest stylistką gwiazd w Los Angeles, wszystkie tabloidy nie przestają o niej pisać. Jest gwiazdą wielkiego formatu.
Nikt tak naprawdę nie wie, że zmaga się z traumatyczną przeszłością. Zamknięta w sobie, nawet nie stara się szukać mężczyzny na stałe.
Jej wieloletni przyjaciel i policjant, Chris wyrusza na tajną misję i jest już za późno, by przyznać się do prawdziwych uczuć.
Wszystko jeszcze komplikuje wplątanie się mężczyzny w niebezpieczne porachunki, gdzie najłaskawszą torturą jest śmierć.
„– Przyjaciele nie rozmawiają ze sobą w ten sposób. – Raczę zauważyć.
– Przyjaciółki nie kręcą aż tak biodrami przed oczami przyjaciela. – Chris odgryza mi się, a lazur jego oczu zaraz dosłownie mnie pochłonie.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W Blasku Fleszy
Malibu
Małgorzata Smolec
© Małgorzata Smolec, 2023
© Wydawnictwo Spark, 2023
Redakcja: Monika Fabiszak
Redaktor prowadzący: Marcin Bławat
Projekt okładki: Charlotte Mils
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN: 978-83-67200-25-7
Przyjaciółkom.
Prolog
Każdy człowiek zwykle ma przynajmniej jeden element w swoim życiu, którego szczerze nie znosi. Dla jednych może to być jakiś szczegół typu niechęć do jajek na miękko, dla innych – ogromna obsesja dotycząca na przykład spania wyłącznie w białej bawełnianej pościeli. Odkąd sięgam pamięcią, ja również mam jedną, jedyną rzecz, której nie jestem w stanie znieść – miarowego, monotonnego tykania zegara…
Jeżeli ktoś chciałby mnie szybko wykończyć psychicznie, zrobiłby to bez problemu, zamykając mnie w pokoju z wiszącym, tykającym odmierzaczem czasu. Na samą myśl o takiej ewentualności aż cała się wzdrygam, a po moim ciele zaczynają przebiegać nieprzyjemne dreszcze.
Jednak moja mała fobia nie wzięła się znikąd. Nawet teraz, gdy zamykam oczy, dokładnie widzę tamten pokój z ciężkim drewnianym biurkiem stojącym po środku na starej, szarej wykładzinie, dwoma fotelami obitymi brzydkim, zielonym materiałem i dużym antycznym zegarem na ścianie. Zawsze, gdy cała w strachu czekałam na kolejną rozmowę z nią, siedząc na jednym z tych szorstkich foteli, zegar niemiłosiernie tykał, przypominając mi, jak wolno płynie czas w tym parszywym miejscu, a przy okazji ryjąc swoim uciążliwym dźwiękiem bolesne bruzdy w mojej głowie.
Nienawidzę cholernego tykania!
Rozdział 1
– Rita –
– Panno Rito, dotarliśmy na miejsce. – Kierowca wyrywa mnie z rozmyślań.
Nawet nie wiem, kiedy na moment odpłynęłam.
– Dziękuję, Jeff – odpowiadam skonsternowana, na co starszy pan posyła mi ciepły uśmiech w lusterku.
Odwdzięczam się mu tym samym, po czym jeszcze raz dziękuję za podróż i nie czekając, aż otworzy mi drzwi, wysiadam z samochodu. Kierowca moich rodziców, którego znam pół życia, to jedna z niewielu osób na tym świecie, których otwarcie darzę wielką sympatią. Dla znakomitej większości pozostaję raczej zimną suką.
Stoję przed imponującym domem należącym do rodziców, usytuowanym na obrzeżach Nowego Jorku. Mamy piątkowy wieczór, czuję zmęczenie po podróży z Los Angeles i po intensywnym tygodniu pracy, ale bardzo się cieszę, że ich zobaczę. Każdego roku ja oraz reszta rodzeństwa, rozrzuconego po kraju, zjawiamy się na urodzinach ojca. Po chwili drzwi wejściowe się otwierają i wyskakuje z nich moja młodsza siostra, Daniela, piszcząc i prawie wskakując mi na plecy. No tak, nie widziałyśmy się ponad pół roku, byłam ostatnio bardzo zajęta…
Mam na imię Rita, jestem dwudziestosiedmioletnią stylistką gwiazd i projektantką biżuterii z Hollywood. Znam niemal wszystkich liczących się ludzi w L.A. Aktualnie dbam o garderobę czterech topowych celebrytek – modelki, piosenkarki i dwóch aktorek. Każda z nich przejawia zepsucie do szpiku kości i lubi szastać kasą, więc mam co robić. Lista oczekujących, aby ze mną współpracować, stale się powiększa, bo – nie oszukujmy się – jestem cholernie dobra w swoim fachu. Jednak zwykle odmawiam kolejnym chętnym, szanując swój cenny czas. Poza tym już niedługo zajmę się wyłącznie tworzeniem biżuterii pod własną marką. Moje wyroby sprzedają się jak świeże bułeczki, a noszące je celebrytki robią mi świetną reklamę.
Rodzice zapewnili mi odpowiednią edukację – studia ekonomiczne, a do tego dodatkowy fakultet w szkole artystycznej, gdzie odkryłam swoją pasję do biżuterii. W szkole biznesu nauczono mnie jednego: w ładnym papierku można sprzedać nawet kawałek kupy. I nie sugeruję tutaj, że to, co tworzę jako stylistka czy w jubilerstwie, jest gówniane. O, co to to nie! Jeśli coś robię, to zawsze na sto procent. Ale mam niezłe gadane i potrafię sprzedać wszystko każdemu. Dzięki temu znajduję się w takim punkcie mojego życia, o jakim zawsze marzyłam – jeżdżę sportowym samochodem i stać mnie na małą willę w Malibu. Ale nie zawsze tak było…
Do bidula trafiłam jako noworodek. Pewnego pochmurnego dnia ktoś mnie tam po prostu podrzucił. Pocieszam się, że zawsze lepsze to, niż zostawić dziecko na śmietniku. Swoich biologicznych rodziców nie znam i poznać nigdy nie zamierzam. Wiem tylko, że w moich żyłach płynie również latynoska krew. Do dwunastego roku życia moim jedynym domem był sierociniec, który znajdował się w Pensylwanii, w okolicach Pittsburgha. Nie wspominam dobrze tamtego okresu, nigdy też na ten temat z nikim nie rozmawiam. O pewnych rzeczach wolałabym zapomnieć, szczególnie gdy wracają w nocnych koszmarach i kosztowały wiele lat terapii. W ogóle mało o sobie mówię. Jestem trochę jak bryła lodu, którą nic nie rusza ani nie wzrusza. Już tak mam od dziecka. W pewnym momencie uodporniłam się na zło tego świata. Nie miałam innego wyjścia.
Adopcja trafiła mi się jak los wygrany na loterii. Któregoś dnia, niedługo przed moimi trzynastymi urodzinami, pewne małżeństwo przyjechało po mnie i po prostu zabrało, dając mi dach nad głową, miłość i zwariowane rodzeństwo – Danielę oraz, starszego o pięć lat, Paula. Uratowali mi wtedy życie, chociaż na początku nie mieli ze mną łatwo. Trudno było przebić się przez twardą skorupę, którą zbudowałam wokół siebie. A jednak to im się udało. To jedyni ludzie, którym ufam i za którymi wskoczyłabym w ogień. Pozostałej reszcie gatunku ludzkiego zwyczajnie nie wierzę. Ludzie są źli z natury. No, może jeszcze za wyjątkiem mojego najlepszego przyjaciela, Christiana, z którym wychowywałam się po sąsiedzku już w Nowym Jorku i który, podobnie jak ja, wyjechał później do Los Angeles. Christian działa w służbach specjalnych policji, wygląda jak typowy komandos, a do tego ma całkiem pojemny rozum, a przecież zgrabny tyłek i wybitny umysł u faceta to rzadkie połączenie. W każdym razie jest dla mnie jak brat, który nie raz musiał mnie wyciągać z różnych drobnych tarapatów. No dobrze, może kradzież auta albo zadawanie się z dealerem nie należą do małych przewinień, ale to już przeszłość. Ja po prostu nigdy nie należałam do grzecznych. Chris to mój anioł stróż.
Wchodzimy z Danielą do domu. Ona nie przestaje gadać, opowiadając mi, co nowego u niej i rodziców. Cierpliwie wszystkiego wysłuchuję, chociaż inną osobę już dawno spuściłabym na drzewo. Nie lubię, gdy ktoś za dużo ględzi, ale jej wszystko wybaczę. Od zawsze trzymałyśmy się razem, ona również została adoptowana przez naszych staruszków, gdy miała dwa latka. Mój brat, Paul, to ich jedyny biologiczny syn, obecnie chirurg mieszkający w Seattle. Obydwoje jesteśmy jak ogień i woda, piekło i niebo. On spokojny, ułożony, chluba rodziny. Ja – niespokojna dusza, zawsze mówiąca prosto z mostu, co myśli, mająca sto pomysłów na minutę. Jednak nie wchodzimy sobie w drogę, a nasze relacje należą do poprawnych.
Od razu kieruję się do swojego dawnego pokoju, a moja młodsza siostra, która na co dzień wciąż mieszka w naszym rodzinnym domu, idzie oczywiście za mną. Dalej buzia jej się nie zamyka.
– Opowiedz mi coś o niej, proszę cię. Sprzedaj mi chodź jeden mały szczegół, o którym nikt nie wie. Dziewczyny w klasie padną, jak im powiem. – Jak zwykle męczy mnie o jakieś niesamowite informacje na temat moich sławnych klientek.
Przez chwilę jej się przyglądam. Jest jeszcze taka niewinna i czysta. Nie pasuje do świata, w którym ja funkcjonuję. Daniela to piękna, radosna, pełna marzeń młoda kobietka, a pomyśleć, że w chwili adopcji była zamkniętym w sobie, spłoszonym szkrabem. Doskonale pamiętam tamten dzień, bo jej adopcja nastąpiła dopiero po mojej. Zaopiekowałam się nią od pierwszego dnia, czując, że łączy nas wyjątkowa więź.
– Je wyłącznie kiełki, a ostatnio umówiła się z… – Resztę zdania szepczę Danieli na ucho, a ona, usłyszawszy nazwisko mężczyzny, zaczyna piszczeć tak, że pękają mi bębenki.
Na bank właśnie ogłuchłam.
Schodzimy do olbrzymiej kuchni, gdzie krzątają się moja mama wraz z naszą gosposią. Zostaję mocno wyściskana przez obydwie. Mama zawsze przyrządza coś specjalnego na nasz przyjazd. Mój brat ma się zjawić dopiero w nocy. Rozglądam się wokół i stwierdzam, że nic się nie zmieniło w moim najbardziej ulubionym miejscu z całego domu. Pośrodku znajduje się spora wyspa, przy której zawsze lubiłam siadać i właśnie teraz to robię. Kuchnia ma półokrągłe okna z czarnymi szprosami, wychodzące na ogród. Można przy nich usiąść na specjalnie wbudowanych pufach i naprawdę się zrelaksować, wpatrując się godzinami w dal. Tak też często robiłam w przeszłości. To tutaj zrodziły się moje największe pomysły i marzenia.
– Panienko Rito, proszę mi tu szybko opowiedzieć, co słychać w wielkim świecie – zagaduje nasza gosposia.
– Same kłamstwa, Iris – żartuję. Czy aby na pewno?
– No, czytając te bzdury, co o panience wypisują, to zgadzam się. Aż krew się ścina w żyłach!
Tu akurat muszę przyznać jej rację, ale już dawno przestałam się tym przejmować. Chociaż ostatnio jeden z tabloidów znów zaczął rozpisywać się na temat mojego życia osobistego, publikując stek bzdur. To na tyle skutecznie podniosło mi ciśnienie, że sprawa od razu trafiła do moich prawników, którzy tylko zacierają ręce na takie tematy. Chętnie przeznaczę otrzymane odszkodowanie na rzecz jakiegoś domu dziecka.
– Iris, masz zakaz czytania tych szmatławców. Szkoda twojego zdrowia, naprawdę! – zauważam z troską.
– Co ja poradzę, że panienka wychodzi z każdej lodówki. – Tym razem to gosposia popisuje się niezłym poczuciem humoru.
Wybucham śmiechem.
– Tylko szkoda, że nigdy nie robią zdjęć twoim chłopcom, kochanie – stwierdza zaczepnie moja mama, włączając się do rozmowy.
– Mamo, moje stanowisko w tym temacie jest niezmienne. Żadnych randek, tylko seks. A tu akurat chronię swoją prywatność niczym wrót do piekła.
Tym razem Daniela chichocze.
– Rita! – Mama nie jest zbyt zadowolona z moich słów, znacząco patrząc na swoją najmłodszą córkę.
– No co, niech się uczy – stwierdzam poważnie, puszczając oczko do siostry.
Uwielbiam te nasze rodzinne spotkania. Wtedy mogę być w stu procentach sobą, zwykła Ritą, która nie udaje, nie kłamie, nie pozuje.
***
W sobotni poranek, po śniadaniu, zabieram Danielę na Manhattan, na zakupy i kawę z wielkim ciachem. Lubię te chwile razem, szczególnie gdy mogę spełnić niemal każdą zachciankę dziewczyny. Radość młodszej siostry, gdy spędzamy razem czas, jest dla mnie bezcenna. Moja mama, widząc liczbę zakupów, z którymi zwykle wracamy, tylko łapie się za głowę.
Wieczorem wszyscy tradycyjnie spotykamy się przy wspólnym stole, żeby świętować urodziny taty. Chociaż jest inwestorem obeznanym w świecie, w ten jeden dzień w roku zamiast wystawnych przyjęć zawsze wybiera kolację z najbliższymi, a my tylko mamy dotrzeć na czas. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym pominęła tę datę.
Moja mama jak zawsze sadza mnie obok Paula, licząc na to, że może wreszcie nawiążemy jakąś nić porozumienia. Ogromnie mnie bawi jej naiwność, ale nigdy tego nie komentuję, posłusznie spełniając jej życzenie. Obydwoje z bratem wiemy, że pochodzimy z dwóch różnych bajek, więc nasze rozmowy ograniczają się do bezpiecznych tematów. W tym roku Paul pojawia się ze swoją nową narzeczoną, Jessicą. Są identyczni, będą mieć wspaniałe, nudne życie i idealne dzieci.
Po części oficjalnej wykorzystuję moment, żeby pogadać z ojcem na osobności. Trochę ostatnio inwestuję, a on jest wniebowzięty, gdy może mi doradzić w swoich ulubionych tematach. Przecież nie będziemy rozmawiać o Hollywood…
Rozdział 2
– Rita –
Rodziną mogę nacieszyć się tylko przez chwilę, bo już w niedzielę wieczorem ląduję z powrotem w L.A. Na koniec rodzinnego zjazdu obiecałam Danieli, że wkrótce będzie mogła mnie odwiedzić. Nie wiem tylko, kiedy to nastąpi, ale może faktycznie trzeba trochę zwolnić tempo i wreszcie pokazać małej siostrze Miasto Aniołów. Aż mi wstyd, że do tej pory nie było ku temu okazji. Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie mam dla niej czasu. Ona z kolei ani razu mi tego jeszcze nie wypomniała.
Lubię ten moment, kiedy nocą samolot krąży wysoko nad miastem, którego mikroskopijne światełka migoczą na dole. Kocham Nowy Jork, jednak to do Los Angeles należy moje serce. Christian, który zaoferował się, że mnie odbierze, już czeka na lotnisku. Czasami zastanawiam się, czy on poza niańczeniem mnie i swoją ukochaną pracą ma w ogóle jakieś życie prywatne. Przecież jest cholernie przystojnym facetem, który dawno powinien się ustatkować, założyć rodzinę. Jednak jego odpowiedź, kiedy o to pytam, brzmi zawsze tak samo – jak ty założysz swoją, pójdę w twoje ślady.
I rozmawiaj z takim!
Ale to fakt, jesteśmy do siebie podobni. Nieraz opuszczamy imprezę razem, żeby się „dopić” u mnie czy u niego, kiedy akurat żadne z nas nie wychodzi z jakimś „towarem” na jedną noc. Mamy do tej kwestii identyczne podejście, poza tym uwielbiamy swoje towarzystwo. Szczególnie kiedy zepsuta kalifornijska śmietanka wychodzi czasem człowiekowi bokiem.
Chris czeka na mnie przy głównym wejściu w swoim ulubionym stroju – delikatnie opiętym czarnym T-shircie, spodniach moro i ciężkich butach. Jest wysokim, dobrze zbudowanym facetem, a jego ciało od obojczyków po nadgarstki pokrywają tatuaże. Nie można przejść obok niego obojętnie. Nieraz widzę tęskne spojrzenia kobiet, wysyłane w jego kierunku. Niejedna chciałaby poznać go bliżej. Sama nawet bym się skusiła, gdyby nie to, że jesteśmy jak rodzeństwo. A raczej ja czuję się jak jego młodsza siostrzyczka, którą ciągle chce chronić przed całym światem. Zamrugać nie mogę bez jego pozwolenia! Czasem się buntuję, ale on mi wtedy przypomina, ile razy ratował mi tyłek i gdzie bym dziś bez niego wylądowała. Pewnie w jakimś burdelu w Hong Kongu…
– Hej, Malibu, jak tam Nowy Jork? – Christian przytula mnie na powitanie.
Tylko on czasami lubi mnie tak nazywać.
– Niezmiennie cudowny. Następnym razem masz lecieć ze mną! Kiedy ostatni raz odwiedziłeś swoich rodziców? – pytam oskarżycielskim tonem.
– Wiem, wiem, ale robotę miałem.
– Jakaś tajna misja?
– Yhmmm.
– No tak, tajemniczy jak zawsze – stwierdzam, na co Chris tylko śmieje się pod nosem.
Po półgodzinnej podróży zajeżdżamy pod mój dom. Proponuję mu, żeby został na lampkę wina. Od jutra czeka mnie intensywny tydzień, dziś chcę się jeszcze wyluzować. Mój przyjaciel chętnie się na to godzi.
Wchodzimy do willi, wyłączam alarm, po czym kieruję się prosto do łazienki wziąć krótki prysznic. Chris w tym czasie włącza muzykę i otwiera butelkę. Zna tu wszystko, u mnie czuje się jak u siebie.
Po chwili opatulona w szlafrok i bardziej zrelaksowana dołączam do niego. Jak zawsze rozsiadamy się wygodnie na miękkich sofach na tarasie. Christian zdążył rozpalić lampiony na zewnątrz – wie, co lubię. Mam stąd bajeczny widok na morze, a do plaży, jak to w Malibu, dosłownie kilka kroków.
To było moje największe marzenie – mieszkać blisko morza, natury, zasypiać i budzić się z szumem fal. A jednocześnie realizować się zawodowo i spełniać swoje sny.
Kiedy, zamiast się relaksować, po raz kolejny zerkam na dzwoniący telefon, Chris znacząco chrząka.
– Wiem, masz rację. Już wyłączam to gówno. Dziś mnie nie ma dla nikogo, cała jestem twoja. Niech od jutra zawracają mi głowę – stwierdzam, po czym wyłączam smartfon i ostentacyjnie rzucam go na stojący obok leżak.
– Zmęczona? – pyta Chris, uważnie mi się przyglądając.
– Niespecjalnie. Raczej odpoczęłam od wiecznych imprez przez ten weekend.
– To fakt.
– A ty co robiłeś oprócz pracy?
– Nic, po akcji pojechałem prosto na lotnisko.
– Christian, zwariowałeś? Po co fatygowałeś się po mnie? Powinieneś jechać od razu na chatę i odpocząć.
– Przestań, a co ja z porcelany? Dam radę, mała. – Puszcza do mnie oczko.
– Przecież widzę, że jesteś zmęczony jak pies. Chodź, przynajmniej zrobię ci masaż, przesuń się. – Siadam na oparciu sofy za nim i nie zważając na jego protesty, zaczynam masować jego kark.
Christian na początku jest bardzo spięty, ale po chwili rozluźnia się i bardziej poddaje ruchom moich rąk. Nie powiem, żeby było łatwo masować tę górę mięśni. W sumie jestem zaskoczona tym, jak bardzo twarde ma ciało, niczym skała. Do tej pory nie miałam okazji robić mu masażu ani jakoś specjalnie go dotykać oprócz przyjacielskich przytulasów.
Chris przyjemnie mruczy.
– Wiem, jestem w tym dobra – stwierdzam nieskromnie.
– Najlepsza – odpowiada poważnym tonem mój przyjaciel, po czym obydwoje raptem milkniemy.
Nie wiem do końca, o co chodzi, ale przez moment czuję się inaczej. Jakby nagle powietrze wokół nas stało się zbyt gęste. Robi mi się gorąco w środku. Przerywam na chwilę i proszę Chrisa, żeby podał mi wino. Biorę spory łyk. Dziwne, ale Christian też sprawia wrażenie, jakby coś mu nie pasowało. Po chwili stwierdza, że jednak będzie lepiej, jak już pojedzie do siebie, a ja nie protestuję. W sumie nie pierwszy raz zachowuje się w ten sposób. Ostatnio chodzi jakiś podenerwowany, jak nie on.
Dopiero gdy wychodzi, a ja zamykam za nim drzwi, orientuję się, skąd u mnie to nagłe, dziwne uczucie. Po raz pierwszy w życiu spojrzałam na niego jak na faceta, a nie brata i przyjaciela. I to mi się spodobało.
O kurwa…
Chyba mnie pogięło! Ja i Christian, dobre! Szybko odpędzam durne myśli, a przed snem, kiedy sobie o tym jeszcze przypominam, parskam śmiechem, dziwiąc się, jak w ogóle coś takiego mogło mi przyjść do mojej pokręconej główki.
***
Wstaję wczesnym rankiem. Korzystam z toalety, myję zęby, piję szklankę wody, po czym na dziesięć minut idę popływać w basenie. Mam taki swój poranny rytuał od kilku lat, dzięki czemu udaje mi się zachować formę. Nie oszukujmy się, w Hollywood nie ma sentymentów. Albo dobrze się prezentujesz i świecisz przykładem zdrowego, czytaj modnego, stylu życia, szczególnie w branży, w której pracuję, albo bye, bye, kariero i blichtrze! Nie jestem głupia, widzę, jakie to wszystko płytkie i ulotne. Jeśli klikasz się w social mediach, nazywają cię bogiem. Śmieszne, ale prawdziwe. Jednak jestem na tyle wyrachowana, że doskonale umiem taplać się w tym bagienku. Ba, ja nawet świetnie w nim pływam!
Po szybkim śniadaniu jadę do swojego biura, które mieści się w Beverly Hills. Dzielę je z przyjaciółką, Chloe, agentką gwiazd.
Poznałyśmy się kilka lat temu na jednym z przyjęć i muszę nazwać to siostrzaną miłością od pierwszego wejrzenia. Od razu nawiązałyśmy nić porozumienia, mimo że Chloe to moje przeciwieństwo. Jest przemiłą blondynką, z pochodzenia Szwedką, zawsze uśmiechniętą i pomocną. To ona pierwsza do mnie podeszła, proponując wspólnego drinka. Obydwie byłyśmy świeżą krwią w Los Angeles i chyba wtedy każda z nas potrzebowała bratniej duszy. Spodobało mi się, że na niej zupełnie nie robiło wrażenia moje złowrogie spojrzenie.
W biurze zwykle zaczynam dzień od zrobienia sobie kawy z ekspresu i pogawędki z Chloe. Jeśli nie widziałyśmy się w weekend, chociaż często spędzamy go razem, tym bardziej musimy poplotkować. Podobnie jak dziś.
– Hej, wszystko w porządku? – zagaduje mnie pierwsza, jak zwykle tryskając dobrym humorem. – Wyglądasz, jakbyś nie spała całą noc. Lepiej powiedz, kto był tym szczęśliwcem.
Chloe nie jest tak bezpośrednia jak ja, jeżeli chodzi o płeć przeciwną. W zasadzie to całe życie czeka na swojego księcia z bajki. Jednak zawsze uwielbia słuchać o moich kolejnych podbojach.
– Tym razem nikt, byłam grzeczna jak aniołek – kłamię.
Przecież nie mogę się jej przyznać, że tłukłam się po łóżku jak pijany kot, nie mogąc oka zmrużyć, bo całą noc myślałam o… moim przyjacielu.
Wreszcie zamykam się w swoim pokoju, gdzie czeka na mnie mnóstwo spraw. Może przynajmniej w wirze pracy przestaną mi przychodzić głupie pomysły do głowy. Swoją drogą, samej trudno mi uwierzyć, że nagle można inaczej spojrzeć na osobę, którą zna się całe życie i traktuje jak rodzinę. Ale co ja mogę poradzić na to, że dotykanie jego sprężystej skóry wywołało u mnie niechcianą reakcję. W końcu jestem tylko kobietą, istotą seksualną, która ma swoje potrzeby i… fantazje.
Oj, zamknij się już i do roboty!
Muszę odpowiedzieć na maile, poszukać jakiejś ekstra kiecki na wręczenie nagród dla mojej klientki, muzycznej gwiazdy, zaakceptować dwa nowe wyroby biżuterii i pojechać po odbiór garderoby wiosennej dla kolejnej klientki. To tylko kilka zaplanowanych spraw, a znając życie, w połowie dnia zwali mi się dziesięć kolejnych.
Do południa udaje mi się załatwić większość papierkowej roboty. Wtedy nagle znów przychodzi do mnie to głupie uczucie, mieszanka podniecenia i czegoś nieznanego. Na miłość boską, co się ze mną dzieje? Wpadam do biura Chloe jak burza.
– Co się stało? Pali się? – Przyjaciółka aż podskakuje na krześle.
– Przepraszam, nie, nic się nie pali. To tylko ja, to znaczy pali się w mojej głowie. Kurwa, co ja bredzę?! – Wreszcie przestaję paplać i tylko bezradnie opadam na krzesło stojące naprzeciwko jej biurka.
– Rita, wszystko w porządku? – Chloe obserwuje mnie z zatroskaną miną.
– Muszę ci się z czegoś zwierzyć, tylko obiecaj, że nie będziesz mnie oceniać – proszę ją, podrywając się z siedzenia i podchodząc do okna.
– Jasne, mów natychmiast!
– Kurczę, tylko nie wiem, od czego zacząć. To jest tak dziwne – żałośnie stwierdzam, po czym zaczynam nerwowo chodzić po jej pokoju w tę i z powrotem.
– Wyduś to z siebie wreszcie. – Chloe się niecierpliwi.
– Wczoraj był u mnie Christian. Nic wielkiego, odebrał mnie z lotniska, piliśmy wino. I nie wiem, nagle zrobiło się między nami tak jakoś, no wiesz…
– Nie gadaj, przeleciałaś go?! – Szwedka ryczy na całe biuro, a ja dziękuję Bogu, że jesteśmy w nim same.
– Ciszej, wariatko. No jasne, że nie. Przecież przyjaźnimy się, jest dla mnie jak brat, do cholery. Prawda? – Zadaję jej pytanie, jakby lepiej ode mnie znała na nie odpowiedź.
– To również zajebiście przystojny facet, a z tego co mi wiadomo, nie łączą was więzy krwi – stwierdza nagle Chloe z takim żarem w głosie, o który w ogóle bym ją nie podejrzewała. Bestia! – Ale najpierw dokończ, co wczoraj między wami się wydarzyło.
– No właśnie nic. Na szczęście nic! Tylko w pewnym momencie zrobiło się tak jakoś zbyt…
– …duszno? – Przyjaciółka kończy za mnie zdanie, śmiejąc się.
– Tak, dokładnie tak. Obydwoje zareagowaliśmy tak samo, byliśmy totalnie skrępowani, po czym on prawie uciekł do swojego domu.
– Więc nie miała miejsca żadna gorąca akcja?
– Nie, nic z tych rzeczy. Nic się nie wydarzyło, tylko ta dziwna atmosfera między nami. Równie dobrze mogło mi się tylko wydawać, ale nie daje mi to spokoju, rozumiesz?
– Wow. Może on ci się po prostu zaczął podobać? Czasami tak bywa, co w tym złego? Jedyne na co bym uważała, to ty sama i twoje demony.
– Nie rozumiem.
– Jeżeli chodzi ci tylko o zaliczenie go, to może i przez moment będzie fajnie, jak zawsze, ale prawdopodobnie stracisz najlepszego przyjaciela. Na zawsze.
– Nie ma takiej opcji!
Po chwili wracam do siebie, dziękując jeszcze Chloe, że jest taką mądrą przyjaciółką. Ona dokładnie wie, co powiedzieć, i jak człowiekowi doradzić. Niczym Oprah.
Rozdział 3
– Christian –
Odstawiam Bena do domu i jadę prosto na lotnisko. To była cholernie długa zmiana w pracy spędzona głównie na obserwacji i szpiegowaniu, w dodatku przez cały weekend. Jakiś czas temu dostaliśmy cynk, że wkrótce rynek zaleje nowe narkotykowe gówno, od którego te dzieciaki uzależnią się jak nigdy dotąd. Wszystko za sprawką jednego z latynoskich gangów powiązanego z potężną mafią meksykańską. Czasem mam ochotę powystrzelać tych wszystkich skurwieli jak kaczki. Powstrzymuje mnie jedynie fakt, że służę w policji i przysięgałem działać zgodnie z literą prawa.
Od pół roku mam wewnątrz gangu swojego informatora. Jest to ściśle tajna akcja, o której wie tylko garstka osób. Pracowaliśmy z Benem nad tym tematem od trzech lat. A teraz chcemy nieco pokrzyżować im plany.
Jestem trochę zmęczony, ale nie ma to znaczenia, bo zawsze odbieram Ritę z lotniska. To taki nasz zwyczaj. Przynajmniej teraz nieco się odstresuję w jej towarzystwie. Przyjaźnimy się od dziecka, jest dla mnie jak młodsza siostra. Może nieco krnąbrna i wciąż pakująca się w jakieś kłopoty, ale skoczyłbym za nią w ogień.
Jej samolot już wylądował, czekam w hali przylotów przy wyjściu. Od razu zauważam ją w tłumie pasażerów, który właśnie zmierza w moją stronę. Zresztą, kto by jej nie zauważył. Nie wiem, co ta dziewczyna ma takiego w sobie, ale obok Rity nie można przejść obojętnie. Jest piękną kobietą o długich ciemnych włosach i bardzo zgrabnej sylwetce. Nawet teraz ubrana w zwyczajny szary dres przyciąga męskie spojrzenia niczym lep muchy. Jest niesamowita, bo robi to od niechcenia. Jej oczy uważnie świdrują otoczenie, a ciało porusza się miękko, ale pewnie. Jest w niej coś majestatycznego. Oprócz piękna Rita ma w sobie to coś, co sprawia, że jest wyjątkowa i chce się mieć ją blisko.
Kiedy moja przyjaciółka mnie dostrzega, uśmiecha się od ucha do ucha, wyglądając przy tym jak szczęśliwa nastolatka. Rita ma dwie twarze: jedną poważną, chłodną i niedostępną, którą zwykle pokazuje na zewnątrz, oraz drugą – tą prawdziwą, zrelaksowaną i uśmiechniętą, której widokiem raczy tylko zaufane osoby, w tym mnie. Ta dziewczyna przeszła w życiu wiele złego, zanim trafiła do rodziny zastępczej, która dosłownie uratowała jej życie. Kiedyś zwierzyła mi się z tego, co spotkało ją w domu dziecka. Wiem, że nie powiedziała mi wszystkiego, ale to, co wtedy usłyszałem, wystarczyło, żebym miał ochotę spalić żywcem tych, którzy zrobili jej krzywdę.
Mocno ją przytulam na powitanie, po czym biorę jej walizkę i zmierzamy do mojego auta. Po drodze opowiada mi, jak było na imprezie urodzinowej jej ojca, która mnie w tym roku ominęła. Niestety nic nie poradzę, że taką mam robotę. Muszę być dyspozycyjny dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Rita cały czas mówi, a ja tylko słucham, prowadząc i co jakiś czas na nią zerkając. Czy mi się zdaje, czy dziś wygląda jakoś tak inaczej, jeszcze lepiej niż zwykle? Jak tylko przychodzi mi ta myśl do głowy, odruchowo nią potrząsam, a moja przyjaciółka pyta, czy wszystko w porządku. Nie wiem, o co chodzi, ale od jakiegoś czasu zdarza mi się spojrzeć na nią nie jak na młodszą siostrę tylko jak na… niesamowicie seksowną kobietę.
Kurwa! Przecież to niedorzeczne, znamy się tyle lat…
Pod jej domem daję się namówić na wino. Nie chce mi się jeszcze wracać do własnych pustych czterech ścian. Gdy wchodzimy do środka, Rita znika w łazience, a ja otwieram butelkę i czekam na nią na tarasie. Po chwili do mnie dołącza, a świeży zapach jej mydła rozchodzi się wokół nas. Czuję, jak dopiero spływa na mnie całe zmęczenie po misji. Rita od razu to zauważa, więc spontanicznie siada za moimi plecami i zaczyna mnie masować. Jest odziana tylko w szlafrok i nic sobie nie robi z tego, że co rusz widać spod niego kawałek jej nagiego ciała. Do tej pory raczej mnie to nie ruszało, bo nie patrzyłem na nią w ten sposób. Chociaż mógłbym, bo jest jedną z najpiękniejszych kobiet, które znam. Ale nie jestem jakimś niewyżytym samcem, który rzuca się na każdą okazję, potrafię odróżnić prawdziwą przyjaźń od tabunu kochanek, które zdążyły się już przewinąć przez moje łóżko. Tak przynajmniej było do tej pory…
W momencie gdy drobne ręce Rity lądują na moich barkach, już wiem, że ten masaż to nie był dobry pomysł. Pod wpływem jej dotyku przechodzi przeze mnie jakiś cholerny prąd, a mi momentalnie staje.
Ja pierdolę! Takiego scenariusza nie przewidziałem! Dawno żadna kobieta nie wywołała we mnie aż takiej reakcji. Muszę się jak najszybciej stąd ewakuować, bo inaczej może się wydarzyć coś, czego obydwoje pożałujemy albo raczej ja srogo pożałuję, obrywając od niej w gębę za nietrzymanie przy sobie łap.
Przepraszam Ritę, po czym w pośpiechu wychodzę z jej domu. Na drodze wciskam gaz do dechy w swoim kabriolecie, mając nadzieję, że wiatr wywieje z mojej głowy te wszystkie lubieżne myśli, które nagle się tam pojawiły. Co się z tobą dzieje, stary? Ja i Rita? Nieee… To niemożliwe!
Śmiejąc się sam z siebie pod nosem, wchodzę do domu. Zrzucam łachy, które lądują w koszu na pranie, po czym idę pod chłodny prysznic. Później kieruję się prosto do łóżka, jestem już naprawdę zmęczony. Zanim odpływam w sen, nawiedza mnie jeszcze jedna myśl, Rita miała równie zmieszaną minę jak ja…
***
Jest poniedziałek, siódma rano, zwlekam się z wyra, żeby pobiegać. Moja praca wymaga ode mnie idealnej kondycji. Szybka toaleta, a następnie wkładam sportowy strój i wychodzę z domu. Zwykle biegam około pięciu kilometrów dziennie stałą ulubioną trasą wzdłuż oceanu. Wysiłek fizyczny zawsze skutecznie oczyszcza mój umysł z obrazów, które zostawia w nim praca.
W Wydziale Przestępczości Zorganizowanej kalifornijskiej policji ciężko się nudzić. Mamy do czynienia z łobuzami największego kalibru. Do takiej roboty trzeba mieć nie tylko wielkie jaja, ale przede wszystkim mocną psychikę. Jednak wiele lat pracy jako komandos w siłach specjalnych marynarki wojennej idealnie przygotowało mnie do takiej roboty.
Wpadam do biura po dziewiątej, mój służbowy partner, Ben, siedzi już za swoim biurkiem.
– Siemanko, Chris.
– Hej, bracie. Jak tam, gotowy na dzień w papierach? – żartuję, na co Ben robi skwaszoną minę.
Biurokracja nas dobija. Po zmianie przepisów trzeba się szczegółowo spowiadać w raportach z każdej jednej akcji. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej, mogliśmy więcej działać w terenie, a nie marnować czas za biurkiem i wklepywać bezsensowne dane.
– Jak tam, odebrałeś wczoraj moją przyszłą żonę z lotniska? – Ben nagle wyskakuje z pytaniem o Ritę, co w ogóle mnie nie dziwi, ale trochę ostatnio irytuje.
Od jakiegoś czasu się na niej zawiesił, jednak w ogóle nie przyjmuje do wiadomości, że ona raczej nie jest nim zainteresowana.
– Marz sobie, chłopie, dalej – nabijam się z niego.
– Śmiej się, śmiej, ale zobaczysz, pewnego dnia ona zrozumie, kto jest jej prawdziwym przeznaczeniem. – Ben mówi to tak przekonująco, że już nie wiem, czy robi sobie jaja, czy tak naiwnie wierzy w swoje możliwości.
W przypadku Rity to naiwność do kwadratu.
Wreszcie zabieramy się za niewdzięczną robotę, która zajmuje nam czas do południa. Później wpada do mnie Linda, nasza nowa asystentka zespołu i wyciąga na kawę. Ben jak zwykle robi do mnie głupkowate miny, kiedy z nią wychodzę, ale moją reakcją na to jest jedynie śmiech pod nosem. Muszę przyznać, że Linda jest piękną kobietą, ale nie tknąłbym jej.
Nie łączyć pracy z przyjemnością, to moja zasada numer jeden. To się nigdy dobrze nie kończy. Doskonale wiem, że jej się podobam po sposobie, w jaki na mnie patrzy. Jednak jak do tej pory nie dałem jej żadnego powodu, żeby mogła pomyśleć sobie coś więcej. Poza tym, zaliczyć ją, a później spotykać codziennie w pracy? Trochę słabe. A ja nie bawię się w związki, póki co to nie moja bajka. Jest zbyt wiele argumentów przeciw… Mam za bardzo ryzykowną robotę, dzisiejsze kobiety są pretensjonalne i tylko lecą na kasę, nie mam czasu na głębsze relacje, nie spotkałem jeszcze tej jedynej… Mógłbym tak wymieniać bez końca. Śmiejemy się z Ritą, że kiedyś ostatecznie skończymy razem tylko po to, żeby miał kto podać jej czy mnie herbatę.
Rita… ech… Staram się za dużo o niej nie myśleć, ale wczorajsza sytuacja w jej domu rozwaliła mnie na łopatki, a moja ulubiona brunetka weszła mi do łba na dobre. Nawet gdy dziś rano biegałem, miałem cały czas przed oczami jej uśmiechniętą buzię. Nie mam zielonego pojęcia, skąd nagle we mnie ta zmiana, ale jak tylko o niej myślę, głupieję jak szczeniak.
***
Cały tydzień spędzam bardzo intensywnie głównie w pracy, wracamy w teren. Zbieramy nowe informacje na temat naszego potencjalnego celu. Nocną porą zapuszczamy się w różne miejsca, od modnych klubów po mniej przytulne zakątki Miasta Aniołów. W czwartek z Benem wybieramy się na obrzeża. Mój informator dał nam cynk o magazynie, pod którym zaczęli budować prawdziwą fabrykę dragów. Jeżeli to dojdzie do skutku, to będzie największa produkcja amfy na całym południowym wybrzeżu. Podobno skrzyknęło się na to kilka gangów.
Musimy osobiście to sprawdzić. Podjeżdżamy nieoznakowanym autem i zatrzymujemy się kilka przecznic wcześniej. Resztę drogi, pod osłoną nocy, jesteśmy zmuszeni pokonać pieszo. Ta część miasta raczej nie przypomina Hollywood. Panuje tu bieda i chaos. Ubogie osiedla układają się w rzędy jedno za drugim, co rusz gdzieś słychać ujadanie psów. Magazyny znajdują się niedaleko za budynkami mieszkalnymi.
Poruszamy się prawie bezszelestnie, większość ulic jest o tej porze pusta. Idę przodem, mój partner kilka kroków za mną. Nagle, nie wiadomo skąd, drogę zachodzi mi jakaś postać. Podchodzę bliżej i widzę przed sobą gówniarza wymachującego bronią. Nie ma więcej niż piętnaście lat. Rozkładam ręce w przyjaznym geście, jednak to nic nie daje, bo dzieciak wykrzykuje w moim kierunku hiszpańskie przekleństwa. Stuprocentowo jest naćpany, do końca nie wie, co robi. Kątem oka widzę, że Ben już zdążył połapać się w sytuacji i zniknął z pola widzenia. Zapewne właśnie zachodzi go od tyłu.
Szybko kalkuluję, jaki powinien być mój kolejny ruch. Nie mogę go postraszyć odznaką, bo nikt nie może wiedzieć, że gliny tu węszą. Jedyne co mogę zrobić, to błyskawicznie wyjąć broń i go unieszkodliwić, ale nie chcę uczynić krzywdy dzieciakowi. Mam złe wspomnienia z misji na bliskim wschodzie, gdzie wykorzystywano dzieci jako żywe pułapki na amerykańskie samochody wojskowe. Staram się odwrócić uwagę tego dzieciaka, do którego niepostrzeżenie zbliża się Ben. Zagaduję go po hiszpańsku, udając, że zgubiłem drogę. Wtedy wszystko dzieje się błyskawicznie, popycham go na Bena, który w sekundę go unieszkodliwia, jednak niestety gówniarz jeszcze zdąży wystrzelić ze swojego pistoletu. Dosłownie słyszę świst przelatującej obok mnie kuli, która rani mnie w rękę. Czuję piekący ból, ale wiem, że to tylko draśnięcie. Musimy jak najszybciej się stamtąd zawijać, zanim wystrzał ściągnie na miejsce nieproszonych gości i wtedy cała nasza kilkuletnia praca pójdzie się jebać!
Spierdalamy z Benem ile sił w nogach do auta. Dzieciak, gdy się ocknie, będzie raczej mało pamiętał, a naszych twarzy na pewno nie widział, było zbyt ciemno. Wpadamy do samochodu, Ben wskakuje za kierownicę, po czym szybko znikamy z tego miejsca. Dopiero gdy siadam, łapię się za ramię i próbuję zatamować krew. Rozrywam rękaw bluzy i mocno zawiązuję sobie supeł nad raną. Trochę krwi zdążyło już ubyć, robi mi się ciemno przed oczami, a po chwili tracę przytomność.
Rozdział 4
– Rita –
Tydzień przelatuje jak z bicza strzelił. Wpadam w swój rytm pracy, imprez, ścianek do zdjęć, bankietów i lansowania się w internecie. Chloe ma podobnie, a przez to, że pracujemy dla jednej branży, bardzo często bywamy w tych samym miejscach. Czasami też udaje nam się ze sobą współpracować.
Wracam akurat z lunchu z klientem, kiedy dzwoni mój ulubiony showman, Jerry, i nawet wiem w jakiej sprawie.
– Jerry Tetmeyer, kochanie, na co tym razem chcesz mnie namówić? – Nie bawię się w żadne powitania.
– Rita, to propozycja nie do odrzucenia. Fox chce ciebie w ich głównym show Randka w Ciemno. Wysłuchaj mnie, zanim rzucisz słuchawką. Proszę.
– Okej, nawijaj, byle szybko – pospieszam go, przewracając oczami, chociaż nie może tego zobaczyć.
– To ma być specjalny odcinek, z charytatywnym akcentem. Połowa zysków z oglądalności pójdzie na domy dziecka z Arizony.
– Wiesz, jak mnie podejść. Wchodzę w to.
Normalnie w życiu bym się nie zgodziła, nie angażuję się w randkowe klimaty, nawet gdy jest to tylko pod publikę. Jednak na dźwięk słowa „charytatywne” staję się potulna jak baranek i zgadzam się na wszystko. Tak już mają dziewczyny z bidula.
– Serio? – Nie dowierza Jerry.
– Serio. Prześlij mi szczegóły, a teraz muszę lecieć, pa.
– Rita?
– Si?
– Miałem jeszcze asa w rękawie, żeby cię przekonać.
– Mów! – Śmieję się na głos.
– Jednym z kandydatów, który będzie o ciebie walczył, jest Jordan Scott.
– Ulala, trzeba było tak od razu! – żartuję, po czym się rozłączam.
Multimilioner o książęcych korzeniach i początkujący aktor, Jordan Scott, no proszę. Już widzę, gdzie wyląduję z nim po programie. Będzie ciekawie…
***
W piątek wieczorem, jak nigdy, zostaję w domu. Mój telefon dzwoni bez przerwy, wreszcie go wyłączam. Chyba potrzebuję chwili spokoju albo się starzeję. Biorę długą kąpiel, po której od razu wskakuję do łóżka i włączam jakiś zaległy film.
Christian nie odezwał się przez cały tydzień, to do niego niepodobne. Tylko raz zdawkowo odpowiedział na moją wiadomość, że ma dużo pracy. Czy poczuł to, co ja, i teraz nie wie, co z tym zrobić? Do cholery jasnej, przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, którzy rozmawiają o wszystkim. Nagle przypominam sobie, że on zachowuje się w stosunku do mnie dziwnie od jakiegoś czasu. Tylko nie mam zielonego pojęcia, jaki może być tego powód.
Długo się nie zastanawiam, tylko chwytam za telefon, żeby ponownie go włączyć. Ignoruję jakieś dwadzieścia nieodebranych połączeń i wybieram numer do przyjaciela. Nie odbiera. Dzwonię na jego biurko do siedziby policji.
– Wydział do Spraw Przestępczości Zorganizowanej, Ridley.
– Hej, Ben, tu Rita.
– Cześć, najpiękniejsza! – Ben Ridley, partner Christiana, od lat próbuje zaprosić mnie na kawę, bezskutecznie.
– Jest tam gdzieś Christian? Próbuję go złapać, ale komórka nie odpowiada.
– To ty nic nie wiesz? Wczoraj został postrzelony.
– Co, kurwa? – Nagle robi mi się słabo.
– Spokojnie, jest w szpitalu.
– W którym?! – wrzeszczę.
Gdy tylko słyszę nazwę szpitala, rozłączam się, nawet nie dając Benowi dokończyć zdania. Ale mój chwilowy brak dobrych manier mało mnie teraz obchodzi. Christian leży postrzelony w szpitalu, a ja nic o tym nie wiem. Czułam, kurwa, że coś nie gra!
Wpadam na oddział jak huragan. Jest noc, czas odwiedzin się skończył, jednak moja mina, determinacja i wygląd szybko przekonują lekarza dyżurnego, żeby wpuścił mnie do Chrisa. Przez lata umiejętnie nauczyłam się wykorzystywać własne atuty – zgrabne nogi, pełne piersi, długie ciemne włosy i przenikliwe oczy. Faceci są bardzo prości w obsłudze, każdy z nich reaguje dokładnie tak samo, jeśli włączysz odpowiedni przycisk.
Doktor osobiście prowadzi mnie do pokoju pacjenta, po drodze streszczając, jaki jest jego stan. Na szczęście pocisk tylko go drasnął, ale musieli usztywnić mu rękę i wykonać rutynowe badania, jutro wyjdzie. Kiedy wchodzę do Chrisa, czuję, jak lekarz w ostatnim momencie dyskretnie wsuwa mi w rękę swoją wizytówkę. Niegrzeczny doktorek! A przysięgłabym, że mignęła mi obrączka na jego palcu. Ukradkiem zgniatam wizytówkę i wrzucam do kieszeni. Później ją wyrzucę.
Chociaż wiem już, że nic mu nie jest, widok mojego najlepszego przyjaciela leżącego na szpitalnym łóżku sprawia, że do oczu napływają mi łzy. Szybko je wycieram.
– Co tu robisz, mała?
– Co tu, kurwa, robię?! Dlaczego mnie, sukinsynu, nie powiadomiłeś? – Mówię takim tonem, że pielęgniarki stojące przy jego łóżku ulatniają się z pokoju z prędkością światła.
A tak na marginesie, od kiedy to dwie pielęgniarki naraz pilnują pacjenta?
– Nic mi nie jest, nie chciałem cię niepotrzebnie martwić. Jutro wychodzę.
– Nie wkurzaj mnie nawet! – Siadam na skraju łóżka i spontanicznie łapię Chrisa za rękę.
– A ty przestań się już mazać.
– Chyba mam prawo się o ciebie martwić?
– Rita, naprawdę nic mi nie jest.
– Opowiedz mi lepiej, co się wydarzyło.
– Wymierzył do mnie ze spluwy dzieciak. Nie wiem, ile mógł mieć, piętnaście lat? Odłożyłem swoją broń, chciałem przemówić mu do rozumu. Dobrze, że nie bardzo wiedział, jak się to obsługuje, i oberwałem tylko delikatnie w rękę.
– O mój Boże, Chris, on mógł cię zabić. – Gdy tylko sobie pomyślę, jak mogło się to skończyć, zaczyna mnie mdlić i brakować mi powietrza.
– Taka robota, Riti. Hej, mała, wszystko z tobą okej? Pobladłaś. – Teraz Christian zaczyna mi się z troską przyglądać.
– Tak, wszystko dobrze. Pójdę już. Zaraz i tak mnie stąd wygonią. – Szukam pretekstu, żeby stamtąd wyjść, bo jeszcze chwila i poryczę się przy nim. – Napisz mi, o której jutro wychodzisz, odbiorę cię.
– Tak jest, kierowniczko.
Całuję go w czoło, po czym szybko opuszczam jego pokój i szpital. Dopiero w samochodzie daję upust własnym emocjom i beczę jak dziecko. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym go straciła. Po prostu nie wiem.
***
Następnego dnia, zgodnie z obietnicą, odwożę poszkodowanego do domu. Tak naprawdę czekałam na to od samego rana. Oczywiście z czystej troski o najlepszego przyjaciela. Christian mieszka w małym domku przy plaży, zaledwie kilka kilometrów ode mnie. Pamiętam, jak pomagałam mu go urządzić. Najpierw bardzo protestował, gdy wjechałam mu na chatę z ciężarówką dekoracji i wyposażenia, a później mi dziękował, stwierdzając, że to „badziewie” faktycznie tchnęło miłego ducha w to miejsce.
Kiedy docieramy pod jego adres, chcę się jeszcze upewnić, że Christianowi niczego nie zabraknie, więc przy okazji zapełniam jego lodówkę przywiezionymi zakupami.
– Nie przesadzasz? – Chris siada na kanapie i dziwnie przygląda się moim czynnościom.
– Cicho bądź. Masz odpoczywać, zrozumiałeś? Kazali ci leżeć i nic nie robić przez kolejne czterdzieści osiem godzin.
– Jasne. Może mnie przywiążesz do łóżka.
– Nie kuś – żartuję, ale zaraz moja twarz pokrywa się szkarłatem, więc szybko ją odwracam.
Mam nadzieję, że nie zdążył zauważyć mojego szczeniackiego i zupełnie niezrozumiałego zawstydzenia.
– Teraz muszę lecieć, mam spotkanie z klientką. Ale wpadnę jeszcze później, a jeśli nie zdążę, to w niedzielę wieczorem, okej?
– Jasne, szefowa.
W spontanicznym odruchu podchodzę do niego, by złożyć na jego czole pocałunek, a następnie mocno go przytulam. Christian odwzajemnia mój uścisk. Przez krótką chwilę tkwimy w objęciach.
– Cieszę się, że nic ci nie jest – stwierdzam szczerze.
– Ja też, mała.
– Tylko szkoda, że masz tak gównianą robotę…
Od Christiana jadę prosto do biura po kilka ubrań przysłanych przez projektantów, a później do domu klientki – rezydencji położonej na wzgórzach Los Angeles. Zostaję tam do późnych godzin wieczornych, ale na szczęście kocham to, co robię. Jednak nie zdążę już ponownie odwiedzić przyjaciela.
Jadę do niego dopiero następnego dnia późnym popołudniem. Niestety w niedziele też mi się czasem zdarza pracować. Mam nadzieję, że Chris odpoczął i faktycznie poleżał od wczoraj. Zamówimy pizzę, obejrzymy razem jakiś serial i wrócę do swojego domu. Jednego się tylko nie spodziewam – że Christian będzie miał towarzystwo. I nie jest to jego kumpel, Ben, tylko gorąca laska, która otwiera mi drzwi.
– Rita, wchodź. Poznaj Lindę, pracujemy razem – krzyczy z pokoju Chris.
Ożeż!
– Może przeszkadzam? – wypalam głupio.
– Nie wygłupiaj się, tylko rusz tu tyłek.
– Ja i tak już będę lecieć. Dzięki za dokumenty, do zobaczenia w biurze, wojowniku. – Linda ćwierka do Chrisa słodkim głosem, a wtedy mnie jakby trochę trafia szlag.
Kim, do licha, ona jest i dlaczego nic nie wiem o tym, że pracują razem?
…że z Christianem pracuje Miss America, chciałaś powiedzieć, podpowiada mi moja sukowata podświadomość.
Staram się, jak mogę, grać obojętną. Pytam Chrisa, jak się czuje, co chce obejrzeć i na jaką pizzę ma ochotę. Mam też silną potrzebę zapytać o jego koleżankę, ale gryzę się w język.
Po jakimś czasie sam zaczyna mi o niej opowiadać – pracują w tym samym biurze od kilku tygodni i trochę jej pomógł się wdrożyć. Wraz z każdym wypowiadanym przez niego słowem we mnie rośnie niezrozumiała, niewytłumaczalna zazdrość. A później pojawia się myśl, że jego zmiana zachowania ostatnio może mieć związek z tą kobietą. Może mu się podoba i tym razem mogłoby coś z tego wyjść? Oczami wyobraźni widzę ich razem, a wokół biegającą gromadkę dzieci.
Zaraz chyba walnę sobie czymś ciężkim w łeb…
Rozdział 5
– Rita –
Jest piątek rano, właśnie podjeżdżam pod halę produkcyjną jednej z największych telewizji w kraju, gdzie zaraz zacznę nagrania do randkowego show. Christian ma się już o wiele lepiej, a w środę na dobre wrócił do pracy. Co prawda przez tydzień będzie uziemiony za biurkiem, ale tego wymagają procedury. Czasami stres pourazowy może niespodziewanie się ujawnić, nawet po jakimś czasie.
Mam wrażenie, że atmosfera między nami się oczyściła. Nie wiem, co ja, idiotka, sobie myślałam! Jednak w momencie, gdy poczułam cholerną zazdrość z powodu jego koleżanki z pracy, powiedziałam sobie „dość!”. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i nic tego nie spieprzy.
Znam tożsamość trzech kandydatów, którzy powalczą dziś o moje względy. To same ciacha. Oprócz Scotta pojawi się znany koszykarz oraz jeden z najbardziej gorących modeli ostatnich miesięcy. Nagranie nie leci na żywo, ale widownia będzie jak najbardziej żywa. Mam zamiar rozgrzać ją do czerwoności. Każdy z nas przyszedł tu z jednego powodu – żeby jeszcze bardziej się wylansować i podbić własne słupki popularności. Jakby nie były wystarczająco wysokie, tak na marginesie. Dla mnie jednak ważniejszy powód to chęć pomocy tym, którzy są bezbronni wobec tego świata.
Wystrojona w kusą, ale gustowną sukienkę oraz bardzo wysokie srebrne sandałki na cienkim obcasie stoję za kulisami, czekając na nagranie. Mam delikatną tremę, chociaż scenariusz znam na pamięć. Rozglądam się za Christianem, który sam zaproponował, że pojawi się, żeby mnie dopingować. Odpowiednio wcześniej poinstruowano nas, jak to wszystko powinno przebiegać. Chociaż znam tożsamość kandydatów, to nie będę miała pojęcia, kto konkretnie odpowie na zadane pytanie. Kandydaci otrzymają numery: jeden, dwa, trzy, a ich głosy zostaną delikatnie zmienione; więc mój wybór ma być czysto intuicyjny, i to zapewne podkręci całe show, którego reklamy można już zobaczyć dosłownie wszędzie. Stąd też nie dało się przede mną ukryć, kto bierze udział. Ten odcinek prawdopodobnie obejrzy rekordowa liczba widzów.
Kiedy pojawia się Chris, czuję ulgę. Myślałam, że nie mam problemu z odgrywaniem dobrego przedstawienia przed kamerami, ale chyba rozmach tej imprezy nieco mnie przytłoczył. Christian, podchodząc do mnie, obejmuje moje ciało swoim uważnym spojrzeniem. Cholera, dam sobie rękę uciąć, że patrzy na mnie inaczej niż kiedyś. Jego wzrok rozpala mnie w sekundę, aż muszę się zrugać w myślach i wziąć w garść.
Czy ja już całkiem zwariowałam?
Zaczynamy nagranie programu. Jest część oficjalna, gdzie wszyscy siedzimy na widowni, a mnie oddzielono od kandydatów ścianką, a także krótkie wstawki z naszymi wypowiedziami, które nagrywamy pod koniec.
Wszystko przebiega pomyślnie, a nawet zabawnie, siedząca na sali widownia aktywnie nas wspiera. Niepotrzebnie się martwiłam, mało tego, czuję się jak ryba w wodzie. Długo się wzbraniałam przed tego typu występami, ale zaczyna mi się to podobać. Po dwóch godzinach nagrania mamy przerwę. Christian czeka na mnie z butelką wody w ręce.
– Nie wynudziłeś się za bardzo? – pytam, chociaż i tak jestem zdziwiona, że w ogóle chciał tu przyjechać.
– Nie, wcale. To jest nawet zabawne, poza tym ilu nowych rzeczy się o tobie dowiedziałem, fiu, fiu…
– Przestań – śmieję się, trącając go w ramię.
– To kogo wybierzesz? Mogę ci podpowiedzieć, który z nich ma taki wyraz twarzy, jakby cały czas siedział na…
– Dobra, dobra! Stop, panie komiku. Dziękuję, nie chcę nic wiedzieć. – Robię kwaśną minę.
– No co, ja chcę tylko pomóc. – Chris już na całego robi sobie ze mnie jaja.
– Śmiej się, śmiej. A może któryś z nich będzie kiedyś moim mężem.
– Jasne, po moim trupie. – Christian komentuje pod nosem, a mnie zatyka ze zdziwienia.
– Co ty powiedziałeś?
– Nic, żartowałem.
Wyraźnie usłyszałam, co powiedział, jednak nie mam już czasu z nim tego wyjaśniać, bo podchodzi do nas kierownik produkcji. Obrzucam jeszcze tylko Christiana wymownym spojrzeniem. Kierownik informuje mnie, że zaraz zaczną się nagrania krótkich wypowiedzi kandydatów na mój temat, ale mogę przysłuchiwać się im zza kulis. Na koniec pozostanie nagranie finału, czyli mojej decyzji o wyborze tego, z którym pójdę na randkę. Chyba raczej prosto do łóżka, dopowiadam w myślach…
Siadamy z Chrisem w wygodnych fotelach, gdzie na ekranach telewizorów możemy oglądać wypowiedzi moich adoratorów. Zabawa ma pokazać, który z nich będzie wiedział najwięcej na mój temat, odpowiadając na pytania prowadzącego dotyczące dosłownie wszystkiego – od ulubionego koloru po nazwę szkoły, którą skończyłam. Panowie zaczynają odpowiadać, a ja, gdy widzę drwiącą minę Christiana słuchającego ich wypocin, mam ochotę zdzielić go czymś po głowie.
Później jednak wydarza się coś, co absolutnie rozwala mnie na łopatki…
Siedzę spokojnie, oglądając nagranie. Kandydatom idzie różnie, wiadomo. Przecież nikt nie wymaga od nich, żeby znali cały mój życiorys na pamięć, w końcu to tylko zabawa. Jednak okazuje się, że jest ktoś, kto zna go doskonale…
Na początku nie zwracam na to uwagi, ale po chwili nie słucham już, co mają do powiedzenia tamte pajace, tylko chcę słyszeć wyłącznie głos siedzącego obok mnie mężczyzny, który pewnie nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, co właśnie robi. Zupełnie od niechcenia, pod nosem, odpowiada na każde zadane przez prezentera pytanie. Gdy Christian orientuje się w sytuacji i zauważa, że przyglądam mu się od dłuższej chwili, nagle zamyka się, robiąc zmieszaną minę. Chcę coś powiedzieć, jakoś na to wszystko zareagować, ale totalnie mnie zatkało! Jednak on nie daje mi szansy, bo nagle wstaje i wychodzi. Na odchodne przeprasza, tłumacząc się, że musi pilnie stawić się w pracy.
Bullshit!
Zostawia mnie z dosłownie szeroko rozdziawioną buzią. Dłuższą chwilę zajmuje mi dojście do siebie. Co to było? Ja się pytam. Czy dalej mam ignorować to wszystko, co się między nami dzieje? Moje rozmyślania zostają brutalnie przerwane przez wizażystkę, która przyszła poprawić mi makijaż. Zaraz mam z przytupem skończyć to całe show, gdy tymczasem czuję się jak kupa nieszczęścia. Nie mogę zebrać myśli, a co dopiero dokonać wyboru kandydata.
Kiedy kończymy z makijażem, mam jeszcze czas, żeby skorzystać z toalety. Tam jakimś cudem udaje mi się uporządkować swoje galopujące myśli i skoncentrować się na tym, po co tu dziś przyszłam. Kiedy wychodzę z łazienki, z powrotem jestem zimną suką Ritą, która zaraz rzuci jakimś dobrym tekstem, zakręci nogą, puści oko do kamery, a na koniec wskaże na jednego z kandydatów, z którym zapewne pojedzie na drinka zaraz po wyjściu ze studia. Christian musi poczekać!
***
Opieram głowę o wygodny fotel pasażera, w którym siedzę. Dopiero teraz czuję, jak bardzo jestem zmęczona. Ale wszystko poszło znakomicie – nagranie, cały odcinek, finał. Producent pieje z zachwytu, to będzie najlepszy odcinek sezonu.
Rozglądam się na boki, jedziemy jakimś bardzo drogim, sportowym cackiem, którego wydech przyjemnie ryczy. V8 zawsze do mnie przemawiało… Kierowca co jakiś czas zerka na mnie z taką miną, jakby, kurwa, wygrał właśnie w totka. Od początku czułam, że mój wybór padnie na Scotta. Właśnie jedziemy do niego, bo drink na mieście odpada. W sumie nie powinnam siedzieć teraz z nim w tym aucie, nie możemy pokazywać się razem do momentu emisji odcinka, inaczej złamiemy warunki umowy, co mogłoby każdego z nas srogo kosztować. Jednak kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana! Musimy tylko uważać na paparazzich.
W tym momencie powinnam się czuć fantastycznie. Odhaczyłam kolejny cel na mojej drodze do sławy, jadę właśnie z boskim księciem, którego schrupię dziś na kolację, a ten program otworzy przede mną kolejne furtki. Czego chcieć więcej?
Jednak wraz z każdą kolejną minutą w tym samochodzie coraz bardziej brakuje mi powietrza, a moje myśli są z zupełnie kimś innym. Kimś, kto, jako pierwszy mężczyzna w moim życiu, wyzwala we mnie tak silne emocje, a jego obecność budzi w moim wnętrzu ogień. Nie mam już żadnych wątpliwości…
KOCHAM Christiana – i nie mówimy tu o miłości braterskiej.
– Jordan, zatrzymaj się, proszę. – Sama nie wierzę w to, co robię, ale wiem, że jest to jedyne słuszne wyjście.
– Jak to? Co się dzieje?
– Źle się czuję, chcę wrócić do domu – kłamię.
– Jaja sobie robisz? Chcesz, żeby ktoś cię zobaczył? Wydawało mi się, że ktoś za nami jedzie od samego studia.
– Przestań pieprzyć, tylko zatrzymaj samochód. Proszę! Zresztą tak będzie lepiej do czasu premiery odcinka, nieprawdaż? – Nagle udaję poprawną, ale wiem, że na ten argument nie doczekam się riposty.
Kasa i sława liczą