Mapa wychowania szczęśliwych dzieci. Jak odnaleźć drogę w labiryncie rodzicielstwa: komunikacja, emocje, narzędzia - Isern Susanna - ebook

Mapa wychowania szczęśliwych dzieci. Jak odnaleźć drogę w labiryncie rodzicielstwa: komunikacja, emocje, narzędzia ebook

Isern Susanna

0,0

Opis

Susanna Isern, pisarka, psycholożka, autorka bestsellerowych „Wielkiej księgi supermocy” i „Wielkiej księgi superskarbów”, pokazuje, jak nie zgubić się w gąszczu rodzicielskich zawirowań i ze spokojem przechodzić przez świat razem z naszymi dziećmi.

– Jak osiągnąć płynną, empatyczną, asertywną i obustronną komunikację?

– Jak rozwijać u dziecka samoakceptację i miłość do siebie?

– Jak zachęcić dziecko do identyfikowania i regulowania swoich emocji oraz pozytywnego radzenia sobie z nowymi wyzwaniami?

– Jak podejść do edukacji emocjonalnej swojego dziecka?

Dzięki planowi działania na rzecz wychowania szczęśliwych dzieci wyruszymy w wielką podróż z mapą w ręku, wędrując przez najważniejsze aspekty rodzicielstwa: komunikację, poczucie własnej wartości, inteligencję emocjonalną oraz zachowanie i wartości.

Ta książka jest jak mapa, na której znajdziesz wszystkie teorie, doświadczenia i refleksje, opowieści, ćwiczenia i historie z życia wzięte, których możesz potrzebować. To niesamowita podróż przepełniona miłością, szacunkiem i zdrowym rozsądkiem, dzięki której rodziny odnajdą własną drogę i doświadczą wychowania swoich dzieci jako tego, czym w istocie jest – wspaniałą przygodą.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 539

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Susanna Isern

Mapa wychowania szczęśliwych dzieci. Jak odnaleźć drogę w labiryncie rodzicielstwa: komunikacja, emocje, narzędzia

Tytuł oryginału: Mapa para educar niños felices: Encuentra el camino en la crianza de tus hijos

Przekład: Jowita Maksymowicz-Hamann

© 2021, Susanna Isern

© 2021, Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U.

Cover design: Comba Studio

© for the Polish edition 2024, Mamania, an imprint of Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

Redakcja: Ewelina Sobol

Korekta: Kamila Wrzesińska

Adaptacja okładki i skład: Sylwia Budzyńska

Zdjęcie na skrzydełku: archiwum autorki

ISBN 978-83-67817-24-0

Druk: Drukarnia im. A. Półtawskiego, Kielce

Mamania

ul. Marszałkowska 4 lok. 5

00-590 Warszawa

www.mamania.pl

DLACZEGO MAPA WYCHOWANIA

Był bardzo przyjemny, wiosenny dzień i wraz z mężem poszliśmy na spacer z naszą małą córeczką. Była to jedna z tych nielicznych chwil, kiedy jej dwaj bracia nam nie towarzyszyli. Mała szła między nami, trzymając nas za ręce. Uwielbiała czuć się przez chwilę „jedynaczką”, emanowała sympatią i życzliwością.

Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy, ale w pewnym momencie powiedziała:

– MAPA, możemy iść na lody?

– MAPA? – zapytałam zdziwiona.

– Tak, MAmo i PApo: MAPA – odparła z uśmiechem.

Zwróciła się do nas obojga jednocześnie i w tym celu połączyła dwie pierwsze sylaby słów „mama” i „papa”, tworząc słowo MAPA.

Ogromny uśmiech pojawił się tym razem na mojej twarzy. Uznałam, że to świetny pomysł, a do tego wspaniały zbieg okoliczności. Nasza córka nazwała nas MAPĄ! Czyż nie jesteśmy jako rodzice mapą dla naszych dzieci? Księżycem w nocy, latarnią morską, która pokazuje właściwą drogę, psem przewodnikiem… Nieistotne, czy jesteśmy matką czy ojcem, razem czy w separacji. Czy podróżujemy w pojedynkę, czy tworzymy związek z osobą tej samej płci. Nasi synowie i córki pokładają ślepą wiarę w tę mapę, którą codziennie rysujemy im na drodze. Nieraz jednocześnie wcale nie czujemy się jak mapa, lecz jesteśmy tak zagubieni w ich wychowaniu, że sami takiej mapy potrzebujemy.

Z tego spaceru i bon motu mojej córki wyłoniła się koncepcja stworzenia MAPY wychowania. Planu, który w pierwszej chwili może wydawać się labiryntem, wielką plątaniną różnych dróg, możliwości i rozdroży.

Wyobraźmy sobie mapę metra jakiegoś wielkiego, nieznanego miasta, z masą linii, różnych kolorów i licznymi połączeniami. Stając przed tą wielką mapą, czujemy się przytłoczeni, zestresowani, zaniepokojeni, nieudolni… Tak, to prawda, wychowanie dzieci nie jest proste. To długa podróż. Ale po to właśnie mamy mapę, którą będziemy wyłuskiwać w tej książce, aż zdamy sobie sprawę, że nie jest to aż tak zawiłe, jak się wydawało na początku. Musimy tylko wsiąść do metra i podążać kolejnymi liniami zależnie od tego, dokąd chcemy dojechać. I zatrzymywać się na wybranych przystankach zależnie od tego, czego potrzebujemy.

W tej mapie połączyłam moje wykształcenie psycholożki, prawie dwudziestoletnią współpracę z rodzinami i dziećmi, doświadczenie jako matki trojga dzieci i praktykę wykładowczyni psychologii na uniwersytecie oraz pisarki książek dla dzieci, z których duża część poświęcona jest pracy nad edukacją emocjonalną. To ostatnie jest ważne dlatego, że odkąd odkryłam moc opowieści i historii, stały się one jednym z moich podstawowych narzędzi w pracy terapeutycznej, zarówno w przypadku dzieci, jak i dorosłych. Nie bez przyczyny podróż ta jest pełna historii – przeżyć, których doświadczyłam osobiście, opowieści opartych na przypadkach odpowiednio przetworzonych w celu ich wykorzystania, nowych historii, które napisałam dla ciebie, bajek, które wybrałam w celu kształcenia wartości, przypowieści, które stworzyłam w związku z omawianymi tematami… Na linii siódmej, poświęconej narzędziom, opowiem ci szczegółowo o potędze opowieści, żeby pomóc ci zrozumieć, dlaczego odgrywają tak szczególną rolę.

Celem tej mapy jest nic innego jak towarzyszyć ci w drodze, w której rządzą zdrowy rozsądek, szacunek i miłość do naszych synów i córek; w podróży, w której jest miejsce na błędy, ponieważ możemy się zgubić, zawrócić i odnaleźć drogę na nowo. Podróży, w której każdy znajdzie swój wewnętrzny głos jako wychowawca, unikając modeli wychowawczych zakorzenionych w przeszłości, ale też mód i tych „prawd absolutnych”, które uznają za błędną jakąkolwiek inną opcję. Ponieważ nie istnieje jedyna słuszna droga, nie wszyscy jesteśmy tacy sami ani nie potrzebujemy tego samego. Ponieważ możemy się mylić, myśleć inaczej i nie czyni to z nas złych rodziców. Nasza mapa pokaże trasę elastyczną, obejmującą kluczowe punkty wychowania, nad którymi każdy będzie mógł się zastanowić, przyswoić je i/ lub przekształcać według potrzeb, tworząc ostatecznie podróż na miarę swoją i swoich dzieci.

I to właśnie jest jedna z głównych wskazówek, które chcę tu przekazać: Znajdź swoją drogę1.

PRZYGOTOWANIE DO PODRÓŻY

Wychowanie to wspaniała podróż. Nie skupiaj się na celu, a raczej ciesz krajobrazem.

ZNAJDŹ SWOJĄ DROGĘ

By rozgrzać silniki, opowiem ci krótką historyjkę, którą napisałam specjalnie na tę okazję. Nosi tytuł „Dobre buty na drogę”, ponieważ podczas długiej podróży koniecznie trzeba zadbać o jak najbardziej odpowiednie obuwie.

Dobre buty na drogę

Macarena była bardzo zdenerwowana, rozpoczynając tę nową, nieznaną podróż. Dlatego z wdzięcznością przyjmowała rady, które dawały jej osoby mające już doświadczenie na takich trasach. Od samego początku dobrze wiedziała, że potrzebuje wygodnych, komfortowych butów, by móc stawić czoła tak długiej i niepewnej wędrówce.

Jej przyjaciółka Maria poleciła jej buty o mocnych sznurówkach, żeby były dopasowane i nie spadały – jej zdaniem takie były na tę drogę najlepsze. Macarenie podobało się, że są lekkie, ale były zrobione z bardzo twardego materiału, a ciasne sznurowadła odcinały jej dopływ krwi.

Carmen, sąsiadka z naprzeciwka, opowiedziała jej o sztywnych butach, które dobrze przytrzymują kostkę. Jednak schowane w tych wysokich, ciężkich butach nogi Macareny czuły się jak więźniowie, bolał ją wierzch stóp, a na piętach wyskoczyły pęcherze.

W pewnej książce przeczytała, że zdecydowanie najlepsze buty to otwarte sandały, żeby skóra oddychała i czuła się swobodnie. Ale Macarena raniła się w nich z powodu kamieni na drodze, a kiedy było zimno, marzły jej stopy.

Wypróbowawszy tyle rodzajów butów, Macarena poczuła się zagubiona. Buty, które tak dobrze sprawdzały się u innych, jej wydawały się niewygodne i sprawiały ból.

Aż pewnego dnia spotkała staruszkę, która odpoczywała na poboczu drogi. Widząc Macarenę, powiedziała:

– W tych butach raczej nie uda ci się dotrzeć do celu.

– Poleciła mi je kuzynka. Mówi, że są fantastyczne.

– Tak, ale tobie ranią piętę – rzekła staruszka. – Dlatego trochę kulejesz i nie idziesz w dobrym tempie.

– Wypróbowałam wiele rodzajów butów i nie znajduję żadnych, które by mi pasowały.

– Czy twoje stopy są takie same jak innych? Czy droga, którą chcesz przejść, jest identyczna jak u innych? W twojej podróży wszystko jest inne: twoje stopy, teren, kamienie, które napotykasz pośrodku ścieżki, krajobraz, pogoda… Musisz zrobić sobie buty na miarę, pasujące do twojej drogi.

– No jasne! Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam? – odparła szczęśliwa Macarena.

– Na pewno doświadczenia z tymi wszystkimi butami, które ci nie pasowały, pomogą ci teraz zorientować się, czego potrzebujesz.

I staruszka miała rację. Bo Macarena dokładnie wiedziała, co nie sprawdziło się we wszystkich poprzednich butach i potrafiła zaprojektować idealne: powinny być bez sznurówek, z odkrytą kostką i lekkie, bardzo lekkie.

W nowych butach Macarenie szło się drogą dużo wygodniej, a co więcej, czuła się bezpieczna. Oczywiście czasem orientowała się, że buty potrzebują pewnych poprawek, na przykład grubszej podeszwy czy centymetr więcej tam, gdzie opierała wielki palec. A czasem wymagały odpoczynku albo pewnych zabiegów, na przykład porządnego mycia czy nawilżania. Ale wszystko szło dobrze, bo były to jej własne buty, a nie należące do kogoś innego.

Jeśli czytasz tę historię pod kątem wychowania, bardzo prawdopodobne, że identyfikujesz się z Macareną. Ja sama przeżyłam coś podobnego, kiedy urodził się mój pierwszy syn, później ci o tym opowiem. Właśnie w chwili narodzin pierworodnego dziecka najbardziej przybierają na sile wątpliwości i pojawiają się zwykle wszelkiego rodzaju rady, które chociaż w większości przypadków wynikają z dobrych intencji, w najmniejszym stopniu nie pomagają przeżywać macierzyństwa z pewnością siebie i zdecydowaniem.

Fulanita mówi: „Nie bierz go ciągle na ręce, bo się przyzwyczai”.

Menganita zapewnia: „Nie możesz pozwalać dziecku płakać, musisz brać je na ręce”.

Zutano ostrzega: „Jeśli nie utniesz histerii radykalnie, nie masz szans”.

Perengano twierdzi: „Daj mu, czego chce, kobieto. Strasznie się maluch denerwuje”.

Coś ci to przypomina? Na ulicy wydaje się, że wszyscy wiedzą, czego potrzebują nasze dzieci, wszyscy uważają swoje opinie za prawdy absolutne. Najgorsze, że prawdy te z reguły są ze sobą sprzeczne i w końcu można zwariować. Czasem poddajemy się pokusie założenia „tych butów”, które tak nam poleca Fulanita. Ale czy Fulanita jest taka sama jak ty? Czy jej dziecko jest takie samo jak twoje? Czy droga, którą będzie musiała przejść, jest identyczna jak ta, którą masz przed sobą?

Jeśli zdarza ci się to ciągle, nie martw się. To część poszukiwania własnej drogi. Zastanawiaj się, podawaj w wątpliwość i kwestionuj prawdy absolutne, które inni chcą ci narzucać.

Podczas tej podróży postaram się pomóc ci znaleźć twoją własną drogę. Chociaż oczywiście nie jakąkolwiek. Postaramy się, żeby była to droga, na której będą rządzić zdrowy rozsądek, szacunek, miłość, elastyczność i empatia. I gdzie zawsze będziemy mogli znaleźć złoty środek. Bo wiesz co? Skrajności prawie nigdy nie zawierają właściwego rozwiązania. To musi być droga, po której będziesz się poruszać swobodnie, w zgodzie ze sobą i swoimi zasadami. Może na przykład zalecano ci niezwracanie na dziecko uwagi, kiedy wpada w histerię ze złości, bo teoretycznie jest to najlepszy sposób, żeby ta reakcja się nie powtórzyła. Powiedziano ci, że zostało to udowodnione naukowo. Ale kiedy próbujesz się do tego zastosować, serce ci się kraje, masz poczucie winy i zdajesz sobie sprawę, że ostatecznie to do ciebie nie pasuje. W takim układzie powiedziałabym więc, że nie jest to droga dla ciebie. Wiemy, że ataki wściekłości to zjawisko naturalne u dzieci w wieku mniej więcej od dwóch do pięciu lat. Wszyscy rodzice chcieliby mieć odpowiednie techniki, by sobie z nimi radzić, ale strategie te mogą być bardzo zróżnicowane i musisz samodzielnie znaleźć własną. Musisz poszukać strategii najlepszej dla siebie i swoich dzieci, zastanawiając się nieustannie, czy jest rozsądna i oparta na szacunku.

W tej książce-podróży zebrałam wiele aspektów wychowania, sprawdzanych przez badania weryfikujące różne teorie. Ogólnie wygląda na to, że wszyscy eksperci zgadzają się mniej więcej, iż powinniśmy rozwijać inteligencję emocjonalną naszych dzieci, wspierać ich poczucie własnej wartości, wzmacniać odpowiednie zachowanie, podtrzymywać płynną komunikację z nimi oraz kultywować wartości… Rozbieżności dotyczą tego, jak to zrobić. Musisz wiedzieć, że badania często dają sprzeczne wyniki, właśnie jeśli chodzi o to „jak”. Na przykład kiedy mówimy o wspieraniu odpowiednich zachowań, niektórzy dochodzą do wniosku, że stosowanie wzmocnień pozytywnych nie jest w wychowaniu korzystne, inni teoretycy natomiast twierdzą, że, owszem, jest. Stając w obliczu tematów tego typu, mając pod ręką wszystkie informacje, musisz ocenić, co włączyć do swojego stylu wychowawczego, a co odrzucić, o ile będzie to wybór oparty na szacunku. Podczas omawiania tego tematu będę cię zachęcać do przemyślenia i stworzenia własnej skrzynki narzędziowej. Skrzynka ta zawsze będzie otwarta na zmiany i modyfikacje.

Przez lata poznałam wielu rodziców o różnych stylach wychowania. Z wyjątkiem szczególnych przypadków nigdy nie starałam się, żeby ludzie się zmieniali, zawsze próbowałam pomagać im znajdować własną drogę, tak samo jak ja znalazłam swoją w zawodzie na podstawie pewnej eklektycznej wizji – czyli wystrzegając się skrajności, nie wiążąc z żadną ekstremalną teorią, otwierając umysł i serce na inne opcje oraz zbierając tu i tam kawałki, które wydawały mi się najciekawsze, aż wyznaczyłam swoją drogę. To jest kierunek, który pokazuję swoim pacjentom, ale pozostawiam otwarte drzwi, żeby oni sami, na podstawie własnych refleksji, wybierali, dobierali i modyfikowali to, co uznają za słuszne.

Musisz mieć na uwadze tylko jedno, i kluczowe jest, żeby to powtórzyć: nie każdy wybór jest w porządku. Co więcej, są „drogi”, które przedstawia się jako takie, ale nimi nie są, i będę o tym mówić w tej książce. Są rzeczy, na które nie ma miejsca, oraz inne, które powinny się tu znaleźć bez wątpienia. Kiedy opowiem o bagażu, zrozumiesz, co mam na myśli.

A zatem – o co chodzi z tą MAPĄ wychowania?

Być może zastanawiasz się, jaki jest związek między przejażdżką metrem a wychowaniem dzieci. Rozumiem, że na początku takie porównanie może się wydawać trochę wymuszone, a przynajmniej dziwne. Ale uwierz mi, podobieństwa są zadziwiające!

METAFORA MAPY

Odważysz się wziąć tę mapę do rąk? Ruszajmy!

Ta mapa metra jest taka sama dla wszystkich – albo i nie, zależy jak spojrzeć. Jest to mapa pomagająca w nakreśleniu swojej własnej trasy w tej wielkiej przygodzie: rodzicielskiej podróży.

Skup się. Masz przed sobą wielką gęstwinę kolorów i liter, jak wtedy, kiedy pierwszy raz trafiasz do jakiegoś wielkiego miasta i spoglądasz na mapę metra. Dobrze pamiętam to uczucie na przykład z czasów, kiedy odwiedzałam nowe dla mnie miasta, takie jak Londyn czy Paryż. Widziałam ten chaos przed oczami i zastanawiałam się, czy potrafię się nie zgubić w tak wielu nieznanych miejscach. Najlepsze jest to, że kiedy zaczynasz dokładniej analizować mapę, zdajesz sobie sprawę, że nie jest aż taka trudna, jak się wydaje. Musisz tylko zorientować się, gdzie jesteś, i zdecydować, dokąd chcesz jechać.

Zachęcam cię do obejrzenia na nowo mapy, którą wymyśliłam dla wychowania. Obejmuje ona osiem linii w różnych kolorach, przedstawiających poszczególne aspekty, które musimy brać pod uwagę podczas wychowywania naszych synów i córek: komunikację, poczucie własnej wartości, emocje, pozytywne myślenie, zachowanie, wartości, narzędzia oraz trasę zatytułowaną „Ja”, którą poświęciłam przede wszystkim tobie. Na każdej linii znajdują się różne perony, gdzie możesz wysiąść.

Jak widzisz, linie te w niektórych punktach się przecinają, ponieważ wychowanie dzieci nie składa się z oddzielnych przedziałów. Wiele aspektów wiąże się ze sobą, wchodzi w interakcje, wpływa na siebie nawzajem. Na przykład jeśli pracujemy nad płynną komunikacją z naszymi dziećmi, pomagamy im w poprawie inteligencji emocjonalnej i budowaniu pozytywnej samooceny. Dlatego niebieska linia komunikacji przecina się z zieloną linią emocji i czerwoną samooceny.

W części środkowej narysowałam pewien wyobrażony krąg, który łączy się ze wszystkimi liniami, a pośrodku niego znajduje się MIŁOŚĆ. Możemy go nazwać „węzłem miłości”. Jeśli zgubisz się albo poczujesz dezorientację podczas tej wielkiej podróży, zawsze wracaj do miłości. Zapewniam cię, że wtedy wszystko stanie się o wiele prostsze.

Wędrówkę tę podejmuje wielu pasażerów – zobaczysz ich, jak krążą po korytarzach i siedzą w wagonach. To podróżni, którzy wchodzą, wychodzą, wsiadają, wysiadają… Żaden nie jest taki sam jak inny i nie ma takich samych potrzeb. Każdy wydaje się podążać inną drogą, ale wszyscy macie bardzo podobny cel: wychować swoje dzieci. Niektórzy decydują się odbyć całą podróż, przemierzając wszystkie linie i zatrzymując się na każdym peronie; inni z kolei zmierzają w kierunku zielonej linii emocji, niebieskiej linii komunikacji lub czerwonej linii samooceny, by wysiąść na peronie, którego najbardziej potrzebują. Są podróżni „nowicjusze”, którzy dopiero zaczynają tę podróż. Są też tacy, którzy już od pewnego czasu jeżdżą różnymi liniami. Dla części z nich może to być druga podróż, trzecia, a nawet czwarta.

Z reguły podróżni nowicjusze i bardziej obeznani spotykają się po drodze ze sobą. Mogą być znajomymi lub nie, czasem to ojcowie lub matki trafiający na siebie w wagonach, w przejściach czy na peronach i być może rozmawiający ze sobą o podróży. Ci, którzy mają większe doświadczenie, najprawdopodobniej będą polecać jazdę tą czy inną linią, lub przystanek na jakimś wybranym peronie, a nawet zachęcać do stosowania konkretnych strategii. Będą dawać rady, niektóre może dobre, inne mniej; być może dotrą do ciebie również sprzeczne informacje. Na jakiejś trasie usiądziesz akurat koło sąsiadki z twojego piętra, która powie ci, że najlepiej zacząć odstawiać syna od piersi; podczas innej staniesz koło kolegi ze szkoły, który stwierdzi, że smoczek wykrzywi twojej córce zęby… Jeśli należysz do tych, którzy słuchają takich zaleceń, być może wywołają one wątpliwości i skłonią cię do ponownego przemyślenia trasy. Musisz wziąć pod uwagę, że uwzględnianie wyjaśnień poszczególnych osób pociąga za sobą pewne niebezpieczeństwo – większość z nich wypowiada się, nie mając żadnej konkretnej wiedzy, a to, co sprawdza się u jednych, nie musi wcale sprawdzać się u wszystkich. Tymczasem rad zwykle udziela się na szybko i bez solidnych podstaw, dlatego musisz słuchać bardzo selektywnie. Wybieraj osoby roztropne i zdroworozsądkowe. I zawsze, zawsze musisz podważać to, co ci mówią, oraz zastanawiać się, czy to naprawdę pasuje do ciebie i twoich dzieci, do podróży, którą chcesz odbyć. Słuchaj swojego wewnętrznego głosu, by znaleźć własną drogę. I pamiętaj, że tak czy inaczej odpowiedzi znajdziemy w miłości.

Oprócz innych podróżnych, biorących udział w tej przygodzie, po drodze napotkamy ekspertów, którzy naprawdę mogą pomóc nam sprawić, że wędrówka będzie łatwiejsza: konduktora lub konduktorkę w pociągu, ochroniarzy, pracowników punktów informacyjnych… Takie osoby w świecie wychowania, które nam towarzyszą, to psychologowie, doradcy, profesorowie czy różni specjaliści. Bierz od nich to, co pasuje do twojego sposobu myślenia i odczuwania, co odpowiada twoim dzieciom i tobie. A jeśli to, co mówią, cię nie przekonuje, szukaj innych konduktorów i ochroniarzy, bo chociaż ich funkcja jest taka sama, być może będą mieli inne strategie i narzędzia osiągania swoich celów i niektóre będą ci bliższe niż inne.

Tak, podczas tej podróży zwykle panuje spory zgiełk. Może się też jednak zdarzyć, że znajdziesz się kiedyś w wagonie samotnie, bo będzie pusty i będzie w nim panować cisza. Kiedy nie będzie nikogo podążającego tą samą drogą, być może zwątpisz: „Wszyscy rodzice kolegów mojego syna z przedszkola, zachęcani przez pedagogów, zaczęli już odpieluchowywać swoje dzieci, a ja uważam, że mój nie jest jeszcze gotowy, i wolę poczekać. Czy postępuję dobrze?”.

Czasem z kolei wręcz przeciwnie, będziemy jechać linią pełną pasażerów w dużym hałasie i wszyscy będziemy zmierzać do tego samego celu. Dajemy się nieść na fali. Ale czy wszystkie dzieci potrzebują tego samego?

Albo, co nie mniej istotne, czy to moim zdaniem dobre dla mojego dziecka? Możesz to sobie wyobrazić na przykładzie dylematu takiego jak ten: „Nauczycielka w szkole zamierza zorganizować tablicę motywacyjną w postaci naklejek i nagród, żeby dzieci nabierały odpowiednich nawyków, i chce, żebyśmy w domu też stosowali tę strategię, by przyniosła lepsze wyniki”.

Jeśli na chwilę przystaniemy, by poobserwować pasażerów, dostrzeżemy, że podczas przejazdów przyjmują oni różną postawę. Tak jak już wspominałam, niektórzy rozmawiają z sąsiadami, przyjaciółmi, a nawet z obcymi. W zależności od podejścia niektórzy mają większą skłonność do wydawania opinii i udzielania rad, inni – do słuchania. Są też podróżni, którzy wolą poczytać. Istnieje wiele książek na temat wychowania dzieci, dobrze jest znać różne teorie, opinie i punkty widzenia, żeby brać trochę z tego, trochę z tamtego i stopniowo tworzyć własną drogę. Inni podróżni tylko myślą: rozmyślają nad swoimi sprawami i szukają sposobu pokonania przeszkód, które napotkali. Aż wreszcie zdarzają się i tacy, którzy są tak zmęczeni, że korzystają z drogi, by się przespać, popatrzeć w przestrzeń i dać się ponieść.

Czasem może się zdarzyć, że siedząc w wagonie, stracimy czujność, bo jesteśmy tylko ludźmi, a podróż jest długa i bywa męcząca. Jeśli jesteśmy bardzo zmęczeni, możemy stracić koncentrację, a nawet przysnąć – prawdopodobnie pojedziemy za daleko i przegapimy naszą stację. Gdy przytrafi ci się coś takiego, nie rozpaczaj. Możesz zawrócić. Twój przystanek będzie na ciebie czekał, nawet jeśli dojedziesz do celu trochę później. Jeśli stracisz orientację wśród tylu linii i peronów, nie przejmuj się, zorientuj się, gdzie jesteś, i ruszaj w pożądanym kierunku.

Jak widzisz, to nieprzewidywalna podróż. Czasem przejedziesz stację, czasem ucieknie ci pociąg. Być może zagadasz się w przejściu i pomylisz linie. W każdym razie, nawet jeśli będziesz pędzić z całych sił, ostatecznie drzwi zamkną ci się przed nosem i zobaczysz, jak pociąg znika w tunelu. Ale są też inne sposoby, by na niego nie zdążyć. Może stoisz na peronie, jakby cię sparaliżowało, ogarnia cię morze wątpliwości, nie wiesz, czy to naprawdę twój pociąg, a kiedy już myślisz, że to rozumiesz, on właśnie odjechał. I owszem, najwyraźniej się spóźniłeś(-aś)! Ale wiesz co? Kiedy najmniej się go spodziewasz, przyjedzie znowu. Już niedługo!

Co więcej, podczas podróży mogą pojawić się przeszkody innego rodzaju: awarie, wypadki, komplikacje… okoliczności, które nas hamują i opóźniają. W takim przypadku trzeba nadać priorytet temu, co najpilniejsze i najważniejsze, żeby później ruszyć w dalszą drogę.

Poza tym jest bardzo prawdopodobne, że nie odbywasz tej podróży samotnie. Przyjrzyj się uważnie! Są pasażerowie, którzy jadą we dwoje, a są tacy, którzy jadą sami. Jeśli masz towarzystwo, ważne jest, żebyście razem jechali w tym samym kierunku, nie wystarczy krążyć po tej samej linii, trzeba oprócz tego mieć wspólny cel. Jazda w różnych kierunkach wprowadza zamęt i nie jest korzystna dla dzieci.

Podczas naszej podróży weźmiemy pod uwagę podstawowe wymiary tworzące człowieka: behawioralny, kognitywny i afektywny (czyli zachowanie, myśli i uczucia). Nie zapominając o wymiarze społecznym, który pozwala nam na interakcje z innymi. I właśnie te aspekty musimy uwzględniać, wychowując nasze dzieci. Dziecko myśli, czuje, działa… i zależnie od tego, jak to robi, będzie mu łatwiej lub trudniej osiągnąć szczęście. Jeśli się przyjrzysz, wszystkie te wymiary zostały w ten czy inny sposób odzwierciedlone w liniach na naszej mapie.

Linia 1: Komunikacja

Komunikacja to niewątpliwie jeden z pierwszych obszarów, które należy wziąć pod uwagę w edukacji naszych dzieci. Już od chwili narodzin, gdy trzymamy niemowlęta w ramionach, zaczynamy nawiązywać z nimi interakcje, komunikować się za pomocą pieszczot, całusów, słów… Dzięki komunikacji, czy to werbalnej, czy niewerbalnej, zaczniemy je wychowywać i dojdziemy do tematów ważnych na innych liniach. Z tego powodu tak ważne jest, byśmy dbali o komunikację, starając się, żeby była płynna, dwukierunkowa i empatyczna.

Linia 2: Samoocena

Wszyscy specjaliści zgadzają się co do tego, że pozytywny obraz siebie samego ma kluczowe znaczenie dla dobrostanu emocjonalnego ludzi. Jako rodzice odgrywamy kluczową rolę we wzmacnianiu odpowiedniego, realistycznego obrazu siebie u naszych dzieci. Ten realizm jest ważny, ponieważ wzmacnianie ich poczucia własnej wartości nie oznacza, iż mamy mówić im, że wszystko robią dobrze albo że są najlepsze.

Linia 3: Inteligencja emocjonalna

Różne badania wykazują, że inteligencja emocjonalna ma bezpośredni związek z własnym dobrostanem. Na szczęście w ostatnich latach kładzie się nacisk na znaczenie rozumienia i zarządzania emocjami. Specjaliści, nauczyciele i rodzice mają teraz za zadanie wzmacniać tę wiedzę zarówno u dzieci, jak i u siebie samych.

Linia 4: Pozytywne myślenie

Niejednokrotnie myślenie pełni funkcję władcy serca, stąd jego znaczenie. Na tej linii nauczysz się myśleć pozytywnie i przekazywać to myślenie swoim dzieciom.

Linia 5: Kształtowanie zachowania

Zachowanie dzieci to niewątpliwie jeden z głównych tematów interesujących rodziców, kiedy rozmawiamy o wychowaniu. Na tej linii opowiem o różnych punktach widzenia i strategiach dotyczących zachowania dzieci.

Linia 6: Wartości, które mają znaczenie

Jeśli chcemy, żeby nasze dzieci były szczęśliwe, powinniśmy uczyć je również, jak każdego dnia mogą stawać się lepszymi ludźmi. Gdy będziemy cieszyć się opinią ludzi kierujących się dobrymi wartościami, będziemy doceniani i szanowani przez otoczenie, co przyczyni się do tego, byśmy czuli się dobrze sami ze sobą. Na tej linii opowiadam o wartościach, które uważam za kluczowe w wychowaniu naszych dzieci, a każdej wartości towarzyszy bajka z odpowiednim morałem.

Linia 7: Narzędzia

Istnieją bardzo pożyteczne narzędzia, które możemy wykorzystać w wychowaniu naszych dzieci. Na tej linii pokażę ci moje ulubione. Na pewno główną rolę odgrywają opowieści.

Linia 8: Ja (czyli ty)

Podczas tej podróży nie mogłam zapomnieć o tobie. Ponieważ również ty potrzebujesz uwagi, na którą zasługujesz.

Węzeł miłości

Czynnikiem, który zawsze musi być obecny w relacji, jaką budujemy z naszymi dziećmi, jest miłość, bezwarunkowa i bez zastrzeżeń. Nieważne, co się wydarzy, czy wybuchnie gwałtowna burza, czy ziemia zatrzęsie się w posadach. Ta miłość zawsze musi być obecna, a nasze dziecko musi o tym wiedzieć. Miłość będzie podczas tej podróży naszym kompasem. Będzie tym, co nas poprowadzi, kiedy poczujemy się zagubieni. Dlatego wymyśliłam węzeł miłości, czyli miejsce, gdzie będziemy spotykać się sami ze sobą i gdzie na nowo zdefiniujemy nasze cele.

Wszystkie aspekty, które wymieniono na tych liniach, wymagają codziennej pracy, wzmacniania i ulepszania. Wszystkie są ważne i wiążą się ze sobą nawzajem. Jeśli poprawimy jeden, to w pewien sposób ulepszymy też pozostałe. Dlatego istnieją połączenia między poszczególnymi liniami.

Po rozdziałach poświęconych poszczególnym tematom, na końcu każdej linii znajdziesz listę najważniejszych zagadnień, bajkę mojego autorstwa i kilka zadań do wykonania wspólnie z dzieckiem, które mogą okazać się dobrym uzupełnieniem teorii.

Podsumowując, mamy przed sobą wielką podróż, będzie to długa droga, podczas której dojdzie do nieprzewidzianych zdarzeń, będziemy się męczyć, niecierpliwić, gubić… Ale ta MAPA będzie ci towarzyszyć i być może dzięki niej wszystko stanie się prostsze, a przynajmniej bardziej znośne. Najważniejsze, że będziesz się cieszyć tą cudowną przygodą, jaką stanowi rodzicielstwo. Jestem tego pewna.

Gotów(-owa) wsiąść do pociągu i wyruszyć w tę wielką podróż?

Bagaż

Przed wybraniem się na długą wyprawę trzeba mieć porządny sprzęt. Co zabiorę do walizki? Jeśli ci się na coś przydadzą, oto moje sugestie:

Tego nie może zabraknąć:

Miłość

Empatia

Szacunek

Cierpliwość

Zaangażowanie

Spokój

Zdrowy rozsądek

Elastyczność

Równowaga

Spójność

Tego nie zabieraj:

Krzyki

Obelgi

Wyrzuty

Brak szacunku

Krzywda fizyczna

Kary

Presja

Stres

Nadmierne oczekiwania

Przygotuj teraz własny bagaż

Co chcesz dodać?

Czy jest coś, co wolisz zostawić?

TAK ZACZĘŁA SIĘ MOJA PODRÓŻ

Zdradzę ci pewien sekret…

Psycholog to między innymi osoba, która słucha bez oceniania i z reguły bez ujawniania swoim pacjentom informacji osobistych. Niemniej jednak od czasu do czasu terapeuta może zastosować technikę samoujawnienia i opowiedzieć o jakimś osobistym doświadczeniu, pod warunkiem, że uzna to za coś bardzo korzystnego, zarówno dla leczenia, jak i relacji terapeutycznej.

W tej chwili nie jesteśmy w gabinecie, a ja nie jestem terapeutką, której o wszystkim opowiadasz. Jestem specjalistką, matką trojga dzieci, która jest gotowa przelać na strony tej książki dużą część swojej wiedzy i przekonań na temat wychowania. Proponuję, że zostanę twoją towarzyszką podróży – i to nie byle jaką, bo mam świadomość znaczenia i odpowiedzialności związanej z udziałem w podróży tego rodzaju. W tym celu chciałabym stworzyć serdeczną atmosferę bliskości i zaufania. Chcę otworzyć przed tobą swoje serce, dać ci się bliżej poznać, pokazać, jak myśli i co czuje osoba, która mówi ci o czymś tak dla ciebie istotnym jak twoje dzieci, a także opowiedzieć, niemalże „wyznać”, jak wyglądały moje początki jako matki. Przedstawię ci, w jaki sposób ja znalazłam swoją drogę (i wciąż ją znajduję). Zapewniam cię, że był to proces niepozbawiony wątpliwości i trudności. Co więcej, proces ten wcale się nie zakończył i toczy się codziennie, bo chociaż moje dzieci już trochę podrosły, wciąż potrzebują, żebym dokonywała pewnego recyklingu siebie, dostosowywała się do okoliczności i nadal zadawała sobie pytanie, czy ciągle jedziemy we właściwym kierunku. Na dalszych stronach książki znajdziesz kolejne informacje na mój temat, ale ta chyba opisuje moją największą chwilę zwątpienia i niepewności.

W wieku dwudziestu pięciu lat skończyłam studia magisterskie na wydziale psychologii klinicznej i zaczęłam przyjmować pierwszych klientów. Przychodzili do mnie między innymi ojcowie i matki potrzebujący mojej wiedzy, by ukierunkować wychowanie swoich dzieci. Pamiętam, że z wielką pewnością siebie „przepisywałam im” rady na temat odpieluchowywania, lęków, histerii, różnych zachowań… Z pewnością siebie wdrażałam teorie, które studiowałam przez tyle lat. Pewnego razu jedna z tych matek popatrzyła na mnie uważnie, chyba niezbyt przekonana do tego, co właśnie jej powiedziałam, i zapytała prosto z mostu: „Ma pani dzieci?”.

Słysząc jej pytanie, zarumieniłam się, a na jej twarzy zarysował się ironiczny uśmieszek. Pewnie wydawało jej się dość oczywiste, że jeszcze ich nie mam. Niemniej jednak po pierwszej chwili zawahania zdołałam spokojnie odpowiedzieć na jej pytanie: „Nie muszę doświadczać trudności, których terapię oferuję. Nigdy nie chorowałam na depresję ani zaburzenia lękowe, a jestem w stanie je leczyć, ponieważ wiedza i strategie postępowania są, jakie są. Jestem do tego odpowiednio wykształcona i przeszkolona”.

Byłam zadowolona ze swojej odpowiedzi i sądzę, że ona też. Niemniej jednak z biegiem czasu, i kiedy pojawiły się moje własne dzieci, przypomniałam sobie tę rozmowę sprzed lat. Inaczej oceniłam pytanie, które zadała mi tamta matka, i zmieniłam zdanie. Bo dopóki nie odkryjesz nieskończonej miłości, jaką odczuwa się do dzieci, dopóki nie stawisz czoła nieprzespanym nocom, wyczerpaniu, zmartwieniom… i nie zrozumiesz, że masz nieograniczoną zdolność do poświęceń, która nie była ci znana; dopóki nie pojawi się ta cudowna istota, która ma pierwszeństwo przed wszystkim innym, dopóki do tego nie dojdzie, nie masz tak naprawdę świadomości, co oznacza macierzyństwo i ojcostwo. Nie chcę przez to powiedzieć, że bezdzietny psycholog nie może poprowadzić skutecznej terapii ani dać odpowiednich wskazówek, ale że ci, którzy mają dzieci, poznają inny wymiar sprawy i, chcemy czy nie, jest to dodatkowy czynnik, który należy brać pod uwagę. Do czego zmierzam?

Kiedy urodził się mój pierwszy syn, w moim wnętrzu doszło do prawdziwej rewolucji. Było to zderzenie wszystkiego, czego się uczyłam i co dominowało pod hasłem „właściwe postępowanie”, z moim instynktem macierzyńskim. Opowiem ci moją historię, żeby pokazać, jak zaczęłam swoją podróż i jak zmieniłam kierunek, znajdując nową drogę.

O wpływach, modach i presji społecznej

Kiedy byłam w ósmym miesiącu ciąży, opuściłam stolicę i przeprowadziłam się do mniejszego miasta. Mój partner znalazł nową pracę, a ja zdecydowałam się porzucić na pewien czas zawód psycholożki, żeby w pełni poświęcić się macierzyństwu. Badania USG zawsze wychodziły dobrze, tylko raz ginekolożka powiedziała: „Ten dzieciak to wulkan energii. Proszę zobaczyć, jak się wierci. Dzieci, które tak się kręcą w brzuchu matki, zwykle są później bardziej ruchliwe. Zobaczy pani!”.

Mały urodził się w sierpniu. Nie ma w tej chwili potrzeby opowiadać o wszystkim, co się wydarzyło, ale był to poród z komplikacjami. Z tych, o których wolimy zapomnieć. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i po kilku dniach na OIOM-ie noworodkowym znaleźliśmy się z dzieckiem w domu. Pierwsze tygodnie nie należały do najtrudniejszych. Mój mąż miał urlop ojcowski, moi rodzice przyjechali spędzić z nami kilka dni i ogólnie wszyscy wokół byli bardzo uważni i gotowi do pomocy. Stopniowo ta sytuacja się zmieniała. Rodzice wrócili do swojego miasta, a mąż do pracy na stanowisku wymagającym wielogodzinnego przebywania poza domem oraz uczęszczania na służbowe obiady i kolacje, które odbywały się zbyt często. Ja znajdowałam się w nowym mieście i czułam się dość samotna. Większość czasu spędzałam sama z dzieckiem, tym cudownym dzieckiem, które od pierwszej chwili kochałam do szaleństwa. Pamiętasz, co mówi wielu rodziców, kiedy opowiadają o swoim nowo narodzonym dziecku? Że jest „jak aniołek, tylko je i śpi”? No więc mój syn był zupełnym przeciwieństwem, ani nie jadł, ani nie spał. Praktycznie przez cały dzień był niezadowolony i płakał. Dużo płakał. W samochodzie, w nosidełku, w wózku, na hamaczku, a także, jeśli właśnie się nad tym zastanawiasz, u mnie na rękach. Zajmowałam się nim przez cały czas i jeśli zmieniałam mu miejsce, to po to, żeby zobaczyć, czy w ten sposób się nie uspokoi. Nie chciałabym przesadzić, ale powiedziałabym, że był niespokojny przez osiemdziesiąt procent czasu. Byłam jedną z tych matek, które nie mogą wziąć prysznica, ledwo zdążą się ubrać, nie mają kiedy zjeść… I byłam smutna, przede wszystkim ze względu na mojego syna, którego tak rzadko widziałam spokojnego i zadowolonego. Oraz zmęczona, bardzo zmęczona. Co więcej, ze względu na problem, który pojawił się podczas porodu, nie mogłam karmić go piersią. Okropnie się tym gryzłam. Czułam się złą matką, bo nie dawałam mu tego, co moim zdaniem było najlepsze. Kiedy tylko mogłam, odciągałam pokarm, ale to oznaczało jeszcze więcej stresu, bo musiałam poświęcać podwójną ilość czasu, żeby odciągnąć mleko, a potem podać mu je z butelki. Noce nie były lepsze, nie pamiętam, żebym przez pierwsze miesiące przespała więcej niż dwie godziny ciągiem. Maluch miał bardzo silne kolki, które zaczynały się o czwartej po południu i przeciągały do drugiej–trzeciej w nocy. Do tego cierpiał na refluks. Dlatego nie jadł i czuł się tak źle. Pediatra twierdził, że kolki potrwają jakieś trzy miesiące, że refluks niedługo zniknie, kiedy dojrzeje układ trawienny, a niektórzy znajomi mówili, że w wieku trzech miesięcy będzie już przesypiał całe noce. Tymczasem wciąż trafiałam na rodziców, którzy o swoim pierwszym dziecku mówili: „Jak aniołek, tylko je i śpi”. Teraz śmieję się z tego wszystkiego, ale mając trzynaście lat mniej, burzę hormonów, będąc zbyt samotna, wykończona i zrozpaczona, zapewniam cię, że chwytałam się wszystkiego, co mi mówili i nastawiłam coś w rodzaju odliczania wstecznego, jakby po tych dziewięćdziesięciu dniach miało zmienić się życie moje i mojego dziecka. Będę mogła dłużej pospać, wziąć prysznic, kiedy dziecko zaśnie na drzemkę, wypić kawę, trzymając spokojne dziecko na kolanach, iść na spacer bez rozpaczliwego płaczu – ale przede wszystkim mój syn miał być szczęśliwym dzieckiem. Bo zapewniam cię, że chyba najbardziej niepokoił mnie widok wiecznie rozdrażnionego i niezadowolonego synka. Na tej podstawie wyrobiłam sobie pewne oczekiwania i zaczęłam odliczać dni i godziny, aż miną te trzy miesiące. I to był mój wielki błąd. Trzy miesiące nadeszły i minęły, podobnie jak cztery, a sytuacja nie tylko się nie poprawiała, ale wręcz pogarszała. Moje odliczanie już dawno się skończyło i czułam się coraz bardziej zagubiona i zrozpaczona. Dzień jeszcze jakoś znosiłam, ale noce zaczynały dawać mi się we znaki. Wypada dodać, że mój mąż zajmował się dzieckiem, kiedy mógł, i że dzięki temu wszystko było trochę bardziej znośne.

Do tego pamiętam, że kiedy rozmawiałam przez telefon z koleżankami z pracy (tak się przypadkiem złożyło, że jako pierwsza zostałam matką), radziły mi z wielkim przekonaniem, żebym przestała się dzieckiem tak zajmować, że w ten sposób wzmacniam jego płacz. Mówiąc fachowo, zalecały mi wygaszenie płaczu dziecka przez odmawianie mu uwagi, jeśli wszystkie jego podstawowe potrzeby były spełnione – a mówiąc kolokwialnie: „powinnam przestać go rozpuszczać”. W rzeczywistości, radząc mi to, zachęcały mnie do zastosowania zasad behawioryzmu, których uczyłyśmy się na studiach i które w tamtych czasach cieszyły się wielką popularnością. Ja sama od czasu do czasu o tym myślałam; jednak było coś, co mnie nie przekonywało, co było sprzeczne z moją intuicją. Przypomniałam sobie tamtą matkę, która pewnego dnia zapytała, czy mam dzieci… Czy mogło się zdarzyć, że wtedy zaleciłam komuś w mojej sytuacji, żeby wygaszał płacz swojego dziecka? Ciężko stwierdzić i chociaż w tej chwili trudno mi to przyznać, bo to dla mnie niewyobrażalne, istnieje pewna szansa, że tak (gdybym doszła do wniosku, że to najlepsze, co można było zrobić). Teraz natomiast, kiedy sama zostałam matką, nie było to już dla mnie takie oczywiste.

Tymczasem pewnego ranka, kiedy jak zwykle wyszłam na spacer z dzieckiem, napotkałam pewną znajomą, która też spacerowała, ona z kolei ze swoją trzecią córką. Rozmowa przebiegła tak:

– Wyglądasz na zmęczoną. Jak tam mały? Przesypia już noc?

– A skąd! Woła mnie dwa czy trzy razy każdej nocy.

– A ile już ma miesięcy?

– Prawie sześć…

– Znasz tę książkę o tym, jak nauczyć dziecko spać? Poleciła mi ją pediatra i to prawdziwe błogosławieństwo. Po kilku dniach przesypiają noce. Moja siostra też ją wypróbowała i jest zachwycona.

– Nie znam jej.

– O, to zapisz sobie tytuł i spróbuj. Zobaczysz.

Kupiłam sobie tę książkę, którą, jestem przekonana, potrafisz zidentyfikować, chociaż nie podam ci tytułu, bo stała się bardzo popularna. Krótko mówiąc, zawierała metodę opartą na tabelce pokazującej, ile minut powinni odczekać rodzice, zanim podejdą do niemowlęcia, kiedy zaczyna płakać podczas usypiania lub po przebudzeniu w środku nocy. A do tego długą listę korzyści, które teoretycznie uda się osiągnąć, jeśli uregulujemy sen dziecka. Znowu były to zasady behawiorystów. Ten sam system, który studiowałam i który koleżanki z pracy przypominały mi przez telefon, tyle że tutaj podawano bardzo szczegółowe wskazówki w kontekście tematu, który tak mnie niepokoił: snu dziecka.

Czy było to rozwiązanie, którego potrzebowałam? Wszystko w tej książce było tak ładnie sformułowane i uzasadnione, że zaczęłam mieć wątpliwości. W końcu metoda była zgodna z moim wykształceniem i teoretycznie potwierdzały ją jakieś badania naukowe. Z tego, co można tam było wyczytać, było to dobre dla dziecka i dla wszystkich. Mówią, że ta metodologia nie jest dla dzieci, tylko dla rodziców. Podejrzewam więc, że w tamtym momencie przekonałam samą siebie, ponieważ w pewien sposób potrzebowałam, żeby wszystko w mojej głowie ułożyło się w idealne puzzle. Nie czuję się dumna z tego, co miałam właśnie zrobić, i przyznaję, że wręcz się wstydzę, wyznając coś takiego. Czasem znalezienie drogi wymaga przewartościowania naszych pomysłów, odwrócenia ich do góry nogami i popełniania błędów, żeby później skorygować kurs i ruszyć w przeciwnym kierunku, jeśli będzie trzeba. I dokładnie to mi się przytrafiło.

Mój syn miał właśnie skończyć sześć miesięcy. Podkreśliłam te fragmenty książki, które mnie interesowały, i zapamiętałam poszczególne kroki. Tej nocy miałam wprowadzić je w życie. Tak więc wykonałam ten sam codzienny rytuał: wykąpałam synka, ubrałam w piżamkę, nakarmiłam ostatni raz, odbyliśmy naszą rundę pieszczot i całusów, ostatni raz zmieniłam mu pieluszkę, pocałowałam i powiedziałam, że go kocham. Był syty, czysty i najwyraźniej nic go nie bolało. Dlatego uznałam, że wszystkie jego podstawowe potrzeby zostały zaspokojone. Pamiętam, że serce waliło mi jak młot. Włożyłam go do łóżeczka, dałam smoczek, który natychmiast wypluł, zgasiłam światło i życzywszy mu dobrej nocy, wyszłam z pokoju. Jak można się było spodziewać, zaczął płakać. Ja stałam za drzwiami sypialni z zegarkiem w ręku. Widząc, że nikt nie biegnie mu na ratunek, mój synek zaczął szlochać mocniej. Czy czuł się porzucony? Moje serce ścisnął lęk. Podczas tego niekończącego się oczekiwania sekundy ciągnęły się jak minuty. Zaczęłam płakać. Co ja robię? Moje dziecko płacze, a ja razem z nim. Czy może być dobre coś, co sprawia, że oboje płaczemy? Nie wytrzymałam dłużej. Weszłam do pokoju i przytuliłam synka. Położyłam się do łóżka razem z nim, przepraszając go za to, co próbowałam zrobić. Wzruszam się za każdym razem, kiedy przypominam sobie ten epizod. Tej nocy spaliśmy razem, pierwszy raz z wielu. I tej nocy nie było kolek, nie było płaczu. Powiedziałabym wręcz, że zadziałała jakaś magia.

Tym, czego potrzebował mój syn, była jego matka

W ten sposób zaczęłam praktykować współspanie. Ponieważ to właśnie była ta podstawowa potrzeba, którą musiał zaspokoić mój syn podczas snu. Jedną z najważniejszych potrzeb niemowlęcia jest kontakt z rodzicami i ich troska. Obecnie dzielenie łóżka z dziećmi jest już zwykle na szczęście uznawane za naturalne (nie mówię, że jest tak dla wszystkich, bo niektórzy wciąż łapią się za głowę, kiedy o tym słyszą). W tamtych czasach było inaczej. A przynajmniej w moim najbliższym otoczeniu. Spanie z dziećmi było z reguły uważane za „dziwne” i muszę przyznać, że na początku to ukrywałam, a w pewnym momencie zaczęłam wręcz zastanawiać się, czy postępuję dobrze. Teraz patrzę na to z dystansu i oburza mnie sama myśl, że można kwestionować zachowanie matki dzielącej łóżko ze swoim dzieckiem. Zastanawiam się, kto wpadł na ten „genialny pomysł”, by powiedzieć nam, że niemowlę powinno spać w swoim łóżeczku, a w wieku czterech miesięcy już oczywiście nie w naszym pokoju, żebyśmy nie zrobili z niego istoty uzależnionej i niepewnej. Obecnie wykazano już, że jest wręcz przeciwnie, dzieci czują się pewniej, kiedy wiedzą, że ich rodzice zawsze są obok. W jaki sposób coś tak sprzecznego z naturą zdołało wkraść się w nasze zwyczaje i tak głęboko wrosnąć w nasz sposób myślenia? Na szczęście znalazłam specjalistów oraz alternatywne grupy matek i ojców, którzy popierali przywiązanie i miłość ponad wszystko. Taki punkt widzenia zaczynał nabierać znaczenia i pozostał z nami na dobre. Nie jest to coś, czego uczyłam się na studiach, ale coś, do czego doprowadził mnie mój matczyny instynkt i poczucie logiki. Poprawiła się sytuacja w nocy, a stopniowo również w dzień. Mój syn był bardziej wypoczęty i ja też. Wiedział, że nie zostanie sam, że będę przy nim.

Mój środkowy syn urodził się, kiedy starszy miał dwadzieścia miesięcy, a dwa lata później przyszła na świat nasza córka. Przy nich porzuciłam oczekiwania, przestałam spoglądać w kalendarze i cieszyłam się wspólnym spaniem (tym razem bez wątpliwości i bez ukrywania się) oraz długim karmieniem piersią, a także wieloma innymi rzeczami. To prawda, były to dzieci, których nie opisywano mi na USG jako wulkanów energii, które nie cierpiały na kolki ani refluks. Podejrzewam jednak, że w ostatecznym rozrachunku najważniejsze było moje podejście i sposób postrzegania spraw. Odnalazłam swoją drogę! Przynajmniej jeśli chodzi o ten etap wychowania. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to jedyna słuszna droga, bynajmniej, a tylko, że była nią dla mnie i mojej rodziny. Uważam, że każdy powinien móc swobodnie kształtować swoją drogę, o ile jest oparta na szacunku, i nie musi poddawać się osądom innych. Jeśli jednak pozwolisz udzielić sobie pewnej rady, skreśl stworzoną przez behawiorystów metodę usypiania dzieci, ponieważ ostatecznie nie jest to praktyka pełna szacunku, nie pociąga też za sobą żadnych korzyści, a wręcz przeciwnie.

Jednak gdyby mój pierwszy syn nie był tak „okropnym” niemowlęciem (i mówię to z wielką czułością, ponieważ na nic w świecie nie zamieniłabym tego, czego mnie nauczył), nie pokonałabym tej tak odważnej drogi: rezygnacji z wcześniejszych założeń, by pójść w innym kierunku i przekonać się, że to będzie właściwy wybór. Przydało mi się to w dalszym lawirowaniu wśród różnych opcji i odnajdowaniu za każdym razem tej, którą uważam za najlepszą.

Jeśli chodzi o to, co ci opowiadałam o „ukrywaniu się ze strachu przed tym, co inni powiedzą”, radzę ci się od tego strachu uwolnić. Ogólnie rzecz biorąc, społeczeństwo zbyt łatwo osądza. Istnieje pewien dziwaczny zwyczaj lustrowania innych i wytykania ich oskarżycielskim palcem, jeśli ich zachowanie zostanie uznane za nieakceptowalne. Nie wiem dlaczego, ale w temacie wychowania ten niewłaściwy zwyczaj jest jeszcze silniejszy. I tak, niezależnie od tego, co robisz, zawsze ktoś cię potępi. Ja doświadczyłam tego w przypadku wyboru między piersią a butelką. Pierwszego syna nie mogłam karmić piersią, dlatego od czasu do czasu musiałam karmić go butelką na ulicy, siedząc na ławce. Widziałam, że niektórzy ludzie przyglądają mi się i coś szepczą, inni dziwią się, że nie karmię piersią tak małego dziecka, a kiedy broniłam się, mówiąc, że się nie udało, odpowiadano mi, że widocznie niewystarczająco się starałam. Jakbym nie miała dość wyrzutów, które robiłam sama sobie, jeszcze tego mi brakowało. Kilka lat później siadałam na tej samej ławce, karmiąc piersią moją najmłodszą córkę, i znów nie brakowało spojrzeń i szeptów, a ktoś nawet zwrócił mi uwagę, że ulica to nie miejsce na takie zachowanie. Ostatecznie nie można podobać się wszystkim, więc uśmiechaj się i ciesz wybranym przez siebie stylem rodzicielstwa swobodnie i w pełni. Na zakończenie tego rozdziału załączam krótką, klasyczną opowieść, która jest bardzo wymowna.

Ojciec, syn i osioł

Pewnego razu ojciec, syn i osioł wracali do domu po długim dniu pracy.

Na początku syn jechał na ośle, a ojciec szedł z przodu, trzymając wodze. Kiedy mijali kilku wieśniaków, ci rzekli:

– Ja to bym się wstydził, taki młody i silny, pozwalać biednemu, staremu ojcu iść piechotą.

Słysząc tę uwagę, syn zastanowił się, zsiadł z osła, a na jego miejsce wsiadł ojciec. Kiedy spotkali kilka sąsiadek, te zaczęły szeptać:

– Co za ojciec egoista. Siedzi sobie, a biedny maluszek idzie piechotą.

Wtedy ojciec z synem zdecydowali się obaj wsiąść na osła, żeby nikt ich nie krytykował. Ale kiedy zobaczyło ich kilku pasterzy, rzekli:

– Trzeba być barbarzyńcą, żeby tak męczyć biedne zwierzę! Ci sobie wygodnie siedzą, a osioł idzie z wywieszonym językiem.

Pod koniec podróży, zmęczeni całą tą krytyką, ojciec z synem zdecydowali się zsiąść z osła i cała trójka szła. Kiedy tylko zobaczyła ich grupa murarzy, zaśmiali się:

– Ale para głupków! Mają osła, a zamiast z tego korzystać, idą piechotą!

Bajka tradycyjna, opowiedziana przez Ezopa

A teraz już pora. Dzwoni dzwonek, który ogłasza odjazd twojego pociągu. Łap bagaż i wsiadaj, bo zaczyna się podróż.

KOMUNIKACJA

Dziecko, które opowiada, co mu się przydarza, nosi niezwyciężoną zbroję chroniącą przed tyranami.

Moglibyśmy rozpocząć tę podróż w dowolnym miejscu, a ja proponuję ci zacząć od komunikacji. Niektórzy eksperci twierdzą, że komunikacja między matką a dzieckiem zaczyna się już wtedy, kiedy ono znajduje się w jej brzuchu. Jeśli jesteś matką biologiczną, na pewno nieraz słyszałaś o tym, że kiedy jesteś w ciąży smutna lub zestresowana, przekazujesz te uczucia dziecku. Dzieje się tak dlatego, że za pośrednictwem hormonów, które krążą we krwi, dziecko odbiera emocje matki, dlatego zawsze zaleca się, żeby – na ile to możliwe – kobieta w ciąży starała się być spokojna i radosna. Niewątpliwie ważnym czynnikiem w komunikacji prenatalnej jest też głos. Jeśli matka szepcze, mówi łagodnym tonem lub śpiewa, będzie wywierać uspokajający i pocieszający wpływ na dziecko. Później, kiedy dziecko się urodzi, komunikacja będzie przebiegała w innym wymiarze i z dnia na dzień będzie stawać się coraz bardziej złożona. To właśnie ta komunikacja będzie stanowić podstawę wychowania, pozwalając rodzicom docierać do dzieci i odwrotnie. Komunikacja stanie się kanałem niezbędnym do rozwijania poczucia własnej wartości dziecka i wspierania inteligencji emocjonalnej, pozytywnego myślenia, odpowiedniego postępowania i nauki wartości. Krótko mówiąc, komunikacja to podstawa wszystkiego. Tymczasem jako rodzice nie zawsze potrafimy komunikować się skutecznie. Dlatego kultywowanie i rozwijanie umiejętności komunikacyjnych okazują się niezbędne, by odpowiednio ukierunkować relacje z naszymi dziećmi. A im wcześniej zaczniemy to robić, tym lepiej.

Dobra komunikacja między rodzicami a dziećmi jest kluczowa dla stworzenia silnych i trwałych więzi emocjonalnych, by uzyskać zaufanie, współpracę i kontakt oraz móc ustalić odpowiednie podstawy wybranego stylu wychowania.

Jedną z rzeczy, które chyba najbardziej niepokoją rodziców, jest fakt, że dzieci mogą się od nich oddalić, nie będą opowiadać o swoich problemach i dlatego rodzice nie będą mogli im w razie potrzeby pomóc. Podstawą bliskiej relacji obu stron jest płynna, dwustronna komunikacja.

Odpowiednią komunikację buduje się od początku relacji, kładąc dobre podwaliny, jak ktoś, kto buduje dom na całe życie. Powinna powstać nierozerwalna więź, utkana z empatii i szacunku, która pozostanie nietknięta w chwili, kiedy najbardziej będziemy jej potrzebować. Na przykład kiedy nasze dzieci będą przechodzić trudne momenty, czy w okresie dojrzewania, kiedy staną się istotami bardziej niezależnymi, a czasem również bardziej skrytymi. Więź ta pomaga zadbać o harmonię w domu i ułatwia utrzymanie zdrowych, pełnych szacunku relacji między wszystkimi członkami rodziny. Jeśli z kolei zbudujemy fundamenty z nieprawidłowej komunikacji, między rodzicami a dziećmi zacznie powstawać coraz grubszy i wyższy mur. Mur, który w okresie dojrzewania może być już dźwiękoszczelny.

KOMUNIKACJA – ASPEKTY TEORETYCZNE

Jadąc tą linią, odwiedzimy najważniejsze aspekty komunikacji między rodzicami a dziećmi. Najpierw jednak chciałabym przedstawić krótką notatkę teoretyczną na temat komunikacji i zmiennych, które ją kształtują. Uważam, że może ci się to przydać w zaznajomieniu się z poszczególnymi koncepcjami, które będą się pojawiać w czasie podróży.

Przez komunikację rozumiemy świadome działanie polegające na wymianie informacji między dwiema lub większą liczbą osób. Podstawowy schemat elementów wchodzących w skład komunikacji wygląda następująco:

Nadawca: osoba, która wysyła komunikat.

Komunikat: to, co chcemy przekazać.

Odbiorca: osoba, która odbiera i interpretuje komunikat.

Zwróć uwagę, że aby komunikacja była skuteczna, a komunikat dotarł do odbiorcy tak, jak nadawca chciałby, żeby został zinterpretowany, należy uwzględnić na równi te trzy czynniki. Niemniej jednak powinniśmy zadać sobie kilka pytań: Jak powinien zachowywać się nadawca? Jakie cechy charakterystyczne ma komunikat? Czy odbiorca będzie otwarty na odbiór komunikatu? I tak dalej. Ponadto: Czy otoczenie sprzyja prawidłowemu przebiegowi komunikacji?

Poza tym istnieją różne rodzaje komunikacji:

1. Komunikacja werbalna to ta, w której wykorzystuje się język słów. Chodzi o zbiór symboli lub znaków językowych, które tworzą różne struktury reprezentujące rzeczywistość. Komunikacja werbalna może przyjmować następujące formy:

Ustną: Interakcja między nadawcą a odbiorcą za pomocą głosu. Nadawca mówi, a odbiorca słucha. Żeby doszło do komunikacji, logika wymaga, by obydwaj rozmówcy znali język, który jest używany.

Pisemną: Interakcja między nadawcą a odbiorcą zachodzi poprzez pisanie i czytanie. Żeby doszło do tego rodzaju komunikacji, obydwaj rozmówcy muszą nie tylko znać używany język, ale mieć też konkretną wiedzę, która pozwala im czytać i pisać.

2. Komunikacja niewerbalna to ta, w której informacje przekazuje się bez użycia słów. W tym celu stosuje się gesty, wyrazy twarzy, postawy ciała… Nie wchodząc w szczegóły, zwykle emocje odpowiadają za wiele wyrazów twarzy i postaw ciała, które składają się na to, co nazywamy „komunikacją niewerbalną”. Na przykład zmarszczenie czoła zwykle oznacza złość, a uśmiech jest najczęściej utożsamiany z radością. Jak już wspomniałam, na komunikację niewerbalną składają się:

Gesty: Zwykle angażują się w nie ręce i ramiona. Na przykład w naszej kulturze, jeśli wzruszamy ramionami, chcemy przekazać, że nie rozumiemy komunikatu; jeśli unosimy do góry kciuk, oznacza to, że zgadzamy się z nadawcą; a jeśli wskazujemy palcem, próbujemy pokazać coś znajdującego się w danym kierunku.

Wyrazy twarzy: Chodzi tu o komunikaty przekazywane przez naszą twarz, która wiele mówi na temat tego, co czujemy – jak przypomina nam powiedzenie „oczy są zwierciadłem duszy” – na przykład kiedy kąciki naszych ust kierują się w dół, kiedy marszczymy nos czy otwieramy usta.

Kontakt wzrokowy: Chodzi tu o spoglądanie sobie w oczy, kiedy z kimś rozmawiamy. Brak kontaktu wzrokowego może oznaczać brak zainteresowania lub nadmierną nieśmiałość; z kolei jeśli kontakt ten zbytnio się przedłuża lub jest za intensywny, może sprawiać wrażenie agresji lub zuchwałości. Zrównoważony kontakt wzrokowy zawsze jest najlepszą opcją.

Postawa ciała: W tym przypadku skupiamy się na języku ciała. Chodzi o obserwowanie, czy ktoś na przykład chodzi ze spuszczoną głową i przygarbionymi ramionami, czy też wręcz przeciwnie, całkowicie wyprostowany, spoglądając przed siebie. Ważny jest też sposób, w jaki siadamy – jeśli sprawiamy wrażenie, że chcemy zniknąć z krzesła, inni mogą pomyśleć, że czujemy się niekomfortowo; z kolei jeśli będziemy wyprostowani, pokażemy, że czujemy się pewni siebie, zadowoleni i uważamy.

Parajęzyk: Składa się z niewerbalnych elementów głosu: natężenia, tempa, rytmu, intonacji, przerw… Na pewno jest to aspekt komunikacji, który będzie ułatwiał, utrudniał i wzbogacał przekazywanie informacji.

Komunikacja werbalna i niewerbalna często są ze sobą zgodne i przekazują kompatybilne informacje. Czasem jednak pojawiają się rozbieżności i przekaz może wręcz być sprzeczny. Powiedzmy na przykład, że ktoś mówi nam, iż jest zadowolony, ale jego twarz i ciało wskazują, że bynajmniej tak nie jest, że jest smutny i przygnębiony. Na której informacji powinniśmy polegać? Niektórzy teoretycy twierdzą, że informacje niewerbalne są ważniejsze i bardziej wiarygodne niż werbalne. Albert Mehrabian w swojej regule komunikacji 7–38–55% w 1967 r. bronił hipotezy, zgodnie z którą emocjonalny wpływ danego dyskursu zależy:

• w 7% od jego treści,

• w 38% od głosu (intonacji, natężenia, modulacji…),

• w 55% od języka ciała.

A zatem informacje niewerbalne miałyby kluczowe znaczenie i nie należy ich ignorować.

W przypadku dzieci jest to jeszcze bardziej ewidentne, ponieważ choć niejednokrotnie nie umieją one wyrazić swoich myśli i uczuć za pomocą słów, ich ciało wiernie przekazuje, co się dzieje w ich wnętrzu. Jeśli nasze dziecko twierdzi, że ma się dobrze, ale my wyczuwamy, że coś się dzieje, patrząc na jego twarz, gesty, zachowanie… jako rodzice nie powinniśmy oszukiwać samych siebie, najlepiej jest obserwować sygnały, aż ustalimy, w jakim naprawdę jest stanie.

Niech te wnioski posłużą poza tym do uświadomienia sobie rodzaju komunikacji werbalnej i niewerbalnej, jaki stosujemy w relacji z naszymi dziećmi, i przemyślenia, czy są one kompatybilne i spójne ze sobą.

Kiedy mówimy o „komunikacji w wychowaniu”, musimy brać pod uwagę przynajmniej dwa aspekty:

1. Sposób, w jaki komunikujemy się z naszymi dziećmi. Podstawy komunikacji ustalamy my, rodzice, od dnia narodzin dziecka. Sposób, w jaki wchodzimy z nimi w interakcje, będzie miał wpływ na więzi i bliskość, naszą zdolność do nawiązywania kontaktu i zaufanie, które zbuduje się między obiema stronami. Komunikacja ta zawsze będzie dwustronna, od rodziców do dzieci i od dzieci do rodziców, obydwie strony będą na siebie wzajemnie wpływać. Niektórzy rodzice czasem wątpią, czy dzieci ich słuchają. „Jestem jak zdarta płyta, ciągle powtarzam to samo i nie wiem, czy to w ogóle coś daje”, mówią zwykle. Najpierw trzeba by zaobserwować, czy takie interakcje odbywają się prawidłowo (kluczowe wskazówki poznamy, jadąc tą linią); jeśli dojdziesz do wniosku, że tak, możesz mieć pewność, że dzieci cię słuchają i stopniowo przyswajają twoje komunikaty.

2. Sposób, w jaki nasze dzieci komunikują się na zewnątrz. Sposób, w jaki komunikujemy się z naszymi dziećmi, wpłynie nie tylko na naszą relację z nimi, ale położy też podwaliny pod ich umiejętność wchodzenia w interakcje z osobami żyjącymi poza obrębem najbliższej rodziny: pozostałymi krewnymi, przyjaciółmi, znajomymi i obcymi. Mówię tu o umiejętnościach społecznych, które dzieci wykształcą i będą wdrażać w praktyce poza domem.

By bardziej zagłębić się w temat komunikacji między rodzicami a dziećmi, podzieliłam tę trasę na kilka przystanków:

1. Styl komunikacyjny rodziców. Ważne jest, żeby obserwować siebie samego i próbować przeanalizować, jakiego stylu komunikacji używamy przede wszystkim w kontakcie z dziećmi. Możemy odkryć u siebie język korzystny lub wręcz przeciwnie, szkodliwy. Wykrywanie tego rodzaju zwrotów może w razie potrzeby pomóc ci poprawić komunikację z dziećmi.

2. Wyrażanie emocji. Za pośrednictwem języka werbalnego i niewerbalnego możesz potwierdzać lub negować emocje twoich dzieci. By wspierać komunikację i zdrową inteligencję emocjonalną, potrzebna jest osobista praca nad akceptacją tego, co dzieci czują, zamiast unikania.

3. Aktywne słuchanie. Słuchaj całą swoją istotą i wszystkimi zmysłami tego, co opowiadają ci twoje dzieci, oraz opieraj się pokusie robienia jednocześnie innych rzeczy – w ten sposób wspieramy bliskie relacje i płynną komunikację między obiema stronami.

4. Empatia. Komunikacja nie polega tylko na słuchaniu drugiej osoby, odbiorca musi też interpretować otrzymany komunikat i reagować. Najlepszym sposobem, by to zrobić, jest okazywanie empatii. Daj dziecku (nadawcy) do zrozumienia, że potrafisz postawić się na jego miejscu.

5. Wymiar społeczny. Jakie relacje mają twoje dzieci z resztą świata? Jakie mają umiejętności społeczne? Dzieci poza domem wcielają z reguły w życie nauki, które pobrały podczas komunikacji z najbliższą rodziną. Wspieranie ich umiejętności społecznych pomoże im w interakcjach podczas różnych sytuacji, w jakich się znajdą.

JAKI JEST MÓJ STYL KOMUNIKACJI?

Samoobserwacja i samopoznanie powinny zawsze stanowić pierwszy krok, zanim postawimy sobie jakieś wyzwanie. Kluczowa jest wiedza, kim jesteśmy i jak się zwykle zachowujemy, znajomość punktu, z którego wychodzimy, i zdolność dokonania konstruktywnej samokrytyki. W przypadku komunikacji między rodzicami a dziećmi powinniśmy zacząć od zadania sobie następujących pytań: Jak zwykle komunikuję się z moimi dziećmi? Czy ta forma komunikacji wydaje mi się odpowiednia? Co można by poprawić? Jakie kroki podejmę, by zmienić słabe punkty? Tylko w ten sposób będziemy mogli zacząć budować podwaliny pod bogate, płynne interakcje z naszymi dziećmi.

Żeby lepiej odpowiedzieć na pierwsze pytanie – Jak zwykle komunikuję się ze swoimi dziećmi? – przygotowałam ogólną charakterystykę głównych stylów komunikacji, których mogą używać rodzice. Poniżej opisałam stereotypowe i uproszczone profile, pomyślane tak, aby ułatwić wykrycie stylu dominującego u poszczególnych osób lub form wyrażania się w konkretnych chwilach, które warto by było zmodyfikować.

Styl autorytarny

Charakteryzuje go powtarzające się stosowanie rozkazów, bez uwzględniania opinii dziecka. Z reguły tacy rodzice komunikują się za pomocą rozkazów i gróźb, często podniesionym tonem. W tym przypadku rodzice stawiają się na pozycji wyższej, praktycznie przez cały czas dając do zrozumienia, że to oni rządzą i zawsze mają rację. Ten styl komunikacji zwykle jest szkodliwy dla samooceny dzieci, sprawiając, że czują się niedoceniane, a czasem winne. Tacy rodzice zwykle skupiają się na tym, co ich zdaniem dzieci robią źle, rzadko im gratulują lub odnoszą się do pozytywów.

Kilka zdań typowych dla stylu autorytarnego:

• „Bo ja tak mówię!”

• „Siedź cicho, kiedy do ciebie mówię!”

• „Nie, bo nie, i koniec!”

• „Zejdź mi z oczu!”

Styl wyluzowany

Rodzice, którzy stosują ten styl komunikacji, zwykle bagatelizują problemy swoich dzieci, co może wynikać z dwóch powodów: bo uważają te problemy za dziecinne lub chcą szybko zakończyć konflikt, którym nie umieją lub nie chcą zarządzać.

Ogólnie są to rodzice, którzy unikają słuchania swoich dzieci, a jeśli to robią, nie poświęcają im wystarczającej uwagi. Często, kiedy dzieci do nich mówią, oni patrzą w komputer, telefon lub telewizor. Ten styl komunikacji też nie sprzyja budowaniu poczucia własnej wartości u dzieci, które czują się nieważne i mało wartościowe.

Kilka zdań typowych dla stylu wyluzowanego:

• „Przestań mi tu nawijać”.

• „Jutro o tym porozmawiamy”. (Przy czym to „jutro” nigdy nie nadchodzi).

• „To jakieś głupoty”.

• „Przecież nic się nie stało”.

Styl przemądrzały

Tacy rodzice lubią dawać wykłady. Zawsze chcą mieć rację i uwielbiają słuchać samych siebie, kiedy wygłaszają niekończące się przemówienia pełne rad, które ich zdaniem stanowią jedyną właściwą drogę. Zwykle popełniają błąd, narzucając swoje pomysły, nie biorąc pod uwagę potrzeb, interesów i indywidualnych cech swoich dzieci. Od czasu do czasu dzieci mogą pójść wyznaczoną przez rodziców drogą wskutek presji, którą na nich wywierają, lub żeby ich nie zawieść.

Kilka zdań typowych dla stylu przemądrzałego:

• „Powinieneś uczyć się przedmiotów ścisłych. Są bardzo ważne, ponieważ…”

• „Odradzam ci kolegowanie się z tym dzieckiem. Źli uczniowie są…”

• „Świat muzyki klasycznej jest pasjonujący. Ludzie, którzy potrafią cieszyć się muzyką…”

• „Rysowanie to hobby. Natomiast wybierając zawód…”

Styl empatyczny

Rodzice, którzy korzystają z tego stylu komunikacji, stawiają się na miejscu swoich dzieci, okazują im to i czuwają nad ich interesami i potrzebami. Słuchają tego, co dzieci mają do powiedzenia, z szacunkiem i bez osądzania. Towarzyszą im i wyciągają do nich rękę, wspierając kształcenie krytycznego myślenia i podejmowanie własnych decyzji. Ten rodzaj komunikacji pomaga dziecku czuć się docenianym, kochanym, a tym samym wspiera wzrost samooceny.

Kilka zdań typowych dla stylu empatycznego:

• „Rozumiem, jak się czujesz…” (I dopowiadamy coś bardziej konkretnego).

• „Słucham cię z szeroko otwartymi uszami, oczami i sercem”.

• „Dziękuję, że mi ufasz. Jestem tu, skoro mnie potrzebujesz”.

1 Chcę na wstępie wyjaśnić jedno. Imiona występujące w przykładach znajdujących się w książce są fikcyjne. Historie powstały na podstawie mojej wiedzy i doświadczenia, ale w żadnym razie nie odnoszą się do konkretnych osób. Wszystkie dane zostały odpowiednio zmodyfikowane, pomieszane i przetworzone w celu prawidłowego wykorzystania.