Mikołaj powraca - Leszek Talko - ebook + książka

Mikołaj powraca ebook

Leszek Talko

0,0

Opis

Mikołaj stracił wiarę w ludzi. Pracuje w firmie zatrudniającej tuziny Mikołajów do komercyjnej pracy w centrach handlowych. To właśnie tam, przez zupełny przypadek, poznaje Amelkę – dziewczynkę, która, podobnie jak on, nie wierzy już w magię świąt. Historia Amelki rozbudza w Mikołaju dawno zapomniane światło i nadzieję. Postanawia odszukać rozproszonych po świecie byłych współpracowników – Rudolfa, przebywającego w zoo, Wróżkę-zębuszkę, pracującą w kasynie oraz elfa, zatrudnionego w cyrku. Wspólnie spróbują sprawić, by tegoroczne święta Amelki były wspaniałe i niezapomniane. Dzięki Mikołajowi i jego wspomnieniom poznamy historię wynalazcy coca-coli czy słynnych kapeluszy królowej Anglii. Mikołaj i jego drużyna zrobią wszystko, by Amelka i jej młodszy brat na nowo pokochali święta. Nie obędzie się przy tym bez kilku wpadek…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 72

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tekst: LE­SZEK TALKO
Ilu­stra­cje: SI­LVÈRE TRI­CO­IRE
Re­dak­tor pro­wa­dząca: JU­LITA GĘB­SKA
Re­dak­cja: KA­TA­RZYNA MA­LI­NOW­SKA
Ko­rekta: AGNIESZKA LU­BE­RADZKA, ALEK­SAN­DRA WIE­TO­CHA
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki i skład: MAŁ­GO­RZATA ĆWIE­LUCH
© Co­py­ri­ght for text by Le­szek Talko, 2024 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024
All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82999-67-9
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.pl
www.zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Sanie su­nęły po noc­nym nie­bie. Świa­tła wiel­kiego mia­sta w dole zle­wały się ze sobą w ba­jecz­nie ko­lo­rowe smugi. W mie­ście sa­mo­chody trą­biły, a lu­dzie się spie­szyli, żeby zro­bić ostat­nie za­kupy świą­teczne. Dzieci cią­gnęły ro­dzi­ców w stronę ob­fi­cie oświe­tlo­nych wi­tryn skle­po­wych.

Przed skle­pami sprze­da­ją­cymi po­darki na ostat­nią chwilę i go­towe da­nia wi­gi­lijne two­rzyły się ko­lejki, po­dob­nie jak przed myj­niami au­to­ma­tycz­nymi, gdzie dzie­siątki kie­row­ców stały w na­dziei na wy­czysz­cze­nie swo­jego sa­mo­chodu. Ze­gary na uli­cach od­mie­rzały czas do świąt.

Gdyby kto­kol­wiek z za­bie­ga­nych lu­dzi uniósł głowę, być może zo­ba­czyłby pę­dzące po nie­bie sa­nie, cią­gnące je re­ni­fery, dum­nie stro­szące sierść, i Mi­ko­łaja roz­par­tego za ste­rami, strze­la­ją­cego we­soło z bata i po­hu­ku­ją­cego:

– Na­przód, ko­chani, na­przód, mamy mnó­stwo do zro­bie­nia!

Nikt jed­nak nie za­uwa­żył tej sceny. Zresztą na­wet gdyby ktoś to zro­bił, naj­praw­do­po­dob­niej nic by nie zo­ba­czył. Gdyby zaś zo­ba­czył, za­pewne prze­tarłby oczy, są­dząc, że to złu­dze­nie, bo prze­cież do­ro­śli nie wie­rzą w pę­dzące po nie­bie sa­nie. A jak wia­domo, do­ro­śli nie za­uwa­żają rze­czy, w które nie wie­rzą. Co in­nego dzieci. Tak działo się każ­dego roku. Kil­koro jak zwy­kle do­strze­gło sa­nie i od razu po­wie­działo o tym ro­dzi­com. Ci jed­nak, za­jęci ostat­nimi za­ku­pami, mruk­nęli to, co zwy­kle do­ro­śli mó­wią w ta­kich sy­tu­acjach do dzieci:

– Tak, oczy­wi­ście, ko­cha­nie, Mi­ko­łaj i re­ni­fery na nie­bie. Nie ma się co dzi­wić. W końcu to święta. Chodź szyb­ciej, bo się spóź­nimy do babci.

Wła­śnie tak od wie­ków za­cho­wują się do­ro­śli i ża­den z nich nie pod­niósł głowy, żeby zer­k­nąć w stronę, którą wska­zy­wało dziecko.

Jed­nak na­wet gdyby któ­ryś z do­ro­słych zna­lazł chwilę, żeby przyj­rzeć się pę­dzą­cym po nie­bie sa­niom Świę­tego Mi­ko­łaja, pew­nie nie uwie­rzyłby wła­snym oczom. Do­ro­śli bo­wiem mają zwy­czaj nie wie­rzyć w rze­czy, które wi­dzą, je­śli z ja­kie­goś po­wodu te rze­czy wy­da­dzą im się nie­lo­giczne. A po­wiedzmy so­bie szcze­rze, czy sa­nie Świę­tego Mi­ko­łaja mknące z szyb­ko­ścią kilku ty­sięcy ki­lo­me­trów na go­dzinę po nie­bie bez żad­nego na­pędu – o ile oczy­wi­ście wy­klu­czymy re­ni­fery, ale one jako na­pęd sań do­ro­słym wy­da­łyby się jesz­cze bar­dziej ab­sur­dalne – mo­gły być praw­dziwe?

Za­pewne z tego wła­śnie po­wodu na­wet ci, któ­rzy po­winni do­strzec sa­nie, a może i je zo­ba­czyli, uznali, że im się przy­wi­działo, bo od wie­ków tak po­stę­pują do­ro­śli kie­ru­jący się lo­giką. Prze­cież za­przęg Mi­ko­łaja pę­dzący po nie­bie nie ma nic wspól­nego z lo­giką.

Tak wła­śnie zda­rzyło się w cen­trum kon­troli lo­tów po­wietrz­nych, gdzie aż dwóch kon­tro­le­rów uj­rzało na ekra­nie ra­daru bły­ska­wicz­nie po­ru­sza­jący się obiekt la­ta­jący.

– Ża­den sa­mo­lot nie lata tak szybko – zdzi­wił się młod­szy kon­tro­ler.

– Błąd sys­temu – stwier­dził star­szy i się skrzy­wił. – Wciąż nam się to zda­rza, zwłasz­cza w oko­li­cach świąt, kiedy na­tę­że­nie ru­chu lot­ni­czego jest bar­dzo duże. Bywa, że ra­dary omył­kowo po­ka­zują nie­ist­nie­jące obiekty. Nie przej­muj się tym. Jaki sa­mo­lot le­ciałby pięć ty­sięcy ki­lo­me­trów na go­dzinę? Sys­tem za­raz się na­prawi i obiekt znik­nie. Zróbmy so­bie kawę.

Młod­szy po­ki­wał głową, nie do końca prze­ko­nany, ale nie za­mie­rzał po­le­mi­zo­wać ze star­szym i bar­dziej do­świad­czo­nym ko­legą, dla­tego po­szedł przy­go­to­wać kawę. Zresztą nie­zi­den­ty­fi­ko­wany obiekt la­ta­jący wła­śnie znik­nął z ra­daru, co star­szy ko­lega skwi­to­wał wzru­sze­niem ra­mion i po­wie­dze­niem: „A nie mó­wi­łem?”.

Nie ma się co dzi­wić, że kiedy po­rucz­nik Ma­rek Dar­ski, który od­by­wał za­pla­no­wany pa­trol, sie­dząc za ste­rami my­śliwca F-16, zo­ba­czył z boku swo­jego sa­mo­lotu sa­nie cią­gnięte przez re­ni­fery, prze­tarł oczy. Po­rucz­nik Dar­ski kilka mi­nut wcze­śniej do­stał in­for­ma­cję od do­wódz­twa, że w po­bliżu może się znaj­do­wać nie­zi­den­ty­fi­ko­wany obiekt la­ta­jący, i miał to spraw­dzić. Woj­skowe ra­dary były nie tylko czul­sze niż te w cy­wil­nych wie­żach kon­troli lo­tów, lecz także ich ope­ra­to­rzy mieli obo­wią­zek mel­do­wać o naj­dziw­niej­szych sy­tu­acjach w po­wie­trzu. Dla­tego też do­wódz­two pułku lot­ni­czego, w któ­rym słu­żył po­rucz­nik, po­le­ciło, by spraw­dził, czy nie wi­dzi nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nego obiektu le­cą­cego z pręd­ko­ścią pię­ciu ty­sięcy ki­lo­me­trów na go­dzinę, mimo że wszy­scy zda­wali so­bie sprawę, że ża­den sa­mo­lot nie może osią­gnąć ta­kiej szyb­ko­ści.

Po­rucz­nik Dar­ski był nie­zmier­nie zdu­miony. Cho­ciaż my­śli­wiec F-16 po­ru­szał się z mak­sy­malną pręd­ko­ścią dwóch ty­sięcy czte­ry­stu ki­lo­me­trów na go­dzinę, sa­nie naj­wy­raź­niej bez trudu się z nim zrów­nały, a te­raz na­wet go wy­prze­dzały. W do­datku re­ni­fer na czele za­przęgu naj­wy­raź­niej za­rżał ra­do­śnie i wy­da­wało się, że po­ma­chał Dar­skiemu ko­pyt­kiem.

Po­rucz­nik jesz­cze raz prze­tarł oczy. Nie­wiele to jed­nak po­mo­gło. Na­dal wi­dział sa­nie. Co gor­sza, w sa­niach sie­dział bro­daty Mi­ko­łaj, który we­soło mu ma­chał. Po kilku se­kun­dach za­przęg naj­wy­raź­niej przy­spie­szył, ob­ni­żył lot i znik­nął z pola wi­dze­nia.

Po­rucz­nik Dar­ski ner­wowo włą­czył ra­dio.

– Pi­lot do bazy, pi­lot do bazy.

– Baza, sły­szymy cię – za­chry­piało ra­dio. – Ra­por­tuj.

Tak za­częła się roz­mowa, ale po­rucz­nik się za­wa­hał, bo nie mógł prze­ka­zać tego, co zo­ba­czył na nie­bie. Jak za­re­ago­wa­liby inni woj­skowi, kiedy by oznaj­mił, że naj­szyb­szy sa­mo­lot woj­skowy wła­śnie zo­stał wy­prze­dzony przez Mi­ko­łaja po­ru­sza­ją­cego się sa­niami, które cią­gnęły re­ni­fery?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki