Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
708 osób interesuje się tą książką
Czy miłość ma moc uzdrawiania złamanej duszy?
Jeszcze do niedawna Eris Evans miał wszystko – a przynajmniej tak mogło się wydawać postronnym obserwatorom. Popularny chłopak czerpał z życia pełnymi garściami, unikał zobowiązań i szukał wyłącznie dobrej zabawy. Ale wystarczył moment, by wszystko, co miał, legło w gruzach.
Wypadek motocyklowy sprawił, że Eris stracił sprawność. Od tamtej pory porusza się na wózku. Lekarze nie dają mu prawie żadnych szans na odzyskanie władzy w nogach. Dziewczyny, z którymi się spotykał, i osoby, które uważał za przyjaciół, zniknęły z jego życia. Eris pogrążył się przez to w depresji i stracił motywację do szukania dla siebie ratunku. Spisał swoje życie na straty. Nie wiedział jednak, że los szykuje dla niego niespodziankę…
Lea Moore niedawno skończyła studia i jest cenioną fizjoterapeutką. Pewnego dnia dowiaduje się, że jej pomocy potrzebuje ktoś, kogo znała w przeszłości. Choć Eris Evans zdawał się jej nie dostrzegać w szkole, Lea przez lata była w nim beznadziejnie zakochana.
Fizjoterapeutka decyduje się zepchnąć swoje młodzieńcze zauroczenie na dalszy plan, żeby pomóc pacjentowi, który pogrążył się w nieprzeniknionym mroku. Aby uratować Erisa, będzie musiała wyleczyć nie tylko jego ciało, ale przede wszystkim duszę. Czy będzie w stanie tego dokonać?
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Anita Keler
Projekt okładki: Wojciech Bryda
Zdjęcie na okładce: Taylor Smith | Unsplash.com
Copyright © Martyna Majewska, 2025
Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2025
ISBN 978-83-8371-817-0
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Lea
15 lat
Siedziałam skulona na szkolnym korytarzu w swojej gigantycznej bluzie, z kapturem mocno naciągniętym na twarz. Chciałam pozostać niezauważona, szczególnie z powodu tej pechowej przygody z pewnym robactwem, które w tym tygodniu przyniosłam na sobie do szkoły.
Krótko mówiąc, sytuacja mocno mnie upokorzyła. Już wcześniej byłam wyrzutkiem, a po tym wszystkim na dodatek wytykano mnie palcami – niektórzy wręcz nie chcieli przechodzić koło mnie na korytarzu i dorabiali do tej historii nowe wątki.
Brzmi to dramatycznie, bo najpierw poszła plotka, że chodzą po mnie pluskwy, a pluskwy w domu to faktycznie żaden powód do chluby. Na dodatek wszyscy i tak mieli mnie już za niezbyt dobrze sytuowaną dziwaczkę. Ale naprawdę – to nie było nic z tych rzeczy. Całe zamieszanie wyniknęło przez pewnego całkiem niegroźnego skorka, który na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności schował się w moim kapturze, a potem wzbudził takie obrzydzenie i postrach wśród wszystkich uczniów mojej klasy. I tak oto zostałam „Szczypawą”. Czułam, że z moim parszywym szczęściem i poziomem niechęci okazywanej mi przez większość dzieciaków ze szkoły, pozostanę nią do końca liceum.
Szczerze żałowałam, że nie mogę wtopić się w ścianę – byłoby to bardzo praktyczne, zwłaszcza że kilka dziewczyn właśnie pokazywało na mnie palcami, wymownie chichocząc. Westchnęłam poirytowana i podniosłam na chwilę wzrok. A wtedy poczułam, że zbliża się atak paniki typowej trzynastolatki na koncercie ulubionego boysbandu. Natychmiast zrobiło mi się gorąco i duszno jednocześnie, puls zaczął walić, jakby ktoś wstrzyknął mi konkretną dawkę mocnych dopalaczy, a wszystko to za sprawą jednej, bardzo nadzwyczajnej osoby, która właśnie pojawiła się w moim polu widzenia. Kroczył przez korytarz niczym chodzący ideał, doskonały w każdym calu, jakby wyjęty z moich najbardziej nieprzyzwoitych snów. Gdybym nie siedziała, na pewno padłabym zemdlona z wrażenia, słowo daję.
Szedł pewnym krokiem, górując nad wszystkimi – według moich obliczeń mierzył jakieś dwa metry. Miał na sobie niby zwykłą stylówkę: czarną bluzę z kapturem i ciemne spodnie opinające jego atletyczne nogi. Na pewno wracał z treningu, który kończył zawsze tego dnia o tej porze… Nie żebym znała z najmniejszymi szczegółami jego grafik. Cóż, wyglądał perfekcyjnie. Zazwyczaj nosił właśnie czerń i musiałam przyznać, że ten kolor bardzo do niego pasował. Przystanął i oparł się nonszalancko o szafkę koło grupy swoich znajomych. Patrzyłam zahipnotyzowana, jak podnosi rękę i długimi palcami przeczesuje gęste, niemal czarne włosy. Po chwili odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął wesołym śmiechem, który zadudnił w moim podbrzuszu, wysyłając wibracje aż do żołądka. Mogłam podziwiać jego szyję i dołeczki w policzkach oraz szeroki, śnieżnobiały uśmiech. Zaczęłam wachlować się ręką, ale po chwili uzmysłowiłam sobie, że wyglądam jak kretynka, więc natychmiast przestałam.
Ten chłopak kiedyś mnie wykończy, daję słowo. Zmrużyłam oczy, aby móc widzieć go jeszcze lepiej, i naprawdę starałam się nie panikować.
