39,90 zł
JESTEM ODPOWIEDZIĄ NA TWOJE PRAGNIENIA…
Od wieków w sekrecie przed ludźmi toczy się wojna między wampirami a ich prześladowcami. Gdy przed nocnym klubem w Caldwell, w stanie Nowy Jork, ginie członek Bractwa Czarnego Sztyletu, jego przywódca i ostatni czystej krwi wampir – Wrath – wie, że właśnie stracił najlepszego wojownika. Doznane krzywdy krzyczą o zemstę. W pierwszej kolejności jednak Wrath postanawia spełnić ostatnie życzenie zamordowanego przyjaciela i pomóc w przemianie jego córki, Beth Randall, która nic nie wie o swoim wampirzym pochodzeniu.
Nie wszystko idzie zgodnie z planem. Pierwsze spotkanie Wratha i Beth rozpala w nich namiętność, którą już nic nie ugasi. Ten przerażający i zarazem niesamowicie przystojny wampir wprowadza Beth w świat zmysłowości wykraczającej poza jej najśmielsze pragnienia.
Pierwszy tom bestsellerowego cyklu „New York Timesa”.
J.R. Ward jest zdobywczynią wielu nagród, w tym za najlepsze Vampire Romance i Paranormal Romance. Na całym świecie ukazało się ponad 20 milionów egzemplarzy jej powieści, opublikowanych w 27 krajach.
„Najlepsza seria, jaką czytałam od lat! Napisana z rozmachem, nieprzyzwoicie sexy i piekielnie zabawna”.
Lisa Gardner
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 463
Dedykuję tę książkę:
Tobie, z zachwytem i miłością.
Dziękuję, że mnie odnalazłeś.
Że pokazałeś mi drogę.
To była podróż życia, najlepsza,
jaką kiedykolwiek odbyłam.
Niebezpieczna pasja…
Wrath wszedł do hallu. Płonęła w nim wściekłość. Lepiej, żeby Beth była cała i zdrowa. Jeżeli nie – Boże dopomóż temu, kto ją skrzywdził.
A jeśli postanowiła go unikać? To było bez znaczenia. Lada chwila w jej ciele zbudzi się pragnienie, które tylko on będzie mógł zaspokoić. Prędzej czy później to rozumie. Albo zginie.
Pomyślał o gładkiej skórze jej szyi. Niemal czuł, jak jego język wędruje wzdłuż żyły biegnącej w górę od serca.
Jego kły wydłużyły się, jak gdyby miał ją przed sobą. Jak gdyby mógł zatopić w niej zęby i pić.
Wrath zamknął oczy; przez jego ciało przeszedł dreszcz. Wypełniony jedzeniem żołądek zamienił się w bezdenną, bolesną otchłań.
Usiłował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio pił. Minęło trochę czasu, ale chyba nie aż tak dużo?
Chciał się opanować. Odzyskać kontrolę nad sobą. Przypominało to próbę zatrzymania ręcznym hamulcem rozpędzonego pociągu, lecz stopniowo chłodna trzeźwość wypierała ślepą żądzę krwi.
Wrócił do rzeczywistości, ale przepełniał go niepokój; instynkt domagał się zaspokojenia.
Ta samica była dla niego niebezpieczna. Skoro nawet z oddali wywierała na niego tak przemożny wpływ, mogło okazać się, że jest jego pirokantem.
Bractwo Czarnego Sztyletu – organizacja wyszkolonych wampirów, wojowników, którzy bronią swój gatunek przed atakami Zakonu Martwych Dusz. Dzięki odpowiedniemu doborowi genetycznemu w ramach rasy bracia dysponują niezwykłą siłą fizyczną oraz inteligencją, a także zdolnością do szybkiej regeneracji. W większości nie są ze sobą spokrewnieni, a do Bractwa trafiają za rekomendacją innych członków. Z natury są agresywni, samowystarczalni i skryci; funkcjonują na marginesie społeczności, a kontakty z przedstawicielami innych kast nawiązują tylko wtedy, gdy brakuje im pożywienia. W świecie wampirów są traktowani z szacunkiem, jak istoty niemal legendarne. Giną wyłącznie na skutek bardzo poważnych obrażeń, takich jak cios lub strzał w samo serce.
Niewolnik krwi – wampir płci męskiej lub żeńskiej, który służy innemu wampirowi, dostarczając mu krwi. Praktyka posiadania niewolników krwi w dużej mierze wygasła, choć nie została zakazana przez prawo.
Wybranki – wampirzyce hodowane jako sługi Dziewicy Kronik. Są uznawane za członkinie arystokracji, choć interesuje je raczej wymiar duchowy życia niż jego doczesne aspekty. W bardzo ograniczonym stopniu mają styczność z osobnikami płci męskiej, ale mogą parzyć się z wojownikami na polecenie Dziewicy Kronik w celu pomnożenia swej kasty. Potrafią przepowiadać przyszłość. W przeszłości żywiły krwią tych członków Bractwa, którzy nie mieli swoich samic, praktyka ta została jednak zarzucona przez braci.
Doggen – członek kasty sług w świecie wampirów. Doggeni służą swym panom zgodnie ze starą, konserwatywną tradycją, w ramach której przestrzegają formalnego kodeksu ubioru i zachowania. Światło dzienne nie wyrządza im krzywdy, ale starzeją się stosunkowo szybko. Średnia długość ich życia to około pięciuset lat.
Zatrata – wymiar pozaczasowy, w którym zmarli łączą się ze swymi ukochanymi i spędzają wieczność.
Rodzina Panująca – król i królowa wampirów oraz ich dzieci, o ile je mają.
Hellren – wampir płci męskiej, który połączył się z samicą. Samce mogą kojarzyć się z więcej niż jedną samicą.
Leelan – pieszczotliwe określenie oznaczające mniej więcej „najdroższy(-sza)”.
Zakon Martwych Dusz – zakon zabójców, założony przez Omegę w celu wyeliminowania wampirów jako gatunku.
Martwiak – człowiek pozbawiony duszy, który eksterminuje wampiry jako członek Zakonu Martwych Dusz. Aby zabić martwiaka, należy przebić mu pierś; istoty te nie starzeją się i nie umierają w sposób naturalny. Nie jedzą, nie piją, są impotentami. Z czasem ich skóra, włosy i tęczówki tracą pigment, stają się więc jasnowłosi, bladzi, o bardzo jasnych oczach. Wydzielają zapach zasypki dla niemowląt. Do Zakonu wprowadza ich Omega; po przejściu rytuału zachowują ceramiczne naczynie, w którym umieszczone jest ich serce.
Czas rozrodu – okres płodności samicy wampira, który trwa zwykle dwa dni i towarzyszy mu intensywne podniecenie seksualne. Występuje po upływie około pięciu lat od przemiany i powtarza się raz na dekadę. Wszystkie samce w takim czy innym stopniu reagują na obecność samicy w okresie rozrodu. Okres ten bywa niebezpieczny – może dochodzić do konfliktów i walk pomiędzy konkurującymi ze sobą samcami, szczególnie jeśli samica nie ma partnera.
Omega – tajemniczy wróg wampirów, który wypowiedział im wojnę, ponieważ żywi nienawiść wobec Dziewicy Kronik. Istnieje w wymiarze ponadczasowym i ma wielkie moce, lecz nie ma zdolności tworzenia.
Princeps – najwyższy szczebel arystokracji wśród wampirów, ustępujący jedynie Rodzinie Panującej lub Wybrankom Dziewicy Kronik. Tytuł ten jest wrodzony, nie może zostać nadany.
Pirokant – cecha krytyczna, stanowiąca słaby punkt danej jednostki. Słabość ta może mieć charakter wewnętrzny (nałóg) lub zewnętrzny (np. kochanek lub kochanka).
Rythe – rytualny bój honorowy z tym, kto dopuścił się obrazy. Jeśli wyzwanie zostanie przyjęte, obrażony wybiera broń i uderza w nieuzbrojonego przeciwnika.
Dziewica Kronik – mistyczna siła, która pełni rolę doradczą wobec króla oraz sprawuje pieczę nad archiwami wampirów i udziela im przywilejów. Istnieje w wymiarze ponadczasowym i ma potężne moce. Posiada zdolność tworzenia, którą wykorzystuje, by powoływać do życia wampiry.
Shellan – wampirzyca, która została skojarzona z samcem. Samice nie mają z reguły więcej niż jednego partnera ze względu na silny instynkt terytorialny samców.
Krypta – święty grobowiec Bractwa Czarnego Sztyletu. Służy jako miejsce odprawiania ceremonii oraz przechowywania naczyń zawierających serca martwiaków. Przeprowadza się tu takie obrzędy, jak przyjęcie do Bractwa, pogrzeby, a także wymierza się kary braciom. Do Krypty wstęp mają wyłącznie członkowie Bractwa, Dziewica Kronik oraz kandydaci na członków.
Przemiana – kluczowy moment w życiu wampira, chwila osiągnięcia dojrzałości. Po przemianie wampiry muszą pić krew osobników płci przeciwnej, by przetrwać, i nie znoszą światła słonecznego. Przemiana następuje zwykle w wieku dwudziestu kilku lat. Dla niektórych wampirów, szczególnie samców, przemiana miewa niekiedy skutek śmiertelny. Przed przemianą wampiry są słabe fizycznie, nie odczuwają żądzy seksualnej i nie posiadają zdolności do dematerializacji.
Wampir – członek gatunku odrębnego od homo sapiens. Wampiry muszą pić krew osobników płci przeciwnej, aby przetrwać. Krew ludzka utrzymuje je przy życiu, lecz nie jest w stanie wzmocnić ich na długi czas. Po przemianie, która następuje w wieku dwudziestu kilku lat, tracą odporność na światło słoneczne i muszą regularnie żywić się krwią. Wampiry nie mogą „zamieniać” ludzi w wampiry poprzez ugryzienie lub transfuzję krwi, ale w nielicznych przypadkach zdarza się, że miewają potomstwo z przedstawicielami innych gatunków. Wampiry są w stanie dematerializować się siłą woli, wymaga to jednak opanowania i koncentracji; nie mogą też w tym czasie mieć przy sobie ciężkich przedmiotów. Potrafią czyścić pamięć ludzi, lecz wyłącznie krótkoterminową. Niektóre wampiry umieją czytać w myślach. Przeciętna długość życia wampira wynosi tysiąc lat; niektóre żyją nawet dłużej.
Darius rozejrzał się po zatłoczonym klubie; na parkiecie roiło się od rozgrzanych, na wpół obnażonych ciał. Tego wieczoru Screamer pękał w szwach od nadmiaru kobiet w skórzanych strojach i mężczyzn o wyglądzie siepaczy.
On i jego towarzysz pasowali do tego obrazka. Tyle że akurat oni obaj faktycznie byli zabójcami.
– Więc naprawdę masz zamiar to zrobić? – spytał Tohrment.
Darius rzucił mu spojrzenie ponad niskim stołem. Oczy wampirów się spotkały.
– Tak. Mam taki zamiar.
Tohrment ścisnął w dłoni szklankę ze szkocką i uśmiechnął się ponuro. Ukazały się zaledwie koniuszki jego kłów.
– Wariat z ciebie, D.
– Ty to wiesz najlepiej.
Tohrment przechylił szklankę i skinął głową.
– Ale tym razem przechodzisz samego siebie. Mówimy o niewinnej dziewczynie, która nie ma o niczym pojęcia, a ty chcesz powierzyć jej przemianę komuś takiemu jak Wrath. To szaleństwo.
– On nie jest zły. Tylko tak wygląda. – Darius dopił piwo. – Poza tym okaż trochę szacunku.
– Szanuję go jak cholera, ale to kiepski pomysł.
– Wrath jest mi potrzebny.
– Jesteś tego pewien?
Obok ich stołu przeszła kobieta w mini, kozakach sięgających ud i krótkim topie, zrobionym z łańcuchów. Jej oczy zalśniły na twarzy pokrytej grubą warstwą pudru. Szła, kołysząc biodrami, jak gdyby były umocowane na żelaznych zawiasach.
Darius zignorował ją. Tego wieczoru nie myślał o seksie.
– Ona jest mieszańcem, D. Wiesz, co on myśli o ludziach. – Tohrment potrząsnął głową. – Moja praprababka była człowiekiem, ale przy nim się tym nie chwalę.
Darius podniósł rękę, żeby zwrócić na siebie uwagę kelnerki, po czym wskazał na swoją pustą butelkę i prawie opróżnioną szklankę Tohrmenta.
– Nie pozwolę na śmierć kolejnego z moich dzieci, jeśli istnieje szansa, żeby je ocalić. Zresztą nie wiadomo, czy przejdzie przemianę. Być może będzie żyła długo i szczęśliwie, nie mając o nas pojęcia. Tak już bywało.
Miał nadzieję, że jego córka zostanie oszczędzona. Gdyby przeszła przemianę, gdyby ją przeżyła i została wampirem, czekałby ją taki sam los jak pozostałych – ściganej zwierzyny.
– Darius, jeśli on to zrobi, to dlatego, że ma wobec ciebie dług. Nie dlatego, że mu na tym zależy.
– I tak zdecyduję się na niego.
– Ale co jej dasz? On jest mniej więcej tak samo opiekuńczy jak piła łańcuchowa, a pierwszy raz może być trudny, nawet przy odpowiednim przygotowaniu. A ona nie jest na to gotowa.
– Porozmawiam z nią.
– Jak to sobie wyobrażasz? Podejdziesz do niej i powiesz: „Hej, wiem, że widzisz mnie pierwszy raz w życiu, ale jestem twoim tatą. Przy okazji: wygrałaś na loterii ewolucyjnej, jesteś wampirem. Co powiesz na wycieczkę do Disneylandu”?
– Nienawidzę cię… przynajmniej w tej chwili.
Tohrment pochylił się do przodu; szerokie ramiona napięły się pod czarną skórą.
– Wiesz, że możesz na mnie liczyć. Uważam po prostu, że powinieneś to przemyśleć.
Zapadło ponure milczenie.
– Może ja mógłbym to zrobić.
Darius popatrzył na niego beznamiętnie.
– Chcesz spróbować, a potem zwyczajnie wrócić do domu? Wellsie przebije ci serce kołkiem i wywlecze na słońce, przyjacielu.
– Słuszna uwaga. – Tohrment zamrugał.
– A potem przyjdzie po mnie.
Obaj zadrżeli.
– Poza tym… – Darius odchylił się na krześle, gdy kelnerka przyniosła napoje. Zaczekał, aż się oddali, choć ciężkie brzmienia rapu skutecznie zagłuszały każde słowo. – Poza tym żyjemy w niebezpiecznych czasach. Jeśli coś mi się stanie… – Klepnął przyjaciela w ramię. – Wiem, że byś to zrobił. Ale Wrath zrobi to lepiej. Nie ma drugiego takiego jak on – stwierdził bez cienia zazdrości.
– Bogu dzięki i za to. – Zaśmiał się Tohrment.
To samo o Wracie myśleli wszyscy bracia, mała grupa silnych wojowników, którzy wymieniali się informacjami i walczyli wspólnie. Wrath był niczym wilk spuszczony z łańcucha, gdy w grę wchodziła zemsta. Wrogów Bractwa ścigał z zajadłością, która graniczyła z obłędem. Był ostatnim ze swego rodu, jedynym wampirem czystej krwi na Ziemi. Mimo że jego rasa uznała go za swego króla, nienawidził tego statusu.
Fakt, że córka Dariusa – półkrwi wampirzyca – miała przy nim największą szansę przetrwania, zakrawał na tragiczną ironię. Czysta, nieskalana krew Wratha mogła zwiększyć prawdopodobieństwo, że przeżyje przemianę, o ile do niej dojdzie. Ale Tohrment miał rację. Zanadto przypominało to wpychanie niewinnej dziewicy w ręce bezwzględnego zbira.
Nagle tłum zafalował, ludzie wpadali na siebie nawzajem. Rozstępowali się i robili dla kogoś miejsce. Lub dla czegoś.
– Cholera, o wilku mowa – mruknął Tohrment. Przechylił szklankę z whisky i wypił jej zawartość do dna. – Bez urazy, ja stąd spadam. Nie muszę uczestniczyć w tej rozmowie.
Darius patrzył, jak morze ludzi rozstępuje się przed górującym nad nim potężnym czarnym cieniem. Impuls ucieczki wydawał się w tym przypadku wyjątkowo uzasadnioną reakcją.
Wrath miał niemal dwa metry wzrostu i wygląd czystej grozy odzianej w czarną skórę. Włosy miał długie i czarne, proste, opadające na ramiona. Za dużymi, przylegającymi do twarzy okularami przeciwsłonecznymi kryły się oczy, których nigdy nie odsłaniał. Ramiona miał dwa razy szersze od przeciętnego mężczyzny. Arystokratyczne rysy i bezwzględny wyraz twarzy nadawały mu wygląd króla – ten tytuł należał mu się z urodzenia – a zarazem wojownika, którym uczyniło go przeznaczenie. Otaczająca go aura była najlepszą wizytówką.
Darius przechylił butelkę i upił duży łyk piwa. Żarliwie prosił Boga, żeby decyzja, którą podjął, okazała się słuszna.
Beth Randall podniosła głowę, gdy szef oparł się biodrem o jej biurko. Jego wzrok utkwiony był w dekolcie jej bluzki.
– Znów siedzisz do późna w pracy – wymruczał.
– Cześć, Dick.
Czy nie powinieneś zbierać się do domu, do żonki i dzieciaków? – dodała w myślach.
– Co robisz?
– Redaguję tekst Tony’ego.
– No wiesz, są lepsze sposoby, żeby mi zaimponować.
– Czy przeczytałeś mój e-mail? Byłam dziś na komisariacie, spotkałam się z José i Rickym. Są pewni, że w mieście pojawił się handlarz bronią. Znaleźli dwa przerobione magnum przy handlarzach narkotyków.
Dick wyciągnął dłoń, poklepał ją w ramię i przeciągnął po nim pieszczotliwie.
– Ty pracuj nad artykułami. Duzi chłopcy zajmą się poważną przestępczością. Nie chcielibyśmy, żeby ktokolwiek uszkodził tę twoją śliczną buzię. – Uśmiechnął się, mrużąc oczy i spoglądając na jej wargi.
Numer ze spojrzeniem stał się nudny już trzy lata temu. Zaraz po tym, jak zaczęła dla niego pracować.
Papierowa torba. Potrzebowała papierowej torby, którą mogłaby zakładać na głowę zawsze, gdy miała z nim rozmawiać. Może dobrze byłoby przykleić z przodu zdjęcie pani Dickowej.
– Odwieźć cię do domu? – zapytał.
Jeśli z nieba zaczną spadać szpilki i gwoździe, to owszem, ty kobieciarzu.
– Nie, dziękuję. – Odwróciła się do ekranu komputera z nadzieją, że szef zrozumie to odpowiednio.
Wreszcie sobie poszedł. Pewnie do baru po drugiej stronie ulicy. Większość reporterów wstępowała tam w drodze do domu. Caldwell w stanie Nowy Jork nie stwarzało dziennikarzom zbyt wielu możliwości, ale duzi chłopcy Dicka uwielbiali udawać, że mają misję społeczną. Przesiadywali w barze u Charliego i rozmawiali o czasach, gdy pracowali dla większych, bardziej liczących się gazet. W większości byli tacy jak Dick: w średnim wieku, na średnim szczeblu kariery, kompetentni, ale nie błyskotliwi w swoim fachu.
Miasteczko Caldwell było dość duże i położone wystarczająco blisko Nowego Jorku, by mieć swój udział w przemocy, handlu narkotykami i prostytucji, więc dziennikarzom nie brakowało zajęć. Ale „Caldwell Courier Journal” nie był „Timesem”, a żaden z nich nie mógł liczyć na Pulitzera. W sumie było to dość smutne.
Aha, popatrz w lustro.
Beth. Sama była przeciętniakiem. Nigdy nie pracowała w piśmie ogólnokrajowym. Zdawała sobie sprawę, że jeśli nic się nie zmieni, około pięćdziesiątki będzie szlifować dział reklam w jakimś darmowym pisemku, wspominając swoje dni chwały w „CCJ”.
Sięgnęła po torebkę swoich ulubionych m&m-sów.
Cholera, pusta. Znowu.
Powinna iść do domu. Po drodze kupić chińszczyznę na wynos.
Wychodząc z newsroomu, otwartej przestrzeni podzielonej na klitki lichymi, szarymi ściankami, natknęła się na paczkę ciasteczek Twinkies, które jej kumpel, Tony, zostawił na biurku. On jadł bez przerwy. Nie odróżniał śniadania, obiadu czy kolacji. Konsumpcję traktował absolutnie zero-jedynkowo. Kiedy nie spał, jadł, a jego biurko było niczym skarbiec, kryjący obfitość grzesznych kalorii.
Beth zerwała folię, karcąc się w duchu za opychanie się sztucznym świństwem, zgasiła światło i zeszła po schodach. Wyszła na Trade Street. Na zewnątrz uderzył w nią lipcowy upał. Miała do pokonania dwanaście przecznic w wilgotnym ukropie. Na szczęście w chińskiej knajpce, położonej w połowie drogi, klimatyzacja działała bez zarzutu. Przy odrobinie szczęścia mogła liczyć, że będzie w niej duży ruch, co pozwoli jej odpocząć w chłodzie.
Skończyła ciastko, wyjęła telefon, nacisnęła przycisk szybkiego wybierania numeru i zamówiła wołowinę z brokułami. Po drodze rejestrowała znajome, raczej ponure widoki. Przy tym odcinku Trade Street znajdowały się wyłącznie bary, kluby ze striptizem i nieliczne salony tatuażu. Poza chińską knajpą i bufetem Tex-Mex nie było tu restauracji. Pozostałe budynki, w których mieściły się biura w latach dwudziestych, gdy centrum tętniło życiem, były teraz opustoszałe. Znała każde pęknięcie w chodniku; wiedziała dokładnie, w której chwili zmienią się światła. Również otaczające ją dźwięki, które płynęły przez otwarte drzwi i okna, brzmiały znajomo.
W barze McGridera grano bluesa. Spoza oszklonych drzwi Zero Sum dobiegało walenie techno, a u Rubena na pełen regulator dudniły automaty do karaoke. Większość tutejszych lokali miało niezłą reputację, ale od kilku z zasady trzymała się z daleka. Zwłaszcza w Screamerze roiło się od przerażających typków. Nie weszłaby tam bez policyjnej eskorty.
Gdy odmierzała odległość, dzielącą ją od chińskiej knajpki, ogarnęło ją zmęczenie. Powietrze było tak ciężkie, że czuła się, jakby oddychała pod wodą.
Zdawało jej się przy tym, że męczy ją nie tylko pogoda. Od tygodni była wyczerpana i podejrzewała, że stoi na skraju depresji. W pracy nie miała żadnych perspektyw. Mieszkała w miejscu, o które nie chciało jej się dbać. Przyjaciół miała niewielu, ani jednego kochanka i żadnych szans na romans. Kiedy wyobrażała sobie swoje życie za dziesięć lat, widziała siebie samą w Caldwell, u boku Dicka i jego chłopaków, i wciąż niezmienny rozkład dnia: wstawanie rano, chodzenie do pracy, próby dokonania czegoś znaczącego, porażki, samotny powrót do domu.
Może powinna to rzucić. Wyjechać z Caldwell. Rozstać się z „CCJ”. Pozostawić za sobą elektroniczną rodzinę, złożoną z budzika, telefonu na biurku i telewizora, który pozwalał jej co wieczór zapadać w sen pozbawiony marzeń.
Naprawdę nic oprócz przyzwyczajenia nie trzymało jej w tym mieście. Od lat nie rozmawiała ze swymi przybranymi rodzicami, wiedziała więc, że nie będą za nią tęsknić. Nieliczni przyjaciele, których miała, zajęci byli własnym życiem rodzinnym.
Kiedy usłyszała za sobą przenikliwy gwizd, przewróciła oczami. Oto uroki pracy w okolicy pełnej barów. Okazjonalni niepożądani adoratorzy.
Po chwili rozległy się krzyki. Dwóch kolesi przebiegło przez ulicę i ruszyło za nią. Rozejrzała się. Wokół nie było już barów; wchodziła właśnie pomiędzy dwa długie rzędy opuszczonych budynków, za którymi zaczynały się restauracje. Wieczór był ciemny, choć ulicę rozświetlały latarnie, a od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód.
– Fajne masz włosy, takie czarne – powiedział roślejszy z dwóch facetów, zrównując z nią krok. – Mogę dotknąć?
Nie była na tyle głupia, żeby się zatrzymać. Wyglądali jak studenciaki na wakacjach, co oznaczało, że zapewne będą tylko upierdliwi, ale wolała nie ryzykować. Zresztą od chińskiej knajpki dzieliło ją zaledwie pięć przecznic. Mimo wszystko sięgnęła do torebki w poszukiwaniu gazu pieprzowego.
– Może cię gdzieś podwieźć? – zapytał jeden z nich. – Zaparkowałem niedaleko. Ej, poważnie, dasz się namówić? Weźmiemy cię na krótką przejażdżkę.
Wyszczerzył zęby i mrugnął do kumpla, najwyraźniej przekonany, że ten pokaz elokwencji wystarczy, żeby zaciągnąć ją do łóżka. Tamten roześmiał się i obszedł ją dookoła. Cienkie, jasne włosy lekko powiewały.
– Lepiej ją przelećmy! – zaproponował.
Cholera, gdzie ten gaz?
Wysoki mężczyzna wyciągnął rękę i dotknął jej włosów. Beth obrzuciła go surowym spojrzeniem. Miał na sobie koszulkę polo i szorty w kolorze khaki; typowy „złoty chłopiec”. Stuprocentowy młody Amerykanin.
Uśmiechnął się do niej. Przyspieszyła, wpatrując się w migoczący w oddali neon chińskiej restauracji. Modliła się, żeby pojawił się jakiś przechodzień, ale upał skutecznie zniechęcał spacerowiczów. Wokół nie było nikogo.
– Powiesz mi, jak masz na imię? – Nie ustępował.
Serce waliło jej w piersi. Gaz został w drugiej torebce.
Jeszcze cztery przecznice.
– Jeśli nie, to może sam ci jakieś wybiorę. Niech pomyślę… Może „kicia”?
Blondyn zarechotał.
Przełknęła ślinę i wyjęła telefon, by móc w razie czego zadzwonić szybko na policję.
Wyobrażała sobie, jak wspaniale będzie poczuć powiew klimatyzowanego powietrza na twarzy, gdy wejdzie do restauracji. Stamtąd zadzwoni po taksówkę. W ten sposób uniknie dalszych umizgów tych dwóch.
– No, chodź, kiciu – zawołał „złoty chłopiec”. – Zobaczysz, spodobam ci się.
Jeszcze trzy przecznice.
W chwili gdy zeszła z krawężnika, by przejść na drugą stronę Tenth Street, złapał ją w talii. Jej stopy zwisały, gdy tak z nią szedł. Jej usta zasłaniał swoją ciężką dłonią. Walczyła jak szalona, kopała i biła. Kiedy udało jej się odwrócić i trafić go w oko, zwolnił uchwyt. Wyrwała mu się i zaczęła uciekać, stukając głośno obcasami po chodniku. Brakowało jej tchu. Ulicą przejechał samochód, wtedy Beth zaczęła krzyczeć.
Po kilku sekundach znowu ją dopadł.
– Będziesz o to błagać, suko – warknął jej prosto w ucho, zamykając ją w żelaznym uścisku.
Złapał ją za szyję tak mocno, że myślała, że za chwilę złamie jej kark, i pociągnął w mrok. Czuła zapach jego potu oraz taniej wody kolońskiej i słyszała piskliwy śmiech jego kumpla.
Alejka. Wciągali ją w boczną alejkę.
Poczuła ucisk w żołądku, a do gardła podeszła żółć. Miotała się gwałtownie, próbując się oswobodzić. Panika dodała jej sił. On jednak był silniejszy od niej.
Wciągnął ją za kontener na śmieci i przycisnął do siebie. Zdzieliła go łokciem pomiędzy żebra i kopała zaciekle.
– Cholera jasna, złap ją za ręce!
Zdążyła jeszcze wymierzyć solidnego kopniaka obcasem blondynowi, zanim chwycił ją za nadgarstki i uniósł je nad jej głowę.
– No już, suko, spodoba ci się – rzucił, kolanem próbując rozchylić jej uda.
Przycisnął ją do muru i trzymał za gardło. Drugą ręką rozerwał jej koszulę. Gdy tylko przestał zasłaniać jej usta, krzyknęła przeraźliwie. Spoliczkował ją mocno, brutalnie. Poczuła, że pękła jej warga. W ustach miała pełno krwi. Ból ją oślepił.
– Jeszcze raz to zrobisz, a wytnę ci język. – W oczach mężczyzny pojawiły się nienawiść i żądza, gdy szarpnął białą koronkę stanika i obnażył jej piersi. – Zresztą pewnie i tak to zrobię.
– Ej, to prawdziwe? – spytał blondyn, jakby spodziewał się, że mu odpowie.
Jego kumpel złapał ją za sutek i pociągnął. Zamrugała, gdy do oczu napłynęły jej łzy, które zamazały jej obraz. A może to hiperwentylacja wywołała zaburzenia widzenia.
– Chyba nie jest zrobiona. Możesz sam sprawdzić, kiedy skończę. – „Złoty chłopiec” zaśmiał się.
Blondyn parsknął śmiechem. Ten dźwięk uruchomił głęboką warstwę jej podświadomości, która nie chciała zaakceptować tego, co się właśnie działo. Zmusiła się, by przestać walczyć. Przypomniała sobie szkolenie z samoobrony. Dyszała ciężko, lecz poza tym jej ciało znieruchomiało. Do mężczyzny dotarło to dopiero po jakiejś minucie.
– Będziesz grzeczna? – zapytał, patrząc na nią podejrzliwie.
Przytaknęła powoli.
– Dobrze. – Przysunął się do niej, wypełniając jej nozdrza zapachem swego oddechu. Ze wszystkich sił starała się nie wzdrygnąć, czując odór papierosów i piwa. – Jeśli jeszcze raz krzykniesz, dostaniesz nożem między żebra. Zrozumiałaś?
Ponownie pokiwała głową.
– Puść ją.
Blondyn puścił jej nadgarstki, szczerząc zęby, po czym obszedł ich dookoła, jakby szukał miejsca, z którego będzie miał najlepszy widok.
Dłonie „złotego chłopca” były szorstkie, gdy ją obmacywał. Z trudem powstrzymywała się przed zwymiotowaniem zjedzonego wcześniej ciastka. Choć dotyk jego palców na piersiach napawał ją obrzydzeniem, sięgnęła do jego rozporka. Wciąż trzymał ją za szyję. Oddychała ciężko. Kiedy dotknęła jego krocza, zajęczał i zwolnił uścisk.
Jednym szybkim ruchem złapała go za jądra, wykręciła je najmocniej, jak mogła, a gdy zwijał się z bólu, uderzyła go kolanem w nos. Poczuła przypływ adrenaliny. Przez ułamek sekundy żałowała, że kumpel nie rzucił mu się na pomoc, tylko głupkowato się na nią gapił.
– Pierdolcie się! – krzyknęła w ich stronę i zaczęła biec, przytrzymując koszulę.
Zatrzymała się dopiero przed drzwiami swojego mieszkania. Dłonie drżały jej tak bardzo, że z trudem trafiła kluczem do zamka. Dopiero gdy stanęła przed lustrem w łazience, dostrzegła spływające jej po policzkach łzy.
Butch O’Neal podniósł wzrok, kiedy odezwało się radio zamontowane pod deską rozdzielczą jego nieoznakowanego wozu patrolowego. Niedaleko w alejce znaleziono mężczyznę, był pobity, ale żył.
Butch spojrzał na zegarek. Krótko po dziesiątej, co oznaczało, że zabawa dopiero się zaczyna. Był piątkowy wieczór, początek lipca, studenci dopiero co rozpoczęli wakacje, a wraz z nimi – wyścig o tytuł olimpijczyka głupoty. Gość był albo ofiarą napadu, albo ktoś dał mu nauczkę. Miał nadzieję, że w grę wchodzi ta druga opcja.
Chwycił odbiornik i zgłosił dyspozytorowi, że sprawdzi miejsce zdarzenia, choć był detektywem z wydziału zabójstw, a nie zwykłym gliną od bójek ulicznych.
Miał dwie sprawy, nad którymi teraz pracował. Jedna z nich dotyczyła topielca, wyłowionego z rzeki Hudson, druga – ucieczki z miejsca wypadku. Mimo to w jego harmonogramie zawsze było miejsce na dodatkową robotę. Jeśli o niego chodziło, im mniej czasu spędzał w domu, tym lepiej. Brudne naczynia w zlewie i zmięta pościel na łóżku nie tęskniły za jego powrotem.
Włączył syrenę i odpalił silnik.
Przekonajmy się, co nawywijali letni imprezowicze.
Ruszył.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki