Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
93 osoby interesują się tą książką
Patrick Alvarez-Talavera od dwudziestu lat zarządza należącymi do rodziny Vitielli kasynami u wybrzeży Morza Śródziemnego, próbując utrzymać kruchą równowagę między Wschodem i Zachodem. Kiedy jednak konkurencja zaczyna wkraczać na tereny jego organizacji, opracowuje z kuzynką diaboliczny plan, który ma na celu przejęcie terytorium rywala. Potrzebna jest jedynie odpowiednia przynęta. Po nieudanej próbie wykorzystania do tego celu Sofii szybko nadarza się kolejna okazja. Patrickowi wpada w oko „nieudany projekty” Ethana – Anja. Trzeba ją tylko najpierw odpowiednio oswoić…
Co może pójść nie tak, kiedy na Baleary trafi temperamentna rudowłosa Polka? Czy pójście na żywioł z kobietą, która wprowadza skrajne emocje do logicznego i uporządkowanego świata matematycznego geniusza, to na pewno dobry pomysł, gdy trzeba zrealizować skomplikowany plan i zachować zimną krew?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 506
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 by Greta Eden
Copyright © 2024 by Litera Inventa
Wydanie pierwsze, 2024
Redaktor prowadząca: Helena Leblanc
Redakcja: Ewelina Gałdecka
Pierwsza korekta: Kinga Rutkowska
Druga korekta: Agata Górzyńska-Kielak
Skład, łamanie, przygotowanie ebooka: Michał Bogdański
Projekt okładki: Melody M. Graphics Designer
Źródła obrazów: Michael/gudrun/vixenkristy/Adobe stock, Yury Dvorak/123rf
ISBN: 978-83-67355-19-3
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej fragmenty nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autora lub wydawcy.
© All rights reserved
studio_litera.inventa@outlook.com
Kto będzie w stanie pokochać… Bestię?
Moja droga z pracy do domu była codziennie taka sama. Te same ulice. Ten sam korek. Te same złorzeczenia. Co drugi dzień siłownia przeplatana grą w siatkówkę.
I TAK CAŁY CZAS.
POWTARZALNIE.
DO ZNUDZENIA!
– I believe I can see the future, ‘Cause I repeat the same routine1 – śpiewałam razem z Nine Inch Nails. – Co, kurwa, robisz, debilu! – krzyknęłam na kierowcę ogromnego SUV-a, który zamiast wrzucić kierunkowskaz, po prostu zjechał mi przed maskę. – Co za frajer! – piekliłam się. Podkręciłam radio i ryknęłam swoim głosem skrzeczącej żaby przed wiwisekcją: – Every day is exactly the same, every day is exactly the same. There is no love here and there is no pain. Every day is exactly the same2. Moje życie jest jak ta piosenka – mruknęłam do siebie pod nosem, opierając głowę o kierownicę w bezsilnym geście. – Muszę zrobić coś, żeby przestało być takie nudne i monotonne.
Na środkowej konsoli auta wyświetliła mi się wiadomość przychodząca. Bambi pytała, czy zamierzam się pojawić, czy jednak dzisiaj dezerteruję.
– Chciałabym! Chciała… – zaintonowałam. – A gdybym był młotkowym… To bym, kurwa, wysiadła z tego samochodu i najebała temu fajansiarzowi, który skręca w prawo. I OCZYWIŚCIE musi blokować pas na wprost, bo mu się nagle objawiło, że on będzie skręcał! I tak codziennie! – wrzasnęłam w kierunku zawalidrogi. – Jebany słoiku! Babcia Czesia robi tak zajebiste kotlety, że trzeba co weekend jechać?!
Dotarłam pod halę sportową wściekła. Jeszcze wisienka na torcie – nie miałam gdzie zaparkować. Janusze naszych czasów postanowili porozstawiać się po ulicy, jakby każdy z nich był niepełnosprawny. Umysłowo na pewno!
– Muszę coś zrobić ze swoim życiem – zagadałam do Gosi, gdy poszłyśmy na kawę po meczu.
– Musimy w końcu oblać twoją magisterkę.
– W ramach oblewania już sobie zrobiłam prezent. Zerwałam z facetem.
– Nieee nooo… – przeciągnęła głoski. – Jemu się zbierało! Ale ja mówię serio. Zrób coś dla siebie. Tylko dla siebie. Urlop na przykład.
– Urlop, urlop, urlop? – powtarzałam powoli, jakby smakując to słowo. – A co to takiego?
– Dwadzieścia sześć dni w roku, które spędzasz, relaksując się w jakimś miłym miejscu?
– Nie wiem, o czym mówisz. To chyba ta sama kategoria co serce, zamiast którego ja mam bryłę lodu.
Pacnęła mnie łyżeczką w głowę.
– Ty nie masz bryły lodu, ty masz po prostu pecha, bo żaden facet nie jest w stanie nadążyć za twoim mózgiem. Może szukasz w złych miejscach?
– W psychiatryku jeszcze nie próbowałam. – Zaśmiałam się.
– Za wcześnie na noworoczne postanowienia.
– Nadal zostało mi kilka na liście z ubiegłych lat – przypomniałam. – I żadnej dobrej wymówki, dlaczego wciąż do nich dopisuję i nic nie wykreślam.
– Czy fontanny w Dubaju nadal na niej są?
– Tak samo jak Australia i kangury. – Uśmiechnęłam się sztucznie.
Spojrzała na mnie zachęcająco.
– Dostałaś ten bonus za magisterkę, może czas?
– Ale, że co? Wszechświat przemawia? – zakpiłam.
– Możesz być przez chwilę poważna? Sprawdźmy tę teorię. Jak dostaniesz w tym tygodniu maila z promocją na bilety i Dubajem w nazwie, rezerwujesz. – Wyciągnęła do mnie rękę. – Zakładasz się?
Podałam jej dłoń.
– Zakład! Ale wiesz, że do końca tygodnia zostały dwa dni? – Uniosłam brwi i poruszyłam nimi sugestywnie.
– Wszechświat przemawia, więc go słuchaj.
Wszechświat milczał w sobotę.
Tak samo w niedzielę.
A poniedziałek znów przyszedł zbyt szybko.
Zaspana dotarłam do biura na całe pięć minut przed dziewiątą. Mój szef nie raczył się dzisiaj zjawić, wysłał mi tylko maila, żebym zawiozła jego paszport do pani Ireny do biura podróży, bo mieli jakiś problem z wystawieniem biletu. Moje życie asystentki polegało na załatwianiu za niego różnych prywatnych spraw. Wparowałam do biura podróży przy Nowogrodzkiej chwilę po dziesiątej, ale pani Ireny nie było w zasięgu wzroku. Przy jednym z biurek siedział młody człowiek.
– Szukam pani Ireny – zagaiłam.
– Pani od pana Zielińskiego?
– Tak.
– Pani siada – zachęcił. Opadłam na krzesełko. – Będzie za parę minut, skoczyła do sklepu po drugie śniadanie. – Odwrócił się do koleżanki z tyłu. – Helka, a tę promocję na bilety do Dubaju wrzuciłaś już w system?
– Tak, siedzi już. A co? Nie działa?
Zmarszczyłam lekko brwi.
Raz kozie śmierć. Co ma być, to będzie. Niech się dzieje, co chce, powtarzałam sobie w głowie hasełka, którymi ludzie zwykle motywowali się do działania. Najczęściej wtedy, jak mieli odwalić coś, czego gorzko pożałują.
– A jaka promocja? – spytałam ostrożnie.
– Linie Emirates dają niemal pięćdziesiąt procent zniżki na łączone loty. Leci pani, powiedzmy, do Dubaju, potem na przykład do Singapuru, a wraca pani przez Dubaj albo inne Abu Zabi. Zamiast płacić prawie trzy koła, można to mieć za tysiąc pięćset. W Dubaju hoteli jest ogrom, oni się szykują do Expo 2020. Budują na potęgę. A jak woli pani bardziej egzotycznie, to może Kapsztad? Taki koniec świata? Garden Route? – namawiał.
Spędziłam z konsultantem niemal godzinę i wyszłam z biura podróży lżejsza o trzy tysiące i dwutygodniową kombinowaną wycieczkę: Dubaj, Kapsztad, Dubaj. Najwyżej stracę trzy tysiące i dwa tygodnie. Raz się żyje! Niech chociaż coś z tego wyjdzie.
Nigdy, przenigdy nie powinnam była wsiadać do tego samolotu.
Była prawie pierwsza, ale powietrze nadal nie ochłodziło się na tyle, by wieczór stał się znośny. Na imprezie zostało nas już tylko kilka osób. Przy basenie na dole paliły się lampy, oświetlając drogę do środka. Noc pachniała dobrą whisky i jaśminem pnącym się po ścianie. Prawie jak w domu.
Prawie.
– Straciłeś rękę?
Mój rozmówca spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Najwyraźniej nie rozumiał, co mam na myśli. Dopiero kiedy szklaneczką w dłoni wskazałem na rozgrywającą się nad basenem scenę, dotarło do niego, że pokpiwam z jego niemal legendarnej umiejętności tworzenia niewolnic idealnych. Zacisnął usta.
– Powinienem się jej pozbyć – warknął ze znużeniem i upił łyk alkoholu. – Ale zawsze mi szkoda towaru.
Ale pierdoli! Byłem pewny, że zabiłby ją bez mrugnięcia okiem. Musiała mieć wartość dodaną. Pytanie tylko jaką. Dziewczyna nadal szarpała się z postawnym ochroniarzem. Bezsprzecznie nie miała szans w starciu z taką kupą mięśni, ale nadal próbowała. Nie słyszałem słów, ale z ruchów ewidentnie odczytywałem gniew.
– Co poszło nie tak?
– Wszystko.
Trzeba jej oddać, że skorzystała z wysokich szpilek. Głośne przekleństwo wyrwało się z gardła ochroniarza. Uśmiechnąłem się, a on skrzywił. W końcu nadszedł drugi i bezceremonialnie uderzył ją pięścią w szczękę. Żaden z nich się nie obejrzał, kiedy upadła ciężko na ziemię. Ethan uniósł brew i pociągnął łyk alkoholu. Miałem ochotę przewrócić oczami, ale musiałem być ostrożny. Niezwykle ostrożny. Nasz gospodarz nie był debilem, a ja już posiadałem jednego konia z jego stajni. Nie mogłem sobie pozwolić na popełnienie błędu.
– Widziałem ją wcześniej przy basenie.
Ochroniarz zamierzył się nogą na nieprzytomną dziewczynę, ale się powstrzymał, kiedy zobaczył nas na tarasie. Podniósł ręce do góry w uniwersalnym geście „no, kurwa, sam widziałeś”.
– Od kiedy interesujesz się tą częścią mojego biznesu? – Wzrok Ethana stał się czujny.
Wzruszyłem ramionami.
– Nudzę się.
Niższy z ochroniarzy zarzucił sobie nieprzytomną na ramię. Patrzyłem, jak obaj odchodzą w stronę budynku. Milczałem przez dłuższą chwilę. Nie śpieszyło mi się nigdzie. Nie dzisiaj.
– Jest oznaczona?
– Nie.
Z tego jednego słowa Ethana wywnioskowałem coś niepasującego do schematu, którym zazwyczaj się posługiwał. Wszystkie jego dziwki na dzień dobry otrzymywały tatuaż. Pojedyncza litera E na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka. Taki znak, że przechodziły przez jego centrum transakcyjne. Mógł nie oznaczać towaru, jeśli wiedział, że dostanie za niego kupę forsy. Ta jednak nie wyglądała na towar luksusowy. Taki zazwyczaj stanowiły aryjskie blondynki z przejmująco niebieskimi oczami. Podobnie jak rudzielce z elektryzującymi zielonymi tęczówkami, a jeszcze lepiej niebieskimi.
– Nie jestem w stanie suki złamać – przyznał niechętnie.
Idealna kandydatka, przemknęło mi przez głowę.
– Po co sobie w ogóle zawracałeś dupę?
Wyrwało mu się westchnienie.
– Jeden z agentów wypatrzył ją na plaży w Dubaju. Niekompetentny skurwiel. Przyjechała sama. Uznał, że to dobry pomysł.
– Najwyraźniej myślenie nie jest jego mocną stroną.
– Raczej nie! – Ethan podszedł i rzucił się na fotel. – Jak bardzo się nudzisz?
– Wszystko zależy od ceny – odparłem, a on parsknął śmiechem. – Niech to będzie prezent, znak dobrej woli. Jesteś mi coś winien po tym, co się stało z Sofią.
– Znajdźmy zatem jakiś kompromis.
– Kompromis jest taki, że ty chcesz się jej pozbyć, a ja oferuję pomoc.
Uśmiech Ethana stał się przebiegły.
– Nie za darmo.
– Oczywiście – mruknąłem ironicznie pod nosem.
Wymienił kwotę. Teraz ja się roześmiałem.
– Mowy nie ma. Ewentualnie połowę, ale bardziej skłaniałbym się do tego, że należy mi się zadośćuczynienie za poprzedni towar, na którego doprowadzenie do stanu używalności wydałem majątek.
– Tamto to był wypadek przy pracy.
– Wypadek, który kosztował mnie parę milionów. – Musiałem zagrać najsilniejszą kartą. – O milczeniu nie wspomnę, gdyż jest bezcenne, a plotka, że wziąłem coś twojego, rozeszłaby się migiem.
– Jestem dozgonnie wdzięczny i tym razem oddam ją nienaruszoną. – Uniósł dłonie. – Ma za sobą parę „lekcji”, ale nadal nie chce się poddać.
– Hiszpanka?
Doskonale wiedziałem, że nie. Urodę miała bardziej słowiańsko-nordycką.
– Polka. – Cmoknął z dezaprobatą. – A one mają temperament.
– Zazwyczaj mówisz tak o Włoszkach.
Skrzywił się.
– Przy niej Włoszki są jak zimne ryby. Zazwyczaj ten temperament działa na moją korzyść, bo daję im to, czego podświadomie pragnęły, ale nie mogły dostać od swoich facetów.
Roześmiałem się na ten absurd. Poddawały się, ponieważ traciły nadzieję, że uda im się wrócić do domu, i robiły wszystko, aby przetrwać.
– Ale nie tym razem.
– Nie, kurwa, nie tym razem – przyznał. – Poza tym to kiepska grupa wiekowa.
Uniosłem brew.
– Dwudziestoparolatki nie są już modne?
Roześmiał się ponownie.
– Są, ale ona zdecydowanie przekroczyła trzydzieści.
Parsknąłem z niedowierzaniem.
– Twój agent pojechał po bandzie. Chcesz, żebym uratował twoją reputację?
Okazja, żeby był mi winny przysługę, kusiła. Zbyt idealna, ostrzegłem sam siebie, ale postanowiłem zaryzykować. Nie mogłem pozwolić, żeby umknęła mi sprzed nosa.
Czy będę tego żałował, to się jeszcze zobaczy.
Odzyskałam przytomność w samolocie.
W samolocie!? Jak się tu znalazłam?
Usłyszałam jakieś poruszenie, więc odwróciłam głowę, przełykając ciężko ślinę. W czaszce mi dudniło, bolało nawet mruganie. Po co się rozglądam? Musiałam przymknąć powieki, żeby opanować pulsowanie w skroniach. Nie mogłam się skupić, jakbym dryfowała w chmurze.
Zerknęłam w prawo i dostrzegłam siedzącego obok mężczyznę. Przez dwa oddechy zauważyłam tylko, że miał na sobie ciemne spodnie i czarną koszulę. Nie mogłam skojarzyć, gdzie go widziałam. Mój mózg nie pracował tak, jak powinien. Kiedy zauważył, że otworzyłam oczy, odłożył trzymany w ręku tablet i podniósł się z butelką wody w ręku. Odkręcił ją i włożył słomkę.
– Powoli i spokojnie – poprosił, kucając obok.
Miał zajebiste oczy. Zielone. Krystalicznie czyste, błyszczące. Przystojniak, ale nie w ten klasyczny sposób. Kwadratowa szczęka pokryta ciemnym zarostem i krótkie, czarne, zaczesane do góry włosy nadawały mu seksowny wygląd.
Jaki on jest nierealny!
Gdybym była sobą, odwróciłabym wzrok, przecież nikt taki jak on nie zwróciłby uwagi na kogoś takiego jak ja. Chyba że to sen! Tak, zdecydowanie muszę śnić! Ale w sumie fajny sen… Wpatrywałam się w niego jak w jakąś fatamorganę na pustyni. Słońce mi zaszkodziło? Jak inaczej wytłumaczyć, że śni mi się facet, który wygląda jak Theo James, tylko jest bardziej surowy, pierwotny? Może sobie to wszystko wyobrażam? W końcu wielokrotnie miewałam świadome sny. Czy to jeden z nich?
– Kim jesteś?
– Twoim nowym właścicielem.
ABSURD!
Rozchyliłam usta, gdy delikatnie nacisnął słomką na moją dolną wargę, zachęcając do zwilżenia gardła. Upiłam niezgrabnie kilka łyków.
– Nie wiedziałem, że masz cukrzycę. Źle zareagowałaś na leki. Jesteśmy w samolocie i zmierzamy na Baleary. – Pogłaskał mnie po policzku. – Prześpij się jeszcze.
Westchnęłam i przymknęłam oczy, coraz trudniej było mi zachować świadomość. Ten sen wydawał się równie surrealistyczny jak poprzednie. Może tym razem obudzę się w domu? We własnym łóżku?
Adam wszedł do mojego gabinetu jak do siebie. Nawet nie chciało mu się zapukać. W sumie mi to nie przeszkadzało. W końcu nie mieliśmy sekretów, których wcześniej byśmy razem nie stworzyli. Uznawałem go za swoją prawą rękę, wiązała nas też przysięga braci we krwi.
– Mam papiery, o które prosiłeś.
– To wszystko? – Popatrzyłem sceptycznie na kopertę, którą mi podał.
– Tłumaczenie dokumentacji medycznej zajmie nieco więcej czasu, ponieważ jest jej naprawdę sporo, ale człowiek od Nickiego zrobił krótkie streszczenie.
Wyjąłem papiery i położyłem na laptopie. Strona po stronie zagłębiałem się w informacje, które udało nam się znaleźć o najnowszej brance.
Im dalej w las, tym gorzej, przemknęło mi przez myśl.
– Przynajmniej wiemy, dlaczego ją wybrali – mruknąłem pod nosem.
Adam rozsiał się wygodnie w fotelu.
– Samotna kobieta lądująca w Emiratach po drodze do Kapsztadu to jak pierdolona czerwona flaga dla każdej organizacji, która obraca żywym towarem.
– Co to za koleś z Emiratów? – Przerzuciłem kilka kartek. – Nasir? Jest powiązany z Ethanem?
– Nie, poznała go przez jakąś laskę z Facebooka – odparł, patrząc w swój telefon. – Pokazał jej miasto, ale ponoć spławiła go, kiedy chciał, żeby się odwdzięczyła w zwyczajowy sposób.
– A wiemy to…? – Wykonałem zachęcający gest ręką.
– Facebook. Napisała tak do laski, która jej poleciła tego fagasa. W ogóle jej tablica jest jak kopalnia wiedzy.
Mogłem to sobie wyobrazić. Nic nie robiło tak dobrze jak uderzenie endorfin wywołane powiadomieniem o polubieniu postu albo komentarzu znajomych. Millenialsi byli skazą na twarzy planety. Uzależnieni od telefonów, elektroniki i technologii. Generalnie uzależnieni ludzie stanowili najgorszy typ. Dla jednych pułapką okazywały się media społecznościowe: Facebook, Instagram, Twitter, TikTok, żeby wymienić tylko parę. Dla innych podnietą stawały się nielegalne walki, dla kolejnych przemyt, dilerka i narkotyki. Dla mnie? Mnie kręciły matematyczne wzory, chemia i pieniądze. Niebezpieczeństwo związane z pracą dla mafii z Chicago dostarczało mi endorfin. Tak samo jak kasyna.
– A Kapsztad? – spytałem, zerkając na skrócony raport medyczny.
– Znajomy znajomych z Port Elizabeth miał ją zabrać na Garden Route.
– Ładna wycieczka.
– Zrobiła magisterium. To miała być taka nagroda dla samej siebie.