Eris Evans był moją największą miłością, tak naprawdę od zawsze. Moment, w którym się w nim zakochałam, jeszcze jako malutka dziewczynka, był jednym z moich pierwszych wspomnień. On natomiast ledwo rejestrował fakt, że ktoś taki jak ja znajduje się w jego otoczeniu. Dzięki temu, w przeciwieństwie do wielu uczniów, nie śmiał się ze mnie, chyba że byłam akurat z Bradem, z którym toczyli odwieczną wojnę samców alfa. Podczas jednego z ich pierwszych starć z zażenowaniem uświadomiłam sobie, że moja płeć jest dla Erisa jedną wielką niewiadomą. Ubierałam się jak chłopak, miałam krótkie, jasne włosy z mocno nachodzącą na oczy wystrzępioną grzywką, na głowę zaciągałam zazwyczaj kaptur, ewentualnie czapkę z daszkiem. On zaś zwracał się do mnie po prostu „dzieciak”. Kiedy kłócili się z Bradem, słuchałam tekstów typu: „Williams, twój chłopak jest bardziej męski od ciebie”, „Co ty, do cholery, wyprawiasz z tym dzieciakiem? Jesteś totalnym zboczeńcem, Williams” albo moje ulubione „Brad, który z was jest facetem w tym związku?”. Nigdy mnie nie wyzywał, oprócz tego, że mówił do mnie jak do chłopaka, więc zastanawiałam się, czy on naprawdę tak myśli. To byłaby totalna porażka, ale prawdopodobieństwo pozostawało niestety wysokie…
Tak czy inaczej szalałam za nim. Myślałam tylko o nim. W głowie ułożyłam milion żałośnie romantycznych scenariuszy ze mną i z nim w roli głównej. Wydawało mi się, że jest spełnieniem wszystkich moich marzeń. I nigdy nie miał być mój.
Właśnie w tej chwili jakaś blondyna z dekoltem do pępka zaczęła wpychać mu język do jego ust, on natomiast włożył dłonie do kieszeni spodni i ot tak po prostu jej na to pozwolił. Przymknął oczy w kolorze gorzkiej czekolady i odwzajemnił ten wstrętny pocałunek, a ja poczułam piorunującą i obezwładniającą zazdrość. I wszechogarniający smutek. I jeszcze milion innych uczuć.
Wbiłam wzrok w podłogę, żeby się uspokoić, i wypuściłam z drżeniem powietrze, a po chwili poczułam ciepłe ramię obejmujące moje barki.
– Cześć, pchełko! Jak się dzisiaj czujemy? – zapytał Brad, siadając przy mnie.
– Cześć, robaczku, całkiem nieźle – odparłam wykrzywiając usta w coś, co, miałam nadzieję, przypomina nieco uśmiech.
Brad jednak znał mnie zbyt dobrze.
– Ej, co się dzieje? Płaczesz? – spytał, więc szybko pokręciłam głową. – Lea, to przez te skorki wujka Eda? Daj spokój… Zaraz wszyscy zapomną.
– Nie, to nie przez skorki. Już pogodziłam się z byciem tą brudną biedaczką z robalami na ubraniu, którą należy omijać szerokim łukiem…
– Pchełko, nie mów tak…
– Nasze przezwisko z dzieciństwa nabiera nowego znaczenia. – Pociągnęłam nosem i znów spojrzałam w stronę mojego ukochanego. Skrzywiłam się z odrazą, widząc, że blondyna pogłębiła pocałunek i przyssała się do Erisa niczym napalony glonojad. Ohyda! Na szczęście po chwili chłopak odsunął się od niej, najwyraźniej nieco zaniepokojony jej zmasowanym atakiem.
Brad uniósł brew i zerknął na mnie, a później na Erisa.
– Lea, co tak patrzysz na tego głupka Evansa? Jeszcze ci nie przeszło? – spytał zaniepokojony.
Nie przeszło?! Ha, dobre sobie… Moje piętnastoletnie serce krwawiło z miłości i tęsknoty do Erisa już od wielu lat i byłam pewna, że będzie krwawić po wsze czasy, i to wcale nie dlatego, że byłam tak cholernie melodramatyczna. Postanowiłam więc nakreślić Bradowi sytuację, aby nie zadawał mi więcej tak niedorzecznych pytań.
– Nie, nie przeszło mi. Umieram z rozpaczy i żądzy, cierpiąc na nieuleczalną chorobę duszy i serca. Ta choroba to miłość. Nieodwzajemniona, ale tak potężna i wszechogarniająca, że odbiera mi oddech, zdrowy rozsądek i zmysły – odparłam dramatycznym tonem.
– Pchełko, po moim trupie. – Brad spiorunował Erisa wzrokiem, na co pacnęłam go w ramię.
– Ogarnij się. Jakby był chociaż cień szansy, że on na mnie spojrzy. Dla niego nie istnieję – powiedziałam w sposób sugerujący, że jakoś sobie z tym wszystkim poradzę, i skubnęłam nitkę wystającą z bluzy.
– Bo nigdy cię nie widział. Obiecaj, że się do niego nie odezwiesz. Gdyby ten dupek zobaczył, jaka jesteś śliczna, na pewno by cię wykorzystał.
Zaśmiałam się, co zabrzmiało bardziej jak chrumknięcie. Niezwykle sexy. Cała ja.
– Bardzo zabawne. Gdyby istniała szansa, że Eris zechciałby mnie wykorzystać, właśnie teraz stałabym tam, mówiąc: „Weź mnie, Eris, choćby tylko jeden raz”! Stary, przykro mi, ale właśnie tak by to wyglądało. Mam fioła na jego punkcie. Dotykanie go jest numerem jeden na liście rzeczy, o których marzę, przed nagrodą Nobla, domem z wielkim ogrodem, dostaniem się na wymarzone studia i suknią od Versace. Tak, przyjacielu, aż taka jestem płytka.
– Udam, że tego nie słyszałem. Stać cię na więcej, Lea. Na więcej niż ten gnojek kiedykolwiek będzie mógł ci dać. Obiecaj, że nie powiesz mu, co czujesz. Zje cię na śniadanie, a później złamie ci serce. Zrozumiałaś, Lea?
– Właśnie wyobraziłam sobie jak on je mnie na śniadanie, stary. Sorry, ale daj mi chwilę – powiedziałam półżartem.
