Miłość prawie doskonała - Ana Greys - ebook

Miłość prawie doskonała ebook

Ana Greys

0,0
62,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Przeszłość jest po to, aby prowadzić nas do przyszłości

Anna to kobieta niemal idealna – piękna, wrażliwa i mądra. Ciężko doświadczona w dzieciństwie, czuje i postrzega świat inaczej niż większość ludzi. Gdziekolwiek się pojawia, wzbudza sympatię i roztacza wokół siebie pozytywną energię. Tylko jej życie prywatne, nie wiedzieć czemu, nie chce się ułożyć, a kolejne związki pozostawiają coraz wyraźniejsze ślady w jej sercu. Anna jest jednak przekonana, że bez względu na ból porażki, nie wolno się poddawać. Gdy pewnego dnia na jej drodze pojawia się wyjątkowy mężczyzna, wie, że był jej pisany od zawsze. Więź, która ich łączy, to coś więcej niż tylko porozumienie ciał i dusz. Czy oboje poddadzą się jej niespotykanej sile? W jaki kształt pod wpływem tej niemal mistycznej miłości splotą się ich przeszłość, teraźniejszość i przyszłość?

Najpiękniejszym dniem mojego życia jest dzień moich narodzin, mojego przyjścia na ten Świat. Choć od tego momentu minęło tyle lat, wciąż mnie zachwyca.
Kiedy po długich miesiącach egzystencji w ciasnym miejscu nareszcie wyjrzałam na zewnątrz, moje oczy zostały porażone światłem, które do dziś mi towarzyszy. Uszy usłyszały własny krzyk, a kości mogły się swobodnie rozprostować.
[…] To właśnie ten dzień sprawił, że dzisiaj jestem obywatelem ogromnego wszechświata i każdego dnia doświadczam cudu stwarzania. Wiem, że jestem jednym z tych cudów, do dziś nieodgadnionym, istotą ludzką tak doskonałą i niepowtarzalną. Udowadniając tym samym wszelkiej maści naukowcom, że człowieka nie da się zaszufladkować, bo dzieło Boże – Człowiek, jest tylko jemu znane do końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 941

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Wstęp

Najpiękniejszym dniem mojego życia jest dzień moich narodzin, mojego przyjścia na ten świat. Choć od tego momentu minęło tyle lat, wciąż mnie ten fakt zachwyca.

Kiedy po długich miesiącach egzystencji w ciasnym miejscu, nareszcie wyjrzałam na zewnątrz, moje oczy zostały porażone światłem, które do dziś mi towarzyszy. Uszy usłyszały własny krzyk, a kości mogły się swobodnie rozprostować.

Po raz pierwszy odczułam ból, chłód i głód oraz doznałam dotyku. To tego dnia wszystkie moje zmysły zaczęły funkcjonować. Poczułam pierwszy raz zapachy, smak i pocałunki na mojej skórze.

Pierwszy raz poczułam się odrębną istotą oraz to, że na każdy przejaw mojej niewygody, bólu sygnalizowane krzykiem, moje potrzeby nie zawsze są zaspokajane.

To właśnie ten dzień sprawił, że dzisiaj jestem obywatelem ogromnego wszechświata i każdego dnia doświadczam cudu stwarzania. Wiem, że jestem jednym z tych cudów, do dziś nieodgadnionym, istotą ludzką tak doskonałą i niepowtarzalną. Udowadniając tym samym wszelkiej maści naukowcom, że człowieka nie da się zaszufladkować, bo dzieło Boże – człowiek, jest tylko jemu znane do końca.

I

Nareszcie piątek. Lubię ten dzień tygodnia, w sobotę nie trzeba wcześniej wstawać i można poleniuchować. Podjeżdżam pod dom. Żeby dostać się do garażu, trzeba objechać klomb. Na jego środku jest mały wodospad otoczony bardzo zróżnicowaną roślinnością, kropelki wody na liściach kwiatów lśnią w słońcu, tworząc zjawiskową atmosferę. To jest mój azyl, moje miejsce na ziemi, to tu czuję się kochana, bezpieczna i szczęśliwa. To tu mieszkam z dwoma cudownymi facetami – mężem i synem, nie licząc zwierząt.

Dom to kopuła o powierzchni stu pięćdziesięciu metrów, w pełni samowystarczalny, z własną studnią głębinową i prądnicą. Parterowy, z użytkowym poddaszem, na którym są trzy pokoje: dwie sypialnie i jedna duża garderoba podzielona na trzy części, z ogromnym lustrem obejmującym całą postać. Dwie łazienki. Jedna z wanną i kabiną, ściany, podłoga i sufit wykonane są z opalizującego kamienia. Druga niebieska ze śnieżnobiałą, ogromną wanną, w której mogą leżeć dwie osoby. Na dole przestronny salon z kominkiem, w którym wieczorami płonie ogień, roztaczając magiczną atmosferę niedającą się zastąpić niczym innym. Na kominku kolekcja przepięknych naturalnych kamieni dużych rozmiarów.

Kocham kamienie. Są piękne i kształtem, i kolorem – cieszą moje oczy. Odpowiednio podświetlone świecami tworzą magiczną atmosferę tańczących barw i kształtów. A swoją energią potrafią człowiekowi dać dużo dobrego. Wiele z nich leży poukładanych w różnych miejscach w domu w przyporządkowanych strefach na siatkach.

W głębi salonu, na środku stoi duży, drewniany stół okolony bardzo wygodnymi krzesłami i pomocnik, w którym pod ręką stoi cała zastawa naczyń z całego świata i przepięknych serwetek ręcznie haftowanych bądź malowanych. Nie wspomnę o bogato zaopatrzonym barku – są w nim alkohole z całego niemal świata. Duża kuchnia z przylegającą spiżarką, trzy pokoje do pracy i łazienka z kabiną prysznicową.

Nasza posesja nie ma ogrodzenia, co zawsze wzbudzało zdziwienie odwiedzających nas ludzi. Okolona jest cedrami i różnymi krzewami kwitnącymi do półtora metra wysokości. To się nazywa świadomość na innym poziomie, kto tego nie zna, nie pojmie, dlaczego tak jest.

Wolę, żeby dobra energia krążyła wokół naszego domu i tym, którzy wiedzą, dała znak: jestem otwarta, akceptuję, jesteś w moim domu mile widziany, gościu.

Czuję, jak po domu rozchodzą się zapachy, które powodują, że ślina napływa mi do ust, tylko szybki prysznic i już będę się delektowała tymi pysznościami, bo piątek to dzień przygotowania posiłku przez moich facetów. Lubię te nasze wspólne posiłki, po całym tygodniu mamy sobie tyle do opowiadania i jest śmiechu co niemiara.

Czuję na sobie twoje spojrzenie, nie zmienia się od lat.

Uwielbiam, gdy tak na mnie patrzysz, utwierdza mnie to w przekonaniu, że nadal jestem obiektem twojej miłości i pożądania. Tak, jestem szczęśliwą kobietą, mając takiego mężczyznę u boku.

Po posiłku ogarnę trochę kuchnię, bo gdy pichcą moi panowie, kuchnia wygląda, jakby przeszedł tajfun, a w tym czasie mężczyzna mojego życia szykuje dla nas relaks w naszym ogrodzie przed domem. Podlane kwiaty roztaczają w koło niesamowity zapach; są tu róże od najwcześniej kwitnących po te kwitnące do późnej jesieni, kosaćce, niezapominajki i te kwitnące najwcześniej, gdy jeszcze śnieg leży na ziemi. Trochę iglaków i kwitnących krzewów, obok wspaniałe magnolie i piękne rododendrony, a w środku tego wszystkiego pod jedną z płaczących wierzb dającą zbawienny cień, kanapohuśtawka, na której lubimy poddawać się słodkiemu lenistwu, wsłuchując się w odgłosy przyrody, popijając i podjadając wspaniałości z naszej piwniczki. Zapasy są gromadzone przez całe lato i jesień, aby zaspokajać nasze duże wymagania. Mamy tu swoje nalewki z własnego bimberku, jego receptura to data bitwy pod Grunwaldem, i wina, przeważnie z czarnych winogron i czarnych porzeczek.

Z każdej partii zostawiane jest po kilka sztuk na dłuższe leżakowanie w zalakowanych butelkach na oddalonym regale w głębi piwniczki, to na specjalne okazje. Są tam konfitury, kompoty i soki. Suszone owoce, warzywa, grzyby i słoje z miodem o różnych smakach od naszego zaprzyjaźnionego bartnika. Oraz cała reszta prowiantu robiona własnoręcznie.

Stanęłam oparta o drzewo i przyglądam ci się. Lubię na ciebie patrzeć, gdy tego nie widzisz, masz ten szczególny wyraz twarzy, który ujął mnie pierwszego dnia, gdy cię poznałam. Wyglądasz bosko, włosy szpakowate dodają ci uroku, ciało piękne jak na ten wiek, jędrne, płaski umięśniony brzuch i szerokie, umięśnione, mocne ramiona. Patrząc na ciebie odnosi się wrażenie, że jesteś bardzo silny i wysportowany, a ten uśmiech na ustach – czasem rozbrajający, a czasem szelmowski – dodaje ci tego szczególnego uroku.

Ogarniam wzrokiem ten nasz zakątek i zapominam o całym świecie, wdycham mnogość zapachów i upajam się chwilą. Nic już dla mnie nie istnieje, wszystkie problemy dnia codziennego zostały gdzieś daleko. Oparta o wierzbę obejmuję jej pień, przytulając policzek do kory, wdycham jej zapach i popadam w rozmarzenie.

Lecz do głowy zaczynają napływać inne wspomnienia. Prze-śladują mnie co jakiś czas, dając znać, że ten rozdział mojego życia nie został całkowicie zamknięty, każą pomyśleć, zrozumieć i wybaczyć. Widzę i czuję wszystko, jakby to było dopiero wczoraj.

Ratunku!!! Co się dzieje? Nie mogę się ruszyć, nie mogę mówić, bo nie rozumiem słów, tylko jakiś bełkot, wszystko mnie boli. Wszyscy stoją wkoło mojego łóżka i debatują, głośno wyrażają swoje poglądy, jakbym była głucha. Ciągle powtarzają: „Heinego Medina”, wszyscy rozkładają ręce i kręcą głowami na znak bezradności. Jak to…? Dociera do mnie… Już zawsze będę tak leżała, nie wyjdę na dwór, nie pobawię się lalkami. Czuję pod powiekami łzy, chcę złapać za rękę moją wujeczną siostrę Marysię, stoi tuż, tuż, ale moja ręka się nie rusza tak, jakbym chciała. Moje oczy wyrzucają potoki łez, słyszę tylko, jak Marysia mówi do swojej starszej siostry, Ewy:

– Zobacz, chyba bardzo ją boli, bo płacze i wygląda tak okropnie, jest cała wykrzywiona.

Wyglądam okropnie!!! Dlaczego? Co się stało? Poczułam ucisk w piersiach, wielki żal. W moim wnętrzu usłyszałam: „Nieprawda, jesteś piękna”.

Leżałam długo w szpitalu, robili mi jakieś bardzo bolesne zabiegi i nic z tego dobrego dla mnie nie wynikało, wszyscy rozkładali ręce w niemocy.

Kiedy już wróciłam do domu, gdy otworzyłam rano oczy, pochylała się nade mną z promienną twarzą moja ukochana prababcia, głaskała mnie po policzkach, po głowie i coś szeptała.

Nasączała szmatkę i przecierała całe moje ciało. Było mi bardzo przyjemnie i tak cudnie czymś pachniało. Prababcia cały czas szeptała, szeptała i szeptała, aż usnęłam.

Trwało to tak kilka dni, dwa, trzy razy w ciągu dnia babcia nacierała całe moje ciało i szeptała, uśmiechając się do mnie promiennie, mówiła, jak bardzo mnie kocha.

Uspakajałam się coraz bardziej i wierzyłam w to, co mówiła.

– Anusiu, zaraz będziesz zdrowa, tylko musisz mi trochę pomóc. Zaraz będziesz znowu brykała po dworze.

Kiedy już mogłam ruszyć ręką, kiedy mogłam usiąść, babcia nauczyła mnie takiej fajnej zabawy. Kazała mi zamknąć oczy i opowiadała, a ja musiałam to wszystko zobaczyć, jakby to była prawda.

– Wejdź tam do tej gry – mówiła. – I baw się ze wszystkimi.

Tak też robiłam.

Bawiłam się w berka z dzieciakami z podwórka, ale nie na podwórku, tylko na łąkach, tam, gdzie nie mogliśmy wychodzić sami, za naszym blokiem.

Łąki były pełne kwiatów, tarzaliśmy się na trawie i śmiejąc się, turlaliśmy po zboczu w dół.

Tak bawiłam się co dzień, a babcia wymyślała coraz to inne gry. Trwało to całe tygodnie, a ja z dnia na dzień czułam się coraz lepiej.

– Anusiu, to będzie nasza tajemnica, dobrze? Wiemy o tych zabawach tylko ja i ty, nie zdradzaj tego sekretu nikomu, a będziesz bezpieczna. – Przypominała mi to każdego dnia, uśmiechając się, z wielką miłością głaskała mnie i przytulała.

Któregoś dnia rano babcia podała mi rękę i powiedziała:

– A teraz sobie pospacerujemy naprawdę. – I zsadziła mnie z tapczanu.

Stałam sama na moich jeszcze chwiejnych nogach, ale stałam, a babci po policzkach płynęły łzy. Śmiała się głośno i przyciskała mnie do piersi, kręcąc się ze mną w koło. Cały czas coś szeptała i szeptała w wielkim skupieniu.

Po tygodniu pojechałam z mamą do szpitala, doktor patrzył na mnie z niedowierzaniem, badał, kręcił głową, rozkładał ręce i z tego wszystkiego, co mówił, zrozumiałam tylko jedno słowo: „Cud”.

Chciałam krzyknąć: „Nie cud, tylko zabawy z prababcią!”, ale szybko zapaliła mi się czerwona lampka w głowie i usłyszałam słowa prababci: „To jest nasza tajemnica, nie zdradzaj nikomu, a będziesz bezpieczna”.

Bardzo chciałam być bezpieczna, więc udawałam, że nie wiem, dlaczego chodzę, choć powinnam leżeć w łóżku i ledwo oddychać.

Bawiłyśmy się z prababcią w coraz to nowe zabawy, a ona cały czas mi przypominała:

– Pamiętaj, to jest nasza tajemnica, dopóki nikt o tym nie wie, jesteś bezpieczna.

Więc milczałam jak grób, choć wiele razy chciałam powiedzieć o tym, że to prababcia.

Mijały lata, a prababcia uczyła mnie coraz to nowszych rzeczy i słów, które zna niewielu, i uczyła mnie, jak za to wszystko dziękować i być wdzięczną.

– Skupiaj swoją uwagę w okolicy serca i wyobraź sobie, że z każdym twoim wydechem rozprzestrzenia się wokół ciebie różowa mgiełka, poczuj wdzięczność, poczuj, jak pulsuje twoje serce.

Z niecierpliwością czekałam na każde wolne od szkoły dni, bo wtedy jechałam do niej na dłużej.

– Zobacz – mówiła – otaczają nas takie piękne rzeczy: kwiaty, zwierzęta, niebieskie niebo i wietrzyk, i ty w tym wszystkim jesteś, możesz to czuć, widzieć, dotykać. Podziękuj za to wszystko.

I wtedy pytałam:

– Babciu, a komu mam podziękować?

– Anusiu, jest ktoś taki, kto to wszystko stworzył i stworzył nas.

– Babciu, a gdzie ten ktoś jest? Jak się nazywa i co znaczy „stworzył”? Gdzie mieszka? – Zasypywałam ją pytaniami.

– Anusiu, pamiętasz, jak biegałaś po łąkach pełnych kwiatów, wtedy gdy leżałaś w łóżku?

Kiwnęłam głową, że pamiętam.

– To był początek tworzenia. Nie mogłaś chodzić, a jednak czułaś, że chodzisz, tak?

– No tak. – Uśmiechnęłam się.

– No widzisz, właśnie to sobie stworzyłaś, masz sprawne ciało.

– Babciu, a czy wszystko mogę sobie tak tworzyć?

– Wszystko, co chcesz, tylko pamiętaj: nie wolno nikomu robić krzywdy, bo to do ciebie wróci zwielokrotnione.

– Babciu, co znaczy „zwielokrotnione”?

– To znaczy, że jak masz dwa cukierki, to będziesz miała dziesięć.

– Babciu, ale cukierki są dobre! – wykrzyknęłam, śmiejąc się.

– Tak, wnusiu, bo dobro też się zwielokrotnia… Ile dobra dasz, to tyle razy więcej dostajesz.

– Aha – odpowiedziałam i nie mogłam zrozumieć, jak to się dzieje. Wiedziałam tylko, że się dzieje…

– Pamiętaj, żeby za wszystko, co dostajesz, podziękować i wyrazić wdzięczność, to ważne, bo generuje pozytywną amplitudę drgań.

– Babciu, a co to „generuje” i „amplituda drgań”?

Babcia przyłożyła mi moją rękę do krtani i kazała mówić.

– Czujesz? – zapytała.

– Tak, ojej, jak fajnie.

– A teraz zaśpiewaj wysokie dźwięki. Gdzie czujesz to, co drga?

– Na górze gardła – odpowiedziałam.

– To teraz zaśpiewaj niskie dźwięki, gdzie czujesz?

– Na dole.

– Widzisz, jak śpiewasz, to czujesz drgania, tak?

– No tak…

– I czujesz różne drgania w zależności od tego, z którego miejsca na szyi pochodzą.

– No tak.

– To jest właśnie amplituda drgań. W szkole, na fizyce dowiesz się o tym więcej.

– A co to „generuje”?

– Anusiu, w przypadku dźwięków w ciele generują je, czyli tworzą, struny głosowe, które są w twoim gardle.

Babcia była bardzo cierpliwa i tłumaczyła mi wszystko, podawała przykłady dotąd, aż zrozumiałam.

– Bardzo to skomplikowane – powiedziałam, na co babcia się uśmiechnęła.

– Tak, człowiek to skomplikowane stworzenie i zapamiętaj na przyszłość: każdy człowiek to niepowtarzalna jednostka we wszechświecie. Nie ma dwóch takich samych tęczówek oka, linii papilarnych i grupy krwi… i wielu, wielu innych rzeczy.

II

Wybudziły mnie z zadumy twój głos i dotyk. Stanąłeś za moimi plecami i wtulając twarz w moje włosy, pomrukiwałeś lubieżnie, lekko się ocierając o moją pupę. Uwielbiam to, jak się we mnie wtulasz, zawsze jest to początek wspaniałych doznań, które obojgu nam dają dużo przyjemności.

– Jesteś taka apetyczna, nigdy się tobą nie nasycę – usłyszałam.

Poczułam, jak ustami przesuwasz w kierunku mojej szyi i w miejsce na pograniczu szczęki. Ręce wędrowały w poszukiwaniu moich dłoni i gdy je odnalazły, przyciągnąłeś mnie do siebie i wtuliłeś w swoje ramiona. Odchyliłam głowę na twoje ramię, a ty muskałeś mój policzek i czułam gorący oddech na szyi, jednocześnie powiedziałeś:

– Za każdym razem, kiedy wchodzisz do ogrodu tak ubrana, szaleję na myśl, że nie masz nic pod sukienką. Wystarczy, że na ciebie spojrzę, a już chcę cię mieć, jestem gotowy do wejścia w ciebie.

Te słowa powodują ciary na moim kręgosłupie.

– Jesteś erotomanem – wyszeptałam i wtuliłam się mocniej w ciebie, prowokując cię do bólu.

Odnalazłeś moje usta i delikatnie, ledwo muskając swoimi wargami, rozsyłałeś fale rozkoszy po moim ciele, podniecenie rosło, a w uszach brzmiały twoje słowa:

– Kiedy jesteś tak blisko, trudno mi się powstrzymać, żeby cię nie dotykać.

Doświadczonymi, zręcznymi palcami zsunąłeś ramiączka sukienki i odsłoniłaś pożądliwie moją pierś, objąłeś ją ręką i delikatnie pieściłeś, drażniąc sutki, jednocześnie muskając wargami moją szyję. Wiedziałeś, że pieszcząc mnie w taki sposób, w kilka sekund doprowadzisz mnie niemal do szaleństwa.

– Pragniesz mnie przecież prawie tak jak ja ciebie, uwielbiam fakt, że podniecamy się sobą w takim samym tempie – wyszeptałeś do mojego ucha i poczułam, jak twoją ręka sunie po moim udzie, pieszcząc wewnętrzną jego stronę, i przyciskałeś mnie mocniej do siebie, aż poczułam między pośladkami twoją męskość. Zamknęłam oczy, wtulając się mocniej w ciebie moje ciało wyprężyło się w łuk, a fizyczne poruszenie twojej męskości i ręka penetrująca to zagłębienie między moimi nogami sprawiły, że sutki stwardniały do bólu, między udami rozlała się fala gorąca. Moje ręce powędrowały do twoich pośladków i prawie wtopiłam się w ciebie twój oddech parzył w twarz, przywracając mnie brutalnie do rzeczywistości. Byłeś podniecony do granic możliwości, a to w przypadku gdy był w domu syn, zwiastowało kłopoty, mógł tu przyjść w każdej chwili. Próbowałam ostudzić twoje zapędy, odskakując od ciebie ale twoje ramię było mocniejsze. Po prostu zgarnąłeś mnie samczym ruchem władcy i wpiłeś swoje usta w moje. Oczy pełne namiętności sprawiły, że czułam się najpiękniejszą kobietą na ziemi.

– Wiem, kochanie, wszystko wiem – powiedziałeś. – Daj mi tylko małą chwilkę.

Gdy twoje palce zagłębiały się w moje wnętrze, potęgując podniecenie, odezwały się resztki opamiętania. Wiedziałam, że muszę to koniecznie przerwać, jeszcze jest czas, aby ugasić ten ogień, bo za chwilę będzie za późno. Usłyszałam tuż koło mojego ucha:

– Jakże cię kocham, tak cudownie pachniesz pożądaniem i wybornie smakujesz, skończymy to później – powiedziałeś, oblizując palce.

Po takich koszmarnych wspomnieniach z przeszłości te chwile podniecenia były zbawienne, dodawały mi sił, jakby chciały mi zrekompensować tamto zło. Bardzo często po takich myślach przeżywałam cudowne orgazmy, prawie zapadałam się w siebie. To było tak, jakby WJ dbało o to, żeby te wspomnienia od razu wymazać z matrycy, żeby się nie zapisywały na nowo, tworząc pętlę.

Odległe czasy wyglądały zupełnie inaczej, jakby ktoś kręcił inny film, film grozy, i patrzył, jak bohater z tego wybrnie, czy da radę się podnieść. Tamta bohaterka już dawno dorosła, obecnie prowadzi szczęśliwe życie, ale koszmar tamtych dni często powraca, zapierając dech w piersi. Ważne, że za każdym razem więcej przebaczam i film grozy staje się krótszy, potrafię zrozumieć oprawców, a zdanie: „Biedny człowiek na innym poziomie rozwoju”, pomaga mi wymazać nienawiść do nich.

Tamte wydarzenia oszlifowały mnie, powodując, że dzisiaj jestem tym, kim jestem, i mogę nieść pomoc tym, którzy mnie potrzebują. Emanując bezwarunkową miłością, której doświadczyłam od babci (w dorosłym życiu doświadczyłam jej tylko raz przez krótką chwilkę), ufam, że wszystko przede mną.

III

Wychodziłam na dwór bawić się z dziećmi, ale dokuczały mi, bo moja ręka nie była jeszcze w pełni sprawna, więc mnie przezywały. Byłam wtedy bardzo zła i obmyślałam zemstę. Na takiej zadumie przyłapała mnie babcia.

Opowiedziałam jej wszystko.

– Babciu, jest mi źle, oni mnie przezywają i dokuczają, i nie chcą się ze mną bawić, specjalnie wymyślają takie zabawy, żebym ich nie mogła dogonić. Powiedziałaś, że mogę stworzyć wszystko. To powiedz, jak zrobić, żebym zamieniła ich w myszy i żeby zjadł ich kot.

Babcia się zadumała, popatrzyła na mnie i smutnym głosem powiedziała:

– Nie odpłacaj złem za zło, nie wymyślaj zemsty, bo do ciebie wróci. Zamiast tego patrz na nich tak, jak cię uczyłam, i wymawiaj w ich kierunku słowa: „Kocham cię, wybacz mi, proszę, przepraszam, dziękuję”.

– Babciu!!! – wykrzyknęłam. – Ale oni mi dokuczają, to jak mam im mówić, że ich kocham.

– Anusiu, a jak leżałaś w łóżku i byłaś chora, mówiłaś i widziałaś, że jesteś zdrowa… pamiętasz? Teraz jesteś zdrowa… tak samo wyobrażaj sobie, że są dla ciebie dobrzy i chcą się z tobą bawić. – Uśmiechnęła się. – Tylko pamiętaj, masz być za to wdzięczna i masz się radować tym, że są dla ciebie dobrzy, biegaj z nimi… i tak będzie…

– Babciu, ale to trudne.

– Tak, wiem, tworzenie dobra jest trudne. Jak ci będzie tak bardzo źle, że nie będziesz mogła wytrzymać lub się będziesz bardzo bała, to się wyłącz, zmruż oczy i wejdź w tę chmurkę przed tobą i twórz odwrotność tego, co masz… Tylko pamiętaj, żebyś była bezpieczna, możesz to robić tylko w bezpiecznych miejscach.

– Tak, wiem, żebym nie spadła ze zbocza góry albo nie na ulicy, bo przejedzie mnie samochód. – Zaśmiałam się perliście.

Każdego dnia babcia uczyła mnie czegoś nowego i dotąd maglowała, dopóki mi się nie udało tego zrobić. Tak jak z niebieskim piórkiem – dotąd sobie je wyobrażałam, aż znalazło się w moim życiu fizycznie, co dało mi jeszcze większą pewność siebie, że jestem twórcą.

Aż nadszedł ten dzień, który zamienił moje dotychczasowe ciężkie życie w większy koszmar.

Babcia już od jakiegoś czasu uczyła mnie łączenia na odległość, mawiała: „Zawołaj mnie, a ci odpowiem”, uczyła, jak widzieć siebie w przestrzeni i powodować, że energię, którą prowadziłam po tym ciele, czułam w ciele fizycznym. Bardzo to lubiłam. Przypominała mi w nieskończoność, że energia podąża za uwagą i mam jej nie zużywać na myślenie o przeszłości, bo to marnotrawstwo. Ćwiczyłam trzecie oko odpowiedzialne za intuicję.

Trenowałyśmy to każdego dnia. Ja wychodziłam z domu i dotąd koncentrowałam się na babci, aż ją poczułam w realu, i na odwrót, babcia przywoływała mnie i zawsze się zjawiałam wtedy, gdy mnie wołała.

– Anusiu, pamiętaj, zawsze będę przy tobie, nawet gdy mnie nie będzie w pobliżu, i pamiętaj o pozytywach, zawsze negatywy transformuj na pozytywy, tak szybko, jak się spostrzeżesz, że je tworzysz, żeby nie zdążyły zapisać się na matrycy. Masz tylko trzy sekundy, żeby połapać się, że tworzysz zło. Zaraz wracam do domu, będę za tobą bardzo tęskniła.

– Babuniu, ale ja za tobą też będę tęskniła. – Czułam, jak gromadzą się pod moimi powiekami łzy i gardło się zaciska.

– Anusiu, ale wiesz, co zrobić, żebym z tobą była. – Babcia uśmiechnęła się tak promiennie. – Jeszcze tylko cztery miesiące i przyjedziesz do nas na wakacje.

Następnego dnia już babci nie było, śniadanie zrobiła mama i siedział przy stole tata, jacyś tacy bardzo smutni byli oboje.

Gdy zjedliśmy w milczeniu, rodzice zaczęli przenosić wszystkie nasze rzeczy z pokoju do kuchni.

– Jakoś musimy się pomieścić, to tylko tymczasowo, damy radę – usłyszałam.

– Mamo, dlaczego składacie moje łóżko?

– Aniu, na razie będziemy mieszkali w kuchni i nie zmieści się wszystko, będziemy spali na tym dużym tapczanie we trójkę.

– Mamo, a gdzie będzie spał Andrzejek?

– Na rozkładanym łóżku. Teraz nie mam czasu ci tłumaczyć, potem ci powiem.

Wieczorem był wielki rumor, bo przyjechało dużo ludzi. Leżałam już w łóżku i tylko przez drzwi słyszałam dużo innych głosów. Gdy się rano obudziłam, zobaczyłam jakąś starszą panią. Wyglądała okropnie – surowy wyraz twarzy i takie zimne oczy.

– Jestem twoją babcią – powiedziała, a ja zaniemówiłam.

Jaką babcią?! Moja babcia jest piękna i cudowna – pomyślałam, a głośno powiedziałam:

– Nie znam pani.

Wszedł tata i powiedział:

– Anka, to jest moja mama, ma na imię Stasia.

Z ich rozmowy przy śniadaniu dowiedziałam się, że ci ludzie będą tu mieszkali trzy miesiące. Zajęli wszystkie nasze pokoje. Tata mówił spokojnie:

– Mamo, damy radę. – I wyszedł do pracy.

Śniadanie było ohydne, robiła je ta zimna pani, nie chciałam tego jeść. Powiedziałam, że nie jestem głodna, choć burczało mi w brzuchu straszliwie. Usłyszałam:

– Jak zgłodniejesz, to sama poprosisz.

Do kuchni przyszło dwoje dzieci. Chłopak krzyknął:

– Stefan jestem.

Po nim odezwała się dziewczyna:

– A ja Hanka.

Ucieszyłam się, że będę się miała z kim bawić. Starsza pani postawiła przed nimi talerze ze śniadaniem. Dlaczego oni mają inne śniadanie, które tak pysznie wygląda? Jak kiedyś moje, gdy robiła tamta babcia.

Stefan i Hanka rozmawiali ze sobą, nie zwracając uwagi na mnie, jakbym była powietrzem, choć od czasu do czasu spoglądali spod oka w moją stronę, wymieniając wymowne uśmiechy. Do moich uszu doszły słowa: „Ona okropnie wygląda, taka brzydka”.

Przyzwyczaiłam się już do takiego traktowania przez inne dzieci, babcia zawsze mi mówiła: „Cierpliwości, dzieci są takie, ale kiedyś będzie inaczej, będą chciały się z tobą bawić”.

Minęło kilka miesięcy upokorzeń ze strony prawie wszystkich, wiele razy chciałam umrzeć. Kiedy była babcia (właściwie to prababcia, ale określenie „babcia” wydawało mi się cieplejsze i tak o niej mówię), było to łatwiejsze do zniesienia i zdarzało się tylko na zewnątrz, teraz miałam wrogów także w domu… Wymyślali na mnie obraźliwe przezwiska, wyśmiewali, przywiązywali do krzesła i pluli na mnie. Nie miałam się komu wypłakać w rękaw, rodziców nie było całymi dniami. Mama pracowała na zmiany i czasami zostawała dłużej w pracy, jak przychodziła, to ja już byłam nieprzytomna ze zmęczenia. Tata przychodził, gdy ja już spałam. Coraz częściej wchodziłam w chmurkę i widziałam, jak znowu jesteśmy w domu – tylko my: rodzice, ja i Andrzejek. Miesiące przemieniły się w rok i nic nie wskazywało na to, że szybko się to zmieni. Mój koszmar trwał nadal.

Rodzice kłócili się już cały czas, tata zaczął pić, a mama całe dnie siedziała w pracy.

Zza ściany też coraz częściej dochodziły krzyki, wyzwiska i płacz dzieci. Ich mi nie było żal. Wtedy przypominałam sobie słowa babci: „Pamiętaj, nie twórz negatywnych rzeczy, bo się pojawią w rzeczywistości i będą cię dotyczyły”. Bardzo się starałam, ale to było takie trudne. Gdy ona była obok, to było jakoś łatwiej, a teraz nie potrafiłam wykrzesać odrobiny sympatii do nich wszystkich. Ale starałam się być dobra, żeby nie zawieść babci, ona mi ufała, że nie zrobię nikomu krzywdy, a tym samym sobie.

Nadszedł nareszcie upragniony od dawna dzień: wyprowadzają się! Zaszyłam się w ogrodzie i weszłam w chmurkę, tak jak uczyła mnie babcia, i zaczęłam tworzyć moją rzeczywistość, tylko ja i Andrzejek, i jesteśmy już zawsze razem. Okazało się, że zimna babcia jednak została, nie pomogło tworzenie, że ona jest dobra i się do mnie uśmiecha. Albo ja tego nie potrafiłam sobie wyobrazić…

Babuniu, przyrzekam, że będę się starała, tak jak mnie uczyłaś, mówiłaś, że praktyka czyni mistrza… chcę być mistrzem… W pierwszej klasie od razu miałam pod górkę, pisałam lewą ręką i co dzień dostawałam po lewej dłoni linijką, żeby przełożyć ołówek do prawej ręki. W domu to samo, babka stała nade mną i wrzeszczała:

– Ty diabelskie nasienie! – I kazała przekładać ołówek do prawej ręki.

W szkole nie wolno było rozmawiać na lekcji ani śpiewać, trzeba tylko siedzieć cicho w twardej ławce baaardzo długo, zdarzało mi się, że nie wytrzymywałam i rozmawiałam, z kim się dało. Za karę pani wieszała mi na szyi wielki czerwony język i musiałam tak paradować przez cały dzień. Wszyscy wytykali mnie palcami, a ja byłam niepokorna, jakby na złość. A właśnie, że będę gadała…

Na religii ksiądz wygadywał rzeczy, o których wiedziałam, że nie były prawdziwe, i straszył piekłem. Babunia mi mówiła, że to kłamstwo, że nie ma żadnego piekła i że ksiądz będzie tak mówił, i żebym się go nie bała. Dlaczego wszyscy tam chodzą i słuchają tej nieprawdy, po co? Uczyłam się rzeczy, których nie rozumiałam, a jak pytałam, co to znaczy, to słyszałam: „Nie bądź taka mądra” albo: „To tajemnica wiary”. Ale ja chciałam być mądra i rozumieć. Nauczyłam się milion dwieście jakichś punktów, które trzeba było zaliczyć, żeby pójść do pierwszej komunii, zdałam wszystko.

Nadszedł dzień pierwszej komunii. Od rana cyrk. Nie dostałam śniadania, w głowie mi się kręciło, byłam bardzo głodna. Kiedy przyjechaliśmy pod kościół, ustawiono nas w rzędy i weszliśmy do środka. Oczywiście jak zwykle moja obecność w tym przybytku nie trwała długo – zemdlałam i całą uroczystość przeleżałam w pokoju za ołtarzem. Komentowano to potem długo jako złe oznaki: „Pisze lewą ręką… Mdleje w kościele… Diabła ma za skórą…”.

Zamknęli Andrzejka w komórce na noc, tylko dlatego, że rozmawiał na lekcji, a nauczycielka poskarżyła babce. Chodził do pierwszej klasy, ja do trzeciej. Kiedy ojciec przychodził z pracy pijany, babka zdawała mu relację, jakby celowo, żeby nas karał… Dlaczego ona to robi, nie lubi nas? Jesteśmy jej wnukami – zastanawiałam się.

Ojciec złapał Andrzejka za rękę i ciągnął go po schodach w dół. Braciszek błagał go, że już nie będzie, straszliwie płakał, ale ten bełkotał tylko, że popamięta i następnym razem będzie się zachowywał dobrze. Ze strachu nie mogłam oddychać, czekałam, aż mama wróci z pracy, to Andrzejka uwolni. Wpadłam w panikę. Na drugiej klatce mieszkała moja siostra Marysia, chodziłyśmy do tej samej klasy. Trzeba coś wymyślić, bo Andrzejek boi się ciemności. I nie dali mu jeść za karę, będzie głodny.

Kiedy babka poszła na górę wieszać pranie, zastukałam w ścianę, bo mieszkaliśmy przez ścianę i czasami tak się komunikowaliśmy, poprosiłam Marysię o pomoc, w skrócie relacjonując sytuację. Zgodziła się. Musiałam odczekać do momentu, kiedy ojciec uśnie. Babka siadła na łóżku i zaczęła przesuwać w dłoni koraliki różańca i coś tam szeptała, zawsze trwało to z pół godziny, zdążę wtedy przyjść.

Złapałam w rękę kilka kromek chleba i wybiegnąwszy z mieszkania, szybko usiadłam na poręczy schodów i zjechałam po niej. Był to najszybszy sposób, aby się ewakuować. Maryśka już czekała pod klatką, pobiegłyśmy pędem do komórek, które znajdowały się z dala od kamienicy. Zastukałam w drzwi komórki. Cicho. Nikt nie odpowiedział. Wpadłam w popłoch. Dlaczego Andrzejek nie odpowiada?! Maryśka podsadziła mnie i wdrapałam się na dach, zajrzałam przez deski do środka, ale było tak ciemno, że nic nie widziałam, musiałam oczy przyzwyczaić do ciemności. Nareszcie go dostrzegłam. Andrzejek leżał zwinięty w kłębek na skrzynce. Zawołałam. Podniósł głowę, był przerażony.

– Przyniosłam ci chleb, postaw te skrzynki jedna na drugiej to wejdziesz wyżej i podam ci przez szparę w desce.

Tak zrobił. Kiedy dotknęłam ręką deski, żeby ją przesunąć, zrobiła się nawet spora szpara. Wpadłam na genialny pomysł, żeby Maryśka dała swoją latarkę, to uda mi się ją wcisnąć do środka i Andrzejek będzie się mniej bał. Udało mi się przełożyć latarkę i nawet wcisnęłam jakoś swoją chudą rękę, aby pogłaskać brata po głowie. Zachlipał żałośnie.

– Nie płacz, za godzinę przyjdzie mama z pracy, to cię uwolni, teraz muszę już iść, ale nie bój się, masz latarkę. Zrobiło się zimno, więc zdjęłam sweter i zaczęłam wciskać w szparę, przykryj się, to będzie ci cieplej, kocham cię, myślami będę z tobą i szybko zeskoczyłam z dachu.

Rzuciłam się pędem do domu, bo jak babka zobaczy, że mnie nie ma, to mnie zleje sznurem od żelazka. Wejście na czwarte piętro nie było już takie szybkie jak zejście, jedno piętro to 4 metry wysokości, gdy dopadłam drzwi, dyszałam jak parowóz. Dopracowaliśmy już z Andrzejkiem do perfekcji bezszelestne otwieranie drzwi, gdy mi się to udało, szybkim ruchem otworzyłam drzwi łazienki i głośno je zamknęłam, pojawiając się nagle w pokoju. Babka całowała krzyżyk,co znaczyło, że wpadłam w ostatniej chwili.

Nie zdążyła dobrze odłożyć swojego rekwizytu, a już krzyczała – miałaś się umyć, co ty tam w tej łazience robiłaś…

Myślałam tylko o jednym, że zaraz przyjdzie mama i uwolni Andrzejka. Nawet nie wiem, kiedy usnęłam, bo gdy się obudziłam, słyszałam, jak babka opowiada mamie, że Andrzejek był niegrzeczny w szkole, bo gadał na lekcji, wybiegłam z łóżka i pobiegłam do kuchni, zobaczyłam, że Andrzejka nie ma.

– Mamo! – krzyknęłam. – Andrzejek jest w komórce, ojciec go tam zamknął, idź po niego.

Mama spojrzała na mnie i powiedziała:

– Idź spać, rano idziesz do szkoły.

– Ale mamo, Andrzejek jest w kom…

Nie dała mi dokończyć.

– Idź spać, powiedziałam. – Miała zimne oczy…

Leżałam na łóżku i słyszałam, jak babka mówiła, że dobrze mu to zrobi, jak posiedzi tam całą noc o głodzie, to może zmądrzeje. Matka jej przytaknęła…

Zaczęłam się bać, przecież mama była naszym sprzymierzeńcem, dlaczego więc pozwalała, żeby Andrzejek został tam całą noc? Poczułam łzy na policzku i bolało mnie coś w piersiach, złość mnie rozsadzała, wyłam w poduszkę. Wtedy mnie olśniło – przecież mogę być koło niego, mogę go obronić, nie będzie sam…

Weszłam w moją chmurkę i już byłam z nim, śpiewaliśmy razem naszą ulubioną piosenkę, śmialiśmy się i tańczyliśmy.

Obudził mnie płacz. To Andrzejek, mama coś do niego mówiła, a on płakał i odpowiadał, że już nie będzie. Spojrzałam w okno. Było widno…

– Idź spać, nie idziesz dzisiaj do szkoły… – Usłyszałam, jak mama wydaje mu polecenie.

Boże, zostawiła go tam na całą noc!

Andrzejek wszedł do pokoju. Szybko wstałam z łóżka i podbiegłam do niego. Był przerażony.

– Nie chcę zostać tu sam z tą czarownicą babką i ojcem. Nienawidzę ich, matka zaraz wychodzi do pracy, ty do szkoły, a ja tu z nimi zostanę.

Popchnęłam go na łóżko i powiedziałam:

– Poczekaj.

Weszłam skulona wpół do przedpokoju i szybko do łazienki, usiadłam na sedesie, wykonałam siedem wdechów, żeby podwyższyć temperaturę ciała, tak jak uczyła mnie babcia, zawołałam:

– Mamooo!

Weszła, jak spuszczałam wodę.

– Mamo, boli mnie strasznie brzuch i mam rozwolnienie, chyba mam gorączkę, bo boli mnie głowa. – Zrobiłam straszliwie cierpiącą minę.

Mama podała mi termometr. Kiedy go wyciągałam, było trzydzieści osiem i pół. Uff, jest.

– Dobrze, zaraz babcia zrobi ci coś do picia. Zostań dzisiaj w domu, nie idź do szkoły, a jak się nie poprawi, to babcia pójdzie z tobą do lekarza.

O to właśnie chodziło – udało się.

Kiedy wchodziłam do pokoju, Andrzejek ze łzami w oczach mi podziękował i gdy weszłam z powrotem do łóżka, pocałował mnie i powiedział:

– Kocham cię, siostra.

Musiałam szybko wykonać siedem wydechów, żeby zlikwidować temperaturę, którą wcześniej wywołałam. Wtuliliśmy się w siebie i usnęliśmy. Sen nie trwał długo, bo babka nas obudziła na śniadanie. Kiedy usiedliśmy do stołu, dostaliśmy zupę z wczorajszego obiadu.

– Babciu, ale to zupa z wczoraj…

– Co, zupa was w zęby kole, nie smakuje?!! – wrzeszczała.

Zjedliśmy, bo byliśmy głodni. Nawet raz nie zapytała, jak się czuję. Wygoniła nas do pokoju, żebyśmy się uczyli, ale czego mieliśmy się uczyć? Wszystko umieliśmy.

– To sobie powtórzcie, ja idę do kościoła. – I zamknęła nas na klucz do pokoju.

Zrobiliśmy sobie dom z krzeseł i z narzuty z łóżka, wzięliśmy blok do rysowania, kredki i latarkę, zaczęliśmy rysować nasze marzenia. Nagle Andrzejek powiedział:

– Siku mi się chce.

– Nie mamy gdzie się załatwić, jesteśmy zamknięci na klucz – powiedziałam, na co Andrzejek z miną zwycięzcy zawołał:

– Mamy ubikację!

I podszedł do babki ulubionego kwiatka.

Z triumfalnymi minami załatwiliśmy nasze potrzeby fizjologiczne. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że zrobiliśmy krzywdę kwiatkowi. Poprosiłam, żeby nam wybaczył, ale nie wiem, czy nie zrobiliśmy mu trwałej szkody.

Wróciliśmy do naszej pracy w naszym „domu” i kończyliśmy rysować nasze marzenia, gdy usłyszeliśmy tuż nad głowami ryk babki…

– Wstrętne bachory! Nie można was nawet na minutę zostawić samych, bo zdemolujecie dom.

Wystawiliśmy głowy z naszego domku, a babka sina ze złości ryczała. Próbowaliśmy jej wytłumaczyć, że zaraz posprzątamy, ale nic nie pomogło, bo machając ręką, poszła pomstować do kuchni.

Szybko poustawialiśmy wszystko na miejsce. Przecież nic się nie stało, nic nie popsuliśmy, my tylko rysowaliśmy…

Otworzyły się drzwi i wszedł ojciec, oczywiście pijany.

– Mamo, jest już obiad, bo jestem głodny?

– Tak, siadaj do stołu i zawołaj dzieciaki.

Spojrzeliśmy w talerze i była na nich ta sama zupa co rano na śniadanie, tylko coś w niej pływało. Wzięłam to coś na łyżkę i włożyłam do ust. Było tak ohydne, że mało nie zwymiotowałam. Dyskretnie wyplułam do ręki, chowając ją pod stół. Omijałam te małe kawałki, ale zapytałam babkę, co to jest.

– Skwarki – odpowiedziała.

– Skwarki? Ja jadłam skwarki i były pyszne, chrupiące, a te są ohydne – odpowiedziałam. – Nie mam na nie ochoty.

Babka dostrzegła, że odsuwam je na bok. Zsunęła je z brzegu talerza do zupy.

– Będziesz to jadła…

A kiedy dalej je omijałam, wpychała mi je do ust.

– Masz to zjadać.

Krztusiłam się… Wreszcie znalazłam sposób.

– Dobrze, będę jadła – odpowiedziałam. Oddzielałam je w buzi i czekałam na odpowiedni moment, a potem wypluwałam do ręki. Ojciec to zauważył i ryknął, żebym pokazała rękę. Szybko wyrzuciłam jej zawartość na podłogę, przydeptałam stopą, pokazałam mu otwartą dłoń. Za jakiś czas znowu zauważył, że trzymam rękę pod stołem. Wstał, podszedł do kuchni i wziął siekierę, położył ją na stole i powiedział:

– Jeszcze raz weźmiesz rękę ze stołu, to ci ją obetnę.

Usłyszałam szloch. To Andrzejek płakał wystraszony, a ja nie mogłam ze strachu oddychać, szumiało mi w głowie… Babka stała przy kuchni z założonymi rękoma i patrzyła w półuśmiechu.

Weszłam w chmurkę. Podnosiłam do ust łyżkę z tym obrzydlistwem i chowałam w policzku jak chomik. Nagle ktoś złapał moje policzki jak w imadło i zacisnął na nich palce. Bolało. Zobaczyłam furię w oczach ojca. Coś krzyczał, a ja nic nie słyszałam. Zamachnął się i jego dłoń wylądowała na mojej twarzy. Coś ciekło mi po brodzie…

– Stefan, daj już spokój, niech nie je. – Usłyszałam głos babki. – Idź do łazienki i umyj twarz.

Gdy spojrzałam w lustro, przeraziłam się – po brodzie i szyi ciekła mi krew, cały czas miałam przed oczami twarz Andrzejka, śmiertelnie przerażonego. Dlaczego mama nic nie robi, dlaczego nigdy jej nie ma w domu?

Tak nam mijały dni i tygodnie, które nic nie zmieniały w naszej sytuacji na lepsze, a miałam wręcz wrażenie, że wokół nas zacieśnia się jakiś koszmarny krąg.

Za karę mieliśmy przynosić węgiel z piwnicy i ziemniaki. Piwnica była na klatce, w której mieszkała Marysia. Schodziliśmy bardzo stromymi schodami w dół, nie było tam światła, paliliśmy więc świeczkę. Słyszałam drżący głos Andrzejka i czułam, jak się we mnie wtula z przerażenia. Było strasznie ciemno, poczułam, że coś przemknęło między naszymi stopami. Niechcący zdmuchnęłam świeczkę. Zapaliłam zapałkę, ale ciągle gasła i nie mogłam zapalić świeczki. Trzęsły mi się ręce ze strachu. Udało mi się za trzecim razem, rozbłysło światło, zobaczyliśmy, że to, co przemykało między naszymi stopami, to wielkie szczury. Zamarliśmy z przerażenia. Andrzejek zaczął chlipać, poczułam, jak ciągnie mnie za bluzkę do odwrotu. Złapałam go za dłoń.

– Przestań płakać, nic nam to nie da, musimy przynieść węgiel. Wolisz, żebyśmy dostali lanie? Jak będziemy spokojni, to te zwierzaki nic złego nam nie zrobią. – Spojrzałam na szczury z miłością i zaraz zrobiło mi się lepiej. Stawialiśmy bardzo ostrożnie kroki i dotarliśmy do naszej komórki. Byłam z nas dumna, przezwyciężyliśmy strach.

Czasami Marysia pomagała nam przenieść wiadro do naszej klatki i dalej już sami wnosiliśmy je na czwarte piętro. Było bardzo ciężko i gdy stawaliśmy pod drzwiami, brakowało nam tchu. Z czasem przyzwyczailiśmy się do tego ciężaru i do tych ciemności, nawet udało nam się pokonać całkowicie strach i pogadać ze szczurami, i je oswoić, zadziałał mechanizm słów: „Kocham cię…”. Jednak jeśli chodzi o babkę i ojca chyba, moje „kocham” miało za mało dobrej energii, bo z nimi mi się nie udawało… ale co dzień próbowałam.

Teraz kiedy tak analizuję zachowanie babki, zastanawia mnie jedno – jak człowiek może co dzień chodzić do kościoła i jednocześnie znęcać się nad słabszymi, nad dziećmi? Ale zrozumiałam, że ona też była nieszczęśliwa i właśnie z powodu tej niemocy wzrastały u niej agresja i nienawiść. Myślała, że córka zabierze ją ze sobą do nowego mieszkania, a ona ją zostawiła z nami, izolując od ukochanych wnuków. Tylko dzieci córki się dla niej liczyły, okazywała to na każdym kroku. Nawet paczkę dropsów dla mnie, Marysi i Andrzejka dzieliła na trzy, a tamtym dawała po całej paczce. Kiedyś jako dziecko myślałam, że to w tym kościele uczą ich tego i ci, którzy tam chodzą, są tacy źli. Bo ona chodziła tam dwa razy dziennie i przychodziła jeszcze bardziej zła.

Chciałam nauczyć Andrzejka tego, czego mnie nauczyła babcia, żeby on też mógł wchodzić w swoją chmurkę, ale on nie umiał…

Nadszedł dzień przeprowadzki. Chodziłam do czwartej klasy, Andrzejek do drugiej, kiedy usłyszeliśmy, że babka z nami się nie wyprowadza. Mało nie wybiliśmy głowami sufitu z radości. Hurrraaa!!!

Niestety ojciec się przeprowadzał z nami, ale mieliśmy swój pokój z Andrzejkiem, swój osobny, i mogliśmy w nim robić, co chcieliśmy.

Każde z nas miało swój półkotapczan, tylko sufit był strasznie nisko. Pierwszej nocy nie mogliśmy usnąć, bo wydawało nam się, że na nas spadnie. I jeszcze jedna nowość – nosiliśmy jakieś klucze, którymi musieliśmy zamykać mieszkanie, podobno przed złodziejami. Ale nikt nam nie wytłumaczył, kto to jest złodziej. Wiele razy zapominaliśmy zamknąć to mieszkanie i modliliśmy się, żeby być w domu przed ojcem, który wychodził wcześnie rano, nigdzie nie pracował i mógł przyjść o każdej porze do domu.

Jeden wróg ubył nam z otoczenia, ale zaczęliśmy z Andrzejkiem tworzyć swój szyfr, taki, którego nikt nie przeczyta, tzn. rodzice, a my porozumiemy się w każdej chwili, dla naszego bezpieczeństwa. Początkowo był bardzo prosty – pisaliśmy wyrazy od tyłu, zaczęliśmy nawet tak mówić i udawaliśmy, że mówimy w obcym języku. W szkole i na podwórku zaczęliśmy się liczyć jako ci, którzy potrafią coś, czego nie potrafią inni.

Z czasem wymyślaliśmy coraz to nowsze szyfry i tak doszliśmy do GA–DE–RY–PO–LU–KI.

Wprawdzie babki z nami nie było, ale mama była coraz bardziej zła i na nas krzyczała, wymierzając jakieś kary. Najwięcej Andrzejkowi, bo źle mu szła nauka. Mnie też nie najlepiej, groziło nam powtarzanie klasy, bo przeprowadziliśmy się w środku roku szkolnego, a w tej szkole był inny poziom nauki.

Mieliśmy nowych kolegów i nikt nas nie przezywał, bo nikt nie wiedział, że byłam chora, wyglądałam już normalnie.

Przeprowadziliśmy się do dzielnicy, gdzie blisko były glinianki z dużym jeziorkiem, górką i było dużo zieleni. Bardziej mi się podobało w naszym starym mieszkaniu.

Któregoś dnia spóźniliśmy się z dworu do domu, bawiliśmy się w chowanego i tak jakoś czas nam się zgubił, bo było bardzo fajnie.

Za karę nie dostaliśmy kolacji i musieliśmy klęczeć na woreczkach z grochem z rękami w górze. Klęczeliśmy pół nocy, tak że na następny dzień nie poszliśmy do szkoły. Matka zamknęła nas na klucz, więc mieliśmy siedzieć cały dzień w domu.

– Siostra, zobacz, jak jest ciepło, a my musimy siedzieć w domu – żalił się Andrzejek.

Najpierw siedzieliśmy i doprowadzaliśmy do doskonałości nasz szyfr, potem nam się zaczęło straszliwie nudzić i jednocześnie doszliśmy do wniosku, że przecież mama przyjdzie za kilka godzin, ojca nie będzie, bo pojechał do babki, to my możemy sobie wyjść z domu. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, bardzo nisko, pod oknem były kaloryfery…

Związaliśmy trzy prześcieradła, zrobiliśmy na nich supły, przywiązaliśmy do kaloryferów i pierwszy przez okno schodził Andrzejek. Potem ja. Gdy byłam na wysokości parteru, otworzyło się okno u sąsiadki, nie miałam już czasu, by uciekać. Z okna wyjrzała głowa pani Emilki.

Trzymając się za serce, mówiła:

– Boże, myślałam, że ktoś z okna spada…

To była cudowna sąsiadka. Miała trzech prawie dorosłych synów – jeden grał na skrzypcach – obiecała, że nic nie powie rodzicom.

Bawiliśmy się i jednocześnie bardzo pilnowaliśmy godziny przyjścia mamy. Często zdarzało się, że przegapiliśmy ten moment i słyszeliśmy ją, jak idzie chodnikiem od tramwaju. Chodziła na szpilkach podbitych metalowymi flekami i odgłos jej kroków był jak odgłos karabinu maszynowego. Zdążałam wtedy wejść przez okno tylko ja i tak zagadywałam mamę, żeby Andrzejek wszedł przez drzwi.

Oczywiście kiblowaliśmy drugi rok w tych samych klasach, bo przeprowadzka w środku roku szkolnego nie dawała nam szans na asymilację z nauczycielami, bo z uczniami było okej.

Może i dobrze się stało, przynajmniej dla mnie, bo nowa wychowawczyni była bardzo wymagająca, ale czaderska, wszyscy ją lubili. Była podczas wojny w AK i bardzo często przemycała nam na lekcjach wieści, których znikąd nie mogliśmy się dowiedzieć. I po cichu przed rodzicami czytaliśmy książki, które nam przynosiła. Najbardziej w pamięci mi zapadł Katyń.

Rozpalała naszą ciekawość, czekaliśmy na lekcje z nią, uczyła nas polskiego.

Uwielbiałam czytać książki, ale mama nie bardzo chciała mi je kupować, bo mówiła, że szkoda pieniędzy… I tak czytałam tylko to, co udało mi się gdzieś zdobyć od koleżanek albo z biblioteki.

Wytchnieniem dla nas były wakacje u tej drugiej babci, podczas których dowiadywałam się coraz więcej o amplitudach drgań, dźwiękach, przenoszeniu na falach informacji oraz tego, że mam dar do leczenia innych. Babcia szlifowała mój warsztat i uczyła, że wszystko w życiu po coś się wydarza, żeby nie denerwować się, tylko przyjmować, bo to wszystko po to, żebym się doskonaliła, żebym się szlifowała, żebym używała w praktyce wiadomości. „Praktyka czyni mistrza”, mawiała. Na początek uczyłam się na sobie – każdy ból, każde skaleczenie, wywoływanie stanów emocjonalnych, pokonywanie strachu i słabości. Jak również programowanie podświadomości i tworzenie… zapisywanie w matrycy i polu informacyjno-energetycznym. Robienie eliksirów i toników, perfum i dowiadywanie się, co czym wyleczyć i jak to robić. Łączenia się kwantem. Dostawałam do domu coraz więcej zadań i miałam się wsłuchiwać w siebie i innych.

– Pamiętaj, wgląd i rozeznanie są najważniejsze… Dostrajaj się do amplitudy drgań innego człowieka…

Za każdym razem przypominała mi:

– Pamiętaj, to jest tajemnica, za którą ginęli ludzie. Dopóki nikt nie będzie wiedział, że to umiesz, jesteś bezpieczna.

A ja już wiedziałam, co znaczą gniew i złość ludzka, i ich bezwzględność, więc stosowałam się do tych zaleceń i wyśpiewywałam samogłoski I, E, O, U, A, które cały czas miałam śpiewać, żeby być zdrową, i jeszcze inne rzeczy, bardziej skomplikowane…

Czasami tylko, jak kogoś coś bolało w szkole albo w rodzinie, to niezauważalnie wchodziłam kwantem i przynosiłam ulgę. Babcia mówiła:

– Jesteś już bardzo dobra, czekałam tyle lat, żeby przekazać tę wiedzę. Żadne z moich dzieci nie miało daru, dopiero ty – mówiła i całowała mnie w czubek głowy.

W domu była cały czas sodoma – rodzice kłócili się już bez przerwy, a Andrzejkowi nauka w ogóle nie wchodziła do głowy, przez co miał non stop kłopoty.

Ja zaczęłam mieć swoje życie. Trenowałam lekkoatletykę na Skrze, biegałam przez płotki i byłam dobra. Zapisałam się do harcerstwa i pociągnęłam Andrzejka, przynajmniej mniej czasu spędzał w domu i wyjeżdżaliśmy często na obozy szkoleniowe, spływy kajakowe itp. Byle jak najdalej od domu…

Byłam już w ósmej klasie i musiałam się zastanowić, jaką szkołę wybrać. Byłam artystą, miałam genialne wyczucie łączenia materiałów i oczywiście śpiew i taniec. Śpiewałam w szkolnym chórze i jak wyraził się mój nauczyciel śpiewu – miałam niespotykaną barwę głosu, piękny alt, który należy doskonalić, ćwiczyć. Powiedział mamie, że należy mnie zapisać na lekcje śpiewu. I na tym się skończyło…

Jedynym bonusem było to, że miałam piątkę ze śpiewu, choćbym nawet nie chodziła na lekcje, bo zaśpiewałam wszystko.

Któregoś ranka coś mnie wybudziło ze snu, coś sunęło w górę mojego uda i zacisnęło się na mojej piersi. Wpadłam w panikę, szybko zorientowałam się, że to ręka ojca. Udawałam, że nic nie czuję, i głośno zaczęłam się wybudzać.

W panice cofnął rękę i odszedł od łóżka. Teraz ja byłam spanikowana. Oddychałam ciężko, serce waliło mi jak oszalałe, pomyślałam, że zaraz zemdleję…

Co ja teraz zrobię, muszę powiedzieć wszystko matce, żeby mnie budziła, jak będzie wychodziła do pracy, to wtedy drugi raz się to nie wydarzy. Alkohol całkowicie przeżarł mu mózg, nie wie już, co robi…

Kiedy wróciliśmy ze szkoły, ojciec siedział trzeźwy przy stole. Postawił przed nami obiad, a gotował pysznie. Zaczął normalnie rozmawiać, co wywołało u nas zdziwienie, bo od czasu, gdy zaczął pić, było to rzadkie niesłychanie.

Wtedy był naprawdę wspaniały i nawet śmiał się z nami i śpiewał, już wiem, po kim mam ten cudny głos. Często się modliłam, dlaczego on nie może być taki zawsze. Mówił mi wtedy, że kobieta powinna mieć zawsze ładną bieliznę i buty. Zaczęłam się coraz częściej nad tym zastanawiać.

Wtedy sobie uświadomiłam, że rodzice nie są razem szczęśliwi, że to nadużywanie alkoholu przez ojca wynika z jego niemocy, żeby coś zmienić. Nie pasowali do siebie w ogóle. On – wesoły, rozrywkowy facet, fantastyczny fachowiec i artysta, a ona – zbyt poważna, bez odrobiny szaleństwa, kobieta materialistka. Oboje piękni, więc bardzo pewni siebie, po prostu w tym wszystkim zapomnieli o nas… Nie dali rady.

Kiedy matka wróciła z pracy, powiedziałam jej wszystko i prosiłam, żeby mnie rano budziła przed wyjściem.

Matka oczywiście tego nie robiła, natomiast zgłosiła to na policję i zaczęło się – przesłuchania i to upokorzenie. Wszystko ze szczegółami miałam opowiedzieć i te głupie zapytania: „A może ci się to śniło?” – myślałam, że umrę, a prosiłam ją, żeby nie mówiła nikomu, tylko mnie budziła. Teraz ojciec już wiedział, że ja wiedziałam, i był dla mnie jeszcze gorszy, bo matka wniosła o rozwód, miała dodatkowy argument… Tylko dlaczego moim kosztem? Sodoma dla mnie była jeszcze większa. Ona wychodziła do pracy i miała w dupie, co się z nami działo cały dzień…

Andrzejek przyszedł ze szkoły i widziałam, że coś było z nim nie tak.

– Co jest? – zapytałam.

– Mam uwagę, starzy mnie zabiją. Pobiłem się z chłopakiem z innej klasy, starzy mają przyjść do szkoły.

Już widziałam, jak matka wrzeszczy, nie zważając, że słyszy to ojciec, i Andrzejek dostanie takie lanie, że będzie miał siniak na siniku, bo lali go sznurem od żelazka…

– Siostra, ale to tamten zaczął, ja się tylko broniłem. Ale dyro wziął nas obu i nie pomagało tłumaczenie, że ja się broniłem. Ja zwiewam z domu, nie będą mnie już lali…

Patrzyłam na niego i było mi go naprawdę żal. Cholerni sadyści, dostawał lanie za byle co!

Wtedy mnie olśniło.

– Synek – powiedziałam (bo tak go nazywałam) – mam plan. Masz rację, jak zwiejemy z domu, to może to coś da, może się zastanowią…

Mieszkaliśmy w bloku o czterech klatkach, ale można było przejść z klatki do klatki takim przejściem na ostatnim piętrze. Było tam wyjście na dach i taki mały niski tunel, że można było przejść nim na kolanach na inne klatki. Biegły tamtędy rury centralnego ogrzewania, więc było cieplutko.

Andrzejek zostawił otwarty dzienniczek na stole w ich pokoju i napisaliśmy im kartkę, że mamy ich dość i uciekamy z domu, niech nas nie szukają, bo nie znajdą, i niech przemyślą sobie swoje postępowanie wobec nas.

Wzięliśmy koce, poduszkę, coś do jedzenia, picia, latarkę i książki do czytania. Na bank nie przyjdzie im do głowy, że tam się zadekujemy. Matka i ojciec rano wyjdą z domu, to my sobie pójdziemy do mieszkania i się wykąpiemy, i zjemy śniadanie. Wzięliśmy ze sklepu tekturowe pudełka po dostawie towaru, rozcięliśmy je i zadekowaliśmy się dokładnie w połowie drogi między klatkami. Postawiliśmy ścianki z tej tektury z jednej strony i drugiej, żeby nie było widać światła, jak będziemy palili latarkę. A nuż komuś jednak przyjdzie do głowy, że tam jesteśmy, i nas nie wypatrzą.

Przez trzy dni nie przychodziliśmy, gdy byli w domu. Jak tylko słyszeliśmy, że wychodzą (nasz zamek wydawał charakterystyczny odgłos, jak się go zamykało i otwierało), schodziliśmy, robiliśmy, co trzeba i wychodziliśmy. Czwartego dnia wróciliśmy do domu i już nie wychodziliśmy, czekaliśmy, aż wrócą z pracy.

Pierwsza przyszła matka i od razu zaczęła wrzeszczeć. Złapała za sznur od żelazka i chciała uderzyć Andrzejka, ale Andrzejek zaczął jej uciekać naokoło stołu, pierwszy raz nie dał się uderzyć. Byłam z niego dumna.

Matka, widząc, że go nie złapie, ruszyła w moją stronę, ale stanęłam wyprostowana i patrzyłam na nią ze spokojem, jednocześnie wypowiadając słowa w myślach, tupnęłam nogą (tego nauczyła mnie babcia). Matka spojrzała, ale jakby zapomniała, po co ruszyła w moją stronę, i usiadła zrezygnowana na krześle. Andrzejek też patrzył zdziwiony, że matka się tak szybko uspokoiła i patrząc na mnie, nie zrozumiał, co się stało.

Pierwszy raz użyłam tej metody w stosunku do rodzica. Pokonałam strach… i uwierzyłam w swoje możliwości. W obliczu strachu byłam w stanie myśleć i działać, co było kiedyś niewykonalne.

Kiedy wrócił ojciec, spojrzał tylko i wybełkotał:

– O, jesteście.

Jakoś nie wstydziłam się przed koleżankami, że mój ojciec pije. Dawałam sobie z tym radę, gorzej było z Andrzejkiem, ciągle mu dokuczali. Do czasu…

Wracałam z treningu i zobaczyłam, że jakiś chłopak trzyma Andrzejka przy ścianie bloku. Brat próbował się wyrywać, ale tamten był silniejszy. Usłyszałam, jak wykrzykuje:

– Pokaż, co potrafisz!

Podeszłam i zawołałam:

– Ej, ty, masz jakiś problem?!

W odpowiedzi usłyszałam:

– Bo co…?

– Bo ci złamię rękę i będzie bardzo bolało, jak go nie puścisz.

Popatrzył na mnie, badał swoją szansę na wygraną. Ja mu tej szansy nie dałam: z groźną miną tupnęłam stopą o chodnik, wypowiadając odpowiednie słowa w myśli… Puścił pokornie Andrzejka.

– A teraz przeproś – powiedziałam.

Przeprosił.

– Jak jeszcze raz coś takiego zobaczę, to ci połamię ręce i nogi, zapamiętaj to.

Andrzejek stał jak wryty, przerażony powiedział:

– Siostra, coś ty zrobiła, to jest największy łobuz na dzielnicy?! Teraz dopiero będę miał przechlapane!!! I będę chodził kanałami.

– Nic, brat, nic, widocznie nie chciał bić dziewczyny i nie bój się, już ci nic nie zrobi. – Uśmiechnęłam się.

Niestety wiedziałam już, że Andrzejek nigdy nie będzie miał tych umiejętności, bo nie potrafi kochać bezwarunkowo bliźniego, i mógłby te umiejętności wykorzystywać przeciw ludziom… Kochałam go, ale było mi przykro, że nigdy nie będzie moją podporą… A ja nie zawsze będę przy nim, żeby go chronić, nim nie dorośnie, nie zmężnieje.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Jak zwykle Wigilia była u babki, więc ojciec pojechał zawieźć jej produkty trzy dni przed Wigilią, żeby zdążyła wszystko zrobić.

Tego dnia przyjechała do mnie w odwiedziny moja siostra wujeczna Marysia z naszą wspólną koleżanką Basią, ze starego miejsca zamieszkania. Spędziłyśmy fajny czas aż do wieczora i wieczorem odprowadzałam je na przystanek tramwajowy, poczekałam, aż wsiądą do tramwaju.

Gdy wracałam do domu, czułam czyjąś obecność. Obok biegł czarny kot.

Weszłam do domu i usłyszałam, że matka płacze.

– Co jest? – zapytałam.

– Ojciec nie żyje, miał wypadek…

Coś ze mnie zeszło, poczułam się lekka, a w głowie brzmiało: bezpieczna. Spojrzałam na Andrzejka i już wiedziałam – czuł to samo. Ale dlaczego matka tak rozpaczała? Przecież nienawidziła go, złożyła pozew o rozwód, wprawdzie jeszcze go nie otrzymała, ale chciała się z nim rozwieść.

Nigdy jej nie rozumiałam i chyba nigdy nie zrozumiem. Byłyśmy zupełnie inne. Ja niepoprawna romantyczka udająca twardziela, a ona twarda kobieta udająca owieczkę. Ja artystka kochająca sztukę, a ona materialistka dążąca do dóbr materialnych. Kochałam ją, ale trudno nam się było porozumieć. Musiałam natychmiast pójść z radosną nowiną do mojej przyjaciółki Bożeny. Tak, z radosną nowiną, bo ona też miała ojca pijaka, tylko nie tak agresywnego jak mój, zresztą jej ojciec bał się jej matki, był tam inny rozkład sił. Matka była furiatką. Gdy Bożena usłyszała o moim „szczęściu”, popatrzyła tak jakoś smutno. Wiedziałam, o co chodziło.

Trzeba było się zdecydować na jakąś szkołę średnią, wybrałam Szkołę Rzemiosł Artystycznych, dekoratora wnętrz. Oczyma wyobraźni widziałam, jak jestem niezależna finansowo od matki. Szkoła gwarantowała stypendium dla najlepszych uczniów, była szkołą eksperymentalną, a ja uwielbiałam eksperymenty.

Zamierzałam być najlepsza i zgarnąć wszystko, co tylko można.

Kiedy zawitałam tam pierwszy raz, czułam się jak szara mysz. Dziewczyny z makijażem, ufarbowanymi włosami, pomalowanymi paznokciami i w świetnych ciuchach… bananowa młodzież.

Nie zdawałam sobie sprawy z mojej atrakcyjności. W środku siedział kopciuszek, zbyt dużo było bólu i strachu w moim życiu, chłopaków zawsze traktowałam jak kumpli.

Nagle jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość, że nie żyje nasza ukochana babunia. Nie mogłam uwierzyć, że zostałam sama. Rozpaczałam przeogromnie i w tej rozpaczy usłyszałam, jak do mnie mówi: „Anusiu, nauczyłam cię wszystkiego, teraz tylko obserwuj i ucz się dalej, jesteś bardzo dobra, pomagaj ludziom, a ja będę blisko ciebie. Ja nie umieram, ja przechodzę, pamiętasz? Uśmiechnij się”. Od tamtej pory już nie rozpaczałam po jej stracie, wierzyłam, że jest koło mnie i mnie wspiera, i daje wskazówki w snach.

Bożena, moja przyjaciółka ze szkoły podstawowej, miała siostrę bliźniaczkę, więc rodzice zawsze kupowali wszystko razy dwa. Wymieniałyśmy się z Bożeną ciuchami i tak przetrwałam najtrudniejszy okres w szkole, nim nie było mnie stać na kupienie sobie ekstra ciuchów za swoje pieniądze.

Zaczynały się dla mnie dobre czasy… Przynajmniej tak wtedy myślałam. Kiedy byłam w drugiej klasie, na początku roku szkolnego matka oznajmiła nam, że wyjeżdża do USA…

Po drugiej stronie ulicy mieszkała siostra rodzona matki. Musiała coś podpisać w urzędzie, że będzie się nami zajmowała, ale wiadomo było, że nie będzie tego robić.

Cieszyliśmy się z Andrzejkiem przeogromnie, bo to znaczyło, że będziemy nareszcie wolni od strachu i przemocy. Choć nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, co znaczy wolność, że tak naprawdę na ziemi jej nie ma, człowiek zawsze jest od czegoś albo kogoś zależny.

Wielokrotnie przeprowadzałam z Andrzejkiem rozmowy, żeby nie narobił nam kłopotów, bo jak dowiedzą się, że jesteśmy bez opieki, to pójdziemy do domu dziecka.

Dzwoniłam do jego wychowawcy, udając bardzo zapracowaną matkę, i prowadziliśmy konsultacje przez telefon, żeby tylko przetrwać do ukończenia przeze mnie osiemnastu lat.

W szkole miałam adoratora, bardzo upierdliwego. Był w czwartej klasie technikum, miał na imię Michał i latały za nim wszystkie dziewczyny. Podjeżdżał pod szkołę samochodem, wiadomo było, że ma sporo kasy, a ojciec jest jakimś ministrem.

Podobał mi się bardzo, ale chyba na przekór sobie samej i okolicznościom dawałam mu popalić i nie umawiałam się z nim. Bałam się go i bałam się seksu, a wiedziałam, że jemu chodzi tylko o seks. Miał, którą chciał, to mnie nie będzie miał… Ogólnie było wiadomo, że uwielbiam muzykę poważną i operę, czego reszta nie znosiła, i czasem dokuczali mi z tego powodu, ale świetnie dawałam sobie radę, mówiąc, że księżniczka jest tylko jedna… Przylgnęło to do mnie i tak już zostało do końca mojej edukacji, zostałam księżniczką. Michał czarował bilety na wszystko, wiedzieliśmy, że ma dostęp do rzeczy, do których nam było daleko, i chętnie z tych jego możliwości korzystaliśmy. Korzystałam i ja, bardzo chętnie chodziłam z nim do opery, do filharmonii i do teatru, widziałam te jego maślane oczy i zachwyt w oczach jego ojca na mój widok na którymś ze spektakli w teatrze.

Byłam nieugięta. Nie będę czyjąś zabawką i workiem treningowym, bo zdawałam już sobie doskonale sprawę, że jesteśmy za młodzi na stały związek.

Zbliżały się moje osiemnaste urodziny, które robiłam na dwie tury – jedna z ludźmi ze szkoły, a druga impreza z przyjaciółmi. Zbliżał się też sylwester, a Michał coraz bardziej nastawał i pojawiał się już prawie we wszystkich miejscach, gdzie bywałam ja.

Przyszedł na moje urodziny, które wyprawiły mi dziewczyny u jednej z nich, mieszkającej w domu jednorodzinnym. Przyszedł jako osoba towarzysząca z moją koleżanką.

Wiedziałam, że robi maślane oczy do niego, ale też widziałam, że on wszystkimi tymi niuniami się bawi. Po części oficjalnej z prezentami i tańcach w kółeczku nagle zabrzmiały takty walca Straussa Nad pięknym modrym Dunajem. Uwielbiam walce Straussa, myślałam, że dziewczyny chciały mi zrobić tym niespodziankę. Michał krzyknął:

– No, jest tu jakaś odważna, która to ze mną zatańczy?!

Wszystkie wymiękały, więc krzyknął ponownie:

– No wiedziałem, że nie ma.

Bożena, moja przyjaciółka, walnęła do mnie:

– Anka, dawaj, ty kochasz Straussa.

Coś we mnie pękło, dupek jeden będzie się tu wymądrzał! Stanęłam przed nim i z ręką na biodrze, patrząc mu w oczy ze słodkim uśmiechem, powiedziałam:

– Okej, ja go z tobą zatańczę, poprawnie, jak trzeba, tylko nie jestem pewna, czy ty dasz radę dotrzymać mi kroku, ale jak nie dasz, to przez miesiąc stawiasz kino nam wszystkim, to jak? Ryzykujesz?

Michał spojrzał spod oka i wypalił:

– Moja droga, jak zatańczysz walca perfekcyjnie, to będę w szoku i bilety będą wasze przez miesiąc.

Popatrzyłam na niego z politowaniem, dzisiaj zdawałam już sobie sprawę z mojej atrakcyjności, specjalnie na tę okazję matka przysłała mi sukienkę w kolorze écru, bardzo dopasowaną w biuście, zawiązywaną na szyi, z odkrytymi plecami i tak szeroką, że złapana w dwie ręce tworzyła krąg nad głową. Materiał bardzo miękki i lejący, wyglądałam pięknie. Przyjęłam wyzwanie. Gdy puścili walca od początku i zabrzmiały pierwsze takty, stało się to, co zawsze się dzieje, gdy to słyszę – przestaję widzieć cokolwiek wkoło i moje ciało staje się jak piórko…

Michał, stojąc przede mną, zgarnął mnie ramieniem i poprowadził. Boże, ale jak on poprowadził… Zatraciłam się zupełnie, była tylko muzyka, moje ciało i moja dusza. Gdy się ocknęłam, Michał patrzył na mnie niemal z uwielbieniem, z oznakami podniecenia, i wychrypiał do ogółu:

– Macie te bilety przez miesiąc.

Ocknęłam się już zupełnie i zobaczyłam radość w oczach innych, żeby rozładować to napięcie, krzyknęłam:

– No, wytańczyłam wam te bilety, plebsie… A co ja z tego będę miała?!

Odezwał się Maciek:

– Mogę robić za ciebie technologię.

– Hehehe, przyjęte – wypaliłam, bo był to jedyny przedmiot, który sprawiał mi kłopot i go nie znosiłam, może pośrednio przez nauczycielkę.

Michał do końca imprezy już nie tańczył i czułam jego wzrok na sobie. Udając, że go nie dostrzegam, bawiłam się wybornie. Wyszedł wcześniej z Irenką.

W poniedziałek w szkole Michał krzyknął:

– Kto idzie ze mną na Godunowa?

Wtedy reszta go otoczyła i krzyknęli:

– Nie na Godunowa, tylko kino! Leci Tajemniczy blondyn w czarnym bucie.

I się zaczęło. Na drugi dzień pod szkołą po lekcjach czekał Michał.

–Anno, daj się zaprosić do „Tośka” na kawę, proszę, chcę cię o coś zapytać…

Zgodziłam się, siedzieliśmy w Hali Marymonckiej w „Tośku” na górze i oblizywałam usta z bitej śmietany, która wypłynęła z drugiego końca rurki, a ja nie zdążyłam jej złapać. Michał starł tę resztkę śmietany z moich ust palcem i po prostu zżarł.

Czekałam na to pytanie, czekałam, a Michał nagle wypalił:

– Nie chcesz iść na Godunowa?

– Chcę.

– To czemu nic nie gadasz, że chcesz.

– A kiedy?

– No w tę sobotę.

– Spoko, po ile bilety?

– Godunowa masz w prezencie ode mnie.

– Michał, nic z tego, nie jestem nikim ważnym dla ciebie, żebyś mi robił takie prezenty.

– Anka, ty słyszysz, co mówisz?! Pomyliło ci się coś, ty dla mnie jesteś najważniejsza… i udajesz, że tego nie widzisz, spoko, to ja dla ciebie nie jestem ważny… i masz prawo, ale nie wmawiaj mi, że nie jesteś dla mnie ważna. Anka, dlaczego to robisz? Fajnie się nam gada, mamy wspólne zainteresowania, uwielbiamy tę samą muzykę i do tego kochamy taniec, od soboty też o tym wiem.

Nie mogłam dalej tego słuchać, owszem, był fajnym kumplem, ale było coś, co nie pozwalało mi się do niego zbliżyć, a właściwie nie coś, tylko strach, wiedziałam, że to strach… tylko przed czym? Oficjalnie Michała nie można było ignorować, a wroga nie chciałam sobie z niego robić, był uparty jak osioł.

– Michał, okej, będziemy razem, dam ci szansę, ale pod jednym warunkiem: załatwiasz sylwestra u Straussa w Wiedniu.

Michał spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, zawiesił się i powiedział:

– Okej.

Wiedziałam, że nie załatwi, bo to to już wyższa szkoła jazdy. Trzepocząc rzęsami i uśmiechając się jak słodka idiotka, dodałam:

– To będzie twój dowód miłości do mnie.

Zemsta była słodka. Przechodząc kiedyś koło męskiej szatni przed wuefem, usłyszałam, jak dawał instrukcje chłopakom:

– Wiecie, wystarczy mówić dziewczynom, że się je kocha, i żądać dowodu miłości, każda rozkłada nogi, heheh.

Od tamtej pory był dla mnie dupkiem do wykorzystywania. Wiele razy mówiłam o tym dziewczynom, ale jak grochem o ścianę. Albo ja za szybko dorosłam, albo one były totalnie głupie.

– To po ile te bilety na Godunowa? – zapytałam z uśmiechem.

– Za darmo, bo ja też je dostałem za free.

– Okej, jak „za free”, to idę.

Patrzyłam na Irenkę i serce się krajało – chodziła jak cień.

– Co ci? – zapytałam.

– Nie mów mi tylko, że to przez chłopaka, bo cię ukatrupię.

– Michał ze mną zerwał!!!

– A ty myślałaś, że co, miłość do grobowej deski? Tyle razy wam mówiłam, że to dupek i wykorzystuje waszą naiwność, ale wy nie, to teraz rycz w poduszkę. – Żal mi się jej zrobiło i przytuliłam do serducha. – Dobra, po szkole idziemy na rurki do „Tośka”, chcesz?

I tak zaczęła się nasza przyjaźń, byłyśmy już prawie nierozłączne.

W połowie listopada Michał ni stąd, ni zowąd zaczął do mnie mówić Anusiu, tylko babcia tak mnie nazywała, więc zdziwiłam się, ale udałam, że nie dostrzegam zmiany, a on patrzył na mnie jakiś taki rozbawiony.

Kiedy wychodziłyśmy ze szkoły z Irenką, wyrósł nam spod ziemi pod samym nosem.

– Ania, mam bilety na Jezioro łabędzie, idziesz?

Irenka spojrzała na mnie.

– Idź, wiem, że jesteś fanatyczką, coś sobie wymyślę.

– I to się nazywa przyjaźń.

W niedzielę Michał przyjechał po mnie innym samochodem, niż zwykle przyjeżdżał do szkoły.

– Masz nową brykę? – zapytałam.

– Nie, to ojca, bo mój zabrał na przegląd.

Michał przez całą drogę był niespokojny, rozkojarzony.

Uwielbiałam Teatr Wielki, tę atmosferę i oprawę. Michał w tym otoczeniu prezentował się wspaniale. Włożył sobie moją rękę pod ramię i jak zwykle bawił się moją dłonią, zapominając się, a ja poddawałam się tej niewinnej pieszczocie, bo sprawiało mi to ogromną przyjemność, zwłaszcza że wypowiadał komplementy pod jej adresem, mówiąc, że jest taka malutka i miękka, stworzona do pieszczoty. Oswajałam się z komplementami na swój temat i zaczęłam dostrzegać, że jestem ładna, mądra, mam poczucie humoru i długie nogi do samej szyi, a kostki jak pęciny kasztanki Piłsudskiego, jak to komentowano, i burzę długich włosów, po których rozpoznają mnie wszyscy z oddali. Niestety byłam też romantyczką, taką do bólu, i musiałam to jakoś maskować, wad nikt nie dostrzegał, a byłam bardzo uparta i zdawałam sobie z tego sprawę, próbowałam jednak nad tym pracować.

Kiedy po spektaklu jechaliśmy do domu, Michał przez całą drogę nucił sekwencję z Jeziora i od czasu do czasu spoglądał rozbawiony na mnie.

– Jak wrażenia? – zapytał.

Siedziałam cicho i przeżywałam to jeszcze, więc zmienił temat i powiedział:

– Anusiu, potrzebuję twojej pomocy.

– Pomocy ode mnie? Jakiej?

– Nauczycielka od ruska, jak ktoś ma problemy z rosyjskim, zawsze mówi: zgłoś się do Anki, ona jest dobra w tym temacie…

Wszyscy, którzy mają problemy, o tym wiedzą, popatrzyłam na niego nieufnie.

– Iii? – zapytałam.

– W czwartek piszę pracę zaliczeniową z ruska i jestem głąb.

– Hehehe, ty? Głąb? Jesteś po mnie najlepszy w szkole, chyba żart?

– No właśnie nie, nie żart.

– I co? Chcesz, żebym ci pomogła?

– Chciałem cię prosić, żebyś wpadła do mnie.

Popatrzyłam spod oka i zapytałam z sarkazmem:

– Co, chata wolna?

Michał wjechał na chodnik i zatrzymał samochód.

– Aniu, za dużo dla mnie znaczysz, żebym stosował takie chwyty wobec ciebie, nie obrażaj mnie, a chata nie jest wolna, będzie moja babcia. Potrzebuję twojej pomocy, ale jak nie chcesz mi pomóc, to nie, ale nie wymyślaj niestworzonych rzeczy. A tak naprawdę, czego ty się tak mnie boisz? Przecież nie zrobiłem ci nic złego. O co w tym wszystkim chodzi?

– Mi nie zrobiłeś i nie zrobisz, ale zrobiłeś innym.

– Nigdy nie zrobiłem innym krzywdy.

– Taa, a te wszystkie dziewczyny, które wykorzystujesz, to co, pryszcz na nosie?

– Aniu, nie wykorzystuję ich, one same mi się pchają do łóżka, ja tylko korzystam z okazji.

– Ale wiesz, że one się w tobie kochają albo bardziej są tobą zauroczone, i wykorzystujesz to.

– Jak tak rozumować, to tak, ale one wszystkie wiedzą, że kocham się tylko w jednej dziewczynie. To one chcą mi tę dziewczynę wymazać z głowy, bo myślą, że seks to wszystko załatwi.

– Dobra, nie ma o czym gadać, moje zdanie na ten temat znasz. Jak potrzebujesz pomocy z ruska, to pomogę ci, nie jestem zołzą.

– Dzięki, przyjadę po ciebie w środę. A może od razu po szkole cię zabiorę? Pojedziemy do mnie na obiad, moja babcia świetnie gotuje, co?

– Wolę po szkole, bo będę wcześniej w domu…

Michał pocałował mnie w policzek, tak po kumplowsku, i powiedział:

– Dzięki, dobry z ciebie kumpel.

Kiedy stanęliśmy pod moim blokiem, Michał wysiadł i odprowadził mnie pod samą klatkę.

– Aniu, otworzyłaś mi dzisiaj oczy na kwestię, która nie dawała mi spokoju, dzięki.

W środę po szkole wsiadałam do samochodu Michała, widziałam spojrzenia dziewczyn – nie były przyjazne, ale w nosie miałam to, co sobie pomyślą.

Michał zauważył moją konsternację, bo powiedział:

– Jutro mogę zdementować tę plotkę, jak ci zależy…

Fuknęłam:

– Nie zależy.

Zauważyłam u niego jakąś inną manierę, której nie widziałam wcześniej, i wyraz oczu był bardziej rozbawiony, nie tak melancholijny jak zwykle.

Kiedy wchodziliśmy po schodach, coś niesamowicie pachniało, wypowiedziałam to głośno, a Michał, śmiejąc się, powiedział:

– To moja babcia tak doprowadza do szału sąsiadów takimi zapachami, hehehe.

Drzwi otworzyła nam młoda dziewczyna, widziałam, jak patrzyła na Michała. Z głębi domu dobiegł nas głos:

– Myjcie ręce, obiad za minutę na stole.

Michał spojrzał na mnie i się uśmiechnął:

– To mój osobisty żandarm.

Weszliśmy do salonu. Na środku stał duży stół owalny, piękny, z rzeźbionymi nogami, a na stole parowały miseczki z zupą kremem z dyni i grzankami.

Przywitała mnie kobieta około pięćdziesiątki, bardzo sympatyczna, z uśmiechniętą twarzą i błyskiem w oku. Poczochrała Michała po czuprynie i powiedziała:

– No, orle, sokole, dzisiaj twój ulubiony obiad.

Podobało mi się to, jak go nazwała.

Kończyliśmy zupę, gdy na stole rozniosły się zapachy drugiego dania. Była ryba, nawet nie wiem jaka, ale pyszna – z ziemniakami posypanymi koperkiem, parowanymi warzywami z masłem i bułka tartą i surówka. Pomyślałam, że muszę sama zrobić taki obiad w domu. Zapytałam o przepis babcię Michała. Bardzo się ucieszyła, że mi smakuje i chcę jej przepis.

Kiedy znaleźliśmy się w pokoju Michała, zostawił uchylone drzwi, przemknęło mi przez myśl: Dobrze, szanuje mnie…

Rzeczywiście miał problemy z akcentem i twardym, i miękkim znakiem, w co bardzo trudno mi było uwierzyć, bo miał cudowne wyczucie rytmu, kochał jak ja muzykę i cudownie tańczył, jeżeli udawał, to miał niebywały talent.

Kiedy skończyliśmy naukę, Michał włączył Straussa, muzyka grała cichutko w tle… ale we mnie coś drgnęło. Uwielbiałam walce, szczególnie Straussa. Michał stanął nagle przede mną i odezwał się, używając zwrotu, którym wszyscy mnie nazywali w szkole:

– Księżniczko, chciałaś i masz. – I podał mi jakiś kartonik z czerpanego papieru ze złoceniami. – Otwórz – powiedział.

Gdy przeczytałam, zamarłam i zabrakło mi tchu. Czułam, jak robię się czerwona po cebulki włosów, zabrakło mi języka w gębie, tak można to określić. Stałam jak wryta, jak słup soli i szumiało mi w głowie ze strachu…

Mój mózg pracował na najwyższych obrotach i potrzebował chłodzenia. Co ja teraz zrobię?! Pod powiekami poczułam łzy. No jeszcze tego brakowało, żebym się rozryczała, co za idiotka ze mnie, no wpadłam totalnie.

Widziałam, jak Michał patrzy na mnie i nie rozumie, co się dzieje. Nagle weszła do pokoju jego babcia i spoglądając na mnie, powiedziała:

– Kocham mojego wnuka za jego skuteczność, cieszysz się, prawda?

Wiem tylko, że okazałam radość, nie wiem, w jaki sposób, ale okazałam. A Michał wziął mnie za rękę i całując koniuszki palców, powiedział:

– Nie doczekam się tego końca roku.