Przeglądałem dalej dostarczone informacje. Dotarłem do Facebooka i zalogowałem się na jej konto. Nie zaglądała tam dwa tygodnie, a nikt ze znajomych tego nie zauważył ani nawet nie wysłał wiadomości. Przez dłuższą chwilę czytałem zawartość prywatnej skrzynki – przynajmniej tę część korespondencji, która była po angielsku. Polskiej, z przyczyn oczywistych, nie mogłem, ale z tym też sobie poradziłem za pomocą translatora stworzonego przez Fabiana.
Obejrzałem profil, którego tablicę wypełniały głównie memy o różnej treści. Mój wzrok padł na planszę z napisem: „Czasem zastanawiam się, czy nie powinnam być w domu wariatów. Potem rozglądam się i mam wrażenie, że już tu jestem”. Nie można jej odmówić poczucia humoru w najlepszym wydaniu z możliwych – sarkastycznym.
Za zdjęcie profilowe służył Anji obrazek o treści: „Złe królowe to księżniczki, których nikt nigdy nie uratował”. To dało mi do myślenia. Kto nie uratował ciebie? Kto pozwolił, żebyś sama przemierzała świat? Czyżbyś w głębi duszy pragnęła księcia z bajki? Mnie do takiego zdecydowanie daleko. Następne parę stron utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak woli złe charaktery niż wybawcę na białym koniu. Dobrze wiedzieć, że lubiła wytatuowanych, umięśnionych mężczyzn.
Rozmyślania przerwał mi Aiden. Zapukał raz, a potem – tak samo jak Adam – wlazł jak do siebie. W ręku miał laptop i telefon.
– Zestawione, tak jak chciałeś. Fabi sprawdził wszystko. Coś, co muszę o niej wiedzieć?
– Nigdy nie lekceważ kobiet – rzuciłem mentorskim tonem, przeglądając kolejną stronę raportu.
– Nie mam tego w zwyczaju. Mia dała nam wszystkim dobrą nauczkę.
Fakt, Mia i Talia zostawiły po sobie niesmak.
– Co chcesz powiedzieć Lilly? – spytał Adam.
Nie podniosłem wzorku znad kolejnej strony.
– Że Anja jest naszym gościem. Jeśli chcemy, aby współpracowała, dobrze byłoby od początku mieć ją po naszej stronie. Nie będzie więźniem, ale też nie pozwolę jej uciec czy wrócić do domu. Damy jej czas na zaaklimatyzowanie się i zobaczymy, z czym mamy do czynienia.
– Czemu ty? – spytał Aiden.
Zerknąłem na niego i uniosłem brwi.
– Bo nie Adam.
Z nas wszystkich określiłbym siebie jako najbardziej „normalnego”, o ile takie słowo w ogóle odnosiło się do naszej szóstki. Darius odpadał, ponieważ się ożenił. Adam miał Sofię. Alessi i Marco to męskie dziwki. Aiden… Obawiałem się, że Anja zatłukłaby go butem – a szkoda buta… – albo od razu zaczęła traktować jak przyjaciela, niczym Sofia Alessiego. Król zer i jedynek raczej nie był w jej guście. Żaden z nich nie był. Poza mną. Podobieństwo do Theo Jamesa działało na moją korzyść.
– Wy dwaj macie nierealistyczne podejście do kobiet – odezwał się Marco od drzwi.
– A ty nierealistyczne założenie, że każda jest głupia i da sobą manipulować – odparł Adam machinalnie. Marco sprzedał mu środkowy palec, co tylko sprawiło, że mój doradca uśmiechnął się szerzej.
– Skoro Ethan jej nie złamał, jak ty zamierzasz to zrobić? – Marco spojrzał na mnie pytająco. – Dasz jej romans godny ekranizacji Netflixa?
Dobre pytanie i nawet znałem już na nie odpowiedź.
– Ona woli Dumę i uprzedzenie – odparłem, przewijając profil Anji na Facebooku. – Ale chyba skuszę się na Piękną i Bestię.
– Ja pierdolę – mruknął Aiden. – Czy ja będę musiał codziennie oglądać romans do porzygania?
– Nie – zaprzeczyłem. – Dam jej zagrać Bestię. Przynajmniej do pewnego stopnia, dopóki nie zrozumie, że tak naprawdę nie ona nią jest w tej historii. Pozwolę jej być sarkastyczną suką, za jaką się uważa.
Na to stwierdzenie wszystkim wyrwały się rozbawione parsknięcia.
– Czy to kolejna Sofia? – spytał z nutą ciekawości Aiden. Wiedziałem, co mu chodziło po głowie. W końcu wielokrotnie nam udowodniła, że jego środki bezpieczeństwa nie uwzględniają kobiecego sposobu myślenia.
– Tego nie wiem. – Niemal się uśmiechnąłem na widok kolejnego cytatu na jej tablicy: „Ja cię nie obrażam. Ja cię opisuję”.
– Masz coś do mojej kobiety? – zapytał zwodniczo spokojnym głosem Adam.
– Dużo zdrowego respektu – odparł Aiden natychmiast.
– Jaki mamy plan? – wtrącił się Marco.
– Nie mamy żadnego, i to jest najlepszy plan – podsumowałem, a on rzucił mi sceptyczne spojrzenie. – Wyluzuj, Marco. To nie ty jesteś za nią odpowiedzialny, tylko ja. A w drugiej kolejności Adam.
– A co na to Sofia? – zaciekawił się Aiden.
– Przestań myśleć fiutem – poradził mu mój doradca.
– Myślę w kategoriach zazdrosnej kobiety – odgryzł się.
– Jakbyś miał o tym jakiekolwiek pojęcie – rzucił z przekąsem Adam. – Moja kobieta nie ma, nie miała i nie będzie miała powodów do zazdrości, a to dlatego, że zamierzam ją wtajemniczyć w historię Anji – oświadczył twardo. – Uważam wręcz, że okoliczności są idealne. Przeszły mniej więcej to samo, więc nie powinny mieć problemu z tym, żeby się dogadać.
– Anja jest w złym stanie? – Ton Marca zrobił się opiekuńczy jak zawsze, kiedy chodziło o kobiety po przejściach.
Podniosłem na niego wzrok.
– Fizycznie ma tylko parę sińców. Psychicznie… zobaczymy.
Milczeliśmy, aż w końcu Marco zadał kolejne pytanie.
– Czy naprawdę potrzebujemy tej komplikacji przed Russem?
– Bez przesady, to tylko kobieta – sarknął Aiden.
– Właśnie o tym mówię.
– Będzie dobrym odwróceniem uwagi – odparłem, przeglądając profil Anji, tym razem ten na TikToku. – Poza tym sprawę Russa mamy pod kontrolą, prawda? – Spojrzałem wymownie na Adama.
– Czekamy na finalną dostawę – potwierdził.
– Samochód też jest gotowy – dodał Aiden.
Wszyscy spojrzeliśmy na Marca.
– Nie no, kurwa, oczywiście, zwalcie wszystko na mnie – mruknął, ale od razu dodał: – U mnie też jest już wszystko dopięte.
Znów obudził mnie pulsujący w głowie ból. Uchyliłam powieki i spojrzałam w stronę okna. Za szybą przetaczały się stalowoszare chmury, a o posadzkę tarasu bębniły grube krople. W powietrzu unosił się zapach deszczu i jedyny w swoim rodzaju aromat perfum Kenzo. Rozpoznałam go od razu, ponieważ zachwycałam się nim od lat. Tak właśnie miał pachnieć mój kochanek idealny. Odruchowo zlokalizowałam mężczyznę, który go używał. W mojej głowie pojawiło się niewyraźne wspomnienie. Widziałam go już nad basenem, a potem chyba w… samolocie?
– Kim jesteś? – wyszeptałam niemal do siebie.
– Patrick Alvarez-Talavera.
No jasne! Czy to powinno mi coś powiedzieć? Celebryta? Jakiś sławny aktor? Jezu, przecież ja nawet nie czytam Pudelka! Tylko serwisy informacyjne. Jego nazwisko nic mi nie wyjaśniło. Żadnego objawienia ani anielskich chórów.
Usłyszałam, jak wstaje. W zasięgu mojego wzroku pojawiła się butelka z wodą. Uniosłam się niezgrabnie i oparłam o wezgłowie, zerkając w dół, gdy koc otarł się o nagą skórę ramion. Przynajmniej miałam na sobie ubranie. Chwyciłam napój, uniosłam wzrok i zamarłam. Dobrze, że nie zdążyłam się napić, bo jak nic bym się zakrztusiła.
Facet ubrał się tylko w wiszące nisko na biodrach szorty, dzięki czemu mogłam bez przeszkód podziwiać zasłonięte wcześniej w samolocie wyćwiczone mięśnie. I tatuaże. Nieprzyzwoicie wlepiłam w niego wzrok, zastanawiając się jednocześnie, czym mnie naszprycowano.
O matko i córko! To musiały być zajebiste proszki! Właściwie co mi szkodzi popatrzeć sobie jeszcze chwilę…
Powoli powędrowałam spojrzeniem w górę, przez sześciopak, aż po rozbudowane ramiona. Policzki mężczyzny pokrywał kilkudniowy zarost, który nieco maskował wąskie usta i podkreślał orli nos. Ciemne, krótko ostrzyżone włosy oraz przenikliwie zielone oczy dopełniały wizerunku. Ironicznie uniesione brwi zmusiły mnie do natychmiastowego ocknięcia się. Odwróciłam wzrok.
Muszę się obudzić! Muszę!, strofowałam samą siebie. Do diabła! O co w tym chodzi?
– Gdzie jesteśmy? – brzmiałam jak zarzynana żaba.
– Na Balearach.
Gdzie podział się mózg, kiedy go potrzebowałam? I te wszystkie bezwartościowe lekcje geografii w liceum? Szkoda, że bardziej na nich nie uważałam, ale co było robić, jak baba zawsze faworyzowała chłopców. Podstępem wysępiłam czwórkę. Żeby dostać coś lepszego, musiałabym mieć fiuta! Anja, skup się, na miłość boską! Baleary, Baleary? Nie mogłabym tego wygooglować? Czy to nadal Europa? Jak daleko jestem od domu?
Ostrożnie upiłam łyk z butelki.
Jeśli nie podniosę wzroku, będę się wpatrywać w jego spodenki. I zastanawiać nad ich zawartością! A to skąd mi się, kurna, wzięło? Jak to skąd?, kpił mój mózg. Przecież facet wygląda jak każdy twój mokry sen. A teraz wychodzisz na debilkę, bo wślepiasz gały w jego przyrodzenie z tym swoim idiotycznym wyrazem twarzy sugerującym, że opracowujesz w głowie uniwersalny lek na nowotwory.
Podniosłam głowę, a on cofnął się parę kroków do drzwi balkonowych.
– Dlaczego tu jestem?
Uśmiechnął się delikatnie.
– Powiedzmy, że coś, co dla kogoś jest nieudanym projektem, dla kogoś innego może być absolutnym unikatem.
Teraz to już nie wiem, które z nas coś brało!
– Ale pierdolisz! – wymamrotałam, uważnie obserwując jego reakcje. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalał mi mózg unoszący się na chmurce z waty cukrowej.
– W porządku. – Wzruszył ramionami. – Zaproponowałem Ethanowi, że pozbawię go problemu.
Moje oczy rozszerzyły się ze strachu, krew odpłynęła z twarzy. A więc całe to gówno naprawdę się wydarzyło i nie śniłam.
– Więc… – Oblizałam usta. – Kupiłeś mnie? – Nie dowierzałam.
– Chcesz zobaczyć fakturę? – zakpił.
Fakturę? Ja pitolę. Czy za kupno dziwki dostaje się fakturę jak za zakupy w sklepie? VAT dwadzieścia trzy procent? Gwarancja i zwroty? A co było w gratisie?
– I co teraz?
– Nic.
Przechyliłam głowę na bok, wpatrując się w niego sceptycznie.
– Nie rozumiem.
Oderwał się od framugi i ruszył w stronę wyjścia.
– Ten apartament jest do twojej dyspozycji. Łazienka i garderoba są tam. – Wskazał na ciemne drzwi po lewej. – Prześpij się jeszcze. Albo możemy zejść na dół i porozmawiać.
Mój pęcherz miał jednak inne priorytety. Niezgrabnie zsunęłam się z łóżka.
– Najpierw łazienka.
Zachwiałam się. W paru krokach znalazł się obok i pomógł utrzymać równowagę. Złapałam go za ramię. Bardzo twarde, umięśnione ramię.
Czy ten facet nie miał tkanki tłuszczowej? I czy naprawdę musiał pachnieć tak dezorientująco?
Przeszliśmy do łazienki. Załatwiłam swoje potrzeby, ale zaczęło mi się kręcić w głowie, więc zapakował mnie z powrotem do łóżka. Nie miałam siły, żeby zachować przytomność. Skończyła mi się energia.
– Może jednak prześpij się jeszcze? – zaproponował. – Świat nigdzie się nie wybiera.
Może i się nie wybiera, ale ja zdecydowanie zaśpiewałabym w tej chwili za Anną Marią Jopek: „Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam”! Powieki opadły, zabierając mnie do krainy snu.
Gdy obudziłam się ponownie, wokół panowała ciemność. Do pokoju przez otwarte drzwi balkonowe wpadały ciepłe podmuchy wiatru. Nie byłam sama. Na moim biodrze spoczywała ciężka ręka. Powiodłam wzrokiem w górę, od dłoni aż do ramienia. Patrick spał ze mną. Zamiast przypływu paniki poczułam spokój. To przecież nie mogło się dziać naprawdę!
Zajebisty sen.
Opadłam z powrotem na poduszki i zasnęłam.
W garderobie znajdował się tylko jeden strój, który znacząco redukował szanse na ucieczkę. Nigdzie nie znalazłam też paszportu ani pieniędzy, co właściwie uniemożliwiało odzyskanie wolności. Żeby jednak w ogóle opracować jakiś plan, na początek należałoby się zorientować, gdzie – u diabła! – jesteśmy. Gotówka, środek transportu i paszport stanowiły kolejne pozycje na liście.
W burdelu Ethana ochrona była nie do przejścia, a sami strażnicy brutalni w egzekwowaniu poleceń. Tu mogło być podobnie. Niby z tarasu rozciągał się widok na bezkresne morze, ale żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, a kamery i drony są w zasięgu przeciętnego Kowalskiego, a co dopiero przestępców z niewyczerpanym limitem środków finansowych. Ładna buźka właściciela mogła oznaczać, że jest łagodny jak baranek, albo tylko maskować psychopatyczne czy sadystyczne upodobania. Żałowałam teraz oglądania tych wszystkich seriali kryminalnych i studiów przypadków zbrodni, gdyż wyobraźnia podsuwała mi zbyt wiele scenariuszy.
Za dużo niewiadomych, Anja. Poczekaj, poobserwuj i wyciągnij wnioski. Nic na chybcika. Dobry plan to podstawa.
Biorąc pod uwagę, kim okazali się Ethan i ludzie, z którymi się zadawał, mogła to być pieprzona prywatna wyspa. Dobrze, że jej właściciel miał lepsze maniery niż tamten kmiot. O wiele, wiele lepsze.
Ta! Ty się, lala, nie rozpędzaj! Lepsze jest wrogiem dobrego!
Jakąś godzinę po moim przebudzeniu ochroniarz, który wyglądał, jakby całe życie spędzał na siłowni, zaprowadził mnie na śniadanie. ON już tam był, ale nie odezwał się słowem, poza grzecznym „dzień dobry”. Zachęciwszy mnie gestem, żebym usiadła, zajął się własnym talerzem. Miałam ochotę zjeść wszystko, co widziałam. Postawiłam na owoce i kawę, mimo że głód dosłownie konsumował mi wewnętrzności. Trzeba udawać cywilizowanego człowieka! Patrick z rozbawieniem obserwował, jak usiłowałam przeciągać zakończenie posiłku. W końcu wstał i ostentacyjnie czekał, aż do niego dołączę. Podniosłam się z miejsca, ale zatrzymałam przed drzwiami, bo nie wiedziałam, gdzie iść. Kiedy mnie wyprzedził, nie zostało mi nic innego, niż podreptać za nim niczym posłuszna muzułmańska żona dwa metry za mężem.
Biblioteka, do której weszliśmy, musiała mieć wysokość dwóch kondygnacji i powalała na kolana. Stałam w progu z otwartymi ustami i zachwytem w oczach. Ja pierdolę, ktoś zbudował sobie bibliotekę godną Pięknej i Bestii.
Wpatrywałam się w regały pełne książek. Całe piętro okalała galeryjka, na której znajdowały się drabiny pozwalające sięgnąć po tytuły z górnej półki. Drewniana mozaikowa podłoga z kunsztownym motywem winorośli. Masywny kominek, sofa, dwa fotele i szezlong. Białe zasłony powiewające w oknach, zajmujących całą ścianę.
Niech za nimi będzie ogród! Niech za nimi będzie ogród!
Stałam jak ten debil, chłonąc ciekawskim wzrokiem wszystko dookoła. Po prawej stronie znajdowała się wnęka, a w niej duże biurko. Nigdzie nie widziałam telewizora. Ha! I co wy na to, ludzie uzależnieni od technologii?!
Może jednak wylądowałam w króliczej norze albo jakieś wersji Pięknej i Bestii? I nawet nie mam nic przeciwko byciu Bestią w tym rozdaniu. Jeśli to sen, nie chcę się budzić.
– Podoba ci się? – Patrick był szczerze ubawiony. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy podszedł do biurka i oparł się o nie ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, dając mi czas na rozejrzenie się.
– Tak – przyznałam na wydechu. Śmiało pokusiłabym się o stwierdzenie, że pomieszczenie byłoby spełnieniem marzeń każdej kobiety uwielbiającej czytać.
Usiadł na fotelu, a mnie wskazał drugi. Przycupnęłam na samym brzegu, żeby w razie czego móc błyskawicznie rzucić się do ucieczki.
– Jesteś tu gościem, nie więźniem.
Uniosłam brwi w wyrazie zdziwienia.
– Czyli mogę wrócić do domu? – Zaryzykowałam.
– Nie.
Aha! Czyli nadzieja matką głupich, tylko nie każdy ma szczęście być głupi! Naginamy rzeczywistość.
– Okej… – odparłam ostrożnie. – Czyli jestem tu gościem tylko z nazwy?
– Jesteś tu gościem i tak będą cię traktować wszyscy w tym domu.
Anja Schrödingera! Jestem więźniem, ale nim nie jestem.
– Z deszczu pod rynnę – mruknęłam do siebie po polsku. – A ilu jest tych wszystkich? – spytałam po angielsku.
Patrick oparł kostkę na kolanie i rozsiadł się wygodnie.
– Adam jest moją prawą ręką, a jego dziewczyna, Sofia, mieszka razem z nim. Na stałe przebywa tu też mój szef ochrony, Aiden. Kuchnią, jedzeniem i sprzątaniem zarządza Lilly. Pracuje dla mojej rodziny od lat. Ona też kontroluje przepływ personelu w domu. Nie ma tu wielu ochroniarzy, a już na sto procent nikt nie biega w ciemnych okularach, w garniturze i z gnatem w dłoni, nadając do mankietu jak w The Bodyguard.
Chciałabym ci wierzyć, ale nie mogę i nawet nie powinnam!
Wytarłam spocone dłonie o spodenki. Spojrzałam wymownie na japonki na jego stopach, szorty i koszulkę. Dom nie był tak luksusowy jak rezydencja Ethana, tyle wywnioskowałam z krótkiej wycieczki z piętra na patio. W toalecie obok sypialni też nie rzuciły mi się w oczy złote krany, co nie znaczy, że rozpoznałabym jakiś, gdybym go zobaczyła. Ochroniarz, który przyszedł po mnie rano, ubrany był na luzie, podobnie jak Patrick. Nigdzie nie dojrzałam u niego pistoletu, ale może nie musiał go mieć, bo sam w sobie stanowił śmiertelnie groźną broń?
Taka Czarna Wdowa? Wdowiec? Zawodowiec? Leon zawodowiec?
Stop!
Ja pitolę, Anja, skup się! Coś to wszystko za pięknie brzmi.
– Ponieważ…? – Zrobiłam zachęcający gest dłonią, podejrzewając, że chowa w rękawie jakiś asy.
– Nie potrzebuję tego, ponieważ mamy uzbrojone drony, systemy kamer i czujników. Czytniki linii papilarnych, skanery siatkówki… – Machnął lekceważąco ręką. – Same nudne detale.
Skoro nudne, to czemu czułam się, jakby w tych kilku zdaniach zawierało się ostrzeżenie, żebym niczego nie kombinowała?
– Nie potrzebujemy armii uzbrojonych ludzi – przyznał. – Ethan jest maniakiem, ale ma ku temu powody, bo Bliski Wschód to zawsze Bliski Wschód. Nie mieszkamy też we Włoszech, gdzie duża ochrona to wymóg konieczny, żeby nie zostać zabitym. Możesz się poruszać swobodnie po domu i ogrodzie. Na razie – podkreślił – trzymaj się, proszę, z dala od motorówki, skuterów i łodzi. Dom jest do twojej dyspozycji.
To jakaś abstrakcja!
Dom jest do twojej dyspozycji!
Wstałam gwałtownie, bo nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Może w drodze na drugą stronę pokoju wpadnie mi do głowy jakaś genialna riposta?
Riposta? HALO! Nikt? Nic?
Podeszłam do regału z książkami i powiodłam palcem po okładkach.
– Czy to jawa, czy sen… – zanuciłam pod nosem po polsku. Wydawały się tak realne, że wyciągnęłam jedną i przekartkowałam, a potem odstawiłam na miejsce. We śnie nie można czytać, a tutaj bez problemu odczytałam angielski tytuł rozprawy o marketingu. Oparłam się o regał plecami.
Punkt główny każdego dobrego planu ucieczki: po pierwsze, trzeba dobrze poznać wroga! Facet nawijał mi makaron na uszy niczym wilk udający babcię. Ciekawe, jaki rodzaj wilka skrywa się pod peleryną czerwonego kapturka i czepcem dobrotliwej staruszki…
Wróciłam wzrokiem do książek i podeszłam do kolejnego regału.
– Więc ty i Ethan jesteście… – szukałam odpowiedniego słowa – przyjaciółmi?
Zerknęłam przez ramię, żeby sprawdzić jego reakcję. Parsknął nieelegancko, jego dobry humor się ulotnił.
– Nigdy nie porównuj mnie do Ethana – ostrzegł. – Nie mam z nim nic wspólnego poza interesami.
Odwróciłam wzrok, bo mimo dzielącej nas odległości pod jego intensywnym spojrzeniem poczułam się nieswojo.
– Wszystko będzie lepsze niż on – wymamrotałam.
– Nie wątpię – skwitował z kwaśną miną.
Wstał i oparł się o kominek, po czym spojrzał w przestrzeń. Czułam, że mi się przypatruje, ale się nie odwróciłam. Mój umysł dręczyło irracjonalne pytanie.
– Ethan posiada w swojej kolekcji wiele pięknych kobiet, więc dlaczego ja?
– Ale nie takich jak ty.
Może drażnienie wilka nie było dobrym pomysłem, ale potrzebowałam wiedzieć, na czym stoję. Albo leżę, bo w tej sytuacji upadłam już chyba wystarczająco nisko, żeby rozważyć niemal każdy plan, który zapewni mi wolność.
– Pewnie. Ile razy porwali do burdelu laskę, która przekroczyła trzydziestkę? – ironizowałam.
– Nie przypominam sobie żadnej.
Przyszpiliłam go spojrzeniem, starając się wymusić na nim odpowiedź. Nieśpiesznie wróciłam do foteli na środku.
– Więc? Dlaczego ja? – ponowiłam pytanie.
– Spodobałaś mi się.
Zamknęłam oczy i zmarszczyłam czoło. To, co mówił ten człowiek, nie miało sensu!
– Mam uwierzyć, że kręci cię podstarzała panienka? Towar z drugiej ręki? – Mój głos niebezpiecznie zbliżał się do krzyku. – Na co liczysz? Na syndrom sztokholmski?
Z frustracją usiadłam w fotelu i potarłam brodę dłonią. Patrick nadal stał oparty o framugę kominka. Mój wybuch zupełnie go nie wzruszył. Milczał przez chwilę, a kiedy w końcu się odezwał, po plecach przebiegł mi dreszcz.
– Czy zdajesz sobie sprawę, co by się z tobą stało?
Zerknęłam na niego spod oka.
– Teraz będzie taktyka „na straszenie”?
– Nie – zaprzeczył. – Chcę ci tylko uświadomić, że jak tylko zorientowali się, że masz dziesięć lat więcej, niż na to wyglądasz, twój los był przesądzony. Gdyby nie ja, skończyłabyś w jakimś burdelu uzależniona od prochów albo po prostu martwa.
Gdybym dostawała złotówkę za każdym razem, gdy ktoś wypominał mi ostatnio mój wiek, zebrałabym na podróż powrotną do domu.
– To komplement czy obelga, bo nie jestem w stanie rozróżnić?
Moja ironia nie robiła na nim żadnego wrażenia.
– Prawda. A ta brawurowa postawa lodowej księżniczki nie zaprowadzi cię daleko.
Oby do domu! W Polsce!
Mierzyliśmy się spojrzeniami. W porównaniu do Ethana na pewno stanowił krok milowy w przód…
– Ojej… Czy to ten moment, kiedy powinnam paść na kolana i w oczywisty sposób podziękować za uratowanie mi życia? Poczekaj, niech znajdę czerwoną szminkę!
Uśmiechnął się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Czy wiesz, jakie masz szczęście, że za młodu uwielbiałem jazdę konną?
Zmarszczyłam brwi. Jakim cudem przeskoczyliśmy z tematu burdelu do koni?
– A jest to ważne, ponieważ? – spytałam ostrożnie.
Z rozbawieniem przyglądał się mojej konsternacji.
– Ponieważ skoro radziłem sobie z ważącymi pół tony upartymi zwierzętami, które przez większość czasu mają swoje własne pomysły na to, co będziemy robić, i potrzebują… ukierunkowania, to poradzę też sobie z ważącą siedemdziesiąt kilogramów Polką.
– Siedemdziesiąt pięć kilogramów – wymamrotałam pod nosem w ojczystym języku. Moja wieczna obsesja na punkcie wagi znów mnie przytłoczyła. – Żeby ci tylko żyłka w tyłku nie pękła – dodałam z fałszywym słodkim uśmiechem.
– Po angielsku, poproszę – zażądał.
– Trzeba się było uczyć języków – sarknęłam, spełniając polecenie.
Usiadł wygodnie na fotelu naprzeciwko mnie i rozpoczęliśmy kolejny pojedynek na spojrzenia.
Skoro absurd goni absurd, może trzeba go załatwić logiką? Albo chociaż zorientować się, po co to wszystko?
Odetchnęłam głęboko.
– Dobrze więc. Skoro żadna ze mnie miss ani tym bardziej zabiedzony wieszak, który może nosić bezstanikowe kreacje od modnych projektantów, oraz, co najważniejsze, jestem STARA – podkreśliłam to słowo z emfazą – to co właściwie tu robię?
– Są mężczyźni, których nie kręcą kobiety w rozmiarze XS.
Popatrzyłam na niego sceptycznie z pobłażliwym uśmiechem.
– Więc mówisz, że jeśli zapytam twoich znajomych, jak wyglądały twoje poprzednie kobiety, zaczną mi opowiadać o trzydziestolatkach w rozmiarze czterdzieści cztery albo brytyjskim osiemnaście?
– Touché – przyznał.
Moja mina była teraz idealnym ucieleśnieniem zwrotu „a nie mówiłam?”. Czy mnie zaskoczył? Jakoś nie.
– Jeśli wciąż tańczysz z diabłem, nie możesz być zdziwiony, że jesteś w piekle – podsumowałam ironicznie tę jakże abstrakcyjną rozmowę. W końcu kto mi zabroni grać wariatkę w tym przedstawieniu?
– Ale przynajmniej kawa nigdy nie będzie zimna – odparował.
Dobra, miał poczucie humoru. Chociaż tyle. To wszystko nadal jednak było tak nierealne! Boże, co ja tu robiłam? I czego on tak naprawdę ode mnie chciał?
– I co teraz? – sarknęłam. – Dasz mi trzysta sześćdziesiąt pięć dni, żebym się w tobie zakochała?
Wyglądał na rozbawionego. Czy on w ogóle rozumiał to nawiązanie?
– Nie. Zamierzam sprawdzić, co się kryje pod powłoką złej królowej.
– Księżniczka, której nikt nie uratował i która musiała sama sobie dać radę! – Ja i moja niewyparzona buzia. Widziałam, jak kącik jego ust uniósł się w półuśmiechu. – Życie to dziwka, musisz uratować sam siebie, bo w ostatecznym rozrachunku liczenie na to, że ktoś pośpieszy ci na ratunek, jest błędem. Każdy myśli tylko o własnej dupie – dodałam miękkim, cichym głosem.
Spojrzał na mnie z wyraźnym zainteresowaniem.
– A kiedy już wykombinujesz, jak ocalić siebie, jest zdecydowanie za późno na pomaganie innym. Sęk w tym, że i tak wszyscy zmierzamy w stronę zamieszkania w bezkresnym królestwie sześciu stóp pod ziemią – odparł, jakby dobrze rozumiał, co chcę mu przekazać. – Mimo wszystko ludzie to jednak zwierzęta stadne, które najlepiej realizują swój potencjał, współpracując ze sobą. W ten sposób uczymy się i rozwijamy. Potrzebujemy mieć oparcie w innych.
– Oczywiście, ale jako zbiorowość sami doprowadzamy się do szaleństwa, zaprzeczając nieugiętej logice i przeinaczając koncepcje w poszukiwaniu „nowego”. Nakręcamy własny obłęd!
– Jak to powiedział Szalony Kapelusznik: „Tak, na to wygląda. Odbiło ci, zbzikowałaś, dostałaś fioła. Ale coś ci powiem w sekrecie. Tylko wariaci są coś warci”4.
Otworzyłam usta, ale zamknęłam je równie szybko. Facet ogarniał moje szaleńcze konwersacyjne zapędy, nadążał za przeskakiwaniem z tematu na temat i bez zastanowienia znalazł ripostę, włączając się w mój tok rozumowania. Przekręciłam głowę w bok i przyjrzałam mu się uważnie.
Mafioso cytujący Alicję w Krainie Czarów. No i bądź tu mądry. Czy fascynowałam go w tej chwili tak samo jak on mnie?
– A jak ci się to nie spodoba?
– Coś mi jednak mówi, że będzie inaczej.
– Kafelki w łazience do ciebie przemówiły?
Tego to na sto procent nie miał prawa zrozumieć. Najwyżej weźmie mnie za wariatkę, która gada z płytkami w toalecie…
Opał łokcie na kolanach, pochylił się w moją stronę i spoważniał.
– Co masz do stracenia? – Dobre pytanie. Bardzo dobre pytanie. – Eksfaceta, który przez cały czas miał kochankę w… – Zmarszczył brwi, a ja swoje uniosłam do góry.
Co, kurwa?! A skąd on o tym wie? Ja pierdolę, może to jednak Big Brother, edycja: Przegrani w życiu mają ostatnią szansę?! Wiedziałam, że muszę wyglądać jak karp wyciągnięty z wody przed wigilią, ale miałam to w dupie. Facet autentycznie mnie zaszokował poziomem wiedzy!
– Szczecinie? – podpowiedziałam niepewnie.
– Tak, dziękuję. Siostrę, która ma cię w dupie? – dodał. – Matkę, której ulubionym dzieckiem jest twoja siostra? Ojca, z którym nie rozmawiasz od ponad dziesięciu lat?
Zacisnęłam usta w wąską kreskę, ale serce waliło mi jak oszalałe. Zrobił porządne rozeznanie, to mu trzeba przyznać. Przerażające i fascynujące, że mu się chciało.
– Jak…? – wydusiłam z siebie.
Rozbawiony uniósł brew.
– W dobie cyfryzacji? Internetu?
Do głowy przyszedł mi Facebook. Tak, twarzoksiążka stała się moją emocjonalną spluwaczką, która zapełniała się czasem niechcianymi emocjami. Poza tym był mój blog. I to w sumie tyle. Wszystkie informacje potrzebne, żeby mnie rozgryźć na poziomie emocji, znajdowały się na tych dwóch platformach.
– Mam przyjaciół – broniłam się, ponieważ obrazek, który odmalował, nie wydawał się zachęcający. Wyglądałam na nim na niezwykle samotną. Tyle że ja lubiłam przebywać sama ze sobą.
– Pięcioro. – W jego głosie nie wyczułam ironii, ale miałam wrażenie, że się ze mnie naśmiewa.
Pochyliłam się w jego stronę.
– Będziemy się licytować? Wolę swoich pięciu niż twoich fałszywych stu pięćdziesięciu. Przy moich nie muszę ciągle oglądać się przez ramię, bo wiem, że nikt nie wbije mi noża w plecy. – Uniosłam brwi. – O truciźnie nie wspomnę. Jakość, a nie ilość.
– Nie zrozumiałaś tego, co powiedziałem. Nie, poprawka, nie chcesz zrozumieć tego, co powiedziałem.
– No to mi to narysuj! – wyskandowałam.
– Kredki mi się skończyły.
Uśmiechnął się, a ten uśmiech w równym stopniu mnie niepokoił, co fascynował. Znów zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością. Czy w jedzeniu albo piciu znajdowały się narkotyki, które teraz zaburzały mi pojmowanie świata, wpajając przekonanie, że już od dawna nie prowadziłam równie interesującej, co bezsensownej rozmowy? Facet miał NLP5 w jednym paluszku! A ja się dawałam nabrać.
– Co to za gra?! – wycedziłam. – O co ci chodzi?!
– To nie jest gra, to propozycja. W sumie mógłbym cię zmusić, ale po co? Wolałbym, żebyśmy doszli do porozumienia.
– I co ty z tego będziesz miał?
– To już moja sprawa – odparł pewnie.
Ten facet niczego nie kumał! Gdzieś poza ścianami tego domu byli ludzie, którzy pewnie umierali z niepokoju po tym, jak zapadłam się pod ziemię. Mama, siostra, znajomi… Pewnie poruszyli niebo i ziemię, żeby się dowiedzieć, co się stało.
– Nie mogę tak po prostu zniknąć! – Wyrzuciłam ręce do góry.
– Już zniknęłaś.
Wstał i podszedł do biurka, skąd zabrał tablet i telefon. Wyciągnął je w moją stronę, ale nie ruszyłam się z miejsca.
– Co ty nie powiesz?! – Prychnęłam.
– Parę tygodni temu – dodał beznamiętnie. – I nie jesteś poszukiwana jako zaginiona.
Przymknęłam na chwilę oczy. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego. Zrobiło mi się przykro. Pragnęłam, żeby świat zauważył mnie choć przez tę jedną sekundę i zrobił szum, żebym się odnalazła. Ależ się okazałam naiwna…
Fakty były takie, że moja matka z pewnością się nie interesowała, gdzie jestem, o ile czegoś nie potrzebowała, a nawet i wtedy szybciej zadzwoniłaby do mojej siostry, chociaż dzieliło je sto dwadzieścia kilometrów, niż do mnie, mieszkającej po drugiej stronie ulicy. Siostra, rodzinna gwiazda, która blask roztacza nawet z dupy, nie interesuje się niczym poza własnym tyłkiem, więc pewnie nawet nie odnotowała mojego zniknięcia. A pozostali… cóż… Tu w grę wchodziła moja skomplikowana osobowość samotnika. Mogliśmy nie rozmawiać miesiąc albo dwa, i wcale nie uznawałam tego za dziwne. Introwertycy tak mieli. Lubili być zaproszeni, ale tak naprawdę nigdzie nie chcieli iść…
Zamrugałam gwałtownie i objęłam się ramionami, jakby temperatura w pokoju spadła nagle o kilka stopni. Odwróciłam wzrok i otarłam łzy, zanim popłynęły po policzku.
– Skoro jestem taka nikomu niepotrzebna, to po co zawracasz sobie głowę? – szepnęłam.
Patrzył na mnie ze spokojem.
– Teraz się nad sobą trochę użalasz, co w tej sytuacji jest w sumie uzasadnione. Jesteś introwertyczką, a tym samym inaczej postrzegasz świat. Znajdujesz spokój w odosobnieniu.
– Kolumbowie naszych czasów – wyrwało mi się po polsku.
Nie powiedział niczego odkrywczego, ale i tak bolało jak diabli, że dla osób, które wiele dla mnie znaczyły, ja nie miałam tak dużej wartości.
Ponieważ nadal nie wzięłam od niego tabletu i telefonu, położył je obok mnie na stoliku do kawy.
– Wrócimy do tego, po co tu jesteś, gdy się trochę uspokoisz i zaaklimatyzujesz. Póki co nie komplikujmy spraw jeszcze bardziej. Jesteś bezpieczna, nikt cię tu nie weźmie siłą.
Spojrzałam na niego sceptycznie.
– Mam ci uwierzyć na słowo?
– Nie masz innego wyboru. W międzyczasie pamiętaj, że nie jesteś tu więźniem. Korzystaj do woli z domu, a jeśli zechcesz iść na zakupy, będzie ci towarzyszył Marco, czyli facet, który rankiem przyprowadził cię do mnie, albo Adam, z którym poznam cię później. – Uniósł dłoń, uciszając mnie, zanim zaprotestowałam. – Nie dlatego, że ci nie ufam, chociaż to też jak na razie jeden z powodów. Bardziej prozaiczny jest taki, że nie znasz tego miejsca i może ci się przydać pomoc. Kartę płatniczą masz pod etui iPhone’a. PIN będzie taki, jaki wprowadzisz przy pierwszym użyciu. Lilly rządzi dla nas całym domem. Czegokolwiek byś potrzebowała, auta, rady, mapy, zwróć się z tym do niej, a chętnie ci pomoże.
To wszystko brzmiało zbyt dobrze, żebym mogła uwierzyć, że karta się odwróciła.
– Nawet uciec?
– Obawiam się, że nie. Marco będzie miał cię na oku.
– Czy ona wie, skąd się tu wzięłam?
– Jest tylko kilka osób, które wiedzą. Ty, ja, Adam i dwóch ochroniarzy: Marco i Fabi.
Dziwne! Po co ta tajemnica?
– A reszta?
– Uważają, że jesteś moim gościem. Jak wspominałem, w domu mieszka jeszcze jedna kobieta, Sofia.
Zblazowana utrzymanka bogatego gościa?
– I jej rolą jest…? – Mimowolnie przyjęłam defensywny ton.
– Jest dziewczyną Adama.
Milczeliśmy dość długo. Przez moją głowę przelatywały miliony myśli na sekundę, powodując a to przyśpieszone bicie serca, a to odpływanie krwi z twarzy, gdy mózg podsuwał mi drastyczne scenariusze przyszłych zdarzeń.
– I co teraz?
– Teraz rozgość się i czuj jak w domu.
Usiadł do biurka i otworzył laptopa. Wstałam, nie bardzo wiedząc, co powinnam zrobić ani jak się zachować. Oczywiście mogłabym z nim walczyć, wrzeszczeć, kłócić się, próbować uciec, ale w sumie po co? Rozmawiał ze mną jak z dorosłym człowiekiem. Nie kpił, nie traktował przedmiotowo jak pudełka czekoladek. Nie wyglądało też, żeby zamierzał mnie brać siłą. Rano obudziłam się przykryta kocem, który ktoś naciągnął na moje ramiona.
Na jego korzyść działało na pewno to, że miał absolutnie oszałamiające ciało, które mogło być tylko efektem wieloletnich, intensywnych ćwiczeń na siłowni. Przyjemnie się na niego patrzyło. Był zdecydowanie w moim guście – absolutnie nie typ modela, raczej facet, którego nie miało się ochoty spotkać w ciemnej alejce. Choć po ostatniej godzinie odnosiłam jednak wrażenie, że pod tą powierzchownością zbira kryje się ktoś, kto prędzej przygarnąłby bezdomnego kota niż oddał go do schroniska.
Biorąc pod uwagę moje wieczne kompleksy na punkcie wzrostu, jego ponad – na oko – sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wydawało się spełnieniem wznoszonych do Boga przez długie lata modłów.
Mogłabym w końcu nosić szpilki! Jupi!, ucieszyłam się w duchu, ale zaraz się zganiłam: Czy ty jesteś normalna, Anja? Gdzie twoje priorytety?!
W głowie miałam kompletny mętlik. Powinnam knuć plan ucieczki, a nie zachwycać się moim tajemniczym gospodarzem… A jednak nurtowało mnie, czego chciał, na co liczył i co ja potencjalnie mogłabym na tym ugrać.
Sięgnęłam po tablet oraz telefon i zerknęłam na Patricka ponownie. Niemal w drzwiach odwróciłam się, bo może mogłabym zapytać… Ale to on odezwał się pierwszy.
– Wyrzuć to z siebie – powiedział, nawet nie podnosząc wzroku. – Słyszę, jak przeskakują trybiki w twojej głowie. – Jego telefon zaczął dzwonić, zanim odważyłam się wypowiedzieć pierwsze słowo. Spojrzał na ekran i zmarszczył brwi. – Muszę odebrać. Znajdę cię później.
Poczułam się odprawiona.
Ale w sumie to i tak lepiej niż zgwałcona, nie? Pozytywy, Anja, pozytywy. Skupiamy się na pozytywach. A może nadal jestem na jakichś psychotropach? Zajebiste leki – dajcie nazwę, chętnie przygarnę je na stałe.
Sprawdziłam swoją pocztę i Facebooka, a potem opłaciłam rachunki za mieszkanie w Polsce. Nie miałam ochoty nic robić, więc obeszłam cały ogród i odkryłam idealne miejsce, żeby się zaszyć. W kuchni spotkałam Lilly. Kiedy poprosiłam o butelkę wody, pokazała mi, co gdzie jest. Zastanawiałam się, jak napomknąć, że potrzebuję ubrań. Co właściwie powiedział jej Patrick? Jakiej wersji bajeczki powinnam się trzymać?
– Jadę dzisiaj na zakupy – oznajmiła. – Miasteczko nie jest duże, ale podstawowe rzeczy będziesz w stanie kupić. Patrick wspomniał, że zaginął twój bagaż.
Punkt dla niego za pomysłowość.
– Generalnie mam tylko to, co na sobie.
– Żadne moje ubrania nie będą na ciebie pasować, ale… – Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem. – Może znajdziemy coś w szafie Sofii? Ona i Adam mieszkają na drugim piętrze.
Jakby mi to cokolwiek mówiło. Moja mina musiała być wymowna, gdyż odłożyła nóż i wytarła dłonie w ścierkę.
– Chodź, zaprowadzę cię.
Przeszłyśmy do części domu, której jeszcze nie widziałam. Może powinnam rysować mapy, żeby się nie zgubić?
– Myślisz, że nie będzie miała nic przeciwko? – zagadnęłam, przekraczając próg elegancko urządzonej sypialni.
– Ta dziewczyna ma za dużo ubrań – gderała Lilly, idąc w głąb apartamentu. – Ciągle przychodzą jakieś paczki z różnych krajów. – Kiedy otworzyła podwójne drzwi prowadzące do garderoby, aż mnie zatkało! Takiej ilości ciuchów nie powstydziłaby się Carrie z Seksu w wielkim mieście. – Wybierz coś, co ci pasuje, i zamknij za sobą, gdy będziesz wychodzić.
– Ale… Poczekaj, proszę.
Lilly spojrzała na mnie przeciągle.
– Mam swoją robotę. – Skierowała się do drzwi. – Chyba że nie masz ochoty dzisiaj jeść?
Czułam się bardzo nieswojo, myszkując pomiędzy półkami wypełnionymi ubraniami. Jakbym naruszała czyjąś prywatność. Chwilę zajęło mi zorientowanie się, co gdzie leży. Potrzebowałam czegoś do spania i jakiegoś zestawu na jutro, zanim sama coś kupię. Wybrałam dwie pary elastycznych spodenek, dwa topy i oversizowy sweter. Niestety żaden usztywniany stanik nie był w moim rozmiarze, ale za to elastyczna braletka wydawała się idealna. Podobnie z majtkami – nudna bawełna w sam raz dla towaru z trzeciej ręki. Nieważne, i tak nikt nie będzie mnie w nich oglądał. Nie dało się nie zauważyć, że jeśli chodzi o bieliznę, ta cała Sofia miała świetny gust: Playful Promises, Dita Von Teese, Pour Moi, La Perla, Studio Pia…
Wychodząc z garderoby z naręczem ubrań, wpadłam na postawnego faceta. Zmarszczył brwi, a ja poczułam się jak złodziejka przyłapana na kradzieży. Przełknęłam głośno, cofając się o krok. Czy to Adam, o którym wspominał wcześniej Patrick, czy któryś z ochroniarzy?
– Co tu robisz?
– Przepraszam, ja… – zawahałam się, odwracając wzrok. – Nie mam niczego do ubrania poza tym, w czym stoję, więc Lilly pozwoliła mi wziąć coś z szafy Sofii – wymamrotałam ledwo słyszalnie.
– W porządku.
Odsunął się na bok, żeby mnie przepuścić, ale ja potrzebowałam się upewnić, z kim mam przyjemność.
– Ty jesteś Adam?
– Tak.
Krótko, zwięźle i na temat. Nie wiem, czego się spodziewałam. Elaboratu godnego CV? Kurtuazyjnej rozmowy o pogodzie? Rozważań o życiu i śmierci?
Zerknął przelotnie na zegarek.
– Dzisiaj jest już za późno, ale jutro zabiorę cię na kontynent, żebyś zapełniła garderobę na dole.
Ale niby po co? Czy jako niewolnica seksualna nie powinnam paradować nago?
– Potrzebuję tylko paru rzeczy, a Lilly zaoferowała, że zabierze mnie później do miasta, bo i tak jedzie po zakupy.
Kompletnie zignorował moje słowa.
– Bądź gotowa o dziewiątej. Ruszamy po śniadaniu – poinformował.
Zmrużyłam oczy, a on uniósł wyzywająco brwi, wskazując dłonią wyjście.
– Czy żaden z was nie słucha, co się do niego mówi? – spytałam z frustracją, kierując się do drzwi.
– Słuchamy. Ale robimy swoje, jeśli nie macie racji.
– Świetnie! – rzuciłam ze złością, wymachując ręką, w której trzymałam koronkową braletkę. Już na korytarzu zatrzymałam się gwałtownie i odwróciłam do niego. – W czym niby nie mam racji?
– Potrzebujesz ubrań i kosmetyków.
Nie! Potrzebuję doskonałego planu ucieczki albo wskazania drogi do polskiego konsulatu.
– Na tej wyspie na pewno są przyzwoite sklepy, w których mogę coś kupić – kłóciłam się dla zasady.
– Tak, ale nie na takie eventy, na jakich będziesz towarzyszyć Patrickowi.
Podeszłam do niego bliżej i pogroziłam mu palcem tuż przed nosem.
– A może ja nie chcę mu towarzyszyć? Co?
Jego brew uniosła się arogancko.
– Naprawdę? Nie znam kobiety, która oparłaby się fryzjerowi, kosmetyczce, wizażystce, styliście, manikiurzystce, biżuterii, SPA… Wymieniać dalej?
– Serio? – sarknęłam. – To już poznałeś! Mieszkam piętro niżej! Mam na imię Anja!
Tupiąc niemiłosiernie, pomaszerowałam gniewnie po schodach, wpadłam do sypialni i donośnie zatrzasnęłam za sobą drzwi. Ułożywszy pożyczone ciuchy na dwóch półkach w garderobie, weszłam do łazienki z zestawem przeznaczonym na dzisiaj.
Prysznic wydawał się dobrym pomysłem. Ciepła woda relaksowała, zmywając napięcie poranka. Dopiero kiedy owinęłam się ręcznikiem, dostrzegłam stojącego przy umywalce Patricka. Objęłam się mocniej ramionami. Udawaj, że cię to nie rusza. Ignoruj trolla, to sam cię zostawi w spokoju. Nie okazuj strachu i rób, co chce. Nic tak nie studzi męskiego zapału jak bezwolność.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez dwa oddechy.
– Nie musisz się przede mną zakrywać.
Jedno głupie zdanie, a ja już byłam bliska wrzenia. Tacy faceci zawsze myślą, że świat kręci się wokół nich. Nie tym razem. Dostałam gęsiej skórki na myśl, że tylko jedna cienka warstwa tkaniny chroni mnie przed jego wzrokiem i – co gorsza – dotykiem. Przy takiej przewadze siły fizycznej, gdyby tylko chciał, zgwałciłby mnie bez wysiłku.
Nie reaguj i nie zachęcaj go strachem!
Przeniosłam na niego – w moim mniemaniu – beznamiętne spojrzenie.
– A przyszło ci do głowy, że może mi po prostu zimno? – Wysunęłam rękę spod ręcznika i pokazałam gęsią skórkę.
Uśmiechnął się lekko.
– Zmiana planów – oświadczył. Jakich planów? – Wyjeżdżam na kilka dni.
Uff! Poczułam, jak napięcie opuszcza moje ciało i znów mogę swobodnie oddychać. Ewidentnie czekał na jakąś reakcję. Zmarszczyłam brwi.
– W porządku? – Zaryzykowałam. – Powodzenia? Szczęśliwej drogi?
Rozbawiłam go. Świetnie! Może nie zrobi mi krzywdy? Sięgnęłam po ręcznik, bo woda z moich włosów kapała na miękki dywanik, na którym stałam.
– Adam zostaje. Będzie do twojej dyspozycji. Wracam w sobotę rano.
Obaj możecie iść w diabły!
– Adam nie jest mi potrzebny. – Okręciłam ręcznik na włosach. – Lilly obiecała zabrać mnie do sklepu po południu.
Skrzyżował ramiona na piersi i westchnął.
– Przestań być taka uparta.
– Nie jestem! – zaprzeczyłam z mocą. – Po prostu nie uważam, żebym potrzebowała jakichś szczególnych względów czy wypraw, żeby mieć się w co ubrać. Nie wiem, czy ktoś ci o tym powiedział, ale istnieją sklepy online.
– Mhm. – Zgodził się, a ja uśmiechnęłam się z satysfakcją. Mój przedwczesny triumf skończył się jednak, kiedy zapytał: – Z jakim powodzeniem kupujesz w nich bieliznę?
Ej, bez przesady, nie mógł przecież wiedzieć… Ale wiedział o kochance mojego eksa w Szczecinie. Wystarczyło, żeby przejrzał sobie historię konta bankowego.
– Pozwól, że ja się będę tym martwiła. To w końcu moje ubrania.
– Ale ja będę cię w nich oglądał.
– No tak – rzuciłam z przekąsem, zaczynając się wycierać. – Lubiłeś się bawić lalkami w młodości? Ubierać, przebierać, rozbierać według uznania? Rodzice nie pozwalali, ponieważ miałeś wyrosnąć na dużego, złego mafiosa, to sobie teraz odbijasz? Spełniasz swoje dziecięce marzenia? Może od razu mnie zaczipuj. Ludzie tak robią ze zwierzętami, które kupili. Co ci szkodzi? Będziesz wiedział, gdzie jestem. Zawsze to mniej roboty dla ochroniarzy! Jak się płaci, to się wymaga, co? Ethan ci nie powiedział, że jestem przegranym projektem, a nie idealnie wytresowaną niewolnicą w stylu Sanhi?
Kiedy skończyłam swoją przydługą tyradę, na jego twarzy trudno się było doszukać złości. Zmrużył jedynie oczy, jakbym zaczęła go irytować.
– Skończyłaś?
Najwidoczniej czekał na odpowiedź. Buntowniczo skrzyżowałam dłonie pod piersiami.
– Tak! – wycedziłam.
– Świetnie. Postawmy sprawę jasno: Adam zabierze cię jutro na kontynent. Twoim zadaniem kreatywnym na najbliższe kilka dni jest zapełnienie swojej części garderoby ubraniami. I to takimi na różne okazje. Eleganckie przyjęcia, kolacje biznesowe, imprezy charytatywne, premiery filmów, ekskluzywne kasyna, łącznie z black tie6. Masz mieć wszystko, od bielizny przez buty aż po sukienki, kosmetyki i perfumy. O biżuterii porozmawiamy, jak wrócę. Udowodnij, że twoja przydatność nie ogranicza się do cipki między nogami. – Chciałam zaprotestować, ale uniósł rękę. – I jeśli jeszcze raz usłyszę, że tego nie potrzebujesz, literalnie przełożę cię przez kolano i dam parę klapsów.
Zabrzmiało jak groźba i to taka z możliwych do spełnienia. Nie przerywając wycierania, zerknęłam na niego nieznacznie. Czy byłby w stanie mnie uderzyć? W innych okolicznościach to mogłaby być świetna gra wstępna, ale teraz – jedynie bolesna kara. Nie miałam pewności, czy warto go prowokować.
– Chcesz się przekonać? – zachęcił z błyskiem w oku. – No dalej, powiedz, że tego nie potrzebujesz.
Uniosłam wyżej głowę. Nieposłuszeństwo kusiło irracjonalnie, bo w końcu nic o nim nie wiedziałam. Nie miałam czterech lat, żeby mi grozić laniem. Wciągnęłam na tyłek majtki. Odwróciłam się i zarzuciłam ręcznik. Stojąc tyłem do niego, nałożyłam stanik i poprawiłam ułożenie biustu. Cały czas miałam jednak świadomość, że wszystkie te zabiegi były bezsensowne. Nie dość, że doskonale widział mój tyłek, to szereg rozwieszonych w łazience luster dawał mu równie dobry widok na moje cycki… Złapałam jego spojrzenie w jednym ze zwierciadeł. Czas zetrzeć mu ten rozbawiony uśmieszek z twarzy. Sięgnęłam po koszulkę.
– Nie potrzebuję…
Trzeba mu przyznać, że wykazał się szybkością. I siłą. Szarpnął mnie za nadgarstek. Nim zdążyłam zrozumieć, co się dzieje, i zareagować świętym oburzeniem, leżałam na jego kolanach tyłkiem do nieba. Mokre włosy opadły mi na twarz. Pierwszy klaps okazał się absolutnym zaskoczeniem. Mój mózg wysłał wiadomość: „To się nie może dziać naprawdę”. Po drugim zaczęłam się wyrywać, ale sprawiłam jedynie, że unieruchomił mi nadgarstki na plecach. Po trzecim krzyknęłam, żeby przestał. Czwarty literalnie zabolał. Piąty okazał się jeszcze mocniejszy, niemal wyciskając mi łzy z oczu.
– Patrick, przestań – wysapałam. Zdusiwszy głupią dumę, dodałam służalczo-poddańczym tonem to, co każdy z nich chciał usłyszeć: – Przepraszam. Przepraszam!
Kolejny raz nie nadszedł. Puścił mnie, więc zsunęłam się obok niego na kolana i pomasowałam siedzenie. Widząc moje po części spanikowane, po części gniewne spojrzenie, podniósł się.
– Ostrzegałem. – Schował dłonie do kieszeni i ruszył do wyjścia. – A ja nie rzucam słów na wiatr. – Odwrócił się w drzwiach. – Masz świetny tyłek.
Ze złością chwyciłam pierwszą rzecz, jaka była pod ręką, i rzuciłam w niego mokrym ręcznikiem. Odbił się od jego pleców i opadł na podłogę.
Wrócił po dwóch dniach, ale od razu zaszył się w bibliotece, dając mi kolejne godziny na tworzenie w głowie scenariuszy. Lilly oznajmiła, że kolacja będzie na patio w ogrodzie, i zasugerowała włożenie czegoś ładnego. Na szczęście miałam już kilka sztuk odpowiednich ubrań. Adam przeciągnął mnie przez połowę Barcelony. W pierwszym sklepie jeszcze mi odpuścił, w drugim też, ale w piątym zorientował się, że specjalnie wybrzydzam, i jasno dał mi do zrozumienia, że nie będziemy się tak bawić. Na odczepnego wybrałam więc kilka par butów – w końcu nie będę uciekać boso – ale sześć sukienek później wrzeszczałam w myślach, chcąc jak najszybciej wrócić do ciszy i spokoju wyspy. Obiecałam mu nawet, że zrobię ogromne zakupy online.
Nigdzie nie zostawałam sama nawet na minutę, a Adam zaserwował mi jedną, ale skuteczną pogróżkę: „Wezwij pomocy, a oni wszyscy zginą. I ty będziesz na to patrzeć”. Parę tygodni temu bym nie uwierzyła, teraz tylko bez słowa skinęłam głową. Nie złamał mnie Ethan i jego znęcanie się nad moim ciałem, ale struchlałam na myśl o krzywdzie wyrządzonej innym, jeśli się sprzeciwię.
Wróciłam z tej wyprawy psychiczne pokonana. Czterech ochroniarzy śledziło każdy mój krok i gest, tak samo jak przechodnie wpatrujący się w nas chciwie i zastanawiający, czy to ja jestem jakąś celebrytką, czy może Adam sławnym aktorem, piosenkarzem lub innym influencerem. Takie zamieszanie niezwykle szybko wyczerpywało moje zasoby energii.
A teraz stałam w garderobie i dywagowałam, czy włożyć sukienkę, czy bardziej zachowawczo – spodnie, bo w końcu „ładnie” to pojęcie względne. Na myśl o wytapetowaniu twarzy kosmetykami pot sperlił mi się na czole. Stanęło na tuszu do rzęs, niech sobie facet nie wyobraża, że będę się dla niego starać. Starzałam się z każdym dniem i bez tego!
Efekt końcowy wyglądał zadowalająco. Przynajmniej dla mnie. Upięłam włosy do góry, bo mimo późnej pory żar wciąż lał się z nieba, a pot ciurkiem płynął mi po plecach i udach.
Starałam się nie zadawać pytań do momentu, kiedy kolacja się skończyła.
– Jakie masz względem mnie oczekiwania? – Nie wytrzymałam w końcu. Patrick spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. – Czym jestem? Rozrywką? Chwilową zachcianką?
– Potrzebujesz etykietki?
Skrzywiłam się. Taka taktyka do niczego nas nie doprowadzi.
– Więc inaczej… Z jakiego powodu dobrze wyglądający mężczyzna i przede wszystkim – zatoczyłam ręką wokół siebie – bogaty nabywa sobie kobietę?
– Może mam dziwne preferencje seksualne?
W jego oczach czaił się uśmiech, więc założyłam, że się ze mną droczy. Czyli tak się będziemy bawić? Mała próba sił? Podparłam ręką głowę i uniosłam brwi. Dobra, mogę zagrać w tę twoją gierkę. A co mi tam.
– Lubisz wiązać, bić czy taplać się w ekskrementach?
– Może wolę trójkąty? Albo dzielenie się z większą ilością mężczyzn? – odparował z błyskiem w oku.
Starałam się, żeby mój głos i postawa nie wyrażały żadnych emocji, ale dreszcz na plecach pojawił się mimowolnie.
– Naprawdę?
– Może szybko się nudzę kochankami?
W końcu przemawiasz w języku mojego ludu!
– Jak szybko? – Mój głos był pełen nadziei.
Roześmiał się rozbawiony.
– Usiłujesz mnie zniechęcić?
– Tak – przyznałam. – Im szybciej, tym lepiej.
Oparł się łokciami o kolana.
– Jak na razie całkiem nieźle idzie ci intrygowanie mnie.
– Jak na razie usiłuję się z tobą dogadać jak z dorosłym człowiekiem. Racjonalnie. Za pomocą argumentów.
– A jak nie wyjdzie?
Zjadłam winogrono.
– Będę sprawdzać, co działa lepiej: płacz, zawodzenie czy narzekanie niczym blond pustak, który nie potrafi sklecić dwóch zdań do kupy. Ostatecznie zostaje mi zawsze niszczycielska siła Godzilli.
Delikatny uśmiech błąkał się po jego ustach.
– Może bawi mnie gonienie króliczka?
– Którą z moich osobowości chciałbyś gonić? – spytałam flirciarskim tonem. Zaczynała mi się podobać ta przekomarzanka. – Mam ich kilka.
Rozsiadł się wygodniej w fotelu.
– Naprawdę będę miał z tobą kupę radości.
– Z przewagą kupy – odpysknęłam natychmiast. – Mogę cię o tym zapewnić.