– Pchełko… – Brad dotknął mojej brody i uniósł lekko głowę. Spojrzał mi w oczy i zamrugał, a ja zmarszczyłam brwi.
Mój przyjaciel był bardzo przystojny, dziewczyny naprawdę go lubiły. I był też dla mnie jak brat, jak najbliższa rodzina. Wskoczyłabym za nim w ogień bez sekundy zastanowienia.
– Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu widziałem. Kiedykolwiek – dokończył. – I jeśli ten palant to zobaczy, będzie chciał cię skrzywdzić. Więc trzymaj się z dala od kłopotów.
Przewróciłam oczami, ale pokiwałam głową. To oczywiste, że nie narażę się na takie upokorzenie i nie powiem Erisowi, że go kocham – nieważne, jak bardzo o tym marzę. Kiedy wyobraziłam sobie siebie mówiącą mu, co czuję, aż przeszły mnie ciarki. Nie skończyłoby się na zwykłym wyśmianiu. On, jego kumple i dziewczyny, z którymi się zadawał, mieliby używanie na ładnych kilka tygodni, a moje i tak dość żałosne życie zamieniliby w totalne piekło. Umarliby ze śmiechu, przy okazji wykańczając też mnie.
– Brad, kotku… – usłyszeliśmy szczebioczący głos, a moje radary, które potrafiły wyczaić Erisa z drugiego końca korytarza, zaczęły świecić na czerwono i wyć jak syrena pożarowa. Szybko naciągnęłam kaptur mocniej na oczy i spuściłam głowę. Te lafiryndy, z których jedna obściskiwała się z Erisem, stały teraz nad nami, a on razem z nimi. Spojrzałam na jego czarne buty sportowe i nie wiedzieć czemu pomyślałam, że pewnie kosztowały tyle co kilka czynszów za nasze mieszkanko.
Nie patrz w górę, Lea, błagam nie patrz w górę. Wiem, że ciężko się powstrzymać, ale błagam, nie patrz w górę!
Bardzo rzadko zdarzało się, aby stał tak blisko mnie, mimo że czasami kręciłam się wokół niego, gdyż mój najlepszy przyjaciel był nie tylko jego największym wrogiem, ale też sąsiadem i przy okazji jedynym z najpopularniejszych chłopców w szkole.
– Cześć, Carren, co tam? – spytał zimnym tonem Brad.
– Chodź z nami, chciałam pogadać o balu…
– Ale ja nie idę na ten idiotyczny bal. Już ci mówiłem, zapomniałaś? – warknął nieprzyjaźnie. Rany, nie znałam mojego przyjaciela z tej strony. Dla mnie zawsze był słodki i miły.
– Nie, nie zapomniałam. Myślałam tylko, że zmienisz zdanie.
– Nie zmienię – dodał sucho. – Coś jeszcze?
– Idziesz z nami na plażę? No chodź, będzie fajnie. Tylko wiadomo, że sam… Słyszałeś, że ktoś przyniósł na sobie jakieś robale do szkoły? Ten ktoś siedzi dokładnie obok ciebie. Radziłabym trzymać się z daleka, te paskudy gryzą.
– Zamknij się, Carren, nie masz o niczym pojęcia. – Brad objął mnie mocniej ramieniem, a ja skuliłam się jeszcze bardziej. Eris zaczął stukać nerwowo jedną stopą o podłogę, jakby się niecierpliwił i miał dość tej dyskusji.
– Dobra, kogo to obchodzi, z kim on siedzi? Są siebie warci. Żałosny głupek z manią prześladowczą i brudny, dziwny dzieciak. Chodźcie w końcu – usłyszałam głos Erisa i zacisnęłam dłonie w pięści.
– Ty też się zamknij, Evans. Nikt nie pytał cię o zdanie, dupku. Sam jesteś żałosny. Pierdolona męska dziwka. Jest jeszcze jakaś dziura w tej szkole, w którą nie próbowałeś wepchnąć kutasa, czy przeleciałeś już dosłownie wszystko, co się rusza? – Brad warknął na Erisa, a ja zamarłam na te słowa.
Z bólem serca zagryzłam wargę i obserwowałam, jak but Erisa przestaje rytmicznie stukać. Chciałam go obronić, mimo że to absurdalne. Poza tym nazwał mnie brudną i dziwną, więc chyba nie powinnam się odzywać…
– Udam, że tego nie słyszałem, cioto, chociaż w normalnych okolicznościach skończyłbyś z moją pięścią w swojej dupie. Dzisiaj masz fart, bo co prawda nie mam cholernego pojęcia, o co chodzi z tymi robalami, ale nie chcę mieć jednego na sobie, więc nie zamierzam zbliżać się do ciebie i twojego „chłopaka”. A właśnie, ja przynajmniej pieprzę dziewczyny, a nie małych chłopców, zboczeńcu – powiedział Eris z pogardą, na co Brad parsknął szyderczym śmiechem, ale o dziwo nie odezwał się już ani słowem.
Małych chłopców?! Niemal się zapowietrzyłam, Boże spraw, żeby nie miał na myśli mnie… Kogo ja oszukuję?! Oczywiście, że znowu mówił o mnie!
– Spadam stąd… – skwitował Eris i tak po prostu odszedł, zostawiając mnie ze złamanym sercem, zresztą nie po raz pierwszy. Wypuściłam drżący oddech, próbując się nie rozpłakać. On mną gardził. I brzydził się mnie! I mówił, że Brad byłby zboczeńcem, gdyby ze mną sypiał… Oczywiście tego nie robiliśmy i faktycznie taka perspektywa wydawała się co najmniej niestosowna, ale w ustach Erisa zabrzmiało to jak największa obelga.
Wiadomo, że nie byłam jedną z tych, z którymi się spotykał i którym pozwalał się całować. Robienie tego ze mną uważałby za zboczone i niesmaczne, no i taaa… Uwaga na robaki.
Nie. Do. Wiary.
