Miłość i inne stopnie naukowe - Hennessy Jennifer - ebook + książka
NOWOŚĆ

Miłość i inne stopnie naukowe ebook

Hennessy Jennifer

3,9

48 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy uda im się obronić doktorat z miłości?

Bianca Dimitrou właśnie obroniła doktorat i zamierza świętować ten sukces w towarzystwie rodziny i przyjaciół.Przez lata wiernie uczestniczyła we wszystkich wieczorach panieńskich, ślubach, chrzcinach i imprezach po rozwodzie, ma więc nadzieję, że jej bliscy będą z nią w tej radosnej chwili. Kiedy jednak nikt nie pojawia się w barze, by celebrować z nią fakt, że odtąd może dodać tytuł doktora przed swoim nazwiskiem, uświadamia sobie, że kariera naukowa nie jest życiowym osiągnięciem, które ceni jej rodzina.

Wściekła, smutna i być może lekko pijana, mści się, zaręczając się na niby z Xavierem Byrne'em – przystojnym kolegą z roku, archeologiem, którego pasją jest przywracanie dzieł sztuki do ich ojczystych krajów – i ogłasza status ich związku w mediach społecznościowych. Następnego ranka Bianca budzi się z pierścionkiem na palcu, zaręczynowy post ma ponad tysiąc polubień, a w drzwiach stoi jej siostra, domagając się wyjaśnień.

Im dłużej jednak trwa udawany związek Bianki i Xaviera, tym bardziej staje się jasne, że to, co zaczęło się jako żart i słodka zemsta, powoli zmienia się w prawdziwe uczucie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że mężczyzna ma zamiar ruszyć w podróż na drugi koniec świata. Bianca nie może poprosić go, by został, a on nigdy nie zażądałby, by ona porzuciła swoje marzenia. Czy ich miłość przetrwa tę próbę?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (179 ocen)
71
54
31
20
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marlena151793

Dobrze spędzony czas

Trochę gryzła mnie narracja, ale cała książka jest przyjemna, szybko się czyta. A.
20
washingtoniene

Z braku laku…

Zamiast intrygującej fabuły i barwnych postaci, otrzymałam nudną, chaotyczną narrację pozbawioną emocji i autentycznego napięcia.
10
NathalieYvaine

Z braku laku…

Po porównaniach do Ali Hazelwood spodziewałam się czegoś super, ale się zawiodłam i wynudziłam czytając tę książkę.
10
SylwiaKing

Dobrze spędzony czas

Bardzo przyjemna lektura. Miejscami bardzo zabawna i romantyczna, a miejscami całkiem gorąca. Polecam
10
literaturazmyslow

Z braku laku…

Sięgając po „Miłość i inne stopnie naukowe” oczekiwałam komedii romantycznej z pazurem. Dobra zabawa gwarantowana? Niekoniecznie. Książka była do bólu przewidywalna i czasem wręcz wiało nudą. Dlatego miałam do niej kilka podejść a do lektury wręcz się zmuszałam. Może jest to również wina narracji, która jest tutaj trzecioosobowa i nie należy do moich ulubionych. Bardzo rzadko sięgam po takie książki. Po prostu trudniej mi się wczuć w historię i przeszkadza mi ona w czytaniu. Jednym słowem historia, którą dostałam od Jennifer Hennessy nie była czymś oryginalnym i odświeżającym. Książka, choć pięknie wydana (cudowna okładka i barwione brzegi) wypada raczej przeciętnie. Bianca właśnie obroniła doktorat. Jest to dla niej ważne wydarzenie, które chciałaby świętować z bliskimi. Niestety nikt razem z nią nie celebruje tego wydarzenia i kobieta zdaje sobie sprawę, że nie jest to osiągnięcie, które cenią jej bliscy. W ramach zemsty na bliskich Bianca wpada na pomysł udawanych zaręczyn. Jej „na...
00

Popularność



Podobne


To dla nas, dziewczyny. Celebrujcie swoje kamienie milowe. Celebrujcie swoje osiągnięcia. I co najważniejsze – celebrujcie siebie nawzajem.

Rozdział  1

Bianca Dimitriou nie ma w zwyczaju płakać.

No chyba że się naprawdę mocno rozzłości. Nie pamięta już nawet, kiedy po raz ostatni coś ją doprowadziło do łez, ale kurde, teraz to jest naprawdę wściekła. Wściekła i rozczarowana. Chyba jeszcze nigdy tak się nie czuła. Właściwie to na pewno. Zazwyczaj rozczarowanie traktuje jako sposobność, coś, co da się ociosać i przepracować, aż w końcu osiągnie to, czego pragnie.

Och. No tak.

Dlatego właśnie do jej oczu napływają teraz łzy.

Jest rozczarowana i nic nie może na to poradzić. To nie problem, który mogłaby rozwiązać, ani pytanie do przeanalizowania.

I nawet to jest w tej chwili irytujące – fakt, że czuje takie zdenerwowanie, taką frustrację – a jej umysł odmawia wyłączenia logicznego procesu myślowego na okres wystarczający, aby mog­ła nurzać się we łzach, aby naprawdę odczuwała ból i poczucie zdrady.

Ponieważ nie jest już tylko Biancą Dimitriou.

Jest doktorem Biancą Dimitriou.

A jej przyjaciele i rodzina nie przejęli się tym na tyle, aby się tu pojawić i wspólnie z nią świętować.

I jako że już to wie, nie może o tym zapomnieć.

Bianca pociąga nosem i potrząsa głową, próbując wyrwać się z tego stanu, ale wtedy łzy gromadzące się w kącikach jej oczu zaczynają spływać po policzkach.

– Kurwa – burczy i ociera je zniecierpliwiona.

Podejrzewa, że makijaż kompletnie jej się rozmazał.

– Hej.

Za jej plecami rozlega się głęboki męski głos i Bianca bardzo musi się starać, aby nie wydać jęku rozpaczy.

Zna ten głos, zna jego właściciela i wie już, że jej wieczór z fatalnego stał się totalnie beznadziejny.

Płacz w miejscu publicznym to dno.

Płacz w obecności Xaviera Byrne’a to dno do kwadratu.

– Wszystko w porządku? – pyta, podając jej serwetkę.

– Tak, miałam po prostu długi dzień – wydusza z siebie, aczkolwiek ma pewność, że on wie, że to kłamstwo. – Co tu robisz?

Ten bar nie jest w jego stylu. Co nie znaczy, aby wiedziała co jest. Wie jedynie, że podczas tych pięciu lat ciężkiej pracy na studiach doktoranckich ani razu nie wpadła na niego w Lorraine’s. No ale z drugiej strony nawet tutaj pasuje. Jest przystojny w sposób przystający do estetyki tego baru: ma całodniowy zarost i T-shirt opinający szerokie i umięśnione ramiona, które w połączeniu z wąską talią tworzą proporcje w normalnych okolicznościach spotykane wyłącznie w tych filmach z superbohaterami, które teraz, kiedy obroniła pracę doktorską, w końcu musi nadrobić.

Xavier unosi zaskoczony brwi i szeroko otwiera zielone oczy.

– Nie jestem pewny, czy powinienem się teraz obrazić.

Bianca kręci zmieszana głową i po jej policzkach spływa kilka dodatkowych łez, dlatego bierze od niego serwetkę i wyciera nią oczy, a kiedy ją odsuwa, okazuje się, że widnieją na niej czarne smugi od eyelinera.

O Boże, wygląda pewnie koszmarnie, i to w jego obecności.

Co nie znaczy… co nie znaczy, że fakt, jak wygląda w jego obecności, powinien mieć jakiekolwiek znaczenie.

Nie przyjaźnią się przecież. A raczej nie są już ze sobą blisko. Ale chodzi w tym o coś więcej niż zawodowy szacunek i może… o coś więcej niż odrobinę utrzymującego się zadurzenia, przynajmniej z jej strony, które nigdy tak do końca nie minęło, mimo że było ono bardzo, ale to bardzo kiepskim pomysłem.

Nazwijcie to generalizowaniem, ale nie każdego dnia na twoich zajęciach podczas robienia doktoratu z informatyki zjawia się superhot facet. Bibliotekarz, który ze swoim tytułem magistra archeologii zamienia się czasem w Indianę Jonesa, tyle że on zwraca artefakty zamiast je kraść.

Ale nigdy do niczego nie doszło.

Co nie znaczy, że Bianca się tego spodziewała.

Są… byli… kolegami z uczelni, swego rodzaju przyjaciółmi, przyjacielskimi kolegami? Zbyt zajętymi pracą na cokolwiek poza przygodnym seksem.

A przygodny seks w obrębie naprawdę niewielkiej grupy doktorantów, gdzie w razie gdyby coś poszło nie tak, nie ma żadnej ucieczki?

Niezbyt inteligentne.

A oboje są inteligentni.

I to bardzo.

Może czasami aż za bardzo.

Dlatego nigdy między nimi do niczego nie doszło, a kilka miesięcy temu on się zdystansował. Odwoływał kolejne cotygodniowe sesje wspólnego uczenia się, nie mówiąc już o mniej regularnych spotkaniach przy kawie. Bianca nie pamięta nawet, kiedy po raz ostatni widziała go poza uczelnią.

Był zajęty. Tak jak i ona.

Ale w końcu uległo to zmianie.

Ona dziś obroniła swoją pracę doktorską.

Jego obrona odbędzie się na początku przyszłego tygodnia.

I koniec.

Przed Xavierem przygoda czekająca go w kraju, który będzie potrzebował jego pomocy przy odzyskiwaniu rodzimych artefaktów.

A przed nią?

Kilka tygodni temu miała rozmowę kwalifikacyjną w sprawie wymarzonej pracy, a za parę dni czeka ją druga rozmowa. Ale nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, Bianca wie, jakiego rodzaju kariery zawodowej pragnie, wie, gdzie jej umiejętności są najpotrzebniejsze. Nie ma jedynie pewności, czy uzyska zgodę na ich wykorzystanie.

Jak ma przekonać cały system, całe środowisko akademickie, że zmiany są konieczne, w dodatku muszą zostać dokonane jak najszybciej, w przeciwnym razie straci się kolejne pokolenie na rzecz dezinformacji?

Wie, że to zbyt zaawansowany problem, z którym mogłaby sobie poradzić jedna osoba, ale to nie oznacza, że Bianca nie spróbuje.

A przynajmniej zrobi tak, kiedy w końcu powstrzyma te przeklęte łzy.

– Obrazić? Co? Dlaczego? – pyta, próbując oderwać swoje myśli od tego, co nieprzyjemne.

– Zaprosiłaś mnie.

– Naprawdę? Kiedy?

– Na początku semestru? Powiedziałaś, że ustaliłaś termin imprezy po obronie pracy, ponieważ zamierzasz manifestować, że wszystko pójdzie śpiewająco.

Teraz to sobie przypomina. Kiedy nadszedł ostatni semestr jej doktoratu, była kłębkiem nerwów i robiła wszystko, co tylko przychodziło jej do głowy, aby jakoś się uspokoić.

– Och, no tak. Przepraszam, ja…

– Czy… czy mam sobie pójść? – pyta. – Wiem, że w ostatnich miesiącach rzadko się widywaliśmy, ale… okej, lepiej już pójdę. – Xavier śmieje się z wyraźnym skrępowaniem, po czym odwraca się w stronę wyjścia.

– Nie, zaczekaj – mówi pospiesznie Bianca i wyciąga rękę. Dotyk jej palców na jego przedramieniu wystarcza, aby się zatrzymał. – Przepraszam. Jestem w rozsypce i mózg mi się wyłączył, ale oczywiście chcę, abyś został.

– Oczywiście?

Bianca przewraca oczami. Po łzach nie ma śladu, przynajmniej na razie.

– Tak, oczywiście.

– No więc będziemy tak tu po prostu stać czy też w końcu poznam twoich przyjaciół? – pyta z uśmiechem Xavier.

– Moich przyjaciół?

Kurwa.

Jej przyjaciół. Przyjaciół, którzy postanowili się nie pojawić.

– No, tych ludzi, do których zawsze uciekasz na kolejny ślub albo wieczór panieński czy coś w tym rodzaju.

– Wcale nie uciekam – protestuje słabo.

– W ciągu ostatnich lat brałaś udział w większej liczbie ślubów, niż ja mam znajomych, nie mówiąc o wręczaniu im czeków na kwoty, na które tak naprawdę mnie nie stać – rzuca drwiąco Xavier.

– To nie… Nie jest aż tak źle. To były tylko – liczy szybko w myślach: Lexi, Erik, Isobel i Frankie – cztery śluby.

– Do tego ta cała wiążąca się z nimi otoczka – upiera się Xavier.

Nie do końca ma rację, ale też się nie myli. Ponieważ śluby obecnie nie są już tylko ślubami, pretekstem do włożenia ładnej sukienki i korzystaniem z open baru. Ślub to odliczanie trwające rok, czasem nawet dłużej, ze świętowaniem zaręczyn, przyjęciami dla przyszłych panien młodych, weekendami panieńskimi i przymiarkami druhen, zawsze wymaga to też paru tysięcy dolarów, nawet jeśli panna młoda upiera się przy prostocie.

Tyle że to właśnie robi się dla przyjaciół. Świętuje się ich kamienie milowe i wspiera w najważniejszych chwilach ich życia. Tak to wygląda, kiedy dobiega się trzydziestki – wszyscy biorą śluby, rodzą im się dzieci i wiodą prawdziwe życie.

Z wyjątkiem jej.

W sumie to nie. Doktorat nie oznacza braku prawdziwego życia. Ona po prostu skupia się na karierze. Robi dokładnie to, czego pragnęła od czasu, kiedy jako mała dziewczynka obejrzała Mumię z Brendanem Fraserem i Rachel Weisz. Gdy tylko Evie oświadczyła, że jest bibliotekarką, dla Bianki stała się jasna odpowiedź na pytanie, które tak lubili zadawać dorośli: „Kim chcesz zostać w przyszłości?”.

I może mała Bianca nie zdawała sobie sprawy z tego, że będzie to polegało bardziej na prowadzeniu badań i pisaniu, niż gonieniu za przygodami przez pustynię i nawiązywaniu bliskich znajomości z przystojnym szelmą o złotym sercu, no ale jednak jej marzenia w końcu się spełniały.

– To nie moja wina, że ludzie chcą, abym im towarzyszyła w tym najważniejszym dniu ich życia. Ludzie mnie kochają!

Xavier otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale w tym momencie w torebce rozdzwania się jej telefon. Przypuszczalnie to jeszcze jedna osoba z jej życia, która zamierza ją dzisiaj wystawić. Bianca wyjmuje cholerną komórkę i kładzie ją na barze wyświetlaczem do dołu.

Powracają łzy.

Kurwa mać.

– Cholera, nie jest z tobą dobrze.

– Wszystko w porządku, naprawdę, muszę się po prostu czegoś napić.

– Okej, dostaniesz drinka. Jaką truciznę wybierasz?

Bianca parska i choć taka zasmarkana czuje się totalnie nieatrakcyjna, w ogóle się tym nie przejmuje. Unosi prawie pustą szklankę.

– Dirty Shirley.

Xavier unosi krytycznie brew, Bianca jednak gromi go wzrokiem.

– Lubię grenadynę.

– W takim razie zaraz będzie Dirty Shirley dla doktor Dimitriou – oświadcza i salutuje, przykładając dwa palce do czoła.

Uśmiecha się do niego i choć czuje się w tej chwili beznadziejnie, to naprawdę świetnie jest usłyszeć przed swoim nazwiskiem tytuł naukowy, a zwłaszcza z jego ust. Xavier odwzajemnia jej uśmiech, po czym się odwraca i unosi rękę, aby przyciągnąć uwagę barmanki.

– A jak będziesz już miała drinka, to może powiesz mi co się dzieje? – pyta lekkim tonem.

Tak lekkim, że Bianca od razu wie, że jest udawany. Xavier… się martwi?

Jasny gwint.

W jednej chwili wzbiera w niej lodowata panika.

Jej kolano zaczyna podskakiwać, a obcas czółenka z czarnej skóry uderza w szczebelek stołka barowego. Bianca zahacza go pospiesznie o metal. Dopija drinka, robi drżący wydech i cofa się myślami o kilka godzin…

Obcasy jej prostych, cielistych czółenek wbijają się w wykładzinę, którą wyłożono korytarz. Bianca splata dłonie na kolanach i poprawia się na twardym, plastikowym krześle stojącym pod drzwiami gabinetu.

Cokolwiek się wydarzy, jej życie zmieni się wkrótce na zawsze i wszystko jest w rękach ludzi, na pytania których odpowiadała przez ostatnią godzinę i którzy próbowali znaleźć słabe punkty jej obrony.

A teraz jedyne, co jej zostało, to czekać.

Wie, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, i że jeśli istnieje sprawiedliwość na świecie, to opinia komisji okaże się pozytywna.

Ale mimo tej wiedzy spokoju nie dają jej wątpliwości, przez które obcasem praktycznie wydrążyła dziurę w wykładzinie.

Drzwi się otwierają. Bianca wstaje i wygładza materiał spódnicy, walcząc z mdłościami i modląc się, aby wytrzymała przynajmniej do czasu, aż będzie się mogła schronić w jakimś ustronnym miejscu.

Stojąca w drzwiach starsza kobieta posyła jej blady uśmiech, którego, mimo ich długiej znajomości, Bianca nie potrafi zinterpretować. Doktor Miranda Wilkins, jej doradczyni i jedna z najbardziej uznanych w środowisku akademickim ekspertek od edukacji medialnej. Poznały się na początku studiów doktoranckich i Biancę z miejsca ogarnęło potworne onieśmielenie, jak również podziw w stosunku do kobiety, która opublikowała jedyne poważane przez nią badania w łączącej ich dziedzinie nauki. To właśnie dlatego wybrała USC* i nigdy nie żałowała tej decyzji, bez względu na to, jak bardzo wymagająca była wobec niej Miranda.

– Doktor Dimitriou, zapraszamy do środka, ponieważ mamy jeszcze jedno pytanie. – Kącik ust Mirandy unosi się lekko.

Bianca skupia się na swojej doradczyni, starając się ignorować falę strachu zalewającą ją po usłyszeniu, że czeka ją jeszcze jedno pytanie. Próbuje przywołać swoją odpowiedź na ostatnie pytanie sprzed kilku minut – tę, która zdecydowanie pomogła jej podsumować całokształt badań do tego panelu, o filozoficznej zmianie niezbędnej w alfabetyzmie informacyjnym oraz cyfrowym, która z pewnością będzie służyć jej przyszłym studentom, o tym wszystkim, na rozwijanie czego poświęciła pięć ostatnich lat.

Ale wtedy nagle coś klika.

Miranda powiedziała… powiedziała… „doktor Dimitriou”.

Doktor.

Czyli…

…się obroniła.

Uśmiech na twarzy Mirandy staje się coraz szerszy, czym ta kobieta, która przeprowadziła ją przez te ostatnie lata edukacji, która pomogła nadać kształt jej badaniom i była głosem rozsądku, kiedy poziom stresu stawał się niepokojąco wysoki, daje jej teraz znać, że już po wszystkim. Że się udało.

Kiedy Bianca ponownie wchodzi do pomieszczenia, witają ją szczere uśmiechy.

– Ostatnie pytanie – mówi Miranda – brzmi tak: w jaki sposób będziesz dzisiaj świętować?

Po czterech uściskach dłoni, jednym nieco niezręcznym uścisku z Mirandą i zaproszeniu na zaplanowaną przez siebie imprezę Bianca wychodzi na korytarz budynku, w którym przez pięć ostatnich lat swojego życia praktycznie mieszkała.

To koniec.

Udało się.

Doktor Bianca Dimitriou.

Ma tytuł doktora.

I nadszedł czas, aby to świętować.

Od tygodni napędzała ją adrenalina, która musi ją utrzymać w pionie jeszcze przez kilka godzin, ponieważ teraz, po zakończeniu obrony, zaczyna się wkradać wyczerpanie.

Praktycznie nie pamięta drogi powrotnej do mieszkania. To nie jest akademik, mieści się jednak na obrzeżach kampusu, gdzie nie chciałby mieszkać nikt niezwiązany z uczelnią. Hordy studentów na ulicach każdego wieczoru przez dziewięć miesięcy w roku.

Nie jest to najgorsze miejsce, w jakim dane jej było mieszkać – ten zaszczyt przypada w udziale klitce o powierzchni niecałych dziesięciu metrów kwadratowych, w której gnieździła się podczas studiów magisterskich w Nowym Jorku.

W sumie nie może narzekać. Mieszkanie jest czyste, schludne i bezpieczne, aczkolwiek od paru tygodni panuje w nim dużo większy spokój. Julie, jej współlokatorka i muzyczka, po latach starań wyruszyła w trasę koncertową po Stanach jako support. Choć Bianca czuła się nieco samotna, miała zapewnioną ciszę potrzebną do przygotowania się do obrony. A Julia niedługo wróci, chociaż na kilka dni, kiedy trasa będzie przebiegać przez Kalifornię.

Do tego czasu ma Amelię, która czeka na nią tuż za drzwiami. Najwyraźniej usłyszała jej kroki na korytarzu, ponieważ leży na plecach i wystawia miękki, biały brzuszek, licząc na pieszczoty, które wynagrodzą nieobecność jej pani przez kilka długich godzin.

– Zemdlałam z głodu! – Bianca piszczy do kota, który reaguje na to głośnym mruczeniem.

Siada, opiera się plecami o drzwi i pozwala kotce wejść sobie na kolana. Gładzi delikatnie jej futerko, drapie ją pod brodą, a potem znowu wraca do grzbietu. Robi to powoli, rytmicznie, aż w końcu jej głowa opiera się o drzwi i Bianca zasypia.

Kiedy się budzi, bierze głośny wdech i od razu zaczyna panikować.

Cholera.

Cholera. Cholera. Cholera.

Przez okna w salonie widzi, że zmierzcha, i już wie, że drzemka trwała stanowczo zbyt długo.

Spała oparta o pieprzone drzwi.

Boże, rzeczywiście była wykończona.

Szyja protestuje, kiedy Bianca unosi głowę, ale nie ma teraz czasu, aby się tym przejmować.

Niedługo rozpoczyna się jej impreza.

Podnosi się z podłogi, zrzucając z kolan protestującą Amelię, po czym wpada do swojego pokoju, pozbywa się rozsądnych beżowych czółenek i ściąga marynarkę i ołówkową spódnicę, które wkłada tylko wtedy, kiedy musi wyglądać jak profesjonalistka, na przykład pierwszego dnia semestru, aby pokazać studentom, że bibliotekarka poważnie podchodzi do swojej pracy i że dlatego nie powinni obściskiwać się między regałami.

Co nie znaczy, że na długo ich to powstrzymało.

Straciła już rachubę, na ile roznegliżowanych par natknęła się w miejscach, które uznają za rzadko uczęszczane.

No właśnie… potrzebuje teraz jakichś ubrań.

Dżinsy. Dżinsy mogą być. Sprawdzą się, jeśli dobierze do nich odpowiedni top. Przegląda się w lustrze. Ten, który ma teraz na sobie, jest całkiem w porządku, koszulka z czerwonego jedwabiu idealnie komponująca się z wycięciem marynarki. Teraz szpilki… muszą gdzieś tu być.

Pada na kolana przed szafą i przekopuje się przez bajzel na dnie, aż w końcu wyciąga jedną szpilkę z czarnej skóry na dwunastocentymetrowym obcasie. Już dawno nie miała okazji chodzić w tych butach.

Cóż, dzisiejszy wieczór idealnie się do tego nadaje.

Gdyby tylko znalazła drugi but.

Bierze głęboki oddech i licząc na cud, ponownie zanurza rękę w stercie rzeczy.

Przyznano jej dzisiaj tytuł cholernego doktora. Bogowie mody muszą okazać jej wsparcie.

Kiedy wyjmuje z szafy rękę, ściskając w niej drugą szpilkę, napięcie lekko opada.

Ma buty.

Ma strój.

Umyte wczoraj ciemnobrązowe włosy prezentują się przyzwoicie: loki nie są przyklapnięte, napuszone ani przetłuszczone, więc jeszcze tylko… makijaż i może się nie spóźni na własną imprezę.

Parę pociągnięć tuszem, próba użycia eyelinera, która kończy się niezamierzonym przydymionym okiem, do tego odrobina konturówki, błyszczyk i… okej, dobrze wygląda.

Szpilki, dżinsy, czerwony top, wszystko wygląda dobrze.

– Nie tak źle jak na trzydziestkę – mruczy do siebie, oglądając się ze wszystkich stron w znajdującym się na drzwiach szafy lustrze. Krągłości, które w czasach nastoletnich i studenckich spędzały jej sen z powiek, teraz wywołują pełen satysfakcji uśmiech.

Nie ma to jak po tych wszystkich latach czuć się dobrze we własnej skórze, aczkolwiek mimo tego, jaki świetny okazał się na razie ten dzień, nad jej głową wisi… nie. Dzisiaj nie będzie o tym myśleć. Żadnego stresowania się szukaniem pracy, żadnego martwienia się tym, że jej kariera skończy się, zanim w ogóle zdążyła się zacząć.

Dzisiejszy wieczór poświęci wyłącznie na świętowanie.

Ponieważ wszyscy tam będą.

Jednym z plusów powrotu na studia doktoranckie w rodzinne strony jest to, że przez pięć ostatnich lat rodzinę i przyjaciół miała na wyciągnięcie ręki. Brała udział w każdym ważnym wydarzeniu w ich życiu, a teraz, kiedy w końcu się obroniła, wszyscy będą świętować razem z nią. Jej siostra, przyjaciółki z dzieciństwa, liceum, obozu letniego i studiów magisterskich, wszyscy zgromadzą się pod jednym dachem, aby wznosić toasty za ten niebotycznie drogi świstek, jaki dzisiaj otrzymała.

Do miski Amelii wsypuje karmę, po raz ostatni spogląda w lustro, po czym wychodzi.

Bar Lorraine’s mieści się zaledwie kilka przecznic dalej, na tyle daleko od kampusu, że nie przyciąga do siebie nieznających granic studentów. Zresztą i tak nie zostaliby wpuszczeni.

Bianca bywa tam, odkąd wróciła do LA; w tej spelunie, która nie udaje, że jest czymś innym. Właścicielką baru jest uroczo wyglądająca starsza pani z siwymi włosami obciętymi na pazia i życzliwymi niebieskimi oczami. Wystarczy jednak, że otworzy buzię, a wydostaje się z niej czysty ogień.

Lorraine obiecała jej pomieszczenie na końcu baru i pierwszą kolejkę na swój koszt – twierdziła, że chociaż tyle może zrobić za to, że Bianca pomogła jej wnukowi wypełnić podanie o przyjęcie na studia i sprawowała nad nim opiekę podczas czterech lat studiów licencjackich na UCLA**.

– Hej, Lorraine – wita się Bianca, wchodząc do lokalu.

Właścicielka baru jest tam, gdzie zawsze, czyli za barem; ze ścierką przerzuconą przez ramię nalewa właśnie shoty grupce stojących przed nią stałych bywalców.

– Hej, kotku, możesz iść na koniec baru, sala jest cała twoja! – woła Lorraine.

– Teraz to jestem doktorem Kotkiem – odparowuje Bianca.

Kobieta prycha.

– Coś mi mówi, młoda, że nie możesz wystawiać recept. Kiedy będziesz mi przepisywać leki, wtedy będę cię nazywać doktorem.

Bianca jest dzisiaj zbyt szczęśliwa, aby wchodzić w spór. Zresztą Lorraine nie ma nic złego na myśli. Nie mówiłaby tak, gdyby nie była z niej dumna.

Jest czwartkowy wieczór, więc w barze nie panuje tłok, ale nie jest także pusty. Kiedy Bianca lawiruje między niewielkimi grupkami, bacznie lustruje twarze, mając nadzieję, że wszyscy zostali pokierowani tam, gdzie trzeba. Lorraine obiecała zarezerwować dla niej niewielką wnękę na końcu lokalu, którą czasami wynajmuje na prywatne imprezy.

Kiedy skręca za róg, odgłosy muzyki i rozmów nieco cichną. Miranda i jej żona już tam są i wykładowczyni na jej widok natychmiast wstaje i obdarza ją zdecydowanie mniej skrępowanym uściskiem niż ten, jaki wymieniły po obronie pracy doktorskiej. Bianca wie, że do końca życia będzie uważać tę kobietę za przyjaciółkę i mentorkę.

– Jeszcze raz gratuluję. Jesteśmy nieco przed czasem, ponieważ ktoś denerwował się tym, gdzie zaparkujemy – mówi Miranda i przewracając oczami, patrzy z czułością na swoją żonę, Sarah, doktorkę z Cedars-Sinai, taką, która według Lorraine zasługuje na swój tytuł.

– I miałam rację, przez dziesięć minut krążyłyśmy, nim znalazłyśmy miejsce – oświadcza Sarah i także ściska Biancę. – Gratulacje, skarbie. Jesteśmy z ciebie naprawdę dumne.

Jako że jej emerytowani rodzice mieszkają w Arizonie, jest to najbliższe rodzicielskiej aprobaty, na co może dzisiaj liczyć. Porozmawia z mamą i tatą jutro, podczas cotygodniowego spotkania na Skypie. Ale w torebce dzwoni właśnie jej telefon i możliwe, że to oni chcą jej pogratulować już teraz.

Nie.

To wiadomość od jej siostry, Lexi, która zawsze się spóźnia, ponieważ dziecko nigdy nie pozwala jej wyjść z domu o czasie.

Hej, Bianca Bean, jestem z ciebie taka dumna!! Gratki! Alec ma gorączkę, więc będę musiała dzisiaj odpuścić. Przy następnym spotkaniu to ja stawiam drinki!! Xoxo

Ach, więc tym razem synek nie pozwala jej w ogóle wyjść. Zagrożenia związane z macierzyństwem. Mimo że szwagier Bianki, Chris, potrafiłby zająć się Alekiem, nawet kiedy ten jest chory, nigdy tak się nie dzieje. Lexi uparcie twierdzi, że Bianca to zrozumie, kiedy sama zostanie matką, co nie oznacza, że taka sytuacja jest przyjemna.

– Wszystko w porządku? – pyta Miranda.

Bianca wskazuje na telefon i kiwa głową.

– Tak, tyle że moja siostra nie da rady się tu zjawić.

W tym momencie jej spojrzenie biegnie ponad ramieniem Mirandy w stronę wchodzącej właśnie do baru grupy jej kolegów ze studiów doktoranckich. Choć razem studiowali przez pięć ostatnich lat, tak naprawdę z nikim się nie zaprzyjaźniła. Większość tych osób była po prostu pobocznymi postaciami na jej zajęciach, na tych samych konferencjach – całkiem sympatycznymi, tyle że pomiędzy prowadzonymi przez nią wykładami, dyżurami w bibliotece i znajdywaniem czasu dla przyjaciół i rodziny nigdy nie znalazła go dla nowych osób.

Z jednym wyjątkiem, aczkolwiek nie ma pewności, czy go tu dzisiaj spotka. Z Xavierem Byrne’em nie rozmawiała od tygodni, może nawet miesięcy, jako że przygotowania do obrony zajmowały jej każdą wolną chwilę.

Mimo to miło jest usłyszeć gratulacje i zapewnić, że choć pierwsza z ich roku obroniła z pozytywnym wynikiem swoją pracę, to na pewno nie będzie ostatnia i że wkrótce wszyscy także się znajdą na tej doktorskiej ziemi obiecanej.

Ale co kilka minut jej spojrzenie biegnie w stronę otwierających się drzwi, w których jednak wciąż nie pojawiają się ci, których najbardziej pragnie zobaczyć.

Pije właśnie trzeciego drinka, kiedy przychodzi kolejny esemes. Tym razem od Isobel, jej współlokatorki z pierwszego roku studiów.

Nie dam dzisiaj rady! Tak bardzo cię przepraszam. Jestem beznadziejna. Kolacja na mój koszt w przyszłym tygodniu?

Wziąwszy kolejny łyk, Bianca odpisuje:

Oki, będzie nam ciebie brakować!

Ledwie zdąży kliknąć „wyślij”, kiedy pojawia się kolejna wiadomość.

Od Chloe, przyjaciółki z wakacyjnego obozu, z którą połączyła ją trauma związana z przebywaniem przez sześć tygodni w lesie, nawet jeśli domki miały klimatyzację, a najbardziej sportową rzeczą, jakiej od nich wymagano, było pływanie w jeziorze.

Cholerny Josh zaprosił dziś na kolację swojego szefa i kolegów z pracy, nic mi o tym nie mówiąc. Bardzo mi przykro. Wynagrodzę ci to!

Nie skończyła nawet czytać, kiedy przychodzi następny esemes. Od Erika, przyjaciela z byłej pracy. Kiedy czuła się nieszczęśliwa jako nauczycielka w liceum, to on ją zapewnił, że wcale nie oszalała, rozważając studia doktoranckie.

Nie bądź zła, ale nie dam dzisiaj rady. Bliźniętom dokucza kolka. Baw się dobrze. Robię ci właśnie przelew blikiem! Wypij drinka na mój koszt!! Xoxo

Razem z mężem kilka miesięcy temu adoptował bliźnięta i od tamtej pory ciężko się z nim spotkać, to jednak nie oznacza, że Bianca czuje teraz mniejszy ból. Jej telefon pika, sygnalizując otrzymanie przelewu. A potem dostaje jeszcze jedną wiadomość, tym razem od Frankie, która pierwszego dnia w przedszkolu usiadła obok niej w autobusie i zapytała, czy Bianca chce zostać jej najlepszą przyjaciółką. I tak to się potoczyło.

Najmocniej cię przepraszam, ale mamy właśnie niespodziewanego calla z Tokio. Nie sądzę, aby udało mi się dotrzeć na imprezę. Wkrótce to nadrobimy, obiecuję! Gratulacje, doktor Dimitriou.

Ledwie jest w stanie odczytać tego esemesa, ponieważ do jej oczu napływają gorące łzy, a w gardle pojawia się gula wielkości jej kredytu studenckiego.

Wtedy właśnie uciekła od Mirandy i ludzi ze swojego roku, których nie może nawet zaliczyć do przyjaciół, do baru, aby zamówić u Lorraine jeszcze jednego drinka – albo i dziesięć – i jakoś się znieczulić. No i oczywiście w tym momencie pojawił się on, tak cholernie przystojny, podczas gdy ona jest w totalnej rozsypce. A teraz z zatroskaną miną wręcza jej kolejnego drinka.

– Na pewno wszystko w porządku? – pyta ponownie, kładąc wolną rękę na jej ramieniu.

– Na pewno.

– Nie wyglą…

– Nic mi nie jest. Ale zmieniłam zdanie. Potrzebne mi shoty.

– Shoty? – pyta i choć Bianca jest już po trzech drinkach, to wychwytuje w jego głosie niedowierzanie.

– Shoty – potwierdza. – Lorraine! Chcemy shoty! Z tequili!

– Już się robi, doktor Kotku! – odkrzykuje Lorraine z drugiego końca baru, przypuszczalnie uradowana tym, że zaserwuje jej coś, co nie jest różowe.

– Bianca…

Kurde, ależ jej się podoba, kiedy Xavier wypowiada jej imię. Czuje go za sobą, stojącego z ręką nadal na jej ramieniu. W sumie irytujące jest to, jak bardzo jej się podoba sposób, w jaki wypowiada jej imię.

Obraca się na stołku i piorunuje go wzrokiem.

– Jestem cholernym doktorem i jeśli mówię, że chcę shoty, to dostanę shoty, nawet jeśli wszyscy moi przyjaciele to dupki i nie będzie ich tutaj, aby je ze mną wypić. Z wyjątkiem ciebie, ty akurat przyszedłeś.

– Cóż, ja i Miranda, i, no wiesz, cała reszta.

– No tak, ale to nie są moi przyjaciele, nie tak jak… Ale ty nim jesteś, prawda?

Wpatruje się w nią, a ona czeka i Boże, chyba nie jest tego rodzaju dupkiem, który teraz zaprotestuje? Ponieważ nie są przyjaciółmi, nie tak naprawdę, nie jak ludzie, którzy ją dzisiaj wystawili, ale możliwe, że dostrzega w jej twarzy coś, co mówi, że potrzebuje teraz potwierdzenia. Że potrzebuje go jako przyjaciela.

– Tak, szefowo, jesteśmy przyjaciółmi.

Bianca przewraca oczami, kiedy słyszy przezwisko, na które zapracowała na pierwszym roku studiów doktoranckich podczas ich pierwszego wspólnego projektu. To nie jej wina, że czas spędzony w środowisku akademickim nauczył ją tego, że jeśli chce, aby wszystko było wykonane tak, jak trzeba, to musi sama tego dopilnować.

Z szerokim uśmiechem zeskakuje ze stołka i starając się utrzymać równowagę w szpilkach, mocno przytula Xaviera. Ten podtrzymuje ją, kiedy zaczyna się chwiać, jedną rękę kładąc na jej biodrze, a drugą obejmując jej plecy, i kurde, on naprawdę świetnie pachnie. Co jest fajne, ale także niebezpieczne i straszne, i wydaje się o wiele mniej kiepskim pomysłem niż przez pięć ostatnich lat, kiedy ich praca mieszała się z tym, co mogłoby się przerodzić w wyjątkowo kłopotliwe uczucia. Uczucia, które finalnie doprowadziły do tego, że oboje czuliby się zranieni i zostaliby sami.

– Przyjaciele nie pozwalają przyjaciołom pić shotów w samotności – oświadcza Bianca, ponieważ w tej akurat chwili potrzebuje, aby coś oderwało jej myśli od tego, jak przyjemnie jest się do niego przytulać. – Napijesz się ze mną?

– Napiję – zgadza się Xavier.

Kiedy Bianca odwraca się ponownie w stronę baru, Xavier nadal ją obejmuje, a jego ramiona stanowią idealną tarczę, która osłoni ją przed wszystkim przynajmniej przez resztę tego wieczoru.

* Uniwersytet Południowej Kalifornii.

** Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles.

Rozdział  2

Nie jest pijany. Jest wstawiony.

Ona jest pijana.

Nie w sztok ani jak bela.

Ale zdecydowanie pijana.

– To jest takie pyszne – jęczy, biorąc trzeciego gryza burrito, którego zamówił dla niej w drodze do jej mieszkania.

Xavier ignoruje podniecenie, które wywołuje w nim ten dźwięk, i skupia się na dostarczeniu jej do domu w jednym kawałku. To samo podniecenie, które kazało mu unikać takich właśnie chwil podczas ostatnich miesięcy, kiedy miał już pewność, że nie zostanie na stałe w LA.

Uznał jednak, że dzisiejszy wieczór będzie jak najbardziej w porządku. Że uda się na jej imprezę, pożegna się i to będzie na tyle. „To, co się mogło wydarzyć” zamieni się w „nigdy się nie wydarzyło”, on zaś będzie mógł spokojnie wieść dalsze życie.

Zamiast tego odprowadzał ją teraz do domu.

Już to przerabiał.

W ciągu pięciu minionych lat wspólnie pracowali nad więcej niż jednym projektem i spędzili więcej niż jeden wieczór, siedząc godzinami w milczeniu, ze słuchawkami na uszach, wystukując na klawiaturach swoje prace doktorskie, co jakiś czas robiąc pauzę, aby przeczytać na głos fragment argumentacji, chcąc się upewnić, że nie jest on totalnie od czapy.

Bianca potyka się lekko w szpilkach, których nie zdjęła przez cały wieczór, mimo jego podejrzeń, że drinki Dirty Shirley i shoty składały się w głównej mierze z czystej wódki. Shoty, które wypili razem, kiedy ani jedna cholerna osoba z jej życia nie pofatygowała się, aby świętować razem z nią.

Podzieliła się z nim tą historią po drugim shocie.

I jest to naprawdę beznadziejne.

Czymś innym jest fakt, że nie masz nikogo, kto miałby się zjawić – jest to beznadziejne na innym poziomie i kto jak kto, ale on o tym doskonale wie – ale jeśli masz ludzi, których kochasz, a oni dają ciała w ten najważniejszy wieczór w twoim życiu?

Wstrętne dupki.

– Chcesz gryza? – pyta Bianca, której pomimo potknięcia udaje się zachować równowagę. Wyciągając w jego stronę prawie już spałaszowane burrito, robi dwa kroki w tył, aż obcas więźnie jej w szczelinie w betonie i gdyby Xavier nie złapał jej w talii, wywinęłaby niezłego orła. Patrzy na niego wielkimi oczami, a jej usta otwierają się w zaskoczone O. – Uratowałeś mnie. W ramach nagrody musisz zjeść trochę burrito.

Unosi je do jego ust i w sumie to owszem, może go posmakować.

Nachyla się, nie odrywając wzroku od jej oczu, i odgryza kawałek, pozwalając, aby pikantność chorizo pozostała przez chwilę na jego języku. Bianca ma rację, jest cholernie pyszne, niemal równie dobre jak dotyk jej ciała. Zapomina czasami, jaka ona jest niska. Jej obecność w jego życiu była tak irytująco dojmująca, że trudno jest pamiętać, że ma najwyżej metr pięćdziesiąt wzrostu i bez tych zabójczych obcasów ledwie mu sięga ramienia, choć przecież nie jest jakoś szczególnie wysoki.

– Masz rację – przyznaje Xavier.

Odrywa wzrok od jej twarzy i robi krok w tył. Pozwala, aby jego dłonie zatrzymały się na chwilę na jej biodrach, a kiedy się upewnia, że Bianca stoi stabilnie, puszcza ją.

– W czym? – pyta.

Jej czoło marszczy się w tej chwili uroczo, tak jak wtedy, gdy bywa autentycznie skonsternowana. Co nie zdarza się często.

– To burrito jest niezłe.

– Wiem! – wykrzykuje i rusza przed siebie. – Nie zapamiętam, musisz to zapisać.

– Ale co?

– Nazwę tego food trucka! – woła przez ramię, kiedy docierają do jej bloku.

Jej mieszkanie mieści się na pierwszym piętrze i Xavier rzuca się naprzód, aby być tuż za Biancą, która wchodzi po schodach biegnących z boku budynku. Stara się przy tym nie upajać zbyt mocno widokiem. Udaje mu się to tylko częściowo.

Od zawsze ma słabość do dziewczyn z krągłościami, ale krągłe dziewczyny, które są równie inteligentne jak on, a nawet bardziej? Nigdy nie miał u nich szans.

– Wszystko w porządku? – pyta, kiedy Bianca próbuje włożyć klucz do zamka.

– Jestem pijana i brak mi koordynacji – mamrocze i po raz drugi ponosi porażkę.

– Wystarczająco trzeźwa na pięciosylabowe wyrazy – ripostuje Xavier i bierze od niej klucz.

Sekundę później drzwi są otwarte i Bianca wślizguje się do mieszkania, wciągając go za sobą.

– Zamknij drzwi! – beszta go.

Och, no tak, jej kotka.

Drzwi zamykają się za nim z kliknięciem. Szara kotka śpi skulona na swoim posłaniu obok obitej pluszem zielonej sofy. Xavier pamięta, że do Bianki trafiła jako małe kocię; od tamtego czasu niewiele urosła.

– Gdzie twoja współlokatorka?

Mgliście pamięta, że Bianca mieszka z dziewczyną, która pisze piosenki i śpiewa, desperacko próbując spełnić swoje marzenie, i pracuje jednocześnie jako kelnerka.

– Julie? – pyta Bianca, padając na skórzany fotel, który wygląda na wygodny. Zdejmuje buty i cicho wzdycha. – Jest w trasie jako support Mari Martin.

Marzenie, które najwyraźniej się spełnia.

– Wow, nieźle.

Na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech i Xavier go odwzajemnia.

– To jest ekstra. Będzie sławna, tak jak zawsze pragnęła.

– To dlatego nie było jej dzisiaj w barze? – pyta Xavier.

– Przynajmniej ona ma porządne usprawiedliwienie. „Przepraszam, nie mogę świętować z tobą obrony pracy doktorskiej, ale zadedykuję ci mój dzisiejszy występ przed osiemdziesięcioma tysiącami ludzi” jest o wiele lepsze niż… – Urywa.

Xavier w końcu przechodzi przez pokój i przysiada na sofie. Nachyla się i opiera łokcie na udach, tak by móc patrzeć jej w oczy.

– Przykro mi, że wszyscy cię wystawili.

Bianca wzrusza ramionami.

– Nieważne.

– Wcale nie. To mocno niefajne – oświadcza i gdy tylko te słowa wydostają się z jego ust, nie potrafi powstrzymać kolejnych. – Nie znam cię tak długo jak oni, ale przez ostatnie pięć lat widziałem, jak bez wahania rzucasz dla nich wszystko, a oni nie mogli się tu dzisiaj zjawić? Zasługujesz na więcej.

