Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wykwintny dżentelmen James Lexington Morlake siada przy swoim wysmakowanym biurku. Drżącą ręką sięga do szuflady, z której wyjmuje kolejno: fragment czarnego jedwabiu, pistolet automatyczny i pas cienkiej skóry. To początek trzymającej w napięciu opowieści, której akcja przenosi się z Londynu początku dwudziestego wieku do egzotycznego Tangeru. W 1945 roku Mutz Greenbaum as Max Greene nakręcili na kanwie książki film "The Man from Morocco".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 194
Edgar Wallace
Tłumaczenie J. B. R.
Saga
Małpa z tykwą
Tłumaczenie J. B. R.
Tytuł oryginału The man from Marocco
Język oryginału angielski
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 1926, 2022 SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728289419
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
List
Mieszkańcy miasteczka Creith byli zdumieni, widząc, że gość ich lorda i, jeśli pogłoski nie myliły, przyszły właściciel majątku Creith, przeniósł się do zajazdu, Hamon jednakże doszedł już do tego, że nie dbał, co ludzie powiedzą. Jeszcze przed tygodniem taki afront doprowadziłby go do rozpaczy, ale sytuacja zmieniła się bardzo na niekorzyść. Filary gmachu jego fortuny chwiały się, chwiały niepokojąco.
Zadepeszował do Lidji, wyznaczywszy jej spotkanie w Londynie na dzień następny. Kiedy się ściemniło, wyszedł i zwrócił się ku domkowi ogrodnika. Otworzyła mu Mrs. Cornford i w pierwszej chwili nie poznała go w ciemnościach.
— Chcę z panią pomówić, Mrs. Cornford — powiedział.
— Kto pan jest? — spytała.
— Ralf Hamon.
Chwilę stała bez ruchu w wąskiem przejściu, potem, otwierając drzwi szerzej, powiedziała:
— Proszę wejść — i poprowadziła go do małego saloniku.
— Bardzo mało pani się zmieniła, Mrs. Cornford— powiedział, nie wiedząc jak przystąpić do sprawy, która go zapewne sprowadziła.
Nie odpowiadała. Sytuacja była naciągnięta.
— Boję się, że pani wciąż ma żal do mnie?
— Nie — odpowiedziała spokojnie, i dodała: — Zechce pan siąść, Mr. Hamon?
— Nie ma pani o co mieć żal do mnie. Zrobiłem wszystko co mogłem dla Dżona?
— Gdzie on jest? — spytała.
— Nie wiem — nie żyje, przypuszczam — powiedział, a brutalna ta odpowiedź sprawiła jej ból widoczny.
— I ja myślę, że umarł — tchnęła ledwie, smutnie zwiesiwszy głowę. — Był pan równie pewien, że żyje przed dwunastu laty — podjęła spokojnie. — Co się stało z jego pieniędzmi, Mr. Hamon?
— Stracił je. Już pani mówiłem — odparł Hamon niecierpliwie.
Przez cały czas ani na chwilę oczu z niego nie spuszczała.
— W liście z Marokka pisał mi o kopalni i co za wspaniałe przynosi dochody; w miesiąc potem pisał z Londynu, że załatwia interesy z panem, i więcej nie miałam od niego wiadomości.
— Znikł, przepadł, jak kamień w wodę. Nic więcej nie wiem — powtórzył Hamon. — Przyszedł do mego biura, by dokonać kupna akcyj, umówił się i nie zjawił się więcej. Zatelefonowałem do pani z zapytaniem, gdzie jest, niezwłocznie.
Ton jego był wyzywający.
— Ja wiem tylko, że podniósł sto tysięcy funtów z banku i że ani jego, ani tych pieniędzy więcej nie widziano — twierdziła uparcie. — Nie utrzymuję wcale, Mr. Hamon, bym w pożyciu z mężem była szczęśliwa. — Był zbyt niestałego usposobienia, miał zbyt wielu przyjaciół, a szczególnie przyjaciółek, pił przytem, ale z wielu względów był dobrym mężem. Nie zostawiłby mnie tak bez grosza.
Wzruszył ramionami.
— Dlaczego pani nie zwróciła się do policji? — spytał przyjaźnie. — Jeżeli pani miała jakiekolwiek wątpliwości co do mnie...
Spojrzała na niego zgóry i lekceważący uśmiech zaigrał na jej znużonej twarzy.
— Pan prosił mnie, bym nie zwracała się do policji — odpowiedziała cichym głosem. — Widzę teraz, jaka byłam głupia. Prosił mnie pan nietylko przez wzgląd na mnie samą, ale i na mego męża, i jego rodzinę, bym nie podawała do wiadomości, że przepadł bez wieści.
— Czy ja nie zamieściłem ogłoszeń we wszystkich pismach? Czy nie posłałem agentów do Monte Carlo, do Aix, Deauville, do każdego z domów gry, gdzie tylko mógł być? — rzucał pytania retoryczne z udanem oburzeniem. — Naprawdę, Mrs. Cornford, źle mnie pani sądzi.
Wszelka dyskusja była zbyteczna. Kłamliwemi obietnicami skłonił ją do zaniechania wszelkich kroków na własną rękę bezpośrednio po zaginięciu męża, a kiedy wreszcie zwróciła się do agencyj wywiadowczych, było już za późno i wszystkie wysiłki ich nadaremne. Poza tem odegrały w tej sprawie znaczną rolę okoliczności uboczne. Gdyby Dżon Cornford był przeciętnym businessmanem, co do sposobu poszukiwań jego nie mogłyby nastręczać się wątpliwości. Natychmiast dałaby znać policji. Ale Dżonny był to wielki brat - łata i wesoły kompan, mający zwyczaj tajemniczego znikania na czas pewien. Życie nauczyło jego żonę dyskrecji.
— Poco pan przyszedł? — spytała.
— Chciałem ostatecznie załatwić tę sprawę ze zniknięciem Dżona. Czuję się w znacznym stopniu odpowiedzialny, że ściągnąłem go do Londynu. Zechce mi pani pokazać list, który napisał do pani z metropolji?
Potrząsnęła przecząco głową.
— Chciał go pan widzieć już nieraz, Mr. Hamon. Jest to jedyny dowód, że mąż mój wogóle wrócił do Anglji. Zdarzyło się, że ktoś zapytał pana o mego męża, a pan odpowiedział, że zginął na pustyni. Setki ludzi, którzy go znali, myślą, że zginął w Marokku.
— Co to? — zapytał nagle. Dał się słyszeć cichy, przeciągły jęk.
— Mieszka u mnie pewien młody człowiek, który jest bardzo chory — odpowiedziała i śpiesznie wyszła z pokoju.
Rozejrzał się po mieszkanku. Gdzie taka kobieta, jak Mrs. Cornford, mogła przechowywać korespondencję! Nie, nie w jadalni, dostępniej dla wielu osób. Najprawdopodobniej w sypialni. Drzwi do sypialnego pokoju stały otworem. Zajrzał tam. Świeca paliła się na stole. Usłyszał kroki i wrócił czem prędzej na swoje miejsce.
— Niech pani pozwoli mi zobaczyć ten list, Mrs. Cornford, a powiem pani wszystko o śmierci Dżona — powitał ją.
— A więc nie żyje? — spytała słabym głosem, Hamon zaś skinął głową.
— Od dziesięciu lat.
Dłuższy czas walczyła ze sobą. Wreszcie wstała, wyszła do sypialni i zamknęła drzwi za sobą. Powróciła po paru minutach z małą skrzynką hebanową.
— Oto ten list — powiedziała, otwierając skrzynkę. — Może pan przeczytać.
Tak, list był pisany na niebieskim papierze, na papierze firmowym hotelu Crittona, który był tej barwy.
Odczytał kilka nabazgranych wierszy. Był datowany z hotelu.
Widziałem się z Ralfem Hamonem dzisiaj i ułożyliśmy się co do kupna udziałów. Co do jednej tylko rzeczy mam wątpliwości — i muszę to wyjaśnić — czy kopalnia, którą oglądałem jest własnością Hamona, czy też należy do doskonale prosperującego koncernu, niemającego ze spółką Ralfa nic wspólnego. Z drugiej strony nie sądzę, by mnie oszukiwał.
Nie spuszczała aferzysty z oka, gotowa każdej chwili wyrwać mu list, gdyby próbował go włożyć do kieszeni, ale nie zaszło nic podobnego. Oddał list, który włożyła zpowrotem do skrzynki, którą zamknęła. Odniosła ją zpowrotem do sypialni, zamknęła drzwi, a, wychodząc z pokoju, zamknęła drzwi na klucz. Obserwował całą tę ceremonję złośliwem okiem; gdy Mrs. Cornford wyszła do chorego, udał się wślad za nią.
— Kto to jest? — spytał, patrząc na wymizerowaną twarz na poduszkach.
— Mój lokator — odpowiedziała zatrwożona. — Jest mu dziś gorzej.
Farringdon podniósł się na łokciu i usiłował wyjść z łóżka. Musiała użyć wszystkich sił, by go utrzymać. Gdy ponowił próbę wydostania się z łóżka, Hamon musiał jej przyjść z pomocą.
— Czy nie zostałby pan podczas gdy ja pobiegnę po doktora?
Ralf Hamon nie miał wcale ochoty do pielęgnowania nawpól obłąkanego człowieka, ale w danych okolicznościach uznał to za wskazane. Przysunął sobie krzesło i nie spuszczał z oka chorego, miotającego się na łóżku, śmiejącego się i bełkocącego w delirium. Nagle bredzenie stało się zrozumiałe:
— Jana — mężatka? Tak, ojciec jej był lordem. Ślub nasz odbył się w małej kapliczce w lesie. Nie chciałem się żenić, ale koledzy zmusili mnie. Ciągnęliśmy losy. To robota Bannockwaita? Zawsze piątej klepki mu brakowało. Nie zna pan Bannockwaita? Został wyświęcony tego roku. Widziało mu się to bardzo zabawne. — Byczy kawał, ani słowa. Ano zasuspendowali go za jeden z takich kawałów. Nie wiem dobrze kiedy i byłem wtedy zagranicą. Nigdy nie powinien był być proboszczem. Zawiązał tych Mnichów Nocnych jeszcze, gdy sam był w Hulston. Dziewczęta z klasztoru wykradły się... Jana było jej na imię — Jana. Jej ojciec był parem Anglji i mieszkał gdzieś w Sussex. Bannockwaite powiedział mi o tem. Nazywał ją z początku Adą, ale na imię jej było Jana...
Hamon słuchał z zapartym oddechem... Jana! Musiała to być Jana Carston. Nachyliwszy się nad chorym, spytał dobitnie:
— Gdzie wzięliście ślub?
Przez pewien czas alkoholik bełkotał niezrozumiale.
— Gdzie? — powtórzył ostro.
— W małym kościołku w lesie, wpobliżu Ascot — odmruknął Farringdon. — Wciągnięte do rejestru.
Hamon znał reputację Bannockwaita, i odgadł resztę. Jana zamężna! Wydął wargi. Zamyślił się. Jak z tego skorzystać? Usłyszał kroki. Mrs. Cornford wracała z doktorem. Skinieniem głowy pożegnał ją w przejściu i ruszył w stronę hotelu.
Lekarz zabawił u łoża chorego z pół godziny; wychodząc skonstatował znaczne polepszenie.
— Przyślę pani pielęgniarkę z County Hospital na noc dzisiejszą, Mrs. Cornford — przyobiecał na odchodnem, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Mało co spała w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin.
Jaki był cel wizyty Ralfa Hamona? Było to wielkie ryzyko z jej strony, że pozwoliła mu wziąć do ręki list męża. Przed udaniem się na spoczynek, otworzyła szufladę biurka, wyjęła skrzynkę hebanową. Wyblakły arkusik niebieskiego papieru leżał na dnie. Instynktownie wyjęła go, by odczytać ostatni list męża. Listowy papier był niezapisany!
Ralf Hamon znał barwę, rozmiar i kształt listu. — Zamienił go!
Co miała robić? Godzina była później. Chciała biec do pałacu i wezwać na pomoc lorda Creith? Ale widziała go tylko raz w życiu i była mu obowiązana za gościnę. Wówczas przyszedł jej na myśl Dżems, ów rozważny, przedsiębiorczy człowiek. Włożyła kapelusz, okrycie i już była w drodze do Wold House.
Pobyt w hotelu miał swoje dobre i złe strony, według Hamona. Odwrotną stroną medalu z jego punktu widzenia było, że każdy ma do numerów hotelowych wstęp wolny. Noc była zimna, Hamon siedział u kominka, na którym trzaskał ogień. Dopalał ostatnie cygaro przed udaniem się na spoczynek. Nagle bez pukania drzwi się otworzyły i Dżems Morlake ukazał się na progu.
— Mam ważne wiadomości dla pana, Hamon. Po pierwsze pana Arab został ujęty. Po drugie, masz pan oddać list, który ukradłeś Mrs. Cornford i to oddać go natychmiast!
Wycieczka jachtem
Ralf Hamon zerwał się na równe nogi z rękoma zagrzebanemi w kieszeniach i rysami twarzy, zastygłemi od sprężenia.
— Mój Arab, jak go pan nazywa, nic mnie nie obchodzi, a ta historyjka z jakimś skradzionym listem jeszcze mniej.
— Jeśli przyszedłem do pana po nocy, to nie po to, by wdawać się z panem w dyskusję — odparł Dżems. — Dawaj pan ten list.
Zrobił dwa kroki naprzód i Hamon, jak wyrzucony sprężyną, znalazł się między nim, a komodą.
— A, więc to tam? Zejdź pan z drogi.
Odgarnął go na bok, jak wyrostka, i wyciągnął szufladę komody. Na wierzchu leżał pugilares, wziął go.
— Złodzieju! — zawył Hamon i skoczył ku niemu. ale odtrącony, zatoczył się pod ścianę.
— Oto i list — rzekł Dżems, zrewidowawszy szybko pugilares. — Możesz pan teraz wezwać policję. Nie dbam o to — jestem przyzwyczajony. Możesz mnie skarżyć o rozbój, he? Dobra gratka.
Hamon milczał.
— Jeżeli Arab przemówi, to dopiero będzie lament na Wall Street. Nigdy akcje na giełdzie nie lecą tak na łeb, na szyję, jak kiedy zakładają pętlę na szyję prezesa jakiego trustu, lub koncernu!
Hamon i na te drwiny nic nie odpowiedział. Otworzył okno, wychylił się i obserwował jak Morlake oddalał się w ciemnościach. Potem usiadł znowu przy kominku i zamyślił się. Uderzyła go jedna myśl: Jana — zamężna. Jana — wydała mu się nagle w zbyt dobrej komitywie z jego wrogiem. Czyżby Morlake stanął mu i na drodze do Jany. Ha, gdyby tak było! — Gdyby mógł zdobyć pewność!
Wyjechał nazajutrz do Londynu i poszedł na dworzec na spotkanie Lidji. Wyczytała o zamordowaniu Marborna w gazetach francuskich. Była przestraszona i niespokojna.
— Jak się to stało, Ralf? — spytała w drodze do domu. — Co za okropność! Czy on rzeczywiście został zabity przez Araba? Ty nic o tem nie wiesz, Ralf? — pochwyciła jego rękę w swoje i zaglądała mu w oczy. — Nie wiedziałeś o tem, nieprawdaż?
— Czego się histeryzujesz, Lidjo? Naturalnie, że wiem o śmierci tego nieszczęśnika nie więcej, niż ty. Nie twierdzę, abym go lubił, a już szczególniej, kiedy zaczął się przystawiać do ciebie.
— Co zamierzasz zrobić, Ralf?
— Wyjechać z tego kraju — powiedział. — Mam go póty.
— Do Marokka?
Rozczarowanie odbiło się na jej twarzy.
— Tak, do Marokka. Pojedziemy tam na Boże Narodzenie. To sezon dla północnych brzegów Afryki.
— Na długo?
— Naturalnie, że nie na długo. Możesz stamtąd wyjechać na Gibraltar lub do Algeru. Nie widzę potrzeby, byś siedziała w Tangerze — uspokajał ją. — Może wcale nie będę zmuszony tam jechać. Powinienem być w New - Yorku, by dobić pewnego interesu. Opowiadałaś mi przed tygodniem o pewnym eleganckim Francuzie, twoim znajomym, który chciał nająć jacht w podróż na wyspy Oceanji. Cóż się stało z tą wycieczką? Nie doszła do skutku?
— Tak — odpowiedziała, robiąc wielkie oczy.
Nie mogłabyś zafrachtować tego jachtu dla nas na całą zimę?
— Czemu nie obrać zwykłego sposobu podróżowanie, Ralf. To daleko wygodniej? — pytała.
— Wolę podróż morską.
Nic nie odpowiedziała, wiedząc, że nie znosi morza.
— Zajmij się tem — rozkazał niecierpliwie.
— Dobrze Ralfie. Hrabia Lagune jest teraz w Londynie, o ile się nie mylę. To da się zrobić, sądzę.
Powróciła wieczorem z wieścią o zafrachtowaniu jachtu, który miał zostać oddany do dyspozycji w Southampton. Zastała brata w wyśmienitym humorze, gdyż aresztowany Arab uciekł, poraniwszy przedtem policjanta.
Tejże nocy Hamon napisał list do lorda Creith, utrzymany w tonie pojednawczym.
Następnego ranka baronet podał go swej córce. List brzmiał, jak następuje:
Przyznaję, że zachowywałem się jak prawdziwy gbur podczas tych ostatnich paru dni, ale tyle różnych wypadków zupełnie stargało mi nerwy. Mam nadzieję, że nie będzie Pan myślał źle o mnie, a za rok, lub za dwa na pewno obaj będziemy się śmiali z absurdalnego przypuszczenia, że ja się przyczyniłem do śmierci biednego Marborna. Zostałem niespodziewanie zawezwany do Ameryki, co zupełnie pokrzyżowało moje plany Miałem zamiar udać się w podróż morską na Śródziemne Morze i w tym celu nająłem jacht, z którym teraz nie wiem co zrobić. Nie wiem, czy potrafię skłonić Waszą Lordowską Mość do odbycia zamiast mnie tej wycieczki. Bylibyście Państwo zupełnie sami i zabawilibyście się świetnie. Żałuję tylko, że ani ja, ani moja siostra nie moglibyśmy Państwu towarzyszyć. Jacht ten nosi miano „L’Esperance“ i będzie w Southampton we wtorek. Zechce Wasza Lordowska Mość wyświadczyć mi tę łaskę i rozporządzać jachtem, jak własnym, mnie zaś oszczędzić największej przykrości, jaka może spotkać finansistę — przekonania, że się wyrzuciło pieniądze za okno.
— Hm! — zastanawiał się lord Creith. — Naturalnie, gdyby się wybierał, odpisałbym mu bardzo uprzejmie, że w żadnym razie nie mogę wziąć udziału w tej wycieczce. Ale tak, to zupełnie co innego. Jak sądzisz, kochanie?
Wiedząc, jak nieufnie córka jego odnosi się do Hamona, był przygotowany na sprzeciw z jej strony. Przyjemnie go tedy zdziwiło, gdy zgodziła się z nim chętnie. Creith również działało jej na nerwy — Creith z alkoholikiem u Mrs. Cornford i Dżemsem, którego unikała, jak ognia, ciągle walcząc z pokusą zobaczenia go.
Pierwsze wieści o zamierzonej przez Carstonów wycieczce dotarły do Dżemsa, jak zwykle, za pośrednictwem Bingera.
— Mówią, że ten jacht jest na służbie u Hamona— komunikował konfidencjonalnie swemu panu.
— Co to znaczy na służbie — został zafrachtowany?
— Tak, sir, jeśli mnie poinformowali akuratnie...
— W co wątpię. Ale gdzie się wybierają?
— Na Morze Śródziemne, sir. Mr. Hamon z siostrą pojechali do Hameryki. Krzyżyk na drogę.
— Na Morze Śródziemne?
Dżems zaglądał uważnie do swej fajki.
— To znaczy... Kiedy wyruszają?
— W sobotę, sir.
— Tak prędko?!
Logiczne wnioski zazębiły się natychmiast w umyśle Dżemsa: Śródziemne Morze to Tanger, w Tangerze był Sadi Hafiz, za Tangerem — piekielne kręgi Gór Rifu.
Kaplica w lesie
Mała kapliczka stoi poza Bagshot Road ). Piękno jej gotyku ukrywa się zazdrośnie poza kurtyną drzew. Furtka w ogrodzeniu prowadzi w chłodny cień lasu i nic nie zdradza kaplicy. Panuje dookoła zieleń sosen jak rok długi, a dziko rosnące fiolki wypełniają ją aromatem na wiosnę.
Ralf Hamon pozostawił swoje auto na szosie i wybrał się pieszo na zwiady. Czas pewien stał, wlepiwszy oczy w minjaturową budowlę, ale jakże daleki był w owej chwili od podziwiania harmonji, wykutej w kamieniu, i rozrzuconego dookoła hojną ręką piękna natury. Zachodził w głowę, co za warjat wybudował kaplicę w tak znacznej odległości od ludzkich osiedli. Co mogła przynosić? Ile mogło kosztować jej wybudowanie? Co za sens wznosić budynek tak bezużyteczny!
Wnętrze kościołka z pięknie kolorowanemi szybami gotyckich okien i marmurowym ołtarzem wydawało się większe, niż było w istocie. Kościelny wycierał terrakotową posadzkę. Odwrócił się, gdy drzwi zakrystji zamknęły się za Hamonem.
— Dzień dobry — ozwał się Ralf. — Czy jest tu wikary?
Kościelny potrząsnął głową przecząco.
— Nie, sir, niema tu wikarego. Proboszcz od Św. Barnaby — odprawia tu mszę czasami. Ale zazwyczaj nasza kaplica służy do dawania ślubów.
— Ślubów? Dlaczego? — zadziwił się Ralf.
— Bo to romantycznie — odpowiedział kościelny.— Została zbudowana przez bogatego młodego proboszcza w tym celu. Nazywał się — hm, jakżeż on się nazywał?
— Bannockwaite — podsunął Ralf.
— Aha, Bannockwaite — kościelny potrząsnął głową. — Był nic dobrego, sądząc z tego, co ludzie mówią.
Ralf Hamon zapytał o rejestr ślubny.
— Tak, sir, prowadzi się tu rejestr.
Spojrzał z wahaniem na drzwi zakrystji.
— Nie wiem, czy powinienem panu go pokazać. — W każdym razie złoży pan przepisową opłatę.
— Zapłacę chętnie, przyjacielu. Pokażcie mi rejestr.
Przeszedł wślad za kościelnym pod gotyckim łukiem drzwi, wiodących do zakrystji. Był to mały pokoik o ścianach z kamienia, w którym stał stół i parę krzeseł. Kościelny otworzył szufladę i wyjął na stół grubą księgę.
— Kiedy to mogło być?
— Z pięć, lub sześć lat temu — odpowiedział Hamon.
— To musiało być wtedy, kiedy kaplica została zbudowana — odpowiedział kościelny i otworzył rejestr na pierwszej stronicy.
Pierwszy wpis na pierwszej zaraz stronie stwierdzał zawarcie małżeństwa między Ferdynandem Karolem Farringdonem, a Janą Marją Carston!
Drżącą ręką skopjowal pozycję rejestru, dał hojny napiwek kościelnemu i śpiesznie opuścił zakrystję. Jakiś człowiek błądził wśród sosen, otaczających kościołek, ale zgorączkowany Hamon nie spostrzegł go, a gdyby nawet dostrzegł, toby nie poznał.
Cóż za korzyść mogło mu przynieść przeniknięcie tej tajemnicy? Czy mógł zagrozić Janie Carston, że wyda jej potajemne małżeństwo? Zaniechał tej myśli. Nic miał czem grozić. Mimo to był przekonany, że prędzej, czy później odkrycie to mu się przyda.
Odjechał do miasta, po raz pierwszy od wielu dni w dobrym humorze. Juljusz Welling był świadkiem jego odjazdu i byłby się udał natychmiast wślad za nim, ale chciał się przekonać, co sprowadziło finansistę do Ascot...
Lidja kierowała pakowaniem rzeczy, gdy brat przybył, i powitała go uprzejmiej, niż zazwyczaj.
— Już wróciłeś, Ralf? — przemówiła. — Chciałam cię widzieć z paru względów. Nie wyobrażasz sobie, jak rada jestem, że zdecydowałeś się wyjechać do Ameryki. Zawsze chciałam być w Stanach Zjednoczonych. Moglibyśmy zatrzymać się w Palm Beach...
— Nie jedziemy do Ameryki — przerwał jej.
Twarz jej się wydłużyła.
— Jedziemy do Marokka.
— Do Marokka! — jęknęła. — Ależ, Ralf, zamówiłeś kabiny na parowcu transatlantyckim.
Westchnął ciężko.
— Musiałem je zamówić, nie chcąc, aby wiedziano, jakie mam plany.
— Pocóż oddałeś jacht lordowi Creith?
— Pojedziemy koleją, jak proponowałaś — odpowiedział Ralf Hamon. — Interesa wymagają koniecznie mojej obecności w Tangerze... Muszę zobaczyć się z Sadim przed świętami Bożego Narodzenia.
Z marsem na czole, patrzyła na brata zpodełba.
— To mi się nie podoba, Ralf — przemówiła. — Czuję coś złego. Czego ty właściwie chcesz?
— Chcę Jany Carston.
— Chcesz się z nią ożenić?
— Chcę się z nią ożenić, jeśli możliwe—zastrzegł.— Wszystkie przeszkody usunę wkrótce.
— Ale jeżeli ona nie cierpi ciebie?
— W małżeństwie, moja gąsko, ludzie cierpią się nawzajem tylko dlatego, że muszą — odpowiedział Ralf cynicznie. — Czasami bywają w sobie zadurzeni i to się nazywa miłością. To nie znaczy, by potem nie kochali się jak pies z kotem. Najważniejsza rzecz, by mężczyzna potrafił zdobyć szacunek u kobiety. A szacunek kobiety zdobywa się różnemi sposobami. Najskuteczniejszy sposób to wzbudzić w niej strach przed sobą.
— Czy to konieczne, abym jechała z tobą?
— Bezwzględnie konieczne — odpowiedział bez namysłu.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.