Naprawdę zachciało mi się płakać.
– Szkoda, że nie idziesz. Jeśli zmienisz zdanie, jesteśmy tam, gdzie zwykle. – Carren zwróciła się do Brada, jak gdyby nigdy nic, i po chwili zostawili nas samych.
Mój przyjaciel westchnął, kiedy pociągnęłam nosem.
– Mówiłem ci, że Eris to dupek. Nie przejmuj się nim, pchełko – odparł czule, a ja przytuliłam się do niego, bo byłam mu naprawdę wdzięczna. Był przy mnie mimo wszystko, jak latarnia morska podczas sztormu.
– Dziękuję, robaczku.
Historia naszych przezwisk, które znaliśmy i których używaliśmy tylko my, była taka, że kiedy byliśmy mali, Brad powiedział, że jestem jak pchła – mały, denerwujący, wiecznie podskakujący insekt, którego ciężko się pozbyć. Był ode mnie o trzy lata starszy i w wieku ośmiu lat miał niewiele cierpliwości. Ja natomiast nazwałam go wtedy wstrętnym, tłustym robalem. Często się tak później przezywaliśmy, a kiedy podrośliśmy i zaczęliśmy bardziej doceniać naszą przyjaźń – pchła i robal ewoluowały do pchełki i robaczka. Może i głupie. Ale dla mnie to było słodkie.
– Zawsze, Lea. Zawsze będę przy tobie i zawsze wybiorę ciebie.
– Mówił ci już ktoś, że jesteś najsłodszym słodziakiem na świecie?
– Takie komplementy są coś warte tylko z twoich ust – zapewnił, na co znów chrumknęłam, czyli się zaśmiałam, i spletliśmy palce. – Chodź, zaprowadzę cię do domu.
Pokiwałam głową i wstaliśmy, by ruszyć powoli do wyjścia.
– Dlaczego olałeś Carren? I dlaczego nie chcesz iść na bal? Podobasz się wszystkim dziewczynom, a ona jest bardzo ładna… Może skorzystaj z tego, pójdź, zabaw się. Potańczysz trochę, powygłupiasz się…
– Podobam się wszystkim dziewczynom? Czyli tobie też? – spytał, unosząc brew.
– Och, poważnie tylko tyle zakodowałeś? Wiesz, o co mi chodziło. Dlaczego nie chcesz iść?
– Bo to głupie. Ty powinnaś mnie zrozumieć. Wiem, że nie ma na tym świecie siły, która wyciągnęłaby cię na ten bal.
– Jedyna siła, która by mnie tam wyciągnęła, to Eris Evans. Chociaż szczerze mówiąc, gdyby mnie zaprosił, to na pewno tylko po to, żeby zadrwić z „brudnego dzieciaka”, więc i tak bym nie poszła…
– Pchełko, naprawdę się nie doceniasz. I nawet nie wiesz, jakie wrażenie robisz na chłopakach.
– O tak, wręcz piorunujące, które nakazuje im omijać mnie szerokim łukiem. I uważać za jednego z nich.
– Lea, może faktycznie ubierasz się i zachowujesz jak chłopak, ale trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć, jaka jesteś piękna. Nie przejmuj się tym, co powiedział. I tak nie jest ciebie wart, poza tym za kilka miesięcy już go tu nie będzie. Mnie niestety też nie…
– Nawet mi nie przypominaj! – jęknęłam, gdy sobie przypomniałam, że Eris i Brad byli w ostatniej klasie, a ja musiałam przeżyć w tym gnieździe żmij jeszcze trzy lata. Trzy lata bez mojego najlepszego przyjaciela i obiektu moich westchnień. Brada i tak będę regularnie odwiedzała, ale Erisa? Serce ścisnęło mi się na myśl, że już go nie zobaczę. Wiem, że mnie obraził, ale… I tak nie miałam pojęcia, jak to zniosę. – Będę za wami tęskniła… – powiedziałam smutno.
– Za mną wiadomo, że będziesz. Ale za tym kretynem Evansem? Błagam cię! I jestem pewien, że niedługo przejdzie ci to głupie zauroczenie tym dupkiem. Za kilka lat będziesz piękną kobietą sukcesu, która może mieć każdego faceta. Skończysz świetne studia, a ja będę z ciebie cholernie dumny. Będziesz w szczęśliwym związku z kimś, komu ufasz, kogo kochasz i kto na ciebie zasługuje. A Evans zawsze pozostanie tylko dymającym wszystko, co się rusza, gnojkiem z przerośniętym ego. Zaufaj mi.
Pokiwałam głową i przytuliłam się do ramienia Brada, kiedy ruszyliśmy w drogę do domu.
Lea
23 lata
Nawiązując do tego, co powiedział Brad tamtego dnia, niemal osiem lat temu… No cóż – w wielu kwestiach miał rację. Skończyłam szkołę i udało mi się dostać na naprawdę dobrą uczelnię. Poszłam na fizjoterapię, ponieważ zawsze czułam powołanie w tym kierunku. Chciałam pomagać ludziom. Wiedziałam, że to coś dla mnie, już wtedy, kiedy byłam małą dziewczynką. Moja ukochana babcia złamała w tamtym czasie biodro i była przykuta do łóżka przez wiele tygodni. Bardzo cierpiała, aż pewnego dnia przyszła do niej pewna miła pani. To była fizjoterapeutka, która w moich dziecięcych oczach – czyniła dłońmi prawdziwą magię. Dzięki temu babcia mniej cierpiała, więcej się ruszała, aż w końcu stanęła na nogi. Byłam jej wtedy tak bardzo wdzięczna i też bardzo chciałam pomagać w ten sposób innym. Mogłam rehabilitować dzieci i dorosłych i choć byłam drobna, pacjenci zapewniali, że moje dłonie też są magiczne. Wykładowcy na uczelni zgodnie twierdzili, że mam dar poparty intuicją i dużą wiedzą, a ja cieszyłam się, że mogę robić to, co kocham, i jestem w tym naprawdę dobra. Skończyłam świetne studia, a Brad faktycznie był ze mnie dumny.
Jeśli chodzi o resztę… W końcu poczułam się piękna. Znoszone bluzy zamieniłam na sukienki, zapuściłam włosy. I tylko czasami tęskniłam jeszcze za tą wyluzowaną chłopczycą, którą byłam w szkole.
Czy mogłam mieć każdego faceta? Nie wiem, ale taki Eris pozostawał poza moim zasięgiem. Prawdą było natomiast to, że mężczyźni bardzo mnie lubili i z pewnością im się podobałam. Często ktoś zapraszał mnie na randki, ponadto przez chwilę połączyło mnie coś więcej z Bradem, ale nie był to zbyt dobry pomysł i mimo najlepszych chęci – nie zaiskrzyło między nami w ten romantyczny sposób. Bardzo mu ufałam i kochałam jak nikogo na świecie, poza tym wydawało się to tak bardzo rozsądne, ale… No cóż, jak widać, rozsądek nie chodzi w parze z tym, czego pragną ciało i serce. Niestety. Tak czy inaczej korzystałam z życia i z tego, że w końcu przestałam być wyrzutkiem, a stałam się dziewczyną, która ma całkiem ciekawe życie towarzyskie i może umawiać się na kolacje, wycieczki czy wypady poza miasto ze znajomymi. To była naprawdę miła odmiana…
Ale w jednym Brad niestety nie miał racji.
Co by się nie działo, w moim sercu wciąż mieszkał Eris Evans. Wcześniej widywałam go sporadycznie, ale od dwóch lat – w ogóle. Czasami, kiedy nachodziła mnie nostalgia, wchodziłam na jego profile społecznościowe, aby się dowiedzieć, jak wygląda jego życie, i podziwiać tam to, co znałam już niemal na pamięć – ciemne oczy i ten szeroki, charakterystyczny uśmiech. Wrzucał mało zdjęć i nie dzielił się swoim życiem prywatnym. Z pewnością dużo podróżował, ponadto mieszkał daleko ode mnie i skończył studia, pracował…
Po raz ostatni widziałam go dwa lata temu w naszej rodzinnej miejscowości. Oboje przyjechaliśmy na święta do rodzin. On, jak już wspominałam, był sąsiadem Brada, a ja w tym czasie właśnie odwiedzałam przyjaciela i miałam przyjemność go zobaczyć. Traf chciał, że patrzyłam przez okno akurat wtedy, kiedy Eris wynosił śmieci. Bez koszulki. Cóż, musiałam przyznać, że wydawał mi się jeszcze atrakcyjniejszy niż za czasów szkoły. Osiemnastoletni Eris powalał na kolana. Ale ten mężczyzna, którego zobaczyłam później… Rany.
To szczeniackie zauroczenie faktycznie było czymś zrozumiałym u piętnastolatki, ale teraz jako dorosła, poważna kobieta powinnam mieć bardziej poukładane w głowie. To prawda. Tylko jak wytłumaczyć ten fakt swojemu głupiemu sercu? Byłam taką beznadziejną romantyczką… Nie mając innego wyjścia, wcisnęłam jednak te uczucia na samo dno serca i mimo że one wciąż tam są, pozostają bezpiecznie uśpione. A ja jestem gotowa na nową miłość.
Po skończeniu studiów miałam dużo propozycji pracy i nie brałam pod uwagę powrotu do rodzinnej miejscowości, ale moja mama bardzo mnie potrzebowała i nie wyobrażałam sobie, że miałabym zostawić ją bez pomocy. Przyjęłam więc propozycję pracy w miejscowej przychodni i postanowiłam wrócić w rodzinne strony. Przynajmniej na kilka miesięcy – czyli dopóki mama nie wydobrzeje.
Nie mogłam jednak przypuszczać, jak bardzo powrót do domu odmieni moje życie. I nie mogłabym być za to bardziej wdzięczna.
Eris
18 lat
– Obetnij te koszmarne włosy, wyglądasz jak jakaś pizda. – Ojciec patrzył na mnie z wyraźnym obrzydzeniem, kiedy zamknąłem lodówkę i nalewałem sobie sok pomarańczowy do szklanki.
Jeszcze tylko trzy miesiące i trzynaście dni.
Trzy miesiące i trzynaście dni…
Za trzy miesiące i trzynaście dni wyjadę daleko stąd i nigdy tu nie wrócę. Zabiorę ze sobą moją mamę, jeśli tylko mi na to pozwoli. I nigdy nie obejrzę się za siebie. Nigdy więcej nie będę musiał oglądać ojca. Przenigdy…
– Oprócz tego, że jesteś głupi, to jeszcze głuchy? Niczego się nie nauczyłeś przez te wszystkie lata? Prawdziwy mężczyzna nie nosi długich włosów ani takich żałosnych ciuchów. Nie zachowuje się jak pieprzona cipka…
Ojciec zaczął swój monolog dotyczący „prawdziwych mężczyzn”, a ja w tym momencie się wyłączyłem. Zawsze to robiłem. Nie zamierzałem słuchać tych bzdur. „Prawdziwy mężczyzna się nie uśmiecha, jest poważny i obojętny. Nie może sobie pozwolić na czułość ani słabość. Jest szorstki i wymagający, swoją kobietę traktuje jak sprzątaczkę i pomoc domową. Ewentualnie niańkę do dziecka, tudzież prywatną prostytutkę”.
Zachciało mi się rzygać, więc zagryzłem wargę do krwi i wsunąłem pasmo przydługich włosów za ucho. „Prawdziwy mężczyzna nosi zawsze krótko przystrzyżone, schludnie obcięte włosy”. Oczywiście według tego zasranego dupka – mojego ojca. Dlatego nigdy, kurwa, w życiu nie obetnę swoich. W niczym nie będę go przypominał. Nigdy. Mogłem być pizdą, cipką czy męską dziwką. Mogłem być wszystkim. Bylebym tylko nie był nim.
