Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mity greckie będące dziełem amerykańskiego pisarza Nathaniela Hawthorne’a, zapisały się do światowego kanonu literatury dziecięcej jako znakomita adaptacja mitologii dla młodszych czytelników.
Narracja prowadzona jest na dwóch poziomach. Przypowieści mityczne połączone są ze sobą i zamknięte we wspólną ramę opowieścią dotyczącą Eustachego Brighta, studenta Williams College, który postanowił zapoznać grupkę drogich mu dzieci z greckimi mitami i rozpalić w nich zainteresowanie pięknymi tekstami i płynącą z nich mądrością. W pierwotnym wydaniu amerykańskim mity zebrane były w dwóch książkach: Księdze cudów dla dziewcząt i chłopców (A Wonder-Book for Girls and Boys) z 1851 roku i Opowieściach z zaczarowanego lasu (Tanglewood Tales) z 1853 roku. W połączonym wydaniu polskim znalazł się komplet dwunastu mitów z obu książek: Chimera, Głowa Meduzy, Król Midas, Laska Merkurego, Minotaur, Nasiona granatu, Pigmeje, Szkatułka Pandory, Trzy złote jabłka, W pałacu Kirke, Zęby smoka i Złote runo.
Lektura dla klasy III i V
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 518
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału:
A Wonder Book for Girls and BoysTanglewood Tales
Przekład z wydań angielskich:Adam Zabokrzycki
Ilustracje:Walter CraneVirginia Frances Sterrett
Projekt okładki i ilustracja na okładce:Artur Piątek
Przygotowanie wydania elektronicznego:Michał Nakoneczny, hachi.media
LEKTURA DLA KLASY III I V
© Copyright by Siedmioróg
ISBN 978-83-7791-915-6
Wydawnictwo Siedmioróg
ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław
Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg
www.siedmiorog.pl
Wrocław 2018
Autor od dawna wyraża opinię, że wiele klasycznych mitów da się z powodzeniem przerobić na znakomite lektury dla dzieci. W tym skromnym tomiku zaprezentowanym tutaj szerszej publiczności opracował pół tuzina mitów dla takiego właśnie adresata. By zrealizować ten plan, koniecznym było przyjęcie bardzo swobodnego podejścia do prezentowanego materiału, ale też każdy, kto usiłuje w trakcie obróbki intelektualnej uczynić te legendy na tyle kowalne, by dały się uformować w opowieści dla najmłodszych, zauważy, że są one cudownie niezależne od wszelkich współczesnych mód i trendów. Pozostają zasadniczo takie same po przeróbkach, które zmieniłyby istotę niemal wszystkiego innego.
Nie czuje się on przeto winny świętokradztwa, przerabiając na nowo, zgodnie z tym, co dyktowała mu własna fantazja, formy uświęcone i pokryte patyną dwóch czy trzech tysięcy lat. Żadna epoka nie może zgłaszać praw autorskich do tych nieśmiertelnych baśni. Nie wydaje się, żeby kiedykolwiek zostały one stworzone; i z pewnością, tak długo jak człowiek będzie istniał, nigdy nie znikną, ale dzięki samej swej niezniszczalności, są pełnoprawnym przedmiotem dla każdego kolejnego wieku do przybierania ich w swoją własną dekorację zwyczajów i sentymentów i nasycenia go własną moralnością. Prawdą jest, że w obecnej wersji mogły stracić wiele ze swego klasycznego charakteru (lub, w każdym razie, autor nie dotrzymał należytej staranności, by go zachować) i przybrać gotycki bądź romantyczny kostium.
Przy wykonywaniu tego przyjemnego zadania – ponieważ było to istotnie zadanie odpowiednie na czas upałów, a przy tym jedno z najmilszych przedsięwzięć literackich, jakiego się kiedykolwiek podjął – autor nie zawsze uważał za niezbędne, by dostosowywać to, co pisze, do możliwości poznawczych dzieci. Sam na ogół był skłonny akceptować podniosłość w materiale, nad którym pracował, o ile nie przeszkadzała mu śledzić danego wątku bez większych trudności. Dzieci posiadają niezmierzoną wrażliwość na to, co głębokie lub podniosłe i wymaga wyobraźni oraz uczuciowości, pod warunkiem że jest proste i jednoznaczne. Nie radzą sobie zaś z tym, co sztuczne i skomplikowane.
Lenox, 15 lipca 1851
Pewnego jesiennego poranka poniżej ganku wiejskiej rezydencji o nazwie Tanglewood zasiadła gromadka dzieciaków z wysokim młodzieńcem pośrodku. Zaplanowali wyprawę na orzechy i czekali niecierpliwie, aż zniknie mgła na stokach wzgórz i słońce ogrzeje babie lato nad polami i pastwiskami, i zajrzy do najdalszych zakątków różnobarwnego lasu. Perspektywa miłego jesiennego dnia rozweselała wygląd tego tak pięknego i wygodnego świata. Na razie jednak poranna mgła wzdłuż i wszerz wypełniała dolinę, powyżej której na łagodnym stoku wyniesienia terenu stał dworek.
Tuman białej mgły rozścielał się na odległość niespełna stu metrów od dworu. Zakrywał wszystko, co znajdowało się poza tym dystansem, jeśli nie liczyć kilku pożółkłych i brązowych czubków drzew, które tu i ówdzie wychylały się z mgły i oświetlane były przez promienie porannego słońca, tak zresztą jak i rozległy płaszcz mgły. Jakieś piętnaście mil dalej widniał wyższy obiekt, szczyt gór Taconic Dome. Jawił się jako niezbyt wyraźny kształt niebieskiej barwy, ledwie tak rzeczywisty jak morze oparów, które się przezeń przetaczały. Bliższe szczyty graniczące z doliną były na wpół zanurzone we mgle i nakrapiane drobnymi wiankami chmur aż do samych wierzchołków. Było tak wiele chmur i tak mało litej ziemi, iż powstawało wrażenie, że patrzący doznaje wizji.
Wzmiankowane dzieci, tak pełne życia, jak tylko może się w ich drobnych ciałkach pomieścić, nieprzerwanym strumieniem wylewały się z ganku Tanglewood, pokonując truchtem żwirową alejkę lub biegając po pokrytej rosą zieleni trawnika. Nie bardzo umiem powiedzieć, ilu faktycznie było tam tych małych ludzików, nie mniej niż dziewięciu czy dziesięciu, lecz na pewno nie więcej niż tuzin, wszystkich rodzajów, rozmiarów, roczników, zarówno chłopcy, jak i dziewczęta. Byli to bracia, siostry i kuzyni, razem z kilkorgiem ich małych znajomków zaproszonych przez pana i panią Pringle, by spędziły parę chwil o tak pięknej porze roku z ich własnymi dziećmi w Tanglewood. Obawiam się podać ich nazwiska lub nawet wymyślić im imiona, jakie kiedykolwiek nadano dzieciom, ponieważ, z tego, co wiem, różni autorzy potrafią napytać sobie niemałej biedy, nadając przypadkowo nazwiska prawdziwych osób swoim książkowym bohaterom. Z tego powodu zamierzam nazywać je: Primrose (Pierwiosnek), Periwinkle (Barwinek), Sweet Fern (Paprotka zwyczajna), Dandelion (Mniszek lekarski), Blue Eye (Dziecięce oczko), Clover (Koniczyna), Huckleberry (Czarna jagoda), Cowslip (Kaczeniec), Squash-Blossom (Kabaczek), Milkweed (Wilczomlecz ogrodowy), Plantain (Babka zwyczajna) i Buttercup (Jaskier)1; choć prawdę mówiąc, takie imiona mogłyby bardziej pasować grupce elfów niż gromadce ziemskich dzieci.
Nie należy w żadnym wypadku przypuszczać, że opiekuńczy ojcowie i matki, wujkowie, ciocie i dziadkowie pozwalali tym malcom oddalać się samopas do lasu i na pola, bez opieki jakiejś dorosłej i wystarczająco odpowiedzialnej osoby. O nie, co to, to nie! Pamiętacie chyba, że w pierwszym zdaniu mojej książki mówiłem o rosłym młodzieńcu stojącym pomiędzy dziećmi. Otóż nazywał się (i zdradzę wam jego prawdziwie nazwisko, ponieważ poczytuje on to za wielki honor, iż opowiedział historie, które mają zostać zamieszczone w tej książce), otóż nazywał się Eustachy Bright. Był studentem w Williams College i osiągnął w tamtym czasie, o ile się nie mylę, sędziwy wiek całych osiemnastu lat, więc nie bez racji czuł się jak dziadek wobec wzmiankowanych Periwinkle, Dandelion, Huckleberry, Squash-Blossom, Milkweed i całej reszty, którzy byli tylko w połowie lub jednej trzeciej tak sędziwi jak on. Problemy ze wzrokiem (takie jak wielu studentów uważa, że powinni mieć, by udowodnić swą pilność nad książką) wyłączyły go z zajęć na uczelni na około dwa tygodnie od rozpoczęcia nowego semestru. Ale co do mnie, to nieczęsto spotykałem parę oczu, która wyglądałaby na taką, co potrafi widzieć dalej lub lepiej, niż ta należąca do Eustachego Brighta.
Ten student-erudyta był szczupły i raczej blady, tak zresztą jak i wszyscy studenci z Nowej Anglii, a mimo wszystko o zdrowym wyglądzie i aktywny, jakby miał skrzydła przy obuwiu. À propos, będąc pasjonatem brodzenia po strumykach i przemierzania łąk i pastwisk, wzuł na tę wyprawę buty z krowiej skóry. Miał na sobie lnianą bluzę, płócienną czapkę, zielone okulary, które założył prawdopodobnie w mniejszym stopniu do ochrony oczu, a bardziej ze względu na to, że przydawały jego obliczu dostojeństwa. Obojętnie, jak było naprawdę, mógł sobie darować wkładania ich na nos, bo oto Huckleberry, małe psotne dziewczę-elf, zakradło się od tyłu do Eustachego, gdy siedział na schodkach na ganku, zerwało je z jego nosa i założyło na swój, a jako że student zapomniał je odebrać, spadły z noska Huckleberry w trawę i leżały tam do następnej wiosny.
Poza tym trzeba wam wiedzieć, że Eustachy Bright cieszył się wśród dzieci ogromną sławą jako gawędziarz, który opowiadał im wspaniałe historie; i chociaż czasami udawał złość, kiedy dzieci domagały się więcej i więcej, to jednak szczerze wątpię, czy lubił coś równie mocno, jak opowiadanie tych historii. Mogliście zatem zobaczyć, jak mruga powiekami, kiedy Clover, Sweet Fern, Cowslip, Buttercup i większość z ich towarzyszy zabaw błagali go, by opowiedział jedną ze swoich historii, podczas gdy czekali na to, aż podniesie się mgła.
– Tak, panie kuzynie Eustachy – powiedziała Primrose, która była bystrą dziewuszką, liczącą dwanaście wiosen, ze śmiejącymi się oczyma i zadartym noskiem – ranek jest zdecydowanie najlepszą porą na twoje opowieści, którymi tak wystawiasz na próbę naszą cierpliwość. W mniejszym stopniu grozi nam niebezpieczeństwo zranienia twych uczuć, gdy ktoś uśnie w najciekawszym momencie – jak to przytrafiło się małej Cowslip i mnie wczoraj wieczorem.
– Okropna Primrose! – krzyknęła Cowslip, sześcioletnia dziewczynka. – Ja wcale nie usnęłam, ja tylko zamknęłam oczy, żeby wyobrazić sobie to, co opowiada kuzyn Eustachy. Jego opowieści świetnie słucha się wieczorem, ponieważ możemy śnić je podczas snu, i także dobre są rano, ponieważ możemy śnić je na jawie. Więc mam nadzieję, że lada chwila opowie nam nową.
– Dzięki, moja mała Cowslip – odrzekł Eustachy – na pewno opowiem najlepszą historię, jaką tylko jestem w stanie wymyślić, choćby tylko za to, jak dzielnie broniłaś mnie przed tą okropną Primrose. Ale dzieciaczki, opowiedziałem wam już tak wiele baśni, że wątpię, czy jest chociaż jedna, której nie słyszałyście przynajmniej dwa razy. Obawiam się, że naprawdę pozasypiacie, jeżeli powtórzę którąś z nich jeszcze raz.
– Nie, nie, nie! – zawołały chórem Blue Eye, Periwinkle, Plantain i pół tuzina pozostałych. – Te historie podobają się nam jeszcze bardziej, jeżeli słyszeliśmy je już dwa lub trzy razy wcześniej.
I to prawda, że w przypadku dzieci opowieść zdaje się nierzadko wzbudzać ich głębsze zainteresowanie nie tylko po dwóch czy trzech powtórzeniach, ale poprzez niezliczoną ich ilość. Ale Eustachy Bright świadom bogactwa środków, jakimi dysponował, gardził uciekaniem się do zasobów już zgromadzonych, z czego z radością skorzystałby starszy gawędziarz.
– Byłaby to duża przykrość – mówił – gdyby człowiek z moją wiedzą (nie mówiąc już o zamiłowaniu w tym kierunku) nie byłby w stanie znaleźć nowej opowieści każdego dnia, rok po roku, dla dzieci takich jak wy. Opowiem wam jedną z historii dla przedszkolaków, jaka została wymyślona ku radości naszej prapraprababci Ziemi, kiedy paradowała jeszcze w dziewczęcym fartuszku. Jest z setka takich i nie mogę wyjść ze zdumienia, że już dawno temu nie zostały wydane jako książeczki obrazkowe dla małych dziewczynek i chłopców. Ale zamiast tego siwobrodzi mędrcy ślęczeli nad tekstami z greki w zatęchłych tomiskach i głowili się, próbując dojść kiedy, jak i po co zostały one wydane.
– Dobra, dobra, dobra, kuzynie Eustachy! – zawołały wszystkie dzieci chórem. – Nie mów już tyle o swoich opowiadaniach, tylko zaczynaj.
– Wobec tego siadajcie grzecznie, cała dwunastka – rozkazał Eustachy Bright – i macie być cicho, jak tyle samo myszek pod miotłą. Najdrobniejsza przerwa, czy to spowodowana przez okropną Primrose, małą Dandelion, czy kogokolwiek innego, i przegryzę opowiadanie w zębach, połykając niepowiedzianą część. Ale w pierwszym rzędzie, czy któreś z was wie, kim była Gorgona?
– Ja wiem – zgłosiła się Primrose.
– No to trzymaj język za zębami – odrzekł Eustachy, który wolałby, żeby dziewczynka nic nie wiedziała na ten temat. – Buzie w ciup i opowiem wam piękną i poruszającą historię o głowie tejże Gorgony.
I tak też uczynił, jak możecie się przekonać, czytając następną stronę. Zdobywając swą erudycję studenta drugiego roku z wielkim taktem i zawdzięczając ogromnie wiele profesorowi Anthonowi, ignorował wszystkie klasyczne autorytety, ilekroć wybujała zuchwałość jego wyobraźni kazała mu tak postępować.