Maritza. Księżniczka rodziny Silvano - Zawada Justyna, Writer's Lullaby - ebook

Maritza. Księżniczka rodziny Silvano ebook

Zawada Justyna, Writer's Lullaby

4,4

Opis

W dniu siedemnastych urodzin życie Maritzy zaczyna się rozpadać za sprawą tajemniczego mężczyzny. Dziewczyna dowiaduje się, że jej rodzina ma przed nią wiele sekretów.

 

Aby je poznać, musi wkroczyć do niebezpiecznego świata, w którym nieświadomie się wychowywała. Zostaje wciągnięta w porachunki sprzed lat.

 

Pomimo zagrożenia wierzy, że rodzina ochroni ją przed niebezpieczeństwem. Najbardziej jednak ufa Natanielowi, jednemu z wielu osób, które złożyły przysięgę rodzinie Silvano.

 

„Myślałam, że jestem celem, a okazałam się przynętą…”

 

Niespodziewanie to właśnie Maritza będzie musiała stawić czoła Diabłu i ochronić przed nim swoich bliskich.

 

Lian Krum trzyma się zasady życie za życie i nie spocznie, póki nie spełni danej obietnicy…

 

Historia włoskiej rodziny, która stoi po stronie prawa, lecz tak naprawdę jego przestrzeganie jest tylko przykrywką.

 

 

Mocno trzymam kciuki za każdego debiutanta, dlatego z radością przyjąłem wiadomość, że Justyna dołączyła do środowiska artystycznego! Autorka czerpiąc garściami z klasyków gatunku, stworzyła własny mafijno-romantyczny świat, więc jeśli kochacie brutali o czułym sercu, gangsterskie porachunki, silne kobiety i gorące opisy namiętności… ta książka powstała właśnie dla Was! – Paweł Nowak @zwyczajnychlopak

 

Jeśli sądzicie, że poznaliście już wszystkie odsłony mafii, które ma do zaoferowania polski rynek, to muszę Was zaskoczyć. Justyna Zawada stworzyła historię, w której ten krwawy i brutalny wątek nabiera wielu nowych odcieni. Sięgając po książkę, bezpowrotnie zatracicie się w niezwykle interesującej fabule przepełnionej intrygami oraz sekretami rodziny Silvano. Będzie gorąco, czasami niebezpiecznie, ale momentami także zabawnie. Justyna ma niesamowity styl i wrażliwość, dzięki czemu kolejne strony pochłania się z prawdziwą przyjemnością. Polecam z całego serduszka! – Monika Nawara

 

„Co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Maritza bardzo dotkliwie odczuła, co znaczą te słowa. Od najmłodszych lat żyje w iluzji, chroniona przed rodzinną tajemnicą, która nagle wychodzi na jaw. Jak więc trzymana pod kloszem dziewczyna poradzi sobie z rolą mafijnej Księżniczki? Kto okaże się wrogiem, a kto przyjacielem? Ja już znam odpowiedzi na te pytania i szczerze polecam Wam tę pełną miłości i bólu powieść! Gwarantuję, że nie będziecie się nudzić ani minuty! – Anett Lievre

 

Niezwykły debiut, obok którego trudno przejść obojętnie. To historia pełna emocji, pasji oraz zaskoczeń z krwawą mafią w tle. Genialne sceny mrożące krew w żyłach i te, po których z pewnością szybciej zabije serce. „Maritza. Księżniczka rodziny Silvano” to nie romans mafijny, to mafia w najczystszej postaci! Polecam! – KM KaroBella

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 490

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (53 oceny)
33
11
6
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malutka06

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna;)
52
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie 🥰💯🔥
52
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ładnie napisana historia, mam za sobą mnóstwo pierwszych części zaczyna być to irytujące
41
zuzia8423

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo polecam książkę 😘
42
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Polecam
42

Popularność



Podobne


Copyright © by Justyna Zawada, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autoraoraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Hamid Tajik/unsplash

Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Gordon Johnson z Pixabay

Skład i łamanie: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I

ISBN 978-83-8290-240-2

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział pierwszy Szpieg

Rozdział drugi Księżniczka

Rozdział trzeci Pierwszy krok

Rozdział czwarty Jego dotyk

Rozdział piąty Benvenuto nella mafia!

Rozdział szósty Szczerość jest trudna

Rozdział siódmy Nadszedł czas na rozmowę

Rozdział ósmy Odpowiedzialność

Rozdział dziewiąty Mała sprawa

Rozdział dziesiąty Wyznania Bestii

Rozdział jedenasty Pierwsza krew

Rozdział dwunasty Chwile słabości

Rozdział trzynasty Zapomniany prezent

Rozdział czternasty Niespodziewany telefon

Rozdział piętnasty Moja nadzieja

Rozdział szesnasty Nadzieja zgasła

Rozdział siedemnasty W poszukiwaniu klatki

Rozdział osiemnasty Złudzenie

Rozdział dziewiętnasty Błędne koło

Rozdział dwudziesty Ryzyko

Rozdział dwudziesty pierwszy Cofnij się

Rozdział dwudziesty drugi Krwawa wiolonczela

Rozdział dwudziesty trzeci Błąd

Rozdział dwudziesty czwarty Umowa

Rozdział dwudziesty piąty Mamy cię, Diable

Rozdział dwudziesty szósty Lian

Rozdział dwudziesty siódmy Między życiem a śmiercią

Rozdział dwudziesty ósmy Nieznajoma

Rozdział dwudziesty dziewiąty Nie poddam się

Epilog

Prolog

Carlos

Siedemnaście lat wcześniej

– Carlos! Musimy stąd uciekać!

Patrzę na swojego ojca, który odwraca się w stronę rozwalonych drzwi.

– Dalej, biegnij do wyjścia i nawet się nie zatrzymuj! – popędza mnie.

Podnoszę się i gnam przed siebie. Słysząc kolejną serię wystrzałów, zbiegam po schodach, uważając, żeby się nie potknąć. W końcu jestem na zewnątrz. Do mojego przepoconego ciała dociera świeży podmuch wiatru, który daje mi ulgę. Przystaję przed budynkiem. Od razu sprawdzam, czy tata jest cały. Na szczęście nic mu nie jest. Kiedy mnie wymija, kieruje się do podstawionego samochodu. Bez ociągania podążam za nim.

Pakuję się na przednie siedzenie pasażera i ocieram twarz. Odwracam się, by spojrzeć na mężczyznę. Patrzy na mnie ze współczuciem, chociaż w jego błękitnych oczach widzę tańczące kurwiki, które chce przede mną ukryć. Jest wściekły, co mnie nawet nie dziwi.

Zerkam na swojego kuzyna, który gwałtownie rusza, zostawiając za sobą chmurę kurzu. Wlepiam wzrok przed siebie. Na ulicach Krakowa jest całkowicie pusto. Zegar wskazuje kilka minut po czwartej nad ranem.

Jedziemy głównymi ulicami w kompletnej ciszy, bo wyczekujemy jakichkolwiek informacji. Co jakiś czas sprawdzam w bocznych lusterkach, czy nie mamy ogona. Zostawiliśmy za sobą toczącą się wojnę, którą będziemy musieli zakończyć. Lian wreszcie zauważy, że się wymknąłem, a do tego będzie chciał mi odebrać coś, co według niego nie należy do mnie. Będę musiał się go pozbyć i jego rodziny również. Chociaż nie mamy za wiele czasu, to jedziemy dosyć spokojnie. Mattia wspomniał, że nie możemy zwracać na siebie uwagi, dlatego jedzie przepisowo. Nerwowo tupię nogą, bo czas jest dla nas teraz bardzo cenny. A zwłaszcza dla mojej rodziny, którą za wszelką cenę muszę chronić, bo to właśnie ona stała się głównym celem. Gdy zapewnię im bezpieczeństwo, mogę pozbyć się problemu, jakim są Bułgarzy.

Kolejny raz dobieram się do CB-radia. Zmieniam kanały, oczekując, że ktoś w końcu się odezwie, ale nic z tego. Słychać same szumy. Wiem, że mamy czekać, aż nasi pierwsi się odezwą, ale nie wytrzymuję i sięgam po gruchę.

– Zostaw. Oni sobie poradzą, jeśli jest cicho, to dobry znak – tłumaczy tata. – Nie możesz teraz panikować. Nie wiem, co się wydarzyło w tym mieszkaniu, ale mamy naprawdę poważne problemy. To jest wojna, Carlos, krwawa wojna. Znasz cenę życia. Żeby za nie zapłacić, musisz w zamian poświęcić inne życie.

– Ja tego nie zrobiłem – mówię cicho, zerkając na swoje zakrwawione ręce.

Zaczynam pocierać dłońmi o uda, chcąc pozbyć się krwi, która nie jest moja.

– Porozmawiamy o tym później, teraz się skup – nakazuje. – Mattia, przyspiesz trochę, jesteśmy już prawie na obrzeżach. Tu nie będziemy zwracać na siebie uwagi.

– Dobrze – odpowiada i wykonuje polecenie mojego ojca.

– Wszystko w porządku? – Odwracam się ponownie i wpatruję w ręce ojca, w których trzyma zawiniątko.

– Tak, nic się nie stało.

– To dobrze.

Zauważam, że w końcu wjeżdżamy na osiedle domków. Zdenerwowany przełykam ślinę, gdy stajemy na podjeździe z kostki brukowej, tuż przy białym domu. Pospiesznie wysiadam z auta i zmierzam do wejścia, gdzie czeka na mnie Maria. Staję i wpatruję się w jej zaspaną twarz. Jak zawsze jest piękna. Ubrana w błękitny szlafrok do kolan, który odsłania część jej idealnych nóg. Jest dla mnie wszystkim. Gotuje się we mnie na myśl, że ktoś może ją skrzywdzić. Po chwili się otrząsam. Ruszam po trzech stopniach i wchodzę do środka.

– Carlos, co się dzieje? Twoja mama zadzwoniła do mnie i powiedziała, że mam na was czekać – informuje bardzo cicho.

Nie chce obudzić naszego dwuletniego syna, którego trzyma na rękach. Jest jeszcze taki niewinny, ale kiedyś będzie musiał stać się jednym z nas.

– Na jakiś czas musicie jechać do moich rodziców – mówię, odgarniając z jej twarzy pojedyncze loki. Próbuję w ten sposób nieco załagodzić sytuację. – Szybko, spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mamy za wiele czasu – tłumaczę, przyglądając się młodej kobiecie. – Nie martw się, jest dobrze, ale dla pewności będziecie mieli ochronę.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że Maria nie należy do kobiet, które można oszukać. Nie informuję jej o wszystkim, ale rozumie, że są sprawy, o których nie może wiedzieć. Nigdy nie docieka prawdy, tylko czeka, aż sam jej powiem.

– Ta krew… – Obserwuje mnie przerażona, przekazując naszego syna Ricarda jednemu z ochroniarzy, który przed chwilą do nas przyjechał.

– Maria, naprawdę nie mamy czasu na wyjaśnienia. – Patrzę w jej szare oczy, które są lekko wilgotne. Zaciskam usta i wypuszczam powietrze nosem. – Pomogę was spakować.

– Nic ci nie jest? – pyta, lustrując moje ciało.

Kładzie delikatną dłoń na moim torsie, sprawdzając, czy nie mam ran. Gwałtownie przyciągam ją do siebie i zatapiam palce w czarnych kosmykach.

– Jestem cały – zapewniam. – Nie zamartwiaj się. Wszystko będzie dobrze, zadbam o to, ale teraz musimy się pospieszyć.

– Dobrze. – Lekko kiwa głową i rusza do sypialni.

Bardzo szybko się uporaliśmy z pakowaniem. Maria, poprawiając włosy, podąża za mną do wyjścia. Całuję ją przelotnie i otwieram drzwi, żeby wsiadła do auta. Zerkam na ojca, który zmierza w naszą stronę.

– Będzie dobrze – odzywa się, uspokajając kobietę. – Mario, teraz masz za zadanie zaopiekować się dziećmi. Sofia już na was czeka – oświadcza.

– Carlos…? – Maria milknie, otwierając szeroko oczy.

– Na razie o nic nie pytaj – proszę. – Jedźcie już. – Zamykam drzwi.

– Carlos. – Wychyla lekko głowę przez okno. – Uważaj na siebie – prosi.

Wiem, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymuje. Ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że mówiąc więcej, pogarsza tylko sytuację. Wie, jak bardzo jestem zdenerwowany. Chciałbym jechać z nimi, ale niestety nie mogę. Czuję ukłucie w sercu, wiedząc, że to może być ostatni raz, kiedy ich widzę. Nigdy nie bałem się takich sytuacji. Wiele razy narażałem się na niebezpieczeństwo i ocierałem o śmierć. Teraz sprawa jest wyjątkowo ważna. Przelała się niewinna krew. Bułgarzy mi tego nie darują.

– Synu!

Przenoszę wzrok na ojca, który pakuje broń do bagażnika.

– Nie mamy czasu, oni zaraz mogą się tu pojawić! Chyba nie chcesz kolejnego rozlewu krwi w miejscu publicznym?

Zanim z powrotem wsiądę do auta, którym przyjechaliśmy, obserwuję, oddalający się samochód, w którym jest moja rodzina. W końcu wsiadam. Tym razem cisza trwa zaledwie kilka sekund.

– Powiesz mi, co tam się wydarzyło? – pyta tata, zaczesując dłonią włosy.

– To nie była moja wina. Ja tego nie zrobiłem, nie zabiłem…

– Bułgarzy będą uważać inaczej, Carlosie. – Patrzy pytająco, jakby czekał, aż się przyznam.

– Tato, przysięgam, ja jej nie zabiłem. To ona, ona sama… – Urywam, zaciskając szczękę.

– Dobrze.

– Musicie mi uwierzyć! – unoszę głos.

– Wierzę ci, synu, ale nie możesz się posypać. Weź się w garść, bo musisz ochronić rodzinę, zanim ją dopadną. Nie czas na okazywanie słabości. Teraz pojedziemy do Domu. Stamtąd zadzwonię, do kogo trzeba. Musimy się ich pozbyć, zanim zaczną z nami wojować.

– Nie mamy wyboru. – Na moment chowam twarz w dłoniach. – A co ze świadkami? Przecież było słychać strzelaninę.

– O to się nie martw, nasi już się tym zajęli. Skup się na celu, a nie na tym, co było. Rozumiesz?

Kiwam głową.

– Pytam, czy rozumiesz.

– Tak, tato, rozumiem – odpowiadam, opierając głowę o zagłówek. – Ona nie zasłużyła na śmierć.

– Wiem, Carlos, wiem o tym. – Wzdycha. – Będzie dobrze, myśl wyłącznie o rodzinie. O Maritzie, Ricardzie i Marii. Wszystko inne odłóż na bok.

– Cały czas widzę ją w kałuży krwi – ciągnę.

– Słuchaj mnie! – mówi wściekły. – Skoncentruj się na nich, na tym, że musisz ich ochronić.

– Muszę zapalić, może to mi pomoże.

Biorę marlboro od kuzyna i już po chwili zaciągam się dymem. Palę w ciszy, patrząc na widok za oknem. Las ciągnie się w nieskończoność. Wbijając wzrok w równo rosnące drzewa, przywołuję obraz sprzed godziny. Wzdycham i kolejny raz zaciągam się mocnym papierosem. Idę za radą ojca, przymykam powieki i myślę o dzieciach. Moich małych skarbach. Zaciskam pięść i biorę się w garść. Bułgarzy wiedzą, że mój najsłabszy punkt to rodzina, i to właśnie ją będą chcieli zniszczyć oraz odebrać mi to, co dla mnie najcenniejsze. Nie mogę do tego dopuścić. Przyszedł czas zakończyć tę wojnę.

Rozdział pierwszy Szpieg

Dorian

Obecnie

Od kilku godzin siedzę w aucie na niestrzeżonym parkingu. Wielokrotnie zerkam w lusterka, czy na pewno nikt mnie nie śledzi. Spoglądam nerwowo na zegarek, jest szósta czterdzieści. Zwlekam z tym od wczoraj, a to stanowczo za długo. Wiem, że to jest dla niego bardzo ważne. W sumie od tego zależy życie mojej rodziny. W końcu zbieram się do wyjścia.

Wysiadam z auta, jeszcze raz oglądam się za siebie, aby sprawdzić, czy na pewno nie mam cienia. Niepewnym krokiem ruszam w stronę starych kamienic, które są siedzibą bułgarskiej mafii. W bramie dostrzegam dwóch ochroniarzy, którzy dla pozoru wyglądają jak zwykli mieszkańcy. Nie jestem głupi, na pewno pod bluzami mają chociażby jedną rzecz do obrony. Przystaję, nie zadając zbędnych pytań, czas na przeszukanie. Bez tego się nie obejdzie. Nie mam takich jaj, jak kiedyś, żeby wejść do jaskini lwa z bronią. Wolę unikać wszelkich sprzeczek.

Przysięgałem sobie, że już nigdy nie dotknę, a nawet nie spojrzę na broń. Ostatnia, jaką widziałem od lat, to ta, którą Krum przyłożył mi do głowy i zagroził, że zabije moją rodzinę, jeśli w przeciągu tygodnia nic dla niego nie znajdę. Mam jednak wielkie szczęście. Znalazłem to, czego chciał, więc będę wolny. Wolny od człowieka, który wydawał się normalnym, kiedy go poznałem. On tylko grał, żeby zwabić mnie w swoją pułapkę. Szybko się przekonałem, że Lian Krum to prawdziwy diabeł w ludzkiej skórze.

Mężczyzna kiwa głową, dając znak drugiemu, że jestem czysty. Wchodzę na podwórko otoczone kamienicami. Wbijam wzrok w tabliczkę z numerem budynku. Po chwili stawiam krok w stronę drzwi. Po drodze rozglądam się dyskretnie. Każdy budynek ma trzy bądź cztery kondygnacje. Pieprzeni Bułgarzy! Bardzo dobrze się kamuflują. Kręcę głową, bo wszyscy myślą, że to spokojna dzielnica. Nikt nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co dzieje się w murach tych budynków. Że są przesiąknięte krwią i ludzkim strachem. Właściwie nie rozumiem Kruma. Po co wrócił do takiego miejsca, i to po siedemnastu latach? Tym bardziej że został wygnany.

Powoli zbliżam się do drzwi wejściowych, w których stoi młody ochroniarz. Od razu wskazuje wzrokiem, abym podążał za nim. Ma jakieś trzydzieści cztery lata, tyle co ja, a może trochę mniej. Wygląda jak każdy z nich, wysoki, umięśniony, ze spojrzeniem zabójcy i oczywiście kamienną miną. Tutejsi przypominają raczej wojsko niż ochronę.

Wchodzimy schodami na najwyższe piętro. Najprawdopodobniej właśnie tam jest ich szef. Wnętrze budynków jest urządzone w nowoczesnym stylu, nie tak jak na zewnątrz. Panują tu przepych i bogactwo. Gdyby mógł, zrobiłby sobie tapetę z pieniędzy, lecz ściany pokryte są śnieżnobiałą farbą.

– Czekaj tu! – nakazuje mężczyzna z dziwnym akcentem, więc zostaję pod drzwiami.

Jego zimny wzrok przenika mnie i wiem, że nie mogę z nim zadzierać. Mogę przecież w każdej chwili zginąć. Nie tylko ja, lecz także moja żona i córki. Kiedyś nie bałem się niczego. To ja byłem tym, którego się bali, ale miłość do rodziny sprawiła, że moje serce się roztopiło.

Lekko uderzam pięścią o ścianę, tak żeby jej nie zniszczyć. Jak mogłem dać się tak podejść? Wszystko przez to, że byłem głupi i pragnąłem władzy. A przecież mogłem żyć inaczej. Moja mroczna przeszłość będzie się za mną ciągnęła aż do śmierci. Odchylam głowę i wypuszczam powietrze. Nie miałem wyboru. Powtarzam to sobie kolejny raz.

– Właź!

Przez moje ciało przechodzi dreszcz. Przełykam ślinę i spokojnie wchodzę do środka. Chociaż nie patrzę na Liana Kruma, to czuję na sobie jego lodowaty jak sopel wzrok, który przebija na wylot.

– Obyś miał dobry powód, żeby mnie budzić o tej porze. – Wskazuje na mnie palcem, trzymając w ręku kubek z parującą kawą.

W całym pomieszczeniu czuć jej aromat.

W końcu przenoszę wzrok na twarz Liana. Oczy ma zaspane, a jego długie, ciemne włosy, które zawsze upina w kok, teraz są roztrzepane. Odziany w szare spodnie dresowe i błękitną koszulkę, siada na wielkim czarnym fotelu. Spokojnie kładę przed nim dużą kopertę. Nie zadaje pytań, tylko zabiera ją, aby sprawdzić zawartość. Zaczynam się nerwowo rozglądać.

Tym razem jestem w pomieszczeniu, gdzie szare ściany sprawiają, że jest ponuro. To idealnie odzwierciedla duszę tego Diabła. Spoglądam ponownie na biurko, przy którym siedzi szef bułgarskiej mafii. Dostrzegam, jak zaciska pięść. Jego nagle pobudzona twarz przypomina rozwścieczonego byka na korridzie. Postanawiam działać szybko, zanim wybuchnie.

– Mam coś jeszcze. – Wyjmuję szarą kopertę.

Lian od razu wyrywa mi ją z dłoni i ugniata palcami papierowy materiał. Teraz nie czuję zimna od tego człowieka tak jak za każdym razem. Bucha od niego taka wściekłość, że gdyby naprawdę płonął, wszystko w okolicy zamieniłby w popiół. Nerwowo kilkakrotnie przegląda zawartość, jakby nie wierzył w to, co widzi.

– Pierdolony Carlos – warczy, zaciskając szczękę. – To są wszystkie informacje, jakie zebrałeś na temat rodziny Silvano?

– Tak.

W milczeniu gestem nakazuje mi opuścić pomieszczenie. Nie musi powtarzać. Nic nie cieszy mnie bardziej niż pozwolenie na wyjście z tego więzienia. Słysząc, jak wykonuje połączenie, prędko ruszam do wyjścia. Po kilku sekundach krzyczy coś, czego nie rozumiem, i się rozłącza. Zamykając za sobą drzwi, dostrzegam, jak rzuca małym aparatem o biurko.

Z ulgą wybiegam z ich kryjówki. Czuję się, jakby ktoś odciął mi linę, która mnie dusiła. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym światem. Już nie. W obawie o to, że Krum będzie kazał mi wracać, nawet się nie zatrzymując, szukam kluczyków do auta.

Wsiadam do czarnego forda i zatrzaskuję drzwi. Pędem odjeżdżam z piskiem opon, nawet nie zapiąwszy pasów. Po chwili zauważam, że jadę niewłaściwą stroną ulicy. Przepełnia mnie radość, bo czuję się wolny. Jedyne, co mi zostało z poprzedniego życia, to brak sumienia. Mam w dupie, co stanie się z ludźmi, których musiałem szpiegować. Najprawdopodobniej skazałem ich na śmierć.

Patrzę w lusterko na swoje błękitne oczy, w których nie ma nawet krzty poczucia winy. Przygryzam lekko wargę i tłumaczę sobie, że musiałem to zrobić. Moim obowiązkiem jest ratować swoją rodzinę. Nikogo więcej.

Rozdział drugi Księżniczka

Maritza

– Tanti auguri a te, tanti auguri a te, tanti auguri a Maritza, tanti auguri a te!1

– Proszę, nie teraz – marudzę, słysząc śpiewającego tatę, który właśnie mnie obudził.

Co roku, w dniu moich urodzin musi być pierwszą osobą, która osobiście złoży mi życzenia. Wiedziałam, że przyjdzie do mnie, jeszcze zanim pojedzie do kancelarii. Niestety tej nocy nie mogłam spać i męczyłam się do prawie trzeciej nad ranem.

– Tato, nie mogłeś przyjść później? – pytam, naciągając na siebie fioletową kołdrę.

Od zawsze uwielbiałam swoje urodziny. Dziś coś się zmieniło, jest jakoś inaczej i ten dzień nie cieszy mnie tak jak kiedyś. Nawet mój humor uległ zmianie. Jedyne, czego pragnę tego dnia, to spokój.

– Wiesz, że to moja tradycja.

Gwałtownie ściąga ze mnie kołdrę, która ląduje na końcu łóżka. Patrzy na mnie z cwaniackim uśmiechem. Przeciągam się, przewracając oczami. Tata siada obok, opierając się plecami o beżowy zagłówek. Z jego ust wypływa tradycyjna wiązanka z życzeniami. Nawet nie muszę tego słuchać. Znam to na pamięć, bo co rok słyszę podobne życzenia. W sumie nie tylko od niego, mam wrażenie, że każdy mówi to samo.

Uśmiecham się szeroko i wtulam w jego tors. Zamykam na chwilę oczy i wciągam delikatnie świeży zapach wody po goleniu, który miesza się z wonią proszku do prania.

Mój ojciec, Carlos Silvano urodą wygląda jak typowy Włoch. Ma ciemne wystylizowane włosy, z przodu sterczące. Kilkudniowy zarost idealnie podkreśla jego owalną twarz i pełne usta. Duże ciemnozielone oczy oprawiają lekko krzaczaste brwi. Wszystko bardzo dobrze się komponuje z jego śniadą karnacją. Mierzy prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i jest umięśniony, co potwierdza opinająca się koszula na jego plecach.

– Proszę, to dla ciebie, Księżniczko. – Wręcza mi małe, czerwone, kwadratowe pudełko.

– Dziękuję, jesteś kochany.

Całuję go w policzek i zabieram się do otwarcia prezentu. Delikatnie pociągam za czarną, cieniutką wstążkę. Unoszę wieczko, ziewając lekko. Nadal jestem zaspana, dlatego chciałabym jeszcze trochę z tym poczekać. Tata jednak uwielbia patrzeć na moją reakcję, kiedy dostaję od niego prezenty.

Moje duże oczy na widok ślicznej, błyszczącej bransoletki z białego złota, robią się jeszcze większe.

– Jest przepiękna – szepczę, obracając w palcach biżuterię z drobniutkimi brylancikami.

– Wiedziałem, że ci się spodoba. – Pręży się dumnie.

– Ty wiesz, co najlepsze. – Uśmiecham się, gdy zapina mi ją na nadgarstku.

Całuje mnie w głowę i wstaje. Zawsze musi wyglądać nienagannie, więc poprawia swoją idealnie wyprasowaną, bielusieńką koszulę, po czym kieruje się do drzwi.

– Zejdź na chwilę na dół, bo mama czeka. Miała przyjść ze mną, ale ma dziś ważną sprawę i zaczyna trochę wariować.

– Ona? – Patrzę pytająco. – To niemożliwe – mówię rozbawiona, wygrzebując się z łóżka.

– A jednak.

– Daj mi pięć minut. Muszę chociaż trochę doprowadzić się do porządku.

– Pięć minut, kochanie, bo niedługo musimy jechać.

Zamyka za sobą drzwi. Na półśpiąco ruszam do szafy. Kucam i wstukuję kod do sejfu, gdzie chowam prezent. Jest dopiero po siódmej, a temperatura już daje o sobie znać. Pomimo że jest otwarty balkon, w pokoju panuje okropny zaduch. Dlatego wybieram krótkie bawełniane, pudrowe szorty i ciemną luźną koszulkę. To moje urodziny, więc powinnam przywiązać większą uwagę do swojego wyglądu. Tym razem jednak nie mam zamiaru się specjalnie stroić. Jest środek tygodnia, przypuszczam, że raczej nikt się dzisiaj nie zjawi. A przynajmniej taką mam nadzieję.

Wchodzę do łazienki, gdzie załatwiam wszystkie potrzeby. Pospiesznie myję twarz, a następnie zęby. Chwilę później wkładam przygotowane ubranie. Nie pozostało mi za wiele czasu, a rodzice nie znoszą, gdy ktoś się spóźnia, zatem wychodzę na korytarz. W drodze do kuchni związuję luźno swoje długie, ciemnobrązowe włosy.

Idąc korytarzem, patrzę przez balustradę na rodziców, którzy pochłonięci są swoimi sprawami. Zbiegam na dół, a do moich nozdrzy dociera zapach gofrów i aromat świeżo parzonej kawy. Dopiero dźwięk moich kroków wyrywa ich z wykonywanych czynności.

– Maritza, dziecko. – Mama podchodzi do mnie szybkim krokiem. – Przepraszam, miałam przyjść razem z tatą, ale dziś mam bardzo ważną sprawę – tłumaczy, tuląc mnie w swoich ramionach.

Nie wypuszczając z objęcia, składa życzenia. Kończy i całuje mnie w policzek, zostawiając ślad swojej czerwonej szminki.

Obserwuję ją, jak wraca na miejsce. Stoję i kręcę głową, bo ta perfekcyjna kobieta jest tak bardzo przejęta pracą, że mało nie zabija się o własne nogi, na których ma czarno-czerwone szpilki.

Czarne kręcone włosy spięła w luźny, ale elegancki kok. Biała koszula podkreśla jasnobrązową karnację, a czarna spódnica z wysokim stanem zgrabne nogi. Według niej wszystko zawsze musi współgrać. Zwraca uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Nawet teraz jej paznokcie, które są pomalowane na krwistą czerwień, pasują do całej reszty.

Siadam na wysokim krześle przy wyspie kuchennej, gdzie leży sterta teczek i dokumentów. Ojciec skupiony na czytaniu czegoś w telefonie, przysuwa mi talerz ze świeżymi goframi. Ich zapach pobudza mój żołądek, ale jakoś nie mam na nie najmniejszej ochoty.

– Trudna sprawa? – Spoglądam na kobietę.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo – oznajmia ze zrezygnowaniem w głosie.

O nic więcej nie pytam. Obowiązuje ich tajemnica zawodowa, dlatego w domu jest całkowity zakaz rozmów o pracy, a przynajmniej przy mnie. Szybko zmieniam temat, bo bez sensu jest ciągnąć ją za język.

– Ricardo mówił, kiedy będzie? – pytam o brata z nadzieją, że zobaczę go jeszcze wieczorem.

To chyba jedyna osoba, której mi dziś wyjątkowo brakuje.

– Jego plany się pozmieniały i najprawdopodobniej wróci za dwa dni, ale sam jeszcze nie wie – odpowiada tata, po czym dopija resztkę kawy z filiżanki.

– Znając Riciego i jego pociąg do imprezowania, to na pewno zajmie mu to więcej niż dwa dni.

– Zapomniałabym. Prezent ode mnie dostaniesz dopiero wieczorem – deklaruje mama, odrywając na moment wzrok od dokumentów.

– Poczekam cierpliwie.

Wzorując się na swoich rodzicach i dziadku, w nocy układałam sobie plan na życie. Na pewno pójdę w ich ślady, będę już trzecim prawniczym pokoleniem w rodzinie. Myślę, że to bardzo dobry pomysł, bo mając siedemnaście lat, dużo wiem na temat prawa.

– Za rok chyba będzie trzeba odkupić działkę od sąsiada – mówię, wpatrując się w widok za oknem.

– Dlaczego? – pyta tata.

– Gdzieś będę musiała postawić swój samochód, a na posesji zaczyna brakować miejsca.

– No tak, zapomniałem, że moja dziewczynka za rok będzie już dorosła.

– I już nie będę dziewczynką. – Śmieję się, uderzając pięścią w jego biceps. – Ale jest jeszcze jedno rozwiązanie.

– Jakie? – Mruży oczy.

– Wybudujecie mi dom, ewentualnie kupicie mieszkanie – mówię, nadal się szczerząc.

– Lepiej się tak nie spiesz – oznajmia mama. – Tak wcześnie chcesz się wyprowadzać? – Uśmiecha się.

– Nie – odpowiadam.

Tata chce coś powiedzieć, ale jego telefon zaczyna wibrować. Chwyta go i idzie do gabinetu. Przenoszę wzrok na mamę, która zgarnia stertę dokumentów do teczek.

– Maria, jeśli mamy jechać razem, to się zbieraj. Mam klienta na ósmą – informuje mężczyzna, zabierając z krzesła przewieszoną, ciemną marynarkę. – Jest za dwadzieścia, obyśmy się wyrobili.

– Nie jest ci za gorąco? – Krzywię się. – Mamy lipiec, jest skwar.

– Jaka praca, taki wygląd. – Całuje mnie w czoło. – Dziś będziemy trochę później, mamy zebranie w kancelarii. Podsumowanie miesiąca i kilka innych spraw do omówienia.

– Też mi nowość. – Wzruszam ramionami. – Czekaj, od kiedy to tak późno robicie podsumowanie miesiąca?

– Czasem tak bywa, słonko – wtrąca mama, żegnając się ze mną.

– Czemu mam wrażenie, że zajmujecie się nie tylko kancelarią?

– Będziemy przed szóstą! – krzyczy tata z korytarza.

Wychodzą z domu, zostawiając mnie bez odpowiedzi.

– Pa – mówię pod nosem.

***

Zostałam sama z moim rocznym bernardynem, który skrył się gdzieś pod drzewami w ogrodzie. Wychodzę na chwilę na taras i się rozglądam. Jest spokojnie, słychać jedynie dochodzący od sąsiadów dźwięk kosiarki. Wracam do kuchni, zjadam jednego gofra, a następnie otwieram lodówkę i chwytam zimny sok pomarańczowy, który wlewam do wysokiej szklanki. Wypijam go duszkiem i kieruję się do pokoju.

Biorę z łóżka telefon, dostrzegam mnóstwo wiadomości z życzeniami. Większość osób nawet by nie wiedziała, że są moje urodziny, gdyby nie włączone powiadomienia na portalach. Zabieram się do odpisywania, bo niegrzecznie byłoby nie podziękować. Rodzice wpoili mi, że wszystkich trzeba trzymać blisko siebie, nawet wrogów.

Po dwóch godzinach jestem znudzona. Rzucam telefon na szafkę nocną. Przeciągam się, po chwili wstaję i zmierzam ponownie do łazienki. Mam dość siedzenia w dusznym pokoju. Wyjdę trochę na świeże powietrze. Zanim jednak pójdę do ogrodu, muszę doprowadzić się do porządku.

Staję przed umywalką i patrzę na swoje odbicie w lustrze. Widzę nastolatkę, która niebawem już nią nie będzie. Niedługo i ja będę musiała zmierzyć się z dorosłym światem, na który nie jestem jeszcze do końca gotowa. Całe życie byłam związana z rodziną i zależna od niej. Nie wiem, jak sobie bez niej poradzę, gdy przyjdzie czas opuścić dom.

Myję twarz zimną wodą, bo upał robi się coraz bardziej nieznośny. Przeczesuję włosy szczotką, a oliwkową skórę smaruję balsamem różanym. Nie maluję się, bo nigdy nie miałam takiej potrzeby. Naturalność zastępuje mi kosmetyki. Moje długie i ciemne rzęsy oraz brwi o naturalnym kształcie podkreślają duże ciemnozielone oczy. Każdy mówi, że jestem małą kopią Carlosa Silvano.

Będąc gotowa, człapię do ogrodu, zabierając po drodze telefon i czasopisma, które kupiła wczoraj mama.

***

Prawie cały dzień leżę na hamaku, bo jak Vento chowam się przed słońcem. Temperatura podskoczyła do ponad trzydziestu stopni. Normalnie o tej porze rodzice wracają do domu. Te ich nagłe spotkania ostatnio zdarzają się coraz częściej.

Słyszę dzwonek do drzwi, dlatego powoli wstaję z miejsca. Boso idę po trawie, następnie wchodzę do domu i mijam salon. Docieram do drzwi wejściowych. Pospiesznie wygładzam bluzkę, która jest już wygnieciona. Nie mam czasu na zmianę ubioru, bo ktoś dobija się, dzwoniąc już piąty raz. Oby to nie byli goście.

– Słucham? – pytam przez domofon.

– Kurier, mam przesyłkę – informuje mężczyzna.

Otwieram drzwi i ku mojemu zdziwieniu, widzę przed sobą duży bukiet czerwonych, pachnących róż.

– Dzień dobry. Przesyłka dla Mari… – Mężczyzna z dziwnym akcentem nagle milknie.

– Maritzy.

– Właśnie tak. – Kiwa głową.

Odbieram kwiaty i mierzę wzrokiem wysokiego faceta, wyższego ode mnie przynajmniej o głowę, a sama mierzę prawie metr siedemdziesiąt. Ciemna karnacja oraz długie włosy potwierdzają, że nie jest stąd. Ma tatuaże na ciele, nawet ubrania nie są w stanie tego przykryć. Po plecach przechodzą mi ciarki.

Rodzice od zawsze mówili, że mam nie otwierać drzwi byle komu, a już tym bardziej nie wpuszczać nikogo do środka. Zawsze mam sprawdzić monitoring, a tym razem tego nie zrobiłam. Oby to nie był mój błąd. Mają wielu wrogów, wsadzili do więzienia niejedną osobę i niejedna z nich będzie pragnąć zemsty. A ten typ tak właśnie wygląda. Nie powinnam z nim rozmawiać, ale daję mu szansę i nie zamykam drzwi przed jego nosem.

– Od kogo są te kwiaty? – dopytuję się.

– W systemie widnieje anonimowy nadawca, ale dołączone jest to. – Wyciąga w moją stronę kopertę écru.

– Dziękuję, czy mam coś podpisać? – pytam z chęcią pozbycia się faceta, który przygląda mi się zbyt intensywnie.

– Nie, to wszystko, do zobaczenia. – Posyła mi przerażający uśmiech i odwraca się w stronę bramy.

Nie odpowiadam, tylko pospiesznie zatrzaskuję drzwi. Muszę poinformować rodziców, że był tu jakiś podejrzany typ. Stoję przy oknie i patrzę przez nie tak długo, aż mężczyzna wyjdzie za teren posesji. Cały czas mam w głowie koniec jego zdania: Do zobaczenia.

– A w życiu! Oby to był pierwszy i ostatni raz! – mówię głośno.

Znika za metalową bramą, więc ruszam do ogrodu. Siadam na kamiennym tarasie i zaciągam się pięknym różanym zapachem. Odkładam bukiet na bok i biorę kopertę.

W środku jest tylko stare zdjęcie. Są na nim moi rodzice razem z dziewczyną, która jest trochę podobna do mojej matki. Sądząc po ich wyglądzie, musiało być zrobione jakieś dwadzieścia lat temu. Przygryzam wargę, bo nadal nie rozumiem, o co chodzi. Uważnie przyglądam się kobiecie, którą widzę po raz pierwszy. Po chwili odwracam fotografię. Wpatruję się w białą kartkę i zauważam, że w prawym dolnym rogu jest coś napisane. Powoli czytam każde słowo, i to dwa razy.

– Co jest…

Po raz kolejny czytam zapisaną wiadomość, aż zrezygnowana wypuszczam papier z rąk. Fotografia ląduje na podłodze. Siedzę w bezruchu i zastanawiam się, o co tu chodzi.

***

Ponad godzinę siedzę na nagrzanej podłodze. Opieram łokcie o kolana i cały czas wpatruję się w zdjęcie, które mam pod nogami. Jeszcze raz łapię za telefon i po raz czternasty próbuję dodzwonić się do brata. Znowu słyszę, że abonent jest poza zasięgiem. Nerwowo zaciskam pięść i wbijam paznokcie, które kaleczą skórę mojej dłoni.

Mam ochotę wyrzucić te kwiaty, a zdjęcie podrzeć na drobne kawałki. Mam jednak inny plan, o wiele lepszy. Zbieram wszystko i idę do kuchni. Z salonu przenoszę przezroczysty wazon i napełniam go do połowy wodą. Wkładam do niego róże, które pomimo ekspozycji na słońce i braku wody nadal są piękne. Zdjęcie wkładam do koperty i opieram ją o wazon tak, żeby była widoczna. Patrzę jeszcze przez chwilę, po czym idę do pokoju. Muszę zdjąć lepiące się od potu ubrania, a przede wszystkim wziąć prysznic.

Po piętnastu minutach jestem już odświeżona. Teraz pachnę cytrusami, dzięki czemu czuję się bardziej komfortowo. Zbiera się na deszcz, więc jest nieco chłodniej. Wkładam zatem czarne getry z białymi lampasami i białą bokserkę. Włosy związuję w ciasny kucyk, a na stopy wsuwam trampki. Schodzę do jadalni, gdzie zajmuję miejsce przy dużym szklanym, prostokątnym stole. Opieram plecy o turkusowe obicie krzesła i w ciszy czekam na rodziców.

Nie wiem, ile to trwa, ale z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk przekręcanego zamka. Dochodzą do mnie głosy trzech osób. Chociaż to było do przewidzenia, że dziadek przyjedzie z nimi po zebraniu.

Nadal nie wstaję, tylko bawiąc się paznokciami, patrzę na wygaszony ekran telefonu. Ojciec, tuląc do siebie swoją żonę, zaczyna śpiewać piosenkę Ion Suruceanu.

– Siarai pe sempremia, o Maria. Tie amo dona miia Maria, Maria…2 – Milknie, gdy zauważa wazon.

– Jakie piękne kwiaty – zachwyca się mama i spokojnie podchodzi bliżej, aby je obejrzeć.

– Wszystkiego najlepszego, słońce – mówi dziadek.

Wpatruje się we mnie przez moment, po czym z lekkim uśmiechem wręcza mi małą papierową torbę. Kolejny prezent, którego nie mam zamiaru otwierać.

– Dziękuję – odpowiadam beznamiętnie, spuszczając wzrok.

Wracam na miejsce i odkładam prezent na krzesło obok. Czekam w ciszy.

Georgio Silvano – to on rozpoczął tradycję na karierę prawniczą w naszej rodzinie. Jest człowiekiem, któremu nigdy nic nie umyka. Nadal czuję na sobie jego spojrzenie. Jestem pewna, iż dostrzegł, że płakałam.

Z wymuszonym uśmiechem zerka w stronę mężczyzny, który po chwili odchodzi. Przystaje na środku salonu i rozwiązuje czarny krawat, następnie odpina górny guzik swojej jasnej koszuli. Dziadek jest bardzo wysoki i do tego szczupły. Jego głowę pokrywają już siwe włosy, ale gdzieniegdzie można jeszcze dostrzec prześwitujące czarne kosmyki. Śniada karnacja podkreśla szarość jego oczu, a zarost kości policzkowe. Mój ojciec mocno się od niego różni, nie tylko charakterem, lecz także wyglądem.

– Od kogo są te kwiaty? – pyta z uśmiechem tata.

– Jest koperta – mamroczę.

Bez zastanowienia bierze papier i wyciąga zdjęcie. Jego mina jest bezcenna. Szok na jego twarzy zaczyna mieszać się z gniewem. Ten widok jest nie do opisania.

– Z tyłu jest wiadomość, może przeczytasz ją na głos? – pytam.

Po raz pierwszy widzę, jak mój tata nie może wypowiedzieć żadnego słowa.

– Carlos, o co chodzi? – Dziadek przystaje naprzeciw niego.

– Nie przeczytasz? No to może ja zacytuję. – Odchrząkuję delikatnie i biorę krótki wydech. – Twoi rodzice. Carlos i Adela, a z nimi kłamliwa suka, Maria – mówię płynnie.

Przez prawie dwie godziny siedziałam i powtarzałam sobie to zdanie w głowie. Teraz oczekuję wyjaśnień, dlaczego ktoś to napisał.

Nastaje nieznośna cisza. Przeskakuję wzrokiem po obecnych. Wyglądają, jakby przestali oddychać. W oczach taty widzę panikę. Stoi i zgniata zdjęcie, które zmienia się w kulkę. Mama siada na jednym z krzeseł naprzeciw mnie. Dziadek podchodzi do barku w salonie i nalewa sobie porządną porcję whisky, po czym opróżnia duszkiem.

– Może ktoś powie mi, o co tu chodzi? Co to za zdjęcie i kim jest Adela?! – krzyczę.

– Kto przyniósł kwiaty? – pyta zdenerwowany ojciec, ignorując moje pytanie.

– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Nie pamiętasz? Sam mnie tego uczyłeś…

– Do cholery! Pytam, kto przyniósł te kwiaty!

Gwałtownie uderza dłonią o blat, co sprawia, że podskakuję. Jestem zaskoczona, bo ten widok jest mi całkowicie obcy.

– Kurier – odpowiadam.

– Kiedy był?

– Jakieś dwie godziny temu.

Ojciec szybkim krokiem idzie w stronę gabinetu, gdzie po chwili znika za drzwiami. Na pewno poszedł sprawdzić nagranie z kamer.

– Ktoś mi w końcu powie, kim jest ta kobieta na zdjęciu? – pytam spokojnie, ocierając łzę z policzka.

– To kobieta, która cię urodziła – odpiera ta, którą przez całe życie uważałam za swoją matkę.

Nie wiem, czy dobrze rozumiem. Wbijam się w krzesło, a moje usta mimowolnie się rozchylają. Próbuję powiedzieć cokolwiek, ale nic z tego. Jakby język uwiązł mi w gardle, a moje ciało odmówiło posłuszeństwa.

Dopiero po dłuższej chwili mogę z siebie wydusić jakiekolwiek słowa.

– Gdzie ona jest?

– Nie żyje. – Kobieta nerwowo trzepocze rzęsami. W ten sposób stara się ukryć zbierające się w jej oczach łzy.

– Dlaczego dowiaduję się tego od obcego mężczyzny? – pytam z żalem.

– Chodźcie do gabinetu! – woła wściekły ojciec, który trzyma telefon przy uchu. Jego wzrok wędruje na mnie. – Ty idź do swojego pokoju.

– Kim jest ten mężczyzna? – pytam zaintrygowana, wstając.

– Maritza, do pokoju. Porozmawiamy później. – Odwraca się do mnie plecami.

– Żartujesz sobie, prawda? – prycham. – Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia, czyż nie!?

– Nie teraz! – krzyczy.

– No tak. Człowiek, który uczył mnie, żeby nie kłamać, robił to przez moje całe życie. Tak bardzo jestem ciekawa, jakie jeszcze macie przede mną tajemnice, bo to… – Urywam, przymykając oczy. – To naprawdę cios w samo serce, tato – mówię łamiącym się głosem.

– Maritza, porozmawiamy o tym później… – Wzdycha.

– Skoro nie macie zamiaru ze mną rozmawiać…

Kieruję się w stronę wyjścia. Potrzebuję świeżego powietrza, i to już. Muszę stąd czym prędzej wyjść. Teraz dopiero tak naprawdę dochodzą do mnie te wszystkie słowa. Kobieta, która cię urodziła. Nie żyje.

– Nawet nie myśl o tym, że wyjdziesz! – fuka wściekły ojciec.

– Właśnie, że to zrobię. – Z całych sił zatrzaskuję za sobą drzwi.

Ani śladu po idealnej córeczce tatusia. Czar prysł.

Zbiegam po schodkach i kieruję się do bramy. Pogoda zrobiła się ponura. Uderza we mnie chłodne powietrze, dzięki czemu udaje mi się powstrzymać łzy. Kucam i intensywnie wypuszczam powietrze z płuc. Wpatruję się w otoczenie. Skoro ta kobieta to moja matka, to kim był ten mężczyzna i czego ode mnie chciał?

Gwałtownie wstaję i odwracam się w stronę domu. Powstrzymuję się jednak, bo nie mogę tam wrócić, nie teraz. Nie po tym, co właśnie usłyszałam. Pocieram ramiona, czując na nich gęsią skórkę. Wychodzę za teren posesji i ruszam przed siebie. Krótki spacer będzie najlepszym sposobem, żeby się trochę uspokoić. Czuję, że to nie koniec tajemnic.

1Tanti auguri a te, włoska piosenka Sto lat.

2Fragment piosenki Ion Suruceanu, Maria.

Carlos

Przez siedemnaście lat byłem w stanie chronić moją małą Księżniczkę. Byłem świadomy tego, że kiedyś może nadejść ten dzień. Dzień zemsty. Dzień, w którym będzie chciał właśnie mojej córki. Tego, co dla mnie najważniejsze. Tak jak przysięgałem wiele lat temu, nie dam skrzywdzić Maritzy i będę ją chronił, nawet gdybym miał oddać za to swoje życie.

Trzask drzwi sprawia, że czuję strach przed tym, że nie wybaczy mi kłamstwa, a to jeszcze nie koniec naszych tajemnic. Kiedy pozna całą prawdę, możliwe, że znienawidzi mnie do szpiku kości. Maria wiele razy prosiła, żebyśmy powiedzieli jej prawdę, a ja po prostu nie miałem odwagi. Nie chciałem, by wiedziała, kim tak naprawdę jesteśmy.

– Daj jej chwilę – odzywa się moja żona.

Tylko ona ma nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

– Zadzwonię do Nataniela, niech przyśle najlepszą ochronę. Ktoś musi pilnować Maritzy.

– Kim był ten kurier? – pyta ojciec.

– To Lian Krum. – Zaciskam pięść. – Dla bezpieczeństwa Maritza powinna niedługo wrócić do domu – oznajmiam. – Mario, idź i sprawdź, gdzie ona jest – proszę kobietę, która zasłania usta dłonią.

– Kurwa mać, skąd on się tu wziął!? – Tata ociera twarz. – Jakim prawem on tu w ogóle jest?! Zabiję sukinsyna, niech jej tylko dotknie!

– Nie dopuszczę do tego, pozbyłem się go raz, to i kolejny nie będzie problemem, choć tym razem nie daruję mu życia – mówię twardo. – Uważam jednak, że czas, żeby moja córka w końcu poznała prawdę.

Siadam na kanapie w salonie i wykonuję kilka telefonów. W dłoni trzymam szklankę ze złocistym płynem. Poruszam nią i wsłuchuję się w dźwięk obijających się o siebie kostek lodu. Czeka mnie poważna rozmowa z córką. Maria ma rację, muszę dać jej chwilę, żeby ochłonęła. Maritza zaraz będzie miała ochronę, więc jestem trochę spokojniejszy. Wzdycham ciężko, bo teraz czeka mnie wiele nieprzespanych nocy.

– Co ty, Diable, kombinujesz… – szepczę sam do siebie.

Rozdział trzeci Pierwszy krok

Nataniel

Przerzucam kolejną kartkę z umową, aby upewnić się, że wszystko jest w należytym porządku. Mam jeszcze tydzień, lecz wolę mieć wszystko gotowe zawczasu. Nie będę tego robił na ostatnią chwilę. Wkładam egzemplarze do foliowej koszulki, a następnie zamykam ją w tekturowej teczce. Opieram się o zieloną kanapę i ciężko wzdycham. Przez moment wpatruję się w niską ławę, na której czeka mnie dalszy ciąg pracy. Dopijam wcześniej rozpoczęte piwo, które jest już ciepłe. Krzywię się, czując ohydny gorzki smak w ustach. Odstawiam butelkę na drewniany stolik i wstaję. Czas zrobić sobie przerwę. Od powrotu do domu niczego nie jadłem.

Otwieram lodówkę i wyciągam z niej przypadkowe produkty do przyrządzenia kolacji. Przystaję, usłyszawszy dzwoniący telefon. Ignoruję to i łapię za opakowanie z krewetkami. Odkładam je na blat, a do moich uszu kolejny raz dociera ten sam dźwięk.

Wracam do salonu i z kanapy zabieram małe urządzenie. Dzwoni Carlos Silvano. To jedna z nielicznych osób, której nie mogę lekceważyć. Przesuwam zieloną słuchawkę po ekranie i przykładam komórkę do ucha.

– Nataniel, mamy problem.

– Jaki? – pytam, wracając do kuchni.

– Potrzebuję pod nasz dom najlepszej ochrony, na teraz!

W jego głosie słyszę zdenerwowanie. Prędko ruszam do laptopa i daję znać naszym ludziom, że mają robotę.

– Już załatwione. – Prostuję się. – Co się konkretnie stało? – dopytuję się niepewnie.

Skoro Silvano chce mieć ochronę pod swoim domem, to znaczy, że sprawa jest naprawdę poważna.

– Chodzi o Maritzę.

Moje mięśnie zaczynają się napinać. Staję się niespokojny. Chciałbym zapytać o szczegóły, ale gryzę się w język. Nerwowo chodzę po niedużym pokoju i wyczekuję, aż Carlos sam powie coś więcej.

– Kiedy byliśmy w pracy, przyszedł do niej… Krum – wypowiada ostro jego nazwisko. – Musiał nas obserwować, bo wiedział, że jest sama w domu.

– Stary Krum? – dziwię się.

– Nie, Lian…

– Wszystko dobrze? Coś jej zrobił? – Zaciskam pięść ze złości.

– Nie, nawet jej nie dotknął, ale przez niego Maritza dowiedziała się prawdy. – Wypuszcza powietrze. – Prawdy, której powinna była dowiedzieć się ode mnie.

– Jak na to zareagowała?

Pytam, chociaż doskonale wiem, że źle. W końcu to poważna sprawa. Chcę się jednak dowiedzieć, czy wszystko w porządku, a przede wszystkim, czy Maritza jest cała.

– Jest skołowana, siedzi przy bramie – tłumaczy. – Oby ochrona była jak najszybciej. Znam swoją córkę. Wiem, że długo tam nie wysiedzi, a do domu teraz nie wróci. Nie będzie chciała z nami rozmawiać, dlatego dokądś pójdzie.

– Zaciągnij ją do domu, jeśli Krum jest w pobliżu…

– Nie, możemy być spokojni. Jego wizyta to ostrzeżenie. Chciał mnie poinformować, że wrócił. Jestem pewny, że gdzieś się ukrył, ale Maritza i tak dla bezpieczeństwa musi mieć ochronę.

Słyszę, jak odpala papierosa. Zaciąga się nim i kontynuuje, wypuszczając dym.

– Jeśli po nią pójdę, to na pewno nie skończy się to dobrze. Teraz kłótnia nie jest nam potrzebna. Dam jej czas, musi trochę ochłonąć.

– Nie martw się, wysłałem do was najlepszych ludzi. Powinni już być na miejscu.

– Świetnie. Jestem przekonany, że dziś nikt nic nie zrobi. Za kilka dni jednak Krum może uderzyć, więc musimy być przygotowani. Jutro przyjedź do Domu, trzeba zacząć działać.

– Dobrze. W takim razie widzimy się jutro.

Patrząc w stronę drzwi, cmokam kilka razy. To moja szansa. Chociaż moje miejsce jest z dala od Maritzy, to nie wytrzymuję. Łapię za kluczyki od auta i zabieram bluzę z wieszaka. Schodząc po schodach, wkładam ją. Wsiadam do samochodu i ruszam prędko do domu Carlosa. Prowadząc pojazd, informuję ochronę, żeby skupili się na domu, a Maritzę zostawili mnie. Powiedzieli mi, że właśnie idzie się przejść i jeden z naszych będzie ją pilnował, zanim dotrę na miejsce.

Stukam palcami o kierownicę. Przez mokrą szybę, na której pracują wycieraczki, wypatruję zielonego światła. Nie mogę czekać, więc dodaję gazu. Udaje mi się uniknąć stłuczki. Mężczyzna z drugiego samochodu gwałtownie hamuje, trąbiąc. Na pewno rzuca w moją stronę wiele obelg, ale mam to głęboko gdzieś. Nie zatrzymuję się. Teraz mam swój cel. Dotrzeć do Maritzy, muszę ją chronić przed tym bydlakiem, bo Carlos może się mylić. Widział go wiele lat temu, więc dużo mogło się zmienić. Osobiście nie znam Liana, ale z opowiadań Carlosa wiem, że jest naprawdę niebezpieczny. I zwykła ochrona prawdopodobnie nie wystarczy, dlatego biorę sprawy w swoje ręce.

Maritza

Wlepiając wzrok w ciemny asfalt, idę środkiem ulicy. Na moje nagie barki spadają pierwsze krople zimnego deszczu. Wzdrygam się, ale nie zawracam do domu. Jeszcze nie teraz. Wrócę, ale najpierw muszę opanować emocje.

Z każdym krokiem coraz mocniej pada. Żałuję, że mam na sobie tylko zwykłą bokserkę. Jestem na rozwidleniu ulicy, więc siadam na lekko mokry krawężnik. Chowam twarz w dłoniach i przymykam powieki. Tym razem się nie powstrzymuję i pozwalam, aby łzy swobodnie spływały po moich policzkach. Zaczynam drżeć z zimna, więc pocieram swoje ramiona, na których powstała gęsia skórka.

Zawiodłam się na ludziach, którzy od zawsze uczyli mnie tego, żebym ich nie okłamywała. Okazało się, że sami robili to przez całe moje życie. Nie czuję złości, tylko smutek. Od teraz będę się zastanawiać, czy ich słowa są prawdziwe. Oby mieli naprawdę dobry powód, dla którego ukrywali przede mną prawdę. Nie wiem, czy będę w stanie im zaufać tak, jak robiłam to dotychczas.

Siedzę kilka minut, wpatrując się w drzewo, które jest naprzeciw mnie. Odwracam wzrok i dostrzegam auto, w którym siedzi mężczyzna. Intensywnie mnie obserwuje i nawet się z tym nie kryje. Gwałtownie wstaję. Otrzepuję spodnie i zaczynam iść, coraz bardziej oddalając się od domu. Za plecami słyszę zgrzyt silnika, ale auto mnie nie wymija. Coraz szybciej stawiam kroki. Po kilku metrach odwracam się delikatnie, aby sprawdzić, czy samochód nadal jest tuż za mną. Jedzie wolno.

Do zobaczenia. Kolejny raz przypominają mi się słowa mężczyzny, który kilka godzin temu dostarczył mi kwiaty. Nie wiem, kim on jest, ale skoro tata był tak wściekły, to musi być naprawdę niebezpieczny. A co, jeśli on nie jest jedyny? Takich jak on jest więcej?

Moje serce przyspiesza. Zaczynam biec. Oby mężczyzna, który mnie śledzi, był tylko wytworem mojej wyobraźni.

Ulice zalewają duże kałuże. Nie zwracając na nie uwagi, pędzę po nich, bo i tak przemokłam do suchej nitki. Biegnę tak długo, aż brakuje mi tchu. Przez ciężkie powietrze czuję pieczenie w przełyku, a moje nogi domagają się odpoczynku. Jest mi słabo, bo mój organizm nie był przygotowany na tak gwałtowny wysiłek. Nachylam się, ręce kładę na kolana i delikatnie wciągam powietrze nosem, aby przywrócić miarowy oddech.

Wzrokiem wędruję w stronę światła. Patrzę na ten sam samochód, który próbowałam zgubić. Przełykam ślinę i powoli się prostuję. Zaczynam drżeć jeszcze bardziej, tym razem sama nie wiem, czy to z zimna, czy ze strachu. Oddycham coraz szybciej, czuję ulgę, gdy auto gwałtownie skręca.

Ocieram twarz, próbując się opanować. Jestem cała przemoczona. Tym razem po moim ciele spływa deszcz. Mocno otulam się ramionami i maszeruję dalej. Powinnam wracać, ale po prostu nie mogę.

Nagle drogę zastawia mi znajomy samochód. Obserwuję, jak kierowca opuszcza szybę. Po moim ciele przechodzi ciepły dreszcz.

– To chyba nie jest dobry pomysł, by spacerować w taką pogodę? – pyta młody mężczyzna.

– Po-po-po prostu idę się przejść – odpowiadam beznamiętnie, unikając jego wzroku.

– Wiesz, że zanosi się na burzę? – Unosi brwi. – Wsiadaj, zawiozę cię do domu.

– Dziękuję, ale wrócę sama. – Chcę wyminąć samochód, ale Natan cofa.

– Wsiadaj, bo będę zmuszony zrobić to siłą.

Prycham.

– Nie wierzysz mi? – Patrzy pytająco, z lekkim uśmiechem. – To zaraz się przekonasz. – Odpina pas.

– Dobra. – Otwieram drzwi. – Tylko że ja jestem cała mokra – mówię, ogarniając wzrokiem jasną tapicerkę.

– Ważne jest, żebyś się nie przeziębiła.

Zanim domknę drzwi, Natan rusza w kierunku mojego domu, a mnie zaczyna ściskać w żołądku. Nie chcę wracać, a tym bardziej nie chcę, żeby on musiał oglądać moją kłótnię z rodzicami. Jestem zbyt wzburzona i na pewno skończy się to krzykiem. Nie jestem też gotowa na ich wyjaśnienia. Najpierw muszę przetrawić to, czego dowiedziałam się pół godziny temu.

– Stój! – krzyczę gwałtownie.

Kierowca od razu wciska hamulec i patrzy zdezorientowany.

– Cholera, nigdy więcej tego nie rób. – Odchyla głowę, otwierając szeroko oczy.

Wypuszcza powietrze, następnie patrzy na mnie.

– Nie chcę wracać do domu – szepczę, odwracając wzrok w stronę szyby.

– A co, pokłóciłaś się z rodzicami? – pyta, ściągając bluzę.

Nie odpowiadam, tylko kiwam głową.

– Masz, włóż to, na pewno zmarzłaś. – Kładzie mi ją na kolana.

– Dziękuję.

Nataniel ma rację, jest mi strasznie zimno, dlatego bez gadania wkładam szarą bluzę. Otulam się nią szczelnie, a na mokrą głowę naciągam kaptur. Tylko na to mogę sobie pozwolić, choć tak bardzo chciałabym się w nią wtulić.

– Dobrze, w takim razie posiedzisz trochę u mnie, a później cię odwiozę.

Cholera, tylko nie to. Wolę wrócić do siebie. Nie mogę wysiedzieć z nim w jego aucie, a co dopiero w domu, gdzie będziemy sami. Teraz, gdy czuję słodki, a zarazem ostry zapach jego perfum, mam ochotę się na niego rzucić. Nigdy się nie przyznałam, że mam do niego słabość. Nawet moja przyjaciółka, a jego siostra, Kornelia, o tym nie wie. To, co do niego czuję, jest moim sekretem, który noszę głęboko w sercu, żeby świat się o nim nie dowiedział. Natan jest starszy ode mnie o siedem lat, dla niego jestem tylko gówniarą, w dodatku niepełnoletnią.

Zaczynam wiercić się niespokojnie i tupać nogami. Chociaż tak bardzo chcę przy nim zostać, to nie mogę. Poniekąd jest to dla mnie cierpienie, bo pragnę się do niego przytulić, ale to niemożliwe. Nie chcę kolejnego zawodu tego dnia.

– Coś nie tak? – pyta, nie odrywając wzroku od drogi.

– Nie chcę ci się narzucać, ale chyba właśnie jechałeś do mojego domu, więc…

– Spokojnie, to taka mało ważna sprawa, może zaczekać.

– Możesz mnie odwieźć, jakoś przeżyję. Zamknę się w swoim pokoju, przeczekam do rana… – nawijam, gestykulując, ale Natan mi przerywa.

– Za późno, jesteśmy już pod blokiem.

Nie mam wyboru. Wiem, że nie pozwoli mi teraz wrócić. Maritza, weź się w garść, zapanuj nad sobą i nie zrób nic głupiego.

***

Wchodzę na pierwsze piętro. Czuję na sobie jego wzrok, który mnie rozprasza. Staram się nie potknąć, chociaż im bliżej mieszkania jesteśmy, tym bardziej się denerwuję. Przystaję, a Nataniel przechodzi obok, po czym otwiera drzwi. Z uśmiechem czeka, aż pierwsza wejdę do środka.

Choć nie pierwszy raz jestem w tym domu, to wchodzę niepewnie. Stoję i czekam, nawet sama nie wiem na co. Natan ręką wskazuje, żebym weszła do salonu. Przystaję tuż przy niskiej, drewnianej ławie, na której leży sterta kartek i teczek. Ma dużo pracy, a ja będę mu tylko przeszkadzać. Odwracam się gwałtownie, żeby przekonać go, że to był zły pomysł i powinnam wrócić.

– Tak w ogóle to po co jechałeś do mojego domu? – pytam.

– Chciałem, żeby twój tata spojrzał na umowy.

– Masz dużo pracy, będę ci przeszkadzać, może lepiej będzie, jeśli…

Próbuję przekonać mężczyznę, że powinien odwieźć mnie do domu.

– Musisz się przebrać, jesteś cała mokra. Zaraz przyniosę ci jakieś ubrania – odzywa się, wchodząc do swojego pokoju.

Nataniel

Wpuszczam Maritzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Dziewczyna stoi niepewnie na wąskim przedpokoju, więc daję jej znak, żeby weszła do salonu. Przystaje przed stolikiem, na którym leży moja praca. Gwałtownie odwraca się w moją stronę. Na jej twarzy maluje się smutek. Jest cała mokra. Krople wody spływają po jej ciele wprost na jasne panele.

Idę do sypialni. W szafie szukam czegoś w naprawdę małym rozmiarze. Łatwiej by było wejść do mojej siostry, gdzie są też ubrania Maritzy, ale Kornelia zamknęła pokój, a ja nie mam zamiaru wyważać jej drzwi. Nigdy nie pomyślałem o dorobieniu klucza, bo szanujemy swoją prywatność.

Wracam z ubraniami do salonu. Maritzy nie ma, ale słyszę dochodzący z łazienki odgłos lecącej wody. Drzwi są otwarte. Przystaję i przypatruję się, jak dziewczyna obmywa twarz. Opieram głowę o futrynę i przyglądam się jej odbiciu w lustrze. Maritza kolejny raz unika mojego wzroku. I słusznie. Ja też powinienem tak robić, lecz nie mogę. To jest silniejsze.

Wiem, że jest smutna, dlatego nie mogę jej wypuścić. W samochodzie od razu dostrzegłem, że po jej policzkach nie spływały tylko krople deszczu, lecz także łzy. Miałem wielką ochotę je scałować, ale nie mogłem tego zrobić. Muszę trzymać łapy przy sobie. Mam ją chronić, nie mogę jej pożądać.

– To najmniejsze ubrania, jakie znalazłem. Powinny na ciebie pasować. – Kładę je na pralce i wychodzę.

Przebywanie z nią w tym samym, a do tego małym pomieszczeniu źle na mnie działa.

Biorę wdech i wyciągam komórkę. Muszę poinformować Carlosa, że jego córka jest u mnie w domu. Odbiera bardzo szybko.

– Wszystko w porządku? – pyta zdenerwowany. – Maritza jeszcze nie wróciła…

– Jest u mnie, nie martw się, wszystko z nią dobrze – informuję.

– U ciebie?

– Tak, przyszła całkiem niedawno. To chyba z przyzwyczajenia, tylko zapomniała, że nie ma mojej siostry.

Kłamię. Carlos i tak nie dowie się prawdy, bo nie ma bezpośredniego kontaktu z ochroną. To ja jestem za nią odpowiedzialny.

– Teraz jestem spokojny, bo wiem, że przy tobie jest bezpieczna.

– Kiedy będzie chciała, to przywiozę ją do domu.

– Dobrze… – Cichnie. – Dziękuję.

– To mój obowiązek, przecież wiesz.

Chociaż zapewnienie jej bezpieczeństwa nie jest dla mnie tylko obowiązkiem, to wolę tego nie zdradzać. Maritza jest jego oczkiem w głowie. Nie wiem, jak zareagowałby na to, że coś do niej czuję. Może to dziwne, bo spędzamy ze sobą zaledwie kilka chwil. Rozmawiamy rzadko, ale kiedy jest obok, czuję, jak ciepła fala prosto z serca rozchodzi się po całym moim ciele.

– Że też Lian musiał wybrać sobie dzień jej urodzin.

Kurwa mać, pamiętałem o tym od rana, tak jak zawsze, ale jej obecność mnie rozproszyła.

– Spokojnie, jeszcze go dorwiemy – zapewniam.

Chwilę później wkładam adidasy. Maritza bierze prysznic, więc wykorzystuję sytuację i jadę do pobliskiej kwiaciarni, żeby kupić jakiś bukiet. Mam zaledwie piętnaście minut, więc gnam, by tylko zdążyć przed zamknięciem.

Pięć minut później jestem już pod małym wolnostojącym budynkiem. Wchodzę i od razu wybieram mały bukiet czerwonych róż. Znam Maritzę, chociaż cieszy się ze wszystkiego, to woli skromne prezenty.

Zadowolony wracam do mieszkania. Od razu wchodzę do salonu, gdzie jest dziewczyna. Na jej widok nie mogę powstrzymać uśmiechu. Trochę przyduża czarna koszulka na szerokich ramiączkach nieco za bardzo odsłania jej dekolt, a szare spodenki, gdyby nie sznurek, dawno leżałyby na podłodze.

Skanuję wzrokiem każdy kawałek jej odsłoniętej skóry. Przenoszę spojrzenie na włosy, które są zawinięte w turban z białego ręcznika.

– Aż tak źle? – pyta z lekkim grymasem, sprowadzając mnie na ziemię.

– Jeśli mam być szczery, to trochę śmiesznie. – Oblizuję delikatnie usta. – Mogło być o wiele gorzej, czyż nie?

Przez chwilę kąciki jej ust drgają. Podchodzę bliżej i wręczam dziewczynie kwiaty. Patrzy na nie z przerażeniem, jakby zobaczyła w nich coś złego.

– Masz urodziny. W tym roku nie dostaniesz słodyczy. – Szczerzę się.

– Dz-dziękuję – mówi, jąkając się.

Zabiera kwiaty, przy czym lekko dotyka moich palców. Jej ciało zaczyna dziwnie drżeć. Zrobiłem coś nie tak? Krzywię się, drapiąc po głowie.

– Pozbieram dokumenty i zrobię kolację.

– Nie musisz…

– Jestem przekonany, że nic nie jadłaś.

Wpatruję się w duże oczy, które są lekko spuchnięte. To zapewne od płaczu.

– Daj mi chwilę, tylko je posegreguję.

Bez ociągania zabieram się do pracy. Sam jestem głodny. Myśląc o tym, czuję ssanie w żołądku.

– Pomóc ci?

Zaskakuje mnie tym pytaniem.

– Jeśli chcesz, czemu nie, zawsze to szybciej zjemy.

– W takim razie co mam robić? – Odkłada kwiaty na kanapę.

– Możesz powkładać to do teczek. – Wskazuję na plik dokumentów.

W ciszy wykonuję swoje zadanie. Po kolei odkładam każdy dokument, który Maritza wkłada do koszulki, a następnie do przygotowanej teczki. Idzie nam sprawnie. Od czasu do czasu zerkam na dziewczynę, która jest jakby nieobecna. Wiem, co ją męczy, ale nie naciskam. Może sama się otworzy i o wszystkim opowie.

– Szlag by to! – klnę.

– Coś się stało?

– Przeoczyłem jedną umowę. Musiałem przypadkowo włożyć ją z innymi dokumentami.

– To coś pilnego? – pyta, przygryzając wargę.

– Nawet bardzo. – Ocieram twarz. – Usiądź, a ja szybko to ogarnę.

Maritza bez wahania wraca na kanapę. Nie mam wyboru i siadam obok niej. Starannie sprawdzam każdy druczek w umowach. Dopisuję potrzebne kwestie, a następnie stawiam pieczątki w odpowiednich miejscach. Kolejny raz spoglądam na dziewczynę, która od dłuższego czasu patrzy w jeden punkt.

– Gdzie jesteś? – pytam.

– Tu? – Marszczy nos.

– Dobre pięć minut wpatrujesz się w te kwiaty. Coś z nimi nie tak? – pytam lekko zawiedziony.

Chyba nie za bardzo trafiłem z tym prezentem.

– Nie, są piękne, tylko… – Milknie.

– Tylko? – Unoszę brwi.

– Przepraszam, to nic ważnego. Nie przejmuj się mną, mam zły dzień i wszystko mnie rozprasza – tłumaczy się.

Próbuje wstać, ale ją zatrzymuję.

– Jak chcesz, możesz mi powiedzieć, co się dzieje. – Przechylam się w jej stronę, żeby zobaczyć jej twarz.

Miałem nie naciskać, ale czuję, że ona chce mi powiedzieć, tylko się hamuje. Muszę chociaż spróbować pomóc jej się otworzyć.

– Sama nie wiem – odpowiada ponuro, nie spuszczając wzroku z kwiatów.

– Nie wiesz? – Mrużę oczy.

– Nie, dopiero się dowiem… – Urywa na moment. – I nie mam pojęcia, czy jestem na to gotowa.

– Gotowa na…? – ciągnę.

– Prawdę. – Wbija we mnie swoje piękne zielone oczy.

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Pierwszy raz nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Czyny są ważniejsze niż słowa, więc łapię dziewczynę i przytulam do siebie. Nie ucieka, tylko lekko mnie obejmuje. Pociąga nosem, to znak, że zaczęła płakać. Czy to przez te kwiaty? Opuszkami delikatnie głaszczę jej plecy. Walczę ze sobą, żeby jej nie pocałować. Zaciskam szczękę i biorę mocny wdech. Zbieram w sobie siłę i odsuwam się od dziewczyny. Od razu czuję dziwną pustkę.

– Pójdę zrobić ci herbaty.

Nagle wstaję i jak nastolatek, który boi się przyznać do swoich uczuć, uciekam do kuchni. Odpalam papierosa i palę go przy otwartym oknie. Wlepiam wzrok w pochmurne niebo i próbuję uspokoić serce, które wali, jak oszalałe. Wyrzucam peta i zalewam kubek wrzątkiem. Kilka minut później niosę herbatę, którą stawiam na prawie pustym już stoliku. Maritza skulona w kłębek leży na łóżku. Zasnęła, a nie było mnie jakieś dziesięć minut.

Z sypialni zabieram koc, którym nakrywam dziewczynę. Czuję się podle, bo mnie potrzebowała, a ja po prostu ją tu zostawiłem. Nie radzę sobie z tym, że nie panuję nad swoimi uczuciami. Nie sądziłem, że w jej obecności tak trudno będzie mi je stłumić.

Żeby jej nie obudzić, zawracam do kuchni. Muszę się czymś zająć, więc robię kolację, którą zamierzałem zrobić wcześniej. Miałem nadzieję, że Maritza mi w tym pomoże, ale niech lepiej odpoczywa. Ma za sobą trudny dzień.

Gdy krewetki smażą się na patelni, piszę wiadomość do Silvano, że Maritza zostaje u mnie na noc. Zaskakuje mnie to, że bez żadnych pytań się na to zgadza. Z lodówki wyciągam schłodzone piwo. Wypijam je niemal duszkiem. Smakuje o niebo lepiej niż to, które miałem w salonie. Opieram się o szafkę i wpatruję w palnik. Jestem kretynem. Najpierw pędzę do niej, by ją chronić, a gdy daje znak, że potrzebuje tej ochrony, ja po prostu uciekam. Zaczynam wątpić, że to był dobry pomysł.

Maritza

Zanim Nataniel wróci z ubraniami, idę do łazienki. Nie dam rady go przekonać, żeby mnie odwiózł do domu, a przynajmniej nie teraz, więc muszę doprowadzić się do ładu. Kilka razy chlapię twarz wodą. Unoszę głowę i w lustrze widzę nie tylko siebie, lecz także jego. Odruchowo spuszczam wzrok. Mężczyzna kładzie ubrania na pralce i wychodzi.

Muszę przestać się tak zachowywać i wziąć w garść. Problem tkwi jedynie w tym, że jestem sama z Natanielem. Przecież nie mogę wiecznie przed nim uciekać, muszę zapanować nad emocjami. Będzie mi trudno, ale mam nadzieję, że sobie poradzę.

Rozbieram się i wchodzę pod prysznic. Spędzam w tym domu bardzo dużo czasu, dlatego czuję się jak u siebie. Mam tu nawet swoje rzeczy osobiste, więc ani trochę nie jestem skrępowana. Pozwalam, aby strumienie ciepłej wody ogrzewały moje przemarznięte ciało.

Wychodzę z niedużej kabiny i starannie osuszam skórę. Łapię za koszulkę, ale zanim ją włożę, przytulam do siebie materiał. Nic nie mogę poradzić na to, że moje serce woła, a ciało pragnie dotyku i uwagi Nataniela. Może kiedyś mi to minie i będę miała z tego ubaw. Uśmiecham się pod nosem i zaczynam się ubierać. Choć ubrania są za duże, to nie mam innego wyjścia, bo przecież muszę coś na siebie włożyć.

Biorę głęboki wdech i naciskam klamkę. Przytrzymuję koszulkę tak, żeby nie odsłaniała za mocno dekoltu. Ociągając się, idę do salonu. Ku mojemu zdziwieniu Natana w nim nie ma, a dokumenty i teczki leżą nienaruszone. Zerkam w stronę kuchni i zauważam wyłączone światło. Wzrok przenoszę na otwarte drzwi od jego pokoju. Powoli stawiam kroki, im bliżej pomieszczenia jestem, tym bardziej łomocze mi serce.

– Natan? – Przystaję przed wejściem. – Mógłbyś dać mi jakąś bluzę bądź inną koszulkę?

Odpowiada mi cisza, więc niepewnie przekraczam próg. Zastaję pusty pokój, czyli musiał dokądś wyjść.

Jeszcze nigdy nie byłam w jego sypialni. Teraz też nie powinnam była tu wchodzić. Ciekawość jednak bierze górę i zamiast się wycofać, idę dalej. Zatrzymuję się przy biurku, gdzie stoją trzy wygaszone monitory i laptop. Odwracam się i podchodzę do wysokiego łóżka. Palcami delikatnie muskam pościel, a następnie miękki koc. Ziewając, odruchowo zakrywam usta dłonią. Po ciepłym prysznicu czuję zmęczenie, przez co mam chęć się położyć i zasnąć.

Zawijam ręcznik, który zsunął mi się z włosów i wracam do salonu. Siadam po turecku na kanapie i patrzę na piaskowe ściany. Po krótkim czasie słyszę zgrzyt zamka, więc prędko podnoszę się z miejsca. Nataniel wchodzi do pomieszczenia, a jego mina zdradza, że nie wyglądam najlepiej. Chociaż to trochę niezręczne, to sama lekko się uśmiecham.

Wbijam wzrok w piękne, dorodne, czerwone róże, które mi wręcza. Przełykam ślinę i nie wiem, co powiedzieć. Dosłownie mnie zatkało. Niestety, nie mogę patrzeć na te kwiaty, ale wiem, że Nataniel chciał dobrze, więc dziękując, zabieram prezent. Miałam nadzieję, że będąc tu, uda mi się zająć czymś myśli. Zapomnieć chociaż na chwilę o wydarzeniach, które miały miejsce w domu. A tymczasem wszystko wróciło.

Żeby bardziej nie zdradzać swoich uczuć, pomagam Natanowi przy pracy. Kiedy skupiam się na tym, by niczego nie pomylić, udaje mi się osiągnąć chwilowy spokój. Mimo to za każdym razem, gdy chowam kolejną kartkę, wiem, że niebawem się to skończy i moje myśli znowu powędrują w to samo miejsce.

Wyczuwam, że Natan chce ze mną porozmawiać. Ja również tego pragnę, ale boję się przed nim otworzyć. Nie wiem dlaczego. Coś mnie blokuje. Może to moje uczucia do niego? Strach, że gdy to zrobię, poczuję jeszcze więcej? Że zaufam mu za bardzo i później za nim zatęsknię?

Pękam. Nawet nie powstrzymuję łez, które same wypływają z moich oczu. Chciałabym zostać w objęciach Nataniela jak najdłużej, lecz mężczyzna szybko się odsuwa. Do mojego ciała dochodzi chłód, a ja czuję zakłopotanie. Nie rozumiem jego zachowania. Przecież sam mnie do siebie przyciągnął, a po chwili tak po prostu bez słowa odepchnął. Może zbyt mocno zaczęłam wtulać się w jego ciało i tym przekroczyłam granicę?