– Zrozumiałeś? – zakończył swój żenujący monolog, z którego starałem się nie wysłuchać nawet zdania, ale i tak pokiwałem głową na odczepnego.
Ojciec westchnął zrezygnowany. Po chwili do kuchni weszła moja mama. Miała spuszczoną głowę i tak jak ja nie chciała się rzucać w oczy. Nienawidziłem tego.
– Urodziłaś mi imbecyla. Co z tego, że fizycznie się nadaje? W głowie ma totalnie pusto, pewnie po tobie…
– Nie mów tak do mojej matki – powiedziałem twardym tonem, mordując go wzrokiem.
Po chwili poczułem silny cios otwartej dłoni w twarz. Ojciec zawsze mówił, że mężczyzn bije się z pięści, a otwarta dłoń jest dla „bab”. Bił mnie sporadycznie. O wiele częściej maltretował moją psychikę i ego. Ale czasami go ponosiło. Teraz pierwszy raz uderzył mnie w twarz i to w ten sposób. Miałem ochotę go zabić. Zastanawiałem się, jak to by się skończyło – wygrałbym ja czy on? Nie mogłem jednak tego sprawdzić, ponieważ była osoba, która z pewnością przegrałaby to starcie. Moja mama. A ja chciałem ją chronić. Tylko na niej mi zależało…
Zrobiłem więc coś, dzięki czemu ona mogłaby mieć święty spokój. Spuściłem głowę i ruszyłem do szkoły. Teoretycznie powinienem wyjść na trening za godzinę, ale w tym momencie nie chciałem być w domu. Ani w żadnym innym również.
Kiedy wszedłem do szkoły, miałem jeszcze sporo czasu, więc postanowiłem iść do sali gimnastycznej. Było tam cicho, spokojnie, a na podłodze pozostawiono miękkie materace, na których można było się położyć albo usiąść.
Wszedłem do sali z nadzieją na odrobinę prywatności, kiedy zobaczyłem tego dupka Brada Williamsa.
Nie do wiary… Najwyraźniej tego dnia los postanowił mnie wykończyć.
Kiedy Brad mnie dostrzegł, niemal się zapowietrzył. Zawsze tak reagował na mój widok.
– Wypad stąd, Evans, zarezerwowałem to miejsce pierwszy! – Jak zwykle zaczął sapać.
– Nie mamy po pięć lat, idioto. Zarezerwować to sobie możesz dupę do parkowania dla swojego chłopaczka albo kibel u mamusi. Spierdalaj. – Usiadłem na materacu zażenowany, że muszę przebywać z nim w tak bliskiej odległości.
Brad był irytująco przystojnym blondynem, na punkcie którego większość dziewczyn dosłownie szalała. I o ile mnie traktowały jak kawał mięsa, który ma je dobrze wydymać, zapewnić trochę zabawy, a później spadać, o tyle Brad budził w nich wręcz obrzydliwie romantyczne zapędy. Chciały, żeby zabierał je na randki, trzymał je za ręce i całował. Słyszałem ich dyskusje na jego temat tyle razy, że aż mnie mdliło. Snuły fantazje o białej sukni, Williamsie w garniturze, dzieciach, piesku i domku z ogrodem. Uważały, że Brad był idealny. Miał idealne życie, idealną rodzinę, był idealnie przystojny i dobrze wychowany, miał dobre stopnie, świetne wyniki w sporcie i coś, czego ja nigdy nie zdobędę – szacunek innych. Ten dupek posiadał tylko jedną słabość. I był nią ten dzieciak.
Cholera! Czy tylko ja widziałem, jak bardzo to jest popieprzone? Ten mały wyglądał może na dwanaście lat, zawsze zasłaniał twarz i zachowywał się jak ofiara molestowania albo przemocy domowej. Brad był wysokim, osiemnastoletnim mężczyzną, a ślinił się do tego małolata jak jakiś totalny zbok. Serio, mój umysł nie umiał tego ogarnąć.
– Posłuchaj mnie, Evans… – Williams już miał kontynuować swoje wywody, gdy do sali wkroczył nie kto inny, tylko oczywiście ten mały, zakapturzony gówniarz. Co ten degenerat chce z nim tutaj robić? Po co go tu ściągnął? Zrobiło mi się niedobrze, bo mój umysł podsunął naprawdę porąbane wizje… Pomyślałem, że jeśli wyjdę stąd bez słowa, później będę miał wyrzuty sumienia. Nie mogłem non stop przechodzić obok tego obojętnie.
– Hej, mały, co ty tu robisz? Ten zboczeniec ściągnął cię tutaj, żeby pokazać ci małe kotki? – Zerknąłem z niesmakiem na Williamsa, któremu para niemal leciała z uszu. – Posłuchaj, wiesz, że nie musisz tego robić, prawda? Nie mam pojęcia, co on ci mówi i co z tobą wyprawia, ale wiedz, że nie powinieneś się na to godzić. To popieprzone, a ty jesteś za młody…
I wtedy dzieciak podniósł na mnie wzrok, a ja zaniemówiłem.
To była dziewczyna. To musiała być dziewczyna i to najśliczniejsza, jaką w życiu widziałem. Miała niewiarygodnie jasne oczy, które zdawały się być pełne bólu, zaczerwienione i błyszczące, jakby od dawna nie spała albo ciągle płakała. Na policzku miała sporego siniaka, a ja nie mogłem pojąć, skąd on się tam wziął? Ktoś ją uderzył? Zamrugała, patrząc na mnie jakoś dziwnie, a jasne, proste kosmyki włosów zahaczyły o jej długie, ciemne rzęsy. Rozchyliła pełne usta, jakby chciała coś powiedzieć, więc zamarłem w oczekiwaniu na jej głos.
– Spadaj stąd, Evans, i daj nam się pouczyć! Jesteśmy tylko kumplami i to ty jesteś zboczony, a nie ja! Chodź, stary, nie przejmuj się tym dupkiem – zwrócił się do niej Williams.
Stary? Kumplami? To w końcu chłopak? Niby jakim cudem?
Dzieciak naciągnął kaptur na twarz i przemknął koło mnie jak cień, pociągając żałośnie nosem. Dotknął smukłymi palcami napuchniętego, sinego policzka, podczas gdy ja przełknąłem ślinę i wybiegłem z sali jak poparzony.
Przystanąłem na korytarzu, żeby się wyciszyć.
– Eris! Hej, czekaj… Przyszedłeś na trening? – Mój kolega z drużyny, David, podbiegł do mnie z szerokim uśmiechem na ustach.
– Tak. Chciałem poczekać w sali gimnastycznej, ale Williams umówił się tam na macanie ze swoim chłopakiem, czy coś w tym stylu. Zresztą, wolę nie wiedzieć… – Wypuściłem drżący oddech, a David się zaśmiał.
– Williams jest nieźle pojebany.
– Słuchaj, a ty znasz tego dzieciaka? Widziałeś jego twarz? – spytałem niby od niechcenia.
– Nie mam pojęcia, chyba nie. Ale on jest strasznie dziwny i trzy lata od nas młodszy. No i na pewno jest z jakiejś patologicznej rodziny. Ostatnio chyba mówią na niego „Szczypawa”, bo przywlókł na sobie jakieś robale do szkoły. Straszne, pewnie ma to robactwo u siebie w domu. Ciekawe, czy ma łazienkę albo własne łóżko? Nieźle pojebane, co?
Pokiwałem głową, czując, jak robi mi się niedobrze. Biedny dzieciak.
– A to nie jest przypadkiem dziewczyna? – Zagryzłem wargę i zastukałem nerwowo stopą o podłogę. Od zawsze miałem problem z usiedzeniem w jednym miejscu i cały czas musiałem się ruszać. Szczególnie, kiedy targały mną jakieś emocje.
– Nie, to chłopak. Leo czy jakoś tak. Brad mi mówił, a on chyba wie, z kim się zadaje, no nie? Swoją drogą mógłby mu kupić jakieś nowe ciuchy czy cokolwiek… Williams chyba ma kasę, a ten gówniarz pewnie przymiera głodem. Mam nadzieję, że przynajmniej przynosi mu jakieś jedzenie… – David się rozkręcał, a ja poczułem, że nie mogę już dłużej o tym słuchać.
– Dobra, koniec tematu – uciąłem rozmowę, rozmasowując swoją klatkę piersiową. Coś mnie kłuło w okolicy mostka. Miałem tylko nadzieję, że to nie zawał…
Poszedłem na trening i wylewałem poty na murawie, starając się nie myśleć o tej popieprzonej sytuacji, co niestety okazywało się nie takie proste, jak bym chciał. Pozostawało mi więc tylko jedno. Unikać dzieciaka jak ognia, co nawet nieźle mi wychodziło i nie musiałem się szczególnie starać, bo młody próbował nie rzucać się w oczy i przemykał korytarzami niemal niepostrzeżenie. Kiedy przechodził koło mnie, gapiłem się jednak na niego wbrew własnej woli. Zawsze nosił na sobie kaptur albo czapkę z daszkiem. Miał długą, smukłą szyję, idealną linię żuchwy i pełne usta.
Te śmieszne, gigantyczne ciuchy zasłaniały całą jego sylwetkę. Widać było, że jest bardzo biedny i jakaś część mnie chciała mu pomóc. Pragnąłem zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, zaoferować mu coś… Cokolwiek. Ale on przecież miał idealnego Brada, prawda? Przechodziły mnie ciarki na myśl o tym, że ten dupek może go dotykać, ale w sumie nic na to nie wskazywało. Młody zawsze unikał kontaktu cielesnego sugerującego cokolwiek poza przyjaźnią. Nie wiem dlaczego, ale dzięki temu jakoś łatwiej było mi to zaakceptować.
Poza tym wszystko szło zgodnie z planem. Trzy miesiące i trzynaście dni dzielące mnie od upragnionej wolności stopniowo zamieniały się w tygodnie, dni i godziny.
A kiedy i te minęły, uciekłem, nie oglądając się za siebie, i byłem absolutnie pewien, że nigdy więcej nie wrócę do Teksasu i nigdy więcej nie spotkam dzieciaka z jasnozielonymi oczami. Ale przecież nie mogłem przypuszczać, jak potoczy się moje życie. Nie mogłem wiedzieć, co mnie spotka i jakie będą tego konsekwencje.
I jeszcze jedno…
Nigdy nie powinno się mówić: nigdy.
Eris
26 lat
Siedziałem w ciemnym, ponurym pokoju, a w środku czułem jedynie pustkę. Miałem wrażenie, że jestem martwy. Zniszczony i żałosny. Jakbym był nikim i nic nie znaczył. Wrak człowieka, zaledwie potłuczona skorupa. Czułem, że nie czeka mnie już nic dobrego, że przegrałem swoje życie, zanim tak naprawdę na dobre się zaczęło.
Jeszcze rok temu wszystko przedstawiało się zupełnie inaczej. Byłem panem własnego losu, przebojowym, wesołym i być może nawet nieco zarozumiałym facetem, którego życie stanowiło jedną wielką imprezę. Chciałem zwiedzić cały świat, poznać różne kultury, zobaczyć na własne oczy to, co inni mogą podziwiać jedynie na ekranach telewizorów. Byłem pewien, że nigdy się nie ustatkuję, bo lubiłem kobiety i seks. Od zawsze miałem duże potrzeby i ognisty temperament, ponadto nie potrafiłem odnaleźć w sobie spokoju, byłem wiecznie nieusatysfakcjonowany, przez co non stop musiałem szukać nowych wrażeń. Miałem też mnóstwo przyjaciół, a przynajmniej tak mi się wydawało. Lubiłem swoje życie. Było szybkie, szalone, pełne ekstremalnych przeżyć i przygód. Wszystko, co robiłem, robiłem najmocniej, jak się dało, kochałem sport, który był dla mnie ważniejszy i bardziej satysfakcjonujący niż seks czy cokolwiek innego. Musiałem być w ciągłym ruchu. Mama porównywała mnie do wiatru podczas burzy, bo nie umiałem usiedzieć spokojnie choćby paru minut.
Co za pieprzona ironia losu.
Trwałem w absolutnym bezruchu od wielu godzin. Zagryzałem mocno zęby. Uwięziony, bezbronny. Byłem w pułapce, w potrzasku, w którym tkwiło moje własne ciało. Byłem nikim.
Szybko okazało się, że „przyjaciele” zupełnie o mnie nie dbali. Dziewczyna, z którą spotykałem się w czasie poprzedzającym wypadek, olała mnie dosłownie z dnia na dzień. Dowiedziała się o moim stanie, o tym, że nie będę chodził, i powiedziała, że chyba sam rozumiem – jest młoda i potrzebuje kogoś sprawnego, a nie kaleki. Nie zdziwiło mnie to. Kobiety od zawsze traktowały mnie jak przedmiot, jak kogoś, kto ma zapewnić dobrą zabawę i ulotnić się możliwie jak najszybciej, aby mogły stworzyć związek z innym, kto być może nie da im takiej satysfakcji w łóżku, ale za to okaże uczucia. Zdawałem sobie sprawę z moich ograniczeń i z tego, że zawsze byłem emocjonalnym kaleką, a skoro teraz stałem się nim dosłownie, to jak miałem oczekiwać po kimkolwiek, że będzie zainteresowany spędzaniem czasu z takim wrakiem jak ja?
Byłem totalnie żałosny.
Jeśli chodzi o moich kumpli, to przynajmniej próbowali być mili. Czasami wpadali w odwiedziny, ale tak naprawdę nie mieli dla mnie zupełnie czasu. Musiałem więc wrócić do domu rodzinnego, ponieważ nie mogłem mieszkać sam. Potworne bóle głowy, które nawiedzały mnie od czasu wypadku, często kończyły się wymiotami albo utratą przytomności. Dlatego ktoś musiał być wtedy przy mnie, abym nie umarł, dławiąc się wymiocinami, a przecież nie miałem nikogo bliskiego oprócz mamy. Co prawda śmierć spowodowana zaduszeniem własnymi rzygowinami nie jawiła się tak przerażająco jak uwięzienie w domu z ojcem, ale na szczęście jakiś czas temu moja mama wzięła z nim rozwód, za co każdego dnia dziękowałem Bogu, tym bardziej że ten dupek wyprowadził się do innego stanu, na dobre znikając z naszego życia.
Z moim zdrowiem było bardzo źle. Lekarze nie dawali mi większych nadziei. Na początku mimo cholernego bólu chciałem walczyć. Robiłem wszystko, ale nie przynosiło to nawet najmniejszych efektów. Na dodatek te potworne migreny. Lekarze nie bardzo wiedzieli, skąd biorą się okropne bóle, które uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie przez wiele godzin, raz na kilka dni, jednak najprawdopodobniej powodem numer jeden był mój zmasakrowany kręgosłup. Zalecili więc rehabilitację, która gówno dawała (podobnie jak w przypadku nóg) i silne leki przeciwbólowe. Nawet nie wiem, kiedy nadeszło załamanie. Depresja. Wszechogarniająca pustka. Ciemność. Te potworne i przytłaczające uczucia wypełniały całą moją życiową przestrzeń. Czułem się martwy – nie tylko w środku, ale też fizycznie. Coraz częściej wpadałem właśnie w taki stan odrętwienia. I byłem tym coraz mocniej przerażony.
Nagle usłyszałem, jak do mojego pokoju wpada mama.
– Eris, dlaczego nie wpuścisz tu trochę światła? Wiesz, jaki mamy dzisiaj przepiękny dzień? – Podeszła do okna i podniosła rolety. Zmrużyłem oczy, zasłaniając je dłonią, porażony promieniami słońca, które spotęgowały pulsujący ból w mojej czaszce. – Ubrałeś się?
– Nie – powiedziałem tylko.
– No to na co czekasz? Wiesz przecież, że za chwilkę wychodzimy. Już nie mogę się doczekać spotkania z tą dziewczyną. Podobno bardzo ciężko ją złapać i prawie z nikim się nie umawia, bo wszyscy chcą z nią pracować, a ona nie ma tyle czasu. Ale ciocia Rina to przyjaciółka jej mamy, więc załatwiła nam spotkanie. Musimy iść!
Matka była totalnie podekscytowana. Znalazła nową fizjoterapeutkę, która ponoć miała jakieś niecodzienne zdolności. Osobiście uważałem to za kolejne bzdury.
– Ja mogę co najwyżej pojechać. I nie wierzę już w cuda, mamo – odparłem martwym tonem.
– Synu… Błagam cię. Chociaż się z nią spotkaj, dajmy jej szansę, daj szansę sobie! Nie poddawaj się.
Wypuściłem oddech.
– Okej. Gdzie to ma być?
– Niedaleko szpitala, na basenie! Trwa tam jakaś impreza dla chorych dzieciaczków i ta dziewczyna jest tam wolontariuszką. Powiedziała, żebyśmy przyszli, podeszli do niej i powiedzieli, że jesteśmy od cioci Riny, a na pewno poświęci swój czas i umówi się z nami. Czy to nie cudownie?
– Cudownie – powtórzyłem po niej sucho i włożyłem czystą koszulkę. Nawet nie zerknąłem w lustro, pewien, że co bym nie zrobił i tak będę wyglądał jak zombie – Możemy jechać.
Mama aż klasnęła.
– Czuję, że to będzie przełom. – Była wyraźnie zdeterminowana, ale ja nie widziałem już nadziei. Chciałem jednak zrobić jej przyjemność. W końcu to jedyna osoba, która w ogóle chciała coś dla mnie zrobić i której na mnie zależało.
Dalsza część w wersji pełnej