Misja komandora - Mary Nichols - ebook

Misja komandora ebook

Mary Nichols

3,9
14,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Komandor John Drymore, członek detektywistycznego Klubu Dżentelmenów z Piccadilly, właśnie zakończył misję. Uwolnił hrabiego Giradet i jego piękną córkę Lisette. Okazało się jednak, że musi raz jeszcze udać się do Francji, by ocalić syna hrabiego przed gilotyną.

Na statku odkrywa pasażerkę na gapę. To panna Lisette, która postanowiła sama dopilnować uwolnienia brata. Aby chronić reputację Lisette, Drymore musi odgrywać rolę jej męża…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 295

Oceny
3,9 (18 ocen)
6
8
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mary Nichols

Misja komandora

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wczesne lato 1792 roku

Lisette widziała z okna sypialni, jak tłum maszeruje w stronę zamku, ciągnąc wóz z drzewkiem przyozdobionym kwiatami oraz wstążkami w kolorach czerwonym, białym i niebieskim. Rozśpiewani ludzie śmiali się pogodnie i bębnili, ale Lisette wątpiła, czy mają pokojowe zamiary. Gdy Zgromadzenie Narodowe zmusiło króla do przyjęcia nowej konstytucji, chłopi doszli do wniosku, że nie trzeba już płacić podatków, a właściciele ziemscy – w tym ojciec Lisette, hrabia Giradet – powinni je zwrócić, nie tylko tegoroczne, ale wszystkie pobierane od wielu lat. Rzecz jasna, hrabia odmówił. Sam miał podatki do zapłacenia, a wiele jego przedrewolucyjnych przywilejów odebrano. Nadeszły trudne czasy dla wszystkich.

Lisette odsunęła się od okna i zbiegła na parter, by zaalarmować ojca. Choć pracował w bibliotece, niewątpliwie dotarł do niego zgiełk z zewnątrz.

– Wyjdź tylnymi drzwiami i sprowadź na pomoc maréchaussée! – krzyknęła. – Ja spróbuję ich powstrzymać.

– Nie dam się wykurzyć z własnego domu, i to tłuszczy – zapowiedział hrabia i zacisnął zęby. – Nie ustąpię. Nie ulegnę ich żądaniom.

Hrabia Gervais Giradet był arystokratą w trzecim pokoleniu. Jego dziadek dorobił się na handlu kolonialnym i stać go było na kupno tytułu oraz ziemi we wsi Villarive nieopodal Honfleur w Normandii. Zapłacił za majątek sześćdziesiąt tysięcy liwrów, olbrzymią sumę, która wystarczyłaby do utrzymania dwustu pracujących rodzin przez okrągły rok. Wieś była częścią posiadłości Giradeta, a składały się na nią skwer z fontanną, z której czerpano wodę, jeden kościół, dwie gospody, zakład kaletniczy wytwarzający uprzęże dla koni i buty dla wieśniaków, kuźnia oraz sklep z żywnością i świecami. Niełatwo było tu dostrzec oznaki dobrobytu, może z wyjątkiem pobliskich sadów jabłkowych, które zapewniały utrzymanie większości ludzi i dostarczały pieniędzy hrabiemu. Jednak nawet sady nie miały się najlepiej.

Do rewolucji Gervais żył spokojnie w swoim zamku, kierując włościami autokratycznie, ale i łagodnie. Nie wtrącał się w cudze sprawy, pochłonięty uprawą jabłoni i produkcją cydru oraz calvadosu. Teraz jednak świat stanął na głowie. Arystokratów obwołano wrogami ludu i setkami uciekali z kraju, przede wszystkim do Anglii.

– Nie możesz przeciwstawić się tłumowi! – oznajmiła zrozpaczona Lisette. – Sam nie dasz rady, zabiją cię!

– Nie bądź niemądra, Lisette, włos mi z głowy nie spadnie. Przemówię do nich. W końcu teraz jesteśmy sobie równi, a przynajmniej tak utrzymują.

Tłum wdarł się na dziedziniec i postawił drzewo pośrodku. Tradycyjnie wierzono, że jeśli na dziedzińcu posiadłości pana ziemskiego stanie drzewko majowe, obwieszone woreczkami z ziarnem i kurzymi piórami, będzie to znak, że chłopi uważają podatki za zbyt wysokie. Jeżeli roślina pozostanie na dziedzińcu przez rok i dzień, wieśniacy będą zwolnieni z obowiązku płacenia na rzecz pana. Od pewnego czasu majowe drzewko stało się drzewem wolności i symbolizowało swobody obywatelskie, ofiarowane ludziom przez nową konstytucję. Niosąc roślinę, ludzie demonstrowali pogardę dla właścicieli ziemskich.

Teraz chłopi wzywali hrabiego, aby się pokazał, a Lisette upierała się, że powinien uciekać.

– Wrócisz, kiedy sobie pójdą – powtarzała z rozpaczą w głosie.

Hrabia uśmiechnął się tylko, poprawił koronki u rękawów koszuli i wyprostował plecy, szykując się do spotkania z poddanymi. Następnie skinął na lokaja, który otworzył mu drzwi.

Pojawienie się arystokraty na szczycie schodów podziałało na tłum jak płachta na byka. Ludzie zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego.

– Oddaj, co nasze! – wrzasnął ktoś. – Od lat zabierasz naszą krwawicę, ty i reszta twoich wielkopańskich koleżków! Ty jesteś bogaty, a my biedni. To się musi zmienić, tak postanowił rząd. Nawet król Ludwik uważa, że to niesprawiedliwe. Bogatych stać na płacenie, nas nie…

– I ja muszę płacić podatki – przemówił hrabia.

Chciał, żeby zebrani go wysłuchali, ale żaden z nich nie był w nastroju do dysputy.

– Nie masz prawa do naszych danin. – Samozwańczy rzecznik tłuszczy był potężnie zbudowanym mężczyzną w spłowiałym czarnym stroju i czerwonej czapce rewolucjonistów na głowie. Lisette znała tego człowieka. Był to Henri Canard, prawnik i zagorzały zwolennik rewolucji. To on stanął na czele miejscowych chłopów, podburzył ich i wyrwał z marazmu. Za jego sprawą ludzie dołączyli do demonstracji przeciwko szlachcie. – Nie masz prawa do ziemi, którą zajmujesz.

– Ależ mam, jak najbardziej. Kupił ją mój dziadek…

– Zagarnął ją podstępem i oszustwem! – wrzasnął Canard i postąpił o dwa kroki ku hrabiemu. Jego ciemne oczy płonęły nienawiścią. – Domagamy się rekompensaty!

– Nie mogę zapłacić, nie mam tyle pieniędzy.

– Więc weźmiemy to, co jest! – krzyknął inny. – Ja biorę tę diamentową szpilę, co ją sobie wpiąłeś w fular!

– A dla mnie jedwabny fular! – przyłączył się ktoś.

– Po mojemu trzeba go wtrącić do więzienia i trzymać tam, póki nie zapłaci – zadecydował jakiś chłop. – Niech się sam przekona, jak się żyje na więziennym wikcie. Koniec z pieczonymi gołąbkami! Niech oddaje, co nam winien!

– Precz z arystokracją!

Agresja tłumu błyskawicznie narastała. Chłopi otoczyli hrabiego i zaczęli szarpać go za elegancką odzież. Lisette chciała im przeszkodzić, ale ktoś brutalnie ją odepchnął. Tłuszcza zdarła ubranie z hrabiego, pozostawiając go w samych spodniach i koszuli, a następnie załadowała nieszczęśnika na wóz. Większość wieśniaków wdarła się do zamku, aby kraść i plądrować. Wynosili wszystko, co im wpadło w ręce i nadawało się na sprzedaż. Zrabowane przedmioty wrzucali na wóz. Część łupieżców zbiegła do piwnic, skąd wkrótce wyłonili się, objuczeni butelkami calvadosu. Paru buntowników postanowiło odwiedzić gołębnik i poskręcało szyje kilku ptakom, nim stado zdążyło wzbić się w powietrze. Lisette ze zgrozą patrzyła, jak podburzeni chłopi opuszczają zamek, zabierając ze sobą uwięzionego hrabiego.

Pobiegła za nimi i chwyciła za rękę Henriego Canarda.

– Niech pan go puści! – krzyknęła z rozpaczą. – To starzec i nigdy nie zrobił panu nic złego. Zatrzymajcie wszystkie rzeczy, ale jego zostawcie!

– Trzeba dać mu nauczkę. Musi wreszcie przyjąć do wiadomości, że stare porządki się skończyły – warknął Canard, wyszarpując rękę z uścisku dziewczyny. – Teraz wszyscy jesteśmy równi. Skoro więzienie jest odpowiednim miejscem dla tych z nas, którzy nie mogą zapłacić podatków, nadaje się także dla niego, bo ich nie zapłaci.

Lisette ciągle biegła obok Canarda.

– O co go oskarżacie? – spytała zadyszana.

Prawnik zarechotał urągliwie.

– O przetrzymywanie własności ludu. O spiskowanie przeciwko państwu. O ukrywanie wywrotowego księdza. Z pewnością coś na niego znajdziemy.

Legislatywa skonfiskowała wszystkie dobra kościelne i pozbawiła kler dotychczasowych praw, zmuszając duchownych do podpisania przysięgi lojalności wobec nowego reżimu. Ci, którzy na to przystali, mogli pozostać na swoich stanowiskach, lecz od tej pory otrzymywali państwową pensję, przez co w praktyce byli urzędnikami. Rzecz jasna, część księży odmówiła – odtąd nie mogli oni pełnić służby bożej, nie wolno im było odprawiać mszy ani pogrzebów, udzielać chrztów czy ślubów. Tacy duchowni uciekli z kraju lub czynili swą powinność w ukryciu. Powszechnie wiedziano, że hrabia udzielił schronienia jednemu z niepokornych księży i trzymał go u siebie, aż nieszczęśnik umarł – ojciec Lisette utrzymywał, że z powodu złamanego serca.

– I naprawdę uczyniłby pan coś takiego niewinnemu starcowi?

– Niewinnemu, też coś! Precz z drogi, dziewko, bo też trafisz na wóz!

Cofnęła się, a tłum ją minął. Wiedziała, że pomoc mogła otrzymać tylko od jednej osoby: swojego brata bliźniaka, Michela, koniuszego na dworze króla Ludwika. Gdyby sam monarcha nakazał tłuszczy uwolnienie hrabiego, pospólstwo bez wątpienia by go posłuchało.

Po powrocie do zamku nakazała służbie wysprzątać pomieszczenia, po czym niezwłocznie rozpoczęła przygotowania do wyjazdu do Paryża. Hortense, dawniej jej wierna guwernantka, a obecnie opiekunka, spakowała niewielki kufer, zaś woźnica Georges zaprzągł konie do powozu podróżnego. Lisette dotarłaby na miejsce szybciej, gdyby nie zabrała ze sobą zbyt wielu służących, ale Georges uparł się, żeby wziąć dwóch lokajów uzbrojonych w pistolety. Zapowiadał się trudny, co najmniej trzydniowy przejazd.

Lisette zawsze była blisko związana z bratem, a śmierć matki zbliżyła ich jeszcze bardziej. Ojciec pogrążył się w żałobie do tego stopnia, że przestał zwracać uwagę na dzieci, więc to Michel służył siostrze wsparciem, choć sam cierpiał.

Wyglądali bardzo podobnie, jednak Lisette była kilka centymetrów niższa, a wygodne życie na dworze sprawiło, że Michel wyraźnie się zaokrąglił. Oboje mieli jasne włosy i szaroniebieskie oczy. Lisette była nietypowo silna, co zapewne wynikało z upodobania do chłopięcych zabaw w dzieciństwie. Ponieważ w gospodarstwie przejęła obowiązki po matce, przywykła do wydawania i egzekwowania poleceń. Michel pół żartem, pół serio nazywał ją szarą gęsią, ale Lisette obawiała się, że nie najlepiej radzi sobie w roli gospodyni.

Z czasem doszła do przekonania, że jej wymagający, choć nieco roztrzepany charakter stał się przyczyną staropanieństwa – liczyła sobie bowiem już dwadzieścia pięć wiosen i nadal nie miała męża. Przed pięcioma laty papa zabrał ją do Paryża i przedstawił kilku godnym uwagi kawalerom, lecz próby wyswatania spełzły na niczym. Może była zbyt wybredna, może nie miała chęci rezygnować z niezależności, do której przywykła, a może kandydatom nie odpowiadała jej niemodnie szczupła sylwetka oraz zaradność. Tak czy inaczej, powróciła do domu wraz z ojcem, utyskującym na stratę pieniędzy i powtarzającym, że powinna była od razu wyjść za Maurice’a Chasseura.

Maurice Chasseur mieszkał w Honfleur, a jego rodzice wcześniej rozmawiali z hrabią o ewentualnych zaręczynach. Po powrocie Lisette z Paryża młodzieniec obwieścił jednak, że nie ma chęci wiązać się z chłopczycą. Te słowa dotarły do uszu Lisette za pośrednictwem służącej w domu ojca Maurice’a, która z kolei powtórzyła je Hortense.

– Jest poirytowany, bo papa pragnął dla ciebie lepszego losu. Gdy nic z tego nie wyszło, zwrócił się do Maurice’a, a jemu nie spodobało się, że hrabia wziął go pod uwagę z braku laku – powiedziała Hortense tytułem pociechy.

Słowa Maurice’a zabolały Lisette znacznie bardziej, niż gotowa była przyznać, a jej bliscy utwierdzili się w przekonaniu, że do końca życia pozostanie starą panną. Odtąd Lisette tym bardziej pragnęła nigdy nie opuszczać château Giradet i korzystać z dostępnych sobie przywilejów.

Nie należała do zagorzałych rojalistów. Z dezaprobatą odnosiła się do wystawnego życia króla i jego dworu, brzydziły ją pogłoski o skandalach oraz możliwość handlowania przywilejami. Niestety, rewolucja tylko pogłębiła biedę, choć powinna była ulżyć niedoli ubogich. Lisette nie podobało się, jak władze rządzą krajem, nie znosiła panoszącej się niesprawiedliwości oraz mnożących się edyktów, które wprowadzały niepotrzebny zamęt. Uważała, że można znaleźć drogę pośrednią, podobną do angielskiej demokracji, w której rządził król Jerzy, choć powiadano, że to szaleniec.

Wsie, które mijali, były biedne i zaniedbane. Ludzie nie dbali o pola tak jak dawniej, pasące się na łąkach zwierzęta wyglądały na chuderlawe. Mijani chłopi nosili podarte ubrania. Ten i ów patrzył na powóz ze smutkiem, zdarzali się też tacy, którzy ze złością nań pluli. Lisette cieszyła się, że wyjechali grupą – zwłaszcza gdy trzeba się było zatrzymywać na nocleg w gospodach.

Paryż, do którego dotarli trzy dni później, kipiał wrogością. Wszędzie – w zatłoczonych, wąskich uliczkach, w szerokich alejach, na placach i w budynkach publicznych – zbierały się hałaśliwe tłumy. Przechodnie nosili czerwone czapki albo czerwono-biało-niebieskie wstążki na kapeluszach. Powóz jechał powoli, gdyż często trzeba było zatrzymywać się do kontroli w drodze do pałacu Tuileries, gdzie obecnie rezydował król. Z ukochanego Wersalu wypędził go tłum kobiet, które uznały, że monarcha i jego świta powinni mieszkać w stolicy, gdzie lud będzie miał na nich oko. Lisette odetchnęła z ulgą, kiedy zajechali w końcu na główny dziedziniec siedziby, i w towarzystwie zdenerwowanej Hortense niezwłocznie udała się na poszukiwania brata.

W pałacu panowała atmosfera niepokoju. Dworzanie bądź to chodzili pośpiesznie z pomieszczenia do pomieszczenia, bądź to dyskretnie szeptali w niewielkich grupkach. Gdy tylko Lisette zbliżała się do nich, milkli i obserwowali ją bez słowa. Nikt jej nie zaczepiał ani nie zagadywał, więc bez trudu dotarła do apartamentu Michela, gdzie pokojowiec Auguste powitał ją i wyszedł zawiadomić swojego pana o jej przybyciu. Pokój znajdował się na tyłach budynku, a ponieważ osoby spoza dworu nie miały tu wstępu, był brudny i zaniedbany.

– Lisette, co ty tu robisz? – spytał zdumiony Michel, wyłoniwszy się z sypialni, w samych spodniach i jedwabnej koszuli. Auguste właśnie pomagał mu włożyć haftowaną kamizelkę. – Właśnie idę na spotkanie z Jego Królewską Mością. Gdzie papa?

– Papa został pojmany i przewieziony do więzienia w Honfleur.

– Mon Dieu! Za co?

– Za odmowę zwrotu podatków. Ludzie myślą, że z woli króla mają prawo domagać się tych pieniędzy. Ukradli obrazy, talerze i calvados, a do tego pozabijali część gołębi.

– Co za absurd! – obruszył się Michel. – Król nigdy by na to nie pozwolił. Zresztą w tej chwili praktycznie nic od niego nie zależy. Od nieudanej próby ucieczki z kraju jest takim samym więźniem jak nasz ojciec.

Lisette straciła resztki nadziei.

– Liczyłam na to, że zainterweniuje… – szepnęła.

– To niemożliwe, niestety – westchnął Michel.

Auguste zdążył już zawiązać mu fular i pójść do sypialni po perukę i frak.

– Co zatem zrobimy? Nie mogę przecież zostawić ojca za kratami.

– Poproś władze Honfleur o interwencję.

– Już to zrobiłam. Powiedziano mi, że sprawiedliwości musi stać się zadość. Czy w tym przeklętym kraju nie ma nikogo, kto mógłby zrobić coś sensownego, a nie tylko krzyczeć i złorzeczyć?

– Spróbuj porozmawiać z sir Johnem Challonem – zaproponował Michel po namyśle.

– Z sir Johnem? – powtórzyła. – A cóż takiego on mógłby zrobić?

– Jest Anglikiem, więc może znać kogoś wysoko postawionego w Anglii, kto zechciałby udzielić nam pomocy. W końcu nasza mama pochodziła z Anglii.

Sir John Challon był sąsiadem i wieloletnim przyjacielem hrabiego, a do tego zagorzałym zwolennikiem jakobitów. Do Francji przybył niedługo po ich nieudanym powstaniu.

– Ależ to starzec, nawet papa jest od niego młodszy!

– Jakie to ma znaczenie, skoro może wezwać innych, aby nam pomogli?

– Zatem muszę wracać do domu – westchnęła ciężko.

– Owszem, i to jak najszybciej. W Paryżu nie jest bezpiecznie. Nagonka na arystokratów staje się coraz ostrzejsza, sytuacja naprawdę jest groźna.

– A co z tobą?

– Zostaję przy królu. To mój przywilej i obowiązek.

Michel pochylił się, żeby pocałować siostrę.

– A teraz jedź już, i niech Bóg ma cię w opiece. Daj mi znać, jak poszło z tym Anglikiem.

Zrozpaczona Lisette powróciła do Villarive. Jej ukochany papa tkwił w więzieniu i wyglądało na to, że nic nie da się na to poradzić. Czuła się tak, jakby go zawiodła.

Zamek wydawał się zaniedbany i pusty. Niegdyś wspaniała budowla przestała być domem, a świadoma tego Lisette z najwyższym trudem powstrzymywała łzy.

– Jutro pojedziemy na spotkanie z sir Johnem – poinformowała guwernantkę, gdy się rozpakowywały. – Jest naszą ostatnią nadzieją.

John James Drymore, dla przyjaciół i rodziny Jay, wjechał na podwórze przed stajnią w Falsham Hall. Towarzyszyła mu dwójka dzieci: dziesięcioletni Edward i ośmioletnia Anne. Jay lubił zabierać dzieci na przejażdżki po posiadłości, bo dzięki temu Edward mógł na własne oczy przekonać się, że z bogactwem wiąże się odpowiedzialność, a Anne uczyła się wytwornych manier jak na dobrze urodzoną damę przystało.

Jay kochał swoje pociechy i wprost przepadał za domem, ale od pewnego czasu dręczył go narastający niepokój. Być może chodziło o niebezpieczeństwo wojny z Rosją, które skłoniło rząd do rozbudowy floty, a Jay jako marynarz czuł, że powinien uczestniczyć w przygotowaniach, a nie oddawać się rozrywkom na cichej wsi w hrabstwie Norfolk. Do tego dochodziła jeszcze niepewna sytuacja we Francji oraz obawa, że rewolucyjna zaraza ogarnie także Anglię.

Dzieci zabrały kuce do stajni, a Jay przekazał białego ogiera stajennemu i wszedł do domu. Budynek nie należał do największych, ale miał solidną konstrukcję, przestronne pomieszczenia na dole i duże okna, przez które wpadało mnóstwo światła. Meble, podobnie jak dom, były mocne i praktyczne. Szerokie schody z dębowego drewna prowadziły do sześciu sypialni na pierwszym piętrze i pomieszczeń dla służby na drugim. Gospodarstwem i liczną służbą doskonale zarządzała pani Armistead, więc Jay nie musiał zaprzątać sobie głowy przyziemnymi sprawami i miał czas na zajmowanie się dziećmi.

Ich matka umarła trzy lata wcześniej i od tamtej pory Jay robił, co mógł, aby przebywać z nimi jak najwięcej. Bardzo cenił sobie te wspólne chwile.

Ledwie zdążył zrzucić strój do konnej jazdy i przebrał się w codzienną odzież z beżowego jedwabiu, gdy na podjeździe za oknem zaterkotały koła. Na widok powozu ojca przed frontowymi drzwiami Jay pośpiesznie włożył buty i zbiegł po schodach. Lokaj właśnie anonsował jego rodziców, lady i lorda Drymore.

– Mamo, tato, nie spodziewałem się was. Czyżby w Highbeck stało się coś złego? – zaniepokoił się Jay.

– Nie, wszystko tam w porządku – zapewnił go lord Drymore. – Przybywamy w innej kwestii.

– Zatem rozgośćcie się, a ja powiem lokajowi, żeby poszedł do kuchni po przekąski. – Odwrócił się, żeby wydać stosowne polecenia służącemu, a następnie wprowadził rodziców do salonu. Gdy zajęli miejsca na kanapie, usiadł naprzeciwko nich. – W takim razie cóż tak nieoczekiwanie sprowadza was do mnie? Rzecz jasna, cieszę się z waszego przybycia. Zawsze jesteście tutaj mile widziani.

– Podobnie jak ty w Blackfen Manor – zauważył lord Drymore.

– Otrzymaliśmy list od mojego ojca – odezwała się jego żona. – Nie pisał do mnie od śmierci biednej mamy, a i wtedy były to tylko kondolencje, teraz jednak najwyraźniej pragnie opuścić Francję.

– Trudno go za to winić – zauważył Jay. – Czyżby prosił o wybaczenie?

Jego matka roześmiała się cicho.

– Chyba uznał, że wszystko już zostało mu wybaczone i puszczone w niepamięć. Nie, prośba ojca ma nieco bardziej skomplikowany charakter. Otóż jego przyjaciel, hrabia Giradet, został wtrącony do więzienia przez tłuszczę, bowiem nie zamierzał ugiąć się pod jej żądaniami. Córka hrabiego obawia się o jego życie, i dlatego mój ojciec prosi nas o pomoc w doprowadzeniu do uwolnienia zatrzymanego, a następnie w wywiezieniu całej trójki z Francji.

– Najwyraźniej usłyszał, że Anglicy pomagali już w ten sposób innym Francuzom – dodał jej mąż z uśmiechem. – Sława Dżentelmenów z Piccadilly zapewne dotarła na kontynent.

– Sądziłem, że zamierzasz zlikwidować tę organizację – powiedział Jay. – W końcu żaden z was nie jest już tak młody jak wtedy, gdy zaczynaliście działalność. Ile to było lat temu?

– Niedługo po twoich narodzinach w 1754 roku. W istocie, najlepsze czasy mamy za sobą. Niedawno jednak Harry Portman oraz kilku młodszych kolegów postanowili tchnąć ducha przygody w naszą organizację. Pojechali parę razy do Paryża, aby pomóc w ucieczce osobom prześladowanym przez nowy reżim, ale żona Harry’ego w końcu przekonała go do przejścia na emeryturę, gdyż ostatnio ledwie uszli z życiem.

– Lord Portman dobrze znał babkę Challon, prawda?

– Owszem, razem występowali na scenie.

– Czy kiedykolwiek zetknął się z moim dziadkiem?

– Chyba tylko raz. O ile pamiętam, niespecjalnie im było po drodze.

– Jakkolwiek patrzeć, to mój ojciec – wtrąciła matka Jaya. – Moim zdaniem należy mu pomóc wrócić do ojczyzny. Z pewnością nikt już nie uważa go za zagrożenie dla monarchii.

– Zatem przyjechaliście tu prosić, bym wyjechał z misją do Francji.

– A zgodziłbyś się? – spytała matka Jaya błagalnym tonem. – Zajmiemy się dziećmi pod twoją nieobecność.

– Możesz wziąć „Lady Amy” – dodał James. – Dzięki temu nie będziesz musiał szukać miejsca na łodzi z Dover i popłyniesz prosto do Honfleur.

Lord Drymore kochał morze i miał swój jacht, którym żeglował wzdłuż wybrzeża, od czasu do czasu zapuszczając się także do Francji. Z wycieczek zagranicznych zrezygnował wraz z początkiem rewolucji. Także Jay i jego siostry chętnie zabierali dzieci na morze, więc jacht zawsze był utrzymywany w dobrym stanie, a załoga czekała w gotowości. Jacht cumował w King’s Lynn, zaledwie dzień drogi od domu Jaya.

Gdy służba przynosiła potrawy, Jay rozważał propozycję rodziców. Bardzo chętnie wyrwałby się z bezczynności i poznał dziadka, po którym odziedziczył imię.

– Co wiecie o tym hrabim Giradet?

– Nic poza tym, co sir John napisał w liście – odparł ojciec. – Jest arystokratą w trzecim pokoleniu i zawsze dobrze traktował poddanych. Jego posiadłość leży w Villarive, nieopodal Honfleur. To wdowiec, domem zajmuje się niezamężna córka. Ma także syna, na służbie u króla Ludwika.

– I ten syn nie może pomóc?

– Najwyraźniej nie. Król jest teraz w areszcie domowym i nie ma wiele do powiedzenia.

– We Francji narasta bezprawie – westchnęła lady Drymore. – Nie możemy pozostawić taty bez pomocy. – Rzecz jasna, przede wszystkim miała na względzie dobro ojca, a dopiero w drugiej kolejności nieszczęsnego hrabiego i jego córki. – To stary człowiek i powinien spędzić jesień życia na łonie rodziny. Ta sprawa sprzed lat już na pewno odeszła w niepamięć.

– Oczywiście, że pojadę. – Nie musiał się zastanawiać dwa razy. Rodzice zawsze go wspierali, nawet kiedy postąpił wbrew ich radom i ludzie wzięli go na języki. – Zabierzecie dzieci już teraz?

– Tak, o ile nie masz nic przeciwko temu. Gdzie są?

– W stajni, szczotkują kuce. – Potrząsnął dzwonkiem, który stał na stole. Lokaj zjawił się niemal natychmiast. – Przyprowadź tu dzieci, jeśli łaska. Potem powiedz kucharce, że na lunchu będą dwie dodatkowe osoby, a na koniec przyślij Thomasa.

– Zabierzesz ze sobą Thomasa? – zainteresowała się lady Drymore.

Jay się roześmiał.

– Raczej nie. Ciągle tylko zawracałby mi głowę krojem mojego fraka i poprawiał mi fular. Sam o siebie zadbam. Wolałbym zabrać Sama Rokera, o ile mi pozwolicie.

– Oczywiście, jeśli tylko wyrazi zgodę – odparł James. – To doskonały wybór.

Podjąwszy decyzję, Jay niezwłocznie zabrał się do przygotowań. W trakcie służby w marynarce często musiał błyskawicznie się pakować, więc teraz poczuł się jak za dawnych lat. Energicznie wydawał polecenia lokajom, a dzieciom wyjaśnił, że wyjeżdża, więc poczekają na niego w Blackfen Manor. Oboje spokojnie przyjęli wieści, gdyż lubili mieszkać u dziadków, gdzie byli rozpieszczani i mogli się bawić z ciotecznym rodzeństwem. Wczesnym popołudniem chłopiec i dziewczynka ochoczo wskoczyli do powozu dziadków i odjechali razem z guwernantką, panną Corton.

Jay dokończył przygotowania i właśnie instruował panią Armistead oraz kamerdynera, co mają robić do jego powrotu, kiedy przybył przysłany przez lorda Drymore Sam Roker.

– Czy mój ojciec wyjaśnił, dlaczego cię potrzebuję? – spytał Jay, gdy tylko uścisnęli sobie dłonie na powitanie.

– Tak, jaśnie panie. Mamy sprowadzić sir Johna Challona oraz jego przyjaciół, bo grozi im niebezpieczeństwo ze strony tych żabojadów. Nie to, żebym… – Nagle urwał.

Jay uśmiechnął się lekko. Służący, który od dawna pracował w rodzinie, w ostatniej chwili ugryzł się w język, nie chcąc wyjawić, co naprawdę myśli o sir Johnie.

– Pojedziesz ze mną?

– Nikt mnie nie powstrzyma.

Sam służył w marynarce wraz z Drymore’em, kiedy ten był kapitanem, i od tamtej pory pozostał mu wierny, zarówno jako kamerdyner w domu, jak i członek Towarzystwa Wykrywania i Zatrzymywania Przestępców, powszechnie znanego jako Klub Dżentelmenów z Piccadilly. Sam znał Jaya od zawsze i uchodziła mu płazem pewna poufałość, która byłaby nie do pomyślenia w wydaniu służących.

– A Susan nie ma nic przeciwko temu?

– Susan robi to, co się jej każe – oświadczył Sam stanowczo. – Poza tym uczyniłaby wszystko, żeby zadowolić jaśnie panią, więc wyruszamy z jej błogosławieństwem.

– To dobrze – mruknął Jay. – Wypływamy jutro, na pokładzie „Lady Amy”. Będziesz gotowy?

– Już jestem, panie komandorze.

– Zapomnij o oficjalnych tytułach, Sam. Nie sądzę, aby angielski oficer marynarki wojennej był obecnie mile widziany we Francji. Płynę tam jako osoba prywatna, udająca się z wizytą do dziadka. Ty będziesz moim pokojowcem. Przedstawiaj się jako Sam Dogsbody.

– Tak jest. – Sam zaśmiał się cicho. – Od wieków nie szukałem przygód z Dżentelmenami, a jeszcze więcej czasu minęło, odkąd ostatnio byłem we Francji.

– Nie wyjeżdżamy jako członkowie towarzystwa – zauważył Jay. – To sprawa osobista.

– Wiem, jaśnie panie, wiem. Miejmy nadzieję, że zdążymy na czas.

– Oby – westchnął Jay.

Sir John mieszkał w małej willi na przedmieściach Honfleur, malowniczego portu na południowym brzegu ujścia Sekwany. Dawniej był to punkt tranzytowy między Rouen a Anglią, ale blokada narzucona przez Wielką Brytanię uniemożliwiła kupcom prowadzenie interesów. Sir John osiedlił się tutaj między innymi ze względu na bliskość ojczyzny. Teraz był starszym panem, a do tego Anglikiem z krwi i kości. Miejscowi nie wiedzieli, jaki jest stosunek nowych władz do cudzoziemców, więc na razie dawali mu spokój.

Lisette znała sir Johna od zawsze. Teraz odnosiła wrażenie, że jest jej jedynym przyjacielem i sprzymierzeńcem. Choć nie obiecał, że uda mu się pomóc jej w uwolnieniu ojca, postanowił jednak napisać w tej sprawie do córki oraz zięcia.

– Chyba nadszedł już czas, abym i ja wrócił do domu – oznajmił. – Francja jest teraz niczym bomba, która lada moment wybuchnie.

Lisette odwiedzała go niemal codziennie, dopytując się o odpowiedź na list, ale za każdym razem słyszała to samo:

– Jeszcze nic nie wiadomo. Potrzeba na to czasu, moja droga. Wiatry i pływy mogą być niesprzyjające dla statku pocztowego, a mój zięć może bawić poza domem. Uzbrój się w cierpliwość.

– Jakże mam być cierpliwa, skoro papa cierpi? Nie mogłam zobaczyć się z nim nawet wtedy, gdy przyniosłam odzież na zmianę. Strażnicy wszystko starannie sprawdzili na wypadek, gdybym coś usiłowała przemycić.

– A usiłowałaś?

– Tylko liścik z informacją, że robię, co w mojej mocy, aby doprowadzić do jego uwolnienia. Strażnicy śmiali się do rozpuku, kiedy znaleźli moją karteczkę. Gdybym tylko mogła polegać na służbie, ruszylibyśmy szturmem na więzienie i oswobodzili papę, ale moi ludzie wykruszają się jeden po drugim. Pozostało mi dwóch z siedmiu lokajów, a z szesnastu zatrudnionych kobiet mam teraz do pomocy jedynie gospodynię i Hortense. Georges, woźnica, nadal trwa przy mnie, ale co do reszty… – Wzruszyła ramionami. – Boją się…

– A co byś uczyniła, gdybyś mogła uwolnić ojca? – spytał sir John. – Przecież nie zabrałabyś go z powrotem do domu, bo przyszliby po niego, i po ciebie także.

– Nie wiem…

– No widzisz. Dlatego musimy zaczekać na pomoc.

– Skąd pan wie, że w ogóle nadejdzie? – Lisette zaczynała tracić nadzieję, a jego nieuzasadniony spokój budził w niej irytację.

Nim zdołał odpowiedzieć, rozległo się pukanie i na progu stanął lokaj.

– Za drzwiami czeka jegomość, który twierdzi, że przybył z Anglii – oznajmił. – Czy mam go wpuścić?

– Każdy gość z Anglii jest mile widziany – oświadczył sir John. – Czy powiedział, jak się nazywa?

– Przedstawił się jako John Drymore, wasza lordowska mość.

Sir John nagle się ożywił.

– Zatem nie stój tak, człowieku, idź szybko i wprowadźże go tutaj!

Mężczyzna, który wszedł do salonu, był wysoki i bardzo dobrze zbudowany. Miał na sobie starannie skrojony granatowy frak, a do niego białe bryczesy i pończochy oraz jasnoniebieską kamizelkę. Jego spłowiałe od słońca włosy były związane na karku wstążką. Pod pachą trzymał kapelusz.

– John! – Sir John uśmiechnął się szeroko i wstał na powitanie gościa. – W końcu się spotykamy.

Przybysz zamierzał się ukłonić, ale sir John mocno go uściskał i dopiero po chwili uwolnił z objęć.

– Miło cię poznać, dziadku, ale w rodzinie wołają na mnie Jay.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że twój ojciec przyśle ciebie na pomoc. – Sir John zmrużył oczy. – Jak rozumiem, przybywasz, aby nas ratować?

– Do usług, dziadku.

Sir John nagle przypomniał sobie o Lisette, która obserwowała ich w milczeniu. Mężczyzna, który właśnie się zjawił, zrobił na niej wrażenie swoją posturą – do tego na swój sposób był bardzo przystojny. Bez trudu dostrzegła rodzinne podobieństwo między nim a sir Johnem.

– Lisette, moja droga, oto mój wnuk, komandor John Drymore – zwrócił się do niej gospodarz. – John, poznaj mademoiselle Lisette Giradet.

– À votre service, mademoiselle. – Jay ukłonił się zamaszyście.

Miał intensywnie niebieskie oczy, którymi zlustrował ją od stóp do głów, jakby oceniał, ile narobi mu kłopotów. To przenikliwe, chłodne spojrzenie nieco zbiło Lisette z pantałyku.

– Panie komandorze. – Dygnęła nisko.

– Darujmy sobie tytuły. – Jay wyciągnął rękę, aby pomóc Lisette wstać. – Trzy lata temu zrezygnowałem ze służby w marynarce, a brytyjscy oficerowie nie są specjalnie mile widziani we Francji. Wystarczy po prostu monsieur.

Sir John zamówił posiłek i zaprosił Lisette do stołu.

– Mamy sporo do omówienia – podkreślił.

Lisette ciągle czuła na dłoni dotyk ciepłych palców Jaya, choć trzymał ją za rękę zaledwie przez sekundę lub dwie. Wzięła się jednak w garść i przyjęła zaproszenie.

– Nie bądźmy zbyt oficjalni – oświadczył sir John między jednym kęsem a drugim. – Oboje musicie dobrze się dogadywać, jeśli mamy dopiąć swego. – Z uśmiechem popatrzył na towarzyszy. – Lisette jest dla mnie jak wnuczka, Jay, i w pewnym stopniu rekompensuje mi rozłąkę z własnymi wnukami.

– Jak Bóg da, wkrótce się z nimi spotkasz – zauważył Jay.

– Przypomnij mi, Jay, ile ich mam?

– Czworo. Nie wątpię, że mama napisała ci o nich. W każdym razie mam dwie siostry, Amelię i Charlotte, obie zamężne, a także młodszego brata, Harry’ego, który służy w marynarce wojennej, w randze porucznika. Ponadto masz sześcioro prawnucząt, ale nie powinniśmy zanudzać mademoiselle Giradet sprawami rodzinnymi. Poza tym pragnąłbym dowiedzieć się od niej czegoś bliższego na temat aresztowania i uwięzienia jej ojca.

Lisette uczyła się angielskiego od matki i między innymi dlatego tak dobrze czuła się w towarzystwie sir Johna. Często zabawiała go niezobowiązującą pogawędką w jego ojczystym języku, dzięki czemu odrobinę mniej tęsknił za krajem. Przy Jayu także posługiwała się nienaganną angielszczyzną, więc mógł z uwagą wysłuchać opowieści o tym, jak motłoch pojmał hrabiego i zawiózł go do więzienia w Honfleur.

– Chodziłam tam często, żeby zanosić papie strawę i przyodziewek – mówiła Lisette. – Nie zezwolono mi jednak na widzenie, więc nawet nie wiem, czy dostał rzeczy ode mnie. Usiłowałam coś wskórać u prokuratora, prosiłam też o wstawiennictwo naszego miejscowego przedstawiciela w Legislatywie, wszystko na próżno.

Jay słyszał o tym, że król próbował opuścić kraj, nie to jednak było teraz jego największym zmartwieniem.

– Jakie zarzuty postawiono hrabiemu? – zapytał.

– Jak dotąd oficjalnie o nic go nie oskarżono, ale obecnie niewiele trzeba, żeby ludzie trafili do więzienia lub na tamten świat. Wystarczy nazwać kogoś wrogiem rewolucji, i już po nim.

– Ktoś go zadenuncjował?

– Moim zdaniem to robota Henriego Canarda. To prawnik i przywódca miejscowych chłopów.

– Dlaczego uwziął się na twojego ojca?

– Poza tym, że papa jest aristo? Nie wiem, ale Canard ma ogromne ambicje i dla osiągnięcia własnych celów jest gotów wykorzystywać niezadowolenie biedoty.

– Mam wrażenie, że nie wierzysz w sprawiedliwy sąd i możliwość uwolnienia ojca – oznajmił Jay.

– Nie sposób w to wierzyć – wtrącił się sir John.

– Innymi słowy, chcielibyście włamać się do więzienia i uciec wraz z hrabią.

– Sądzisz, że to możliwe? – spytała Lisette.

Wiedziała, że prosi o bardzo wiele i wcale nie czuła, czy postępuje słusznie, ale Jay był jej jedyną nadzieją.

– Nie mogę powiedzieć nic więcej, dopóki nie przyjrzę się sprawie. Jeśli da się coś zrobić, z pewnością podejmę się zadania, ale na pewno potrzebujemy dobrego planu.

– Nie muszę chyba wspominać, że jesteś u mnie mile widzianym gościem – oznajmił sir John. – Jak tu dotarłeś?

– Ojciec pożyczył mi jacht, „Lady Amy”, który teraz kotwiczy nieopodal wybrzeża. Po uwolnieniu hrabiego powrócimy na pokład i pożeglujemy do Anglii.

– Mówisz tak, jakby to była błahostka – westchnęła Lisette.

– Przedostanie się do Anglii w istocie będzie proste. Prawdziwą trudność widzę w oswobodzeniu twojego ojca.

Lisette miała świadomość, że to największy kłopot. Odsunęła prawie pełny talerz, choć kucharka sir Johna jak zwykle świetnie się spisała.

– Co zatem proponujesz? – spytała.

– Na początek dobrze byłoby poznać plan więzienia – zadecydował Jay. – Musimy też wiedzieć, ilu tam jest strażników i jakie mają zwyczaje. Jutro zamierzam tam wpaść z wizytą. – Zastanawiał się przez chwilę. – Przedstawię się jako handlarz wina z Anglii, który kupił miejscowy cydr oraz calvados, aby go ze sobą zabrać, ale ma kilka butelek nadwyżki i chętnie się z kimś podzieli. O ile, rzecz jasna, byłabyś skłonna udostępnić mi trochę trunków ze swojej piwnicy.

– Oczywiście – zgodziła się natychmiast. – Kilka butelek to doprawdy niska cena za uwolnienie papy, ale uprzedzam, że już tego próbowałam. Strażnicy biorą wszystko, co przynoszę, ale nic nie robią dla mojego ojca. Myślę, że jestem obiektem ich drwin.

– Mają zatem osobliwe poczucie humoru – odparł z galanterią i uniósł kieliszek, żeby wznieść toast na jej cześć.

Lisette pomyślała, że Jay to dżentelmen w każdym calu. Był rycerski, miał nienaganne maniery i często się uśmiechał, choć jego oczy pozostawały poważne. Choć wydawał się pogodny, był czujny i ostrożny, jakby nie darzył nikogo zaufaniem. Nie miała pojęcia, czy przypadkiem w czymś mu nie uchybiła. Może został zmuszony do podjęcia się tej niebezpiecznej misji, by jego dziadek mógł powrócić na łono rodziny, i z niechęcią podchodził do kwestii uwolnienia nieznajomego Francuza. A jeśli po prostu żywił niechęć do niej jako do kobiety? Cóż, nic jej to nie obchodziło! Dopóki im pomagał, zamierzała traktować go uprzejmie, lecz z dystansem.

– Na jutro rano przygotuję skrzynkę calvadosu – zapowiedziała. – A także powóz, którym pojedziemy do więzienia w Honfleur.

– Masz chęć mi towarzyszyć? – zdumiał się.

– Naturalnie. Jeśli przygotowałeś już plan, chcę go poznać pierwsza i wesprzeć cię w każdy możliwy sposób.

– Byłoby rozsądniej, gdybyś zaczekała w domu.

– Bardzo źle znoszę oczekiwanie – przyznała z uśmiechem. – Sir John to potwierdzi. Anioły poskąpiły mi daru cierpliwości, kiedy obdarowywały mnie zaletami.

– Nie wątpię, że jest ich mnóstwo – powiedział uprzejmie. Lisette znowu pomyślała, że jego miłym słowom brakuje przekonania. – Niech będzie, skoro nalegasz. Proszę tylko, byś pozostała w powozie, kiedy wyjdę na rekonesans. Władze więzienia nie powinny wiedzieć, że się znamy.

– Postąpię wedle twoich zaleceń – obiecała łagodnie.

Umilkli, gdy służba wynosiła zastawę, aby zrobić miejsce na desery. Gdy ponownie zaczęli rozmawiać, Jay wydawał się bardziej zainteresowany paryskimi nowinami niż uwolnieniem hrabiego.

– Niedawno bawiłam w stolicy i panował tam chaos – powiedziała Lisette. – Rzuciły mi się w oczy brud, nędza i przygnębienie. Wszyscy przejmują się tym, co przyniesie przyszłość. Tłum zrobił się nieobliczalny.

– Miałem okazję poznać Mirabeau, kiedy przyjechał do Anglii – zauważył Jay. – Wydawał się ogromnie zainteresowany brytyjską demokracją.

– I właśnie w niej dostrzegał rozwiązania dla Francji. Nie mam jednak pojęcia, jakim cieszył się poparciem. Utrzymywał, że skuteczny rząd musi mieć za sobą naród i dlatego społeczeństwo tak go lubiło. A teraz… – Wzruszyła ramionami. – Któż to wie? Kluby polityczne, takie jak jakobini, żyrondyści i kordelierzy, stają się coraz bardziej wpływowe i radykalne. Ludzi zachęca się do kierowania nienawiści przeciwko arystokracji, bez względu na to, czy ktoś na to zasłużył, czy nie.

– A zatem im szybciej wywieziemy z Francji ciebie i twojego ojca, tym lepiej – podsumował Jay.

Wkrótce zapadł zmierzch i Jay zaproponował, że odprowadzi Lisette do zamku, który znajdował się w odległości zaledwie kilku minut spacerem.

Tytuł oryginału: In the Commodore’s Hands

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2013

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2013 by Mary Nichols

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-0770-6

ROMANS HISTORYCZNY – 402

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com