Z ciężkim westchnieniem Bianca macha ręką i wbija spojrzenie w sufit. Próbuje się znowu nie rozpłakać, tak jak wtedy, kiedy przyjaciele i rodzina ją zawiedli. Dla Xaviera jest to beznadziejne. I to, że nie może wziąć jej w ramiona i mocno przytulić, przez co ból może i by nie zniknął, ale przynajmniej nieco się zmniejszył.

– W tym wszystkim najzabawniejsze jest to, że wiem, dlaczego się dzisiaj nie pojawili.

– Wiesz?

– Bo nie jest to dla nich ważne.

– Nie jest ważne?

– Ja jestem dla nich ważna, wiem o tym. Kochają mnie równie mocno, jak ja ich, ale ta obrona nie jest dla nich ważna. To po prostu pewien aspekt mnie, którego żadne z nich nie rozumie. Rozumieją przyjęcia zaręczynowe, baby showers, weekendy panieńskie i śluby odbywające się w egzotycznych miejscach, przyjęcia, na których ujawnia się płeć dziecka, a nawet rozwodowe włóczenie się od baru do baru, ale… to? Nie uważają tego za równie ważne jak ich okazje, więc łatwo było się dzisiaj nie pojawić.

– Bzdura.

– No ale czy rzeczywiście? To po prostu papierek. Tak jak dwa poprzednie, może nieco bardziej wymyślny i dużo droższy, ale to nie jest…

Xavier nie potrafi się powstrzymać – wychyla się do przodu i chwyta rękę, którą Bianca wymachuje, szukając w myślach słów na poparcie argumentu, w który z pewnością sama nie wierzy. A jeśli jednak wierzy, to jego życiowym celem stanie się przekonanie jej, że jest inaczej.

– Bzdura – powtarza, przesuwając kciukiem po jej knykciach. – Kochają cię, a to jest twoje marzenie i nie mają prawa go deprecjonować.

– Wiesz, co jest w tym wyjątkowo chujowego? – pyta Bianca, on zaś czuje ulgę, że w końcu się z nim zgadza.

– Co?

– Gdybym świętowała dzisiaj zaręczyny, toby się pojawili. Każda jedna osoba zrobiłaby wszystko, aby tu być. Moja siostra znalazłaby opiekunkę. Frankie dopilnowałaby tego, aby nie mieć calla z Japonią, Chloe powiedziałaby Joshowi, że mają już na dzisiaj plany, a Isobel i Erikowi do głowy by nie przyszło, aby się nie pojawić i nie przedstawić nawet porządnej wymówki. Wszyscy by się zjawili, nawet gdyby nie znosili mojego wybranka, nawet gdyby uważali, że dla niego wyrzekam się własnych marzeń, nawet gdyby musieli pozmieniać swoje plany i porządnie się wykosztować, tak jak ja robiłam to dla nich, ponieważ nic nie byłoby ważniejsze niż świętowanie tej chwili razem ze mną. Bo tak właśnie robią przyjaciele. To właśnie ja robiłam dla nich. Ale to tylko głupi papierek, którego znaczenie nie do końca rozumieją albo mają to gdzieś, dlatego łatwo im było się nie pojawić.

– To jest… – Xavier urywa, bo nie ma pojęcia, co powiedzieć. Chce się z nią nie zgodzić, tyle że Bianca przypuszczalnie ma rację. Tych ludzi zna tylko z jej opowieści, ale w tej akurat chwili czuje wstręt do każdej jednej osoby.

– Rzeczywiście – zgadza się Bianca pomimo jego braku elokwencji.

Jej włosy stanowią niesforną kurtynę, jedwabny top otula krągłości, które zawsze uważał za zbyt kuszące, a jej dłoń jest nadal w jego ręce. Raz jeszcze gładzi lekko kciukiem jej knykcie, wpatrując się w tę dłoń, dużo mniejszą od jego, i mówi najgłupszą rzecz, jaka przychodzi mu do głowy.

– Powinniśmy się zaręczyć.

Z ust Bianki wydostaje się pozbawione wesołości parsknięcie, kiedy jednak Xavier milczy, czując w ustach suchość i ściskanie w gardle, Bianca odrywa wzrok od sufitu, aby spojrzeć mu w oczy.

– Ty tak na poważnie?

Panika. Jego ciało niczym strzała przeszywa uczucie totalnej paniki. Co… jak… cholera… co on, u licha, robi… Ale jego usta nadal wyprzedzają myśli i nie da się już tego zatrzymać.

– Nie! Tak, to znaczy… zaręczyć się nie tak naprawdę. Powinniśmy powiedzieć wszystkim po prostu, że to zrobiliśmy. Dać im cholerną nauczkę.

Bianca śmieje się piskliwie.

– Pospadaliby z krzeseł. Oświadczyłabym im: „Hej, wychodzę za mąż, a wy nawet nie znacie tego faceta”. Totalny szok. Byłoby to przezabawne.

Zrywa się z fotela i mało się nie potyka o buty, których pozbyła się zaledwie parę minut wcześniej. Dziwnym trafem boso jest bardziej niezdarna niż w szpilkach. Zaczyna chodzić tam i z powrotem. Pijanej Bianki nie rozpoznawał, ale tę owszem; jest dokładnie taka, jak podczas analizowania trudnego aspektu badań, dodawania w myślach dwóch do dwóch, pozwalania, aby błyskotliwość, która zadziwiała go każdego dnia przez pięć ostatnich lat, działała cuda, aż w końcu podpowiadała idealne rozwiązanie.

A kiedy zatrzymuje się przed nim z błyszczącymi oczami, a kąciki jej ust unoszą się w niespiesznym uśmiechu, w klatce piersiowej Xaviera pojawia się maleńka iskra nadziei.

– Mieliby nauczkę za to, że dzisiaj się nie pojawili, coś w stylu „przykro mi, że ominęły was moje zaręczyny, ponieważ uznaliście, że świętowanie prawdziwego najważniejszego momentu mojego życia nie jest wystarczająco ważne”.

Znowu przemierza pokój.

– No to tak zróbmy – rzuca Xavier, coraz bardziej przekonując się do tego pomysłu. W jego głowie kiełkują zalążki planu. – Mam pierścionek.

Bianca zatrzymuje się w pół kroku.

– Przypadkiem masz przy sobie pierścionek zaręczynowy?

– Noszę go w kieszeni na wszelki wypadek – odpowiada. Kobieta posyła mu niewzruszone spojrzenie. – Nie, tak naprawdę nie przy sobie, ale mam go w swoim mieszkaniu. Mama dostała go od taty. Kiedy się rozwiedli, zatrzymała go, a po jej śmierci trafił do mnie.

Bianca ponownie otwiera usta i nawet nie mruga. Chyba jeszcze nie widział jej w takim wydaniu, zmieszanej i jednocześnie oszołomionej. Zawsze jest taka pewna siebie i kompetentna. W końcu odzyskuje panowanie nad sobą.

– Xavier, to jest… nie, to pierścionek twojej mamy, nie byłoby to właściwe.

Powinien czuć ulgę. Zapewnia mu drogę ucieczki i powinien z niej skorzystać. Zamiast tego jest po prostu rozczarowany. Pragnie to zrobić. Dla niej oczywiście. Z żadnego innego powodu.

– Moglibyśmy kupić jakąś badziewną podróbkę.

Och, czyli nie zamierzała… Martwiła się jedynie pierścionkiem.

Xavier wzrusza ramionami.

– Doda to nieco autentyczności naszej ściemie. Poza tym to tylko pierścionek, a ponieważ nie mam w planach się żenić, będzie gnił w swoim pudełku.

– Nie planujesz się kiedyś ożenić?

Cóż, może i jest nieco bardziej pijany, niż mu się wydawało, ponieważ mówi jej teraz to, do czego nie przyznał się nigdy w pełni przed samym sobą.

– Która by mnie chciała?

Te słowa są częściowo żartem, ale tylko częściowo. Wystarczająco się naoglądał tego, jak wyglądało małżeństwo jego rodziców, a już na pewno jego rozpad. Nie jest to coś, co miałby ochotę fundować sobie czy komuś innemu.

– Eee, patrzyłeś ostatnio na siebie? – pyta Bianca i najwyraźniej tamto burrito nie wchłonęło jeszcze całej tequili, ponieważ w ciągu tych pięciu lat ich znajomości nigdy, ale to nigdy, nie rzuciła żadnej uwagi na temat jego wyglądu. – Połowa naszych studentek wybiera wprowadzenie do archeologii tylko po to, aby przez semestr móc się na ciebie gapić.

Xavierowi wydaje się, że powinien się czuć urażony, tyle że wypowiedziała te słowa w sposób zupełnie pozbawiony sarkazmu, jakby stwierdziła po prostu fakt.

Wie, że jest atrakcyjny. Wie to od czasu podstawówki, kiedy na jego ławce co roku pojawiała się sterta walentynek, a niektóre dziewczyny rzucały sobie wzajemnie wyzwanie, aby podczas przerwy pocałować go w policzek. Bianca jednak sprawiała zawsze wrażenie odpornej na to i czasem może nawet lekko się irytowała, jakby było to coś, co Xavier jest w stanie kontrolować.

– Nie chodzi mi o… – Wskazuje na swoją twarz. – Chodzi mi o to, która kobieta chciałaby mojego życia. Przenoszenia się z miejsca na miejsce, pracy finansowanej przez granty, kończenia jednego zlecenia, a potem przenoszenia się tam, gdzie czeka kolejne, nie zagrzewając nigdzie miejsca na dłużej. Ci, którzy chcą wziąć ślub, pragną przeciwieństwa takiego życia, no nie? Poza tym moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałem pięć lat; mój tata ożenił się potem jeszcze trzy razy. Byrne’owie są beznadziejni, jeśli chodzi o małżeństwo.

– Większość ludzi jest w tym beznadziejna. Wskaźnik rozwodów wynosi pięćdziesiąt procent. Połowa moich znajomych, którzy stanęli na ślubnym kobiercu, jest już po rozwodzie… albo powinna być.

– O to mi właśnie chodzi. Ten pierścionek to nic wielkiego. Włożysz go na palec, pstrykniesz parę fotek, zamieścisz je w mediach społecznościowych i pozwolisz, aby wszyscy w twoim życiu zaczęli świrować, na co zasługują po tym, jak cię wystawili. Niech przez dzień czy dwa poczują się z tym źle, a potem oświadczysz: „Żartowałam!”.

– Żartowałam! Naprawdę? – pyta, padając na sofę obok niego i z westchnieniem pozwala, aby głowa opadła jej na poduszki.

Xavier odwraca się, aby na nią spojrzeć.

– Naprawdę – potwierdza. – Co o tym myślisz?

Bianca nie wstaje i nie zaczyna maszerować po pokoju, a zamiast tego wbija spojrzenie w swojego rozmówcę. Xavier nie do końca ma pewność, czego szuka w jego oczach, więc po prostu także się w nią wpatruje i pozwala jej się zastanawiać, aż w końcu wygląda na to, że podjęła decyzję.

– Zróbmy to.

Mieszka zaledwie kilka przecznic od niej, dlatego od razu udaje się po pierścionek. Włożywszy ręce w kieszenie cienkiej kurtki, którą nosi, kiedy w maju w LA temperatura wieczorem spada poniżej normy, pozwala, aby chłodne powietrze nieco go otrzeźwiło.

Pięć minut temu ten pomysł wydawał się świetny, jakby dzięki temu mógł spędzić trochę więcej czasu z jedyną osobą, z którą podczas studiów doktoranckich nawiązał rzeczywistą więź.

Ale z każdym krokiem, który oddala go od niej, w coraz większym stopniu zaczyna do niego docierać rzeczywistość.

Nie bez powodu w ostatnich miesiącach zdystansował się od Bianki i choć pisanie prac i zbliżające się obrony stanowiły użyteczną wymówkę, w gruncie rzeczy potrzebował po prostu nieco przestrzeni, musiał powstrzymać szacunek i podziw, jakimi ją darzył, no i oczywiście pociąg fizyczny, żeby to wszystko nie połączyło się w coś o wiele silniejszego niż tylko przyjaźń.

Ten dystans bardzo pomógł.

A teraz Xavier znowu skacze do wody na główkę.

Ale tylko po to, aby pomóc Biance, aby jej przyjaciele i rodzina przekonali się, że wypięcie się na nią było totalnie beznadziejne.

Zresztą niedługo stąd wyjeżdża, zbyt szybko, aby przerodziło się to w coś więcej.

Otwiera drzwi do mieszkania, po czym lawiruje między rozstawionymi kartonami. Do wyprowadzki zostały dwa tygodnie; wraz z końcem roku akademickiego zwalnia ten lokal, a większość jego rzeczy trafi do przechowalni. Ma nadzieję, że przed wylotem do Grecji uda mu się znaleźć jakieś kanapy do przekimania. Jego doradca, Paolo, załatwił mu tam zlecenie – pomoc w repatriacji pewnych artefaktów, które od setek lat znajdują się w muzeach i prywatnych zbiorach, podczas gdy powinny wrócić do ojczyzny, tam, gdzie ich miejsce.

Bianca jest Greczynką. A przynajmniej świadczy o tym jej nazwisko i coś mu mówi, że stamtąd właśnie pochodzą jej długie, ciemne loki; przez więcej czasu, niż miałby ochotę przyznać, wyobrażał sobie, jak nawija je na palce albo leżą rozsypane na jego poduszce. Może doceni jego starania na rzecz jej przodków.

Pierścionek leży dokładnie tam, gdzie go zostawił, w skrzynce opisanej jako Różności, gdzie znajdują się także jego inne pamiątki z dzieciństwa, których nie wyjmował stamtąd, odkąd trafiły do niego pięć lat temu po śmierci mamy.

Otwiera małe aksamitne pudełeczko i bacznie przygląda się pierścionkowi. Nie ma żadnych wspomnień, w których jego matka by go nosiła. Nie potrafi sobie nawet wyobrazić tego pierścionka na jej palcu. Zdecydowanie nie przypomina tych błyszczących okropieństw, jakie widuje u niektórych kobiet. Xavier wie, że jest on stary. Jego tata kupił go pod koniec lat osiemdziesiątych, ale przypuszczalnie ma ze sto lat więcej. Jest cienki i wykonany z różowego złota, a okrągły brylant, o wadze może karata albo ciut większy, otaczają znacznie mniejsze brylanciki.

Elegancki i oryginalny.

Tak jak dziewczyna, której zamierza go dać.

Wyjmuje go z pudełeczka i próbuje wsunąć na mały palec, ale ten zaklinowuje się w połowie. Jego mama także była drobna, tak jak Bianca. Ma nadzieję, że będzie na nią pasował.

Cholera.

Jego mama.

Nie pochwalałaby tego pomysłu.

Mama wierzyła w miłość. Kochała jego tatę, mimo że jest on totalnym dupkiem.

Nie wybierasz, w kim się zakochujesz.

Zawsze mu to powtarzała.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział  3

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział  22

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:Degrees of Engagement

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa Korekta: Anita Keler Projekt okładki: Wojciech Bryda Ilustracja na okładce: © Katarzyna Witerscheim

Copyright © 2024 by Jennifer Hennessy

Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-565-0

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska