Mój współlokator jest wampirem - Levine Jenna - ebook + książka
NOWOŚĆ

Mój współlokator jest wampirem ebook

Levine Jenna

3,8

33 osoby interesują się tą książką

Opis

Dwoje nieznajomych. Jedno mieszkanie.

Czy to będzie miłość od pierwszego… ugryzienia?

Cassie Greenberg potrzebuje nowego miejsca do życia. I to od zaraz. Kiedy trafia na ogłoszenie o niedrogim mieszkaniu na wynajem w pięknej okolicy, czuje, że musi być tu jakiś haczyk. Postanawia jednak zaryzykować. Właściwie nie ma innego wyboru.

Jej nowy współlokator Frederick J. Fitzwilliam jest daleki od normalności. Śpi całymi dniami, nocami robi tajemnicze interesy, mówi i zachowuje się jak bohater dziewiętnastowiecznego romansu. W mieszkaniu zostawia dla Cassie rozczulające notatki, zawsze pyta, jak minął jej dzień, i zabójczo wygląda bez koszuli, w tych rzadkich momentach, kiedy oboje są w domu i nie śpią.

Pomiędzy Cassie i Frederickiem zaczyna iskrzyć. Seksowny współlokator ma jednak pewną tajemnicę, która może stanowić przeszkodę w rozwoju ich relacji.

Czy w obliczu prawdziwego uczucia wyjawi Cassie swój sekret?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (179 ocen)
60
61
34
18
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Solind

Dobrze spędzony czas

Ależ to przyjemna książka! Spędziłam bardzo miły czas podczas lektury. Frederick to bardzo ujmująca postać, a i Cassie niczego nie brakowało. Nie mamy tutaj do czynienia z odkryciem Ameryki, można się domyślić bardzo szybko co i jak, ale zupełnie nie odebrało to czytaniu przyjemności. Idealna książką na deszczowe popołudnie, mam nadzieję, że będzie kontynuacja.
40
Julia_mistrz

Z braku laku…

Nic ciekawego.
20
une_reve

Nie polecam

Zaczęło się ciekawie, a skończyło tragicznie! Postacie bardzo prostolinijne, choć z początku się na to nie zapowiadało, podobnie fabuła. Z przystosowywania wampira do życia w XXI i odnajdywaniu pewności siebie do myślenia tylko o kolejnym buziaczku. Potrzebowałam lekkiej książki, ale ta zrobiła mi po prostu sieczkę z mózgu...
20
Unwantedxhost

Całkiem niezła

Nie najgorsza, fabuła całkiem ciekawa i kreacja bohaterów bardzo fajna, ale miałam problem z tym, by się w lekturę wciągnąć.
20
ferrandjp

Dobrze spędzony czas

Bardzo sympatyczna 😁
10

Popularność



Podobne


TYTUŁ ORYGINAŁU:

My Roommate Is a Vampire

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Katarzyna Kusojć

Ilustracja na okładce: © Roxie Vizcarra

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Copyright © 2023 by Jennifer Prusak

This edition published by arrangement with Berkley, an imprint of Penguin Publishing Group, a division of Penguin Random House LLC.

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Anna Hikiert-Bereza, 2023

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

ISBN 978-83-8321-742-0

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Dla Briana, który zawsze mnie rozśmiesza

i zawsze jest gotów przygarnąć jeszcze jednego kota

ROZDZIAŁ 1

Poszukiwany współlokator do współdzielenia przestronnego mieszkania w Lincoln Park, na drugim piętrze

Dzień dobry. Szukam współlokatora, z którym mógłbym dzielić swoje mieszkanie. Jest to przestronny lokal o nowoczesnym standardzie, z dwiema dużymi sypialniami, otwartą częścią wypoczynkową i półprofesjonalną kuchnią. Duże okna od wschodniej strony zapewniają wspaniały widok na jezioro. Apartament jest w pełni umeblowany w gustownym, klasycznym stylu. Rzadko bywam w domu po zachodzie słońca, więc jeśli pracujesz według tradycyjnego harmonogramu, mieszkanie przez większość czasu będzie wyłącznie do Twojej dyspozycji.

Czynsz: 200 dolarów miesięcznie. Zwierzęta nie są mile widziane. W razie zainteresowania lub pytań proszę o kontakt drogą mailową na adres [email protected].

– Z TYM MIEJSCEM MUSI BYĆ COŚ NIE TAK.

– Słuchaj, Cassie, to naprawdę dobra oferta.

– Daj spokój, Sam – parsknęłam nieco ostrzej, niż zamierzałam. Chociaż potrzebowałam jego pomocy, czułam się tak zażenowana z powodu całej tej sytuacji, że trudno było mi tę pomoc przyjąć. Sam miał dobre intencje, ale jego skłonność do angażowania się w każdy aspekt mojego życia działała mi na nerwy.

Jako mój wieloletni przyjaciel, który już dawno przyzwyczaił się do tego, że gdy jestem w stresie, zrzędzę, wiedział, że lepiej nie drążyć tematu. Zamiast naciskać, skrzyżował więc po prostu ręce na piersi, czekając, aż będę gotowa podjąć wątek.

Wystarczyła chwila, abym ochłonęła i zaczęła czuć się źle z powodu tego, że tak na niego naskoczyłam.

– Przepraszam – mruknęłam pod nosem. – Wiem, że próbujesz pomóc…

– Nic się nie stało – powiedział współczująco. – Masz teraz sporo na głowie. Ale trzeba wierzyć, że wkrótce będzie lepiej.

Nie miałam powodu, aby wierzyć, że wkrótce będzie lepiej, ale to nie była dobra pora na roztrząsanie tej kwestii. Westchnęłam tylko i ponownie skupiłam wzrok na ogłoszeniu z serwisu Craigslist widniejącym na moim laptopie.

– Wszystko, co brzmi zbyt dobrze, aby mogło być prawdziwe, zazwyczaj okazuje się blagą.

Sam zerknął przez ramię na ekran komputera.

– Nie zawsze – zaprotestował. – A poza tym musisz przyznać, że to brzmi naprawdę nieźle.

Rzeczywiście: brzmiało nieźle. Trudno było zaprzeczyć. Ale mimo to…

– Chcą tylko dwieście dolarów za miesiąc, Sam.

– No i…? To fantastyczna oferta.

Przez chwilę gapiłam się na niego bez słowa.

– Tak, to faktycznie byłaby fantastyczna oferta, gdybyśmy mieli lata siedemdziesiąte. Jeśli ktoś prosi dziś tylko o dwie stówy miesięcznie za mieszkanie w takiej okolicy, to pewnie ukrywa w piwnicy trupy albo coś w tym stylu.

– No, nie wiem. – Sam przeczesał dłonią swoje zmierzwione włosy w kolorze ciemnoblond.

To było dla niego typowe: gdy się stresował, zaczynał się bawić włosami. Miał tak co najmniej od szóstej klasy. Pamiętam, jak robił to, kiedy próbował przekonać naszą nauczycielkę, że to nie ja narysowałam jaskraworóżowe kwiaty na ścianie damskiej toalety. Nie udało mu się jednak wtedy oszukać pani Baker – to faktycznie ja byłam autorką tej wściekłej, raniącej oczy łączki – i nie zdołał zwieść mnie teraz.

Jak miał kiedykolwiek zostać prawnikiem z prawdziwego zdarzenia, skoro tak łatwo było go przejrzeć?

– Może ten ktoś po prostu nie bywa zbyt często w domu i szuka współlokatora tylko ze względów bezpieczeństwa, a nie zarobkowych? – podsunął. – A może jest idiotą i nie wie, jakie są obecnie stawki za czynsz…

Nadal byłam sceptycznie nastawiona. Przeszukiwałam Craigslist i Facebooka, odkąd dwa tygodnie temu gość, od którego wynajmowałam mieszkanie, przykleił mi na drzwiach zawiadomienie o eksmisji z powodu niepłacenia czynszu. Tak blisko dzielnicy Loop ceny nie schodziły poniżej tysiąca dolarów miesięcznie. W okolicach Lincoln Park plasowały się w okolicach tysiąca pięciuset.

Dwieście dolarów to nie było tylko trochę poniżej stawki rynkowej. W porównaniu do niej to była stawka totalnie od czapy.

– Ogłoszenie nie zawiera też żadnych zdjęć – zauważyłam. – A to równie podejrzane. Powinnam je zignorować i szukać dalej.

Cóż, właśnie tak powinnam zrobić, bo facet, który wyrzucał mnie z mieszkania, zamierzał mnie podać do sądu w przyszłym tygodniu, jeśli nie wyprowadzę się do tego czasu… Z drugiej strony jednak tak niski czynsz być może pomógłby mi się jakoś ogarnąć i uchroniłby mnie przed ponownym znalezieniem się w takiej sytuacji za kilka miesięcy. Ale mieszkałam w Chicago od ponad dziesięciu lat. Żadna oferta w okolicy Lincoln Park nie mogła być tak dobra, jeśli nie czaił się w niej jakiś ukryty haczyk.

– Cassie… – Głos Sama był spokojny i cierpliwy, ale czułam, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu. Kolejny raz upomniałam się w myśli, że próbuje tylko pomóc w ten swój typowy, nachalny sposób, i zamiast coś na to odpowiedzieć, ugryzłam się w język. – To mieszkanie w świetnej lokalizacji. I możesz sobie na nie pozwolić. Jest na tyle blisko stacji El, że będziesz mogła szybko dotrzeć do pracy. A jeśli okna są tak duże, jak twierdzi właściciel, to założę się, że jest tam mnóstwo naturalnego światła.

Otworzyłam szerzej oczy. Czytając ogłoszenie, nie myślałam o oświetleniu. Ale jeśli były tam ogromne okna wychodzące na jezioro… Sam prawdopodobnie miał rację.

– Może znowu mogłabym tworzyć w domu? – zastanowiłam się na głos. Od niemal dwóch lat nie mogłam tego robić, bo mieszkałam w miejscach, w których światło nie było dość dobre. I tęskniłam za tym bardziej, niż byłam skłonna przyznać, nawet sama przed sobą.

Sam uśmiechnął się z ulgą.

– Dokładnie.

– W porządku – skapitulowałam. – W takim razie jestem skłonna poprosić przynajmniej o więcej informacji.

Sam położył mi dłoń na ramieniu. Jej ciepły, pokrzepiający ciężar uspokoił mnie nieco – tak jak za każdym razem, gdy tego potrzebowałam, odkąd byliśmy dziećmi. Węzeł niepokoju, który w ciągu ostatnich dwóch tygodni zacisnął się na moim żołądku, zaczął się rozluźniać. Po raz pierwszy od wieków poczułam, że znów mogę oddychać swobodnie.

– Ma się rozumieć, najpierw obejrzymy mieszkanie i poznamy twojego współlokatora – dodał prędko. – Mogę ci nawet pomóc wynegocjować umowę najmu z wypowiedzeniem z miesiąca na miesiąc, jeśli chcesz. W ten sposób, jeżeli się okaże, że coś jest nie tak, będziesz mogła się wyprowadzić bez konieczności zrywania umowy.

Co oznaczałoby, że nie musiałabym się martwić o to, że kolejny wściekły właściciel mieszkania będzie mnie straszył sądem. Szczerze powiedziawszy, to byłby przyzwoity kompromis. Gdyby ten ktoś okazał się mordercą trzymającym w szafie piłę łańcuchową, skrajnym liberałem lub Bóg wie kim jeszcze, umowa najmu z miesięcznym okresem wypowiedzenia pozwoliłaby mi szybko odejść bez żadnych zobowiązań.

– Naprawdę mógłbyś to dla mnie zrobić? – spytałam. Nie po raz pierwszy poczułam się źle z powodu tego, jaka opryskliwa byłam dla niego ostatnio.

– Po coś w końcu mam ten dyplom prawniczy, nie? Raz na jakiś czas mogę z niego zrobić dobry użytek.

– Na początek mógłbyś go użyć do zarobienia mnóstwa forsy w swojej firmie, zamiast pomagać takim niepoprawnym przegrywom jak ja.

– I tak już zarabiam mnóstwo forsy w swojej firmie – powiedział z uśmiechem. – Ale skoro nie chcesz, żebym pożyczył ci pieniądze…

– Nie chcę – powtórzyłam stanowczo. Sama to sobie zrobiłam: wybrałam totalnie niepraktyczny kierunek studiów i wpędziłam się w długi w związku z zaciągnięciem kredytu studenckiego, mając marne perspektywy na zdobycie poważnej pracy. Nie miałam jednak zamiaru obciążać kogoś włas­nymi problemami.

Sam westchnął.

– Nie zgodzisz się na to. Fakt. Już to przerabialiśmy. Niejeden raz. – Pokręcił głową i dodał nieco smutniejszym tonem: – Chciałbym, żebyś mogła się do nas wprowadzić, Cassie. Albo do Amelii. To by rozwiązało wszystkie problemy…

Przygryzłam wargę, udając, że intensywnie studiuję ogłoszenie na Craigslist, aby nie musieć na niego patrzeć.

Szczerze powiedziawszy, czułam ogromną ulgę, że mieszkanie nad jeziorem, które Sam i jego nowy mąż Scott kupili całkiem niedawno, było tak małe, iż ledwie mieścili się w nim ze swoimi dwoma kotami. Chociaż mieszkanie z nimi oszczędziłoby mi stresu i kłopotów związanych z tym, przez co teraz przechodziłam, pobrali się zaledwie dwa miesiące temu. Gdybym siedziała im na głowie, bez dwóch zdań nie tylko ograniczyłabym im możliwości uprawiania seksu gdziekolwiek i kiedykolwiek mieli na to ochotę – jak mieli w zwyczaju nowożeńcy, o ile się orientowałam – ale ich czułości bezustannie przypominałyby mi również o tym, ile czasu minęło, odkąd sama ostatni raz byłam w związku.

A także o tym, jak kolosalną porażką było całe moje życie we wszystkich innych aspektach.

Ma się rozumieć, mieszkanie z Amelią również nie wchodziło w grę. Sam zdawał się nie zauważać, że jego perfekcyjna siostra zawsze patrzy na mnie z góry i uważa mnie za totalną nieudaczniczkę. Ale taka była prawda.

W tej sytuacji najlepszym wyjściem dla każdego z zainteresowanych było znalezienie mi miejsca do spania, które nie byłoby ani nową sofą Sama i Scotta, ani loftem Amelii w Lakeview.

– Poradzę sobie – powiedziałam, starając się brzmieć, jakbym naprawdę sama w to wierzyła. Serce ścisnęło mi się lekko na widok troski, która zagościła w oczach Sama. – Serio nic mi nie będzie. Zawsze daję sobie radę, zapomniałeś już?

Uśmiechnął się i zmierzwił moje zbyt krótkie włosy – tak jak miał w zwyczaju, gdy się ze mną drażnił. W normalnych okolicznościach mi to nie przeszkadzało, ale kilka tygodni temu ścięłam je w dość drastyczny sposób dla kaprysu, ponieważ byłam sfrustrowana i potrzebowałam ujścia dla emocji, które nie wymagało połączenia z internetem. Była to kolejna z moich nie najlepszych decyzji w ostatnim czasie. Moje gęste kręcone blond włosy miały tendencję do sterczenia w dziwnych kierunkach, jeśli nie zostały obcięte przez profesjonalistę. Demonstracja czułości ze strony Sama w tej formie sprawiała, że wyglądałam jak muppet, który niedawno włożył palce do kontaktu.

– Przestań! – zawołałam ze śmiechem, starając się usunąć poza zasięg jego rąk, ale musiałam przyznać, że czuję się teraz nieco lepiej. I prawdopodobnie właśnie taki był jego zamysł.

Ponownie położył mi dłoń na ramieniu.

– Jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie co do pożyczki… – Urwał, nie kończąc zdania.

– Jeśli zmienię zdanie co do pożyczki, dowiesz się o tym jako pierwszy – zapewniłam go.

Mimo to oboje wiedzieliśmy, i to aż za dobrze, że nigdy tego nie zrobię.

.....................

Z ODPISANIEM NA OGŁOSZENIE DOTYCZĄCE MIESZKANIA Z CZYNSZEM w wysokości dwustu dolarów miesięcznie odczekałam aż do popołudnia, kiedy zaczynała się moja zmiana w bibliotece publicznej.

Ze wszystkich niezwiązanych ze sztuką zajęć dorywczych, którymi parałam się od czasu uzyskania dyplomu magistra sztuk pięknych, to było moim ulubionym. Nie dlatego, że kochałam wszystkie aspekty tej pracy, bo wcale tak nie było. Chociaż cudownie było przebywać w otoczeniu książek, pracowałam wyłącznie w dziale dziecięcym. Na przemian siedziałam za biurkiem, układając na półkach książki o dinozaurach, wojowniczych kotach i smokach, i odpowiadałam na pytania rozgorączkowanych rodziców próbujących uspokoić rozhisteryzowane dzieci.

Zawsze dobrze dogadywałam się z tymi starszymi. I lubiłam malutkich ludzi jako abstrakcyjną koncepcję, rozumiejąc – przynajmniej w teorii – dlaczego ktoś mógłby celowo chcieć je posiadać. Ale podczas gdy Sam i ja zdecydowanie uważaliśmy jego rozpieszczone kociaki za jego dzieci, nikt z moich bliskich znajomych na razie nie miał prawdziwego potomstwa. Zajmowanie się małymi dziećmi przez dwadzieścia godzin tygodniowo na stanowisku związanym ze służbą publiczną było dla mnie sporym wyzwaniem – i w pewnym sensie szkołą życia.

Praca w bibliotece była moim ulubionym niepełnoetatowym zajęciem również ze względu na cały czas wolny, który się z nią wiązał. Nie miałam tak dużo luzu podczas swoich zmian w Gossamer’s, kawiarni w pobliżu mojego (już wkrótce byłego) mieszkania – co było najgorszym aspektem tej konkretnej pracy.

– Leniwe popołudnie – zażartowała moja kierowniczka Marcie, siadając na krześle obok mnie. Marcie była miłą kobietą po pięćdziesiątce i efektywnie prowadziła dział literatury dziecięcej. To był taki nasz hermetyczny żarcik: komentowanie, jak wolno płynie czas, gdy pracowałyśmy razem po południu, bo tak naprawdę każde popołudnie tutaj było leniwe. Między godziną pierwszą a czwartą większość naszych klientów albo odbywała drzemki, albo była jeszcze w szkole.

Teraz była druga. W ciągu ostatniej półtorej godziny zajrzał tu tylko jeden dzieciak. Taka sytuacja nie tylko nie była niczym nadzwyczajnym – to była w zasadzie część rutyny.

– Taak, leniwie dziś – przyznałam, uśmiechając się do niej, a potem skupiłam się ponownie na ekranie komputera.

Zwykle czas przestoju w bibliotece wykorzystywałam na wyszukiwanie potencjalnych nowych pracodawców i składanie aplikacji. Nie byłam wybredna. Interesowało mnie prawie wszystko – nawet jeżeli nie miało nic wspólnego ze sztuką – jeśli tylko wiązało się z lepszym wynagrodzeniem i bardziej regularnymi godzinami pracy niż to, czym się obecnie parałam.

Czasami wykorzystywałam ten czas na obmyślanie szczegółów swoich przyszłych projektów artystycznych. W moim małym mieszkaniu oświetlenie było naprawdę kiepskie, co znacznie utrudniało rysowanie i malowanie obrazów, które stanowiły podstawę moich prac. I chociaż nie mogłam kończyć projektów w bibliotece, bo używanie tu farb byłoby ryzykowne, a ostatni etap wymagał dodawania do nich elementów uważanych powszechnie za śmieci, miałam wystarczająco duże i dobrze oświetlone biurko, żeby przynajmniej robić wstępne szkice ołówkiem.

Dziś jednak musiałam wykorzystać swoje „leniwe godziny”, aby odpowiedzieć na ogłoszenie na Craigslist. Mogłam to zrobić wcześniej, ale się na to nie zdecydowałam – częściowo dlatego, że wciąż byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, ale głównie dlatego, że kilka tygodni temu zrezygnowałam z Wi-Fi, aby zaoszczędzić.

Wywołałam na ekran ogłoszenie. Nie zmieniło się od czasu, gdy czytałam je po raz ostatni. Dziwnie formalny styl wciąż był taki sam. Absurdalna kwota czynszu również była identyczna i wzbudzała we mnie taki sam niepokój jak wtedy, gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy.

Ale moja sytuacja finansowa również się nie zmieniła. Nadal miałam problem ze zdobyciem pracy w swoim zawodzie. A proszenie o pomoc Sama – lub moich rodziców, księgowych, którzy kochali mnie zbyt mocno, aby powiedzieć mi prosto w twarz, jakim jestem dla nich rozczarowaniem – było tak samo nie do pomyślenia, jak zawsze.

Zaś właściciel mojego obecnego lokum nie odstąpił od nakazu eksmisji, który miał wejść w życie w przyszłym tygodniu. Za co, prawdę powiedziawszy, nie mogłam mieć do niego pretensji. W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy znosił wiele opóźnień w płatnościach czynszu, a także związanych ze sztuką wpadek z udziałem spawarki. Na jego miejscu też bym pewnie eksmitowała samą siebie.

Zanim zdążyłam zmienić zdanie, nadal słysząc w uszach zmartwiony głos Sama, otworzyłam pocztę. Przejrzałam skrzynkę odbiorczą – ogłoszenie o wyprzedaży „dwie pary w cenie jednej” w sklepie z obuwiem; nagłówek z Chicago Tribune o zagadkowej serii włamań do lokalnych banków krwi – a potem zaczęłam pisać.

Od: Cassie Greenberg [[email protected]]

Do: [email protected]

Temat: Ogłoszenie o mieszkaniu

Cześć! Znalazłam na Craigslist Twoje ogłoszenie z informacją, że poszukujesz współlokatora. Wkrótce kończy mi się umowa najmu, a Twoja propozycja brzmi świetnie. Jestem trzydziestodwuletnią nauczycielką plastyki i mieszkam w Chicago od dziesięciu lat. Jestem osobą niepalącą, nie mam zwierząt. W swoim ogłoszeniu wspomniałeś, że noce spędzasz w większości poza domem. Jeśli chodzi o mnie, prawie nigdy nie ma mnie w domu w ciągu dnia, więc myślę, że ten układ byłby idealny dla nas obojga.

Przypuszczam, że otrzymałeś wiele zapytań, biorąc pod uwagę lokalizację mieszkania, jego cenę i wszystko inne. Ale na wszelki wypadek, gdyby sprawa była nadal aktualna, załączam swoje referencje. Mam nadzieję, że wkrótce się odezwiesz.

Cassie Greenberg

Na myśl o tym, jak wiele szczegółów pominęłam, jeśli chodzi o moją obecną sytuację, wprowadzając autora ogłoszenia w błąd, poczułam ukłucie winy.

Po pierwsze, właśnie napisałam tej zupełnie obcej osobie, że jestem nauczycielką plastyki. Teoretycznie rzecz ujmując, była to prawda. To właśnie ten kierunek studiowałam – i to wcale nie tak, że nie chciałam uczyć. Ale na pierwszym roku studiów zakochałam się bez pamięci w sztuce użytkowej i projektowaniu, a potem, na ostatnim roku, wzięłam udział w kursie, na którym studiowaliśmy Roberta Rauschenberga i jego metodę łączenia obrazów z rzeźbami. Wtedy całkiem przepadłam. Natychmiast po ukończeniu studiów rzuciłam się w wir magisterki z zakresu sztuki użytkowej i projektowania.

Ani przez chwilę nie żałowałam tej decyzji.

Ma się rozumieć, do czasu ukończenia uczelni. Wtedy w brutalny sposób uświadomiono mi, że moja wizja artystyczna i zakres umiejętności są zbyt niszowe, aby to, co tworzę, mogło się podobać większości szkół zatrudniających nauczycieli plastyki. Uniwersyteckie wydziały sztuki były bardziej otwarte, ale zdobycie jakiejkolwiek posady bardziej stabilnej niż tymczasowe stanowisko adiunkta na uniwersytecie było jak wygrana w totka – mogłam o tym tylko pomarzyć. Czasami udawało mi się zarobić dodatkowe pieniądze na wystawach sztuki, gdy ktoś, kto podobnie jak ja dostrzegł ironiczne piękno w zardzewiałych puszkach po coli przerobionych na nadmorskie krajobrazy i postanowił kupić którąś z moich prac. Ale nie zdarzało się to zbyt często. I tak oto, chociaż teoretycznie byłam nauczycielką sztuk pięknych, większość moich dochodów od czasu uzyskania dyplomu magistra sztuki pochodziła z nisko płatnych, dorywczych zajęć w niepełnym wymiarze godzin, takich jak to w bibliotece.

Zdawałam sobie jednak boleśnie sprawę z tego, że gdybym przedstawiła się w ten sposób autorowi ogłoszenia, zdecydowanie nie uznałby mnie za dobrze rokującą potencjalną współlokatorkę. Podobnie dobrego wrażenia nie zrobiłyby na nim referencje wystawione przez najemców, z którymi miałam do tej pory do czynienia – żaden z nich nie miałby o mnie nic dobrego do powiedzenia – dlatego ich autorami byli Sam, Scott i moja mama. Nawet jeśli byłam dla moich rodziców rozczarowaniem, to nie chcieli, aby ich jedyne dziecko zostało bezdomne.

Po kilku chwilach wściekania się na samą siebie zdecydowałam, że nie ma znaczenia, czy w paru miejscach naciąg­nęłam prawdę. Zamknęłam oczy i wcisnęłam „wyślij”. Co najgorszego mogło się wydarzyć? Ta osoba – zupełnie mi obca – dowiedziałaby się, że nagięłam nieco fakty i nie pozwoliłaby mi się wprowadzić?

I tak nie byłam do końca pewna, czy chcę skorzystać z tej oferty.

Miałam mniej niż dziesięć minut, aby się tym wszystkim zamartwiać, bo wówczas nadeszła odpowiedź.

Od: Frederick J. Fitzwilliam [[email protected]]

Do: Cassie Greenberg [[email protected]]

Temat: Ogłoszenie o mieszkaniu

Szanowna Panno Greenberg,

dziękuję za uprzejmą wiadomość wyrażającą zainteresowanie moim wolnym pokojem. Jak nadmieniono w ogłoszeniu, jest on urządzony w nowoczesnym, ale gustownym stylu. Wierzę, posiłkując się również opiniami osób postronnych, że jest on również dość przestronny. Odpowiadając na Pani pytanie: pokój pozostaje w pełni dostępny, jeśli nadal Panią interesuje. Proszę dać mi znać przy najbliższej okazji, czy jest Pani zdecydowana i chciałaby się Pani wprowadzić; wówczas przygotuję niezbędne dokumenty.

Z wyrazami szacunku,

Frederick J. Fitzwilliam

Wpatrywałam się w podpis na końcu maila.

Frederick J. Fitzwilliam?

Co to w ogóle jest za nazwisko?

Przeczytałam wiadomość jeszcze raz, próbując zrozumieć jej treść, podczas gdy Marcie wyciągnęła telefon, aby zająć się przeglądaniem Facebooka, jak zwykle.

A więc autor ogłoszenia jest mężczyzną. A przynajmniej kimś o tradycyjnie męskim imieniu. Nie przejęłam się tym jednak zbytnio. Gdybym rzeczywiście postanowiła skorzystać z tej oferty, Frederick nie byłby pierwszym facetem, z którym mieszkałam od czasu wyprowadzki od rodziców.

Zaniepokoiło mnie jednak… cóż, wszystko inne. Mail był tak dziwnie sformułowany i tak bardzo… formalny, że całkiem podświadomie zaczęłam się zastanawiać, ile lat ma osoba, która go napisała. Do tego dochodziło dziwne, zawoalowane założenie, że mogłabym być skłonna wprowadzić się bez uprzedzenia.

Próbowałam zignorować te obawy, upominając się w myśli, że tak naprawdę zależy mi tylko na tym, aby mieszkanie było w przyzwoitym stanie, a jego właściciel nie okazał się seryjnym mordercą.

Musiałam obejrzeć ten lokal i poznać osobiście Fredericka J. Fitzwilliama, zanim podejmę decyzję.

Od: Cassie Greenberg [[email protected]]

Do: Frederick J. Fitzwilliam [[email protected]]

Temat: Ogłoszenie o mieszkaniu

Cześć, Frederick!

Bardzo się cieszę, że pokój wciąż jest dostępny. Chciałabym go zobaczyć, bo opis brzmi świetnie. Gdyby Ci pasowało, mam wolny czas jutro koło południa. Czy mógłbyś wysłać mi też kilka zdjęć wnętrza? Ogłoszenie na Craigslist nie zawierało żadnych fotografii, a ja chciałabym zobaczyć kilka, zanim wpadnę.

Dzięki! Cassie

Tym razem również musiałam czekać tylko kilka minut, zanim nadeszła odpowiedź.

Od: Frederick J. Fitzwilliam [[email protected]]

Do: Cassie Greenberg [[email protected]]

Temat: Ogłoszenie o mieszkaniu

Witam ponownie, Panno Greenberg,

zapraszam do obejrzenia mieszkania. To bardzo rozsądne, że chciałaby je Pani zobaczyć przed podjęciem ostatecznej decyzji. Obawiam się, że jutro w południe będę niedostępny. Czy miałaby Pani czas po zachodzie słońca? Zazwyczaj jestem w najlepszej formie w godzinach wieczornych.

Zgodnie z Pani prośbą załączam zdjęcia dwóch pomieszczeń, z których prawdopodobnie będzie Pani często korzystać, jeśli zdecyduje się Pani wprowadzić. Pierwsze przedstawia moją wolną sypialnię, która jest obecnie w pełni urządzona (może Pani oczywiście zmienić jej wystrój w dowolny sposób, jeśli zechce Pani współdzielić ze mną mieszkanie).

Drugie zdjęcie przedstawia kuchnię (sądziłem, że dołączyłem oba zdjęcia, kiedy umieszczałem ogłoszenie na Craigslist. Może zrobiłem to niepoprawnie?).

Z wyrazami szacunku,

Frederick J. Fitzwilliam

Po przeczytaniu wiadomości kliknęłam na zdjęcia i…

O rany.

O. Rany!

Okeeeej…

Nie wiedziałam, o co chodzi temu kolesiowi, ale najwyraźniej nie żył w tej samej strefie społeczno-ekonomicznej, co ja. Możliwe też, że żyliśmy również w różnych stuleciach.

Ta kuchnia nie tylko różniła się od każdej innej kuchni w każdym innym miejscu, w którym kiedykolwiek mieszkałam.

Sprawiała wrażenie, jakby należała do zupełnie innej epoki.

Nic w niej nie wyglądało na wyprodukowane w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Lodówka miała dziwny kształt – była zaokrąglona na górze i znacznie mniejsza niż większość lodówek, jakie widziałam w swoim życiu. Nie była srebrna, czarna ani kremowa – jedynie te kolory kojarzyły mi się z lodówkami – ale miała bardzo nietypowy odcień pudrowego błękitu.

Idealnie pasowała do stojącej obok kuchenki.

Niejasno pamiętałam, że widziałam takie urządzenia w starym, koloryzowanym odcinku serialu Kocham Lucy, który oglądałam, gdy byłam dzieckiem. Kiedy próbowałam pogodzić się z myślą, że taka anachroniczna kuchnia istniała w czyimś nowoczesnym mieszkaniu, ogarniała mnie dziwna dezorientacja.

Darowałam więc sobie i przeszłam do zdjęcia sypialni. Była dokładnie tak duża, jak wspomniano w ogłoszeniu na Craigslist. I wyglądała nawet bardziej staroświecko niż kuchnia. Stała w niej wspaniała komoda, wykonana z ciemnego drewna, którego gatunku nie mogłam zidentyfikować, z ozdobnymi rzeźbieniami wzdłuż blatu i na rączkach. Wyglądała jak eksponat z wystawy antyków. Duża, kwiecista, prawdopodobnie domowej roboty kołdra przykrywająca łóżko również robiła wrażenie.

A samo łóżko to było prawdziwe królewskie łoże z kolumnami i koronkowym białym baldachimem. Leżący na nim materac był gruby i wyglądał na luksusowy i wygodny.

Pomyślałam o wszystkich tych gównianych, używanych meblach w moim wkrótce już byłym mieszkaniu. Gdybym się tu wprowadziła, mogłabym oddać je bez żalu do sklepu z używanymi rzeczami.

Te zdjęcia i wiadomości sugerowały, że chociaż Frederick może być dużo starszy ode mnie, prawdopodobnie nie okradłby mnie dzień po tym, jak się do niego wprowadzę.

Jakoś zniosłabym obecność dziwnego współlokatora, który mógłby nawet być po siedemdziesiątce, o ile nie zamierzałby mnie obrabować lub zabić. Z drugiej strony z tonu maila nie można było wywnioskować zbyt wiele.

Od: Cassie Greenberg [[email protected]]

Do: Frederick J. Fitzwilliam [[email protected]]

Temat: Ogłoszenie o mieszkaniu

Frederick, no dobra – te zdjęcia naprawdę robią wrażenie. Twoje mieszkanie wygląda świetnie! Zdecydowanie chcę je zobaczyć, ale jeśli chodzi o jutrzejszy wieczór, mogłabym przyjść dopiero po dwudziestej. Czy to nie będzie za późno? Daj mi znać – i dzięki!

Cassie

Tym razem odpowiedział w mniej niż minutę.

Od: Frederick J. Fitzwilliam [[email protected]]

Do: Cassie Greenberg [[email protected]]

Temat: Ogłoszenie o mieszkaniu

Szanowna Panno Greenberg,

godzina ósma jutro wieczorem idealnie pasuje do mojego harmonogramu. Dołożę wszelkich starań, aby odpowiednio wszystko przygotować na Pani wizytę.

Z wyrazami szacunku,

Frederick J. Fitzwilliam

SAM PRZYJECHAŁ DO MOJEGO MIESZKANIA TEGO SAMEGO WIECZORU z kilkoma kartonami i dwiema dużymi kawami ze Starbucksa.

– Rozgość się – powiedziałam, gestem wskazując na miejsce, w którym wcześniej stał mój stary, używany rozkładany fotel. Dzień wcześniej sprzedałam go na Facebooku za trzydzieści dolarów, czyli mniej więcej tyle, ile był wart.

Sam uśmiechnął się i ostrożnie ułożył jeden ze spłaszczonych kartonów na ziemi, po czym usiadł na nim ze skrzyżowanymi nogami, mówiąc:

– Nie omieszkam.

– Dzięki za kartony – powiedziałam, wskazując głową resztę pudeł. Nawet jeśli nie przeprowadzę się do w pełni umeblowanego pokoju Fredericka, to planowałam zabrać ze sobą z tego miejsca jedynie swoje ubrania, przybory artystyczne i laptopa. Tylko to, co niezbędne, ale i tak potrzebowałam kartonów, żeby to spakować.

– Nie ma sprawy – zapewnił mnie Sam i podał mi kawę, o której kupienie wcześniej go poprosiłam. Powiedział, że przyniesie mi, co tylko zechcę, ale nie ośmieliłam się poprosić go o wielkie tęczowe ciacho, więc zamiast tego zażyczyłam sobie zwykłą czarną kawę.

– Nie mogę się doczekać, aż znów zamieszkam w miejscu z Wi-Fi – westchnęłam, upijając łyk i krzywiąc się pod wpływem gorzkiego smaku na języku. Jak można lubić czarną kawę? Zadawałam sobie to pytanie za każdym razem, gdy miałam zmianę w Gossamer’s. – Tęsknię za Drag Race.

Sam sprawiał wrażenie urażonego.

– Przecież powiedziałem ci, kto zwyciężył, prawda?

Machnęłam lekceważąco ręką.

– To nie to samo. – Oglądanie reality show od dawna było moim guilty pleasure, a suche streszczenia Sama po prostu mnie nie przekonywały. – Mniejsza o to. Pójdziesz ze mną jutro wieczorem, co?

– Oczywiście – potwierdził. – To był mój pomysł, prawda?

– Nie inaczej.

– Jeśli masz się z nim spotkać o dwudziestej, powinienem odebrać cię kwadrans wcześniej. Czy tak będzie okej?

– Jasne. Akurat skończę zmianę w bibliotece.

We wtorkowe wieczory biblioteka organizowała specjalne zajęcia dla dzieci, co oznaczało, że do dziewiętnastej trzydzieści wszyscy mają ręce pełne roboty. Szczerze powiedziawszy, uwielbiałam wtorkowe wieczory w bibliotece. Zwykle odbywały się tam jakieś zajęcia związane ze sztuką i rękodziełem, a ja mogłam choć przez chwilę udawać, że twórczość wciąż jest ważną częścią mojego życia.

Zabierając się do pakowania, zanotowałam w myślach, aby zostawić sobie na wierzchu swoją koszulkę z motywem Ulicy Sezamkowej i napisem „Czytanie jest dla zwycięzców!”. Szefostwo biblioteki lubiło, gdy we wtorki pracownicy przychodzili w strojach, które przemawiały do dzieci.

– Świetnie – skomentował Sam. – Jeśli cię odbiorę o tej porze, dotrzemy idealnie na czas do twojego nowego mieszkania. Chociaż… – Urwał i wbił wzrok w swoją kawę.

Znałam to jego zatroskane spojrzenie.

– O co chodzi?

Zawahał się, zanim odpowiedział:

– To… prawdopodobnie nic takiego. Ale powinnaś wiedzieć, że nie mogłem dziś znaleźć Fredericka J. Fitzwilliama, kiedy zacząłem szukać go po nazwisku w internecie.

Wpatrywałam się w niego w milczeniu.

– Co takiego?

– No właśnie. – Sam upił w zamyśleniu łyk swojej kawy. – Jeśli nauczyłem się czegokolwiek w katedrze prawa karnego, to na pewno tego, że nigdy nie należy wprowadzać się do kogoś bez uprzedniego sprawdzenia tej osoby. Próbowałem więc go wygooglować, sądząc, że kogoś o nazwisku takim jak Frederick J. Fitzwilliam znajdę w dwie sekundy, ale… – Potrząsnął głową.

Znajomy węzeł niepokoju w dole mojego brzucha zacisnął się trochę mocniej.

– Nic?

– Kompletnie nic – potwierdził Sam. – Sprawdziłem nawet rejestr spraw karnych hrabstwa Cook. Nigdzie nie ma choćby wzmianki o Fredericku J. Fitzwilliamie. – Zrobił pauzę. – Całkiem jakby ktoś taki… nie istniał.

Gapiłam się na niego w oszołomieniu. Jak to możliwe, że w czasach, gdy o każdym można się dowiedzieć wszystkiego po spędzeniu dwóch minut w sieci, Sam niczego nie znalazł?

– Może to fałszywe nazwisko, które podaje ludziom pytającym o mieszkanie? – podsunął w końcu Sam. – Craigslist bywa dziwny. Może chce pozostać anonimowy?

Takie wyjaśnienie brzmiało całkiem wiarygodnie i poczułam się trochę lepiej. Wróciłam myślami do czasów studiów, kiedy żałowałam, że nie podałam komuś fałszywego imienia na Craigslist. Skończyłam studia dziesięć lat temu, a Stowarzyszenie Literackie Younker College wciąż nie dawało mi spokoju.

– Tak – mruknęłam. – Ale jeśli chciał pozostać anonimowy, to po co podawał w poście swój adres e-mail? Mógł po prostu użyć anonimowego konta, które serwis automatycznie generuje dla ogłoszeniodawców.

Oboje zastanawialiśmy się, co to wszystko może oznaczać, w ciszy przerywanej jedynie stłumionym odgłosem ruchu ulicznego za oknem. W końcu pochyliłam się w stronę Sama i zapytałam:

– Jeśli ten facet okaże się kolejnym Jeffreyem Dahmerem*, obiecaj mi, że mnie pomścisz.

Sam prychnął.

– Myślałem, że chcesz, żebym z tobą poszedł. Jeśli okaże się kolejnym Dahmerem, oboje będziemy mieli przechlapane. Prawdopodobnie będziemy również martwi.

Cóż, tego nie wzięłam pod uwagę.

– Racja. – Zastanawiałam się nad czymś przez chwilę. – Może poczekaj w samochodzie? Napiszę do ciebie, gdy będę w środku. Jeśli nie wyjdę w ciągu pół godziny, zadzwoń na policję.

– Jasne – zgodził się Sam, ponownie się do mnie uśmiechając. Tyle tylko, że tym razem jego wzrok był poważny i czaiła się w nim troska. Zawsze był słaby w ukrywaniu przede mną swoich prawdziwych uczuć, głównie tego, że się o mnie martwi. – Wiesz, gdybyśmy Scott i ja się postarali, jestem pewien, że mogłabyś się do nas wprowadzić, dopóki nie znajdziesz czegoś bardziej odpowiedniego.

Przełknęłam gulę, która uformowała się w moim gardle na dźwięk jego słów.

– Dzięki – powiedziałam szczerze, a potem, odwracając wzrok, dodałam: – Przemyślę to.

ROZDZIAŁ 2

Lista rzeczy do zrobienia FJF: 15 października

1. Odkurzyć meble w salonie.

2. Odkurzyć dodatkową sypialnię.

3. Zakupić produkty spożywcze do lodówki i spiżarni przed wizytą panny Cassie Greenberg.

4. Jeśli panna Greenberg nie będzie chciała wynająć wolnego pokoju, zapytać Reginalda, jak dodać zdjęcia do ogłoszenia, aby uniknąć niepotrzebnych interakcji z potencjalnymi współlokatorami w przyszłości.

5. Wymienić książki w bibliotece.

6. Napisać do matki.

MIESZKANIE FREDERICKA ZNAJDOWAŁO SIĘ W RZADKO ODWIEDZANEJ przeze mnie części Lincoln Park. Było położone zaledwie kilka przecznic na wschód od jeziora, na końcu szeregu eleganckich kamienic, które, gdybym miała zgadywać, prawdopodobnie kosztowały kilka milionów dolarów każda.

Wolałam się jednak nad tym zbytnio nie zastanawiać. Samo oddychanie tym samym powietrzem, co ludzie, którzy tu mieszkają, było wystarczająco onieśmielające. Nie musiałam jeszcze pogarszać sytuacji, rozmyślając o tym, że nigdy nie będę w stanie pozwolić sobie na życie tutaj, chyba że wygrałabym w totka lub przebranżowiła się i zaczęła parać przestępczością zorganizowaną.

– Poszukam miejsca do zaparkowania – powiedział Sam, gdy wysiadałam z jego samochodu. Obejrzałam się na niego przez ramię; nie mogłam nie zauważyć, że znowu miał tę swoją zmartwioną minę. – Napisz do mnie, jak tylko wejdziesz, dobrze?

– Dobrze – obiecałam, lekko rozdygotana. Oboje trochę się uspokoiliśmy, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że Frederick J. Fitzwilliam może być tylko pseudonimem z Craigslist. Ale cała ta sytuacja wciąż była dziwna.

Otuliłam szczelniej szyję szalikiem. Październik w Chicago zawsze był chłodniejszy, niż sugerowałaby przyzwoitość. Tak blisko jeziora wiatr naprawdę porządnie dawał się we znaki. Wdzierał się pod moją cienką koszulkę, nic sobie nie robiąc z tej mizernej ochrony.

Prawdopodobnie powinnam była założyć swój zimowy płaszcz – nawet jeśli skończyłoby się to zachlapaniem farbą po dzisiejszym wieczorze w bibliotece.

A dokładniej dzisiejszym niesamowicie zabawnym wieczorze w bibliotece, z którego zaplanowania Marcie i ja byłyśmy takie dumne. Gdyby sama liczba płaczących dzieci, które musiały zostać wyniesione z biblioteki po jego zakończeniu, świadczyła w jakiś wymierny sposób o naszym sukcesie, to „wieczór malowania ulubionej księżniczki Disneya” można by uznać za prawdziwy strzał w dziesiątkę. Nie mog­łam przestać się uśmiechać, gdy o tym myślałam – mimo że byłam kompletnie nieprzygotowana na tę pogodę i cała się trzęsłam – i mimo że wiedziałam, że odziana w biblioteczną koszulkę z Ulicy Sezamkowej, przestarzałe, sfatygowane dżinsy i pomarańczowe trampki z dziurą na jednym palcu prawdopodobnie wyglądałam, jakbym ubierała się po ciemku w schowku z przyborami malarskimi.

Chciałam, żeby każdy wieczór w bibliotece był wieczorem poświęconym sztuce, mimo iż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, dlaczego to niemożliwe. Wszystkie wieczorki plastyczne niezmiennie kończyły się totalnym chaosem w dziale dziecięcym, z rozpryskami farby na każdej możliwej powierzchni i różnymi tajemniczymi substancjami wdeptanymi w dywan. Jako opiekunkom owych wydarzeń Marcie i mnie doprowadzanie wszystkiego do porządku zajmowało wiele dni.

Jednak w jakiś dziwny sposób wszystkie te niedogodności okazywały się koniec końców bez szczególnego znaczenia. Nie można było być w złym nastroju, gdy przez dwie godziny trzymałam w rękach pędzel i pomagałam uśmiechniętemu chłopcu namalować syrenkę Ariel z jaskrawoczerwonymi włosami, a on jeszcze mi za to płacili. Nawet jeśli teraz miałam poznać potencjalnego nowego współlokatora, który być może – choć niekoniecznie – okaże się seryjnym mordercą.

Cieszyłam się, że Sam będzie na mnie czekał w pobliżu – tak na wszelki wypadek.

Spojrzałam na swój telefon, aby potwierdzić adres i kod domofonu, który Frederick wysłał mi mailem. Ruszyłam do budynku, szybko wprowadziłam kod, aby wejść do środka, a następnie wdrapałam się po schodach na drugie piętro. Rozkoszując się względnym ciepłem ogrzewanej klatki schodowej, roztarłam ręce, zziębnięte po spędzeniu mniej niż dwóch minut na zewnątrz w samym środku pory roku, która w Chicago uchodziła za jesień.

Kiedy wspięłam się na najwyższe piętro i stanęłam przed drzwiami mieszkania Fredericka, przywitała mnie jasnoróżowa wycieraczka z napisem Welcome pod drzwiami. Były na niej przedstawione szczeniak rasy golden retriever i kociak, tulące się do siebie na łące – i stanowiła chyba najbardziej tandetną rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam poza siecią Hobby Lobby. Wydawała się tak bardzo nie na miejscu w tym pięknym, wartym wiele milionów dolarów budynku, że przez chwilę zastanawiałam się na poważnie, czy przypadkiem chłód nie poprzestawiał mi czegoś w mózgu i tylko sobie tego nie wyobraziłam.

Ale wtedy drzwi do mieszkania otworzyły się, zanim zdążyłam zapukać – i nagle przestałam myśleć o tandetnej wycieraczce.

– Pani musi być panną Cassie Greenberg. – Głos mężczyzny był głęboki i dźwięczny. W jakiś dziwny sposób wibrował mi aż w dole brzucha. – Dobry wieczór. Jestem Frederick J. Fitzwilliam.

Gdy tak stałam i mrugałam jak głupia na widok osoby, która być może miała zostać moim nowym współlokatorem, dotarło do mnie, że nie zastanawiałam się wcześniej nad tym, jak może wyglądać autor tamtego anonsu. Bo w zasadzie nie miało to żadnego znaczenia. Potrzebowałam taniego miejsca, w którym mogłabym nocować, a mieszkanie Fredericka było tanie – nawet jeśli okoliczności towarzyszące całej tej sytuacji wydawały się nieco… dziwne. Spędziłam sporą część dnia, zastanawiając się, czy wysłanie do niego maila było dobrym pomysłem; czy nie mam przypadkiem do czynienia z psychopatą. Ale… jak mógł wyglądać? To ani na sekundę nie zaprzątnęło moich myśli!

Teraz jednak, gdy stałam tu, nieco ponad pół metra od najwspanialszego mężczyzny, jakiego w życiu widziałam… Cóż, nie mogłam myśleć o niczym innym niż wygląd Fredericka J. Fitzwilliama.

Na oko wydawał się mieć koło trzydziestu lat, choć trudno było ocenić to precyzyjnie, patrząc na jego pociągłą, bladą, lekko kanciastą twarz. A jego głos nie był jedyną rzeczą, która sprawiła, że niemal ugięły się pode mną kolana. O nie – miał również niesamowicie gęste, ciemne włosy łobuzersko opadające mu na czoło, jakby został żywcem wyjęty z dramatu historycznego, w którym ludzie z brytyjskim akcentem całują się w strugach deszczu. Albo jakby był bohaterem ostatniego romansu historycznego, jaki czytałam.

Kiedy obdarzył mnie bladym, wyczekującym uśmiechem, w jego prawym policzku pojawił się uroczy dołeczek.

– Ja… – wydukałam. Ponieważ wciąż byłam dość przytomna, aby pamiętać, że kiedy ktoś się przedstawia, dobry zwyczaj nakazuje powiedzieć coś w zamian, spróbowałam się otrząsnąć, niestety z niezbyt dobrym skutkiem. – Jesteś… eee…

Trzeba mi oddać sprawiedliwość, że wewnętrznie krzyczałam – wręcz darłam się na siebie, żeby przywołać się do porządku. Nie należałam do osób, które zwykły gapić się na ludzi ani automatycznie przechodzić w tryb pożądania natychmiast po spotkaniu kogoś atrakcyjnego. W każdym razie… cóż, nie aż tak! Mimo to… nadal nie byłam pewna, czy w ogóle chcę wprowadzić się do tego mieszkania – ale nie chciałam też, żeby ten facet od razu postawił na mnie krzyżyk tylko dlatego, że zachowuję się jak ostatnia dziwaczka.

Nie miało znaczenia, że Frederick J. Fitzwilliam miał szerokie, muskularne ramiona, które sugerowały, że w młodości być może prowadził drużyny futbolowe do zwycięstw, a teraz nadal regularnie ćwiczy. Nie miało znaczenia, że nosił idealnie skrojony trzyczęściowy garnitur, grafitowoszarą marynarkę i wykrochmaloną białą koszulę, opinającą seksownie te szerokie ramiona, całkiem jakby były szyte na miarę – ani że jego szare spodnie leżały na nim równie dobrze. Nic z tego nie miało znaczenia… ponieważ był to ktoś, kto posiadał pokój, który miałam nadzieję wynająć. Nic więcej się nie liczyło.

Musiałam wziąć się w garść.

Próbowałam skupić się na bardziej ekscentrycznych aspektach jego stroju – falbaniastym niebieskim fularze, który nosił na szyi; wypolerowanych na wysoki połysk oksfordach na jego stopach – ale to nie pomogło. Nawet z tymi niezwykłymi akcesoriami wciąż był najwspanialszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam.

Kiedy tak stałam, wrzeszcząc na siebie w duchu, aby przestać się na niego gapić, zbyt bezradna, by zrobić cokolwiek innego, Frederick po prostu wpatrywał się we mnie ze zdumionym wyrazem twarzy. Nie byłam pewna, co w moim zachowaniu go tak bardzo dziwiło. Z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, jaki jest seksowny, prawda? Musiał być przyzwyczajony do takiej reakcji ludzi na swój widok. Prawdopodobnie musiał opędzać się od napalonych ludzi obojga płci kijem za każdym razem, gdy wychodził z domu.

– Panno Greenberg?

Przekrzywił głowę na bok, prawdopodobnie czekając, aż sklecę pełne zdanie. Kiedy tego nie zrobiłam, wyszedł na korytarz – najprawdopodobniej po to, aby przyjrzeć się bliżej dziwaczce, która właśnie pojawiła się przed jego drzwiami.

Ale nie patrzył już na mnie. Wbijał wzrok w podłogę, a dokładniej w tę tandetną wycieraczkę u moich stóp.

Wpatrywał się w nią, jakby była odpowiedzialna za rzeź dokonaną na jego rodzinie.

– Reginald – mruknął pod nosem, a potem przyklęknął i poderwał ją z posadzki. – Myśli, że jest taki zabawny, hę?

Zanim zdążyłam zapytać, kim jest Reginald i o czym mówi mój potencjalny współlokator, Frederick skupił całą swoją uwagę z powrotem na mnie. Musiałam wyglądać na kompletnie oszołomioną, bo wyraz jego twarzy od razu złagodniał.

– Czy wszystko w porządku, panno Greenberg? – W jego głębokim głosie pobrzmiewało coś na kształt szczerej troski.

Z trudem oderwałam wzrok od jego idealnej twarzy i spojrzałam na swoje buty.

Skrzywiłam się na widok moich poplamionych farbą, starych, zniszczonych trampek. Byłam tak zdenerwowana, że na śmierć zapomniałam o tym, iż pojawiłam się na jego progu wymazana farbą i ubrana w najgorsze ciuchy, jakie miałam.

– Nic mi nie jest – skłamałam i spróbowałam się wyprostować z powagą. – Po prostu… hmm, jestem trochę zmęczona.

– Ach. – Przytaknął ze współczuciem. – Rozumiem. Cóż, panno Greenberg… czy nadal jest pani zainteresowana obejrzeniem mieszkania dziś wieczorem, aby ustalić, czy odpowiada ono pani potrzebom? Czy może wolałaby pani przełożyć spotkanie, biorąc pod uwagę swoje obecne zmęczenie i… – Urwał, obrzucając mnie boleśnie powolnym, taksującym spojrzeniem.

Zarumieniłam się z zażenowania. Cóż, tak – najwyraźniej nie ubrałam się na tę okazję zbyt stosownie. Ale przecież to niemiało aż tak wielkiego znaczenia, prawda?

W pewnym sensie byłam mu wdzięczna. Mógł być najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam, ale ludzie snobistycznie podchodzący do kwestii wyglądu należeli do moich największych wrogów. Jego reakcja na mój strój pomogła mi wyrwać się z absurdalnego stanu nieoczekiwanego pożądania i wrócić do rzeczywistości.

Potrząsnęłam głową.

– Nie, w porządku. – W końcu nadal potrzebowałam własnego kąta. – Czy mógłbyś mnie oprowadzić? Wszystko gra.

Spojrzał na mnie z czymś na kształt ulgi – choć nie mogłam zrozumieć dlaczego, biorąc pod uwagę, jak bardzo wydawał się mną niezainteresowany.

– W takim razie… – Uśmiechnął się półgębkiem. – Zapraszam do środka, panno Greenberg.

Widziałam zdjęcia, które wysłał, więc myślałam, że jestem przygotowana na to, co zastanę w środku. Od razu dostrzegłam jednak, że nie oddawały dobrze tego, co ukazało się moim oczom.

Spodziewałam się, że wnętrza będą eleganckie i luksusowe. I tak właśnie było.

Nie spodziewałam się jednak, że będą też… dziwne.

Salon – podobnie jak zdjęcia kuchni i drugiej sypialni, które przesłał mi Frederick – wydawał się zamrożony w czasie, ale nie w sposób, jaki mogłabym wyrazić słowami, i nie zamrożony w żadnym konkretnym okresie, który umiałabym sprecyzować. Większość mebli i elementów wyposażenia wyglądała na drogą, ale tworzyły one wspólnie taki miszmasz stylów i epok, że od patrzenia na całość aż rozbolała mnie głowa.

Dziesiątki błyszczących mosiężnych kinkietów dawały ten rodzaj przyćmionego, nastrojowego światła, które widziałam tylko w starych filmach o nawiedzonych domach. Pokój był nie tylko słabo oświetlony – był zwyczajnie… mroczny. Ściany pomalowano na ciemny czekoladowy brąz, który, jak niejasno pamiętałam z lekcji historii sztuki, był modny w epoce wiktoriańskiej. Dwa wysokie ciemne drewniane regały, z których każdy musiał ważyć z pół tony, stały jak milczący strażnicy na obu końcach pokoju. Na szczycie każdego z nich znajdował się ozdobny mosiężny, malachitowy kandelabr, który wyglądał jak żywcem wzięty z szesnastowiecznej europejskiej katedry. Kontrastowały one pod względem stylu – i w każdy inny możliwy sposób – z dwiema bardzo nowocześnie wyglądającymi czarnymi skórzanymi sofami ustawionymi naprzeciwko siebie na środku pokoju i prostym, szklanym stolikiem kawowym między nimi. Na jego blacie piętrzył się stos książek wyglądających na romanse z okresu regencji, co jeszcze bardziej potęgowało niestosowność całej tej scenerii.

Poza bladą zielenią kandelabrów jedynymi barwnymi elementami był tu duży, jaskrawy, kwiecisty orientalny dywan, pokrywający większość podłogi, jaskrawoczerwone, świecące oczy przerażającego wypchanego wilczego łba nad kominkiem i ciemnoczerwone aksamitne zasłony po obu stronach okien sięgających od podłogi aż do sufitu.

Zadrżałam – i to nie tylko dlatego, że w pokoju było zimno.

Krótko mówiąc: salon był potwierdzeniem tego, co wiedziałam od lat: bogaci ludzie często mają okropny gust.

– A więc… lubisz ciemne pokoje, co? – zagadnęłam, zdając sobie sprawę z tego, że to być może najbardziej absurdalnie oczywista rzecz, jaką mogłam powiedzieć w tych okolicznościach – ale i najmniej obraźliwa, jaką potrafiłam wymyślić.

Czekając na jego odpowiedź, wbijałam wzrok w dywan, próbując zdecydować, czy kwiaty, na których stoję, miały być piwoniami.

Po dłuższej chwili milczenia mój gospodarz powiedział:

– Ja… preferuję słabo oświetlone miejsca, owszem.

– Założę się, że w ciągu dnia jest tu dużo światła. – Wskazałam na okna na wschodniej ścianie pokoju. – Musisz mieć wspaniały widok na jezioro.

Wzruszył ramionami.

– Chyba tak.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Chcesz powiedzieć, że… nie wiesz?

– Biorąc pod uwagę bliskie położenie jeziora i wielkość tych okien, mogę wywnioskować, że całkiem dobrze je stąd widać, jeśli ktoś życzy sobie je oglądać. – Bawił się dużym złotym sygnetem przyozdobionym krwistoczerwonym kamieniem wielkości mojego paznokcia, który nosił na palcu serdecznym. – Gdy słońce jest wysoko, zasłony są zaciągnięte.

Zanim zdążyłam zapytać, dlaczego marnuje taki wspaniały widok, nigdy go nie podziwiając, dodał prędko:

– Jeśli zdecydujesz się wprowadzić, możesz odsłonić zasłony, kiedy tylko będziesz chciała popatrzeć na jezioro.

Właśnie miałam mu powiedzieć, że dokładnie to zamierzam robić, jeśli się wprowadzę, gdy poczułam, jak telefon w kieszeni moich dżinsów wibruje.

– Eee… – bąknęłam, wyciągając komórkę. – Przepraszam na chwilę.

Szlag. To Sam.

Widok Fredericka, który niespodziewanie okazał się takim ciachem, sprawił, że na śmierć zapomniałam dać mu znać, że nie zostałam zamordowana.

Cassie? Wszystko w porządku?

Staram się nie zwariować.

Proszę, odpisz natychmiast, żebym nie zaczął się zamartwiać, że zostałaś poćwiartowana i włożona do zamrażarki.

Nic mi nie jest.

Po prostu wpadłam w wir zwiedzania mieszkania.

Przepraszam.

Wszystko okej.

Frederick nie jest mordercą?

Jeśli tak, to jeszcze nie próbował mnie zabić.

Ale nie, nie sądzę, żeby był mordercą.

Myślę, że może być po prostu NAPRAWDĘ dziwny.

Napiszę do Ciebie, kiedy wyjdę.

Wysłałam Samowi emotkę z różowym serduszkiem w charakterze gałązki oliwnej – na wypadek gdyby jednak był zły.

– Przepraszam – powtórzyłam, lekko zmieszana, wkładając telefon z powrotem do kieszeni dżinsów. – Podrzucił mnie tu przyjaciel i chciał tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Frederick obdarzył mnie krzywym, uroczym uśmiechem, pod wpływem którego w mgnieniu oka zapomniałam, że jest zbyt dziwny i snobistyczny, abym uznała go za atrakcyjnego.

– To rozsądne z jego strony – powiedział, kiwając z uznaniem głową. – Gdy umówiliśmy się na to spotkanie, nie mieliśmy jeszcze przyjemności się poznać. A teraz, panno Greenberg… Czy moglibyśmy rozpocząć zwiedzanie?

A jednak SMS-y Sama przypomniały mi, że choć chciałam się dobrze przyjrzeć temu miejscu, najpierw powinnam poznać odpowiedzi na kilka ważnych pytań.

– Właściwie to chciałabym cię wcześniej o coś spytać…

Na dźwięk moich słów Frederick zamarł. Cofnął się o krok i wsunął ręce głęboko w kieszenie swoich szarych spodni.

Minęła kolejna długa chwila, zanim odpowiedział:

– Oczywiście, panno Greenberg. – Zacisnął szczęki i cały dziwnie zesztywniał. Wyglądał, jakby zbierał się na odwagę przed jakimś nieprzyjemnym zadaniem. – Może pani pytać, o co tylko zechce.

Wyprostowałam się.

– Okej. Może uznasz, że to głupie, że o to pytam, teoretycznie to wbrew moim interesom, ale dosłownie zżera mnie ciekawość, więc muszę wiedzieć: dlaczego chcesz za to mieszkanie tylko dwieście dolarów miesięcznie?

Cofnął się jeszcze o krok, mrugając przy tym zawzięcie ze szczerym zakłopotaniem. Cokolwiek spodziewał się ode mnie usłyszeć, z pewnością nie to.

– Ja… słucham?

– Wiem, ile powinien wynosić czynsz w takim miejscu – podjęłam. – A ty prosisz tylko o ułamek tej kwoty.

Chwila ciszy.

– Naprawdę?

Wpatrywałam się w niego bez słowa.

– Oczywiście, że tak. – Gestem wskazałam na otoczenie: mosiężne kinkiety i półki z książkami, okna sięgające od podłogi do sufitu i misterny orientalny dywan pod naszymi stopami. – To miejsce jest niesamowite. A lokalizacja? Obłędna!

– Jestem… świadom jego atrybutów – bąknął Frederick, sprawiając wrażenie oszołomionego.

– Okej – powiedziałam. – W takim razie… gdzie jest kruczek? Cena, której żądasz, sprawi, że każdy, kto zobaczy to ogłoszenie, pomyśli, że coś jest z twoim mieszkaniem nie tak.

– Tak pani sądzi?

– Jestem o tym przekonana! – zapewniłam go. – Mało brakowało, a sama bym nie przyszła, i to właśnie z tego powodu.

– O nie! – jęknął. – W takim razie… jaka cena byłaby bardziej odpowiednia?

Nie wierzyłam własnym uszom. Jak ktoś wystarczająco zamożny, by tu mieszkać, mógł być tak nieświadomy wartości tego, co posiada?

– To znaczy… – Urwałam, próbując zdecydować, czy Frederick przypadkiem sobie ze mnie nie żartuje. Jego szczere, lekko spanikowane spojrzenie utwierdziło mnie jednak w przekonaniu, że nie. Ale… to nie miało kompletnie sensu! Mimo to, na wypadek gdyby naprawdę nie wiedział, że dwieście dolarów miesięcznie to śmieszna cena za ten pokój, nie zamierzałam negocjować wbrew swoim najlepszym interesom, podając mu dokładne kwoty.

– Zdecydowanie więcej niż dwieście miesięcznie – powiedziałam tylko.

Wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym zamknął oczy.

– Zamierzam zabić Reginalda.

Znowu to imię.

– Przepraszam, ale… kim jest Reginald?

Frederick potrząsnął lekko głową.

– Och, ja… Nieważne. – Westchnął ponownie i ucisnął przelotnie grzbiet nosa. – Reginald jest po prostu… kimś, kogo nienawidzę. Dał mi kilka bardzo kiepskich rad. Ale nie musi się pani tym martwić, panno Greenberg. Ani o niego samego.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć.

– Och.

– Dokładnie. – Frederick odchrząknął i dodał: – Tak czy inaczej, przypuszczam, że co się stało, to się nie odstanie. Jeśli zgodzi się pani wynająć wolny pokój, nie widzę potrzeby obciążania pani odpowiedzialnością za mój błąd lub nadużywania pani uczciwości poprzez podnoszenie ceny. Z przyjemnością pozostawię miesięczny czynsz na poziomie dwustu dolarów, jeśli zdecyduje się pani skorzystać z tej propozycji.

Wzruszył ramionami. Całkiem jakby odkrycie, że może dostać za swój pokój o wiele więcej pieniędzy, niż żądał, nie było niczym wielkim.

Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ktoś mógłby kompletnie się nie przejmować utratą tak dużej sumy pieniędzy.

Czy ten facet był jakimś cholernym multimilionerem?

Jednak było jeszcze inne, być może ważniejsze pytanie, a brzmiało ono: jeśli nie dbał o to, ile pieniędzy może uzyskać dzięki dzierżawie pokoju, to dlaczego w ogóle chciał mieć współlokatora?

Nie miałam jednak odwagi o to zapytać.

– Dzięki – wymamrotałam zamiast tego. – Utrzymanie czynszu na tym poziomie to dla mnie w mojej obecnej sytuacji bardzo wiele.

– W porządku – powiedział. – A teraz, skoro jesteśmy już na etapie zadawania pytań, czy ja również mógłbym zadać pytanie pani, panno Greenberg?

Żołądek podszedł mi do gardła. Czy moja wdzięczność za niepodwyższenie czynszu dała mu do myślenia i zorientował się, że zataiłam w mailu swoją prawdziwą sytuację zawodową? A może w jakiś sposób się dowiedział, że czeka mnie eksmisja?

Jeśli za chwilę miałam odbyć rozmowę na któryś z tych niewygodnych tematów… Cóż. Równie dobrze mogłam to już mieć za sobą.

– Jasne, pytaj śmiało – powiedziałam, czując, jak zaczyna zżerać mnie stres.

– Chociaż mam szczerą nadzieję, że ktokolwiek wprowadzi się do mojego mieszkania, poczuje, że jest to również jego dom, dwa pokoje pozostaną całkowicie niedostępne – oświadczył Frederick z poważnym wyrazem twarzy. – Gdyby zdecydowała się pani wprowadzić, musi mi pani obiecać, że będzie pani stanowczo trzymać się z dala od tych pomieszczeń, przez cały okres naszego wspólnego zamieszkiwania. Czy jest pani skłonna przystać na ten warunek?

– Które to pokoje?

Frederick uniósł swój szczupły, długi palec.

– Po pierwsze, nie wolno będzie pani wchodzić do mojej sypialni.

– Oczywiście – zgodziłam się pośpiesznie. – To w pełni zrozumiałe.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 3

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 4

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 5

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 6

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 7

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 8

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 9

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 10

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 11

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 12

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 13

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 14

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 15

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 16

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 17

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 18

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 19

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 20

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Dostępne w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej