Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Moja droga do Boga” to opowieść kobiety, która jako młoda dziewczyna szukała swej drogi poprzez próbowanie wszystkiego, co oferuje ten świat. Wydarzenia w jej życiu doprowadziły ją do tego, że żyła w wielkiej ciemności i była totalnie oddzielona od Boga. On jednak cały czas walczył o nią i po latach dotknął jej serca w niesamowity sposób.
Historia ta pokazuje nam, jak Bóg chroni każdego z nas i wyciąga z najgorszego bagna po to, aby uratować nas przed zatraceniem i jeziorem ognistym.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 102
zdjęcie na okładce:
Jan Huber, Unsplash
korekta:
Anna Strakowska
projekt graficzny i skład:
RED Monika Brankiewicz
Przygotowanie wersji elektronicznej
Epubeum
© copyright by A.J. Krueger
© copyright by Pan Wydawca 2023
ISBN 978-83-67473-89-7
wydanie 1
Gdańsk 2023
Pan Wydawca sp. z o. o.
ul. Wały Piastowskie 1/1508
80-855 Gdańsk
PanWydawca.pl
Mam na imię Agnieszka i chcę wam opowiedzieć historię mojego życia oraz moją drogę do Boga, która była bardzo kręta.
Wiem, że wielu ludzi, tak i ja miało lub ma problemy i szuka swej drogi na zwichrowany i błędny obraz Boga, lub narzucony w rodzinie, w której się urodziło albo wychowało.
Jako młoda dziewczyna szukałam swej drogi w życiu poprzez próbowanie wszystkiego, co oferuje ten świat.
Urodziłam się w rodzinie wielodzietnej. Byliśmy wierzącą rodziną, ale nasza wiara ograniczała się tylko do uczestniczenia w niedzielnej mszy w kościele. W naszym domu nigdy nie mówiło się o Bogu, nigdy nie czytaliśmy Biblii, chyba nawet jej nie mieliśmy. Nigdy nie mówiono nam, że mamy żyć w taki sposób, aby naśladować Jezusa, aby pokazywać taką dobroć i miłość, jakiej nauczył nas Jezus.
W rodzinnym domu było dużo przemocy. Nasz ojciec był wielkim cholerykiem i tyranem, kłótnie i bicia były na porządku dziennym, a o szczęśliwym dzieciństwie mogliśmy tylko pomarzyć. Dostawaliśmy lanie za wszystko. Nie pamiętam innego dzieciństwa, jak tylko bicie. Nigdy nie wiedzieliśmy, za co i kiedy zostaniemy ukarani. Cały czas żyliśmy w strachu, bo dostawaliśmy w twarz za złe spojrzenie, za niepasujące ojcu słowo w danym momencie, nawet za to, że komuś z rodzeństwa spadła łyżeczka ze stołu na podłogę. Już jako małe dzieci byliśmy bardzo zastraszeni. Pamiętam, jak bardzo się cieszyliśmy z chwil, kiedy ojca nie było w domu, gdy wracaliśmy ze szkoły. To były chyba nasze najszczęśliwsze momenty. Było bardzo dużo kłótni między ojcem a naszą mamą, gdyż ona cały czas stawała po naszej stronie i nas broniła. Chciała pokazać ojcu, że przemocą nie wychowuje się dzieci, ale to tylko pogarszało sprawę. Dochodziło wtedy do rękoczynów między nimi, a my strasznie się baliśmy. Przez całe moje dzieciństwo nie zaznaliśmy nigdy ojcowskiej miłości. Nie potrafił nam jej okazać: nigdy nie wziął nas w ramiona, nie posadził na kolanach i nie przytulił, nie powiedział dobrego słowa. Ojciec twierdził, że to dobra metoda wychowawcza, kiedy dzieci się go boją, bo inaczej stracilibyśmy respekt i przestali go szanować. Pamiętam, że dostawaliśmy lanie czym popadnie: kablem, kijem do szczotki, paskiem do spodni, a najbardziej bolało, gdy ta metalowa zapinka w nas trafiała. Cały czas mieliśmy siniaki na ciele, a najgorsze były te pręgi na plecach i nogach. W szkole na wychowaniu fizycznym wciąż musieliśmy to ukrywać podczas przebierania się. Było nam wstyd przed rówieśnikami, a może baliśmy się, że zabiorą nas do domu dziecka, gdyby szkoła się dowiedziała.
Przypatrując się życiu ludzi, którzy mienili się wierzącymi, przekonywałam się wielokrotnie, że większość z nich, tak jak i my, chodzi do kościoła tylko na pokaz i nie kieruje się w swoim codziennym postępowaniu naukami Jezusa. Niestety, to co działo się w moim domu, powodowało niechęć do samej siebie, a nawet do osoby Jezusa. Nie chciałam absolutnie podążać tą drogą.
Panie Boże, byłoby pewnie wszystko inaczej, gdybyśmy byli prawdziwie wierzącą rodziną, gdybyśmy znali Ciebie jako Boga, który jest żywym Bogiem, który jest przy nas i który bierze udział w naszym życiu. Biblia mówi:
„A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu dzieci, lecz napominajcie je i wychowujcie w karności i w napomnieniu Pana”.
(Efezjan 6,4)
Jak również dajesz nam wskazówki, jak mamy z szacunkiem traktować się w małżeństwie:
„Mężowie, miłujcie swoje żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego Siebie. Mężowie
powinni tak miłować żony, jak swoje własne ciała”.
(Efezjan 5,25)
To są słowa wypowiedziane przez Boga, które nam nakazał, i tak powinniśmy trwać w przykładnej rodzinie, w zgodzie i poszanowaniu się nawzajem. Bardzo dużo brakowało nam do bycia idealną rodzinną, która podążałaby za Jezusem i żyła według Bożych poleceń.
Panie, nie wiem, ile bym dała i jak bym była wdzięczna, gdyby rodzice się szanowali, a my, dzieci, wychowane byłybyśmy w posłuszeństwie i bojaźni przed Tobą, Panie.
Kiedyś myślałam, że bojaźń przed Bogiem, to bać się Go, aby nas nie ukarał. Dzisiaj wiem, że bojaźń przed Panem, to nienawidzić zła. Sam Bóg nas nie karze, to my sami narzucamy na siebie karę za nasze przewinienia, a Bóg nas tylko osądza. Dar bojaźni Bożej składa się z posłuszeństwa Bogu. Posłuszeństwo Bogu jest wtedy, gdy czytamy Jego Słowo, poznajemy Jego Słowo, jesteśmy poddani Jego Słowu, nie z obawy przed karą i potępieniem, ale z miłości do Niego. Chodzi tu o lęk, aby Bóg nie doznawał przykrości, którą mu zadajemy, gdy żyjemy w grzechu. Nikt z nas nie boi się własnego męża czy żony, kiedy się kocha i wzajemnie szanuje, ale boimy się, że jeśli zostaną przez nas zdradzeni (np. przez cudzołóstwo) czy w jakiś inny sposób oszukani, to zranienie może być tak wielkie, że możemy nawet stracić nasze małżeństwo. Taką bojaźń Bożą mamy ofiarować Bogu, gdy pojawia się niepokój, aby nie zasmucać kochającego nas Ojca. Z bojaźni Bożej rodzi się szacunek do Boga i wstręt do grzechu.
Bóg powiedział:
„Ja nienawidzę pychy, wywrotności,
złej drogi i ust przewrotnych”.
(Przypowieści 8,13)
Nie wspominam dobrze mojego dzieciństwa, jak również czasów szkolnych. Był to bardzo trudny okres mojego życia. Pochodziłam z wielodzietnej rodziny i dzieci w szkole bardzo się nade mną znęcały. Na tle moich rówieśników wyróżniałam się skromnym ubiorem i ogromną nieśmiałością. Byłam wyśmiewana, popychana, nie umiałam się obronić, nie umiałam się uczyć i zawsze zajmowałam ostatnie miejsce w nauce. Przez osiem lat byłam małą szarą myszką, prawie niewidzialną, nie miałam przyjaciół, nie miałam z kim porozmawiać i na przerwach prawie nikt się ze mną nie bawił. Jednego roku w szkole podstawowej, kiedy pomimo starań nauka szła mi bardzo ciężko i zanosiło się, że będę musiała powtarzać rok, ojciec powiedział do mojej koleżanki z klasy, że jak nie zdam, to on mnie tak zbije aż padnę, i dodał: „nikt mi nie będzie przynosił wstydu w rodzinie”. Nie wiem, czy ojciec mówił to poważnie, ale bardzo się bałam. Czułam się upokorzona i nic niewarta, poniżona przed koleżanką z klasy, chciałam zapaść się pod ziemię.
Oczywiście szybko rozeszło się to w mojej klasie, gdzie znowu stałam się obiektem pośmiewiska wśród moich rówieśników. Kiedy dowiedziała się o tym moja nauczycielka, która najwidoczniej bardzo się przejęła, zostałam przepuszczona z litości. Utrudniło mi to w sumie dalszą naukę, gdyż nie nadążałam z programem w następnych klasach. Kiedyś ludzie, a zwłaszcza rodzice, uważali, że to wielki wstyd, gdy ich dziecko, które sobie nie radziło w nauce, musiało powtarzać klasę. Jak dobrze, że dzisiaj to się zmieniło.
Jako dorastająca nastolatka byłam bardzo buntownicza. W domu przez ojca miałam dużo zakazów, nic mi nie było wolno, zaczęłam się więc mocno sprzeciwiać jego woli i szukać własnej drogi życia.
Uciekałam z domu, już się nawet nie pytając o możliwość wyjścia, bo i tak wiedziałam, że nie będzie mi wolno. Zaczęłam chodzić na prywatki, później na dyskoteki. W szkole zawodowej zmieniłam towarzystwo i już nie byłam szarą myszką. Za wszelką cenę chciałam zabłysnąć w nowym otoczeniu, chciałam się czymś wykazać, zostać zaakceptowana i się wyróżnić. Zaczęłam pić alkohol, popalać papierosy, tak jak wszyscy w mojej nowej paczce przyjaciół. Nie miałam w ogóle respektu do mojego ojca, robiłam mu wszystko na przekór, nie słuchałam go i bardzo go złościłam. Oczywiście cały czas mnie bił, ale jako 17-letnia dziewczyna tak się uodporniłam, że jedno lanie mniej czy więcej nie robiło już na mnie żadnego wrażenia. Po prostu chciałam żyć, coś przeżyć, więc gdy wracałam późno do domu, to mówiłam sobie: „okej, teraz jeszcze tylko lanie, a za tydzień będzie znowu powtórka z przyjaciółmi”. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakim kłębkiem nerwów była moja mama i moje rodzeństwo, kiedy przychodziłam do domu pod wpływem alkoholu. Telefonicznie zawiadamiałam ich, że dzisiaj nie wracam. I tak żyłam od weekendu do weekendu, nawet nie myśląc, że wszyscy się martwią o mnie i cierpią przez moje zachowanie. Najgorsze, że oni obrywali za mnie, a zwłaszcza mama, gdyż ojciec wmawiał jej, że to jej wina, bo mi pofolgowała, i to poprzez jej litościwe wychowanie stałam się tak zepsuta.
Nienawidziłam mojego ojca za ten rygor w domu, czułam do niego wielki żal, a złość wrastała we mnie coraz bardziej i bardziej. Nigdy nie obdarzył nas ojcowską miłością, a wręcz przeciwnie wmówił nam, że w życiu nic nie osiągniemy i jesteśmy nic niewarci. Towarzyszyło nam tylko poniżanie, aż zatraciłam swoją wartość, przestałam wierzyć w siebie. Już od dzieciństwa czułam tylko lęk, który doprowadzał mnie do codziennego bólu brzucha. Był to strach przed ojcem, przed szkołą, przed rówieśnikami. Z roku na rok było go coraz więcej i więcej. Nie mogłam znieść tych wszystkich zakazów, poniżeń, lęków i pewnego dnia sięgnęłam po tabletki, aby odebrać sobie życie. Bóg jednak czuwał nade mną, bo wzięłam tylko parę aspiryn i zasnęłam. Gdy się obudziłam następnego ranka, miałam zawroty głowy i było mi niedobrze, ale jeszcze gorzej czułam się psychicznie, bo zapomniałam o mamie i o tym, że wyrządziłabym jej tym czynem wielki ból. Zapomniałam też o moim rodzeństwie, że mogli mnie już przecież nigdy więcej nie zobaczyć. Płakałam z żalu, że chciałam sobie coś takiego zrobić, nie myśląc o osobach, które mnie kochają i które ja również kocham.
Gdy miałam dziewiętnaście lat, ojciec zginął w wypadku samochodowym. Moją pierwszą myślą, gdy się o tym dowidziałam, było: „wreszcie będzie spokój w domu”. Nienawidziłam go tak bardzo, że aż poczułam radość w tym momencie. Teraz się tego bardzo wstydzę. Na jego pogrzebie miałam tak zatwardziałe serce, że nawet nie zapłakałam, nie znałam miłości do niego. Moje serce zamieniło się w twardy kamień, który bardzo mi ciążył, a w gardle miałam wielką kluchę, która mnie dusiła. Czułam się z tym bardzo źle. Po stracie ojca moje lęki narastały i nie dawałam sobie z tym rady. Bałam się wszystkiego: ludzi, zwierząt, a najbardziej samochodów jeżdżących ulicą. Po jego wypadku pozostał mi wielki uraz. Nie ufałam innym kierowcom i cały czas myślałam, że też mi się coś stanie, że sama zostanę potracona przez samochód albo zginę podczas jazdy samochodem. Bałam się również podróżowania autokarami czy przemieszczania się po mieście autobusami. O tę straszną traumę obwiniałam ojca, że przez jego brutalne wychowanie nie mogłam normalnie żyć. Pielęgnowałam długo złość w moim sercu, lecz to mi wcale nie pomagało. Byłam jeszcze bardziej zalękniona i nie potrafiłam normalnie funkcjonować, czułam się taka mała i nic niewarta w oczach innych.
Boże, żebym wtedy wiedziała, że Ty krzyczysz do mnie:
„Nie bój się, bo Ja jestem z tobą,
Nie lękaj się, bo ja jestem twoim Bogiem”.
(Izajasza 41,10)
Moje życie z Tobą, Panie, byłoby całkiem inne, gdybym znała Twoje słowa, które Ty napisałeś do nas w Biblii, i wierzyła w Twoje obietnice. Gdybym potrafiła zapomnieć i uwolnić się od nienawiści, która absolutnie nie pochodziła od Ciebie, Panie, lecz teraz wiem, że to było od Twego przeciwnika szatana. Gdybym mogła moje serce oczyścić od wszystkiego, co złe i nie zadręczać się, wlałbyś już wcześniej pokój w moje serce. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to szatan ma większy wpływ na mnie i moje życie, a nie Ty, Panie. Ty nakazałeś nam przebaczać, a ja tego nie potrafiłam.
Pod koniec szkoły zawodowej poznałam moją pierwszą miłość, zakochałam się. Wiedziałam, że Bóg powiedział w przykazaniach, że nie powinnam cudzołożyć, ale uległam pokusie i nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jest to dla Boga ważne. Wydawało mi się to naturalne iść do łóżka z kimś, kogo się kocha. Przecież taka jest miłość, tak wszyscy dzisiaj robią, taki jest świat.
Nigdy nie byłam świadoma, że łamanie Twoich przykazań, Panie, jest wielkim grzechem, a każdy grzech oddziela mnie od Ciebie, i że przez nieprzestrzeganie Twoich praw, mogę się w tak brutalny sposób zagubić.
A więc… moja pierwsza miłość, mój pierwszy raz, potem fala grzechów, która mnie zalała, ale ja nie widziałam w tym nic złego. W końcu wszyscy tak żyją. Mówiłam sobie: „wiem, że grzeszę, ale przecież pójdę się wyspowiadać i będzie wszystko okej”. Było to dla mnie tak naturalne, gdyż wychowałam się w przekonaniu, że jak się wyspowiadam, to wszystko będzie mi przebaczone.
Potem było pierwsze rozstanie, pierwsze rozczarowanie życiem. Kolejny chłopak mojego życia, znowu rozstanie i znowu kolejny… Pomimo tych wszystkich przyjemności odczuwałam lęk i miałam poczucie, że czegoś mi brakuje, szukałam czegoś, ale nie wiedziałam jeszcze czego.
Nie zdawałam sobie sprawy, że to Ty, Panie, mówisz do mnie, gdzie popełniam błąd i czego mi tak naprawdę brakuje.
„Jeśli mnie miłujecie,
przykazań moich przestrzegać będziecie”.
(Jana 14,15)
Myślałam, że Cię miłuję, bo przecież spowiadam się z moich grzechów, jak nie co niedzielę, to co drugą, a już na pewno raz w miesiącu jestem przy konfesjonale. Przyznaję się do nich i nawet obiecuję poprawę. Obiecuję… Zawsze wypowiadałam te puste słowa, a poprawa trwała tylko parę dni. Były to kłamstwa. Tak Cię, Boże, okłamywałam, a jednocześnie zapewniałam, że się poprawię, ale tak naprawdę nigdy nie miałam poczucia winy.
Jak również nie byłam świadoma, że Ty, Panie Jezu, również powiedziałeś do nas:
„Zaprawdę powiadam wam, wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone.
Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego. Jeśli ktoś powie słowo przeciwko Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym, ani w przyszłym wieku”.
(Mateusza 12,31-32)
Hm, co to jest grzech przeciwko Duchowi Świętemu? Dlaczego ja o tym nic nie wiedziałam, dlaczego nigdy żaden ksiądz w kościele o tym nie mówił? Nie wiedziałam, o co chodzi i dlaczego to jest takie ważne! Co to znaczy, że nie zostanie nam nigdy odpuszczone? Po raz pierwszy się przeraziłam, a słowa te uderzyły mnie jak błyskawica, bo nigdy nie słyszałam, że można popełnić grzech przeciwko Duchowi Świętemu, który nigdy nie będzie nam odpuszczony.
Definicja grzechu przeciw Duchowi Świętemu:
Sama natura grzechu polega na tym, że człowiek nie chce go żałować, nie chce się zmienić i nie chce się odsunąć od niego. Wielu ludzi grzeszy w zuchwały sposób, licząc na Boże miłosierdzie. Gdy dana osoba nie przywiązuje wagi do przykazań Bożych i nie widzi potrzeby odmawiania sobie rzeczy zakazanych, Bóg nazwał to klauzurą grzechu. Również, gdy bez skrepowania człowiek wierzy, że gdy pójdzie do spowiedzi i wyzna swoje grzechy, to otrzyma rozgrzeszenie. Jest tylko jedno ale… Bóg przecież wie, że człowiek ma taki plan. Dramatem tego grzesznika jest to, iż myśli, że może Bogu narzucać swoją wolę, kompletnie ignorując Jego wolę.
Trwając w tym grzechu nieustannie i dokonując go świadomie, definitywnie grzeszy przeciwko Duchowi Świętemu.
•Nie wolno nam świadomie grzeszyć i liczyć zuchwale na miłosierdzie Boże.
•Rozpaczać, nie wierząc w miłosierdzie Boże.
•Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej.
•Zazdrościć bliźniemu łaski Bożej.
•Mieć zatwardziałe serce wobec zbawiennych napomnień.
•Aż do śmierci odkładać pokutę i nawrócenie.
Tak naprawdę według Biblii grzech przeciw Duchowi Świętemu polega na tym, że ewidentnie Boże cuda przypisuje się diabłu i odrzuca głos Ducha Świętego, który przekonuje o grzechu sprawiedliwości i o sądzie.
Dlatego grzech ten jest nieodpuszczalny, gdy człowiek nie słucha Ducha Świętego, ponieważ nie ma już nikogo, kto mógłby go doprowadzić do pokuty.
O tak ważnych rzeczach dowiedziałam się dopiero dwadzieścia lat później, gdy sama doszłam do poznania prawdy przez czytanie Biblii, gdyż żaden ksiądz mi tego nie przekazał.
Boże, mój Boże, jak ja tego wszystkiego byłam nieświadoma, nie miałam pojęcia o tym, co Ty nam w Słowie Twoim napisałeś, a przy tym nieświadomie szłam do piekła. Dziękuję, Ci Ojcze, że trwałeś przy mnie, że trzymałeś mnie przy życiu i nigdy mnie nie zostawiłeś. Dziękuję, że czuwałeś nade mną przez te wszystkie lata, gdy nie byłam z Tobą, gdy byłam tak bardzo daleko od Ciebie. Dziękuję, że w tym czasie nie uległam jakiemuś wypadkowi i nie umarłam, bo byłabym stracona z taką niewiedzą, w jakiej żyłam, i poszłabym na wieczne potępienie.
To jednak nie był jeszcze koniec mojego upadku. Najgorsze było dopiero przede mną. To, czego się dopuściłam, gdy przekroczyłam wszelkie moje granice, nie wspominając już o granicach Bożych, było w Jego oczach czymś okropnym.
Pewnego dnia moja młodsza siostra zwierzyła mi się, że jest w ciąży i odbierze sobie życie, bo nie ma środków finansowych na utrzymanie dziecka. Powiedziała mi, kto jest ojcem dziecka, i obie wiedziałyśmy, jaki wywoła to skandal w rodzinie. Pamiętam, jak razem płakałyśmy w łazience, gdy robiłyśmy test ciążowy… To było straszne usłyszeć: „odbiorę sobie życie”. Nie mogłam sobie wyobrazić życia bez niej, bez mojej siostry, z którą się tak doskonale rozumiałam, którą kochałam. Przecież ona była taka młoda, miała zaledwie osiemnaście lat. Ona musi żyć! Błagałam ją, żeby tego nie robiła, obiecałam jej ze łzami w oczach, że jej pomogę i będę przy niej w tych trudnych chwilach. Zapewniałam ją, że wspólnie wychowamy dzidziusia i nikt się nie dowie o ojcu, lecz sama nie wiedziałam, jak jej pomóc. Żyliśmy w biedzie, ja zarabiałam niewiele, moja siostra, jak i reszta mojego rodzeństwa, jeszcze się uczyła. Nasza mama już nie pracowała ze względu na stan zdrowia po tragicznej śmierci ojca. Wzbierała we mnie złość i bezradność, nie wiedziałam, co robić. Jak zarobić chociaż na wyprawkę, nie mówiąc o rzeczach, które dziecko potrzebuje, gdy już się urodzi. Wszystko jest przecież takie drogie. Jak sobie poradzimy? Nie mogłam spać po nocach, a widząc bezradność siostry, bałam się o jej życie, że się załamie i ją stracę. Tak bardzo ją kochałam!
Panie, nie wiedziałam, że Ty nam powiedziałeś w słowie Bożym:
„O cokolwiek prosić Mnie będziecie w Imię Moje,
Ja to spełnię”.
(Jana 14,14)
Boże, Ty do nas przemawiasz i wołasz do nas: „zaufajcie Mi, a Ja się o was zatroszczę”. Gdybym tylko była świadoma tego, że wystarczy się do Ciebie zwrócić o pomoc, zawołać do Ciebie, i zaufać Ci… Gdybym wierzyła, że Ty nam pomożesz, moje życie z pewnością potoczyłoby się inaczej… Ale ja wolałam działać na własną rękę, bez Twojej pomocy. Nie poprosiłam Cię o pomoc i o wyjście z tej sytuacji, bo myślałam, że sama sobie poradzę. Nie wiedziałam w ogóle, Panie, że mogę się do Ciebie zwrócić, że to Ty jesteś moim Tatusiem, który mnie nigdy nie zostawi w potrzebie, bo nikt mi tego nie przekazał, że ja zawsze mogę na Ciebie liczyć. Dlatego popełniłam najgorszy błąd w moim życiu i bardzo się zhańbiłam.
Po kilku tygodniach bezradności i złości na cały świat pomyślałam: „idź do agencji, tam zarobisz pieniądze”. Po paru nieudanych związkach już nie miało dla mnie znaczenia, czy robię to z kimś, kogo kocham, czy zrobię to za pieniądze. Chodziło o pomoc dla mojej siostry, musiałam zdobyć środki na utrzymanie jej dziecka za wszelką cenę.
Podjęłam decyzję, co wcale nie było łatwe i kosztowało mnie dużo sił, nerwów oraz strachu przed nieznanym, ale poszłam. Miałam wtedy dwadzieścia cztery lata, byłam bardzo młoda i tak bardzo naiwna. Wiedziałam, że to, co robię, jest wielkim grzechem, ale nie widziałam innego sposobu zarobienia tylu pieniędzy, aby wystarczyło na nasze potrzeby. Pamiętam wielki uśmiech mojej siostry, kiedy przywoziłam coraz więcej pieniędzy, żeby kupiła coś dla siebie albo przeznaczyła na dzieciaczka. Ona nie miała pojęcia, w jaki sposób zarabiam na to wszystko. Pracowałam tam rok, po którym byłam już nie tą samą osobą, byłam kompletnie wykończona psychicznie. Podczas mojego pobytu w agencji piłam dużo alkoholu i zaczęłam brać narkotyki, bo bez używek nie dało się tego wytrzymać. Był łatwy dostęp do narkotyków, gdyż dilerzy nam je nieustannie dostarczali. Na szczęście brałam z umiarem i nigdy, dzięki Bogu,się nie uzależniłam. Z alkoholem było dużo gorzej, tu miałam większe problemy, nie tylko wtedy, ale również w późniejszym okresie mojego życia.
Praca w agencji towarzyskiej była dla mnie nie do zniesienia, wszystko było obrzydliwe, ale musiałam jakoś przetrwać ten podły czas upokorzenia, zatracenia siebie. Funkcjonowałam tam nie jak człowiek, ale jak robot, stałam się twarda jak z żelaza, bo inaczej żyć nie było można.
Nigdy nie zapomnę jednego wydarzenia, które utkwiło mi długo w pamięci: któregoś dnia przyszedł „frajer”, bo tak nazywaliśmy gości agencji, i przyłożył mi pistolet do głowy. Całe życie stanęło mi wtedy przed oczami. W pierwszej sekundzie pomyślałam o synku mojej siostry, który już się urodził, o tym, że go więcej nie zobaczę. Doznałam panicznego strachu, histerycznie płakałam i błagałam go, żeby mi nic nie zrobił. Trzęsłam się cała z przerażenia, serce biło mi bardzo mocno i myślałam, że zaraz dostanę zawału i umrę. Na szczęście sprawca chciał tylko pieniędzy i skończyło się tylko na szoku, bo przecież mógł mnie pobić albo nawet zabić. Wiem, że tu Bóg znowu miał mnie w swojej opiece i mnie ochronił, nawet wtedy, gdy do Niego nie należałam i byłam w tak wielkiej ciemności.
Nie wiem, jak ja przetrwałam ten rok. Nie planowałam pracować tak długo, chciałam tylko zarobić pieniądze dla siostry, pomóc jej na starcie, ale podczas mojego pobytu w agencji nieświadomie dużo wydawałam na alkohol. Totalnie się zagubiłam, wciągnęłam w świat zarabiania szybkich pieniędzy, świat, który szybko mnie zwiódł. Było dużo picia i imprez z tak zwanymi ochroniarzami, dla których byłam złotą kurą, przynoszącą zyski.
Pamiętam z tego okresu Małgosię, moją jedyną koleżankę – matkę samotnie wychowującą trójkę dzieci, która trafiła do agencji z powodu zadłużeń kredytowych. Komornicy pukali nieustannie do jej drzwi, a ona nie miała pieniędzy na spłatę nie swoich długów. Ona była moją bratnią duszą i bardzo się z nią zżyłam. Chodziłam do jej pokoju, gdzie słuchałyśmy kaset uwielbiających Pana. To były dwa odmienne światy: jeden pełen grzechu, ciemności, brudu i obrzydliwości, oraz drugi – świat miłości do Boga.
Po roku pracy poznałam mężczyznę, dla którego opuściłam agencję. On nie wiedział, jak się prowadziłam, a ja bardzo się bałam powiedzieć mu prawdę. Żyłam w ciągłej niepewności, że nie ukryję się przed moją okropną przeszłością. Chciałam zapomnieć, wymazać wszystko z pamięci. Okropnie się bałam, że dowie się o tym moja rodzina, która zerwie ze mną kontakt i nigdy mi tego nie przebaczy. Cierpiałam na myśl o mamie i mojej hańbie, która złamie jej serce. Byłam przerażona na myśl, że moja rodzina mnie potępi i stracę ich na zawsze.
Postanowiłam zmienić otoczenie i wyprowadziłam się do innego miasta. Miałam nadzieję, że nikt mnie tam nie rozpozna, a przede wszystkim nie dowie się o pracy w agencji mój chłopak. Ucieczka jednak na nic się zdała, bo ja nadal cały czas się bałam ludzi z przeszłości: że mnie któregoś dnia znajdą, że mi coś zrobią, że będą chcieli ode mnie haracz za tak zwaną ochronę, a gdy nie będę mogła im zapłacić, to mnie zaciągną z powrotem tam, skąd uciekłam.
Nie mogłam znieść tej presji i ciągłego życia w strachu, cały czas widziałam ich twarze, i choć już długo mieszkałam w innym mieście, to nie dawało mi to spokoju. Po jakimś czasie wyjechałam z moim chłopakiem za granicę, bez znajomości języka, bez żadnych perspektyw na pracę, byle tylko uciec jak najdalej stąd, a najbardziej z dala od przeszłości.
Zrobiłam ten ruch bez zastanowienia, jak to mówią: wybrałam się z motyką na słońce, a nawet tej motyki nie zdążyłam zabrać… Rzuciłam się na głęboką wodę, cały czas walcząc o przetrwanie, lecz ciągle bez rezultatów.
Tak bardzo chciałam żyć normalnie – niestety znowu bez Ciebie, Panie, znowu nie byłam Ci wierna i posłuszna, znowu tkwiłam w grzechu cudzołóstwa. Teraz rozumiem, jak ważne jest dla Ciebie szóste przykazanie: nie cudzołóż. Teraz wiem, że współżycie kobiety i mężczyzny jest dopuszczalne i akceptowane przez Ciebie TYLKO po zawarciu związku małżeńskiego, inaczej żyjemy w grzechu. Ta niewiedza również doprowadziła mnie do sytuacji, która nie powinna się w ogóle wydarzyć. Znowu bardzo zgrzeszyłam i posłuchałam Twojego przeciwnika – szatana.
„Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą ze sobą jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało”.
(Mateusza 19,5-6)
Ten werset mówi nam, że gdy opuścimy matkę i ojca, to łączymy się z żoną czy mężem w jedno ciało, które Bóg złączył, przypieczętował pieczęcią na zawsze i nikt nie może tego rozdzielić.
„Lecz ja wam powiadam, kto oddala swoją żonę – poza przypadkiem nierządu – prowadzi ją do cudzołóstwa, a kto żeni się z oddaloną, cudzołoży”.
(Mateusza 5,23)
Z tego wersetu wynika, że Bóg nie pozwala nam na rozwód, poza jednym wyjątkiem, nierządu, czyli jak bardzo ważny jest grzech nierządu w oczach Bożych. Gdy grzeszymy w ten sposób, to wiedzmy, że przed Bogiem jest to niedopuszczalne i prawie nieprzebaczalne. Stwierdzenie, że cudzołóstwo prowadzi nas do piekła, nie jest wymysłem, tylko faktem, który potwierdza werset z Biblii.
„O tym bowiem bądźcie przekonani, że żaden rozpustnik ani cudzołożnik, ani chciwiec, ani bałwochwalca… nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga”.
(Efezjan 5,5)
„Czy nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy… nie odziedziczą królestwa Bożego”.
(1 Koryntian 6,9-11)
A ja dalej tkwiłam w grzechu cudzołóstwa, znowu nie zdawałam sobie sprawy i popełniłam kolejny błąd, kolejny grzech, kolejne zranienie Ciebie, Panie, i samą siebie.
Po pewnym czasie mojej znajomości i wszystkich przeprowadzkach, które razem przeszliśmy, które wiązały się z dużym stresem i kosztami, zaszłam nieoczekiwanie w ciążę. Pamiętam, jaka byłam zła na Boga, że mnie nie uchronił przed nią. Teraz, gdy potrzebowałam pracy, gdy starałam się o to, żeby zacząć wszystko od początku, ciąża nie była mi absolutnie potrzebna. Krzyczałam: „Nie teraz! Nie mam przecież środków do życia, nie mam pracy i nie mam właściwie, gdzie mieszkać, sama walczę o przetrwanie”. Pieniędzy, które zarobiłam w agencji, już nie miałam, bo zostałam tam oszukana. Nigdy ich jednak nie żałowałam, bo to były brudne banknoty. Teraz znowu świat mi się zawalił. Mój chłopak zamiast mnie wspierać, cały czas mówił do mnie: „co ty teraz zrobisz bez pracy i do tego z dzieckiem, jak sobie poradzisz”. Dlaczego on nie poczuwał się do ojcostwa, tylko winił mnie? Naciskał coraz bardziej, aż w końcu zdecydowałam się usunąć mojego dzidziusia. Podjęłam decyzję prawie w ostatnim tygodniu przed ukończeniem trzeciego miesiąca. Na ostatnim badaniu USG widziałam już rączki, nóżki, główkę… Tam było życie, a ja miałam to zniszczyć… Straszne to były chwile, gdy jechałam do szpitala na aborcję. Nie chciałam tego zrobić. W dzień zabiegu tak byłam przybita, że nie mogłam rano wstać z łóżka. Mój chłopak zawiózł mnie do kliniki, a ja nie mogłam wysiąść z samochodu, łzy lały mi się po twarzy. Myślałam: „uratowałam dziecko mojej siostry i ją samą, a teraz nie umiem ochronić własnego dzidziusia”. Tak bardzo cierpiałam, ten ból był przeraźliwy, ale teraz wiem, że Jezus cierpiał jeszcze bardziej, bo to On dał to życie, a ja zniszczyłam Jego dzieło.
Tłumaczyłam sobie, że pracując w agencji, popełniałam większy grzech niż aborcja, usprawiedliwiałam się, że tamto było o wiele gorsze od tego, co robię teraz.
Teraz wiem, że to nie ma dla Ciebie, Boże, znaczenia, bo każdy grzech oddziela nas od Ciebie.
Po paru latach doszło znowu do rozstania, a potem były kolejne dwa związki, ale wciąż czułam wielką pustkę w moim życiu. Chyba cały czas szukałam w moich związkach zastępczego ojca, miłości ojcowskiej, bo ci mężczyźni byli dużo starsi ode mnie. Nawet to nie dawało mi spełnienia.
Ostatni związek był z osobą wierzącą, tak przynajmniej mówił mój partner, lecz była to tylko wiara na pokaz – zawsze pierwsza ławka w kościele co niedzielę, żeby go wszyscy widzieli, lecz my również żyliśmy w grzechu cudzołóstwa. Dla mnie nie miało to już żadnego znaczenia, bo gdzieś zagubiłam Boga w moim życiu, a chodzenie z nim do kościoła wynikało z tradycji i przyzwyczajenia. Mój partner tłumaczył się tym, że jesteśmy słabi i dlatego grzeszymy, i co niedzielę chodził do spowiedzi. Namawiał mnie również na spowiedź, gdyż przekonywał, że gdy nagle umrę, to Bóg nie odpuści mi win i pójdę do piekła.
Ja nie widziałam sensu w tej spowiedzi, bo w następny weekend, gdy się spotkamy, i tak będziemy robić to samo… W końcu dla świętego spokoju zgodziłam się, ale w sercu postanowiłam, że powiem wszystko, o czym jeszcze nikomu nie mówiłam. Modliłam się, żebym miała dobrego spowiednika, takiego, który mnie zrozumie i nie potępi. I Bóg postawił mi taką osobę. Moja spowiedź była spowiedzią generalną u księdza w biurze, nie w konfesjonale i trwała ponad godzinę. Pamiętam, jak moje serce było poruszone, towarzyszyły mi olbrzymie emocje i poczucie winy, płakałam. Tam zrozumiałam, jak przez te wszystkie lata raniłam Jezusa, który umarł za moje grzechy. To On wziął wszystkie moje winy na siebie po to, żebym była z Nim w Jego królestwie, a dla mnie to wszystko było tak nieważne, tak obojętne i tak to lekceważyłam. Płakałam potem jeszcze przez kilka następnych dni.
Nigdy nie zapomnę tej spowiedzi, a raczej pokuty, ponieważ czułam prawdziwy żal, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam: Jezus, który był człowiekiem jak ja… Ile On musiał znieść cierpień. Czy musiał to za mnie zrobić? Walczył o mnie własnym bólem oraz własną krwią, abym była zbawiona i miała życie wieczne. Po raz pierwszy wczułam się w tę sytuację całym sercem, poznałam ten przeraźliwy strach i ból Jezusa, który miał nas swoją krwią odkupić. Zrozumiałam, jak Jezus był kuszony przez szatana i inne demony, które mówiły Mu, że nie jesteśmy tego warci. Jezus z miłości do nas chciał za nas umrzeć, bez Niego wszyscy bylibyśmy straceni.
Kiedyś traktowałam chodzenia do spowiedzi jako obowiązek, myślałam, że dostanę białą kartkę i przez tydzień będę oczyszczona. A po tych siedmiu dniach przyjdę znowu z tymi samymi grzechami, a miłosierny Bóg mi wszystko przebaczy… Co za zakłamanie! Nigdy nie miałam poczucia winy i nigdy tak naprawdę nie żałowałam za moje czyny. Po prostu chodziłam z obowiązku, bo tak trzeba, tak mnie przecież w Kościele katolickim nauczono.
Nie, kochani, to nie jest tak! Jednego, co nam trzeba, to się zmienić. Oddzielić się całkowicie od grzechu, znienawidzić go, walczyć z nim, pozbyć się go ze swojego życia. Musimy zrozumieć, jak Jezus odczuwał grzechy świata, jak okropny musiał być to ciężar, skoro wołał:
„Ojcze, zabierz ode mnie ten kielich”.
(Mateusza 14,36)
Nie lekceważmy naszego grzechu, musimy zdawać sobie sprawę, jaką niewyobrażalną grozę przeżywał Jezus, cierpiąc za nasze grzechy, które Go tak przygniatały, że pot kapiący na ziemię, był jak krew.
Od dnia mojej spowiedzi Bóg ciągle pukał do mojego serca.
W następny weekend przyjechał mój przyjaciel i znowu poszliśmy do łóżka. Chcieliśmy ponownie dopuścić się grzechu, ale stało się coś, czego nie umiałam sobie w tamtym momencie wytłumaczyć. Polały mi się takie łzy, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie poznawałam się absolutnie! Wpadłam w tak głęboki smutek i rozpacz – ponownie poczułam ten ból Jezusowy. Wyobraziłam sobie, jak Chrystus musiał nas bardzo kochać, że się tak do nas uniżył i umarł tak tragiczną i bolesną śmiercią. To było nowe i nieznane mi uczucie, ale dzisiaj już wiem, że zostałam dotknięta przez Ducha Świętego. Już nie mogłam popełniać grzechu, i za każdym razem, gdy dochodziło do kolejnej próby współżycia, a nawet już na samą myśl, że mam zgrzeszyć, wybuchałam płaczem. Miałam przed oczami Jezusa, który umarł za mnie, a wszystko zrobił po to, aby mnie uratować przed jeziorem ognistym. I ja miałabym to zlekceważyć, dla chwili przyjemności! NIE! Ta myśl mnie przerażała.
Wtedy zaczęłam się zmieniać, a właściwie to Duch Święty mnie zmieniał. Nie poznawałam sama siebie! Gdy mówiłam znajomym o tym, to zaczęli mnie uważać za dziwaczkę i wariatkę, ale było mi to już obojętne.
Chciałam bardziej poznać Jezusa i wtedy wzięłam po raz pierwszy do ręki Biblię i zaczęłam czytać Słowo Boże.
Po dwóch miesiącach zakończył się mój związek. Mój partner, tak wierzący i modlący się co niedzielę w kościele, stwierdził, że oddaliliśmy się od siebie, gdyż nie ma pożycia między nami. Ludzie naprawdę niczego nie rozumieją, że taki tok myślenia nie doprowadzi ich do zbawienia! Nawet nie zdają sobie sprawy, że świadome popełnianie grzechu jest grzechem popełnianym przeciwko Duchowi Świętemu, a grzech ten jest niewybaczalny.
Ja miałam jednak ogromne pragnienie poznać Boga i coraz bardziej zastanawiałam się, czy ja żyję z Bogiem każdego dnia, czy postępuję tak, jak czytam w Biblii. Chciałam się otworzyć na Jezusa, chciałam wierzyć i czynić to, co Bóg mówi do mnie w Piśmie Świętym.
Wtedy szatan mnie zaatakował i wpadłam w depresję…
„Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu”.
(1 Piotra 5,8-9)
Czułam się bardzo samotna, przygnębiona i nikomu niepotrzebna: „jestem tutaj bez rodziny, bez męża, bez dzieci, kto się mną zaopiekuje, jak będę chora i będę potrzebowała pomocy; przecież jestem sama jak palec, tu, w obcym kraju”. Myśli te nie opuszczały mnie przez pół roku, dużo płakałam i wpadłam w alkoholizm, ale cały czas czytałam Biblię. Szukałam Boga i odkrywałam w Piśmie Świętym rzeczy, o których nigdy nie słyszałam w kościele. Miałam dużo pytań, bo nauczono mnie innej wiary, w którą wierzyłam, ale nie znałam prawdy. Wiedziałam, że Biblia to słowa samego Boga, który do mnie przemawia. Wiedziałam, że muszę w to uwierzyć i wprowadzić te Święte Słowa w moje życie. Wiedziałam, że nie mogę tych słów zlekceważyć i muszę tym żyć, bo gdy mówię wierzę, „wierzę!”, to oznacza, że ja to wiem i żyję tym! Takie jest pojęcie słowa wierzę, żyć tym, w co wierzę i co wiem, że pochodzi od Boga.
Kiedy czytałam Biblię i słuchałam ze łzami w oczach piosenek chrześcijańskich uwielbiających Boga, postanowiłam w sercu, że ja chcę takiego Boga w swoim życiu, chcę Jezusa, który wlał w moje serce tyle miłości!
Bóg zmieniał mnie każdego dnia, a Słowo Boże – Biblia była tak prosta i taka zrozumiała. Dziwiłam się i zamartwiałam zarazem, że tak mało osób zna Boga?
Im więcej czytałam, tym bardziej odkrywałam, że wszystko, co jest napisane w Biblii… jest całkowitą prawdą.
Pierwszymi słowami, które dały mi do myślenia, były te, gdy Jezus powiedział:
„Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca mego jak tylko przeze Mnie”.
(Jana 14,6)
I drugi werset, który mówił:
„Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał samego siebie na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie”.
(Tymoteusza 2,5-6)
Dlaczego więc zwracamy się w modlitwach do innych osób, skoro to Jezus jest drogą, prawdą i życiem, i tylko przez NIEGO dojdziemy do Jego Ojca i do królestwa Bożego. Dlaczego Kościół mówi nam o innych pośrednikach, np. świętych i składamy do nich nasze modlitwy, a nie bezpośrednio do Jezusa? Dlaczego ktoś uzurpuje sobie tytuł pośrednika między człowiekiem a Bogiem, skoro nie ma nikogo oprócz Jezusa? Nawet Maria, matka Jezusa, nigdzie nie jest opisana w Biblii jako nasza pośredniczka. Przeraziło mnie, że sami księża na czele z papieżem twierdzą, że są pośrednikami w drodze do Boga, skoro Biblia mówi, że pośrednikiem jest tylko JEZUS. To jest podważanie Bożych Słów.
Przeczytałam także o drodze wąskiej i szerokiej:
„Wchodźcie przez ciasną bramę, albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą.
A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota i niewielu jest tych, którzy ją znajdują”.
(Mateusza 7,13-14)
Hm… są więc tylko dwie drogi? Szeroka, która prowadzi do piekła i wąska – to życie wieczne… Dlaczego Biblia nic nie mówi o trzeciej drodze, o czyśćcu? To znaczy, że czyśćca nie ma?! Dlaczego takie kłamstwa wprowadza Kościół, które są niezgodne z Biblią? Przeraziło mnie to tak bardzo, ponieważ zrozumiałam, że gdy stanę przed Bogiem, to będę osądzona: winna lub niewinna. Jeśli będę winna, to już nie będę miała możliwości się oczyścić, tylko trafię tam, gdzie zasłużyłam. Gdy jednak zostanę oddzielona od grzechu, to spędzę wieczność z Bogiem w Jego królestwie. Zrozumiałam, że jeśli będę nadal trwała w grzechu, to po śmierci nie mam szansy się wybawić i czeka mnie wieczne potępienie.
Z tego wynika, że muszę być przygotowana na spotkanie z moim Panem i nie mogę powiedzieć: „może mi się uda i będę miała szansę się oczyścić”. Czyściec znajduje się tu, na ziemi, i to tutaj mam jeszcze czas dokonać zmiany w sobie i całkowicie oczyścić się z grzechu.
A co z modlitwami za zmarłych? Pomaga nam to wyjaśnić przypowieść o bogaczu i Łazarzu:
„Ojcze Abrahamie, zlituj się nade mną! Poślij Łazarza, aby namoczył koniec palca w wodzie i zwilżył mi język, bo bardzo cierpię w tych płomieniach.
Lecz Abraham odpowiedział: Dziecko przypomnij sobie, żeś otrzymał dostatki już za życia, a Łazarz cierpiał wtedy niedostatek.
A teraz to on tutaj doznaje pociechy, a ty cierpisz męki.
Nadto pomiędzy wami a nami istnieje WIELKA przepaść, aby ci, co by chcieli, nie mogli się przedostać stąd do was, ani też stamtąd do nas”.
(Łukasza 16,24-26)
Czy żadne modlitwy za naszych zmarłych już nie pomogą? Biblia wyraźnie mówi, że nikt nie pokona tej wielkiej przepaści. Jesteśmy zdani sami na siebie i to tu, na ziemi, mamy sami oczyścić się z grzechu. Ten werset potwierdza, że to jest nasz czyściec, że później nie będzie już odwrotu. Żadne modlitwy naszych bliskich już nie pomogą, bo gdy zapadnie wyrok, to nie będzie już więcej szansy na zbawienie. Dlaczego więc Kościół głosi nam te kłamstwa? Czy chodzi mu tylko o zarabianie pieniędzy? Wykupujemy przecież msze za naszych zmarłych w nadziei, że w taki sposób pomagamy w zbawieniu naszych bliskich? Księża powinni wiedzieć, że Biblia zaprzecza czyśćcowi i wykupieniu dusz. Dlaczego nie pokazują nam prawdy?
Co Bóg mówi nam o chrzcie?
„Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony”.
(Marka 16,16)
To ja najpierw muszę uwierzyć w Ciebie, Panie, przecież jako małe dziecko nie miałam pojęcia, kim Ty jesteś, Boże, albo co to jest grzech. A teraz dowiaduję się, że ten chrzest, który miałam jako dziecko, w Twoich oczach absolutnie jest nieistotny.
Chrzest wyraża wolę podążania za Synem Bożym Jezusem Chrystusem. Każdy, kto pragnie przyjąć chrzest, musi najpierw zbliżyć się do Boga i poznać Słowo Boże. To bardzo ważne, najpierw poznać Jego Słowo, gdyż tam znajdują się wskazówki, jak zostać dzieckiem Bożym, być Jego uczniem i podążać za Nim. Każdy z nas ma grzeszną naturę, która została nam dana przez grzech Adamowy. Kontrolę nad życiem sprawują nasze własne skłonności, czyli chęci i pożądliwości ciała, jednak pożądliwości te nie prowadzą nas do życia z Chrystusem. Jezus powiedział, że musimy oddzielić się od grzechu, od pożądliwości naszych i od wszelkich uzależnień. Musimy pogrzebać naszą naturę grzesznika i umrzeć dla Chrystusa przez świadomy chrzest, czyli całkowite zanurzenie się w wodzie. Rodzimy się zatem na nowo, ponieważ w momencie, gdy powstajemy z wody, stajemy się nowym stworzeniem, zmywamy z siebie grzech i od tej chwili chcemy żyć dla Jezusa, podążać Jego drogą, uświęcać się dla Niego i naśladować Go.
„Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli kto nie narodzi się na nowo, nie może ujrzeć królestwa Bożego. (…)
Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli ktoś nie narodzi się z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego.
Co się narodziło z ciała, ciałem jest, a co się narodziło z Ducha, duchem jest”.
(Jana 3,3-6)
Kościół mówi, że papież jest jego głową.
Biblia głosi:
„Chrystus jest głową Kościoła, Ciała, którego jest Zbawicielem”.
(Efezjan 5,23)
Kościół mówi, że papież jest Ojcem Świętym, przywłaszczając sobie tytuł należący do Boga.
Biblia głosi:
„Nikogo na ziemi nie nazywajcie ojcem swoim (w sensie duchowym), albowiem jeden jest Ojciec wasz, Ten w niebie”.
(Mateusza 23,9)
Kościół mówi: duchownych obowiązuje bezprawnie wprowadzony przez papieża Grzegorza VII w 1079 roku celibat.
Biblia głosi:
„Biskup ma być mężem jednej żony, (…) który by własnym domem zarządzał, a dzieci trzymał w posłuszeństwie i wielkiej uczciwości, bo jeśli kto nie potrafi własnym domem zarządzać, jakże będzie mógł mieć na pieczy Kościół Boży”.
(Tymoteusza 3,4-5)
Najbardziej zszokowała mnie biblijna postać Marii.
Maria nie została poczęta w „niepokalany sposób” – nie ma żadnych biblijnych podstaw do tego, aby uważać, iż jej narodziny były inne niż narodziny ludzkiej istoty. Była dziewicą, kiedy urodził się Jezus (Łukasza 1,34-38), lecz idea jej „wiecznego dziewictwa” jest niebiblijna. Ewangelia (Mateusza 1,25) mówi o Józefie: „lecz nie zbliżał się do Niej aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus”. Słowo „aż” jasno wskazuje na seksualne zbliżenie Józefa i Marii po tym, jak narodził się Jezus.
Jezus miał czterech „półbraci”: Jakuba, Józefa, Szymona i Judę (Mateusza 13,55-56) i „półsiostry”, lecz nie znamy ich imion czy liczby.
Pewnego razu, kiedy Jezus przemawiał, kobieta w tłumie powiedziała:
„Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś”.
(Łukasza 11-27)
Nigdy nie było lepszej okazji, aby Jezus zadeklarował, że Maria rzeczywiście była godna chwały i adorowania.
Jaka była Jego odpowiedź?
„On zaś rzekł: błogosławieni raczej Ci, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą Go”.
(Łukasza 11,28)
Dla Jezusa posłuszeństwo według słowa Bożego było Najważniejsze.
Nigdy w Piśmie Świętym Jezus czy ktokolwiek inny nie kieruje uwielbienia czy adoracji w kierunku Marii. Elżbieta, krewna Marii, chwali ją (Łukasza 1,42-44), ale bazuje to na fakcie, że urodzi ona Jezusa.
Maria stała pod krzyżem, kiedy Jezus umierał, była z apostołami w dniu zesłania Ducha Świętego. W Biblii nigdzie nie znajdziemy wzmianki na temat jej śmierci czy jej wniebowstąpienia. Maria powinna być traktowana z szacunkiem jako ziemska matka Jezusa, ale nie wolno nam jej czcić czy adorować, a szczególnie nie wolno jej wywyższać ponad Boga. W Biblii nigdzie nie napisano, że Maria może słyszeć nasze modlitwy czy że może być naszą pośredniczką przed Bogiem.
„Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Jezus Chrystus”.
(1 Tymoteusza 2,5)
Przez cały czas mojej depresji czytałam Biblię i wierzyłam Słowu Bożemu, ale szatan nadal trzymał mnie w szponach alkoholizmu. Z każdym dniem odkrywałam jednak nowe rzeczy, o których żaden ksiądz w kościele nigdy nie mówił! Zastanawiałam się dlaczego? Dlaczego Kościół zataja przed nami tak ważne Boże przesłania i próbuje wprowadzać zasady niezgodne z Pismem Świętym? Tych różnic było coraz więcej – przecież my idziemy drogą szeroką, która prowadzi nas do potępienia! Im więcej czytałam, tym bardziej nie wierzyłam już tylko w Boga (gdyż każdy tak mówi), ale ufałam MU, BOGU, każdemu Słowu, które wołało do mnie.
Im bardziej wierzyłam i doszukiwałam się różnic w poznawaniu prawdy, tym bardziej szatan nie chciał mnie opuścić. Dalej towarzyszył mi alkohol, wprawdzie nie upijałam się, ale nie wyobrażałam sobie dnia całkowicie bez picia. Wzbierała we mnie złość, bezradności, a uczucie samotności doskwierało mi coraz bardziej. Nie mogłam i nie umiałam sobie z tym poradzić. Aż któregoś razu zdarzyło się coś, co odmieniło moje życie.
Było to pod koniec marca 2017 roku, gdy zachorowałam na ciężką grypę. Przez pierwsze trzy dni leżałam w łóżku totalnie przybita chorobą i znowu nie było przy mnie nikogo. W czwartym dniu choroby skończyła mi się żywność, musiałam więc wstać i zrobić jakieś zakupy. Byłam bardzo słaba, ale ostatkiem sił powlekłam się do sklepu. Oczy mi łzawiły tak, że ledwo widziałam drogę. W sklepie prawie zemdlałam, wzięłam więc tylko parę rzeczy i szybko wyszłam. Gdy resztkami sił dotarłam do domu, położyłam się do łóżka i zaczęłam głośno płakać. Wtedy wykrzyczałam tak prosto z serca i z takiego głębokiego żalu: „BOŻE, pomóż mi!”. I nagle, w jednej chwili poczułam takie przyjemne ciepło, które przeszyło mnie od góry do dołu, i usłyszałam pełen miłości głos: „NIE JESTEŚ SAMA”.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w tym momencie mocno uwierzyłam sercem, że ja naprawdę nie jestem sama, bo przecież Jezus jest ze mną! W jednej sekundzie zostałam uleczona. Moja depresja zniknęła!
Już nigdy więcej nie doświadczyłam tego strasznego uczucia samotności, przestałam pić, bo nie czułam już więcej takiej potrzeby, i przestałam rozpaczać nad sobą. To było niesamowite doświadczenie – przeżyć osobiście Boga, On odpowiedział na moje wołanie… Alleluja! Nigdy nie przypuszczałam, że coś takiego może mi się kiedykolwiek przydarzyć. Bóg do mnie przemówił w niesamowity sposób, wlał tyle miłości w moje serce, zapewnił mnie, że jest zawsze ze mną, odebrał wszystkie smutki, złości oraz niepewność o przyszłość.
Obojętnie, jak silna jest moja wiara,
Bóg jest silniejszy.
Obojętnie, co do tej pory przeszłam,
Bóg jest większy.
Obojętnie, co o sobie myślę,
Bóg mnie kocha!
Jezus jest cudowny, czekał na mnie aż poznam Go przez czytanie Biblii i zaufam Mu. Potem napełnił moje serce pokojem i miłością do Niego. Odebrał mi wszystkie lęki, których nabawiłam się przez wychowanie mojego ojca, i nie tylko, a które towarzyszyły mi przez dwadzieścia lat. Dzisiaj jestem wolnym człowiekiem.
Dziękuję Ci, Panie Jezu, że pomogłeś mi przejść przez to wszystko, bo tylko Ty sam wiesz, ile nosiłam lęków w sobie. Dziękuję Ci przede wszystkim, że uwolniłeś mnie od lęku prowadzenia pojazdu, bo on najbardziej utrudniał mi życie. Ta dramatyczna śmierć mojego ojca utkwiła mi głęboko w sercu i tylko Ty, Panie, wiesz, jak nie mogłam sobie z tym poradzić. Ty wiesz, że szukałam pomocy wszędzie, chodziłam na różne terapie, chińskie akupunktury…, a nigdy nie pomyślałam o Tobie. A przecież Ty, Panie, jesteś najlepszym lekarzem, i z chwilą, gdy Cię o to poprosiłam, i modliłam się do Ciebie, Ty mi pomogłeś. Pamiętam dzień, kiedy zebrałam się na odwagę i pojechałam po raz pierwszy samochodem do Polski. Przez cały czas czułam Twoją obecność, czułam, że siedzisz obok mnie. Rozmawiałam z Tobą, uwielbiałam Cię śpiewem i płakałam z radości, bo wiedziałam, że z Tobą nic mi się nie stanie… Walczyłam z tą traumą przez ponad dwie dekady, a Ty w tak krótkim czasie mnie uleczyłeś. Boże drogi, tak bardzo Cię potrzebowałam, a nigdy nie przyjęłam do mojego życia.
Gdy przeczytałam w Ewangelii fragment, gdzie Jezus mówi o przebaczeniu, natychmiast uwolniłam swoje serce od złości, którą żywiłam przez te wszystkie lata do mojego ojca. Od razu poczułam taką lekkość i stałam się wolnym człowiekiem. Przeprosiłam ojca za moją złość, która była tak wielka, a serce tak zatwardziałe, że nie potrafiłam płakać na jego pogrzebie. Zdałam sobie sprawę, że powodem mojego trudnego dzieciństwa mogło być to, iż mój ojciec też był wychowywany w taki sam sposób, w takim rygorze, i że on po prostu nie umiał inaczej. Zrozumiałam, że powinnam mu wybaczyć, bo on sam jako dziecko też był bardzo poraniony. Mimo wszystko dbał o nas, troszczył się o nas, mieliśmy co zjeść i w co się ubrać, mieliśmy dach nad głową.
Teraz dopiero spojrzałam na ojca z innej perspektywy. Przepraszałam go, że nie potrafiłam mu wybaczyć za życia…, a przede wszystkim przepraszałam Boga, że miałam tak zamknięte serce i przez moją złość i nienawiść nie potrafiłam się otworzyć dla Niego.
„Panie, ile razy mam przebaczać, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie, czy aż siedem razy?
Jezus mu odrzekł, nie mówię ci, że aż siedem, ale siedemdziesiąt siedem razy”.
(Mateusza 18,21-22)
Panie, ile razy Ty mi przebaczyłeś? To nie było tylko siedemdziesiąt siedem razy, ale tysiące razy, a ja nieustannie trwałam w grzechu.
Teraz zdałam sobie sprawę, że ilekroć odmawiałam modlitwę „Ojcze nasz” i mówiłam Bogu: „przebacz nam nasze winy… jako i my (czyli ja) odpuszczamy naszym winowajcom”, nigdy nie brałam tych słów poważnie. Zawsze była to tylko odklepana i nic nieznacząca regułka. Teraz wiem, jak bardzo było to bluźniercze z mojej strony, ponieważ zapewniałam Boga, że przebaczam wszystkim, którzy mnie skrzywdzili, ale nigdy tego nie czyniłam.
Jezus również powiedział:
„Każdy, kto gniewa się na swego brata, będzie winien sądu”.
(Mateusza 5,22)
„Przebaczajcie, a i wam będzie przebaczone”.
(Łukasza 6,37)
Nigdy nie zdałabym sobie sprawy, jak bardzo te wersety są ważne, gdybym nie uwolniła się od gniewu. Sam Bóg by mi też nie przebaczył moich przewinień, a na Sądzie Ostatecznym poszłabym na wieczne potępienie.
Jezu, jak bardzo Cię kocham, i jak bardzo Ci dziękuję za Twoją cierpliwość! Za to, że mnie nie odtrąciłeś, gdy ja o Tobie zapomniałam i nie liczyłam się z Tobą. Twoja miłość jest bezgraniczna i bezwarunkowa. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyła taka grzeszna dziewczyna jak ja… Byłam już na samym dnie i długie lata po stronie twego przeciwnika, szatana, ale Ty podałeś mi rękę. Teraz wiem, jak niewyobrażalnie cierpiałeś, widząc to, a mimo wszystko wyciągnąłeś mnie z tego bagna i wlałeś we mnie taką miłość, której do tej pory nie znałam. Teraz wiem, że Ty, Panie, jesteś cierpliwy i czekałeś na mnie, aż sama zapukam do Twoich drzwi.
Jeszcze w roku 2017 byłam zagubionym grzesznikiem, który zmierzał prosto do piekła. Byłam marionetką poruszaną przez władcę tego świata, szatana, który zmuszał mnie do wykonywania jego woli. Grzech panował nade mną, a ja starałam się być dobra, żyć dobrze i robić dobre uczynki, by zrównoważyć to, co wymykało mi się spod kontroli. Walczyłam z wiatrakami, myśląc, że to, co robię, przyniesie korzyści mnie i moim bliskim, ale... nie Bogu.
Nie przyjmowałam Jezusa do mojego serca, lecz On przyjął mnie do swego Królestwa Bożego. To Jezus wyciągnął do mnie rękę, a Jego Ewangelia wkroczyła w moje życie i zostałam przekonana przez Ducha Świętego o grzechu sprawiedliwości i sądzie. Bóg zniszczył moją ludzką grzeszność i moje pomysły na to, aby być lepszym człowiekiem! Gdy Bóg przyszedł do mnie, zdałam sobie sprawę, że jestem zwykłym zagubionym człowiekiem, który zmierza wprost na zatracenie. Nie znałam prawdziwego Boga, swego stwórcy, znałam tylko… tradycję.
Dzisiaj ruchy religijne wysyłają wielu ludzi do piekła, nie mówiąc o przyjęciu Pana Jezusa do swojego serca. Wielu ludzi tak naprawdę nie rodzi się na nowo i nie następuje w ich życiu trwała zmiana.
Moje nawrócenie zaczęło się od pokuty, od wyznania szczerze swoich przewinień, których się bardzo wstydziłam. Pamiętam, że płakałam przez parę dni. Bóg wywrócił moje życie, marnego grzesznika, ponieważ byłam kompletnie nieświadoma prawdy! Moje nawrócenie stało się wnętrzem mnie, moje serce oszalało dla Boga i pragnęło być blisko Niego. Jego miłość sprawiła, że zbrzydł mi ten grzeszny świat i zrodziła się bojaźń Boża w moim sercu.
Poznanie prawdy przeniknęło do mojego serca, jak również poznanie Boga żywego, Ewangelii i pragnienie życia w świętości, tak by podobać się Panu.
Rok 2017 nadał mojemu życiu nowy wymiar, wszystko nabrało sensu, stało się podobne Chrystusowi, ponieważ to On pierwszy mnie umiłował i dzięki Jego łasce zostało mi przebaczone tak wiele!
Dzisiaj wielu ludzi mówi, że zna Boga, ale czy Bóg zna ich?
Bóg obiecał w swoim słowie, że nikogo nie odrzuci, gdy ktoś szczerze przyjdzie do Niego. Bóg podarował mi prezent, uzdrowił i uwolnił mnie z depresji i niewłaściwych pragnień nakierowanych na ten świat. Dał mi samego siebie, bo On jest życiem wiecznym, dzięki Niemu trwam w wierze i w boju, z jakim przystało mi się zmierzyć tu, na ziemi, bym trwała w posłuszeństwie dla Niego i Jego Słowa!