Miłość wzrokiem pisana - Kalamat Lech - ebook + książka

Miłość wzrokiem pisana ebook

Kalamat Lech

0,0

Opis

San Rosito - małe miasteczko nasycone starą hiszpańską architekturą, położone na północy Meksyku. To miejsce stało się początkiem powieści i połączyło przyjaźnią, a czasem dozgonną miłością osoby z kręgu nie tylko artystycznej cyganerii. Nadchodząca pogodna wiosna połączyła ludzi z wielu kręgów, dodając uroku kolonialnemu miastu, czasem w osłonie tajemniczości. W tym romantycznym mieście mieszka Jeremi de Baccio, który jako młody, początkujący malarz spotkał w Paryżu wymarzoną miłość. To zmieniło jego życie na zawsze. Czas mija, a pracownię mistrza Jeremiego często odwiedzają młodzi artyści z różnych stron świata. Jest kilka osób, które przyjaźnie tworzą środowisko przedstawione w powieści. Wiele wspomnień malarza Jeremiego de Baccio kojarzone jest z melodią, którą śpiewała mu jego Antonina-Oriana za młodych lat w Paryżu. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Rok wydania: 2021

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Od autora Posłuchajcie tej przygody Może to prawda, a może tylko legenda Prawdopodobnie zdarzyła się, może nie

– Inwokacja –

San Rosito – małe miasteczko nasycone starą hiszpańską architekturą, położone na północy Meksyku w niewielkiej odległości od amerykańskiej granicy. To miejsce stało się początkiem powieści i połączyło przyjaźnią, uczuciem, a czasem dozgonną miłością osoby z kręgu nie tylko artystycznej cyganerii. Nadchodząca pogodna meksykańska wiosna łączyła ludzi, dodając uroku kolonialnemu miastu, czasem w osłonie tajemniczości. Autor sugeruje, że część wydarzeń może być prawdziwa, ale nie potwierdza ich autentyczności. Pozostawia czytelnikowi ocenę prawdziwych lub sugerowanych intryg.

W tak romantycznym mieście mieszka malarz Jeremi de Baccio. Jego obrazy znajdują się w muzeach na całym świecie. Jako młody, awangardowy, początkujący malarz, spotyka w Paryżu wymarzoną miłość. Co zmienia jego życie na zawsze.

Pracownię malarza Jeremiego często odwiedza młody poeta Sebastian Niko. Jest kilka osób, które przyjaźnie tworzą środowisko przedstawione w powieści. Wiele wspomnień malarza Jeremiego de Baccio kojarzone jest z melodią, którą śpiewała mu jego Antonina-Oriana za młodych lat w Paryżu.

– Rozdział – I – San Rosito

Stara hiszpańska architektura zachwycała widokiem, ukazując w swej świetności prawie dwustuletnią historię kolonializmu. W dolinie Burasso, pośród kwiatów i winnej latorośli, małe meksykańskie miasteczko San Rosito świeciło splendorem przeszłego i bieżącego czasu. Wiosenny zapach rozkwitających ogrodów dawał poczucie kojącego spokoju i słodkiego upojenia. Aromat kwitnących bukietów dalii, róż i jaśniejących w bieli akacji dowodził, że wiosna jest już w pełnym natarciu.

W tym uwodzicielskim otoczeniu malarz Jeremi de Baccio powoli przemierzał spacerem stare zaułki przyjaznego miasta. Jego studio mieściło się gdzieś na przedmieściach.

Co chwilę przystawał. Szacował w pamięci ważność i urodę mijanych obiektów. Zatrzymując się oceniał piękno zawarte w budynkach, ale też fascynującą brzydotę starych zmurszałych furtek ogrodowych, za którymi jego oczom ukazywały się wspa niałe, kolorowe, nasączone zielenią ogrody.

W uroku zachodzącego słońca spokojna ręka artysty sięgała po szkicownik. Krótkimi, pospiesznie kreślonymi kreskami, przygotowywał materiał do późniejszej pracy. Wykonując kolejny szkic odruchowo spojrzał na zegarek. Przystanął zaskoczony i z uśmiechem potrząsnął głową, niedowierzając czasowi spędzonemu na rysowaniu. Przyspieszył kroku, jednak wkrótce zwolnił i szedł dalej spacerem. Rozpoczęty wieczór był zbyt piękny, by spieszyć się niepotrzebnie. Tym bardziej, że cienie budynków stwarzały coraz bardziej groteskowy wygląd usypiającego miasta.

Mijając ludzi miał wrażenie, że chwilowy zmrok odmienia zasępione twarze, usuwając z niech zmęczenie i smutki. Wygładza zmarszczki i upiększa spojrzenia. Przechodząc niezauważony obserwował pary zakochanych spacerujące w mroku. Przyjazny wiosenny wieczór oplótł ludzkie rozterki, przypominając nadejście szczęśliwszego czasu. Ciepły szelest wiatru smagał ludzkie twarze z zadowoleniem i poczuciem dobrze spełnianego obowiązku. Słuchając go, zakochani mocniej tulili się do siebie i z jeszcze wiekszą rozkoszą ich serca napełniało mocne uczucie. To była tęsknota za miłością. Woń pażądania unosiła się w powietrzu jak delikatny zapach ubóstwianych perfum.

Jeremi szedł powoli, w zamyśleniu zapominąjąc o tym, co go otacza. W pewnym momencie wes tchnął i – tak, jak to często mu się zdarzało – wrócił myślami do przeszłości. Oriana, niezapomniana Ori sprzed lat, ciągle mieszkała w jego pamięci. Szedł przez miasto jak w letargu niemal nie dostrzegając wiosny. Skręcił ku zachodniej dzielnicy, gdzie pośród kolorowych ulicznych kwietnych girlandów mieścił się dom, do którego zmierzał. Zrobiło się prawie ciemno.

Prosto z ulicy wszedł przez ozdobioną lampionami bramę do ogrodu. Przesuwając się jak cień, dotarł do budynku. Zatrzymał się w niewielkiej odległości od celu i nasłuchiwał. Wyraźnie zaskoczony podszedł bliżej. Docierały do niego dźwięki, które w przeszłości za młodych lat były mu bliskie. Muzyka i śpiew wraz z wiosennym powietrzem przenikały do ogrodu. Dobiegały też do niego słowa napawające zdziwieniem. Serce malarza na chwilę zamarło. Znajoma pieśń rozbrzmiewała coraz bardziej klarownie, a wraz z melodią powracały obrazy z przeszłości. Jeremi znów słyszał w głowie ukochany, utracony kiedyś głos. Zakradł się bliżej i zrozumiał – to była pieśń, którą mu często śpiewała jego ukochana Antonina-Oriana. Jego Ori.

Więc Ty, miły Ty

Mą duszą kołyszesz

Bo Ty, tylko Ty

Miłość wzrokiem piszesz

Słowa i melodia zakłóciły jego dotychczasowy spokój i nastrój. Poruszony do głębi artysta zbliżył się do domu na tyle blisko, by przez okno w salonie zobaczyć obraz pełen uroku. Malarz stanął jak oniemiały. Wnętrze tonęło w półmroku. W salonie rozstawione w kilku miejscach płonące świece stwarzały intymną atmosferę rzucając szaro-złociste światło na klawisze stojącego pośrodku fortepianu. Ich blask ukazywał subtelną aureolę osoby siedzącej przy instrumencie, której rude spadające na ramiona włosy dodawały tajemniczości.

Delikatne ręce młodej kobiety z wdziękiem błądziły po klawiaturze. Zarys kształtnych ust podkreślał niezwykłą urodę, a w błękicie oczu widać było fascynację i przywiązanie do muzyki i śpiewu. Nie zdążył pomyśleć ani ochłonąć z wrażenia, gdyż niespodziewanie zjawiła się na tarasie gospodyni domu, witając go wylewnie. Pani Raquella spojrzała na przybysza przyjaźnie mówiąc zachęcającym głosem: – Czemu to przyjacielu każesz tak długo czekać na siebie. Wypatrujemy pana od dwóch godzin. Proszę zatem do środka. Pana wielbicielka Zita również się niecierpliwi na zapowiedziane spotkanie.

Jeremi z szacunkiem ucałował jej dłoń przy powitaniu i przeszli we wskazanym kierunku. – Cudowny wieczór, a w dodatku ten śpiew – rzucił mijając salon.

– O tak, to mój nowy gość – z dumą podkreśliła Raquella – Córka mojego brata odwiedziła mnie po latach obietnic. Wreszcie znalazła chwilę podczas sesji egzaminacyjnej na studiach, zresztą w odpowiednim czasie opowie panu to sama. Bardzo chce, aby mistrz ją poznał.

Idąc dalej korytarzem weszli do oświetlonego pomieszczenia. W jednym z kątów znajdował się olbrzymi kominek. Alabastrowe rzeźby trochę straszyły, ale ukazywały wspaniały kunszt artysty z epoki. Nie dało się nie zauważyć wiszącego pod sufitem kilkuramiennego olbrzymiego żyrandola. W głębi stały dębowe ławy z mięsistymi poduchami oraz kilka foteli ze stolikiem, którego blat był ozdobiony sugestywnymi znakami lokalnej meksykańskiej gry. Wśród tej dekoracji, pośrodku pokoju, witała go kurpulentna dama.

– Dobry wieczór mistrzu – rozpoczęła wdzięcznym głosem patronka Zita, ściskając ręce malarza. – Jakże to, maestro – zaczęła zdanie w karcącym tonie – Czekamy na Pana z niecierpliwością. Kiedy wreszcie zobaczymy obiecane szkice, rysunki, a może poważniejsze dzieła z pana podróży do Ameryki i Kanady? Niech Pan opowiada o tej wyprawie.

Trochę speszony na początku Jeremi zaczął gawędzić o Jankesach z północnej Ameryki. Jednak poważniejszą część wspomnień zaprezentował na szkicach z Nevady i Montany. Zdecydowanie najciekawsze propozycje zauważyła patronka. Malarskie motywy powstały na kanadyjskiej wyspie Vancouver. Cała prowincja Brytyjskiej Kolumbii olśnie wała urodą, zaś daleka północ zaskoczyła pięknem i różnorodnością flory i fauny. Jeremi z zadowoleniem upewnił się, że szkice i opowiadania z podróży przypadły oglądającym do gustu.

– Nie było mnie tu kilka miesięcy, co nowego w San Rosito? – pytał z ciekawością.

– Co nowego? – powtórzyła z przekąsem pani domu.

– Nudy mój przyjacielu.

– Nudy?

– O, przepraszam – wtrąciła opiekuńcza Zita. – Przecież można korzystać z różnych weselszych przyjemności życia.

– Co też opowiadasz? – zdziwiła się Raquella. – Mój Boże, pewnie romanse masz na myśli. Komu dzisiaj to w głowie?! W tym wieku?!

– Ja myślę – rozpoczęła z zaciekawieniem i podnieceniem patronka postawnej postury – że mężczyźni…

Nie miała szans dokończyć swojej teorii, gdyż pani domu, nie mogąc dalej tego słuchać, zaprosiła wszystkich do salonu. Jeremi ucieszył się, że zakończyła się ta trochę niewygodna dyskusja o kontrowersyjnym życiu pań. Czekał, by wreszcie przejść do salonu, bo to, co usłyszał i zobaczył przez okno, było zdecydowanie ciekawsze niż wspomnienia z podróży czy wysłuchiwanie kobiet.

Gdy przeszli korytarzem, Raquella otworzyła drzwi do salonu.

– Kochanie – zwróciła się opiekuńczo do młodej damy. – Pozwól, że przedstawię ci naszego przyjaciela, pana Jeremiego de Baccio. Mistrzu, to moja bratanica Emilia Kochan.

Jeremi stał urzeczony i patrzył z zachwytem na pełną powabu postać. Marzące oczy spojrzały na malarza w chwili, gdy dotykał jej delikatnej dłoni. – Przyszedłem może zbyt późno – powiedział niezręcznie.

– To zrozumiałe – odparła Emilia. – Kiedy jest taka piękna pora roku, nikt nie ma ochoty na towarzyskie spotkania. To czas na uczucia, wspomnienia i tęsknotę.

– A za czym pani tak tęskni? – dopytywał Jeremi. – Tęsknimy za kimś, czasem za czymś, ale najczęściej tęsknimy za nieistniejącym wymyślonym marzeniem, które jest mirażem naszej wyobraźni. Nie wiadomo, która sugestia jest bardziej bolesna. Bo życie jest cudem, choć w cuda trudno wierzyć. – A pani wierzy w cuda? – zapytał Jeremi. – Ależ tak!!! Oczywiście!!! – w jej oczach pojawił się błysk. – Tylko musimy ten cud zauważyć. I kiedy już to się stanie, należy go pielęgnować, dogadzać mu, pomagać, by rósł z nami ku zadowoleniu.

Jeremi podziwiał jej zapał i entuzjazm. Przy poruszonych tematach przypominał sobie własną młodość, kiedy odczuwał świat podobnie. – Jeśli wierzy pani w cuda, to niech pani tej wiary nigdy się nie wyzbywa. Bo to prawda – potwierdził przekonująco.

W tym momencie gospodyni Raquella skinęła na służącego Oresta, by zadbał o poczęstunek dla gości. Więc wszyscy rozsiedli się w wygodnych fotelach, a na stole pojawiły się ciastka, owoce i karafka słodkiej nalewki.

Kiedy Emilia zajęła wygodne miejsce, zwróciła się do Jeremiego:

– A pan, Panie de Baccio, to chyba w cuda nie wierzy?

Jeremi zastanawiał się przez chwilę i stanowczo oświadczył.

– Nie, nie wierzę. Cud to sugestia chwili, a prawdą jest tylko to, co odczuwamy.

– Trafnie pan to ujął, ale taka opinia wynika bardziej z życiowego doświadczenia niż z ukrytych teorii spiskowych.

– Proszę się częstować – zachęcała gospodyni. Jeremi czekając na służącego, by napełnił jego kieliszek, wyciągnął ulubioną fajkę.

– Orest, napełnij także mój – domagała się Zita. – Lubię to słodkie dobrodziejstwo.

Tymczasem pani domu musiała opuścić na chwilę towarzystwo, gdyż dzwonek do drzwi oznajmiał przybycie spóźnionego gościa. Chwilę potem wprowadziła do salonu przystojnego młodzieńca. – Tristan Rivera – śmiało zaprezentował się przybyły.

– Czy pan jest spokrewniony z rodziną sławnego meksykańskiego malarza Fernanda Rivery? – zapy tał Jeremi. – Lata temu, kiedy byłem jeszcze studentem, spotkałem go po raz pierwszy na wernisażu w Nowym Jorku.

– Nie, nie jesteśmy rodziną – roześmiał się szczerze gość. Mój ojciec jest Meksykaninem, a matka pochodzi z Polski. Mając tak spleciony rodowód szczęśliwą kolejnością wydarzeń życiowej konsekwencji studiuję filologię hiszpańską na Uniwersytecie Jagielońskim w Krakowie. Mam krótką przerwę w zajęciach i dlatego tu jestem. Mama została w Krakowie jeszcze na kilka tygodni, ale nie może się doczekać, by znów cieszyć się obecnością przyjaciół w San Rosito.

Pani domu przedstawiła gości w salonie, serdecznie pytając Tristana o jego matkę, nad wyraz bliską jej osobę.

– A więc pan prosto z Polski? – zagadnął Jeremi. – To ciekawy kraj, jego bogata historia fascynowała mnie od dawna. Poza tym ludzie pobożni jak w Meksyku – zażartował maestro, śmiejąc się do rozpuku. – Coś chyba łączy te narody, choć dzieli ich znaczny dystans. Niech pan opowiada o zmianach, jakie tam zaszły w ostatnich latach.

Tristan zmarszczył czoło i z wahaniem odpowiedział: – Nie jestem pewien, czy to miejsce jest właściwe na takie opowieści. Może krótko wspomnę, czym żyje Polska, a tym samym moja matka Krystyna Rajska-Rivera będąca autorką kilku ostatnio wydanych poczytnych powieści. Wielkim wydarzeniem nie tylko literackim stała się nagroda Nobla przyznana pol skiej pisarce. I tu nie chciałbym analizować entuzjazmu wokół tego tematu, gdyż polskie społeczeństwo jest podzielone w opiniach, a to już polityka. Od takich kontrowersyjnych tematów trzymam się z daleka.

– No cóż, skoro ten niewygodny temat ma wpłynąć negatywnie na pana samopoczucie, młody człowieku, to niech zostanie w takiej formie jaką sobie życzysz – zakończył malarz.

– A kraj i ludzie? – zapytała Emilia – to też kontrowersja?

– Nie. Ja tak nie uważam – Jeremi wspomniał o kraju wiekowej tradycji. I to prawda. Miasta budowane dawniej przedstawiają architektoniczny wiekowy porządek, kultura stara, nacechowana pamięcią narodową, a ludzie mili i przyjaźni. Gdyby było inaczej, nie studiowałbym w Polsce już czwarty rok. Jednak wkrótce wracam na stałe do kraju mego urodzenia. – Jak to się stało, że nie mieliśmy przyjemności spotkać się wcześniej? – zapytał młodą kobietę Tristan. – Z bardzo prostej przyczyny – odpowiedziała Emilia. – Ostatnio odwiedziłam ciocię w tym domu, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Mieszkam z ojcem w Veracruz. To dalekie miasto na południu Meksyku. Jakoś San Rosito nigdy nie było mi po drodze. Teraz, kiedy studiuję w San Diego, wizyta rodzinna jest możliwa. Poza tym był jeszcze inny powód, że miałam niewiele czasu na odwiedzanie rodziny, ale nie chciałabym państwa tym zanudzać.

– Jaki? Bardzo mnie to ciekawi!

– Moje hobby – fotografia. Zajmowała mi poza obowiązkami każdą chwilę cennego czasu. Wyjazdy na sesje fotograficzne pochłaniały mnie bez reszty. Dziś widzę, że wiele przez to straciłam. Mam jednak nadzieję nadrobić szybko te zaległości.

– Nie mogę się doczekać – odrzekł Tristan pochłaniając każde słowo Emilii, która się cały czas w niego dyskretnie wpatrywała.

– Posiadam w swej kolekcji portrety wszystkich moich znajomych. Ciebie jeszcze tam nie ma, ale sądzę, że to się szybko zmieni. W mojej galerii zdjęć jest dużo miejsca na nowe wyzwania. Chciałabym cię tam umieścić. Ale wrócimy do tego tematu przy bardziej dogodnej okazji.

– Bardzo chętnie – odpowiedział podekscytowany mężczyzna.

Tymczasem Zita szemrała Raquelli na ucho: – Wiesz, moja droga, zdaje mi się, że ci młodzi są sobą zainteresowani.

– Przestań się wygłupiać – fuknęła gospodyni. – Tobie tylko romanse w głowie.

– Orest, napełnij patronce kieliszek. – Mówiąc to skarciła przyjaciółkę – Może nalewka rozjaśni ci umysł, który ciągle skręca na manowce. – O czym ty mówisz, moja droga. Uczucie i miłość to jest to, czym dusza się karmi. A ja tę część mojego wnętrza mam zaniedbaną.

Przestały szeptać, by nie przeszkadzać młodym wpatrzonym w siebie z zachwytem.

– Więc mówi pani – kontynuował Tristan – że studiuje filozofię na amerykańskim uniwersytecie w San Diego? To niedaleko stąd. Filozofia to ciekawy i intrygujący kierunek, ale przyznam, że pani hobby jest bardziej interesujące. Fotografia to fantastyczny trening ciała i duszy.

– Nie jestem pewna, o czym pan mówi – szepnęła Emilia.

– Bo widzi pani… – kontynuował podniecony rozmową Tristan.

– Przepraszam – przerwała mu Emilia – możesz mi mówić po imieniu? Tak będzie swobodniej. – No więc, Tristan jestem – wybąkał trochę zmieszany niespodziewaną propozycją rozmówczyni, lecz wyraźnie ożywiony, kontynuował rozmowę. – Miałem na myśli fakt, że wykonując zdjęcia musisz pilnować wschodu i zachodu słońca w miejscach, gdzie jest to najbardziej niespodziewane i niewygodne. – To fakt – odparła Emilia – ale to jest ta przyjemność, która daje pełne zadowolenie przy trudnych sytuacjach. Poza tym przyroda i architektura to nie jedyny motyw, jaki wypełnia moje fotograficzne portfolio. Ludzie i ich życie są dużo ciekawsi. Zaczęło się od podróży do Indii kilka lat temu, ale to oddzielna przygoda podróżnicza. Niekonieczne nadająca się na opowieść podczas dzisiejszego wieczoru. Może będzie odpowiedniejsza okazja, by poruszyć indyjskie wspomnienia. Oczywiście, jeśli jesteś zainteresowany? – zapytała zagadkowo.

Tristan coraz bardziej był zajęty dyskusją z młodą dziewczyną, zwłaszcza kiedy zaczęła mówić o zbliżającej się światowej wystawie fotografii w San Francisco. Zita wykorzystała chwilę nieuwagi młodych i znów podpełzła do Raquelli szepcząc na ucho. – Widzisz, jak ci młodzi gruchają? Jednak miałam rację, są sobą zainteresowani.

– Mówię ci moja droga – odparła pani domu – że twój mózg nie pracuje sprawnie dzisiejszego wieczoru.

– Jak to? Ja dobrze wiem, co ja widzę! – No, to spójrz jeszcze raz – rzuciła pani domu. – Przecież wiesz, że nie jest ważne drugie spojrzenie – upierała się patronka. – Liczy się pierwsze i to, co zauważyłam, to było to ważne pierwsze. Nie zawsze uszczęśliwiające, ale często decydujące o przyszłości.

– Chyba żałuję, że służącemu pozwoliłam podać nalewkę – odpowiedziała Raquella. – Ciastka by wystarczyły!!!

Zrobiło się późno i goście powoli kończyli udany wieczór, dziękując za mile spędzony czas. Zadowolona i podniecona nastrojem Zita opuściła salon. Następnie Tristan rozstając się z towyrzystwem wyznał, że musi koniecznie ich odwiedzić przed wyjazdem do Krakowa. Emilia usiadła do fortepianu i cichą nutą ożywiła Chopina. Jeremi zaś siedząc głęboko w fotelu rozmyślał nad niedokończonym obrazem pozostawionym w pracowni na sztalugach. Sumował w myślach pracę nad projektem. Do tematu obrazu, który przygotowywał na kolejną wystawę, potrzebował trzech rzeczy. Motyw już wymyślił. Obraz przedstawia mężczyznę, a jego podobiznę już ma. Od dłuższego zaś czasu poszukiwał modelkę – dziewczynę. Nie był to łatwy wybór ze względu na charakter i urodę. W jego wyobrażeniu zjawa powinna być młoda, piękna, entuzjastyczna w zachowaniu. Ma emanować radością i dobrocią. Światło mądrości winno przemawiać z każdego zakątka jej osobowości.

Teraz uważnie przyglądał się Emilii, a kiedy siedząca przy fortepianie odwróciła się tak, że światło świec zaznaczyło jej cień na ścianie, ożywił się i wzruszył nad wyraz. Zrozumiał, że właśnie w tym momencie odkrył dziewczynę do swego obrazu. Tak, niewątpliwie to była ona!!! Dlaczego?... Cały wieczór nie kojarzył tego faktu, ale teraz… Wyprostował się w fotelu z radością i podniecony zwrócił się do Emilii.

– Dziękuję pani, drogie dziecko, za wspaniałą piosenkę, którą usłyszałem wchodząc do tego domu. – Ach, ma pan na myśli tą subtelną melodię.

Więc Ty, tylko ty, Mą duszą kołyszesz?

– Tak, właśnie ją. Słowa przypomniały mi coś bardzo ważnego i cennego z przeszłości.

– Czy to była kobieta?

– Tak, skąd ta sugestia?

– Wie pan, panie de Baccio, nietrudno odgadnąć myśli samotnego mężczyzny na wiosnę – zaśmiała się głośno Emilia.

Jeremi spojrzał na nią zatroskany. Miała łzy w oczach.

– Pani płacze?

– To nic – odrzekła. – To tęsknota za czymś, co prawdopodobnie nie istnieje. Proszę tylko nie mówić cioci, po co ma się martwić.

– Będzie tak, jak pani sobie życzy. Może mi pani zawierzyć.

– Tak, wiem. Choć prawie się nie znamy, przy panu czuję się bezpieczna. Mam wrażenie, że gdybym potrzebowała pomocy, mogłabym na pana liczyć. – Ależ tak – odparł malarz. – Po takim porozumieniu z panią łatwiej mi będzie wyrazić istotną prośbę. Maluję obraz przedstawiający dwoje ludzi. Mężczyznę już mam, a kobiety szukałem do dziś. W pani znalazłem idealną osobę.

– Widzę, że zależy panu na tym obrazie. – Bardzo.

– Słyszałam, że gdy artysta zagłębia się w dzieło, zostawia w nim część swojej duszy. Cząstkę samego siebie.

– Tak, to prawda – przyznał Jeremi i pomyślał, że musi porozmawiać w tej sprawie z ciotką Emilii, panią Raquellą. Przypuszczał, że nie będzie to komfortowa rozmowa, ale konieczna.

Do pokoju weszła pani domu.

– Może zapalmy światło – powiedziała. – Lepiej nie – odparła Emilia. – Przy blasku świec jest bardziej nastrojowo.

– Pani Raquello, chciałem panią o coś zapytać – rozpoczął nieśmiało Jeremi. – Pamięta Pani, jak poszukiwałem modela do mojego obrazu?

– Tak, pamiętam – odrzekła zdziwiona. – Znalazłem go dość szybko, ale z dziewczyną miałem kłopot do dziś. Właściwie do teraz. – Nie rozumiem pana.

– Niespodziewanie przed chwilą znalazłem to, czego szukałem – pani bratanicę. Czy wyrazi pani zgodę, bym ją namalował?

– Ależ drogi przyjacielu, zgadzam się. Tylko czy Emilia wyrazi takie życzenie?

Nie zdążył jeszcze zwrócić się do młodej kobiety, kiedy ta szczebiotem potwierdziła chęć udziału w projekcie malarza. Blask oczu zdradzał jej zadowolenie. Jeremi poweselał.

– Teraz już rozumiem, do czego dąży ta dziewczyna – mówiła do Jeremiego Raquella. – To młoda marzycielka, głodna przygód i sensacji.

– Nie umknie pan nam tak szybko – powiedziała gospodyni do malarza. – Zyskał pan materiał malarski, a to zobowiązuje.

Jeremi z szacunkiem ucałował dłoń starszej pani. – Zatem zapraszam na lampkę wina – tonem nieznoszącym sprzeciwu zarządziła pani domu, a słu żący wyposażył każdy fotel na tarasie w miękką poduchę i przyniósł karafkę z trunkiem.

– Co za wygoda i błogi komfort – zauważył Jeremi. – Staram się dbać o moich gości. – Zadowolona i uśmiechnięta gospodyni domu wzniosła toast: – Za dzisiejsze pańskie odkrycie, za obraz i sztukę! – Za sukces tego wieczoru! – powiedział szczęśliwy i zawsze usłużnie poprawny maestro, po czym jednym haustem opróżnił swój kieliszek.

Zrobiło się już późno, a zamyślony artysta, siedząc wygodnie w fotelu, patrzył na pusty kieliszek po płynie Bachusa i obserwował z tarasu przesuwające się z lekkim wiatrem cienie nocnych zjaw ogrodowych. Księżyc oświetlał intrygująco zarysy delikatnych kwiecistych rabat. Patrzył na ogród nasycony wiosenną wonią nieprzebranego splendoru. Emilia niepostrzeżenie, cicho i skrycie utrwalała nocne spotkanie na kadrach aparatu fotograficznego. Z tym urządzeniem nie rozstawała się nawet podczas towarzyskich spotkań.

Noc przykrywała mrokiem romantyczne meksykańskie miasteczko San Rosito. Zauważalne były tylko gwiazdy i księżyc pod ciemnoniebieskim sklepieniem aksamitnego nieba.

– Rozdział – II – Portret Emilii

Pracownia malarska Jeremiego mieściła się w północnej dzielnicy San Rosito. Obszerny komfortowy dom na obrzeżach miasta był usytuowany w bezpośrednej styczności z przyrodą. Stwarzał wrażenie połączenia cywilizacji z naturą. Malarz znalazł to miejsce przed laty jako spokojną i cichą enklawę, by bez zakłóceń zewnętrznego świata pracować w skupieniu nad kolejnymi obrazami.

Kiedy miał dosyć malowania, szkicowania, mieszania farb czy wymyślania nowych wyzwań, wałęsał się dla odpoczynku i podziwiał urokliwe, przyjazne ustronia, będące w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Spacery i częste wędrówki po okolicy pobudzały kolejne artystyczne zmysły. Powstawały szkice starych chat, zatroskanych melancholijnych polnych zagonów, skalnych kurhanów lub drewnianego mostu wiszącego niezgrabnie nad niewielką rzeczółką wijącą się pośród kolorowej łąki. Odpoczywając popołudniową porą, przedstawił ten widok w kilku strofach.

Rosną dziko, chabry i storczyki,

przydrożne maki, kiście dzikiej wyki.

Złote kaczeńce w niebiańskiej oprawie,

kolorowa łąka w tanecznej zabawie.

Dzbanki kąkoli, bluszczu kręte węże,

niezapominajki – kwiatowe uprzęże.

Tak ścielą się wszędzie kolory purpury,

Meksykańskie kwiaty wznoszą się do góry.

Innym razem, wędrując po zachodzie słońca, zafascynowany urokiem cieni starych rozłożystych drzew, zauważył tajemniczość sięgającą zenitu.

Noc ukoiła snu mego śpiew

Mrokiem oplotła lustrem ciszy

W stuletnim rytmie lawiny gwiazd

Zdumiony rdzawy księżyc dyszy

Poezja od wczesnej młodości stanowiła jego ulubione źródło inspiracji. Dlatego będąc w natchnionym nastroju sam czasem tworzył to, co łaskotało jego artystyczną duszę. Dziś wracał ze spaceru wzdłuż łąki stanowiącej oazę uroku i spokoju. W korycie rzeczki woda sączyła się leniwie. Czyste, przeźroczyste lustro z jej niebiesko-zielonym odcieniem odbijało się w słońcu, wabiąc swym widokiem stada ptaków kołyszących się gdzieś wysoko pod niebieskim sklepieniem. Jeremi spojrzał do góry, jakby chciał upewnić się, czy rzeczywiście tam są i przypomniał sobie, że to właśnie dziś ma zacząć portretowanie Emilii. Nie było późno, ale odruchowo przyspieszył kroku. Wracając do pracowni obserwował na zakurzonej drodze liście zgarnięte nieśmiałym podmuchem wiatru. Był to ciągły bunt pomiedzy pięknem a przeznaczeniem. Śledził zachodzące zmiany, lubił bliskość przyrody. Po drodze krótkie momenty okamgnień doprowadziły go na ulubioną ulicę.

Wszedł do domu i skierował się do pracowni znajdującej się w południowej części posesji. Przeszklona ściana zapewniała naturalne oświetlenie podczas pracy. Zaczął porządkować rozrzucone obrazy, zmienił kwiaty w dużym ceramicznym wazonie i ze świadomością dobrze spełnionego obowiązku nabił tytoniem sfatygowaną fajkę, z którą nigdy się nie rozstawał. Puszczając fantazyjnie w górę kłęby niebieskiego dymu podszedł do regału z książkami. Chciał odszukać informacje o meksykańskim artyście Fernandzie Riverze wspomnianym na spotkaniu u pani Raquelli. Nim zdążył zerknąć na półkę, rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

Jeremi ujrzał gościa nieśmiało przekraczającego próg pracowni. Spodziewał się jej odwiedzin, ale mina malarza sugerowała zaskoczenie i niespodziankę. Kobieta wyglądała imponująco, niczym zjawa z niespodziewanego mirażu.

– Serdecznie witam panią w domu moich marzeń – zaprosił pochlebnie.

– Dzień dobry – odrzekła delikatnym głosem Emilia, zadziwiona niecodziennym widokiem artystycznego labiryntu.

Jeremi przywitał gościa wylewnie, jednocześnie dyskretnie go obserwując. Nie dowierzał własnym oczom, gdyż Emilia wydawała się być jeszcze piękniejsza niż w salonie u pani Raquelli, kiedy po raz pierwszy ją spotkał. Cieszył się każdym momentem wzruszającej i przyjaznej wizyty.

– Pozwoli pani, że oprowadzę po moim gospodarstwie – zaproponował.

– Bardzo chętnie – oświadczyła uśmiechnięta dama. – Przy oknie, jak pani widzi, sterczą awanturnicze sztalugi. Są groźniejsze niż wyglądają. Jest to miejsce, gdzie rozgrywa się najważniejsza bitwa pomiędzy mną a kolorami nieposłusznych farb i pędzlem niesłuchającym moich poleceń. Po prawej stronie stoi fortepian używany na okoliczność znajomości nut przez zdolnego wirtuoza lub ignorancką umiejętność wykonania melodii z pamięci przez przypadkowego nieznanego sprawcę. Obydwa sposoby są akceptowane pod warunkiem, że wprowadzają wesołość i nastrój do tego domu. Oprócz drewnianego regału z książkami widzi pani całą dywizję obrazów na ścianach, podłodze i półkach. Poza tym wazony, drobne pamiątki, popiersie Chopina ulokowane blisko forterpianu na specjalnie do tego zbudowanym postumencie, dopełniają dekoracji i tworzą moją rodzinę.

– W tym całym gospodarskim labiryncie – kontynuował oprowadzanie Emilii malarz – ważną rolę spełnia wyznacznik czasu. Stary zegar, pamiątka po dziadku, popędza mnie w pracy, a jeśli zauważy moje opóźnienia, torturuje wysyłając ostre przestrogi co kwadrans. Nie mówię już o pełnej godzinie!!! Znęca się nade mną tyle, ile sobie życzy. Staram się kończyć pracę późnym popołudniem, by nie doczekać melodii o dwunastej. I tym sposobem podporządkowuję się jego ostrzeżeniom, chociażby ze względu na respekt do dziadka – oryginalnego właściciela tego urządzenia. Słuchając bez przerwy tych zegarowych przestróg, ująłem to uczucie w kilku strofach:

Biją stare kuranty

Słychać barwne flety

W każdy kwadrans godziny

Dźwięczą menuety

Wszystkie kominkowe

I zdobne wiszące

Dudlą w czasie zgodnie

Swym pięknem kuszące

Klarnety, piszczałki

Cieszą nas zabawą

Dawne i dzisiejsze

Wznoszą modłę klawą

Kształtem zachwalają

Ornamenty przednie

Chórem wydzwaniają

I w nocy i we dnie

– Widzę też, że północnoamerykańska kultura Indian zajmuje specjalne miejsce w pana sercu – Emilia zauważyła w odległym kącie pracowni Totem pole kanadyjskich Indian ze szczepu Haida Gwaii. – Tak, to prawda – odparł skromnie – to podarunek sprzed lat, kiedy odwiedziłem wyspę Queen Charlotte w Brytyjskiej Kolumbii. Fascynacja tym regionem zaczęła sie jeszcze za młodzieńczych lat, gdy podróżowałem z moim ojcem. Pozostała we mnie wtedy niewytłumaczalna zadra łącząca mnie z tym trochę dzikim, ale walecznym i honorowym narodem. Zawiła, a zarazem ciekawa i długa historia, opowiadanie-legenda na inną okazję.

Urok tego przytulnego atelier wywarł na Emilii ogromne wrażenie. Miejsce z intensywnym zapachem kwiatów działało odurzająco. W jej oczach pojawiły się łzy bez racjonalnej przyczyny. Pomyślała, że mogłaby temu mężczyźnie zawierzyć i zdradzić nawet najskrytsze sekrety swojego życia. Ogarniał ją przy nim niezwykły spokój.

– Jeszcze przez dwie godziny naturalne światło padające przez okno pozwoli nam pracować – rzekł artysta. – Tylko proszę się nie przerazić, nie będzie pani musiała tak długo pozować. Pomęczę panią najwyżej pół godziny, potem będę chciał się przyjrzeć i zapamiętać drobne szczegóły. Czy może pani zostać tak długo?

– Tak, oczywiście. Z radością – odpowiedziała szczerze Emilia.

– Więc trochę porysujemy, a potem porozmawiamy. Proszę zająć miejsce przy dużym oknie w niewielkiej odległości od kolorowych zasłon. Przyjmie pani swobodną postawę, tylko ręce proszę unieść trochę wyżej i twarz zwrócić bardziej w stronę okna. O, właśnie tak. Sugeruję utrzymać na krótko taką pozę. A teraz proszę wyobrazić sobie, że ratuje pani nieszczęśliwego wędrowca z opresji. Pomaga mu pani w jego trudnej sytuacji. To ma wywołać efekt wzruszenia i zadowlenia na pani twarzy.

Malarz pospiesznie chwycił ołówek, by zamaszystymi pociągnięciami kreślić sylwetkę dziewczyny.

– Dobrze, dobrze, ruch już mamy, teraz tylko ustawienie – szeptał do siebie artysta. Po pewnym czasie, gdy zakończył kreślenie, z zadowoleniem powiedział: – Dziękuję, jest pani wolna.

– Mogę zobaczyć? – Emilia uśmiechając się podeszła do sztalugi.

– Oczywiście, bardzo proszę, ale to dopiero początek mojej pracy. Chciałbym jeszcze naszkicować pani profil. Chyba że jest pani zmęczona?

– Nie, proszę kontynuować – rzekła bez wahania. Podsunął modelce fotel, wciąż koncentrując się na szkicu. Przymrużył oczy, by odpowiednio nanieść światło i cienie.

– Nudzi się pani? – zapytał znienacka. – Często jest tak, że kiedy zaczynam pracować, zapominam o powinności gospodarza.

– Bynajmniej – zaprotestowała Emilia. – Zapatrzyłam się na obraz kobiety, ten, przed którym jest tyle świeżych kwiatów. Wyrazista twarz, młodzieńczy entuzjazm, a jednocześnie w kącikach jej ust i spojrzeniu dostrzegłam ból i gorycz. Naprawdę obraz jest piękny.

– I taki też był oryginał – powiedział ze smutkiem Jeremi.

– Czy to był ktoś z San Rosito?

Nie odpowiedział. Emilia zaczęła nowy temat: – Mistrzu, czy ktoś jeszcze z panem mieszka? – Nie, ale mam młodszych przyjaciół, którzy często spędzają w moim sanktuarium dłuższe chwile. Nierzadko są o wiele młodsi ode mnie.