Należysz do mnie. Baleary #3 - Eden Greta - ebook
BESTSELLER

Należysz do mnie. Baleary #3 ebook

Eden Greta

4,7

47 osób interesuje się tą książką

Opis

Patrick Alvarez-Talavera od dwudziestu lat zarządza należącymi do rodziny Vitielli kasynami u wybrzeży Morza Śródziemnego, próbując utrzymać kruchą równowagę między Wschodem i Zachodem. Kiedy jednak konkurencja zaczyna wkraczać na tereny jego organizacji, opracowuje z kuzynką diaboliczny plan, który ma na celu przejęcie terytorium rywala. Potrzebna jest jedynie odpowiednia przynęta. Po nieudanej próbie wykorzystania do tego celu Sofii szybko nadarza się kolejna okazja. Patrickowi wpada w oko „nieudany projekty” Ethana – Anja. Trzeba ją tylko najpierw odpowiednio oswoić…

Co może pójść nie tak, kiedy na Baleary trafi temperamentna rudowłosa Polka? Czy pójście na żywioł z kobietą, która wprowadza skrajne emocje do logicznego i uporządkowanego świata matematycznego geniusza, to na pewno dobry pomysł, gdy trzeba zrealizować skomplikowany plan i zachować zimną krew?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 506

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (344 oceny)
267
52
17
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aleksandrawitaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam! Ta seria to moje totalne odkrycie roku❤️ nie mogę się doczekać kolejnych tomów 🤩 Patrick i Anja to wybuchowa mieszanka, która dostarczy mnóstwa emocji 🔥 z czystym sumieniem polecam!
51
karolinaaaa96

Nie oderwiesz się od lektury

Idealny przykład autora, gdzie z książki na książkę jest coraz lepiej. Gorąco polecam
30
EwaET1958

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa ale zakończenie zostawia czytelnika w zawieszeniu, nie cierpię takich książek. Celowe zmuszanie do czekania jest brakiem respektu dla odboircy. Total autorka mnie zawiodła.
Romka30

Nie oderwiesz się od lektury

(po_drugiej_stronie_slowa) ,,Należysz do mnie” jest to historia pełna niespodzianek bohaterów: Patricka i Anji. Nie będę ukrywać, że autorka po raz kolejny pokazała klasę swym piórem. Dla mnie jest fenomenalna. Książka przenosi nas do świata grzechu, tajemnic i ciemności. Anja raz postawiła na siebie, ruszyła w podróż życia. Urlop, który miał być odskocznią okazał się koszmarem. Z rąk psychopaty Ethana, który poluje i sprzedaje kobiety, trafia w ręce Patricka- bossa wybrzeży Morza Śródziemnego. On ma dla niej plan, jednak do końca zostaje on tajemnicą. Ich relacja rozwija się powoli ale namiętnie. Anja żyje jak księżniczka bo wie, że nie ma nic, co zmusiłoby ją do powrotu do Polski. Jak potoczą się relacje między dwójką sprzeczności? Czy plan, który Patrick ma względem Anji będzie nadal warty zrealizowania? Po wspólnie spędzonym czasie, coś się zmienia, bohaterka zajmuje myśli mężczyzny, co nie było planowane… Patrick Alvarez-Talavera- bezwzględny król kasyn, bestia, która nie ...
10
Chwaliszewo7

Nie oderwiesz się od lektury

najlepsza część , nie mogę się doczekać kolejnej
10

Popularność




Co­py­ri­ght © 2024 by Gre­ta Eden

Co­py­ri­ght © 2024 by Li­te­ra In­ven­ta

Wy­da­nie pierw­sze, 2024

Re­dak­tor pro­wa­dząca: He­le­na Le­blanc

Re­dak­cja: Ewe­li­na Ga­łdec­ka

Pierw­sza ko­rek­ta: Kin­ga Rut­kow­ska

Dru­ga ko­rek­ta: Aga­ta Gó­rzy­ńska-Kie­lak

Skład, ła­ma­nie, przy­go­to­wa­nie ebo­oka: Mi­chał Bog­da­ński

Pro­jekt okład­ki: Me­lo­dy M. Gra­phics De­si­gner

Źró­dła ob­ra­zów: Mi­cha­el/gu­drun/vi­xen­kri­sty/Ado­be stock, Yury Dvo­rak/123rf

ISBN: 978-83-67355-19-3

© Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Ksi­ążka ani jej frag­men­ty nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra lub wy­daw­cy.

© All ri­ghts re­se­rved

stu­dio­_li­te­ra.in­ven­ta@outlo­ok.com

Kto będzie w sta­nie po­ko­chać… Be­stię?

Prolog

Moja dro­ga z pra­cy do domu była co­dzien­nie taka sama. Te same uli­ce. Ten sam ko­rek. Te same zło­rze­cze­nia. Co dru­gi dzień si­łow­nia prze­pla­ta­na grą w siat­ków­kę.

I TAK CAŁY CZAS.

PO­WTA­RZAL­NIE.

DO ZNU­DZE­NIA!

– I be­lie­ve I can see the fu­tu­re, ‘Cau­se I re­pe­at the same ro­uti­ne1 – śpie­wa­łam ra­zem z Nine Inch Na­ils. – Co, kur­wa, ro­bisz, de­bi­lu! – krzyk­nęłam na kie­row­cę ogrom­ne­go SUV-a, któ­ry za­miast wrzu­cić kie­run­kow­skaz, po pro­stu zje­chał mi przed ma­skę. – Co za fra­jer! – pie­kli­łam się. Pod­kręci­łam ra­dio i ryk­nęłam swo­im gło­sem skrze­czącej żaby przed wi­wi­sek­cją: – Eve­ry day is exac­tly the same, eve­ry day is exac­tly the same. The­re is no love here and the­re is no pain. Eve­ry day is exac­tly the same2. Moje ży­cie jest jak ta pio­sen­ka – mruk­nęłam do sie­bie pod no­sem, opie­ra­jąc gło­wę o kie­row­ni­cę w bez­sil­nym ge­ście. – Mu­szę zro­bić coś, żeby prze­sta­ło być ta­kie nud­ne i mo­no­ton­ne.

Na środ­ko­wej kon­so­li auta wy­świe­tli­ła mi się wia­do­mo­ść przy­cho­dząca. Bam­bi py­ta­ła, czy za­mie­rzam się po­ja­wić, czy jed­nak dzi­siaj de­zer­te­ru­ję.

– Chcia­ła­bym! Chcia­ła… – za­in­to­no­wa­łam. – A gdy­bym był młot­ko­wym… To bym, kur­wa, wy­sia­dła z tego sa­mo­cho­du i na­je­ba­ła temu fa­jan­sia­rzo­wi, któ­ry skręca w pra­wo. I OCZY­WI­ŚCIE musi blo­ko­wać pas na wprost, bo mu się na­gle ob­ja­wi­ło, że on będzie skręcał! I tak co­dzien­nie! – wrza­snęłam w kie­run­ku za­wa­li­dro­gi. – Je­ba­ny sło­iku! Bab­cia Cze­sia robi tak za­je­bi­ste ko­tle­ty, że trze­ba co week­end je­chać?!

Do­ta­rłam pod halę spor­to­wą wście­kła. Jesz­cze wi­sien­ka na tor­cie – nie mia­łam gdzie za­par­ko­wać. Ja­nu­sze na­szych cza­sów po­sta­no­wi­li po­roz­sta­wiać się po uli­cy, jak­by ka­żdy z nich był nie­pe­łno­spraw­ny. Umy­sło­wo na pew­no!

– Mu­szę coś zro­bić ze swo­im ży­ciem – za­ga­da­łam do Gosi, gdy po­szły­śmy na kawę po me­czu.

– Mu­si­my w ko­ńcu ob­lać two­ją ma­gi­ster­kę.

– W ra­mach ob­le­wa­nia już so­bie zro­bi­łam pre­zent. Ze­rwa­łam z fa­ce­tem.

– Nie­ee nooo… – prze­ci­ągnęła gło­ski. – Jemu się zbie­ra­ło! Ale ja mó­wię se­rio. Zrób coś dla sie­bie. Tyl­ko dla sie­bie. Urlop na przy­kład.

– Urlop, urlop, urlop? – po­wta­rza­łam po­wo­li, jak­by sma­ku­jąc to sło­wo. – A co to ta­kie­go?

– Dwa­dzie­ścia sze­ść dni w roku, któ­re spędzasz, re­lak­su­jąc się w ja­ki­mś mi­łym miej­scu?

– Nie wiem, o czym mó­wisz. To chy­ba ta sama ka­te­go­ria co ser­ce, za­miast któ­re­go ja mam bry­łę lodu.

Pac­nęła mnie ły­żecz­ką w gło­wę.

– Ty nie masz bry­ły lodu, ty masz po pro­stu pe­cha, bo ża­den fa­cet nie jest w sta­nie nadążyć za two­im mó­zgiem. Może szu­kasz w złych miej­scach?

– W psy­chia­try­ku jesz­cze nie pró­bo­wa­łam. – Za­śmia­łam się.

– Za wcze­śnie na no­wo­rocz­ne po­sta­no­wie­nia.

– Na­dal zo­sta­ło mi kil­ka na li­ście z ubie­głych lat – przy­po­mnia­łam. – I żad­nej do­brej wy­mów­ki, dla­cze­go wci­ąż do nich do­pi­su­ję i nic nie wy­kre­ślam.

– Czy fon­tan­ny w Du­ba­ju na­dal na niej są?

– Tak samo jak Au­stra­lia i kan­gu­ry. – Uśmiech­nęłam się sztucz­nie.

Spoj­rza­ła na mnie za­chęca­jąco.

– Do­sta­łaś ten bo­nus za ma­gi­ster­kę, może czas?

– Ale, że co? Wszech­świat prze­ma­wia? – za­kpi­łam.

– Mo­żesz być przez chwi­lę po­wa­żna? Spraw­dźmy tę teo­rię. Jak do­sta­niesz w tym ty­go­dniu ma­ila z pro­mo­cją na bi­le­ty i Du­ba­jem w na­zwie, re­zer­wu­jesz. – Wy­ci­ągnęła do mnie rękę. – Za­kła­dasz się?

Po­da­łam jej dłoń.

– Za­kład! Ale wiesz, że do ko­ńca ty­go­dnia zo­sta­ły dwa dni? – Unio­słam brwi i po­ru­szy­łam nimi su­ge­styw­nie.

– Wszech­świat prze­ma­wia, więc go słu­chaj.

Wszech­świat mil­czał w so­bo­tę.

Tak samo w nie­dzie­lę.

A po­nie­dzia­łek znów przy­sze­dł zbyt szyb­ko.

Za­spa­na do­ta­rłam do biu­ra na całe pięć mi­nut przed dzie­wi­ątą. Mój szef nie ra­czył się dzi­siaj zja­wić, wy­słał mi tyl­ko ma­ila, że­bym za­wio­zła jego pasz­port do pani Ire­ny do biu­ra pod­ró­ży, bo mie­li ja­kiś pro­blem z wy­sta­wie­niem bi­le­tu. Moje ży­cie asy­stent­ki po­le­ga­ło na za­ła­twia­niu za nie­go ró­żnych pry­wat­nych spraw. Wpa­ro­wa­łam do biu­ra pod­ró­ży przy No­wo­grodz­kiej chwi­lę po dzie­si­ątej, ale pani Ire­ny nie było w za­si­ęgu wzro­ku. Przy jed­nym z biu­rek sie­dział mło­dy czło­wiek.

– Szu­kam pani Ire­ny – za­ga­iłam.

– Pani od pana Zie­li­ńskie­go?

– Tak.

– Pani sia­da – za­chęcił. Opa­dłam na krze­se­łko. – Będzie za parę mi­nut, sko­czy­ła do skle­pu po dru­gie śnia­da­nie. – Od­wró­cił się do ko­le­żan­ki z tyłu. – Hel­ka, a tę pro­mo­cję na bi­le­ty do Du­ba­ju wrzu­ci­łaś już w sys­tem?

– Tak, sie­dzi już. A co? Nie dzia­ła?

Zmarsz­czy­łam lek­ko brwi.

Raz ko­zie śmie­rć. Co ma być, to będzie. Niech się dzie­je, co chce, po­wta­rza­łam so­bie w gło­wie ha­se­łka, któ­ry­mi lu­dzie zwy­kle mo­ty­wo­wa­li się do dzia­ła­nia. Naj­częściej wte­dy, jak mie­li od­wa­lić coś, cze­go gorz­ko po­ża­łu­ją.

– A jaka pro­mo­cja? – spy­ta­łam ostro­żnie.

– Li­nie Emi­ra­tes dają nie­mal pi­ęćdzie­si­ąt pro­cent zni­żki na łączo­ne loty. Leci pani, po­wiedz­my, do Du­ba­ju, po­tem na przy­kład do Sin­ga­pu­ru, a wra­ca pani przez Du­baj albo inne Abu Zabi. Za­miast pła­cić pra­wie trzy koła, mo­żna to mieć za ty­si­ąc pi­ęćset. W Du­ba­ju ho­te­li jest ogrom, oni się szy­ku­ją do Expo 2020. Bu­du­ją na po­tęgę. A jak woli pani bar­dziej eg­zo­tycz­nie, to może Kapsz­tad? Taki ko­niec świa­ta? Gar­den Ro­ute? – na­ma­wiał.

Spędzi­łam z kon­sul­tan­tem nie­mal go­dzi­nę i wy­szłam z biu­ra pod­ró­ży lżej­sza o trzy ty­si­ące i dwu­ty­go­dnio­wą kom­bi­no­wa­ną wy­ciecz­kę: Du­baj, Kapsz­tad, Du­baj. Naj­wy­żej stra­cę trzy ty­si­ące i dwa ty­go­dnie. Raz się żyje! Niech cho­ciaż coś z tego wyj­dzie.

Ni­g­dy, prze­nig­dy nie po­win­nam była wsia­dać do tego sa­mo­lo­tu.

Rozdział 1

Patrick Du­baj, ZEA3

Była pra­wie pierw­sza, ale po­wie­trze na­dal nie ochło­dzi­ło się na tyle, by wie­czór stał się zno­śny. Na im­pre­zie zo­sta­ło nas już tyl­ko kil­ka osób. Przy ba­se­nie na dole pa­li­ły się lam­py, oświe­tla­jąc dro­gę do środ­ka. Noc pach­nia­ła do­brą whi­sky i ja­śmi­nem pnącym się po ścia­nie. Pra­wie jak w domu.

Pra­wie.

– Stra­ci­łeś rękę?

Mój roz­mów­ca spoj­rzał na mnie, marsz­cząc brwi. Naj­wy­ra­źniej nie ro­zu­miał, co mam na my­śli. Do­pie­ro kie­dy szkla­necz­ką w dło­ni wska­za­łem na roz­gry­wa­jącą się nad ba­se­nem sce­nę, do­ta­rło do nie­go, że po­kpi­wam z jego nie­mal le­gen­dar­nej umie­jęt­no­ści two­rze­nia nie­wol­nic ide­al­nych. Za­ci­snął usta.

– Po­wi­nie­nem się jej po­zbyć – wark­nął ze znu­że­niem i upił łyk al­ko­ho­lu. – Ale za­wsze mi szko­da to­wa­ru.

Ale pier­do­li! By­łem pew­ny, że za­bi­łby ją bez mru­gni­ęcia okiem. Mu­sia­ła mieć war­to­ść do­da­ną. Py­ta­nie tyl­ko jaką. Dziew­czy­na na­dal szar­pa­ła się z po­staw­nym ochro­nia­rzem. Bez­sprzecz­nie nie mia­ła szans w star­ciu z taką kupą mi­ęśni, ale na­dal pró­bo­wa­ła. Nie sły­sza­łem słów, ale z ru­chów ewi­dent­nie od­czy­ty­wa­łem gniew.

– Co po­szło nie tak?

– Wszyst­ko.

Trze­ba jej od­dać, że sko­rzy­sta­ła z wy­so­kich szpi­lek. Gło­śne prze­kle­ństwo wy­rwa­ło się z gar­dła ochro­nia­rza. Uśmiech­nąłem się, a on skrzy­wił. W ko­ńcu nad­sze­dł dru­gi i bez­ce­re­mo­nial­nie ude­rzył ją pi­ęścią w szczękę. Ża­den z nich się nie obej­rzał, kie­dy upa­dła ci­ężko na zie­mię. Ethan unió­sł brew i po­ci­ągnął łyk al­ko­ho­lu. Mia­łem ocho­tę prze­wró­cić ocza­mi, ale mu­sia­łem być ostro­żny. Nie­zwy­kle ostro­żny. Nasz go­spo­darz nie był de­bi­lem, a ja już po­sia­da­łem jed­ne­go ko­nia z jego staj­ni. Nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na po­pe­łnie­nie błędu.

– Wi­dzia­łem ją wcze­śniej przy ba­se­nie.

Ochro­niarz za­mie­rzył się nogą na nie­przy­tom­ną dziew­czy­nę, ale się po­wstrzy­mał, kie­dy zo­ba­czył nas na ta­ra­sie. Pod­nió­sł ręce do góry w uni­wer­sal­nym ge­ście „no, kur­wa, sam wi­dzia­łeś”.

– Od kie­dy in­te­re­su­jesz się tą częścią mo­je­go biz­ne­su? – Wzrok Etha­na stał się czuj­ny.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Nu­dzę się.

Ni­ższy z ochro­nia­rzy za­rzu­cił so­bie nie­przy­tom­ną na ra­mię. Pa­trzy­łem, jak obaj od­cho­dzą w stro­nę bu­dyn­ku. Mil­cza­łem przez dłu­ższą chwi­lę. Nie śpie­szy­ło mi się ni­g­dzie. Nie dzi­siaj.

– Jest ozna­czo­na?

– Nie.

Z tego jed­ne­go sło­wa Etha­na wy­wnio­sko­wa­łem coś nie­pa­su­jące­go do sche­ma­tu, któ­rym za­zwy­czaj się po­słu­gi­wał. Wszyst­kie jego dziw­ki na dzień do­bry otrzy­my­wa­ły ta­tu­aż. Po­je­dyn­cza li­te­ra E na we­wnętrz­nej stro­nie le­we­go nad­garst­ka. Taki znak, że prze­cho­dzi­ły przez jego cen­trum trans­ak­cyj­ne. Mógł nie ozna­czać to­wa­ru, je­śli wie­dział, że do­sta­nie za nie­go kupę for­sy. Ta jed­nak nie wy­gląda­ła na to­war luk­su­so­wy. Taki za­zwy­czaj sta­no­wi­ły aryj­skie blon­dyn­ki z przej­mu­jąco nie­bie­ski­mi ocza­mi. Po­dob­nie jak ru­dziel­ce z elek­try­zu­jący­mi zie­lo­ny­mi tęczów­ka­mi, a jesz­cze le­piej nie­bie­ski­mi.

– Nie je­stem w sta­nie suki zła­mać – przy­znał nie­chęt­nie.

Ide­al­na kan­dy­dat­ka, prze­mknęło mi przez gło­wę.

– Po co so­bie w ogó­le za­wra­ca­łeś dupę?

Wy­rwa­ło mu się wes­tchnie­nie.

– Je­den z agen­tów wy­pa­trzył ją na pla­ży w Du­ba­ju. Nie­kom­pe­tent­ny skur­wiel. Przy­je­cha­ła sama. Uznał, że to do­bry po­my­sł.

– Naj­wy­ra­źniej my­śle­nie nie jest jego moc­ną stro­ną.

– Ra­czej nie! – Ethan pod­sze­dł i rzu­cił się na fo­tel. – Jak bar­dzo się nu­dzisz?

– Wszyst­ko za­le­ży od ceny – od­pa­rłem, a on par­sk­nął śmie­chem. – Niech to będzie pre­zent, znak do­brej woli. Je­steś mi coś wi­nien po tym, co się sta­ło z So­fią.

– Znaj­dźmy za­tem ja­kiś kom­pro­mis.

– Kom­pro­mis jest taki, że ty chcesz się jej po­zbyć, a ja ofe­ru­ję po­moc.

Uśmiech Etha­na stał się prze­bie­gły.

– Nie za dar­mo.

– Oczy­wi­ście – mruk­nąłem iro­nicz­nie pod no­sem.

Wy­mie­nił kwo­tę. Te­raz ja się ro­ze­śmia­łem.

– Mowy nie ma. Ewen­tu­al­nie po­ło­wę, ale bar­dziej skła­nia­łbym się do tego, że na­le­ży mi się za­do­śću­czy­nie­nie za po­przed­ni to­war, na któ­re­go do­pro­wa­dze­nie do sta­nu uży­wal­no­ści wy­da­łem ma­jątek.

– Tam­to to był wy­pa­dek przy pra­cy.

– Wy­pa­dek, któ­ry kosz­to­wał mnie parę mi­lio­nów. – Mu­sia­łem za­grać naj­sil­niej­szą kar­tą. – O mil­cze­niu nie wspom­nę, gdyż jest bez­cen­ne, a plot­ka, że wzi­ąłem coś two­je­go, ro­ze­szła­by się mi­giem.

– Je­stem do­zgon­nie wdzi­ęcz­ny i tym ra­zem od­dam ją nie­na­ru­szo­ną. – Unió­sł dło­nie. – Ma za sobą parę „lek­cji”, ale na­dal nie chce się pod­dać.

– Hisz­pan­ka?

Do­sko­na­le wie­dzia­łem, że nie. Uro­dę mia­ła bar­dziej sło­wia­ńsko-nor­dyc­ką.

– Po­lka. – Cmok­nął z dez­apro­ba­tą. – A one mają tem­pe­ra­ment.

– Za­zwy­czaj mó­wisz tak o Włosz­kach.

Skrzy­wił się.

– Przy niej Włosz­ki są jak zim­ne ryby. Za­zwy­czaj ten tem­pe­ra­ment dzia­ła na moją ko­rzy­ść, bo daję im to, cze­go podświa­do­mie pra­gnęły, ale nie mo­gły do­stać od swo­ich fa­ce­tów.

Ro­ze­śmia­łem się na ten ab­surd. Pod­da­wa­ły się, po­nie­waż tra­ci­ły na­dzie­ję, że uda im się wró­cić do domu, i ro­bi­ły wszyst­ko, aby prze­trwać.

– Ale nie tym ra­zem.

– Nie, kur­wa, nie tym ra­zem – przy­znał. – Poza tym to kiep­ska gru­pa wie­ko­wa.

Unio­słem brew.

– Dwu­dzie­sto­pa­ro­lat­ki nie są już mod­ne?

Ro­ze­śmiał się po­now­nie.

– Są, ale ona zde­cy­do­wa­nie prze­kro­czy­ła trzy­dzie­ści.

Par­sk­nąłem z nie­do­wie­rza­niem.

– Twój agent po­je­chał po ban­dzie. Chcesz, że­bym ura­to­wał two­ją re­pu­ta­cję?

Oka­zja, żeby był mi win­ny przy­słu­gę, ku­si­ła. Zbyt ide­al­na, ostrze­głem sam sie­bie, ale po­sta­no­wi­łem za­ry­zy­ko­wać. Nie mo­głem po­zwo­lić, żeby umknęła mi sprzed nosa.

Czy będę tego ża­ło­wał, to się jesz­cze zo­ba­czy.

Anja

Od­zy­ska­łam przy­tom­no­ść w sa­mo­lo­cie.

W sa­mo­lo­cie!? Jak się tu zna­la­złam?

Usły­sza­łam ja­kieś po­ru­sze­nie, więc od­wró­ci­łam gło­wę, prze­ły­ka­jąc ci­ężko śli­nę. W czasz­ce mi dud­ni­ło, bo­la­ło na­wet mru­ga­nie. Po co się roz­glądam? Mu­sia­łam przy­mknąć po­wie­ki, żeby opa­no­wać pul­so­wa­nie w skro­niach. Nie mo­głam się sku­pić, jak­bym dry­fo­wa­ła w chmu­rze.

Zer­k­nęłam w pra­wo i do­strze­głam sie­dzące­go obok mężczy­znę. Przez dwa od­de­chy za­uwa­ży­łam tyl­ko, że miał na so­bie ciem­ne spodnie i czar­ną ko­szu­lę. Nie mo­głam sko­ja­rzyć, gdzie go wi­dzia­łam. Mój mózg nie pra­co­wał tak, jak po­wi­nien. Kie­dy za­uwa­żył, że otwo­rzy­łam oczy, odło­żył trzy­ma­ny w ręku ta­blet i pod­nió­sł się z bu­tel­ką wody w ręku. Od­kręcił ją i wło­żył słom­kę.

– Po­wo­li i spo­koj­nie – po­pro­sił, ku­ca­jąc obok.

Miał za­je­bi­ste oczy. Zie­lo­ne. Kry­sta­licz­nie czy­ste, błysz­czące. Przy­stoj­niak, ale nie w ten kla­sycz­ny spo­sób. Kwa­dra­to­wa szczęka po­kry­ta ciem­nym za­ro­stem i krót­kie, czar­ne, za­cze­sa­ne do góry wło­sy nada­wa­ły mu sek­sow­ny wy­gląd.

Jaki on jest nie­re­al­ny!

Gdy­bym była sobą, od­wró­ci­ła­bym wzrok, prze­cież nikt taki jak on nie zwró­ci­łby uwa­gi na ko­goś ta­kie­go jak ja. Chy­ba że to sen! Tak, zde­cy­do­wa­nie mu­szę śnić! Ale w su­mie faj­ny sen… Wpa­try­wa­łam się w nie­go jak w ja­kąś fa­ta­mor­ga­nę na pu­sty­ni. Sło­ńce mi za­szko­dzi­ło? Jak ina­czej wy­tłu­ma­czyć, że śni mi się fa­cet, któ­ry wy­gląda jak Theo Ja­mes, tyl­ko jest bar­dziej su­ro­wy, pier­wot­ny? Może so­bie to wszyst­ko wy­obra­żam? W ko­ńcu wie­lo­krot­nie mie­wa­łam świa­do­me sny. Czy to je­den z nich?

– Kim je­steś?

– Two­im no­wym wła­ści­cie­lem.

AB­SURD!

Roz­chy­li­łam usta, gdy de­li­kat­nie na­ci­snął słom­ką na moją dol­ną war­gę, za­chęca­jąc do zwi­lże­nia gar­dła. Upi­łam nie­zgrab­nie kil­ka ły­ków.

– Nie wie­dzia­łem, że masz cu­krzy­cę. Źle za­re­ago­wa­łaś na leki. Je­ste­śmy w sa­mo­lo­cie i zmie­rza­my na Ba­le­ary. – Po­gła­skał mnie po po­licz­ku. – Prze­śpij się jesz­cze.

Wes­tchnęłam i przy­mknęłam oczy, co­raz trud­niej było mi za­cho­wać świa­do­mo­ść. Ten sen wy­da­wał się rów­nie sur­re­ali­stycz­ny jak po­przed­nie. Może tym ra­zem obu­dzę się w domu? We wła­snym łó­żku?

Patrick Ba­le­ary

Adam wsze­dł do mo­je­go ga­bi­ne­tu jak do sie­bie. Na­wet nie chcia­ło mu się za­pu­kać. W su­mie mi to nie prze­szka­dza­ło. W ko­ńcu nie mie­li­śmy se­kre­tów, któ­rych wcze­śniej by­śmy ra­zem nie stwo­rzy­li. Uzna­wa­łem go za swo­ją pra­wą rękę, wi­ąza­ła nas też przy­si­ęga bra­ci we krwi.

– Mam pa­pie­ry, o któ­re pro­si­łeś.

– To wszyst­ko? – Po­pa­trzy­łem scep­tycz­nie na ko­per­tę, któ­rą mi po­dał.

– Tłu­ma­cze­nie do­ku­men­ta­cji me­dycz­nej zaj­mie nie­co wi­ęcej cza­su, po­nie­waż jest jej na­praw­dę spo­ro, ale czło­wiek od Nic­kie­go zro­bił krót­kie stresz­cze­nie.

Wy­jąłem pa­pie­ry i po­ło­ży­łem na lap­to­pie. Stro­na po stro­nie za­głębia­łem się w in­for­ma­cje, któ­re uda­ło nam się zna­le­źć o naj­now­szej bran­ce.

Im da­lej w las, tym go­rzej, prze­mknęło mi przez myśl.

– Przy­naj­mniej wie­my, dla­cze­go ją wy­bra­li – mruk­nąłem pod no­sem.

Adam roz­siał się wy­god­nie w fo­te­lu.

– Sa­mot­na ko­bie­ta lądu­jąca w Emi­ra­tach po dro­dze do Kapsz­ta­du to jak pier­do­lo­na czer­wo­na fla­ga dla ka­żdej or­ga­ni­za­cji, któ­ra ob­ra­ca ży­wym to­wa­rem.

– Co to za ko­leś z Emi­ra­tów? – Prze­rzu­ci­łem kil­ka kar­tek. – Na­sir? Jest po­wi­ąza­ny z Etha­nem?

– Nie, po­zna­ła go przez ja­kąś la­skę z Fa­ce­bo­oka – od­pa­rł, pa­trząc w swój te­le­fon. – Po­ka­zał jej mia­sto, ale po­noć spła­wi­ła go, kie­dy chciał, żeby się od­wdzi­ęczy­ła w zwy­cza­jo­wy spo­sób.

– A wie­my to…? – Wy­ko­na­łem za­chęca­jący gest ręką.

– Fa­ce­bo­ok. Na­pi­sa­ła tak do la­ski, któ­ra jej po­le­ci­ła tego fa­ga­sa. W ogó­le jej ta­bli­ca jest jak ko­pal­nia wie­dzy.

Mo­głem to so­bie wy­obra­zić. Nic nie ro­bi­ło tak do­brze jak ude­rze­nie en­dor­fin wy­wo­ła­ne po­wia­do­mie­niem o po­lu­bie­niu po­stu albo ko­men­ta­rzu zna­jo­mych. Mil­le­nial­si byli ska­zą na twa­rzy pla­ne­ty. Uza­le­żnie­ni od te­le­fo­nów, elek­tro­ni­ki i tech­no­lo­gii. Ge­ne­ral­nie uza­le­żnie­ni lu­dzie sta­no­wi­li naj­gor­szy typ. Dla jed­nych pu­łap­ką oka­zy­wa­ły się me­dia spo­łecz­no­ścio­we: Fa­ce­bo­ok, In­sta­gram, Twit­ter, Tik­Tok, żeby wy­mie­nić tyl­ko parę. Dla in­nych pod­nie­tą sta­wa­ły się nie­le­gal­ne wal­ki, dla ko­lej­nych prze­myt, di­ler­ka i nar­ko­ty­ki. Dla mnie? Mnie kręci­ły ma­te­ma­tycz­ne wzo­ry, che­mia i pie­ni­ądze. Nie­bez­pie­cze­ństwo zwi­ąza­ne z pra­cą dla ma­fii z Chi­ca­go do­star­cza­ło mi en­dor­fin. Tak samo jak ka­sy­na.

– A Kapsz­tad? – spy­ta­łem, zer­ka­jąc na skró­co­ny ra­port me­dycz­ny.

– Zna­jo­my zna­jo­mych z Port Eli­za­beth miał ją za­brać na Gar­den Ro­ute.

– Ład­na wy­ciecz­ka.

– Zro­bi­ła ma­gi­ste­rium. To mia­ła być taka na­gro­da dla sa­mej sie­bie.

Prze­gląda­łem da­lej do­star­czo­ne in­for­ma­cje. Do­ta­rłem do Face­bo­oka i za­lo­go­wa­łem się na jej kon­to. Nie za­gląda­ła tam dwa ty­go­dnie, a nikt ze zna­jo­mych tego nie za­uwa­żył ani na­wet nie wy­słał wia­do­mo­ści. Przez dłu­ższą chwi­lę czy­ta­łem za­war­to­ść pry­wat­nej skrzyn­ki – przy­naj­mniej tę część ko­re­spon­den­cji, któ­ra była po an­giel­sku. Pol­skiej, z przy­czyn oczy­wi­stych, nie mo­głem, ale z tym też so­bie po­ra­dzi­łem za po­mo­cą trans­la­to­ra stwo­rzo­ne­go przez Fa­bia­na.

Obej­rza­łem pro­fil, któ­re­go ta­bli­cę wy­pe­łnia­ły głów­nie memy o ró­żnej tre­ści. Mój wzrok padł na plan­szę z na­pi­sem: „Cza­sem za­sta­na­wiam się, czy nie po­win­nam być w domu wa­ria­tów. Po­tem roz­glądam się i mam wra­że­nie, że już tu je­stem”. Nie mo­żna jej od­mó­wić po­czu­cia hu­mo­ru w naj­lep­szym wy­da­niu z mo­żli­wych – sar­ka­stycz­nym.

Za zdjęcie pro­fi­lo­we słu­żył Anji ob­ra­zek o tre­ści: „Złe kró­lo­we to ksi­ężnicz­ki, któ­rych nikt ni­g­dy nie ura­to­wał”. To dało mi do my­śle­nia. Kto nie ura­to­wał cie­bie? Kto po­zwo­lił, że­byś sama prze­mie­rza­ła świat? Czy­żbyś w głębi du­szy pra­gnęła ksi­ęcia z baj­ki? Mnie do ta­kie­go zde­cy­do­wa­nie da­le­ko. Na­stęp­ne parę stron utwier­dzi­ło mnie w prze­ko­na­niu, że jed­nak woli złe cha­rak­te­ry niż wy­baw­cę na bia­łym ko­niu. Do­brze wie­dzieć, że lu­bi­ła wy­ta­tu­owa­nych, umi­ęśnio­nych mężczyzn.

Roz­my­śla­nia prze­rwał mi Aiden. Za­pu­kał raz, a po­tem – tak samo jak Adam – wla­zł jak do sie­bie. W ręku miał lap­top i te­le­fon.

– Ze­sta­wio­ne, tak jak chcia­łeś. Fabi spraw­dził wszyst­ko. Coś, co mu­szę o niej wie­dzieć?

– Ni­g­dy nie lek­ce­waż ko­biet – rzu­ci­łem men­tor­skim to­nem, prze­gląda­jąc ko­lej­ną stro­nę ra­por­tu.

– Nie mam tego w zwy­cza­ju. Mia dała nam wszyst­kim do­brą na­ucz­kę.

Fakt, Mia i Ta­lia zo­sta­wi­ły po so­bie nie­smak.

– Co chcesz po­wie­dzieć Lil­ly? – spy­tał Adam.

Nie pod­nio­słem wzor­ku znad ko­lej­nej stro­ny.

– Że Anja jest na­szym go­ściem. Je­śli chce­my, aby wspó­łpra­co­wa­ła, do­brze by­ło­by od po­cząt­ku mieć ją po na­szej stro­nie. Nie będzie wi­ęźniem, ale też nie po­zwo­lę jej uciec czy wró­cić do domu. Damy jej czas na za­akli­ma­ty­zo­wa­nie się i zo­ba­czy­my, z czym mamy do czy­nie­nia.

– Cze­mu ty? – spy­tał Aiden.

Zer­k­nąłem na nie­go i unio­słem brwi.

– Bo nie Adam.

Z nas wszyst­kich okre­śli­łbym sie­bie jako naj­bar­dziej „nor­mal­ne­go”, o ile ta­kie sło­wo w ogó­le od­no­si­ło się do na­szej szóst­ki. Da­rius od­pa­dał, po­nie­waż się oże­nił. Adam miał So­fię. Ales­si i Mar­co to męskie dziw­ki. Aiden… Oba­wia­łem się, że Anja za­tłu­kła­by go bu­tem – a szko­da buta… – albo od razu za­częła trak­to­wać jak przy­ja­cie­la, ni­czym So­fia Ales­sie­go. Król zer i je­dy­nek ra­czej nie był w jej gu­ście. Ża­den z nich nie był. Poza mną. Po­do­bie­ństwo do Theo Ja­me­sa dzia­ła­ło na moją ko­rzy­ść.

– Wy dwaj ma­cie nie­re­ali­stycz­ne po­de­jście do ko­biet – ode­zwał się Mar­co od drzwi.

– A ty nie­re­ali­stycz­ne za­ło­że­nie, że ka­żda jest głu­pia i da sobą ma­ni­pu­lo­wać – od­pa­rł Adam ma­chi­nal­nie. Mar­co sprze­dał mu środ­ko­wy pa­lec, co tyl­ko spra­wi­ło, że mój do­rad­ca uśmiech­nął się sze­rzej.

– Sko­ro Ethan jej nie zła­mał, jak ty za­mie­rzasz to zro­bić? – Mar­co spoj­rzał na mnie py­ta­jąco. – Dasz jej ro­mans god­ny ekra­ni­za­cji Net­fli­xa?

Do­bre py­ta­nie i na­wet zna­łem już na nie od­po­wie­dź.

– Ona woli Dumę i uprze­dze­nie – od­pa­rłem, prze­wi­ja­jąc pro­fil Anji na Fa­ce­bo­oku. – Ale chy­ba sku­szę się na Pi­ęk­ną i Be­stię.

– Ja pier­do­lę – mruk­nął Aiden. – Czy ja będę mu­siał co­dzien­nie oglądać ro­mans do po­rzy­ga­nia?

– Nie – za­prze­czy­łem. – Dam jej za­grać Be­stię. Przy­naj­mniej do pew­ne­go stop­nia, do­pó­ki nie zro­zu­mie, że tak na­praw­dę nie ona nią jest w tej hi­sto­rii. Po­zwo­lę jej być sar­ka­stycz­ną suką, za jaką się uwa­ża.

Na to stwier­dze­nie wszyst­kim wy­rwa­ły się roz­ba­wio­ne par­sk­ni­ęcia.

– Czy to ko­lej­na So­fia? – spy­tał z nutą cie­ka­wo­ści Aiden. Wie­dzia­łem, co mu cho­dzi­ło po gło­wie. W ko­ńcu wie­lo­krot­nie nam udo­wod­ni­ła, że jego środ­ki bez­pie­cze­ństwa nie uwzględ­nia­ją ko­bie­ce­go spo­so­bu my­śle­nia.

– Tego nie wiem. – Nie­mal się uśmiech­nąłem na wi­dok ko­lej­ne­go cy­ta­tu na jej ta­bli­cy: „Ja cię nie ob­ra­żam. Ja cię opi­su­ję”.

– Masz coś do mo­jej ko­bie­ty? – za­py­tał zwod­ni­czo spo­koj­nym gło­sem Adam.

– Dużo zdro­we­go re­spek­tu – od­pa­rł Aiden na­tych­miast.

– Jaki mamy plan? – wtrącił się Mar­co.

– Nie mamy żad­ne­go, i to jest naj­lep­szy plan – pod­su­mo­wa­łem, a on rzu­cił mi scep­tycz­ne spoj­rze­nie. – Wy­lu­zuj, Mar­co. To nie ty je­steś za nią od­po­wie­dzial­ny, tyl­ko ja. A w dru­giej ko­lej­no­ści Adam.

– A co na to So­fia? – za­cie­ka­wił się Aiden.

– Prze­stań my­śleć fiu­tem – po­ra­dził mu mój do­rad­ca.

– My­ślę w ka­te­go­riach za­zdro­snej ko­bie­ty – od­gry­zł się.

– Jak­byś miał o tym ja­kie­kol­wiek po­jęcie – rzu­cił z prze­kąsem Adam. – Moja ko­bie­ta nie ma, nie mia­ła i nie będzie mia­ła po­wo­dów do za­zdro­ści, a to dla­te­go, że za­mie­rzam ją wta­jem­ni­czyć w hi­sto­rię Anji – oświad­czył twar­do. – Uwa­żam wręcz, że oko­licz­no­ści są ide­al­ne. Prze­szły mniej wi­ęcej to samo, więc nie po­win­ny mieć pro­ble­mu z tym, żeby się do­ga­dać.

– Anja jest w złym sta­nie? – Ton Mar­ca zro­bił się opie­ku­ńczy jak za­wsze, kie­dy cho­dzi­ło o ko­bie­ty po prze­jściach.

Pod­nio­słem na nie­go wzrok.

– Fi­zycz­nie ma tyl­ko parę si­ńców. Psy­chicz­nie… zo­ba­czy­my.

Mil­cze­li­śmy, aż w ko­ńcu Mar­co za­dał ko­lej­ne py­ta­nie.

– Czy na­praw­dę po­trze­bu­je­my tej kom­pli­ka­cji przed Rus­sem?

– Bez prze­sa­dy, to tyl­ko ko­bie­ta – sark­nął Aiden.

– Wła­śnie o tym mó­wię.

– Będzie do­brym od­wró­ce­niem uwa­gi – od­pa­rłem, prze­gląda­jąc pro­fil Anji, tym ra­zem ten na Tik­To­ku. – Poza tym spra­wę Rus­sa mamy pod kon­tro­lą, praw­da? – Spoj­rza­łem wy­mow­nie na Ada­ma.

– Cze­ka­my na fi­nal­ną do­sta­wę – po­twier­dził.

– Sa­mo­chód też jest go­to­wy – do­dał Aiden.

Wszy­scy spoj­rze­li­śmy na Mar­ca.

– Nie no, kur­wa, oczy­wi­ście, zwal­cie wszyst­ko na mnie – mruk­nął, ale od razu do­dał: – U mnie też jest już wszyst­ko do­pi­ęte.

Anja Ba­le­ary

Znów obu­dził mnie pul­su­jący w gło­wie ból. Uchy­li­łam po­wie­ki i spoj­rza­łam w stro­nę okna. Za szy­bą prze­ta­cza­ły się sta­lo­wo­sza­re chmu­ry, a o po­sadz­kę ta­ra­su bęb­ni­ły gru­be kro­ple. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach desz­czu i je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju aro­mat per­fum Ken­zo. Roz­po­zna­łam go od razu, po­nie­waż za­chwy­ca­łam się nim od lat. Tak wła­śnie miał pach­nieć mój ko­cha­nek ide­al­ny. Od­ru­cho­wo zlo­ka­li­zo­wa­łam mężczy­znę, któ­ry go uży­wał. W mo­jej gło­wie po­ja­wi­ło się nie­wy­ra­źne wspo­mnie­nie. Wi­dzia­łam go już nad ba­se­nem, a po­tem chy­ba w… sa­mo­lo­cie?

– Kim je­steś? – wy­szep­ta­łam nie­mal do sie­bie.

– Pa­trick Alva­rez-Ta­la­ve­ra.

No ja­sne! Czy to po­win­no mi coś po­wie­dzieć? Ce­le­bry­ta? Ja­kiś sław­ny ak­tor? Jezu, prze­cież ja na­wet nie czy­tam Pu­del­ka! Tyl­ko ser­wi­sy in­for­ma­cyj­ne. Jego na­zwi­sko nic mi nie wy­ja­śni­ło. Żad­ne­go ob­ja­wie­nia ani aniel­skich chó­rów.

Usły­sza­łam, jak wsta­je. W za­si­ęgu mo­je­go wzro­ku po­ja­wi­ła się bu­tel­ka z wodą. Unio­słam się nie­zgrab­nie i opa­rłam o we­zgło­wie, zer­ka­jąc w dół, gdy koc ota­rł się o nagą skó­rę ra­mion. Przy­naj­mniej mia­łam na so­bie ubra­nie. Chwy­ci­łam na­pój, unio­słam wzrok i za­ma­rłam. Do­brze, że nie zdąży­łam się na­pić, bo jak nic bym się za­krztu­si­ła.

Fa­cet ubrał się tyl­ko w wi­szące ni­sko na bio­drach szor­ty, dzi­ęki cze­mu mo­głam bez prze­szkód po­dzi­wiać za­sło­ni­ęte wcze­śniej w sa­mo­lo­cie wy­ćwi­czo­ne mi­ęśnie. I ta­tu­aże. Nie­przy­zwo­icie wle­pi­łam w nie­go wzrok, za­sta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie, czym mnie na­szpry­co­wa­no.

O mat­ko i cór­ko! To mu­sia­ły być za­je­bi­ste prosz­ki! Wła­ści­wie co mi szko­dzi po­pa­trzeć so­bie jesz­cze chwi­lę…

Po­wo­li po­wędro­wa­łam spoj­rze­niem w górę, przez sze­ścio­pak, aż po roz­bu­do­wa­ne ra­mio­na. Po­licz­ki mężczy­zny po­kry­wał kil­ku­dnio­wy za­rost, któ­ry nie­co ma­sko­wał wąskie usta i pod­kre­ślał orli nos. Ciem­ne, krót­ko ostrzy­żo­ne wło­sy oraz prze­ni­kli­wie zie­lo­ne oczy do­pe­łnia­ły wi­ze­run­ku. Iro­nicz­nie unie­sio­ne brwi zmu­si­ły mnie do na­tych­mia­sto­we­go ock­ni­ęcia się. Od­wró­ci­łam wzrok.

Mu­szę się obu­dzić! Mu­szę!, stro­fo­wa­łam samą sie­bie. Do dia­bła! O co w tym cho­dzi?

– Gdzie je­ste­śmy? – brzmia­łam jak za­rzy­na­na żaba.

– Na Ba­le­arach.

Gdzie po­dział się mózg, kie­dy go po­trze­bo­wa­łam? I te wszyst­kie bez­war­to­ścio­we lek­cje geo­gra­fii w li­ceum? Szko­da, że bar­dziej na nich nie uwa­ża­łam, ale co było ro­bić, jak baba za­wsze fa­wo­ry­zo­wa­ła chłop­ców. Pod­stępem wy­sępi­łam czwór­kę. Żeby do­stać coś lep­sze­go, mu­sia­ła­bym mieć fiu­ta! Anja, skup się, na mi­ło­ść bo­ską! Ba­le­ary, Ba­le­ary? Nie mo­gła­bym tego wy­go­oglo­wać? Czy to na­dal Eu­ro­pa? Jak da­le­ko je­stem od domu?

Ostro­żnie upi­łam łyk z bu­tel­ki.

Je­śli nie pod­nio­sę wzro­ku, będę się wpa­try­wać w jego spoden­ki. I za­sta­na­wiać nad ich za­war­to­ścią! A to skąd mi się, kur­na, wzi­ęło? Jak to skąd?, kpił mój mózg. Prze­cież fa­cet wy­gląda jak ka­żdy twój mo­kry sen. A te­raz wy­cho­dzisz na de­bil­kę, bo wśle­piasz gały w jego przy­ro­dze­nie z tym swo­im idio­tycz­nym wy­ra­zem twa­rzy su­ge­ru­jącym, że opra­co­wu­jesz w gło­wie uni­wer­sal­ny lek na no­wo­two­ry.

Pod­nio­słam gło­wę, a on cof­nął się parę kro­ków do drzwi bal­ko­no­wych.

– Dla­cze­go tu je­stem?

Uśmiech­nął się de­li­kat­nie.

– Po­wiedz­my, że coś, co dla ko­goś jest nie­uda­nym pro­jek­tem, dla ko­goś in­ne­go może być ab­so­lut­nym uni­ka­tem.

Te­raz to już nie wiem, któ­re z nas coś bra­ło!

– Ale pier­do­lisz! – wy­mam­ro­ta­łam, uwa­żnie ob­ser­wu­jąc jego re­ak­cje. Przy­naj­mniej na tyle, na ile po­zwa­lał mi mózg uno­szący się na chmur­ce z waty cu­kro­wej.

– W po­rząd­ku. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Za­pro­po­no­wa­łem Etha­no­wi, że po­zba­wię go pro­ble­mu.

Moje oczy roz­sze­rzy­ły się ze stra­chu, krew od­pły­nęła z twa­rzy. A więc całe to gów­no na­praw­dę się wy­da­rzy­ło i nie śni­łam.

– Więc… – Ob­li­za­łam usta. – Ku­pi­łeś mnie? – Nie do­wie­rza­łam.

– Chcesz zo­ba­czyć fak­tu­rę? – za­kpił.

Fak­tu­rę? Ja pi­to­lę. Czy za kup­no dziw­ki do­sta­je się fak­tu­rę jak za za­ku­py w skle­pie? VAT dwa­dzie­ścia trzy pro­cent? Gwa­ran­cja i zwro­ty? A co było w gra­ti­sie?

– I co te­raz?

– Nic.

Prze­chy­li­łam gło­wę na bok, wpa­tru­jąc się w nie­go scep­tycz­nie.

– Nie ro­zu­miem.

Ode­rwał się od fra­mu­gi i ru­szył w stro­nę wy­jścia.

– Ten apar­ta­ment jest do two­jej dys­po­zy­cji. Ła­zien­ka i gar­de­ro­ba są tam. – Wska­zał na ciem­ne drzwi po le­wej. – Prze­śpij się jesz­cze. Albo mo­że­my ze­jść na dół i po­roz­ma­wiać.

Mój pęcherz miał jed­nak inne prio­ry­te­ty. Nie­zgrab­nie zsu­nęłam się z łó­żka.

– Naj­pierw ła­zien­ka.

Za­chwia­łam się. W paru kro­kach zna­la­zł się obok i po­mó­gł utrzy­mać rów­no­wa­gę. Zła­pa­łam go za ra­mię. Bar­dzo twar­de, umi­ęśnio­ne ra­mię.

Czy ten fa­cet nie miał tkan­ki tłusz­czo­wej? I czy na­praw­dę mu­siał pach­nieć tak dez­orien­tu­jąco?

Prze­szli­śmy do ła­zien­ki. Za­ła­twi­łam swo­je po­trze­by, ale za­częło mi się kręcić w gło­wie, więc za­pa­ko­wał mnie z po­wro­tem do łó­żka. Nie mia­łam siły, żeby za­cho­wać przy­tom­no­ść. Sko­ńczy­ła mi się ener­gia.

– Może jed­nak prze­śpij się jesz­cze? – za­pro­po­no­wał. – Świat ni­g­dzie się nie wy­bie­ra.

Może i się nie wy­bie­ra, ale ja zde­cy­do­wa­nie za­śpie­wa­ła­bym w tej chwi­li za Anną Ma­rią Jo­pek: „Niech ktoś za­trzy­ma wresz­cie świat, ja wy­sia­dam”! Po­wie­ki opa­dły, za­bie­ra­jąc mnie do kra­iny snu.

Gdy obu­dzi­łam się po­now­nie, wo­kół pa­no­wa­ła ciem­no­ść. Do po­ko­ju przez otwar­te drzwi bal­ko­no­we wpa­da­ły cie­płe po­dmu­chy wia­tru. Nie by­łam sama. Na moim bio­drze spo­czy­wa­ła ci­ężka ręka. Po­wio­dłam wzro­kiem w górę, od dło­ni aż do ra­mie­nia. Pa­trick spał ze mną. Za­miast przy­pły­wu pa­ni­ki po­czu­łam spo­kój. To prze­cież nie mo­gło się dziać na­praw­dę!

Za­je­bi­sty sen.

Opa­dłam z po­wro­tem na po­dusz­ki i za­snęłam.

Rozdział 2

Anja Ba­le­ary

W gar­de­ro­bie znaj­do­wał się tyl­ko je­den strój, któ­ry zna­cząco re­du­ko­wał szan­se na uciecz­kę. Ni­g­dzie nie zna­la­złam też pasz­por­tu ani pie­ni­ędzy, co wła­ści­wie unie­mo­żli­wia­ło od­zy­ska­nie wol­no­ści. Żeby jed­nak w ogó­le opra­co­wać ja­kiś plan, na po­czątek na­le­ża­ło­by się zo­rien­to­wać, gdzie – u dia­bła! – je­ste­śmy. Go­tów­ka, śro­dek trans­por­tu i pasz­port sta­no­wi­ły ko­lej­ne po­zy­cje na li­ście.

W bur­de­lu Etha­na ochro­na była nie do prze­jścia, a sami stra­żni­cy bru­tal­ni w eg­ze­kwo­wa­niu po­le­ceń. Tu mo­gło być po­dob­nie. Niby z ta­ra­su roz­ci­ągał się wi­dok na bez­kre­sne mo­rze, ale ży­je­my w dwu­dzie­stym pierw­szym wie­ku, a ka­me­ry i dro­ny są w za­si­ęgu prze­ci­ęt­ne­go Ko­wal­skie­go, a co do­pie­ro prze­stęp­ców z nie­wy­czer­pa­nym li­mi­tem środ­ków fi­nan­so­wych. Ład­na bu­źka wła­ści­cie­la mo­gła ozna­czać, że jest ła­god­ny jak ba­ra­nek, albo tyl­ko ma­sko­wać psy­cho­pa­tycz­ne czy sa­dy­stycz­ne upodo­ba­nia. Ża­ło­wa­łam te­raz ogląda­nia tych wszyst­kich se­ria­li kry­mi­nal­nych i stu­diów przy­pad­ków zbrod­ni, gdyż wy­obra­źnia pod­su­wa­ła mi zbyt wie­le sce­na­riu­szy.

Za dużo nie­wia­do­mych, Anja. Po­cze­kaj, po­ob­ser­wuj i wy­ci­ągnij wnio­ski. Nic na chyb­ci­ka. Do­bry plan to pod­sta­wa.

Bio­rąc pod uwa­gę, kim oka­za­li się Ethan i lu­dzie, z któ­ry­mi się za­da­wał, mo­gła to być pie­przo­na pry­wat­na wy­spa. Do­brze, że jej wła­ści­ciel miał lep­sze ma­nie­ry niż tam­ten kmiot. O wie­le, wie­le lep­sze.

Ta! Ty się, lala, nie roz­pędzaj! Lep­sze jest wro­giem do­bre­go!

Ja­kąś go­dzi­nę po moim prze­bu­dze­niu ochro­niarz, któ­ry wy­glądał, jak­by całe ży­cie spędzał na si­łow­ni, za­pro­wa­dził mnie na śnia­da­nie. ON już tam był, ale nie ode­zwał się sło­wem, poza grzecz­nym „dzień do­bry”. Za­chęciw­szy mnie ge­stem, że­bym usia­dła, za­jął się wła­snym ta­le­rzem. Mia­łam ocho­tę zje­ść wszyst­ko, co wi­dzia­łam. Po­sta­wi­łam na owo­ce i kawę, mimo że głód do­słow­nie kon­su­mo­wał mi we­wnętrz­no­ści. Trze­ba uda­wać cy­wi­li­zo­wa­ne­go czło­wie­ka! Pa­trick z roz­ba­wie­niem ob­ser­wo­wał, jak usi­ło­wa­łam prze­ci­ągać za­ko­ńcze­nie po­si­łku. W ko­ńcu wstał i osten­ta­cyj­nie cze­kał, aż do nie­go do­łączę. Pod­nio­słam się z miej­sca, ale za­trzy­ma­łam przed drzwia­mi, bo nie wie­dzia­łam, gdzie iść. Kie­dy mnie wy­prze­dził, nie zo­sta­ło mi nic in­ne­go, niż po­drep­tać za nim ni­czym po­słusz­na mu­zu­łma­ńska żona dwa me­try za mężem.

Bi­blio­te­ka, do któ­rej we­szli­śmy, mu­sia­ła mieć wy­so­ko­ść dwóch kon­dy­gna­cji i po­wa­la­ła na ko­la­na. Sta­łam w pro­gu z otwar­ty­mi usta­mi i za­chwy­tem w oczach. Ja pier­do­lę, ktoś zbu­do­wał so­bie bi­blio­te­kę god­ną Pi­ęk­nej i Be­stii.

Wpa­try­wa­łam się w re­ga­ły pe­łne ksi­ążek. Całe pi­ętro oka­la­ła ga­le­ryj­ka, na któ­rej znaj­do­wa­ły się dra­bi­ny po­zwa­la­jące si­ęgnąć po ty­tu­ły z gór­nej pó­łki. Drew­nia­na mo­zai­ko­wa podło­ga z kunsz­tow­nym mo­ty­wem wi­no­ro­śli. Ma­syw­ny ko­mi­nek, sofa, dwa fo­te­le i szez­long. Bia­łe za­sło­ny po­wie­wa­jące w oknach, zaj­mu­jących całą ścia­nę.

Niech za nimi będzie ogród! Niech za nimi będzie ogród!

Sta­łam jak ten de­bil, chło­nąc cie­kaw­skim wzro­kiem wszyst­ko do­oko­ła. Po pra­wej stro­nie znaj­do­wa­ła się wnęka, a w niej duże biur­ko. Ni­g­dzie nie wi­dzia­łam te­le­wi­zo­ra. Ha! I co wy na to, lu­dzie uza­le­żnie­ni od tech­no­lo­gii?!

Może jed­nak wy­lądo­wa­łam w kró­li­czej no­rze albo ja­kieś wer­sji Pi­ęk­nej i Be­stii? I na­wet nie mam nic prze­ciw­ko by­ciu Be­stią w tym roz­da­niu. Je­śli to sen, nie chcę się bu­dzić.

– Po­do­ba ci się? – Pa­trick był szcze­rze uba­wio­ny. Na­wet nie zwró­ci­łam uwa­gi, kie­dy pod­sze­dł do biur­ka i opa­rł się o nie ze skrzy­żo­wa­ny­mi na pier­si ra­mio­na­mi, da­jąc mi czas na ro­zej­rze­nie się.

– Tak – przy­zna­łam na wy­de­chu. Śmia­ło po­ku­si­ła­bym się o stwier­dze­nie, że po­miesz­cze­nie by­ło­by spe­łnie­niem ma­rzeń ka­żdej ko­bie­ty uwiel­bia­jącej czy­tać.

Usia­dł na fo­te­lu, a mnie wska­zał dru­gi. Przy­cup­nęłam na sa­mym brze­gu, żeby w ra­zie cze­go móc bły­ska­wicz­nie rzu­cić się do uciecz­ki.

– Je­steś tu go­ściem, nie wi­ęźniem.

Unio­słam brwi w wy­ra­zie zdzi­wie­nia.

– Czy­li mogę wró­cić do domu? – Za­ry­zy­ko­wa­łam.

– Nie.

Aha! Czy­li na­dzie­ja mat­ką głu­pich, tyl­ko nie ka­żdy ma szczęście być głu­pi! Na­gi­na­my rze­czy­wi­sto­ść.

– Okej… – od­pa­rłam ostro­żnie. – Czy­li je­stem tu go­ściem tyl­ko z na­zwy?

– Je­steś tu go­ściem i tak będą cię trak­to­wać wszy­scy w tym domu.

Anja Schrödin­ge­ra! Je­stem wi­ęźniem, ale nim nie je­stem.

– Z desz­czu pod ryn­nę – mruk­nęłam do sie­bie po pol­sku. – A ilu jest tych wszyst­kich? – spy­ta­łam po an­giel­sku.

Pa­trick opa­rł kost­kę na ko­la­nie i roz­sia­dł się wy­god­nie.

– Adam jest moją pra­wą ręką, a jego dziew­czy­na, So­fia, miesz­ka ra­zem z nim. Na sta­łe prze­by­wa tu też mój szef ochro­ny, Aiden. Kuch­nią, je­dze­niem i sprząta­niem za­rządza Lil­ly. Pra­cu­je dla mo­jej ro­dzi­ny od lat. Ona też kon­tro­lu­je prze­pływ per­so­ne­lu w domu. Nie ma tu wie­lu ochro­nia­rzy, a już na sto pro­cent nikt nie bie­ga w ciem­nych oku­la­rach, w gar­ni­tu­rze i z gna­tem w dło­ni, na­da­jąc do man­kie­tu jak w The Bo­dy­gu­ard.

Chcia­ła­bym ci wie­rzyć, ale nie mogę i na­wet nie po­win­nam!

Wy­ta­rłam spo­co­ne dło­nie o spoden­ki. Spoj­rza­łam wy­mow­nie na ja­pon­ki na jego sto­pach, szor­ty i ko­szul­kę. Dom nie był tak luk­su­so­wy jak re­zy­den­cja Etha­na, tyle wy­wnio­sko­wa­łam z krót­kiej wy­ciecz­ki z pi­ętra na pa­tio. W to­a­le­cie obok sy­pial­ni też nie rzu­ci­ły mi się w oczy zło­te kra­ny, co nie zna­czy, że roz­po­zna­ła­bym ja­kiś, gdy­bym go zo­ba­czy­ła. Ochro­niarz, któ­ry przy­sze­dł po mnie rano, ubra­ny był na lu­zie, po­dob­nie jak Pa­trick. Ni­g­dzie nie doj­rza­łam u nie­go pi­sto­le­tu, ale może nie mu­siał go mieć, bo sam w so­bie sta­no­wił śmier­tel­nie gro­źną broń?

Taka Czar­na Wdo­wa? Wdo­wiec? Za­wo­do­wiec? Leon za­wo­do­wiec?

Stop!

Ja pi­to­lę, Anja, skup się! Coś to wszyst­ko za pi­ęk­nie brzmi.

– Po­nie­waż…? – Zro­bi­łam za­chęca­jący gest dło­nią, po­dej­rze­wa­jąc, że cho­wa w ręka­wie ja­kiś asy.

– Nie po­trze­bu­ję tego, po­nie­waż mamy uzbro­jo­ne dro­ny, sys­te­my ka­mer i czuj­ni­ków. Czyt­ni­ki li­nii pa­pi­lar­nych, ska­ne­ry siat­ków­ki… – Mach­nął lek­ce­wa­żąco ręką. – Same nud­ne de­ta­le.

Sko­ro nud­ne, to cze­mu czu­łam się, jak­by w tych kil­ku zda­niach za­wie­ra­ło się ostrze­że­nie, że­bym ni­cze­go nie kom­bi­no­wa­ła?

– Nie po­trze­bu­je­my ar­mii uzbro­jo­nych lu­dzi – przy­znał. – Ethan jest ma­nia­kiem, ale ma ku temu po­wo­dy, bo Bli­ski Wschód to za­wsze Bli­ski Wschód. Nie miesz­ka­my też we Wło­szech, gdzie duża ochro­na to wy­móg ko­niecz­ny, żeby nie zo­stać za­bi­tym. Mo­żesz się po­ru­szać swo­bod­nie po domu i ogro­dzie. Na ra­zie – pod­kre­ślił – trzy­maj się, pro­szę, z dala od mo­to­rów­ki, sku­te­rów i ło­dzi. Dom jest do two­jej dys­po­zy­cji.

To ja­kaś abs­trak­cja!

Dom jest do two­jej dys­po­zy­cji!

Wsta­łam gwa­łtow­nie, bo nie wie­dzia­łam, co mam ze sobą zro­bić. Może w dro­dze na dru­gą stro­nę po­ko­ju wpad­nie mi do gło­wy ja­kaś ge­nial­na ri­po­sta?

Ri­po­sta? HALO! Nikt? Nic?

Po­de­szłam do re­ga­łu z ksi­ążka­mi i po­wio­dłam pal­cem po okład­kach.

– Czy to jawa, czy sen… – za­nu­ci­łam pod no­sem po pol­sku. Wy­da­wa­ły się tak re­al­ne, że wy­ci­ągnęłam jed­ną i prze­kart­ko­wa­łam, a po­tem od­sta­wi­łam na miej­sce. We śnie nie mo­żna czy­tać, a tu­taj bez pro­ble­mu od­czy­ta­łam an­giel­ski ty­tuł roz­pra­wy o mar­ke­tin­gu. Opa­rłam się o re­gał ple­ca­mi.

Punkt głów­ny ka­żde­go do­bre­go pla­nu uciecz­ki: po pierw­sze, trze­ba do­brze po­znać wro­ga! Fa­cet na­wi­jał mi ma­ka­ron na uszy ni­czym wilk uda­jący bab­cię. Cie­ka­we, jaki ro­dzaj wil­ka skry­wa się pod pe­le­ry­ną czer­wo­ne­go kap­tur­ka i czep­cem do­bro­tli­wej sta­rusz­ki…

Wró­ci­łam wzro­kiem do ksi­ążek i po­de­szłam do ko­lej­ne­go re­ga­łu.

– Więc ty i Ethan je­ste­ście… – szu­ka­łam od­po­wied­nie­go sło­wa – przy­ja­ció­łmi?

Zer­k­nęłam przez ra­mię, żeby spraw­dzić jego re­ak­cję. Par­sk­nął nie­ele­ganc­ko, jego do­bry hu­mor się ulot­nił.

– Ni­g­dy nie po­rów­nuj mnie do Etha­na – ostrze­gł. – Nie mam z nim nic wspól­ne­go poza in­te­re­sa­mi.

Od­wró­ci­łam wzrok, bo mimo dzie­lącej nas od­le­gło­ści pod jego in­ten­syw­nym spoj­rze­niem po­czu­łam się nie­swo­jo.

– Wszyst­ko będzie lep­sze niż on – wy­mam­ro­ta­łam.

– Nie wąt­pię – skwi­to­wał z kwa­śną miną.

Wstał i opa­rł się o ko­mi­nek, po czym spoj­rzał w prze­strzeń. Czu­łam, że mi się przy­pa­tru­je, ale się nie od­wró­ci­łam. Mój umy­sł dręczy­ło ir­ra­cjo­nal­ne py­ta­nie.

– Ethan po­sia­da w swo­jej ko­lek­cji wie­le pi­ęk­nych ko­biet, więc dla­cze­go ja?

– Ale nie ta­kich jak ty.

Może dra­żnie­nie wil­ka nie było do­brym po­my­słem, ale po­trze­bo­wa­łam wie­dzieć, na czym sto­ję. Albo leżę, bo w tej sy­tu­acji upa­dłam już chy­ba wy­star­cza­jąco ni­sko, żeby roz­wa­żyć nie­mal ka­żdy plan, któ­ry za­pew­ni mi wol­no­ść.

– Pew­nie. Ile razy po­rwa­li do bur­de­lu la­skę, któ­ra prze­kro­czy­ła trzy­dziest­kę? – iro­ni­zo­wa­łam.

– Nie przy­po­mi­nam so­bie żad­nej.

Przy­szpi­li­łam go spoj­rze­niem, sta­ra­jąc się wy­mu­sić na nim od­po­wie­dź. Nie­śpiesz­nie wró­ci­łam do fo­te­li na środ­ku.

– Więc? Dla­cze­go ja? – po­no­wi­łam py­ta­nie.

– Spodo­ba­łaś mi się.

Za­mknęłam oczy i zmarsz­czy­łam czo­ło. To, co mó­wił ten czło­wiek, nie mia­ło sen­su!

– Mam uwie­rzyć, że kręci cię pod­sta­rza­ła pa­nien­ka? To­war z dru­giej ręki? – Mój głos nie­bez­piecz­nie zbli­żał się do krzy­ku. – Na co li­czysz? Na syn­drom sztok­holm­ski?

Z fru­stra­cją usia­dłam w fo­te­lu i po­ta­rłam bro­dę dło­nią. Pa­trick na­dal stał opar­ty o fra­mu­gę ko­min­ka. Mój wy­buch zu­pe­łnie go nie wzru­szył. Mil­czał przez chwi­lę, a kie­dy w ko­ńcu się ode­zwał, po ple­cach prze­bie­gł mi dreszcz.

– Czy zda­jesz so­bie spra­wę, co by się z tobą sta­ło?

Zer­k­nęłam na nie­go spod oka.

– Te­raz będzie tak­ty­ka „na stra­sze­nie”?

– Nie – za­prze­czył. – Chcę ci tyl­ko uświa­do­mić, że jak tyl­ko zo­rien­to­wa­li się, że masz dzie­si­ęć lat wi­ęcej, niż na to wy­glądasz, twój los był prze­sądzo­ny. Gdy­by nie ja, sko­ńczy­ła­byś w ja­ki­mś bur­de­lu uza­le­żnio­na od pro­chów albo po pro­stu mar­twa.

Gdy­bym do­sta­wa­ła zło­tów­kę za ka­żdym ra­zem, gdy ktoś wy­po­mi­nał mi ostat­nio mój wiek, ze­bra­ła­bym na pod­róż po­wrot­ną do domu.

– To kom­ple­ment czy obe­lga, bo nie je­stem w sta­nie roz­ró­żnić?

Moja iro­nia nie ro­bi­ła na nim żad­ne­go wra­że­nia.

– Praw­da. A ta bra­wu­ro­wa po­sta­wa lo­do­wej ksi­ężnicz­ki nie za­pro­wa­dzi cię da­le­ko.

Oby do domu! W Pol­sce!

Mie­rzy­li­śmy się spoj­rze­nia­mi. W po­rów­na­niu do Etha­na na pew­no sta­no­wił krok mi­lo­wy w przód…

– Ojej… Czy to ten mo­ment, kie­dy po­win­nam paść na ko­la­na i w oczy­wi­sty spo­sób po­dzi­ęko­wać za ura­to­wa­nie mi ży­cia? Po­cze­kaj, niech znaj­dę czer­wo­ną szmin­kę!

Uśmiech­nął się, kręcąc z nie­do­wie­rza­niem gło­wą.

– Czy wiesz, ja­kie masz szczęście, że za mło­du uwiel­bia­łem jaz­dę kon­ną?

Zmarsz­czy­łam brwi. Ja­kim cu­dem prze­sko­czy­li­śmy z te­ma­tu bur­de­lu do koni?

– A jest to wa­żne, po­nie­waż? – spy­ta­łam ostro­żnie.

Z roz­ba­wie­niem przy­glądał się mo­jej kon­ster­na­cji.

– Po­nie­waż sko­ro ra­dzi­łem so­bie z wa­żący­mi pół tony upar­ty­mi zwie­rzęta­mi, któ­re przez wi­ęk­szo­ść cza­su mają swo­je wła­sne po­my­sły na to, co będzie­my ro­bić, i po­trze­bu­ją… ukie­run­ko­wa­nia, to po­ra­dzę też so­bie z wa­żącą sie­dem­dzie­si­ąt ki­lo­gra­mów Po­lką.

– Sie­dem­dzie­si­ąt pięć ki­lo­gra­mów – wy­mam­ro­ta­łam pod no­sem w oj­czy­stym języ­ku. Moja wiecz­na ob­se­sja na punk­cie wagi znów mnie przy­tło­czy­ła. – Żeby ci tyl­ko ży­łka w ty­łku nie pękła – do­da­łam z fa­łszy­wym słod­kim uśmie­chem.

– Po an­giel­sku, po­pro­szę – za­żądał.

– Trze­ba się było uczyć języ­ków – sark­nęłam, spe­łnia­jąc po­le­ce­nie.

Usia­dł wy­god­nie na fo­te­lu na­prze­ciw­ko mnie i roz­po­częli­śmy ko­lej­ny po­je­dy­nek na spoj­rze­nia.

Sko­ro ab­surd goni ab­surd, może trze­ba go za­ła­twić lo­gi­ką? Albo cho­ciaż zo­rien­to­wać się, po co to wszyst­ko?

Ode­tchnęłam głębo­ko.

– Do­brze więc. Sko­ro żad­na ze mnie miss ani tym bar­dziej za­bie­dzo­ny wie­szak, któ­ry może no­sić bez­sta­ni­ko­we kre­acje od mod­nych pro­jek­tan­tów, oraz, co naj­wa­żniej­sze, je­stem STA­RA – pod­kre­śli­łam to sło­wo z em­fa­zą – to co wła­ści­wie tu ro­bię?

– Są mężczy­źni, któ­rych nie kręcą ko­bie­ty w roz­mia­rze XS.

Po­pa­trzy­łam na nie­go scep­tycz­nie z po­bła­żli­wym uśmie­chem.

– Więc mó­wisz, że je­śli za­py­tam two­ich zna­jo­mych, jak wy­gląda­ły two­je po­przed­nie ko­bie­ty, za­czną mi opo­wia­dać o trzy­dzie­sto­lat­kach w roz­mia­rze czter­dzie­ści czte­ry albo bry­tyj­skim osiem­na­ście?

– To­uché – przy­znał.

Moja mina była te­raz ide­al­nym ucie­le­śnie­niem zwro­tu „a nie mó­wi­łam?”. Czy mnie za­sko­czył? Ja­koś nie.

– Je­śli wci­ąż ta­ńczysz z dia­błem, nie mo­żesz być zdzi­wio­ny, że je­steś w pie­kle – pod­su­mo­wa­łam iro­nicz­nie tę ja­kże abs­trak­cyj­ną roz­mo­wę. W ko­ńcu kto mi za­bro­ni grać wa­riat­kę w tym przed­sta­wie­niu?

– Ale przy­naj­mniej kawa ni­g­dy nie będzie zim­na – od­pa­ro­wał.

Do­bra, miał po­czu­cie hu­mo­ru. Cho­ciaż tyle. To wszyst­ko na­dal jed­nak było tak nie­re­al­ne! Boże, co ja tu ro­bi­łam? I cze­go on tak na­praw­dę ode mnie chciał?

– I co te­raz? – sark­nęłam. – Dasz mi trzy­sta sze­śćdzie­si­ąt pięć dni, że­bym się w to­bie za­ko­cha­ła?

Wy­glądał na roz­ba­wio­ne­go. Czy on w ogó­le ro­zu­miał to na­wią­za­nie?

– Nie. Za­mie­rzam spraw­dzić, co się kry­je pod po­wło­ką złej kró­lo­wej.

– Ksi­ężnicz­ka, któ­rej nikt nie ura­to­wał i któ­ra mu­sia­ła sama so­bie dać radę! – Ja i moja nie­wy­pa­rzo­na bu­zia. Wi­dzia­łam, jak kącik jego ust unió­sł się w pó­łu­śmie­chu. – Ży­cie to dziw­ka, mu­sisz ura­to­wać sam sie­bie, bo w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku li­cze­nie na to, że ktoś po­śpie­szy ci na ra­tu­nek, jest błędem. Ka­żdy my­śli tyl­ko o wła­snej du­pie – do­da­łam mi­ęk­kim, ci­chym gło­sem.

Spoj­rzał na mnie z wy­ra­źnym za­in­te­re­so­wa­niem.

– A kie­dy już wy­kom­bi­nu­jesz, jak oca­lić sie­bie, jest zde­cy­do­wa­nie za pó­źno na po­ma­ga­nie in­nym. Sęk w tym, że i tak wszy­scy zmie­rza­my w stro­nę za­miesz­ka­nia w bez­kre­snym kró­le­stwie sze­ściu stóp pod zie­mią – od­pa­rł, jak­by do­brze ro­zu­miał, co chcę mu prze­ka­zać. – Mimo wszyst­ko lu­dzie to jed­nak zwie­rzęta stad­ne, któ­re naj­le­piej re­ali­zu­ją swój po­ten­cjał, wspó­łpra­cu­jąc ze sobą. W ten spo­sób uczy­my się i roz­wi­ja­my. Po­trze­bu­je­my mieć opar­cie w in­nych.

– Oczy­wi­ście, ale jako zbio­ro­wo­ść sami do­pro­wa­dza­my się do sza­le­ństwa, za­prze­cza­jąc nie­ugi­ętej lo­gi­ce i prze­ina­cza­jąc kon­cep­cje w po­szu­ki­wa­niu „no­we­go”. Na­kręca­my wła­sny obłęd!

– Jak to po­wie­dział Sza­lo­ny Ka­pe­lusz­nik: „Tak, na to wy­gląda. Od­bi­ło ci, zbzi­ko­wa­łaś, do­sta­łaś fio­ła. Ale coś ci po­wiem w se­kre­cie. Tyl­ko wa­ria­ci są coś war­ci”4.

Otwo­rzy­łam usta, ale za­mknęłam je rów­nie szyb­ko. Fa­cet ogar­niał moje sza­le­ńcze kon­wer­sa­cyj­ne za­pędy, nadążał za prze­ska­ki­wa­niem z te­ma­tu na te­mat i bez za­sta­no­wie­nia zna­la­zł ri­po­stę, włącza­jąc się w mój tok ro­zu­mo­wa­nia. Prze­kręci­łam gło­wę w bok i przyj­rza­łam mu się uwa­żnie.

Ma­fio­so cy­tu­jący Ali­cję w Kra­inie Cza­rów. No i bądź tu mądry. Czy fa­scy­no­wa­łam go w tej chwi­li tak samo jak on mnie?

– A jak ci się to nie spodo­ba?

– Coś mi jed­nak mówi, że będzie ina­czej.

– Ka­fel­ki w ła­zien­ce do cie­bie prze­mó­wi­ły?

Tego to na sto pro­cent nie miał pra­wa zro­zu­mieć. Naj­wy­żej we­źmie mnie za wa­riat­kę, któ­ra gada z płyt­ka­mi w to­a­le­cie…

Opał łok­cie na ko­la­nach, po­chy­lił się w moją stro­nę i spo­wa­żniał.

– Co masz do stra­ce­nia? – Do­bre py­ta­nie. Bar­dzo do­bre py­ta­nie. – Eks­fa­ce­ta, któ­ry przez cały czas miał ko­chan­kę w… – Zmarsz­czył brwi, a ja swo­je unio­słam do góry.

Co, kur­wa?! A skąd on o tym wie? Ja pier­do­lę, może to jed­nak Big Bro­ther, edy­cja: Prze­gra­ni w ży­ciu mają ostat­nią szan­sę?! Wie­dzia­łam, że mu­szę wy­glądać jak karp wy­ci­ągni­ęty z wody przed wi­gi­lią, ale mia­łam to w du­pie. Fa­cet au­ten­tycz­nie mnie za­szo­ko­wał po­zio­mem wie­dzy!

– Szcze­ci­nie? – pod­po­wie­dzia­łam nie­pew­nie.

– Tak, dzi­ęku­ję. Sio­strę, któ­ra ma cię w du­pie? – do­dał. – Mat­kę, któ­rej ulu­bio­nym dziec­kiem jest two­ja sio­stra? Ojca, z któ­rym nie roz­ma­wiasz od po­nad dzie­si­ęciu lat?

Za­ci­snęłam usta w wąską kre­skę, ale ser­ce wa­li­ło mi jak osza­la­łe. Zro­bił po­rząd­ne ro­ze­zna­nie, to mu trze­ba przy­znać. Prze­ra­ża­jące i fa­scy­nu­jące, że mu się chcia­ło.

– Jak…? – wy­du­si­łam z sie­bie.

Roz­ba­wio­ny unió­sł brew.

– W do­bie cy­fry­za­cji? In­ter­ne­tu?

Do gło­wy przy­sze­dł mi Fa­ce­bo­ok. Tak, twa­rzok­si­ążka sta­ła się moją emo­cjo­nal­ną splu­wacz­ką, któ­ra za­pe­łnia­ła się cza­sem nie­chcia­ny­mi emo­cja­mi. Poza tym był mój blog. I to w su­mie tyle. Wszyst­kie in­for­ma­cje po­trzeb­ne, żeby mnie roz­gry­źć na po­zio­mie emo­cji, znaj­do­wa­ły się na tych dwóch plat­for­mach.

– Mam przy­ja­ciół – bro­ni­łam się, po­nie­waż ob­ra­zek, któ­ry od­ma­lo­wał, nie wy­da­wał się za­chęca­jący. Wy­gląda­łam na nim na nie­zwy­kle sa­mot­ną. Tyle że ja lu­bi­łam prze­by­wać sama ze sobą.

– Pi­ęcio­ro. – W jego gło­sie nie wy­czu­łam iro­nii, ale mia­łam wra­że­nie, że się ze mnie na­śmie­wa.

Po­chy­li­łam się w jego stro­nę.

– Będzie­my się li­cy­to­wać? Wolę swo­ich pi­ęciu niż two­ich fa­łszy­wych stu pi­ęćdzie­si­ęciu. Przy mo­ich nie mu­szę ci­ągle oglądać się przez ra­mię, bo wiem, że nikt nie wbi­je mi noża w ple­cy. – Unio­słam brwi. – O tru­ci­źnie nie wspom­nę. Ja­ko­ść, a nie ilo­ść.

– Nie zro­zu­mia­łaś tego, co po­wie­dzia­łem. Nie, po­praw­ka, nie chcesz zro­zu­mieć tego, co po­wie­dzia­łem.

– No to mi to na­ry­suj! – wy­skan­do­wa­łam.

– Kred­ki mi się sko­ńczy­ły.

Uśmiech­nął się, a ten uśmiech w rów­nym stop­niu mnie nie­po­ko­ił, co fa­scy­no­wał. Znów za­czy­na­łam tra­cić kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Czy w je­dze­niu albo pi­ciu znaj­do­wa­ły się nar­ko­ty­ki, któ­re te­raz za­bu­rza­ły mi poj­mo­wa­nie świa­ta, wpa­ja­jąc prze­ko­na­nie, że już od daw­na nie pro­wa­dzi­łam rów­nie in­te­re­su­jącej, co bez­sen­sow­nej roz­mo­wy? Fa­cet miał NLP5 w jed­nym pa­lusz­ku! A ja się da­wa­łam na­brać.

– Co to za gra?! – wy­ce­dzi­łam. – O co ci cho­dzi?!

– To nie jest gra, to pro­po­zy­cja. W su­mie mó­głbym cię zmu­sić, ale po co? Wo­la­łbym, że­by­śmy do­szli do po­ro­zu­mie­nia.

– I co ty z tego będziesz miał?

– To już moja spra­wa – od­pa­rł pew­nie.

Ten fa­cet ni­cze­go nie ku­mał! Gdzieś poza ścia­na­mi tego domu byli lu­dzie, któ­rzy pew­nie umie­ra­li z nie­po­ko­ju po tym, jak za­pa­dłam się pod zie­mię. Mama, sio­stra, zna­jo­mi… Pew­nie po­ru­szy­li nie­bo i zie­mię, żeby się do­wie­dzieć, co się sta­ło.

– Nie mogę tak po pro­stu znik­nąć! – Wy­rzu­ci­łam ręce do góry.

– Już znik­nęłaś.

Wstał i pod­sze­dł do biur­ka, skąd za­brał ta­blet i te­le­fon. Wy­ci­ągnął je w moją stro­nę, ale nie ru­szy­łam się z miej­sca.

– Co ty nie po­wiesz?! – Prych­nęłam.

– Parę ty­go­dni temu – do­dał bez­na­mi­ęt­nie. – I nie je­steś po­szu­ki­wa­na jako za­gi­nio­na.

Przy­mknęłam na chwi­lę oczy. Wszyst­kie­go bym się spo­dzie­wa­ła, ale nie tego. Zro­bi­ło mi się przy­kro. Pra­gnęłam, żeby świat za­uwa­żył mnie choć przez tę jed­ną se­kun­dę i zro­bił szum, że­bym się od­na­la­zła. Ależ się oka­za­łam na­iw­na…

Fak­ty były ta­kie, że moja mat­ka z pew­no­ścią się nie in­te­re­so­wa­ła, gdzie je­stem, o ile cze­goś nie po­trze­bo­wa­ła, a na­wet i wte­dy szyb­ciej za­dzwo­ni­ła­by do mo­jej sio­stry, cho­ciaż dzie­li­ło je sto dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów, niż do mnie, miesz­ka­jącej po dru­giej stro­nie uli­cy. Sio­stra, ro­dzin­na gwiaz­da, któ­ra blask roz­ta­cza na­wet z dupy, nie in­te­re­su­je się ni­czym poza wła­snym ty­łkiem, więc pew­nie na­wet nie od­no­to­wa­ła mo­je­go znik­ni­ęcia. A po­zo­sta­li… cóż… Tu w grę wcho­dzi­ła moja skom­pli­ko­wa­na oso­bo­wo­ść sa­mot­ni­ka. Mo­gli­śmy nie roz­ma­wiać mie­si­ąc albo dwa, i wca­le nie uzna­wa­łam tego za dziw­ne. In­tro­wer­ty­cy tak mie­li. Lu­bi­li być za­pro­sze­ni, ale tak na­praw­dę ni­g­dzie nie chcie­li iść…

Za­mru­ga­łam gwa­łtow­nie i ob­jęłam się ra­mio­na­mi, jak­by tem­pe­ra­tu­ra w po­ko­ju spa­dła na­gle o kil­ka stop­ni. Od­wró­ci­łam wzrok i ota­rłam łzy, za­nim po­pły­nęły po po­licz­ku.

– Sko­ro je­stem taka ni­ko­mu nie­po­trzeb­na, to po co za­wra­casz so­bie gło­wę? – szep­nęłam.

Pa­trzył na mnie ze spo­ko­jem.

– Te­raz się nad sobą tro­chę uża­lasz, co w tej sy­tu­acji jest w su­mie uza­sad­nio­ne. Je­steś in­tro­wer­tycz­ką, a tym sa­mym ina­czej po­strze­gasz świat. Znaj­du­jesz spo­kój w od­osob­nie­niu.

– Ko­lum­bo­wie na­szych cza­sów – wy­rwa­ło mi się po pol­sku.

Nie po­wie­dział ni­cze­go od­kryw­cze­go, ale i tak bo­la­ło jak dia­bli, że dla osób, któ­re wie­le dla mnie zna­czy­ły, ja nie mia­łam tak du­żej war­to­ści.

Po­nie­waż na­dal nie wzi­ęłam od nie­go ta­ble­tu i te­le­fo­nu, po­ło­żył je obok mnie na sto­li­ku do kawy.

– Wró­ci­my do tego, po co tu je­steś, gdy się tro­chę uspo­ko­isz i za­akli­ma­ty­zu­jesz. Póki co nie kom­pli­kuj­my spraw jesz­cze bar­dziej. Je­steś bez­piecz­na, nikt cię tu nie we­źmie siłą.

Spoj­rza­łam na nie­go scep­tycz­nie.

– Mam ci uwie­rzyć na sło­wo?

– Nie masz in­ne­go wy­bo­ru. W mi­ędzy­cza­sie pa­mi­ętaj, że nie je­steś tu wi­ęźniem. Ko­rzy­staj do woli z domu, a je­śli ze­chcesz iść na za­ku­py, będzie ci to­wa­rzy­szył Mar­co, czy­li fa­cet, któ­ry ran­kiem przy­pro­wa­dził cię do mnie, albo Adam, z któ­rym po­znam cię pó­źniej. – Unió­sł dłoń, uci­sza­jąc mnie, za­nim za­pro­te­sto­wa­łam. – Nie dla­te­go, że ci nie ufam, cho­ciaż to też jak na ra­zie je­den z po­wo­dów. Bar­dziej pro­za­icz­ny jest taki, że nie znasz tego miej­sca i może ci się przy­dać po­moc. Kar­tę płat­ni­czą masz pod etui iPho­ne’a. PIN będzie taki, jaki wpro­wa­dzisz przy pierw­szym uży­ciu. Lil­ly rządzi dla nas ca­łym do­mem. Cze­go­kol­wiek byś po­trze­bo­wa­ła, auta, rady, mapy, zwróć się z tym do niej, a chęt­nie ci po­mo­że.

To wszyst­ko brzmia­ło zbyt do­brze, że­bym mo­gła uwie­rzyć, że kar­ta się od­wró­ci­ła.

– Na­wet uciec?

– Oba­wiam się, że nie. Mar­co będzie miał cię na oku.

– Czy ona wie, skąd się tu wzi­ęłam?

– Jest tyl­ko kil­ka osób, któ­re wie­dzą. Ty, ja, Adam i dwóch ochro­nia­rzy: Mar­co i Fabi.

Dziw­ne! Po co ta ta­jem­ni­ca?

– A resz­ta?

– Uwa­ża­ją, że je­steś moim go­ściem. Jak wspo­mi­na­łem, w domu miesz­ka jesz­cze jed­na ko­bie­ta, So­fia.

Zbla­zo­wa­na utrzy­man­ka bo­ga­te­go go­ścia?

– I jej rolą jest…? – Mi­mo­wol­nie przy­jęłam de­fen­syw­ny ton.

– Jest dziew­czy­ną Ada­ma.

Mil­cze­li­śmy dość dłu­go. Przez moją gło­wę prze­la­ty­wa­ły mi­lio­ny my­śli na se­kun­dę, po­wo­du­jąc a to przy­śpie­szo­ne bi­cie ser­ca, a to od­pły­wa­nie krwi z twa­rzy, gdy mózg pod­su­wał mi dra­stycz­ne sce­na­riu­sze przy­szłych zda­rzeń.

– I co te­raz?

– Te­raz roz­go­ść się i czuj jak w domu.

Usia­dł do biur­ka i otwo­rzył lap­to­pa. Wsta­łam, nie bar­dzo wie­dząc, co po­win­nam zro­bić ani jak się za­cho­wać. Oczy­wi­ście mo­gła­bym z nim wal­czyć, wrzesz­czeć, kłó­cić się, pró­bo­wać uciec, ale w su­mie po co? Roz­ma­wiał ze mną jak z do­ro­słym czło­wie­kiem. Nie kpił, nie trak­to­wał przed­mio­to­wo jak pu­de­łka cze­ko­la­dek. Nie wy­gląda­ło też, żeby za­mie­rzał mnie brać siłą. Rano obu­dzi­łam się przy­kry­ta ko­cem, któ­ry ktoś na­ci­ągnął na moje ra­mio­na.

Na jego ko­rzy­ść dzia­ła­ło na pew­no to, że miał ab­so­lut­nie osza­ła­mia­jące cia­ło, któ­re mo­gło być tyl­ko efek­tem wie­lo­let­nich, in­ten­syw­nych ćwi­czeń na si­łow­ni. Przy­jem­nie się na nie­go pa­trzy­ło. Był zde­cy­do­wa­nie w moim gu­ście – ab­so­lut­nie nie typ mo­de­la, ra­czej fa­cet, któ­re­go nie mia­ło się ocho­ty spo­tkać w ciem­nej alej­ce. Choć po ostat­niej go­dzi­nie od­no­si­łam jed­nak wra­że­nie, że pod tą po­wierz­chow­no­ścią zbi­ra kry­je się ktoś, kto prędzej przy­gar­nąłby bez­dom­ne­go kota niż od­dał go do schro­ni­ska.

Bio­rąc pod uwa­gę moje wiecz­ne kom­plek­sy na punk­cie wzro­stu, jego po­nad – na oko – sto dzie­wi­ęćdzie­si­ąt pięć cen­ty­me­trów wy­da­wa­ło się spe­łnie­niem wzno­szo­nych do Boga przez dłu­gie lata mo­dłów.

Mo­gła­bym w ko­ńcu no­sić szpil­ki! Jupi!, ucie­szy­łam się w du­chu, ale za­raz się zga­ni­łam: Czy ty je­steś nor­mal­na, Anja? Gdzie two­je prio­ry­te­ty?!

W gło­wie mia­łam kom­plet­ny mętlik. Po­win­nam knuć plan uciecz­ki, a nie za­chwy­cać się moim ta­jem­ni­czym go­spo­da­rzem… A jed­nak nur­to­wa­ło mnie, cze­go chciał, na co li­czył i co ja po­ten­cjal­nie mo­gła­bym na tym ugrać.

Si­ęgnęłam po ta­blet oraz te­le­fon i zer­k­nęłam na Pa­tric­ka po­now­nie. Nie­mal w drzwiach od­wró­ci­łam się, bo może mo­gła­bym za­py­tać… Ale to on ode­zwał się pierw­szy.

– Wy­rzuć to z sie­bie – po­wie­dział, na­wet nie pod­no­sząc wzro­ku. – Sły­szę, jak prze­ska­ku­ją try­bi­ki w two­jej gło­wie. – Jego te­le­fon za­czął dzwo­nić, za­nim od­wa­ży­łam się wy­po­wie­dzieć pierw­sze sło­wo. Spoj­rzał na ekran i zmarsz­czył brwi. – Mu­szę ode­brać. Znaj­dę cię pó­źniej.

Po­czu­łam się od­pra­wio­na.

Ale w su­mie to i tak le­piej niż zgwa­łco­na, nie? Po­zy­ty­wy, Anja, po­zy­ty­wy. Sku­pia­my się na po­zy­ty­wach. A może na­dal je­stem na ja­ki­chś psy­cho­tro­pach? Za­je­bi­ste leki – daj­cie na­zwę, chęt­nie przy­gar­nę je na sta­łe.

Spraw­dzi­łam swo­ją pocz­tę i Fa­ce­bo­oka, a po­tem opła­ci­łam ra­chun­ki za miesz­ka­nie w Pol­sce. Nie mia­łam ocho­ty nic ro­bić, więc obe­szłam cały ogród i od­kry­łam ide­al­ne miej­sce, żeby się za­szyć. W kuch­ni spo­tka­łam Lil­ly. Kie­dy po­pro­si­łam o bu­tel­kę wody, po­ka­za­ła mi, co gdzie jest. Za­sta­na­wia­łam się, jak na­po­mknąć, że po­trze­bu­ję ubrań. Co wła­ści­wie po­wie­dział jej Pa­trick? Ja­kiej wer­sji ba­jecz­ki po­win­nam się trzy­mać?

– Jadę dzi­siaj na za­ku­py – oznaj­mi­ła. – Mia­stecz­ko nie jest duże, ale pod­sta­wo­we rze­czy będziesz w sta­nie ku­pić. Pa­trick wspo­mniał, że za­gi­nął twój ba­gaż.

Punkt dla nie­go za po­my­sło­wo­ść.

– Ge­ne­ral­nie mam tyl­ko to, co na so­bie.

– Żad­ne moje ubra­nia nie będą na cie­bie pa­so­wać, ale… – Ob­rzu­ci­ła mnie uwa­żnym spoj­rze­niem. – Może znaj­dzie­my coś w sza­fie So­fii? Ona i Adam miesz­ka­ją na dru­gim pi­ętrze.

Jak­by mi to co­kol­wiek mó­wi­ło. Moja mina mu­sia­ła być wy­mow­na, gdyż odło­ży­ła nóż i wy­ta­rła dło­nie w ścier­kę.

– Cho­dź, za­pro­wa­dzę cię.

Prze­szły­śmy do części domu, któ­rej jesz­cze nie wi­dzia­łam. Może po­win­nam ry­so­wać mapy, żeby się nie zgu­bić?

– My­ślisz, że nie będzie mia­ła nic prze­ciw­ko? – za­gad­nęłam, prze­kra­cza­jąc próg ele­ganc­ko urządzo­nej sy­pial­ni.

– Ta dziew­czy­na ma za dużo ubrań – gde­ra­ła Lil­ly, idąc w głąb apar­ta­men­tu. – Ci­ągle przy­cho­dzą ja­kieś pacz­ki z ró­żnych kra­jów. – Kie­dy otwo­rzy­ła po­dwój­ne drzwi pro­wa­dzące do gar­de­ro­by, aż mnie za­tka­ło! Ta­kiej ilo­ści ciu­chów nie po­wsty­dzi­ła­by się Car­rie z Sek­su w wiel­kim mie­ście. – Wy­bierz coś, co ci pa­su­je, i za­mknij za sobą, gdy będziesz wy­cho­dzić.

– Ale… Po­cze­kaj, pro­szę.

Lil­ly spoj­rza­ła na mnie prze­ci­ągle.

– Mam swo­ją ro­bo­tę. – Skie­ro­wa­ła się do drzwi. – Chy­ba że nie masz ocho­ty dzi­siaj jeść?

Czu­łam się bar­dzo nie­swo­jo, mysz­ku­jąc po­mi­ędzy pó­łka­mi wy­pe­łnio­ny­mi ubra­nia­mi. Jak­bym na­ru­sza­ła czy­jąś pry­wat­no­ść. Chwi­lę za­jęło mi zo­rien­to­wa­nie się, co gdzie leży. Po­trze­bo­wa­łam cze­goś do spa­nia i ja­kie­goś ze­sta­wu na ju­tro, za­nim sama coś ku­pię. Wy­bra­łam dwie pary ela­stycz­nych spode­nek, dwa topy i over­si­zo­wy swe­ter. Nie­ste­ty ża­den usztyw­nia­ny sta­nik nie był w moim roz­mia­rze, ale za to ela­stycz­na bra­let­ka wy­da­wa­ła się ide­al­na. Po­dob­nie z majt­ka­mi – nud­na ba­we­łna w sam raz dla to­wa­ru z trze­ciej ręki. Nie­wa­żne, i tak nikt nie będzie mnie w nich oglądał. Nie dało się nie za­uwa­żyć, że je­śli cho­dzi o bie­li­znę, ta cała So­fia mia­ła świet­ny gust: Play­ful Pro­mi­ses, Dita Von Te­ese, Pour Moi, La Per­la, Stu­dio Pia…

Wy­cho­dząc z gar­de­ro­by z na­ręczem ubrań, wpa­dłam na po­staw­ne­go fa­ce­ta. Zmarsz­czył brwi, a ja po­czu­łam się jak zło­dziej­ka przy­ła­pa­na na kra­dzie­ży. Prze­łk­nęłam gło­śno, co­fa­jąc się o krok. Czy to Adam, o któ­rym wspo­mi­nał wcze­śniej Pa­trick, czy któ­ryś z ochro­nia­rzy?

– Co tu ro­bisz?

– Prze­pra­szam, ja… – za­wa­ha­łam się, od­wra­ca­jąc wzrok. – Nie mam ni­cze­go do ubra­nia poza tym, w czym sto­ję, więc Lil­ly po­zwo­li­ła mi wzi­ąć coś z sza­fy So­fii – wy­mam­ro­ta­łam le­d­wo sły­szal­nie.

– W po­rząd­ku.

Od­su­nął się na bok, żeby mnie prze­pu­ścić, ale ja po­trze­bo­wa­łam się upew­nić, z kim mam przy­jem­no­ść.

– Ty je­steś Adam?

– Tak.

Krót­ko, zwi­ęźle i na te­mat. Nie wiem, cze­go się spo­dzie­wa­łam. Ela­bo­ra­tu god­ne­go CV? Kur­tu­azyj­nej roz­mo­wy o po­go­dzie? Roz­wa­żań o ży­ciu i śmier­ci?

Zer­k­nął prze­lot­nie na ze­ga­rek.

– Dzi­siaj jest już za pó­źno, ale ju­tro za­bio­rę cię na kon­ty­nent, że­byś za­pe­łni­ła gar­de­ro­bę na dole.

Ale niby po co? Czy jako nie­wol­ni­ca sek­su­al­na nie po­win­nam pa­ra­do­wać nago?

– Po­trze­bu­ję tyl­ko paru rze­czy, a Lil­ly za­ofe­ro­wa­ła, że za­bie­rze mnie pó­źniej do mia­sta, bo i tak je­dzie po za­ku­py.

Kom­plet­nie zi­gno­ro­wał moje sło­wa.

– Bądź go­to­wa o dzie­wi­ątej. Ru­sza­my po śnia­da­niu – po­in­for­mo­wał.

Zmru­ży­łam oczy, a on unió­sł wy­zy­wa­jąco brwi, wska­zu­jąc dło­nią wy­jście.

– Czy ża­den z was nie słu­cha, co się do nie­go mówi? – spy­ta­łam z fru­stra­cją, kie­ru­jąc się do drzwi.

– Słu­cha­my. Ale ro­bi­my swo­je, je­śli nie ma­cie ra­cji.

– Świet­nie! – rzu­ci­łam ze zło­ścią, wy­ma­chu­jąc ręką, w któ­rej trzy­ma­łam ko­ron­ko­wą bra­let­kę. Już na ko­ry­ta­rzu za­trzy­ma­łam się gwa­łtow­nie i od­wró­ci­łam do nie­go. – W czym niby nie mam ra­cji?

– Po­trze­bu­jesz ubrań i ko­sme­ty­ków.

Nie! Po­trze­bu­ję do­sko­na­łe­go pla­nu uciecz­ki albo wska­za­nia dro­gi do pol­skie­go kon­su­la­tu.

– Na tej wy­spie na pew­no są przy­zwo­ite skle­py, w któ­rych mogę coś ku­pić – kłó­ci­łam się dla za­sa­dy.

– Tak, ale nie na ta­kie even­ty, na ja­kich będziesz to­wa­rzy­szyć Pa­tric­ko­wi.

Po­de­szłam do nie­go bli­żej i po­gro­zi­łam mu pal­cem tuż przed no­sem.

– A może ja nie chcę mu to­wa­rzy­szyć? Co?

Jego brew unio­sła się aro­ganc­ko.

– Na­praw­dę? Nie znam ko­bie­ty, któ­ra opa­rła­by się fry­zje­ro­wi, ko­sme­tycz­ce, wi­za­ży­st­ce, sty­li­ście, ma­ni­kiu­rzy­st­ce, bi­żu­te­rii, SPA… Wy­mie­niać da­lej?

– Se­rio? – sark­nęłam. – To już po­zna­łeś! Miesz­kam pi­ętro ni­żej! Mam na imię Anja!

Tu­pi­ąc nie­mi­ło­sier­nie, po­ma­sze­ro­wa­łam gniew­nie po scho­dach, wpa­dłam do sy­pial­ni i do­no­śnie za­trza­snęłam za sobą drzwi. Uło­żyw­szy po­ży­czo­ne ciu­chy na dwóch pó­łkach w gar­de­ro­bie, we­szłam do ła­zien­ki z ze­sta­wem prze­zna­czo­nym na dzi­siaj.

Prysz­nic wy­da­wał się do­brym po­my­słem. Cie­pła woda re­lak­so­wa­ła, zmy­wa­jąc na­pi­ęcie po­ran­ka. Do­pie­ro kie­dy owi­nęłam się ręcz­ni­kiem, do­strze­głam sto­jące­go przy umy­wal­ce Pa­tric­ka. Ob­jęłam się moc­niej ra­mio­na­mi. Uda­waj, że cię to nie ru­sza. Igno­ruj trol­la, to sam cię zo­sta­wi w spo­ko­ju. Nie oka­zuj stra­chu i rób, co chce. Nic tak nie stu­dzi męskie­go za­pa­łu jak bez­wol­no­ść.

Wpa­try­wa­li­śmy się w sie­bie przez dwa od­de­chy.

– Nie mu­sisz się przede mną za­kry­wać.

Jed­no głu­pie zda­nie, a ja już by­łam bli­ska wrze­nia. Tacy fa­ce­ci za­wsze my­ślą, że świat kręci się wo­kół nich. Nie tym ra­zem. Do­sta­łam gęsiej skór­ki na myśl, że tyl­ko jed­na cien­ka war­stwa tka­ni­ny chro­ni mnie przed jego wzro­kiem i – co gor­sza – do­ty­kiem. Przy ta­kiej prze­wa­dze siły fi­zycz­nej, gdy­by tyl­ko chciał, zgwa­łci­łby mnie bez wy­si­łku.

Nie re­aguj i nie za­chęcaj go stra­chem!

Prze­nio­słam na nie­go – w moim mnie­ma­niu – bez­na­mi­ęt­ne spoj­rze­nie.

– A przy­szło ci do gło­wy, że może mi po pro­stu zim­no? – Wy­su­nęłam rękę spod ręcz­ni­ka i po­ka­za­łam gęsią skór­kę.

Uśmiech­nął się lek­ko.

– Zmia­na pla­nów – oświad­czył. Ja­kich pla­nów? – Wy­je­żdżam na kil­ka dni.

Uff! Po­czu­łam, jak na­pi­ęcie opusz­cza moje cia­ło i znów mogę swo­bod­nie od­dy­chać. Ewi­dent­nie cze­kał na ja­kąś re­ak­cję. Zmarsz­czy­łam brwi.

– W po­rząd­ku? – Za­ry­zy­ko­wa­łam. – Po­wo­dze­nia? Szczęśli­wej dro­gi?

Roz­ba­wi­łam go. Świet­nie! Może nie zro­bi mi krzyw­dy? Si­ęgnęłam po ręcz­nik, bo woda z mo­ich wło­sów ka­pa­ła na mi­ęk­ki dy­wa­nik, na któ­rym sta­łam.

– Adam zo­sta­je. Będzie do two­jej dys­po­zy­cji. Wra­cam w so­bo­tę rano.

Obaj mo­że­cie iść w dia­bły!

– Adam nie jest mi po­trzeb­ny. – Okręci­łam ręcz­nik na wło­sach. – Lil­ly obie­ca­ła za­brać mnie do skle­pu po po­łud­niu.

Skrzy­żo­wał ra­mio­na na pier­si i wes­tchnął.

– Prze­stań być taka upar­ta.

– Nie je­stem! – za­prze­czy­łam z mocą. – Po pro­stu nie uwa­żam, że­bym po­trze­bo­wa­ła ja­ki­chś szcze­gól­nych względów czy wy­praw, żeby mieć się w co ubrać. Nie wiem, czy ktoś ci o tym po­wie­dział, ale ist­nie­ją skle­py on­li­ne.

– Mhm. – Zgo­dził się, a ja uśmiech­nęłam się z sa­tys­fak­cją. Mój przed­wcze­sny triumf sko­ńczył się jed­nak, kie­dy za­py­tał: – Z ja­kim po­wo­dze­niem ku­pu­jesz w nich bie­li­znę?

Ej, bez prze­sa­dy, nie mógł prze­cież wie­dzieć… Ale wie­dział o ko­chan­ce mo­je­go eksa w Szcze­ci­nie. Wy­star­czy­ło, żeby przej­rzał so­bie hi­sto­rię kon­ta ban­ko­we­go.

– Po­zwól, że ja się będę tym mar­twi­ła. To w ko­ńcu moje ubra­nia.

– Ale ja będę cię w nich oglądał.

– No tak – rzu­ci­łam z prze­kąsem, za­czy­na­jąc się wy­cie­rać. – Lu­bi­łeś się ba­wić lal­ka­mi w mło­do­ści? Ubie­rać, prze­bie­rać, roz­bie­rać we­dług uzna­nia? Ro­dzi­ce nie po­zwa­la­li, po­nie­waż mia­łeś wy­ro­snąć na du­że­go, złe­go ma­fio­sa, to so­bie te­raz od­bi­jasz? Spe­łniasz swo­je dzie­ci­ęce ma­rze­nia? Może od razu mnie za­czi­puj. Lu­dzie tak ro­bią ze zwie­rzęta­mi, któ­re ku­pi­li. Co ci szko­dzi? Będziesz wie­dział, gdzie je­stem. Za­wsze to mniej ro­bo­ty dla ochro­nia­rzy! Jak się pła­ci, to się wy­ma­ga, co? Ethan ci nie po­wie­dział, że je­stem prze­gra­nym pro­jek­tem, a nie ide­al­nie wy­tre­so­wa­ną nie­wol­ni­cą w sty­lu San­hi?

Kie­dy sko­ńczy­łam swo­ją przy­dłu­gą ty­ra­dę, na jego twa­rzy trud­no się było do­szu­kać zło­ści. Zmru­żył je­dy­nie oczy, jak­bym za­częła go iry­to­wać.

– Sko­ńczy­łaś?

Naj­wi­docz­niej cze­kał na od­po­wie­dź. Bun­tow­ni­czo skrzy­żo­wa­łam dło­nie pod pier­sia­mi.

– Tak! – wy­ce­dzi­łam.

– Świet­nie. Po­staw­my spra­wę ja­sno: Adam za­bie­rze cię ju­tro na kon­ty­nent. Two­im za­da­niem kre­atyw­nym na naj­bli­ższe kil­ka dni jest za­pe­łnie­nie swo­jej części gar­de­ro­by ubra­nia­mi. I to ta­ki­mi na ró­żne oka­zje. Ele­ganc­kie przy­jęcia, ko­la­cje biz­ne­so­we, im­pre­zy cha­ry­ta­tyw­ne, pre­mie­ry fil­mów, eks­klu­zyw­ne ka­sy­na, łącz­nie z black tie6. Masz mieć wszyst­ko, od bie­li­zny przez buty aż po su­kien­ki, ko­sme­ty­ki i per­fu­my. O bi­żu­te­rii po­roz­ma­wia­my, jak wró­cę. Udo­wod­nij, że two­ja przy­dat­no­ść nie ogra­ni­cza się do cip­ki mi­ędzy no­ga­mi. – Chcia­łam za­pro­te­sto­wać, ale unió­sł rękę. – I je­śli jesz­cze raz usły­szę, że tego nie po­trze­bu­jesz, li­te­ral­nie prze­ło­żę cię przez ko­la­no i dam parę klap­sów.

Za­brzmia­ło jak gro­źba i to taka z mo­żli­wych do spe­łnie­nia. Nie prze­ry­wa­jąc wy­cie­ra­nia, zer­k­nęłam na nie­go nie­znacz­nie. Czy by­łby w sta­nie mnie ude­rzyć? W in­nych oko­licz­no­ściach to mo­gła­by być świet­na gra wstęp­na, ale te­raz – je­dy­nie bo­le­sna kara. Nie mia­łam pew­no­ści, czy war­to go pro­wo­ko­wać.

– Chcesz się prze­ko­nać? – za­chęcił z bły­skiem w oku. – No da­lej, po­wiedz, że tego nie po­trze­bu­jesz.

Unio­słam wy­żej gło­wę. Nie­po­słu­sze­ństwo ku­si­ło ir­ra­cjo­nal­nie, bo w ko­ńcu nic o nim nie wie­dzia­łam. Nie mia­łam czte­rech lat, żeby mi gro­zić la­niem. Wci­ągnęłam na ty­łek majt­ki. Od­wró­ci­łam się i za­rzu­ci­łam ręcz­nik. Sto­jąc ty­łem do nie­go, na­ło­ży­łam sta­nik i po­pra­wi­łam uło­że­nie biu­stu. Cały czas mia­łam jed­nak świa­do­mo­ść, że wszyst­kie te za­bie­gi były bez­sen­sow­ne. Nie dość, że do­sko­na­le wi­dział mój ty­łek, to sze­reg roz­wie­szo­nych w ła­zien­ce lu­ster da­wał mu rów­nie do­bry wi­dok na moje cyc­ki… Zła­pa­łam jego spoj­rze­nie w jed­nym ze zwier­cia­deł. Czas ze­trzeć mu ten roz­ba­wio­ny uśmie­szek z twa­rzy. Si­ęgnęłam po ko­szul­kę.

– Nie po­trze­bu­ję…

Trze­ba mu przy­znać, że wy­ka­zał się szyb­ko­ścią. I siłą. Szarp­nął mnie za nad­gar­stek. Nim zdąży­łam zro­zu­mieć, co się dzie­je, i za­re­ago­wać świ­ętym obu­rze­niem, le­ża­łam na jego ko­la­nach ty­łkiem do nie­ba. Mo­kre wło­sy opa­dły mi na twarz. Pierw­szy klaps oka­zał się ab­so­lut­nym za­sko­cze­niem. Mój mózg wy­słał wia­do­mo­ść: „To się nie może dziać na­praw­dę”. Po dru­gim za­częłam się wy­ry­wać, ale spra­wi­łam je­dy­nie, że unie­ru­cho­mił mi nad­garst­ki na ple­cach. Po trze­cim krzyk­nęłam, żeby prze­stał. Czwar­ty li­te­ral­nie za­bo­lał. Pi­ąty oka­zał się jesz­cze moc­niej­szy, nie­mal wy­ci­ska­jąc mi łzy z oczu.

– Pa­trick, prze­stań – wy­sa­pa­łam. Zdu­siw­szy głu­pią dumę, do­da­łam słu­żal­czo-pod­da­ńczym to­nem to, co ka­żdy z nich chciał usły­szeć: – Prze­pra­szam. Prze­pra­szam!

Ko­lej­ny raz nie nad­sze­dł. Pu­ścił mnie, więc zsu­nęłam się obok nie­go na ko­la­na i po­ma­so­wa­łam sie­dze­nie. Wi­dząc moje po części spa­ni­ko­wa­ne, po części gniew­ne spoj­rze­nie, pod­nió­sł się.

– Ostrze­ga­łem. – Scho­wał dło­nie do kie­sze­ni i ru­szył do wy­jścia. – A ja nie rzu­cam słów na wiatr. – Od­wró­cił się w drzwiach. – Masz świet­ny ty­łek.

Ze zło­ścią chwy­ci­łam pierw­szą rzecz, jaka była pod ręką, i rzu­ci­łam w nie­go mo­krym ręcz­ni­kiem. Od­bił się od jego ple­ców i opa­dł na podło­gę.

Anja Pal­ma, Ba­le­ary

Wró­cił po dwóch dniach, ale od razu za­szył się w bi­blio­te­ce, da­jąc mi ko­lej­ne go­dzi­ny na two­rze­nie w gło­wie sce­na­riu­szy. Lil­ly oznaj­mi­ła, że ko­la­cja będzie na pa­tio w ogro­dzie, i za­su­ge­ro­wa­ła wło­że­nie cze­goś ład­ne­go. Na szczęście mia­łam już kil­ka sztuk od­po­wied­nich ubrań. Adam prze­ci­ągnął mnie przez po­ło­wę Bar­ce­lo­ny. W pierw­szym skle­pie jesz­cze mi od­pu­ścił, w dru­gim też, ale w pi­ątym zo­rien­to­wał się, że spe­cjal­nie wy­brzy­dzam, i ja­sno dał mi do zro­zu­mie­nia, że nie będzie­my się tak ba­wić. Na od­czep­ne­go wy­bra­łam więc kil­ka par bu­tów – w ko­ńcu nie będę ucie­kać boso – ale sze­ść su­kie­nek pó­źniej wrzesz­cza­łam w my­ślach, chcąc jak naj­szyb­ciej wró­cić do ci­szy i spo­ko­ju wy­spy. Obie­ca­łam mu na­wet, że zro­bię ogrom­ne za­ku­py on­li­ne.

Ni­g­dzie nie zo­sta­wa­łam sama na­wet na mi­nu­tę, a Adam za­ser­wo­wał mi jed­ną, ale sku­tecz­ną po­gró­żkę: „We­zwij po­mo­cy, a oni wszy­scy zgi­ną. I ty będziesz na to pa­trzeć”. Parę ty­go­dni temu bym nie uwie­rzy­ła, te­raz tyl­ko bez sło­wa ski­nęłam gło­wą. Nie zła­mał mnie Ethan i jego znęca­nie się nad moim cia­łem, ale stru­chla­łam na myśl o krzyw­dzie wy­rządzo­nej in­nym, je­śli się sprze­ci­wię.

Wró­ci­łam z tej wy­pra­wy psy­chicz­ne po­ko­na­na. Czte­rech ochro­nia­rzy śle­dzi­ło ka­żdy mój krok i gest, tak samo jak prze­chod­nie wpa­tru­jący się w nas chci­wie i za­sta­na­wia­jący, czy to ja je­stem ja­kąś ce­le­bryt­ką, czy może Adam sław­nym ak­to­rem, pio­sen­ka­rzem lub in­nym in­flu­en­ce­rem. Ta­kie za­mie­sza­nie nie­zwy­kle szyb­ko wy­czer­py­wa­ło moje za­so­by ener­gii.

A te­raz sta­łam w gar­de­ro­bie i dy­wa­go­wa­łam, czy wło­żyć su­kien­kę, czy bar­dziej za­cho­waw­czo – spodnie, bo w ko­ńcu „ład­nie” to po­jęcie względ­ne. Na myśl o wy­ta­pe­to­wa­niu twa­rzy ko­sme­ty­ka­mi pot sper­lił mi się na czo­le. Sta­nęło na tu­szu do rzęs, niech so­bie fa­cet nie wy­obra­ża, że będę się dla nie­go sta­rać. Sta­rza­łam się z ka­żdym dniem i bez tego!

Efekt ko­ńco­wy wy­glądał za­do­wa­la­jąco. Przy­naj­mniej dla mnie. Upi­ęłam wło­sy do góry, bo mimo pó­źnej pory żar wci­ąż lał się z nie­ba, a pot ciur­kiem pły­nął mi po ple­cach i udach.

Sta­ra­łam się nie za­da­wać py­tań do mo­men­tu, kie­dy ko­la­cja się sko­ńczy­ła.

– Ja­kie masz względem mnie ocze­ki­wa­nia? – Nie wy­trzy­ma­łam w ko­ńcu. Pa­trick spoj­rzał na mnie i zmarsz­czył brwi. – Czym je­stem? Roz­ryw­ką? Chwi­lo­wą za­chcian­ką?

– Po­trze­bu­jesz ety­kiet­ki?

Skrzy­wi­łam się. Taka tak­ty­ka do ni­cze­go nas nie do­pro­wa­dzi.

– Więc ina­czej… Z ja­kie­go po­wo­du do­brze wy­gląda­jący mężczy­zna i przede wszyst­kim – za­to­czy­łam ręką wo­kół sie­bie – bo­ga­ty na­by­wa so­bie ko­bie­tę?

– Może mam dziw­ne pre­fe­ren­cje sek­su­al­ne?

W jego oczach cza­ił się uśmiech, więc za­ło­ży­łam, że się ze mną dro­czy. Czy­li tak się będzie­my ba­wić? Mała pró­ba sił? Pod­pa­rłam ręką gło­wę i unio­słam brwi. Do­bra, mogę za­grać w tę two­ją gier­kę. A co mi tam.

– Lu­bisz wi­ązać, bić czy ta­plać się w eks­kre­men­tach?

– Może wolę trój­kąty? Albo dzie­le­nie się z wi­ęk­szą ilo­ścią mężczyzn? – od­pa­ro­wał z bły­skiem w oku.

Sta­ra­łam się, żeby mój głos i po­sta­wa nie wy­ra­ża­ły żad­nych emo­cji, ale dreszcz na ple­cach po­ja­wił się mi­mo­wol­nie.

– Na­praw­dę?

– Może szyb­ko się nu­dzę ko­chan­ka­mi?

W ko­ńcu prze­ma­wiasz w języ­ku mo­je­go ludu!

– Jak szyb­ko? – Mój głos był pe­łen na­dziei.

Ro­ze­śmiał się roz­ba­wio­ny.

– Usi­łu­jesz mnie znie­chęcić?

– Tak – przy­zna­łam. – Im szyb­ciej, tym le­piej.

Opa­rł się łok­cia­mi o ko­la­na.

– Jak na ra­zie ca­łkiem nie­źle idzie ci in­try­go­wa­nie mnie.

– Jak na ra­zie usi­łu­ję się z tobą do­ga­dać jak z do­ro­słym czło­wie­kiem. Ra­cjo­nal­nie. Za po­mo­cą ar­gu­men­tów.

– A jak nie wyj­dzie?

Zja­dłam wi­no­gro­no.

– Będę spraw­dzać, co dzia­ła le­piej: płacz, za­wo­dze­nie czy na­rze­ka­nie ni­czym blond pu­stak, któ­ry nie po­tra­fi skle­cić dwóch zdań do kupy. Osta­tecz­nie zo­sta­je mi za­wsze nisz­czy­ciel­ska siła Go­dzil­li.

De­li­kat­ny uśmiech błąkał się po jego ustach.

– Może bawi mnie go­nie­nie kró­licz­ka?

– Któ­rą z mo­ich oso­bo­wo­ści chcia­łbyś go­nić? – spy­ta­łam flir­ciar­skim to­nem. Za­czy­na­ła mi się po­do­bać ta prze­ko­ma­rzan­ka. – Mam ich kil­ka.

Roz­sia­dł się wy­god­niej w fo­te­lu.

– Na­praw­dę będę miał z tobą kupę ra­do­ści.

– Z prze­wa­gą kupy – od­py­sk­nęłam na­tych­miast. – Mogę cię o tym za­pew­nić.