Narzeczona gangstera - Angelika Psarska - ebook + książka

Narzeczona gangstera ebook

Angelika Psarska

4,1

Opis

Dan Camerman to dla wielu brutalny typ, dla innych morderca, dla przyjaciół wspólnik. Dla Aurory to narzeczony, którego nie widziała od ponad dwóch lat. Podobno zginął, ale ona nie potrafi w to uwierzyć. Problem w tym, że zranione serce w odwecie może zrobić wiele głupstw, w tym nawet dopuścić się zdrady. Zasada jest jedna – Dan Camerman zawsze wraca. I teraz też wróci.

Aurora była szarą myszką. Taką, która ginie pośród tłumu ludzi, zupełnie nie wyróżniając się na tle innych. On zaś facetem, którego na pewno nie powinna była pokochać. Niestety, jeszcze wtedy nie wiedziała, że miłość może okazać się zabójcza. Uświadomiła sobie swój błąd dopiero, kiedy mężczyzna jej marzeń zniknął bez żadnego wyjaśnienia. Wyparował z jej życia z dnia na dzień, jakby w ogóle nie istniał.

On miał wrócić. Ona miała czekać. Najpierw minął miesiąc, potem rok, wreszcie dwa lata… Ile jeszcze to miało, cholera, trwać?

 

– Kiedy zamierzasz wrócić? – zapytała, siląc się na spokojny, wyważony ton. Ale były to marne próby, w ostatnim słowie głos się jej załamał. Aurora zacisnęła gwałtownie wargi, nie chcąc, by zduszony szloch przedarł się na zewnątrz.

On mimo wszystko nie zrobił kroku na przód. Nie podszedł, nie pocieszył jej, a po prostu stał te kilka metrów dalej. Opanowany jak zawsze. Nieskażony strachem oraz tym, co zamierzał uczynić. Patrzył na Aurorę niczym bezduszny posąg. Zawsze był przecież dobrym aktorem.

– Jak będzie bezpiecznie – odrzekł po chwili napiętej ciszy.

Zmrużył powieki, a potem odwrócił się w kierunku ogrodzenia. Bez jakiegokolwiek pożegnania. Bez przeprosin, które był winien Aurorze. Ona też nie zamierzała się o nie ubiegać, mimo że wyobrażała sobie, iż za nim krzyczy, powstrzymuje go w ostatnim momencie i mężczyzna wcale nie przekracza furtki, a potem nie wsiada na czarny motor, Aurora zaś nie słyszy dźwięku odpalania maszyny i nie patrzy, jak po dłużących się minutach ta zanika pośród innych pojazdów, za zakrętem.

 

 

Angelika Psarska – autorka powieści fantasy Damaris. Powrót czarodziejki. Urodzona w 1998 roku w Zbąszynku. Artystyczna dusza, pozytywna i oddana swoim pasjom. Pisze od dwunastego roku życia, kocha króliki i ma ogromną słabość do tatuaży. W wolnym czasie również rysuje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (108 ocen)
61
17
16
11
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
frixi

Całkiem niezła

Książka przeczytana po łebka bo opisy mnie aż nużyły, Aczkolwiek ( częste słowo występujące) można do niej zajrzeć. Ale wielkiej rewelacji po niej nie można się spodziewać.
10
Mgm25

Z braku laku…

400 stron historii i dopiero akcja rozwinęła się po 350 aby zakończyć się w momencie sugerującym ciąg dalszy nastąpi.Na pewno słowem ,które mnie będzie prześladowac są poliki.Nie wiem dlaczego nie policzki ,ale za każdym razem jak to słowo czytałam mialam przed oczami kawał mięcha wołowego.Książkę przeczytałam i nie mogę zrozumieć celu jej powstania chyba , ze autorka ćwiczy warsztat pisarski .Bohaterowie niesympatyczni, historia ni to mafia ni to niewiadomo co, błędy językowe koszmarne . Zauroczyło mnie sformułowanie "nie szło" , nigdy w żadnej ksiazce nikt tego nie używał.Chyba , ze to celowy zabieg artystyczny .
10
madlenna1

Z braku laku…

Dawno nie trafiłam na tak infantylny sposób pisania. Akcji jak na lekarstwo i doprawdy ciężko zdecydowac jakie emocje chciała przekazac autorka .
11
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Nie będziesz się nudzić podczas jej czytania Polecam
00
katia-m

Nie oderwiesz się od lektury

wciąga, napisana fajnym językiem, polecam
00

Popularność




Copyright © by Angelika Psarska, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcie na okładce: pexels

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-332-4

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

PROLOG

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

ROZDZIAŁ 26

ROZDZIAŁ 27

ROZDZIAŁ 28

ROZDZIAŁ 29

ROZDZIAŁ 30

ROZDZIAŁ 31

ROZDZIAŁ 32

ROZDZIAŁ 33

ROZDZIAŁ 34

ROZDZIAŁ 35

ROZDZIAŁ 36

ROZDZIAŁ 37

ROZDZIAŁ 38

ROZDZIAŁ 39

ROZDZIAŁ 40

ROZDZIAŁ 41

ROZDZIAŁ 42

ROZDZIAŁ 43

EPILOG

Dla moich rodziców

PROLOG

Miłość – iluzja skrzydeł, a rzeczywistość łańcuchów.

Sydney Smith

Dwa lata temu Aurora Smith stała na szczycie schodów, patrząc pustym wzrokiem w dal. Mimo że wokół niej roztaczał się obraz na idealnie przystrzyżony, pokryty śniegiem trawnik, rząd niedawno posadzonych krzewów oraz dopiero co pomalowany wysoki, oszroniony płot, to nie im poświęcała uwagę. Wzrok wciąż kierowała otępiale na ulicę, gdzie jeszcze chwilę temu stał czarny motor. Teraz już go tam nie było i może dlatego Aurora przedstawiała sobą taką bezradność.

Delikatna uroda powodowała to, że w tym momencie, czując się opuszczoną przez mężczyznę, któremu oddała całe swoje życie, wyglądała niczym mały, skrzywdzony ptaszek. Powtarzała sobie w głowie, że da radę przetrwać, ale ten ptaszek już teraz ćwierkał doprawdy cicho. Mimo tego więcej już nie zapłakała na werandzie.

Przetarła oczy, naciągnęła mocniej bluzę na chude ramiona i odwróciła się, w duchu czując, że z każdą sekundą zaczyna się sypać. Uniosła spojrzenie na olbrzymie drzwi domu. Jeszcze do niedawna cała posiadłość robiła na niej wrażenie, lecz aktualnie nie zachwycała się żadnym jej elementem. Dlatego podeszła z kluczykami do zamka i otworzyła go bez żadnego słowa. Zresztą nie miała do kogo się odezwać. Była sama. Całkowicie sama.

ROZDZIAŁ 1

Matka często mawiała, że siłą kobiety jest władza nad mężczyzną. Aurora wtedy słuchała jej zapamiętale, wierząc w każde, przesiąknięte dozą pewności słowo. Ale prawda była taka, że po tych długich latach wcale nie uważała, żeby ta miała rację. Jeśli istotnie by tak było, to czy Dan nie powinien być tutaj z nią?

Dana zaś nie było. Nie było go, precyzując, od przeszło ponad dwóch lat, gdy żegnała go, stojąc samotnie na cholernej werandzie, i patrzyła, jak czarny motor znika pomiędzy obcymi samochodami. Tamtego dnia nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc nie zrobiła nic. Właściwie można było uznać, że nie robiła nic, odkąd Dan zniknął.

Dlatego jej życie przypominało niekończącą się udrękę. Wychodziła z domu tylko po to, aby zrobić zakupy albo żeby pójść do kościoła. Nie miała przyjaciół ani rodziny, ponieważ wyrzekła się ich pięć lat temu, gdy oddała serce pewnemu brutalnemu typowi o ciemnych włosach i szczeniackim spojrzeniu, więc istniała sama dla siebie. Samotnie gotowała, samotnie jadła, samotnie oglądała cholerne seriale Netflixa. Dni przeraźliwe jej się dłużyły, noce z kolei wydawały się nieustającym koszmarem. Czasami nie mogąc zasnąć, przypominała sobie Daniela i serce zaczynało walić jej tak przeraźliwe, że łzy samoistnie nachodziły do oczu. Potem płakała przez następne godziny, aż zmęczenie ją usypiało.

Taki właśnie tryb życia wiodła, więc nic dziwnego, że powoli się dusiła.

Obejrzała po południu tysięczny raz Titanica, co jeszcze bardziej przyprawiło ją o mdłości. Niemniej zacisnęła zęby i przemyła twarz, by się uspokoić. Wspomnienia nie były czymś, czego właśnie w tym momencie potrzebowała. Szczerze mówiąc, zbyteczne przenoszenie się do przeszłości niemal Aurorę zabijało. Wydawała się wtedy wrakiem człowieka. Jego marną imitacją.

– Cholera! – warknęła, gdy nagle rozległo się przytłumione pukanie do drzwi.

Nie spodziewała się ani tego, ani usłyszenia po chwili donośnego dzwonka, który przeniknął brutalnie przez wszystkie ściany posiadłości, oznajmiając, że przybył niezapowiedziany gość.

Aurora drgnęła, zerknęła odruchowo w lustrzane odbicie w łazience i zobaczyła zmęczoną, drobną dziewczynę o niepewnym, strachliwym spojrzeniu.

Potem szybko oderwała wzrok od brązowych oczu i ruszyła do holu.

Nim otworzyła cztery zamki, zerknęła przez wizjer. Nie zdziwiła się, widząc starszego listonosza, ponieważ to była jedyna osoba, która zwykła ją odwiedzać. Chociaż czasami zdarzyło się, że jacyś nowi sąsiedzi próbowali nawiązać z nią kontakt, zaprzyjaźnić się, Aurora stanowczo dystansowała się w takich chwilach, pamiętając, co obiecała Danowi.

Uchyliła drzwi, nie odpinając przy tym łańcucha. Listonosz, już do tego przyzwyczajony, jedynie podał jej do ręki listy przez małą szparę. Aurora dostrzegła, że z trudem powstrzymał się przed wywróceniem oczami.

– Nie zabiję pani przecież – mruknął pod nosem.

Aurora wychwyciła tę niezbyt przyjemną uwagę, ale jedynie pospiesznie zatrzasnęła wejście. Skrzywiła się odruchowo, analizując jego słowa. Mimo że wiedziała, iż miejscowi uważają ją za wariatkę, to i tak czasami ją to naprawdę bolało.

W każdym razie zaraz potem przejrzała nadesłane wiadomości. Wszystkie dotyczyły opłat, oprócz trzeciego listu, który był ofertą pracy. Nie żeby to ją dziwiło. Odłożyła papierzyska na blat stołu w przestronnej kuchni. Postanowiła, że potem zajmie się przelewami na komputerze, a teraz po prostu zrobi coś na kolację.

– Może później coś przeczytam – mruknęła do siebie, otwierając lodówkę.

Coraz częściej zdawała się rozmawiać sama ze sobą, ponieważ cisza w tak dużym domu była iście przerażająca. Szczególnie nocą, kiedy ciemność owiewała każdy zakamarek, a okna skrzypiały z podmuchami wiatru. Drżała w takich chwilach na całym ciele, bojąc się, że zaraz ukaże się jej jakaś zmora, albo gorzej – człowiek. A konkretnie intruz nadesłany przez wrogów Daniela.

Zdziwiła się, zauważając, że skończyły się jej jajka. I mleko. Chciała zrobić sobie omlet, ale nie mogła przez brak produktów. Zerknęła na wiszący zegarek nad szafką. Wskazywał dziewiętnastą, więc nie było aż tak późno.

Wychyliła się do małego okna i odsunęła białe firanki. Faktycznie na dworze nie panowały jeszcze egipskie ciemności. Było dość szarawo, aczkolwiek lampy uliczne już się włączyły, powodując przyjemną, dość romantyczną atmosferę. Ludzie zresztą wciąż tłoczyli się na chodnikach grupkami.

Aurora naprawdę chciała zjeść ten pieprzony omlet i, niewiele myśląc, zdecydowała się przejść do pobliskiego sklepu. Zgarnęła klucze, włożyła zamszową kurtkę, wsunęła przetarte trampki i po chwili wybiegła na zewnątrz.

Przywitało ją rześkie, przyjemne powietrze. Nie było zimo, jedynie gdy sporadycznie wiał wiatr, chłód przenikał przez ubrania. Ale nawet to jej się podobało. Rzadko opuszczała swoją bezpieczną przystań, chociaż naprawdę marzyła, by móc częściej to robić. Niestety, wpojone przez Dana zasady skutecznie ją od tego odwodziły. W myślach słyszała jego surowy ton głosu, mówiący, że ma być ostrożna.

Przeszła obok bawiących się dzieciaków sąsiadów. Te natychmiast zamilkły. Taka sytuacja nie była jednak pierwszą ani ostatnią, więc Aurora się tym nie przejęła. Wiedziała, że dzieciaki mówią między sobą, iż jest nawiedzona. Poza tym sama się za taką miała.

Przygryzła wargę, nagle gwałtownie przystając, gdy przed nią wyrósł dość postawny policjant z surową miną. Najpierw z zainteresowaniem i lekkim przestrachem zerknęła na niego, potem dopiero na widowisko za nim. Zobaczyła żółte taśmy, odgradzające przejście, oraz rząd samochodów, kilka z nich należało do stróżów prawa. Syrena dopiero po chwili zawyła, jakby z opóźnieniem, a może Aurora była tak pochłonięta własnymi myślami, że jej wcześniej nie usłyszała.

– Musi pani iść naokoło, bo to trochę potrwa, nim ten bajzel ogarniemy – powiedział do niej donośnym, acz spokojnym barytonem.

Aurora skinęła głową, mimowolnie idąc w stronę, którą wskazał policjant. Przeszła w bok i wylądowała na niezbadanej dróżce. Oczywiście teoretycznie znała tę drogę na skróty, ale w praktyce nigdy nie miała okazji tędy przechodzić.

Stawiała niepewne kroki, co rusz oglądając się na policjanta, który wciąż stał w oddali i z widoczną irytacją wymalowaną na twarzy się jej przyglądał. Aurora stwierdziła, że jedynie robi z siebie durnia, więc już więcej nie zerkała w tamtym kierunku. Ruszyła sprawniej, zauważając, że dróżka teraz się rozszerzyła, a ona wylądowała w epicentrum, zdawało się, miasta. Przyuważyła znajome sklepy oraz lśniące neony. Dodatkowo usłyszała głośne dźwięki muzyki. Niefortunnie dla niej, zorientowała się, że przed sobą ma jakiś klub nocny.

Ludzie tłoczyli się przed nim i Aurora nie zdążyła przejść przez ulicę, bo ta była już zagrodzona przez samochody, które stanęły na czerwonym świetle, pół metra od siebie. Miała ochotę przekląć, gdy zmuszona była przepchać się przez ten szerzący się tłum. Naciągnęła kaptur na głowę, żeby nikt się do niej przypadkiem nie doczepił, i z głębokim wdechem ruszyła, starając się wyminąć nieznajomych.

Niemal z ulgą dotrwała do końca chodnika i już uśmiechnęła się z satysfakcją, że przetrwała, ale właśnie wtedy wpadła na czyjeś umięśnione, potężne ciało, które odruchowo ją przytrzymało, kiedy prawie upadła. Ręce na biodrach były silne i wyraźnie pewne tego, co robiły.

Aurora zadarła głowę, ale zobaczyła jedynie lśniące oczy, których koloru nie potrafiła określić – było tak ciemno, a przytłumione światła niewiele dawały. Była jednak pewna, że mężczyzna ma lepszy widok na jej twarz. Stali przy latarni, z której to sylwetkę Aurory oświetlała żółta poświata.

Jedyne, co dostrzegła, to zmarszczone, wysokie czoło. Mężczyzna patrzył na nią w jawnym zaintrygowaniu, wciąż mocno przytrzymując. Serce Aurory mocno zabiło w nagłej panice. Ale nie potrafiła się ruszyć, niczym zamrożona.

– Przepraszam. – W końcu usta uformowały słowa, bez jej świadomości.

Nieznajomy nagle ją puścił i Aurora z nasilającym się strachem zrobiła krok, potem następny, aż w końcu w popłochu wycofała się całkowicie. I gdy niknęła w kolejnym tłumie, miała dziwne wrażenie, że te pogrążone w cieniach oczy wciąż się w nią wpatrują. Z jawną fascynacją.

ROZDZIAŁ 2

Philip stał jeszcze chwilę pod zadaszeniem klubu Virginia, patrząc na oddalające się plecy dziewczyny, która wpadła na niego przed momentem.

Zmrużył leniwie powieki, wciąż z widocznym błyskiem zaintrygowania w oczach. To wydarzenie nie tyle go zaskoczyło, co pozytywnie rozbawiło. Odruchowo sięgnął do skórzanej kurtki, by wciągnąć z niej telefon i przy okazji papierosa.

Zapalił, a wokół jego kanciastej, przystojnej twarzy powstała otoczka z szarawego dymu. Potem przyłożył smartfon do ucha, wybrawszy numer z listy kontaktów.

– Nie uwierzysz, na kogo wpadłem – szepnął, nie siląc się na czcze przywitania.

***

Aurora nie potrafiła się pozbierać, nawet gdy przekroczyła próg sklepu. Jedna z ekspedientek zerknęła na nią dziwnie, kiedy ta nagle wbiegła do środka i dopiero potem odetchnęła, by móc wziąć koszyk. Jej palce delikatnie drżały, mimo że nie wiedziała, z czego to konkretnie wynika. Co ją tak przeraziło? Ten nieczytelny, przytłumiony wzrok obcego faceta czy świadomość tego, jak bezbronna była w tamtym momencie? Właśnie dlatego mimowolnie pomyślała, że nie lubi się szlajać wieczorami. Gdyby facet okazał się jakimś brutalnym, napitym osiłkiem, nie byłoby nikogo, kto mógłby ją ochronić, nie mogłaby też zadzwonić na policję, bo tak naprawdę nie miała prawdziwej tożsamości. I mimo że nosiła za pasem spodni niewielki nóż – nawet w domu się z nim nie rozstawała – miała bolesną świadomość, że gdyby przyszło jej go użyć, na niewiele by się to zdało. Mogliby zrobić z nią, co tylko chcieli.

Dan przed rozstaniem wielokrotnie wspominał, że w razie czego ma uciekać, nie bacząc na nic, uciekać. Oczywiście też zapewniał, że powinna być bezpieczna w tej dużej mieścinie, szczególnie że ktoś taki jak Aurora Smith nie istniał. Miała tylko zbyt często nie wychodzić, nie wychylać się, kupować wszystko za gotówkę i potulnie czekać na jego powrót. Powrót, który nie nadchodził.

Przymknęła oczy wciąż zdenerwowana. Zatrzymała się w dziale mięsnym i właśnie stała przed mrożonkami, mizernie udając, że próbuje coś wybrać. Tak naprawdę nie miała w głowie zakupów, ponieważ ta konfrontacja poruszyła w niej wiele dziwnych, sprzecznych emocji. Jednocześnie cholernie się bała, ale z drugiej strony w końcu coś się wydarzyło w jej pieprzonym, smutnym życiu. Ostatnio niemal wariowała, a teraz zażyła choć trochę wolności w tej krótkiej sekundzie, gdy skrzyżowała spojrzenie z nieznanym mężczyzną. To nie było puste spojrzenie, więc Aurora odczuła, że wreszcie istnieje, nie jest tylko niemym duchem we wszechświecie, a nieznajomy zdaje sobie sprawę z jej egzystencji. Tak, tylko co to mogło oznaczać?

– Jeśli nic nie kupujesz, to można? – zapytała niespodziewanie osoba z boku.

Aurora poruszyła się, obracając w stronę dziewczęcego głosu. Nie spodziewała się zobaczyć wysokiej, szczupłej dziewczyny w traperskich butach, powycieranych jeansach oraz lateksowym topie. Do tego czarne włosy z niebieskimi końcówkami i dwa kolczyki w nosie doszczętnie ją speszyły, szczególnie że melodyjny głos był zupełnym przeciwieństwem tego, co nieznajoma sobą reprezentowała. Aurora natychmiast pomyślała o swoim bracie, który również lubił i piercing, i tatuaże. Mogła się założyć, że obca ma pod ubraniem sporo malowniczych dzieł na bladej skórze.

– Jasne – potaknęła Aurora, przesuwając się.

Mimowolnie patrzyła, jak dziewczyna nachyla się, otwiera zamrażalkę i wsadza do koszyka parę zafoliowanych kurczaków. Gdy zamknęła klapę, z powrotem zainteresowała się Smith.

Widząc na sobie badawczy wzrok, chciała już się wycofać. Dziewczyna jednak chwyciła ją za nadgarstek, przytrzymując w miejscu. Uśmiechnęła się szeroko do Aurory, jakby pokrzepiająco.

– Jestem Amy House – przedstawiła się donośnie, nie bacząc, że właśnie przechodzili jacyś staruszkowie, a za nimi wnuczęta, które darły się wniebogłosy. – Mieszkam obok ciebie, niedawno się wprowadziłam.

– Och – mruknęła Aurora.

Nie sądziła, że ktokolwiek może ją kojarzyć bez niechęci na licu. W takim jednak przypadku nie trudziła się przedstawianiem się, bo wolała uniknąć niezręczności – Amy musiała wiedzieć, z kim ma do czynienia, nawet jeśli tylko pobieżnie. Niedługo i tak dotrze do niej więcej plotek.

– Miło mi.

Chciała już odejść, ale palce na nadgarstku nie puszczały. Było to niezwykle dziwne i niepokojące jednocześnie. Amy jednak nadal uśmiechała się jakby nigdy nic.

– Słuchaj, nie chcę ci się narzucać – zaczęła swobodnie – ale…

– Ale właśnie to robisz – osądziła uszczypliwie Aurora, wyswabadzając się z jej uścisku. Cofnęła się. – Ja nie mogę… ja nie szukam przyjaciół. Pewnie już i tak o mnie słyszałaś, więc wiesz, że wolę samotność. Nie zadaję się z nikim…

– Ja zazwyczaj też – wtrąciła Amy. – Chciałam tylko zaprosić cię na kawę czy coś. Ale jeśli nie chcesz, nie będę naciskać. Jestem nowa w tej dziurze i rzadko z kimkolwiek się trzymam, lecz nowy start do czegoś zobowiązuje, sama rozumiesz.

Przez młodą, radosną twarz Amy przebiegł grymas, który jednak szybko się oddalił.

Mimo tego Aurora go nie przeoczyła. Naprawdę poczuła się zaniepokojona, bo to brzmiało, jakby Amy też nosiła na sobie jakieś brzemię przeszłości. Może uciekła do nowego miasta przed mężem albo przed kimkolwiek innym?

W każdym razie Aurora nie zamierzała się nad tym wnikliwiej zastanawiać. Nie mogła mieć przyjaciół ani znajomych. Kontakty międzyludzkie musiały być ograniczone do minimum, nieważne, jak bardzo marzyła o takich zwykłych pogawędkach, choćby w sklepie.

– Może wpadnę do ciebie kiedyś – osądziła Aurora i pospiesznie ewakuowała się z działu mięsnego.

Do jej uszu dobiegło jeszcze kpiące „jasne”, które oznaczało, że Amy wcale się nie nabrała. Zresztą Aurora nawet nie zapytała, gdzie konkretnie House mieszka. Powiedziała tylko, że wprowadziła się obok, ale przy posiadłości Aurory stało wiele innych domostw, a że ona sama nie interesowała się tym, co się dzieje na osiedlu, nie wiedziała, który dom był do niedawna na sprzedaż lub wynajem.

Ostatecznie Aurora wyszła ze sklepu bez pieprzonego mleka i jajek, ale nie planowała się wracać. Nie, po prostu stwierdziła, że zrobi sobie kanapkę, choćby z samym masłem, poza tym ochota na jedzenie jakoś jej przeszła. Teraz liczyło się tylko to, aby jak najszybciej wrócić do czterech, komfortowych ścian. I pomyśleć, że jeszcze do niedawna chciała czegoś ekscytującego od życia.

Strasznie się obawiała przejść przez tą samą drogę, co wcześniej. Szczególnie że znów musiała minąć klub. Teraz jednak na całe szczęście samochody przerzedziły się na ulicy i przeszła na drugą stronę. Nie zerkała przy tym na tłum ludzi. Nie chciała szukać wzrokiem tamtego mężczyzny, bojąc się, że jednak znajdzie go wśród obcych osób. Czuwającego i patrzącego na nią.

Dlatego naprawdę ucieszyła się, gdy spokojnie wkroczyła w wąską dróżkę, wybyła z niej i w końcu weszła na swoją posesję. Było już niesamowicie ciemno, gdy przekroczyła próg drzwi. W domu przede wszystkim. Dopiero gdy włączyła światła, strach się trochę oddalił. Ale wciąż gdzieś tam, na dnie jej jaźni, był.

– Może sobie kupię psa – powiedziała do siebie Aurora.

Ten pomysł wielokrotnie pojawiał się w jej głowie i wielokrotnie stwierdzała, że nie może wciągać w to wszystko jeszcze niewinnego stworzenia. Dlatego tylko parsknęła pod nosem, zatrzaskując wszystkie cztery zamki i wchodząc do cichego, otulonego mroczną aurą holu.

Ten dom po zmroku wydawał się nie bezpieczną przystanią, acz więzieniem. Niekończącą się udręką, która niemal z niej szydziła. Oto była w klatce ze złota, w imię żałosnej miłości. Dla wiary w to, że Dan, pieprzony Camerman, żyje. Ale czy żył? Czy, cholera, jeszcze dychał? A jeśli tak, to czy pamiętał o niej? O tym, że na niego tutaj czekała?

Te pytania przeszywały na wskroś serce Aurory. Na żadne z nich jednak nie potrafiła odpowiedź. Nie odpowiadała więc, wyciszała je, ponieważ to wychodziło jej najlepiej. Udawanie, że wszystko jest w porządku. Przekręciła w skupieniu pierścionek na palcu, czując się jeszcze gorzej niż chwilę temu.

ROZDZIAŁ 3

Tamtego dnia padał śnieg. Ludzie w Westtown od parunastu lat nie widzieli tak srogiej zimy, więc Aurora doskonale pamiętała chłód i biały puch, który unosił się na wietrze. Wszystko było w bieli – domy, ogródki i drzewa. Jedynie ludzie trwali pośród tej czystki, będąc niepasującym elementem. I jeszcze ptaki, które notorycznie stawały na oszronione rynny, także zaburzały powstałą harmonię, bowiem w ich ciemnych piórach na dobre ginęły grube płaty śniegu.

Aurora we wspomnieniach wyraźnie wyczuwała też drganie wiatru na zimnych polikach. I zapach dymu z dopiero co spalonego papierosa. Mężczyzna przed nią zgasił niedopałek przy schodach, prowadzących na werandę. Gdy to zrobił, przez lico Aurory przemknął grymas bólu. Nie potrafiła go ukryć nawet, kiedy ich oczy spotkały się ze sobą w połowie drogi. Głęboka czerń i delikatny brąz.

Aurora otuliła się mocniej płaszczem, ponieważ po jej ciele przemknęły dreszcze. Nie wiedziała tylko, czy spowodowane to było chłodem dnia, czy może intensywnym spojrzeniem mężczyzny. W tym momencie jednak nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie. Dlatego starała się nie myśleć, zastąpić chaos w głowie pustką, która zakrywała prawdziwe emocje. Żal, rozgoryczenie i, już budzącą się do życia, tęsknotę.

– Kiedy zamierzasz wrócić? – zapytała, siląc się na spokojny, wyważony ton. Ale były to marne próby, w ostatnim słowie głos się jej załamał. Aurora zacisnęła gwałtownie wargi, nie chcąc, by zduszony szloch przedarł się na zewnątrz.

On mimo wszystko nie zrobił kroku na przód. Nie podszedł, nie pocieszył jej, a po prostu stał te kilka metrów dalej. Opanowany jak zawsze. Nieskażony strachem oraz tym, co zamierzał uczynić. Patrzył na Aurorę niczym bezduszny posąg. Zawsze był przecież dobrym aktorem.

– Jak będzie bezpiecznie – odrzekł po chwili napiętej ciszy.

Zmrużył powieki, a potem odwrócił się w kierunku ogrodzenia. Bez jakiegokolwiek pożegnania. Bez przeprosin, które był winien Aurorze. Ona też nie zamierzała się o nie ubiegać, mimo że wyobrażała sobie, iż za nim krzyczy, powstrzymuje go w ostatnim momencie i mężczyzna wcale nie przekracza furtki, a potem nie wsiada na czarny motor, Aurora zaś nie słyszy dźwięku odpalania maszyny i nie patrzy, jak po dłużących się minutach ta zanika pośród innych pojazdów, za zakrętem.

W rzeczywistości tamtego mroźnego piątku Aurora po prostu patrzyła na plecy ukochanego, który zniknął z jej życia. I dopiero, kiedy całkowicie była pewna, że już go nie ma, pozwoliła sobie cicho zapłakać, w międzyczasie obracając na palcu pierścionek zaręczynowy.

Ostatnie, co jej po nim zostało.

***

Myślenie o przeszłości nadal bolało. Czuła się tak, jakby to było zaledwie wczoraj, gdy usłyszała zimne „Muszę wyjechać”. Po tych słowach czas zwolnił, świat z kolei stał się obcym, nieprzyjemnym miejscem. Kurtyna opadła, a rzeczywistość zmieniła życie naiwnej dziewczyny w pasmo udręki.

Ktoś z boku mógłby pomyśleć, że przecież nie było tak źle. Ale pomyliłby się. Gdy człowiek raz zasmakuje raju, a potem świat brutalnie mu go odbierze, nic już nie będzie takie samo. Wspomnienia stają się jedynie wrogim sztyletem, co rusz atakującym serce bez ostrzeżenia. Nie szło zatrzymać diabelskiego trylu, nieważne, jak bardzo się tego pragnęło. A Aurora marzyła o tym bezustannie. Szczególnie gdy w za dużej koszulce, która kiedyś należała do narzeczonego, zwijała się na małżeńskim łożu, okrutnie samotna i niezaprzeczalnie martwa w środku.

Patrzyła w ciemność, analizowała i cofała się do tamtego dnia. Cały czas miała wrażenie, że stoi na werandzie, czekając, aż mężczyzna obejrzy się za nią. Powie, że ją kocha, zrobi cokolwiek, by Aurora miała teraz poczucie, że nie została oszukana.

Powinna zasnąć, bo położyła się pod pierzynę jakieś trzy godziny temu, ale sen w ogóle nie chciał nadejść. A jej osamotniony umysł pod wpływem wydarzeń, które dzisiaj wybiły ją z rytmu, był jeszcze bardziej zdradliwy wobec niej samej. Gama emocji zbierała się pod skórą i Aurora nie potrafiła się jej oprzeć. Gniew, smutek, rozgoryczenie i nienawiść. Nie wiedziała jednak, czy do siebie, do pieprzonego świata, czy do cholernego Daniela. Zapewne, gdyby teraz stanął tuż przed nią, sama wydrapałaby mu oczy. I poczułaby ulgę – w końcu wiedziałaby, że chociaż jeszcze dycha.

To było zabawne. To wszystko było tak cholernie zabawne. Poświęciła dla niego wszystko, uwierzyła w tę całą cukierkową miłość, a potem wylano na nią wiadro szamba, by uświadomić, że szczęście jest cholernie ulotną rzeczą. A ludzie, o których myślała, że ich zna, są tak naprawdę kimś zupełnie innym.

Westchnęła, przewróciła się na drugi bok i przymknęła w końcu powieki. Robiła to już chyba z trzydziesty raz, ale teraz spróbowała wsłuchać się w ten cichy dźwięk przesuwających się wskazówek zegara, który powiesili kiedyś wspólnie w korytarzu.

Ten dom był zarówno studnią spełnionych marzeń, jak i wiecznej udręki. Z tym przeświadczeniem ostatecznie zdołała zasnąć.

***

Wstała wcześnie, bo zaledwie przed szóstą rano. Włączyła radio, wzięła szybki prysznic i umyła zęby. Przysłuchując się porannym wiadomościom o kolejnych zamieszkach w Westtown, zrobiła sobie dwie kanapki. Nie wyglądały co prawda chwalebnie, ponieważ posmarowała je jedynie masłem, ale były zjadliwe. W miarę zjadliwe.

Oczywiście, dzisiaj już musiała zrobić porządne zakupy. Mogła też wpaść do okolicznej księgarni po drodze. Szczerze mówiąc, był to jedyny sklep, który lubiła odwiedzać po tym, jak zniknął Daniel, tylko tam bowiem znajdowała chwilę ukojenia. Prawdopodobnie w dużej mierze było tak za sprawą właściciela sklepu – pana Joego. Poznała go od razu po tym, jak wprowadzili się do swojej rezydencji i Dan zabrał ją na wycieczkę po mieście. Narzeczony wiedział, że była uzależniona od wszelkiej literatury pięknej, więc to właśnie tam zawędrowali. Pan Joe przywitał ich wtedy szczerym, sympatycznym uśmiechem. Pozwolił rozejrzeć się po sklepie, polecił masę książek i nawet zaczął żartować z Danielem na temat błysku w oczach Aurory, gdy zobaczyła nowe nabytki księgarni. Śmiali się z niej, ale w ten przyjemny sposób. Daniel rzadko się śmiał, dlatego Aurora zapamiętała to tak dobrze.

Najwspanialsze w tym staruszku okazało się to, że gdy po tamtym razie już nigdy nie odwiedziła go z narzeczonym, nie zapytał o niego. Rozmawiała z nim dość często, ale zazwyczaj poruszali tematy książek, pogody czy – rzadziej – polityki. Wszystko to w neutralnym, acz miłym klimacie. I nawet jeśli pan Joe coś przypuszczał, albo martwił się o Aurorę, nigdy nie przekroczył jej sfery komfortu, drążąc w jej życiu prywatnym. Może też rozumiał, że dzięki temu mogła do tego sklepu oraz do niego wracać. Nieświadomie również przyczyniał się do tego, że jeszcze nie oszalała. Chociaż z każdym dniem wydawała się bliżej tej granicy.

Na dworze było zimniej, niż sądziła, spoglądając przez okno w kuchni. Dość wietrznie, ale przynajmniej nie zbierało się na razie na deszcz, który pogodynka zapowiedziała w radiu. Aurora liczyła, że ta jednak się pomyliła, bo pogoda w Westtown naprawdę nie rozpieszczała ostatnio mieszkańców i sprawiała, że depresja tym bardziej dopadała Aurorę.

Mimo że zadrżała, nie cofnęła się po szal czy czapkę. Zacisnęła zęby, zapięła bluzę pod szyję i ruszyła przez znajomą ścieżkę. Tak jak wczoraj, wyszła na chodnik, już poza granicami posiadłości, i rozejrzała się po osiedlu. Dzieciaki sąsiadów ponownie krzyczały donośnie po przeciwnej stronie, tym razem jednak ganiając się na dodatek z jakimiś dwoma rotwailerami. Prawdopodobnie były to psy dalszej rodziny, która wpadła w odwiedziny. Aurorę niespecjalnie to interesowało. Liczyło się tylko to, że były zbyt zajęte, aby na nią spojrzeć tym pogardliwym wzrokiem.

Włożyła ręce do kieszeni kurtki i ruszyła początkową tą samą drogą, co wczoraj. Ku swojej uldze, nie musiała skręcać, by ominąć żółte taśmy, radiowozy i podenerwowanego policjanta. Teraz na ulicy nie było żadnej z tych rzeczy. Samochody, co prawda trąbiły, stojąc w korku, ludzie spieszyli się, przechodząc po białych pasach żwawo i nie oglądając na siebie, ale ten chaos był znany i oznaczał, że wszystko wracało do normy. A przynajmniej tak sądziła, dopóki nie mignęła jej szczupła sylwetka Amy House.

Dziewczyna wcale jej nie wyminęła, a stanęła centralnie przed nią ze zmarszczonymi brwiami.

Aurora odruchowo się zatrzymała pod tym badawczym, niemal oceniającym spojrzeniem. Chciała coś powiedzieć, bo już otwierała usta, acz wtedy grymas kobiety zastąpił szczery uśmiech. Po zmarszczce nie było śladu.

– Hej – mruknęła House, wymachując walizką w ręce.

– Hej – odpowiedziała odruchowo Aurora, acz dość cicho i sucho. – Spieszę się…

Chciała ruszyć dalej, lecz głos Amy ją powstrzymał.

– Czekaj! – Zatrzymała ją jak wczoraj, chwytając za nadgarstek.

Oblicze brunetki ponownie zalało coś niepokojącego, co nie spodobało się Aurorze. Nie potrafiła odgadnąć zmiany zachowania w postaci nowo poznanej i martwiło ją, z czego to wynikało.

– Właściwie to chciałam ci to powiedzieć już wtedy, gdy się minęliśmy w sklepie… Dlatego zagadałam.

– Nie rozumiem – stwierdziła Aurora, przygryzając odruchowo wargę. – Co chciałaś mi powiedzieć?

– Wiesz co… wolałabym, żebyś się tego dowiedziała gdzie indziej. Wpadniesz do mnie na kawę? Wiem, że jest nieludzko wczesna pora, dopiero chyba siódma dochodzi, ale…

– Ja nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – przerwała jej Aurora, delikatnie wyswabadzając nadgarstek. – Zwykle nie odwiedzam nieznajomych.

– Chyba ktoś cię śledzi – szepnęła gwałtownie Amy, kiedy Smith się odwróciła.

Aurora zastygła.

– Co? – bąknęła.

Amy House nagle wzięła głęboki oddech i rozejrzała się uważnie na boki.

– Dlatego wolałabym, żebyś do mnie jednak wpadła – dodała równie cicho i z widocznym napięciem.

Dudniące serce Aurory jasno powiedziało, że tym razem musiała porady Daniela solidnie pieprzyć.

Uśmiechnęła się sztucznie i skinęła głową.

– Dobrze, chętnie wpadnę do ciebie na kawę – oznajmiła.

ROZDZIAŁ 4

Okazało się, że dom Amy znajdował się naprzeciwko Aurory, choć trochę bardziej odchodził w lewą stronę, przez co musiało się nie tylko przejść przez ulicę, ale jeszcze przebyć te kilka metrów do niewielkiego, uschniętego trawnika. Aurora ze swojej posiadłości nie mogłaby zobaczyć tego mieszkania, ze względu na wysoki płot oraz bramę, która odgradzała ją od burzliwego Westtown, ale Amy z pierwszego piętra już na jej posiadłość miała widok. To była pierwsza myśl, która zawitała w głowie Aurory po wejściu na schodki prowadzące do obskurnych, frontowych drzwi.

Szczerze mówiąc, dom nie był zbyt ładny w środku ani na zewnątrz – wręcz zdradzał ślady użytkowania poprzednich właścicieli oraz przede wszystkim widać było długie lata, które miał za sobą. Tynk odchodził gdzieniegdzie od murku przy okiennicy, a w przedsionku odkleiła się przy kątach tapeta. Czuć było też delikatną wilgoć i kurz, jakby Amy jeszcze nie zabrała się do sprzątania po przeprowadzce, co wydawało się całkiem możliwe.

– Pewnie masz lepsze luksusy niż ja – powiedziała House, gdy tylko zatrzasnęła za nimi drzwi.

Aurora skrzywiła się, bo nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Może i miała, ale naprawdę wolała to miejsce niż pustą posiadłość, która każdej nocy ją przerażała. Tutaj było o wiele więcej okien i światła dookoła i, gdy weszły do salonu, to właśnie oczarowało Aurorę. Ogromne okna, które ukazywały tylne podwórko, były naprawdę przyjemną odskocznią od wiecznie zasłoniętych szyb Aurory.

Amy poprawiła swoje przykrótkie, dwukolorowe włosy i szybko chwyciła plik kartek, który spoczywał na jedynym fotelu w pokoju. Oprócz tego znajdowały się tutaj stolik i licznie, nierozpakowane pudła.

– Śmiało, siadaj – rzuciła ze śmiechem. – Przepraszam za ten burdel, ale nie mam czasu się tym zajmować. Jeszcze dopinam wszystkie sprawy z poprzednim życiem.

– Z poprzednim życiem? – powtórzyła Aurora.

To był wręcz odruch, nie powinna się przecież interesować ani bezczelną, zbyt wścibską Amy, ani tym, kim była i przed kim próbowała uciec. Jej lekko zamglone, zielone tęczówki potwierdziły, że nie tylko Aurora miała problemy, i nie szło tego w żaden sposób przeoczyć.

Amy wzruszyła ramionami, odkładając stertę papierów na pudło znajdujące się obok nierozpalonego kominka. Aurora wtedy delikatnie siadła speszona na fotelu.

– W Westtown chcę zacząć na nowo – odpowiedziała tylko, zmierzając już do drugiego pomieszczenia. – Mam tylko rozpuszczalną, mam nadzieję, że nie pogardzisz?

– Co? – Zaskoczenie odmalowało się na licu Aurory.

– Chodzi mi o kawę. Pytam, czy pijesz rozpuszczalną? – powtórzyła Amy, wychylając się z powrotem z kuchni.

Wymachiwała puszką z kawą i przy tym szeroko się uśmiechała. Aurora właśnie teraz zrozumiała, że Amy musiała w międzyczasie ściągnąć płaszcz, bo zauważyła jej krótki podkoszulek i dojrzała – tak jak wcześnie obstawiała – liczne dziary na rękach oraz odsłoniętym brzuchu. Kolorowe róże, ptaki i twarze, których nie odróżniała, bo zlewały się ze sobą.

– I z cukrem?

– Trzy łyżeczki, i piję – mruknęła Aurora.

Zdecydowanie nie miała ochoty na siedzenie tutaj, gdy liczne pytania formowały się w jej umyśle, a w sercu kołatał niepokój, ale przypuszczała, że dziewczyna nie zdradzi nic więcej, jeśli ta z nią nie usiądzie na spokojnie i nie porozmawia. No i Aurora nie chciała się przyznawać, ale House zdawała się łaknąć bardzo mocno czyjeś obecności. Jakby instynktownie pragnęła zatrzymać przy sobie Aurorę, bo miała świadomość, że może być równie samotna, co ona. Albo i mocniej.

Po dłużących się minutach, podczas których jedynym dźwiękiem był trzask dochodzący zza ściany, Amy w końcu wróciła z dwoma, parującymi kubkami.

Jeden, przypominający truskawę, postawiła przed Aurorą na stole, a drugi z podobizną Papy Smerfa przechyliła, od razu biorąc spory łyk. Następnie usiadła bez skrępowania na dywanie, niedaleko stóp Aurory.

– Więc? – zapytała w końcu Aurora, przełamując tę niezręczną w jej mniemaniu ciszę. – Nie żartowałaś z tym, że…

– Że ktoś cię śledzi? – podjęła temat Amy. – Niestety, obawiam się, że nie. Właściwie jestem o tym przekonana, bo odkąd się tu wprowadziłam, zawsze wieczorami przesiaduję na pierwszym piętrze, tam umieściłam większość moich obrazów i tam maluję, więc…

– Malujesz?

– Och, tak. – Skinęła głową, lekko wyginając kącik ust. – Może kiedyś ci pokażę. W każdym razie chodzi o to, że często też odruchowo patrzę na osiedle. Lubię widok lamp ulicznych nocą. Ostatnio jednak nie to przykuwa moją uwagę, a samochód, który parkuje niebezpiecznie blisko twojej posiadłości. Początkowo myślałam, że może to jakiś sąsiad, potem że twój potajemny kochanek, ale… Ale raczej to nie żadna z tych osób. To mężczyzna, tego jestem pewna, bo czasami wysiada, opiera się o swoją maszynę i nadal obserwuje. Jakby na coś czekał.

Ręce Aurory zaczęły lekko drżeć. Na twarzy zachowała jednak swoją maskę opanowania, chociaż przypuszczała, że oczy mogą ją zdradzić.

– Tak, jak wspomniałam, chciałam ci to powiedzieć w sklepie, ale zapewne wzięłabyś mnie za wariatkę. A teraz znów na siebie wpadłyśmy i nie chcę cię mieć na sumieniu, laska – rzuciła Amy. – Wszystko w porządku?

Aurora z całych sił zacisnęła palce na kubku. Wzięła łyk ciepłego napoju, parząc sobie przy tym język, ale teraz nie miało to żadnego znaczenia. Czuła, że się poci i zaraz może zemdleć.

– A jaki – wydyszała – to samochód?

– Och. – Amy zadarła podbródek, namyślając się. – Chyba czarne porsche.

Takie auto miał cholerny Dan Camerman. Aurora miała ochotę krzyczeć, ale nie zrobiła tego. Spokojnie dopiła kawę i powiedziała Amy, że czuje się dobrze. Że zamierza od razu iść na policję po ich spotkaniu. Że będzie ostrożna.

Tak naprawdę nic z tego nie było prawdą.

ROZDZIAŁ 5

Była roztrzęsiona. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie wiedziała, co czuć, bo czuła tak wiele. Przede wszystkim płomień ogromnej nadziei oraz ulgi. Szczerze mówiąc, ledwo powstrzymała się, żeby nie zaszlochać przed drzwiami domu Amy House, gdy wyszła na zimne powietrze. Ale czy faktycznie to mogła być prawda? Czy rzeczywiście Daniel żył i nad nią czuwał?

Przymknęła lekko powieki, drżąc na całym ciele. Wspomnienie jego oczu, ust i dotyku odżyło, przez co uświadomiła sobie, że nigdy nie zapomniała. Chciała stłamsić te nachodzące na siebie obrazy, ale nigdy jej się to nie udało całkowicie. Teraz zaś te próby okazały się po prostu daremne i niepotrzebne. Nie zdołała bowiem oszukać samej siebie. Matka też często wmawiała to Aurorze.

Miała ochotę od razu wrócić do domu, odetchnąć i na spokojnie przemyśleć to, czego się dowiedziała. Ale nagle odezwał się dźwięk dobiegający z brzucha. Brzuch Smith żył aktualnie własnym życiem i przypominał, że w lodówce nie miała zbyt wiele, aby był usatysfakcjonowany. Istotnie potrzebowała zrobić zakupy.

Teraz jednak nie wydawały się one takim dużym wyzwaniem. Nawet lekko uśmiechnęła się, przeskakując dwa, betonowe schodki i przechodząc przez ten przyschnięty trawnik. Możliwe, że Amy wychyliła się właśnie zza firanki w salonie, by obserwować jej żwawą sylwetkę, ale Aurorę niezbyt to martwiło. Nie spojrzała za siebie.

Odetchnęła przed samym marketem, poprawiła poły bluzy, a potem przekroczyła próg rozsuwanych drzwi. Zgarnęła koszyk, wymijając jakąś parę kłócącą się przy wejściu. Może jeszcze wczoraj speszyłaby się tym tłumem, posłała niespokojne spojrzenie wrogo nastawianemu małżeństwu albo szybko czmychnęłaby spod wzroku ochroniarza, który znudzony krążył w tę i z powrotem. Aktualnie jednak myśli miała zajęte tylko jedną osobą i nic nie mogło jej bardziej zainteresować niż to, że jej narzeczony żył. Pierścionek zaręczynowy nie był już obciążeniem, a znowu oznaką bezgranicznej miłości oraz perspektywą lepszej przyszłości.

Właściwie nie zwracała uwagi na to, co wrzuca do koszyka. Szła przed siebie, chwytała w dłonie różne produkty, myślami błądząc notorycznie i w przeszłości, i w przyszłości. Ponadto przy kasie także nie bardzo kontaktowała, przez co w pierwszym odruchu już chciała wyjść bez płacenia. Kasjera spojrzała na nią z lekkim zdziwieniem, ale potem odwzajemniła uśmiech, gdy Aurora, przepraszając, wyciągnęła z kieszeni spodni gotówkę.

Na zewnątrz zaczynało się robić bardzo jasno, bo słońce wyszło zza jasnych chmur, oświetlając ulice, domy i przechodniów już w całości. Ludzie musieli mrużyć oczy przed intensywnymi, drażniącymi źrenice promieniami. Oczywiście zaczynało się robić także znacznie cieplej.

Aurora na chwilę przystanęła, by odłożyć trzy, wielkie reklamówki produktów i na spokojnie rozpiąć narzutę. Od razu odetchnęła, bo pot ciurkiem zaczynał spływać po jej zgrzanych plecach. Nie chciała się także przeziębić z przegrzania.

W tym momencie nagle poczuła lizanie uda i drgnęła z przestrachem. Na całe szczęście okazało się, że to jedynie ogromny, brązowy psiak. Jakiś mieszaniec, który zdecydowanie wyrwał się właścicielowi, ponieważ z obroży zwisał kawałek zerwanej smyczy.

Psiak był ogromny oraz niewątpliwie uradowany Aurorą i jej zakupami. Nieustannie wymachiwał długim, puchatym ogonem, przeskakując od niej do zakupionych produktów. Aurora zaśmiała się, kiedy mokrym nosem musnął jej dłoni.

– Bob, nie dręcz pani – odezwał się niespodziewanie mężczyzna.

Aurora zerknęła na starszego mężczyznę, który do nich podszedł. W jego ręce zwisał drugi fragment smyczy. Bob na dźwięk jego głosu natychmiast odskoczył od Aurory i z równie wielkim szczęściem przeskoczył do swojego pana. Siadł przed nim z wywieszonym jęzorem oraz maślanymi oczami.

Aurora wstała, ponownie biorąc reklamówki w dłoń. Oceniła też wzrokiem faceta, który wywrócił oczami na niewinną postawę pupila. Wydawał się pośrednio rozbawiony, a zarazem zirytowany. W końcu jednak na pomarszczonej twarzy pojawił się lekki uśmiech i nieznajomy pochylił się, żeby ostatecznie przyjaźnie poklepać psa po głowie.

– No, już. Nie rób tej miny, Bob – mruknął. – Nie jestem zły, ale więcej nie uciekaj, gdy zostawiam cię pod warzywniakiem.

Aurora domyśliła się, że pies musiał przegryź smycz, gdy został przywiązany do jakiegoś okolicznego słupa. A może latarni.

– Bob czasami wariuje, gdy mnie nie ma obok. I lubi uciekać, kiedy zbyt mocno coś go zainteresuje – oświadczył, nagle ponownie przerzucając zainteresowanie na Aurorę.

Ta już zamierzała odejść, ale on powstrzymał ją swoim wyważonym, spokojnym głosem. Takim, jaki powinien mieć taki barczysty, surowy facet jego pokroju. Mógł mieć jakieś czterdzieści pięć lat, na co wskazywały zmarszczki koło oczu oraz spierzchniętych ust. Nos zaś miał lekko haczykowaty i delikatnie przekrzywiony w prawą stronę, co jeszcze bardziej pasowało do całości.

– Może pomóc?

Aurora dopiero po sekundzie zrozumiała, że pyta o reklamówki.

– Wydają się ciężkie – dodał ku potwierdzeniu. – A ja i tak nie mam teraz nic do roboty.

– Cóż…

Każdego innego dnia Aurora spięłaby się na ofertę obcego, znacznie starszego człowieka. Teraz jednak wszystko wydawało się inne. A skoro Daniel naprawdę tu był, to przecież znaczyło, że po części może już odetchnąć i zacząć żyć tak, jak kiedyś to robiła – nie bojąc się ani o siebie, ani o niego. A nawet jeśli ten facet okazałby się popaprańcem, to narzeczony miał na nią oko. Może to też sprawiłoby, że Dan w końcu wyszedłby z ukrycia.

– Dobrze – dokończyła.

Bob także wydawał się zadowolony z jej odpowiedzi, bo natychmiast polizał jej wolną dłoń, gdy oddała część swoich tobołów.

– Właściwie mieszkam niedaleko.

– Tak myślałem – stwierdził mężczyzna. – Jestem Edgar Carter, możesz mi mówić po imieniu.

– Aurora. Aurora Smith – przedstawiła się z rozbawieniem na niezręczność Edgara, gdy wymawiał swoje imię. Wyglądało na to, że niezbyt je lubił.

***

Zatrzymali się przed księgarnią. Aurora początkowo zamierzała pominąć sklep pana Joego, ale skoro i tak przechodziła obok, postanowiła, że jednak tam zajdzie. Cała trójka zatrzymała się więc tuż przed szklanymi drzwiami.

– Jeszcze tutaj chciałam wejść. Mieszkam dwie przecznice stąd, więc całkiem niedaleko. Powinnam już dać sobie radę – poinformowała Edgara.

Ten niemniej nie oddał reklamówki Aurorze, a po prostu ruszył do środka. Obejrzał się na nią, informując:

– Też miałem tu zajść.

Aurora nie odpowiedziała, bo podskoczyła, gdy Bob przepchnął się obok jej nóg, wchodząc do sklepu. Nie sądziła, żeby branie psa do księgarni było dobrym pomysłem, ale facet zniknął w cieniach źle oświetlonego korytarza, prowadzącego do dalszej części sklepu, więc nie miała jak mu tego zasugerować. Ostatecznie tylko wzruszyła ramionami i także przedarła się przez ten przedsionek, skręciła w prawo, a tam już dojrzała ogromne półki z książkami oraz samego pana Joego, który zza lady uśmiechnął się w jej kierunku. Staruszek jak na swoje siedemdziesiąt lat trzymał się naprawdę dobrze. Tylko okulary zdradzały, że nie jest już taki na chodzie jak niegdyś. Pan Joe bowiem nadal ruszał się prawie jak trzydziestolatek, szczególnie kiedy szukał książek dla Aurory.

– Dzień dobry, kochanieńka – powiedział, gdy ją ujrzał.

– Dzień dobry, panie Joe – przywitała się uprzejmie, umiejętnie poszukując wzrokiem Boba oraz Edgara.

Psa, ku swemu zdumieniu, odnalazła za ladą, ponieważ merdający ogon wystawał tuż obok pana Joego. Edgar zaś przeglądał jakieś magazyny w rogu pomieszczenia, będąc lekko zasłonięty przez obszernego fikusa. Zerwaną smycz dalej trzymał w dłoni, choć same reklamówki dziewczyny położył na ziemi. Wyglądał przez to naprawdę zabawnie i Aurora ledwo powstrzymała się przed śmiechem.

– Właśnie się zastanawiałem, kiedy wpadniesz. Mam już nową dostawę – mruknął, przesuwając do niej pięć zapakowanych we folię powieści.

Zazwyczaj właśnie tyle Aurora kupowała co miesiąc. Jej prywatna biblioteka naprawdę nie miała już gdzie tego mieścić, więc tylko na taką liczbę książek się decydowała. Chociaż to nie była jej wina, że z nudów czytała nawet po dwie książki dziennie. Czasami też robiła sobie przerwę i po prostu oglądała seriale w telewizji lub na komputerze, ale nie było to niczym dziwnym. Ból oczu od nadmiernego czytania dopadał każdego, pomimo że miał całkiem dobry wzrok.

– Myślę, że ci się spodoba to, co wybrałem. Sam już niektóre tytuły przeczytałem. Trzy z nich to debiutanci, ale istotnie muszę przyznać, że całkiem nieźle wypadli.

– Rozumiem. – Aurora się uśmiechnęła.

Zapłaciła za książki i rozejrzała się po kątach. Lubiła to, że u pana Joego zawsze było tak dziwnie cicho, nawet gdy inni ludzie także przybywali do tego miejsca czy gdy sprzątaczka krzątała się pomiędzy regałami. Poza tym było tu lekko ciemnawo, a zapach kartek napawał ją dziwnym podekscytowaniem. Te wszystkie książki wydawały się czymś wręcz niesamowitym, jakby potrafiła je poczuć pomimo twardych czy miękkich opraw albo folii.

Edgar kupił jedynie jakiś magazyn, który wsunął niechlujnie do kieszeni szarego, męskiego płaszcza, zwijając go przy tym. Następnie wyszli razem, z merdającym ogonem Bobem na czele. Edgar odprowadził ją aż do bramy, pożegnał się, a potem Aurora patrzyła, jak jego plecy oddalają się za najbliższym zakrętem. Szczerze mówiąc, już dawno nie czuła się tak szczęśliwa. Tak… normalna.

***

Dochodziła dziesiąta wieczorem. Aurora, odkąd wróciła do domu, stała się podenerwowana. Nie potrafiła się skupić i co chwila przechodziła pomiędzy pomieszczeniami. Ścierała kurze, myła wazony w salonie, poprawiała obrazy w sypialni czy na korytarzu. Weszła nawet do piwnicy, gdzie trzymała w zakamarku słoik z gotówką, by po raz tysięczny przeliczyć pieniądze. Robiła to dla opanowania nerwów, bo liczenie sterty papierzysk było cholernie monotonne, ale w jakimś pokręcony sposób uspokajało.

Teraz z kolei znów siedziała w swoim, a właściwie ich pokoju na górze i zerkała przez okno. Niezbyt dobrze mogła stąd zobaczyć cokolwiek przez drzewa na ulicy i wysoki płot, ale gdy się odpowiednio skupiła, dostrzegała światła mijanych samochodów, czy poruszenie przechodniów. Słyszała też hałas ulicy. Zazwyczaj nie poświęcała temu uwagi, ale teraz wytężała wszystkie swoje zmysły, by móc widzieć, gdy znajome auto stanie obok jej ogrodzenia. Ale albo tego jednak nie zauważała, albo nic się, cholera, nie działo. Samochód wcale nie podjeżdżał ani o dziesiątej, ani jedenastej, ani nawet po północy. Wskazówki zegarka nieubłaganie przesuwały się do przodu, a mdłości z każdą uciekającą sekundą coraz bardziej podchodziły do gardła Aurory. Jej nadzieja, która odżyła, znowu zaczynała być jedynie mrzonką. Pomyślała, że była bardzo naiwna, i zacisnęła mocniej poły niebieskiego, sięgającego ziemi szlafroka. W oczach zebrały jej się łzy, ale próbowała je powstrzymać. Nie chciała się nad sobą użalać. Świadomość swojej żałości była dostatecznie upokarzająca.

– Cholerny sukinsyn – szepnęła do siebie, zasłaniając gwałtownie ciężkie, bordowe kotary.

I właśnie wtedy mgliste światło samochodu przedarło się przez delikatną szparę w zasłonach, muskając bladą cerę Aurory.

Oddech jej zamarł.

Potem wypuściła powietrze z płuc i odwróciła się, by móc pobiec przez korytarz, przez zawiłe schody, salon, aż w końcu hol. Nie bacząc na to, że miała na sobie jedynie szlafrok, a na dworze zaczynało lekko kropić, wybiegła na zewnątrz. Chłód zmroził jej ciało, ale nawet wtedy się nie zatrzymała, otwierając bramę i podążając wzrokiem na ciemny samochód.

Zobaczyła go. Światło latarni oświetlało tylko kontur sylwetki, opierającej się o drzwi auta. Nie widziała go wyraźnie, bowiem deszcz zacząć przybierać na sile. Sunął po jej twarzy, mieszając się ze łzami. Stała tak chwilę, wiedząc, że Daniel stoi do niej plecami. Wolno się odwraca.

Aurora ponownie gwałtownie ruszyła, by po chwili móc stanąć tuż przed nim.

– Dan…!

Zaszlochała, zadzierając podbródek, aby spojrzeć na jego kanciastą twarz i szare, intensywne tęczówki. Tyle że Daniel miał je czarne, nie szare. Z tą myślą zrobiła krok w tył.

– Ty nie jesteś Danem – zauważyła Aurora, lecz zdecydowanie zbyt późno.

Mężczyzna, którego zaledwie wczoraj widziała pod nocnym klubem, skrzywił się kącikiem ust, wciąż patrząc na nią przez barierę deszczu, która ich od siebie oddzielała.

Aurora zadrżała pod wpływem tego spojrzenia.

– Nie, nie jestem nim – odpowiedział donośnie, niemal na wpół sarkastycznie.

ROZDZIAŁ 6

Woda obmywała ciało, poły szlafroka się rozchyliły, a Aurora drżała w świetle okolicznych reflektorów, przemykających obok samochodów. Trzęsła się, jej serce dudniło z przerażenia i goryczy. Czuła się prawie jak porcelanowa lalka, która właśnie roztrzaskała się o ziemię w drobny mak. Chciała uciec, zaszyć się w swoim domu, by samotnie umrzeć pośród brutalnych wspomnień. Nie mogła się jednak ruszyć, zrobiła tylko ten jeden krok, ale potem po prostu ze strachem obserwowała mężczyznę. Szczególnie że ten właśnie się przemieścił. Już po chwili na zmokłe ramiona Aurory nasunęła się skórzana kurtka.

– Spokojnie – powiedział blondyn, dotykając jej podbródka sztywnymi, długimi palcami. – Jestem Philip, przyjaciel Daniela.

– Przyjaciel? – powtórzyła lekko otumaniona.

Dopiero po chwili zrozumiała, co do niej powiedział. Odparła jego spojrzenie, przymykając powieki, bo deszcz ani na sekundę nie ustępował. Oboje byli przemoczeni do suchej nitki. Niebieski podkoszulek Philipa już po minucie stał się przezroczystą, przylegającą do wyrzeźbionego brzucha powłoką.

– Czy to znaczy, że on żyje?

W słowach Aurory znajdowało się tyle żałości, że sama się przeraziła.