Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
33 osoby interesują się tą książką
Jak bardzo może namieszać jeden wieczór? Taki, gdy możesz być kim chcesz i obowiązuje tylko jedna zasada...
Poppy po odkryciu licznych zdrad wieloletniego partnera potrzebowała nowego startu. Szaleństwa, zapomnienia. Żadnego planu czy oczekiwań. Żadnej bolesnej przeszłości. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki ktoś nie wyłowił jej z tańczącego tłumu na imprezie maskowej. Liam. To jej jedyne wspomnienie z tej nocy warte zapamiętania... I niemożliwe do zapomnienia.
Nie była na niego gotowa. Dotyk, smak i zapach Liama miały prześladować ją już zawsze w snach...
Dwa lata później Poppy zaciekle walczy o awans w pracy, lecz nowy szef okazuje się trudnym przeciwnikiem. Wywraca do góry nogami jej karierę, mimo to nie sposób wyrzucić go z myśli. Zwłaszcza że jego chłód może skrywać więcej, niż widać gołym okiem.
Co się stanie jeśli Poppy zaryzykuje? Jak wiele zyska... a może jak wiele straci, jeśli podejmie wyzwanie?
Uczucia potrafią kryć się pod wieloma maskami. Od ciebie zależy, czy zdejmiesz je wszystkie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 450
1.
KŁAMCZUCHA
Sylwester 2021, Londyn
– Poppy... Musisz wyjść...
Chloe po raz kolejny delikatnie zapukała do drzwi łazienki. Tym razem jednak w każdym głuchym puknięciu zaczynało pobrzmiewać zniecierpliwienie. Nic dziwnego, skoro od miesiąca wegetowałam, a jedyną cieniutką niteczką, która trzymała mnie w całości, była właśnie Chloe. Nie miałam wątpliwości, że bez niej rozpadłabym się na setki tysięcy kawałeczków. Tym trudniej było mi jej powiedzieć, jak bardzo nie chciałam dzisiaj nigdzie wychodzić. Już szykowałam kolejną błahą wymówkę, którą przyjaciółka mogła zbić byle argumentem, zbytnio się nawet nie wysilając. Zanim to jednak zrobiłam, spojrzałam w lustro.
Ciemnozieloną, błyszczącą sukienkę na cieniutkich ramiączkach dostałam właśnie od Chloe w ramach prezentu świątecznego. Był to jej pierwszy krok do namówienia mnie na sylwestrową imprezę i tę minigrę rozegrała perfekcyjnie. Zwłaszcza gdy do zestawu na moje wypadające dwudziestego dziewiątego grudnia urodziny podarowała mi szpilki w kolorze prawdziwego szampana. Tym sposobem nie dość, że zapewniła mi królewską stylówkę, to jeszcze na wstępie dosłownie wyrwała mi z gardła argument, że nie mam się w co ubrać. Bo miałam... I wyglądałabym naprawdę ładnie, gdyby nie zaczerwienione od płaczu oczy i czerwony nos do kompletu.
Nawet nie zaczęłam się malować. Po prostu spojrzałam w lustro i znów wybuchnęłam płaczem, a zawinięty na włosach ręcznik zsunął się smętnie na moje stopy. Nie mogłam przestać płakać, i choć starałam się zachować ciszę, Chloe na bank usłyszała moje szlochanie. Miała słuch niczym pies tropiący i naprawdę niewiele jej umykało. Zresztą znałyśmy się od kołyski, na pewno więc wiedziała, że jak tylko zatrzasną się za mną drzwi, maska opanowania opadnie. Chyba właśnie to przekonało mnie, by ostatecznie przejść kilka kroków, by odblokować drzwi.
– Och, Poppy... – wymamrotała Chloe, gdy tylko zobaczyła stan mojej twarzy.
Bez słowa wtuliłam się w jej rozłożone, pachnące kapryfolium ramiona, które jak zawsze czekały tylko, by mnie pocieszyć. Czasem myślałam, że nie zasługuję na taką przyjaciółkę, ale tego dnia byłam wdzięczna, że ją mam.
Delikatne, drobne dłonie rudowłosego chochlika starły łzy z moich policzków.
– On na to nie zasługuje, wiesz o tym – powiedziała i chwyciła moją twarz w dłonie, by dobrze mi się przyjrzeć.
Cmoknęła mnie w sam środek czoła, a w jej głowie zapewne zrodził się plan naprawczy, bo już po chwili usadziła mnie na zamkniętym sedesie i z szuflady pod umywalką wyciągnęła wszystkie moje przybory do makijażu. Było ich niewiele, więc oczywiście skwitowała to cmoknięciem oznaczającym niezadowolenie, ale obie wiedziałyśmy, że kto jak kto, ale ona bez problemu coś z tego wyczaruje. Nie wymagała ode mnie odpowiedzi na to, co powiedziała, jednak czułam, że to, co wreszcie do mnie dotarło, musi wybrzmieć. Nabrałam więc głęboko powietrza, wypuściłam drżący oddech i zaczęłam:
– Wiem, że on na to nie zasługuje, ale tak trudno wymazać wszystko, co było między nami dobre...
– Popps, chyba zapominasz, że między wami były jeszcze cztery... – Niemal wcisnęła mi w twarz dłoń, by dosadniej podkreślić liczbę. – CZTERY INNE BABY! – podniosła głos, tak by każdy w budynku wiedział, że mieszkanie numer trzydzieści trzy zamieszkuje nie kto inny, a klaun we własnej osobie.
Tak, to ja nim byłam. Dokładnie od dnia, kiedy spodziewając się zaręczyn, wystroiłam się w małą czarną, a tuż przed wyjściem na kolację przypadkiem otworzyłam laptopa należącego do mojego wieloletniego chłopaka. Znalazłam w nim rozmowy, których nawet nie starał się zabezpieczyć. Nie mówiąc o filmikach, na których pieprzył kobiety zdecydowanie niebędące mną. Tylko cztery z nich przewijały się regularnie w amatorsko nakręconych materiałach. I tylko o czterech powiedziałam Chloe. Gdyby wiedziała, że przypadkowych kobiet naliczyłam aż dziesięć, wymierzyłaby mi solidny policzek, a ja nawet nie mogłabym się jej dziwić. Zatem aby uściślić... Między mną a Jacobem, poza dobrymi chwilami, było aż czternaście ciał nienależących do mnie.
Ale heeeej! Zawsze mogło być gorzej, prawda? Przecież mogłam jeszcze złapać od nich wszystkich jakąś paskudę! A ostatecznie nie miałam ani faceta, ani na przykład chlamydii. To musiał być jakiś sukces, co nie? I mimo że ta myśl była raczej słodko-gorzką drwiną ze mnie samej to... zupełnie niespodziewanie mi pomogła.
Wyprostowałam zgarbione plecy i spojrzałam w błękitne oczy mojego wsparcia moralnego. Miałam dość użalania się nad sobą, bo chyba nareszcie opadł szok, zgasło zaprzeczenie i umarła nadzieja, że to wszystko to jakiś porąbany sen. Biorąc pod uwagę stan mojego mieszkania, przeszłam wszystkie stadia żałoby po związku z Jacobem. Kanapa, na której spędziłam ostatnie tygodnie – otępienie. Rozbite ramki ze wspólnymi zdjęciami – gniew. W połowie przerwana wiadomość w kopiach roboczych mojego telefonu – targowanie się. Hektolitry łez wsiąkniętych w chusteczki higieniczne rozsiane tu i ówdzie – depresja. Ten wieczór? Chciałam, by był początkiem akceptacji.
Rzeczywisty obraz tego, jak wyglądał mój związek, był brutalny, ale chyba najlepiej ściągał mnie na ziemię.
– Masz rację – powiedziałam do przyjaciółki, która zaczęła szelmowsko się uśmiechać, jeszcze zanim się odezwałam. – Chyba za daleko odpłynęłam w tym taplaniu się w rozpaczy...
– No i w końcu brzmisz jak Penelope, którą znam! A teraz zamknij te załzawione ślepia i pozwól mi się odpicować.
I tak zamierzałam dać jej całkowicie wolną rękę, jednak moja wrodzona maruda koniecznie chciała mieć ostatnie słowo.
– Po co się malować, skoro to bal maskowy? To doskonała okazja, by zaoszczędzić czas na tej całej tapecie. – Wskazałam dłonią moje żałosne zapasy kosmetyków, z których zrobienie „tapety” graniczyło z cudem, i pochwyciłam sceptyczne spojrzenie Chloe, która wyglądała, jakby pomyślała zupełnie o tym samym.
– Skoro będziesz miała tylko moc swoich oczu, by uwieść największe ciacho tego wieczoru, to moja w tym głowa, żeby prezentowały się kusząco i tajemniczo.
Parsknęłam śmiechem, gdy do swoich śmiałych słów Chloe dołożyła sugestywny ruch brwiami. Raczej nie byłam gotowa na żadne randki. Po tym, co zrobił mi Jake, czułam się brudna, zbrukana i... zraniona. Ten drań nie dość, że notorycznie mnie zdradzał, to przyłapany na gorącym uczynku, miał czelność wyrzucić mi, że szukał wrażeń, bo moja niepłodność sprawia, że seks jest pozbawiony dreszczyku emocji. Kiedy powiedziałam o tym Chloe, musiałam niemal na niej usiąść, żeby nie wskoczyła za kierownicę swojego małego forda i nie spróbowała namierzyć Jacoba, by go przejechać.
Tak więc oprócz tego, że czułam się źle przez samą zdradę, spokoju nie pozwalało mi zaznać też poczucie bycia wybrakowaną. Jasne, argument Jacoba był kompletnie wyssany z palca. Gość nie wiedział, co powiedzieć, kiedy przyparłam go do muru, więc na odchodne postanowił uderzyć w czuły punkt. Zabolało, zwłaszcza że moje szanse na zostanie matką były nikłe. Po przebytej w dzieciństwie chorobie bez pomocy lekarzy nie za bardzo miałam na co liczyć. Ale kiedy rozmawialiśmy z Jacobem o naszej przyszłości, on z takim samym zaangażowaniem jak ja snuł urocze wizje o życiu jakiegoś dziecka, które odmieni taka wspaniała para jak my. I właśnie chyba najgorsze jest to, że mówił te wszystkie piękne rzeczy i składał te wszystkie obietnice, a w tym samym czasie zdradzał mnie z kobietami, które rzekomo mogły dostarczyć mu emocji, jakich nie miał ze mną. Co za dno.
Siedziałam na zamkniętej toalecie malowana przez najlepszą przyjaciółkę na imprezę, na którą nie chciałam iść. Przełykałam rosnącą znów w przełyku gulę, złożoną z żalu, upokorzenia oraz smutku, i chyba nigdy wcześniej tak jak tego dnia nie marzyłam, by być kimś innym. Kimś mniej naiwnym, mniej... uszkodzonym.
– Poppy, ale nie będziesz znowu płakać prawda? – zapytała Chloe, słysząc, że pociągam nosem.
– Postaram się nie rozkleić, chociaż to trudne – wyszeptałam, nie otwierając oczu, by nie popsuć makijażu i by jeszcze na chwilę ukryć się przed zmartwionym spojrzeniem przyjaciółki.
Coś zaszeleściło, usłyszałam dźwięk zasuwanej szuflady i zamiast na twarzy poczułam chłodne dłonie Chloe na swoich dłoniach. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ją kucającą przede mną, a jej niebieskie, wielkie oczy, lekko przysłonięte rdzawą grzywką, wpatrywały się we mnie.
– Mów do mnie, wywal z siebie ten syf i skończmy to pasmo rozpaczania za człowiekiem, który nie zasługuje na ani jedną twoją łzę.
Westchnęłam ciężko.
– Chciałabym nie być sobą...
Chloe uniosła brwi ze zdziwieniem, ale nic nie powiedziała.
– Chciałabym mieć więcej pewności siebie, chciałabym być bardziej asertywna... Wiesz... Świadoma swojej wartości, albo w ogóle jakkolwiek wartościowa. Jake zabrał mi to wszystko i wyrzucił przez okno. Czuję się, jakbym była ze szkła, a to, co mi zrobił, zupełnie mnie rozbiło. Nie wiem, jak mam teraz pozbierać się do kupy... – wyznałam drżąco i o dziwo nie uroniłam ani jednej łzy. – Nie wiem, czy jestem gotowa, by wyjść i pokazać się światu taka... – dodałam i wskazałam na siebie dłonią.
Tym razem Chloe nie pozwoliła mi dokończyć.
– Taka, czyli piękna, dobra i czuła?
Prychnęłam, bo obie wiedziałyśmy, że nie to chciałam powiedzieć. Chloe jednak to nie zraziło.
– Idziemy na imprezę, gdzie maski grają główną rolę, przecież i ty możesz grać – oznajmiła zagadkowo, a na jej usta wrócił psotny uśmiech. Ten sam, który zwiastował kłopoty.
– Co masz na myśli?
– Och, no pomyśl... Skoro Jake według ciebie zniszczył dawną Poppy, to czas stworzyć nową. A dzisiaj masz ku temu doskonałą okazję... – rzuciła tajemniczo.
– Mów dalej.
– Z maską na twarzy nie będzie łatwo odkryć twojej prawdziwej tożsamości. Chyba że sama ją wyjawisz. Możesz być seksowną córką bogatego arystokraty, którego nazwiska niestety nie możesz podać w obawie przed skandalem. – Chloe zrobiła smutną minkę i z przejęciem chwyciła się za serce, popisując się grą aktorską. – Poppy, dzisiejszego wieczoru możesz dosłownie być, kim tylko zapragniesz. Możesz stać się taka, jaka zawsze chciałaś być, albo wrócić do tego, jaka byłaś przed katastrofą z tym idiotą. Jeśli nie chcesz być dzisiaj sobą... Nie bądź.
Wzruszyła ramionami, jakby to było takie proste, jednak trudno było mi nie przyznać, że ma to sens. A już tym bardziej nie mogłam udawać, że jej pomysł mnie nie zaintrygował. Nie mogłam też zignorować adrenaliny krążącej w moim krwiobiegu, która zabarwiła moje policzki na różowo. Wstałam, niemal przewracając Chloe. Podeszłam do lustra, tego samego, w które jeszcze chwilę wcześniej wpatrywałam się z płaczem, ale tamtej dziewczyny już w nim nie było. Teraz wpatrywała się we mnie kobieta, której zielono-bursztynowe, wręcz kocie oczy błyszczały z podekscytowania. Patrzyłam na przepiękny makijaż, który dodawał jej aury szaleństwa i tajemniczości. Kobieta z lustra nałożyła złotą maskę, ozdobioną ciemnozielonymi i fioletowymi cyrkoniami. Maska zakrywała tylko pół twarzy, więc mogłam obserwować, jak usta kocicy rozciągają się w drapieżnym uśmiechu.
Kiedy opuszczałyśmy mieszkanie, by ruszyć w ciemną noc, w mojej głowie w zapętleniu grała piosenka Taylor Swift Look What You Made Me Do. Nie wiedziałam jeszcze, kim stanę się tego wieczoru, ale na pewno wiedziałam, kim nie byłam. Bo gdy przekroczyłam próg mieszkania z wysoko uniesioną głową, zdecydowanie nie byłam już Poppy. Nie byłam też ofiarą.