Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
25 osób interesuje się tą książką
Zemsta nie zawsze jest słodka
Żądza zemsty całkowicie zawładnęła młodą hakerką, Violet Montez. Całe swoje życie podporządkowała planowi odegrania się na Connorze Rainerze, agencie FBI, którego ojciec przyczynił się do śmierci jej rodziców. Sprytnie wyreżyserowany napad na bank ma być dla niej szansą na złamanie kariery znienawidzonego mężczyzny. Gdy feralnego dnia spotykają się po raz pierwszy – ona jako postrzelony przez złodziei świadek, on jako przesłuchujący ją agent – nic nie wskazuje na to, że zrodzi się między nimi zupełnie nieoczekiwane uczucie. Uczucie, które może okazać się silniejsze nawet od obsesyjnego pragnienia zemsty…
Kurczowo trzymałam pistolet, popychając mężczyznę do przodu. Gdy przekroczyłam próg niewielkiego skarbca, wstrzymałam oddech. Kilkanaście palet wyłożonych świeżo wydrukowanymi pieniędzmi powitały nas na samym wejściu. Dalej pod ścianą ułożono sztabki złota, jakie do tej pory widziałam tylko w filmach. Z oddali kusiły swoim blaskiem i same prosiły się, żeby zabrać je ze sobą do domu. Jedna z nich mogłaby rozwiązać wszystkie moje problemy, ale zemsta, której pragnęłam, była warta o wiele więcej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 354
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Maria Karnas
Napad na bank
Dla tych, którzy żyją wbrew zasadom
i nie boją się podejmować ryzyka
Violet
Gdy zgraja złodziei zaczęła strzelać z pistoletów, ludzie krzyczeli z przerażenia, a ja znudzona czekałam, aż jeden z tych dupków zwiąże mi ręce.
Ślepe strzały wzbiły się w powietrze. Zamaskowani mężczyźni biegali po holu w ciemnych kominiarkach. Krzyczeli w stronę ludzi, wprawiając ich w przerażenie. Ci nieszczęśnicy, którzy znaleźli się tu przypadkiem, upadali na kolana jak zabite muchy, płacząc i błagając o litość.
Beznamiętnie przyłożyłam rękę do ust, powstrzymując ziewnięcie. Nachyliłam się, gdy po drugiej stronie lady usłyszałam jakiś szelest. Spojrzałam prosto w oczy przerażonej kobiety w garniturze, której dłonie drżały w powietrzu w poszukiwaniu pomocy. Pracownica banku schowała się pod biurkiem i kliknęła przycisk pod ławą.
Rozpoczęło się odliczanie. Dokładnie za dwie minuty i trzydzieści osiem sekund miały zjawić się tutaj gliny. Taki dystans dzielił najbliższy posterunek od głównej drogi, z której wystarczyło zjechać w boczną alejkę, aby dostać się do banku.
Zimna lufa wbiła się w moją szyję. Niewzruszona powoli odwróciłam się w stronę rabusia. Czarna kominiarka zakrywała całą jego twarz, tylko błękitne oczy i zarost wokół warg widoczne przez otwory w materiale mogłyby pomóc mi rozpoznać go przy przesłuchaniu. Tyle że ja znałam tych ludzi. To oni nie mieli zielonego pojęcia, kim byłam.
– Proszę, nie zabijaj mnie – jęknęłam żałośnie.
On? Zabić mnie? Dobre sobie. Gdybym tylko chciała, mogłabym złapać jego nadgarstek i wykręcić go tak, że lufa znalazłaby się przy jego szyi.
Zacisnął drżące ręce na spuście, a jego miękkie nogi dygotały ze strachu. Jego koledzy w panice poganiali tych, którzy nie chcieli opaść na zimną podłogę. Cóż za amatorzy… Może lepiej było dać cynk doświadczonym złodziejaszkom, ale tylko ta grupa była na tyle głupia, aby wpaść prosto w moją zasadzkę. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby anonimowemu liścikowi z dokładnymi informacjami, jak otworzyć sejf, poza bandą zdesperowanych dłużników, dla których rabunek był jedynym wyjściem z problemów finansowych.
– Na ziemię, powiedziałem!
Złapałam za trzon broni. Mój uchwyt był silniejszy, dlatego szybko wygięłam rękę złodziejowi i wycelowałam pistolet prosto w jego krocze.
– Jeszcze jedno słowo, a przestrzelę ci jaja. Zrozumiano? – Zęby mężczyzny odbijały się od siebie, jakby wyszedł na mróz w samych bokserkach. Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń.
– Weź ją jako zakładniczkę – rzucił do niego inny z rabusiów. Z jego perspektywy to ten idiota trzymał mnie w potrzasku.
– Spróbuj tylko pisnąć – wyszeptałam wprost do jego ucha – a wtedy bum i żegnajcie jaja. Nie chcesz mieć dzieci ani uprawiać seksu do końca swojego życia?
Pokręcił głową i okazał mi uległość. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam z nim za jego wspólnikami, którzy zamierzali włamać się do sejfu.
– Dobra odpowiedź.
Stanęłam z tyłu, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Mężczyzna pocił się w moim uścisku. Cicho pojękiwał, co działało mi na nerwy. Mógł mnie tym zdradzić i zniszczyć cały mój plan.
Jeden ze złodziei przyłożył do panelu odcisk palca wykonany ze specjalnej masy. Właściciel banku chętnie dzielił się swoimi odciskami palców, zostawiając je w przypadkowych miejscach. Śledziłam go przez miesiąc, aby wytropić kawiarnię, w której zatrzymywał się na poranną kawę przed pracą. Zatrudniłam się tam i pewnego dnia, gdy się zjawił, zamiast w papierowym kubku podałam mu jego ulubiony napój w szklanym naczyniu, dzięki czemu udało mi się zebrać jego odciski palców.
Potem złodziej pokazał skan gałki ocznej, który wcześniej wprowadziłam do systemu, włamując się niepostrzeżenie na serwery.
Najniższy z rabusiów zaczął wstukiwać kod, ale panel wydał z siebie ciche brzęczenie. Klawiatura rozbłysła się na czerwono. Pozostały tylko dwie próby.
– Nie pamiętasz tego kodu?
– Pamiętam. Tylko… Nie zapisałam go – odpowiedział piszczący głos należący do kobiety. Współczułam biedaczce, że wylądowała wśród zgrai tych bezmózgowców, ale skoro nie potrafiła zapamiętać moich instrukcji, które były rozpisane jak dla przedszkolaka, to sama była ptasim móżdżkiem.
Gdy klawiatura po raz kolejny wydała z siebie dźwięk odmowy, omal nie wywróciłam oczami. Ugryzłam się w język, żeby nie wypowiedzieć na głos wiązanki przekleństw.
Co za idioci! Podałam im na talerzu wszystkie dane, a oni nie potrafili zapamiętać krótkiego i łatwego ciągu cyfr, który mogłabym im wyrecytować z zamkniętymi oczami, chociaż widziałam go tylko kilka razy.
Czas uciekał. Odwróciłam się w stronę wejścia, ale nie było tam żadnego radiowozu. Stał tam tylko jeden z rabusiów, celując w stronę ludzi, aby żaden z nich nie wydostał się na zewnątrz.
– Cztery, osiem… – Kobieta podrapała się po karku. – Co było dalej?
– Pięć – burknęłam cicho pod nosem.
– Tak, pięć! – wykrzyczała z radości, gdy zamek odskoczył i wpuścił ich do środka.
Zgraja wdarła się do środka. Kurczowo trzymałam pistolet, popychając mężczyznę do przodu. Gdy przekroczyłam próg niewielkiego skarbca, wstrzymałam oddech. Kilkanaście palet wyłożonych świeżo wydrukowanymi pieniędzmi powitało nas na samym wejściu. Dalej pod ścianą ułożono sztabki złota, jakie do tej pory widziałam tylko w filmach. Z oddali kusiły swoim blaskiem i same prosiły się, żeby zabrać je ze sobą do domu. Jedna z nich mogłaby rozwiązać wszystkie moje problemy, ale zemsta, której pragnęłam, była warta o wiele więcej.
Rabusie rzucili banknotami w powietrze. Jak piszczące z radości dzieci tarzali się po podłodze, drąc się na całe gardło. Tylko kobieta zachowała resztki zimnej krwi i zaczęła pakować pieniądze do sportowych toreb.
Mój zakładnik wydał z siebie cichy jęk, co zwróciło uwagę jednego z jego kolegów. Nawet czarna maska nie potrafiła ukryć tego, że jego twarz stała się trupioblada.
– Henry…
Położyłam rękę na szyi mojego zakładnika i zacisnęłam ją, tak że bandzior wydał z siebie świszczący odgłos, chcąc nabrać powietrza w płuca. Podniosłam pistolet i przyłożyłam do jego skroni.
– Ani kroku dalej, bo strzelę.
W ułamku sekundy wszystkie pistolety w pomieszczeniu skierowały się w moją stronę.
– Jest nas więcej. Nie bądź głupia, panienko. Grzecznie proszę, żebyś opuściła broń.
Uśmiechnęłam się podle.
– Nie bądź głupi, Billy – odpowiedziałam, naśladując jego głos. – Jeśli strzelisz we mnie, ja zabiję twojego przyjaciela.
Przestępcy wymienili się porozumiewawczym spojrzeniem.
– Skąd… Skąd znasz moje imię?
– Billy, Henry, Tiffany, Denis i Aaron. – Wymieniając imiona, celowałam lufą w każdego z nich. Z rozkoszą przyglądałam się ich drżącym ciałom. Mało brakowało, a niektórzy wylądowaliby na podłodze. – Znam was wszystkich.
Latające pieniądze w ciszy opadły na posadzkę. Bandyci wymienili się między sobą dwuznacznym spojrzeniem.
– To ty nas tu zwabiłaś? Ty wysłałaś nam instrukcję? – rzucił groźnie Billy.
– Instrukcję? – Niewinnie zatrzepotałam rzęsami. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Z zewnątrz rozległo się wycie policyjnych syren. Już po chwili do środka wbiegł mężczyzna w kominiarce, który stał na czatach.
– To gliny! Spadamy!
Cała jego ekipa zaczęła ładować pieniądze do toreb. Puściłam Henry'ego i kopnęłam go, aż upadł na stos pieniędzy. Chuchnęłam w lufę i zakręciłam pistolet na palcu.
– A co z nią?
– Olać ją – warknął jeden z zamaskowanych mężczyzn. – Uciekamy.
Popchnął mnie tak mocno, że zatoczyłam się do tyłu i uderzyłam plecami o ścianę. Czarne mroczki stanęły mi przed oczami. Zawirowało mi w głowie, dlatego odruchowo wyciągnęłam rękę, aby złapać się ściany.
Rabusie skorzystali z chwili mojego oszołomienia i uciekli. Gdy otworzyłam powieki, sycząc z bólu, nikogo już nie było. Przyłożyłam rękę do obolałej głowy, nieźle oberwałam. Cholera, ból był tak pulsujący, że wzrok zaczął płatać mi figla, rozmazując otaczającą mnie przestrzeń. Zamknęłam powieki i wzięłam kilka głębszych oddechów.
Ponownie otworzyłam oczy i przez szklane drzwi dostrzegłam zjeżdżające się radiowozy. Neonowe światła policyjne zaczęły mnie oślepiać, zmrużyłam oczy. Ludzie wciąż leżeli na podłodze, bojąc się, że oprawcy nadal są w środku.
Agenci federalni musieli zabrać mnie ze sobą w formie świadka. Wiedziałam, że nie zwrócą na mnie większej uwagi, gdy dostrzegą, że rabusie nic mi nie zrobili, tylko zwinęli hajs. Cały mój plan szlag trafił.
Zerknęłam na broń leżącą na podłodze. To była moja ostatnia szansa, żeby wszystkiego nie zjebać. W ułamku sekundy podjęłam decyzję.
Chwyciłam za pistolet i wycelowałam we własną nogę. Zamknęłam oczy i nacisnęłam spust. Pocisk uderzył w udo, przeszywając je na wskroś. Z holu rozległy się stłumione okrzyki przerażonych ludzi.
Czułam ból. Kurewski ból, który sprawił, że byłam bliska omdlenia. A więc właśnie to odczuwało się przy umieraniu. Pisk i dudnienie w uszach, przeszywający ból i spływająca po palcach krew… To wszystko sprawiło, że na chwilę straciłam równowagę. Osunęłam się po ścianie i wylądowałam na podłodze. Zacisnęłam zęby i oparłam głowę, modląc się, aby cholerny ból ustał. Gdy otworzyłam powieki, szkarłatna krew skapywała z rany na podłogę, brudząc mi spodnie. Resztkami sił rzuciłam pistolet i ściągnęłam z rąk gumowe rękawiczki, które włożyłam za stanik, bo było to miejsce, gdzie policja nie szukałaby dowodów. Nie u ofiary napadu.
– Do diaska, cholerni amatorzy! – jęknęłam z bólu. Gdyby nie uciekli, a złapała by ich policja, nie musiałabym się postrzelić.
Chociaż bolało mnie jak diabli, nie uroniłam ani jednej łzy. Już dawno oduczyłam się tego przeklętego uczucia, gdy smutek ściskał mnie za gardło i sprawiał, że zaczęłam ryczeć z bezradności. W swoim życiu wylałam morze łez i obiecałam sobie, że już nigdy nie będę płakać. Nigdy, przenigdy.
Sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni, z której wyciągnęłam pomadkę z mentolem. Rozsmarowałam ją pod oczami. Oczy zaczęły mnie szczypać od drażniącego zapachu i szybko wydostały się z nich łzy. Dłonią starłam pozostałości maści i rozsmarowałam je po ciele, aby ukryć zapach mięty.
Z holu dobiegły mnie głosy. Ludzie płakali z ulgi, gdy policja weszła do środka. Odwróciłam głowę w stronę drzwi.
– Pomocy! – Skrzywiłam się z bólu. Zacisnęłam zgrzytające zęby, modląc się w duchu, aby ktoś przerwał moje męczarnie. Po raz pierwszy wystrzeliłam pocisk. Czekałam na to latami, myśląc, że będzie to strzał wymierzony w mojego największego wroga. Cóż za ironia, że postrzeliłam samą siebie.
Usłyszałam niewyraźnie kroki. Ktoś lekko uchylił drzwi. Podniosłam głowę i cicho zajęczałam z bólu, aby przybysz odkrył moją obecność. W progu stanął mężczyzna odziany w policyjny mundur.
– Ktoś jest w środku – stwierdził, zerkając do wnętrza sejfu. Gdy wymierzył we mnie z broni, przykleiłam plecy do ściany.
– Wzięli mnie jako zakładnika, ale uciekli – odparłam resztkami sił.
Mężczyzna dostrzegł plamę krwi i natychmiast uklęknął u mojego boku. Gdy złapał nogę i delikatnie ją obrócił, aby przyjrzeć się ranie, wydarłam się z bólu.
– Pani krwawi.
Nie, kurwa, posmarowałam się ketchupem. Miałam ochotę kopnąć go tą nogą w ryj.
– Trzeba zabrać ją do szpitala – zwrócił się do swoich kolegów, którzy jak zza mgły pojawili się za jego plecami. Świat wciąż wirował, a ja nie mogłam opanować chęci zamknięcia powiek.
Szpital? Nie ma mowy. Unikałam wszelkiego rodzaju instytucji, gdzie mogliby odkryć moją prawdziwą tożsamość. Nie chodziłam do lekarza, nie latałam samolotami, nigdy nie wylądowałam na komisariacie, a teraz na własne życzenie podałam się jak na tacy tym głąbom.
Byłam idiotką. Zdesperowaną idiotką, która w imię zemsty była gotowa zaryzykować całe swoje życie. Tak głupią, że strzeliłam sobie w nogę, byleby znaleźć się w pobliżu jednego z agentów.
– Nie dotykaj jej.
Szeroko rozwarłam powieki. Ten głos. Znałam go i to za dobrze. Podniosłam głowę i ujrzałam kamizelkę FBI na piersi człowieka, dla którego zorganizowałam całą tę szopkę.
Zwabiłam go prosto w me sidła.
Trochę inaczej go sobie wyobrażałam… Na zdjęciach wyglądał na dupka, ale po jego ostrym tonie zrozumiałam, że nie tylko na takiego wyglądał. W istocie był bezdusznym dupkiem.
Od miesięcy obserwowałam go z oddali, ale nigdy nie znalazłam się tak blisko. Mijałam go na stacji metra, zamawiałam obok niego kawę w kawiarni nieopodal biura, obserwowałam, jak podczas przerwy zajadał się tostem z serem i szynką w parku. Ale nigdy nie mogłam spojrzeć na niego dłużej niż kilka przelotnych sekund.
Sięgał aż do samego sufitu, ale perspektywa, z której na niego patrzyłam, mogła zaburzać mi proporcje. No i te mięśnie opięte błękitną koszulą z rękawami podwiniętymi aż po same łokcie. Gdyby nie zjebał mi życia, mogłabym go nawet przelecieć.
Policjant stanął na wyprostowanych nogach i odwrócił się w stronę Rainera.
– To nasza sprawa.
– Już nie. – Pokazał mu swoją odznakę, jakby był ważniakiem. Wcale nie był ważny, był po prostu dupkiem. – Przejmujemy ją. – Wskazał na mnie końcówką skórzanego pokrowca, który schował w głąb swojej marynarki.
– Karetka już tu jedzie. Nie ma więcej rannych – odezwał się kolejny mężczyzna w kamizelce tej przeklętej organizacji, której nienawidziłam całym swoim sercem.
Rainer uklęknął i chwycił w palce rąbki mojej koszulki. Nim zdążyłam zareagować, rozerwał ją. Materiał rozpruł się, ukazując jasną skórę brzucha. Żar jego dotyku pozbawił mnie tchu. Moja klatka piersiowa gwałtownie się uniosła i opadła. Nie mogłam opanować oddechu. Skupiłam się tylko na tym, aby oddychać, bo każdy kolejny wdech pozbawiał mnie siły.
Agent federalny przyłożył kawałek materiału do rany. Krzyknęłam, przykładając głowę do jego kamizelki, która zagłuszyła wrzask. Jego palce zwinnie zawiązały tkaninę, tworząc z niej opaskę uciskową.
– Ile zabrali? – zwrócił się do drugiego agenta, gdy policjanci zaczęli opuszczać pomieszczenie. Mężczyzna podszedł do palety, na której stały pieniądze w studolarowych banknotach.
– Na moje oko kilka milionów.
Palce Rainera delikatnie sunęły po mojej skórze, przyprawiając mnie o wewnętrzne wrzenie. Jego dotyk palił ją mocniej niż dziura w nodze.
– Sprawdzałeś monitoring?
– Nie nagrywał.
– Kurwa – zaklął i przeczesał palcami włosy. Jego porażka była najlepszym wynagrodzeniem mojego bólu.
– Jedynym naszym świadkiem jest ta młoda pani.
Rainer podniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy. Dyszałam jak po maratonie ostrego seksu. Spocona drżałam w jego ramionach, a myślenie o tym, aby go przelecieć, nawiedziło moją śliczną, ale pustą główkę. To chyba były konsekwencje wykrwawiania się, bo nie mogłam znaleźć na to żadnego rozsądnego wyjaśnienia.
Dotknął mojego ramienia, a ja automatycznie spojrzałam w kierunku jego ręki.
– Wszystko w porządku? – Głos mężczyzny dotarł do mnie z oddali. Przetarłam spocone czoło.
– Strzelili mi w nogę. Czy ja umrę?
Jego spojrzenie rozjaśniło się pod wpływem cichego śmiechu.
– Nie pozwolę na to. Jestem Connor Rainer, agent federalny, i zrobię wszystko, żeby ci rabusie odpowiedzieli za to, co pani zrobili.
– Dziękuję. – Uroczo się uśmiechnęłam.
Rainer otrzepał dłonie i podszedł do swojego współpracownika, aby porozmawiać o szczegółach całego zajścia.
Od tamtego momentu nie spojrzał na mnie ani razu. Zupełnie jakbym była nic nieznaczącym elementem jego śledztwa. Gdyby wiedział… Gdyby tylko wiedział, że to ja byłam powodem jego nieprzespanych nocy, wtedy ten wzrok skupiony byłby tylko na mnie.
Gdy karetka zabierała mnie do szpitala, nie podszedł, aby zapytać, jak się czuję. Nie zrobił nic. Stał przy swoim samochodzie w ciemnych okularach, które chroniły go przed włosami opadającymi na czoło.
Przez ostatnie miesiące pragnęłam go zobaczyć, stanąć obok i ocenić, jakim jest człowiekiem. Nie pomyliłam się w swoim osądzie. Był równie bezuczuciowy, jak jego ojciec.
A więc to był on, Connor Rainer, mój książę na białym koniu we własnej osobie. Przedmiot moich dzikich snów. Snów o morderstwie i zemście.
Violet
Wylądowałam w środku pierdolonego biura FBI, chociaż obiecałam sobie, że moja noga nigdy więcej nie postanie w tym miejscu.
Wypuścili mnie ze szpitala po kilku godzinach na prośbę agentów. Kula tylko drasnęła moją nogę, nie przestrzeliła jej na wylot, jak sądziłam, dlatego sprzeciwiłam się, gdy lekarz nalegał, abym została pod obserwacją. Wolałam już użerać się z FBI, niż zostać przykuta na tydzień do szpitalnego łóżka. Miałam więcej szczęścia niż rozumu, bo dla spotkania z tym kretynem byłam gotowa pozbawić się jednej z kończyn. Idiotka.
Federalni przywieźli mnie tutaj, gdy tylko lekarz puścił mnie wolno. Wylądowałam w pokoju przesłuchań jak jakiś zbir, chociaż to nie ja ukradłam hajs ze skarbca.
Wyciągnęli mnie ze szpitala w prześwitującej chuście, odsłaniającej całe majtki, bo pielęgniarki rozcięły mi spodnie, które nadawały się już tylko do wyrzucenia. Upokorzona i pozbawiona jakichkolwiek przywilejów, siedziałam w poczekalni, gdy starsi ode mnie mężczyźni obłapiali mnie wzrokiem. W końcu ktoś raczył przynieść mi szare dresy, które pachniały męskim potem. Skrzywiłam się, wciągając je przez uda. Albo one, albo paradowanie w samych majtkach.
Na blacie stolika leżała butelka wody, którą raczył mnie poczęstować jeden z agentów. Widziałam go wcześniej w banku, gdy współpracował z Rainerem. Nazywał się Preston i dopiero rozpoczynał swoją karierę w szeregach federalnych, dlatego był najmilszy ze zgrai tych nadętych dupków.
Wreszcie drzwi do pokoju przesłuchań się otworzyły. Do środka wszedł Rainer, a za nim podążał Preston. Ten drugi posłał mi przepraszający półuśmiech, na który odpowiedziałam lekkim skinieniem głowy. Za to ten dupek Rainer nawet nie podniósł głowy znad teczki dokumentów i nie obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem.
Odsunął krzesło i usiadł po drugiej stronie długiego stołu.
– Zbierzemy zeznania i puścimy panią do domu. Nie powinno potrwać to długo – burknął, przeglądając jakieś papiery.
Niedługo? Kazał mi czekać ponad godzinę!
Z całej siły woli zmusiłam się, żeby nie prychnąć mu w twarz. Przybrałam uroczy uśmiech, którego pod żadnym pozorem nie zmieniłam choćby na sekundę. Znałam ich sztuczki. Wiedziałam, że za szklaną szybą, po drugiej stronie pokoju, siedzi ktoś, kto nagrywa całą naszą rozmowę. Nie mogłam dać po sobie poznać, że najchętniej urwałabym mu jaja i powiesiłabym je na maszcie tego budynku.
Rainer sięgnął do marynarki i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął długopis. Odblokował go, a skuwka przedmiotu wydała z siebie charakterystyczne kliknięcie.
– Zgodnie z procedurą muszę panią przesłuchać i zebrać wszystkie informacje, które mogą pomóc nam w śledztwie. Imię i nazwisko? – wyrecytował znudzonym głosem.
– Emma Parker.
Zapisał coś na papierze. Nachyliłam się nad stołem i dostrzegłam okienka jak w formularzu, gdy ubiegałam się o kredyt, którego ostatecznie mi nie przyznano.
– Mogę prosić o pani dowód osobisty? – dodał uprzejmym tonem jego współpracownik.
– Oczywiście. – Sięgnęłam do torebki przewieszonej przez ramię. Otworzyłam i wyciągnęłam potrzebny dokument, który podałam Prestonowi, ten z kolei przekazał go Rainerowi. Naszła mnie ochota, aby rzucić mu plastikiem w twarz, ale nie mogłam tego zrobić. Musiałam zadowolić się tym, że z czasem wyrzucę mu w twarz wszystko, co leżało mi na sercu, ale na to musiałam cierpliwie poczekać.
Przełknęłam cicho ślinę, gdy Rainer zaczął obracać w palcach fałszywkę. Od lat żyłam pod zmyślonym imieniem i nazwiskiem i do tej pory żaden glina się do niej nie przywalił. To dlatego, że znalazłam specjalistę od podrabianych dowodów.
Agent przejechał palcem po krawędzi plastikowego prostokąta.
– Masz dwadzieścia cztery lata. Jesteś jeszcze młoda.
Ale nie na tyle młoda, żeby skopać ci tyłek.
Był ode mnie starszy o zaledwie pięć lat, a miał czelność nazwać mnie młodziutką panienką.
Zaczął bujać się na krześle, balansując jedną nogą na drewnianym parkiecie. W myślach modliłam się o to, aby jakaś niewidzialna siła strąciła go z tego krzesła, on z wielkim hukiem wylądował na podłodze, a przebiegły uśmiech na jego twarzy zastąpiło skrępowanie. Nic takiego nie miało jednak miejsca.
– Co robiłaś w banku?
– Przyszłam wypłacić pieniądze z konta, ale nie zdążyłam, bo złodzieje wbiegli do środka. Resztę już panowie znają – cicho szepnęłam, bawiąc się odstającym materiałem przydługich spodni.
Preston pokiwał głową ze zrozumieniem. Jego partner okazał się mniej wyrozumiały i zaczął drążyć temat, zadając mi masę bezsensownych pytań, które nie miały żadnego związku ze sprawą.
– Jaką kwotę chciałaś wypłacić?
– Trzysta dolarów.
– Po co były ci potrzebne te pieniądze?
– Na leki dla mojej sąsiadki. Ma ponad osiemdziesiąt lat, a jej emerytura jest niewielka, dlatego chciałam jej jakoś pomóc i pożyczyć pieniądze. Gruźlica to taka straszna choroba…
Ojciec uczył mnie, aby nigdy nie opuszczać wzroku. Powtarzał, że tylko słabi i winni są na tyle niewytrzymali, aby poddać się presji. Zgodnie z jego zasadą szłam przez życie z wysoko zadartym czołem, ale tym razem odgrywałam rolę ofiary, więc po raz pierwszy od dawna spuściłam głowę.
Wprawiłam ręce w drżenie. Błądziłam wzrokiem po ścianach jak przerażona sarenka. Zaczęłam się nawet jąkać, aby moja historia stała się wiarygodna. Musiałam zagrać rolę przerażonej. Ci faceci myśleli, że ktoś mnie postrzelił, więc to naturalne, że trzęsłam się jak galareta.
– Opowiedz mi, Emmo, co dokładnie wydarzyło się w banku.
W pokoju przesłuchań trzymali mnie przez dwie godziny. To były istne tortury, aby odgrywać przed nimi bezbronną i przestraszoną ofiarę, która niczego nie pamięta, ale drgające mięśnie na twarzy Rainera wynagradzały mi te katusze.
Przetarł palcami zmęczoną twarz. Był na skraju złości, jednak trzymał emocje na wodzy. Nie pozwolił sobie na żaden niewłaściwy ruch. Był idealnie wyćwiczony do roli, którą nadał mu jego ojciec morderca. Nie powinno mnie więc dziwić, że syn jest dokładnie taki sam. Oziębły i bezwzględny, nieznoszący potknięć, braku tropów doprowadzającego go do furii. I właśnie do tego zamierzałam go doprowadzić – białej gorączki.
– Pamiętasz jakieś znaki szczególne tych ludzi? Wzrost, kolor ubrania? Coś, co pozwoli nam ich zidentyfikować?
– Byli ubrani na czarno.
Jego lewa powieka delikatnie drgnęła, co sprawiło mi niezły ubaw.
– Ile było kobiet?
– Jedna… – Podrapałam się po brodzie. – Może dwie? Wszyscy wyglądali tak samo. Wrzeszczeli na siebie, a ich głosy zbyt nachodziły na siebie, żebym mogła się nad tym zastanowić.
Głośne i przeciągłe westchnienie. Tak agencie Rainer, trafił ci się twardy orzech do zgryzienia.
– Pamiętasz, o czym rozmawiali?
– O napadzie.
Prychnął rozbawiony, ale jego twarz wyrażała czyste zirytowanie, jakby uważał to przesłuchanie za stratę czasu. Miałam zamiar zrobić wszystko, aby wyprowadzić go z równowagi, a patrzenie jak gotuje się od środka, gdy dawałam mu garść bezużytecznych informacji, było samą przyjemnością.
– O czym dokładnie?
– Nie pamiętam. – Spojrzałam na bandaż, który uciskał moją nogę. – Byłam zbyt oszołomiona, wszystko działo się tak szybko…
Rainer podniósł się z krzesła. Omal nie rzucił teczką na stół. Chciał wyjść z pokoju przesłuchań, ale Preston złapał go za ramię i pokiwał głową w moim kierunku, jakby chciał przypomnieć mu, że nie byli tu sami.
– Ona kompletnie nic nie wie – wysyczał cicho Rainer. Mimo że zasłonił usta teczką, zrozumiałam każde jego słowo.
Udałam, że niczego nie słyszę i zaczęłam wodzić wzrokiem po suficie.
– Daj jej czas. – Preston poklepał go po ramieniu. – Została zaatakowana i straciła dużo krwi. Jest w szoku, więc to zrozumiałe, że nic nie pamięta. Może wrócimy do tego jutro?
– Nie ma mowy. – Rainer odwrócił się na pięcie i podszedł do stołu. Położył dłonie po obu stronach. Tym gestem chciał pokazać, że miał nade mną władzę.
Zagrałam zgodnie z jego wizją i osunęłam się na krześle, jakby przerażał mnie swoimi rosłymi ramionami.
– Dlaczego na zakładnika wybrali akurat ciebie? Dlaczego nie wzięli kogoś z personelu? – Agent przechylił głowę, przyglądając się mojej twarzy. Policzki zapiekły mnie, gdy czułam, że analizował każdy skrawek mojej skóry. – Co jest w tobie takiego wyjątkowego, Emmo?
Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w jego przesiąknięte gniewem oczy.
– Absolutnie nic, proszę pana.
Nabrał głęboko powietrza w płuca. Jego ramiona podniosły się, ale wcale mnie to nie przeraziło. Gdy otworzył usta, w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka.
Plecy Rainera nagle się wyprostowały. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej telefon. Utkwił wzrok w wyświetlaczu.
– Przepraszam, wrócimy do tej rozmowy – wymruczał, a potem wyszedł z pomieszczenia. Preston wybiegł za nim.
I znów zostałam sama. Spojrzałam na zegar, który wskazywał dokładnie trzecią w nocy. Uśmiechnęłam się pod nosem i odprężona opadłam na krzesło, wbijając plecy w oparcie.
Była to pora na rozmowę z jego największym przekleństwem. Ale tym prześladowcą nie byłam ja, tylko Mary Jane. Największy koszmar, który nawiedzał go nawet w snach.
Connor
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Zespół
Napad na bank
ISBN: 978-83-8373-434-7
© Maria Karnas i Wydawnictwo Amare 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Marta Grochowska
KOREKTA: Agata Ogórek
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek