Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Historia z Wattpada z 1,2 mln odczytów!
On pilnie potrzebuje fałszywej narzeczonej.
Ona być może zagra w tej farsie.
Mackenzie Wilson z powodu tragicznego wypadku samochodowego swojej siostry i jej męża musiała rzucić studia i zająć się małą siostrzenicą. Podjęła więc pracę sprzątaczki w firmie Warrick Industries.
Pewnego dnia, sprzątając biura znajdujące się na najwyższych piętrach budynku, przypadkiem spotyka prezesa firmy. Po krótkiej wymianie zdań Quinten Warrick postanawia zatrudnić ją jako asystentkę. Ich współpraca dobrze się zapowiada.
Wkrótce okazuje się, że Quinten ma pewien problem. Jego dziadek, założyciel firmy, obiecał przekazać swoje udziały wnukowi tylko wtedy, gdy ten ożeni się przed trzydziestym rokiem życia. Mężczyzna ma dwa tygodnie, żeby znaleźć narzeczoną i sfinalizować związek.
Kiedy razem z przyjacielem Tierrym zastanawia się, co w tej sytuacji zrobić, Mackenzie wchodzi do gabinetu swojego szefa.
Okaże się, że być może będzie mogła pomóc Quintenowi w uporaniu się z małżeńskim problemem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 551
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
Mackenzie
Budzik zadzwonił o czwartej trzydzieści, więc bez zbędnego marudzenia wstałam i pościeliłam łóżko. Starając się być cicho, poszłam do łazienki, gdzie radośnie powitało mnie moje odbicie w lustrze. Dziewczyna po drugiej stronie uśmiechała się promiennie, jakby życząc mi dobrego dnia. Umyłam twarz, zęby i zaplotłam ciemne włosy w warkocz, który sięgał aż do pośladków. Następnie poszłam do kuchni, gdzie nastawiłam ekspres oraz zrobiłam śniadanie dla Jade. Zostawiłam kanapki na talerzyku obok szklanki z sokiem pomarańczowym, zabrałam kubek z kawą i, uśmiechnąwszy się pod nosem, wróciłam do swojego pokoju.
Na drzwiach wisiał drewniany wieszak, a na nim mój błękitny uniform. Zdjęłam go i przebrałam się, spoglądając na odbicie w lustrze wmontowanym w drzwi szafy. Przygładziłam włosy i poprawiłam kołnierzyk koszuli. Westchnęłam, upiłam łyk kawy, po czym podniosłam torbę leżącą na podłodze. Spakowałam do niej telefon, klucze oraz kilka potrzebnych drobiazgów. Upewniając się, że w jednej z przegródek znajdowała się moja karta dostępu, wyszłam z pokoju. Odniosłam kubek z niedopitym napojem do kuchni i zerknęłam na zegarek – wskazywał dokładnie piątą dwadzieścia. Chwyciłam zapakowane wcześniej kanapki, wrzuciłam je do torebki, po czym skierowałam się w stronę pokoju Jade.
Uchyliłam lekko drzwi, sprawdzając, czy wciąż spała. Wyglądała tak niewinnie, leżąc pod kołdrą z motywem księżniczek Disneya. Jedną rączkę miała uniesioną nad głową, a drugą położyła na brzuchu. Oddychała spokojnie i równo, a jej twarzyczka była łagodna. Uśmiechnęłam się lekko, a chwilę później zamknęłam drzwi, posławszy jej całusa.
Wyszłam z mieszkania i zapukałam do sąsiedniego. Po krótkiej chwili w progu stanęła pani Mester ubrana w staromodną, sięgającą podłogi koszulę nocną z długim rękawem. Na głowie miała różowy czepek, a w lewej ręce trzymała zapalonego papierosa.
Zaciągnęła się i dmuchnęła w bok.
– Już wychodzisz, kochanieńka?
– Tak. Liczę, że zajmie się pani Jade – powiedziałam z lekkim uśmiechem. – Ma przygotowane śniadanie, trzeba ją tylko obudzić na czas i odprowadzić na przystanek.
– Kochanieńka, nie pierwszy raz to robię – oznajmiła, wciskając między zęby papierosa, żeby móc położyć dłonie na moich ramionach. Ścisnęła je lekko w geście dodania otuchy. – Dam sobie radę z małą. O nic się nie martw.
– Przepraszam, że panią w to angażuję. Taka wczesna pora to wyjątkowa sytuacja. Właśnie skończyli remont na osiemnastym i dziewiętnastym piętrze, musimy tam posprzątać przed wniesieniem mebli.
Pani Mester uśmiechnęła się tylko, machnęła ręką, po czym wyszła na korytarz i zamknęła drzwi swojego mieszkania. Stanęła przed wejściem do mojego, dopaliła papierosa, a następnie zgniotła kapciem peta na kamiennej posadzce.
– Zaharujesz się na śmierć – stwierdziła, znów ściskając moje ramiona. Spojrzała mi głęboko w oczy. – Nie martw się o Jade, zajmę się nią. Obiecałam ci przecież, prawda? A teraz idź, bo się spóźnisz.
Kiwnęłam głową, lekko się uśmiechając. Pani Mester była dobrą osobą i czasem zajmowała się Jade, kiedy musiałam dłużej pracować. Nigdy jednak nie prosiłam jej o przyjście tak wcześnie. Byłam ogromnie wdzięczna za to, że się zgodziła.
Wyszłam z bloku i skierowałam się na przystanek. Spojrzawszy na swoje odbicie w oknie pobliskiego sklepu, jeszcze bardziej uniosłam kąciki ust. Zawsze rozpoczynałam dzień uśmiechem, bo wierzyłam, że później odpłacał się czymś dobrym. W moim życiu wydarzyło się już wystarczająco wiele złego, należało to zmienić. W autobusie ustąpiłam miejsca starszej pani, która podziękowała mi skinieniem głowy oraz uściskiem dłoni.
Od roku pracowałam w biurowcu należącym do Warrick Industries. Zajmowałam się „czyszczeniem podłóg i powierzchni płaskich”, co w zasadzie znaczyło tyle, że byłam sprzątaczką. Ta posada nie znajdowała się na mojej liście wymarzonych profesji, ale przynajmniej dostawałam godne wynagrodzenie, dzięki czemu mogłam płacić rachunki. Nie opływałam w luksusy, jednak nie musiałam też prosić nikogo o pieniądze. Było dobrze.
Równo o piątej pięćdziesiąt wysiadłam z autobusu i skierowałam się w stronę głównego wejścia. Choć byłam tylko sprzątaczką, mnie również obowiązywały zasady bezpieczeństwa. Musiałam przejść przez wykrywacz metalu, a także poinformować pełniącego dyżur ochroniarza, po co zjawiłam się w budynku. Dopiero potem mogłam rozpocząć pracę.
Quinten
Obudziłem się jeszcze przed budzikiem. Zdegustowany spojrzałem na dziewczynę leżącą obok mnie. Czarne prześcieradło okrywało ją od pasa w dół. Na lewej łopatce miała pieprzyk – jedno z niewielu znamion. Była szczupła i ładna, ale również wredna oraz oschła. A na imię miała Layla. Layla Bach. Modelka, aktorka, córka alkoholowego potentata. Wielokrotnie wyzywała mnie od bogatych paniczów, męskich dziwek, drani bez serca, a potem pieprzyła do nieprzytomności. Nie lubiłem jej ciętego języka i chamskich odzywek. Cholera, nie lubiłem nawet jej samej, była rozkapryszona, egocentryczna i często okrutna. Więc jak to się stało, że ciągle do niej wracałem? Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi. Wiedziałem tylko, że potrzebowałem jej boskiego ciała, nawet jeśli następnego dnia miałem czuć się jak gówno, bo znów uległem pokusie.
Wstałem, nie przejmując się Laylą, i założyłem dres. Lubiłem biegać, a ponieważ ostatnio mój grafik był bardzo napięty, musiałem to robić rano, zanim wzeszło słońce.
Wróciłem, gdy zegarek wskazywał piątą. Layla jeszcze spała, choć obróciła się na plecy, dzięki czemu widziałem jej piersi. Dwa ciemnoróżowe sutki odznaczały się na bladej skórze. Niechętnie oderwałem od niej wzrok. Cholera, dlaczego musiała być taka seksowna? Rozczarowany swoim zachowaniem poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic.
Pół godziny później, ubrany w grafitowy garnitur, stanąłem nad Laylą, zapinając bransoletę zegarka na lewej ręce. Wiedziałem, że minie jeszcze kilka godzin, zanim blondynka otworzy oczy, i nawet cieszyłem się z tego faktu. Mogła mnie później wyzywać od drani, ale nie chciałem wdawać się z nią w dyskusję. Nie byłem typem faceta, który po upojnej nocy spędza z dziewczyną czas, tuląc się i wyznając miłość. Nie. Ja zaliczałem się do tych, którzy zostawiają je same w zimnym łóżku. Layla nie stanowiła wyjątku.
Wszedłem do salonu, wiążąc krawat. Dora już kręciła się po kuchni i przygotowywała śniadanie dla mnie oraz mojej towarzyszki. Nie skomentowała mojego zachowania, nigdy tego nie robiła, choć widziałem jej niepochlebny wzrok. Prawdę mówiąc, nie robiło to na mnie wrażenia. Nie pochwalała tego, nie lubiła, kiedy sprowadzałem do domu kolejne kobiety. Ale miałem to gdzieś, nie była moją matką, miała tylko dbać o porządek w mieszkaniu.
Matka. Mój wzrok padł na stojącą na półce elegancką ramkę ze zdjęciem. Para na fotografii uśmiechała się szeroko. Wyglądali na szczęśliwych, kiedy tak stali na tle nowego jachtu taty. Nie byłem sentymentalny, ale tego zdjęcia nie potrafiłem się pozbyć – ostatniego, jakie zrobiono rodzicom.
Dora przeszła samą siebie. Usmażyła naleśniki z syropem klonowym specjalnie sprowadzonym z Kanady. Pachniały i smakowały wybornie. Z początku nie chciałem jej zatrudnić, ponieważ miała nadwagę oraz lekki meszek nad górną wargą, ale nie żałuję tego, że jednak się zgodziłem. Zjadłem bez pośpiechu, a następnie skierowałem się do windy. Nadszedł czas, by pójść do pracy.
W biurze przywitałem moją asystentkę, pannę Jacobs, skinieniem głowy, po czym zająłem się przeglądaniem maili. Miałem zaplanowanych kilka spotkań, dlatego nie spieszyłem się z rozpoczęciem pracy nad nowym projektem. Mogłem to zrobić później. Panna Jacobs przyniosła mi kawę, a ja w tym czasie sprawdzałem raporty z poprzedniego miesiąca pozostawione przez nią na biurku. Ta durna kobieta nie potrafiła poprawnie zapisać słowa „arbitraż”, a w dwóch miejscach na białych kartkach znalazłem plamy po herbacie ziołowej, którą piła każdego popołudnia. Wkurzyłem się i postanowiłem zrobić z nią porządek. To nie był pierwszy raz, już wcześniej przynosiła mi do biura ubrudzone papiery. Nie pracowała w kawiarni, tylko w porządnej, wartej miliony dolarów firmie! To musiało się skończyć.
Jednak panny Jacobs nie było już w miejscu pracy. Kiedy wyszedłem ze swojego biura, zauważyłem, że krzesło stało puste, a kobieta zniknęła. Pewnie poszła do toalety, zdecydowałem więc, że na nią poczekam. Czas płynął, a moja asystentka chyba utknęła w przewodach kanalizacyjnych. Jej nieobecność rozdrażniła mnie jeszcze bardziej. Gdyby nie to, że zbliżała się ósma i miałem umówione spotkanie, poszedłbym jej poszukać tylko po to, by powiedzieć, że została zwolniona. Co za ignorantka. To cud, że tak długo z nią wytrzymałem. Nie powinienem był jej zatrudnić, skończyła marne studia, ledwo znała się na obsłudze ksera i bywała bardzo apatyczna. Czasem miałem wrażenie, że myślami błądziła gdzieś indziej, bo nic do niej nie docierało. Jednak Tierry, mój przyjaciel i współpracownik, uparł się, żebym ją zatrudnił. Była jego kuzynką czy jakoś tak i miała problem ze znalezieniem pracy. Szczerze mówiąc, po tym, co pokazała, wcale się nie dziwiłem. Notorycznie zapominała o spotkaniach, spinała raporty po złej stronie i miała bałagan w papierach.
Choć ludzie często nazywali mnie bezdusznym draniem oraz surowym szefem, wcale się za takiego nie uważałem. Nie wymagałem dużo więcej niż kompetencje, które powinna posiadać osoba na danym stanowisku. To chyba nic złego, że chciałem mieć asystentkę, która potrafiłaby dobrze skserować ważne dokumenty, złożyć je odpowiednio i przy okazji nie poplamić herbatą? Jak miałem prowadzić negocjacje, skoro propozycje projektów często miały pozaginane rogi? Musiałem dbać o wizerunek nie tylko swój, ale także firmy. Z tą myślą wyszedłem z biura, odnotowując w pamięci, by po powrocie ze spotkania zwolnić pannę Jacobs.
ROZDZIAŁ 2
Mackenzie
Piętra osiemnaste i dziewiętnaste sprzątałyśmy w sześcioosobowej ekipie. Mnie przypadło pracować z Julią Porter, której buzia się nie zamykała, oraz z Tamarą Hudson, potężną byłą zapaśniczką. Lubiłam je. Stanowiły bardzo dziwny, choć nad wyraz zgrany zespół. Jedna non stop nawijała, druga milczała jak zaklęta, jedna dusiła się po pokonaniu schodów na półpiętro, druga nosiła ciężkie wiadra i kartony wypełnione śmieciami. Julia była drobną blondynką, niższą ode mnie i zawsze uśmiechniętą, natomiast Tamara – dobrze zbudowaną ponuraczką. Podobno podczas zawodów zdarzył się wypadek i została uderzona w nerw, którego uszkodzenie kosztowało ją paraliżem prawej strony twarzy. Trzeba mieć naprawdę pecha, żeby doznać takiego urazu, bo przecież zapasy nie polegają na okładaniu się pięściami. Pewnie dlatego przypominała niezadowoloną z życia marudę.
– Może po pracy skoczymy na drinka? Przyda nam się odrobina rozluźnienia. – Julia była w wyśmienitym humorze. Już trzeci raz pytała o to samo i zaczynałam się poważnie zastanawiać, czy naprawdę nie słyszała moich poprzednich dwóch odmów, czy też postanowiła ich nie słyszeć, udając głupka przez resztę dnia, bo „może w końcu się skuszę”.
– Nie mogę, muszę odebrać Jade ze szkoły – powiedziałam, spryskując okna płynem. Wcześniej losowałyśmy z dziewczynami patyczki, która z nas umyje szyby, i jak zwykle padło na mnie. Przynajmniej nie musiałam ich czyścić od zewnątrz – od tego była inna ekipa.
– Niech ta śmierdząca papierochami starucha ją odbierze. Przecież miała się nią zająć, nie? – Julia nie dawała za wygraną.
– Pani Mester – zaakcentowałam nazwisko kobiety, dając tym samym znak Julii, że powinna zacząć go używać. – Miała zająć się Jade tylko rano, dopilnować, żeby zjadła śniadanie i wysłać ją do szkoły. Ja ją odbiorę, kiedy skończę pracę.
– Jesteś strasznie nudna, Kenzie – stwierdziła Julia, wpychając do worka na śmieci kilka papierów. – Prawda, Tamara, że jest nudna?
Była zapaśniczka wydała z siebie głośne „mmm”, które mogło być zarówno potwierdzeniem, jak i zaprzeczeniem.
– Och, dziękuję bardzo.
– Poważnie, Kenzie. Jeszcze nigdy nie przyjęłaś mojego zaproszenia na drinka. To trochę dziwne, że taka młoda, atrakcyjna dziewczyna nie robi nic innego, tylko zajmuje się dzieckiem. Przecież nic jej się nie stanie, jak zostanie chwilę sama. Powinnaś wyjść do ludzi, zabawić się, zadbać o przyszłość! – zawodziła Julia, unosząc ręce, jakby wznosiła modły. – O swoją i Jade.
– Niby w jaki sposób zadbam o przyszłość, upijając się w barze? – Zeszłam z drabiny, której używałam, aby móc wyczyścić górne partie szyb.
– E, bo w barze można znaleźć jakiegoś przystojniaka? – odpowiedziała pytaniem, używając protekcjonalnego tonu. – Aleś ty niedomyślna. Przecież wszyscy wiedzą, że bar to najlepsze miejsce, żeby kogoś poderwać. I to wcale nie musi być pierwszy lepszy pijaczyna, wierz mi. – Podparła się pod boki i dodała jeszcze: – Czasem to są bardzo porządni ludzie!
Pokręciłam głową i wróciłam do swoich zajęć. Usłyszałam jeszcze, jak Julia prychnęła niezadowolona, po czym zaczęła rozmawiać z Tamarą. Właściwie nie powinnam nazywać tego rozmową, ponieważ tak naprawdę prowadziła monolog. Była zapaśniczka czasem tylko wtrąciła jakieś „mmm”, które mogło mieć wiele znaczeń.
Nie uważałam się za nudną. Wręcz przeciwnie, kiedy jeszcze studiowałam, byłam stałą bywalczynią nocnych klubów. Wraz z moją najlepszą przyjaciółką, Francescą, poznałyśmy wówczas wielu ludzi. Gdyby tylko Julia o tym wiedziała, z pewnością z wrażenia upuściłaby miotłę! O tak, miałam co opowiadać. Niekoniecznie byłam dumna ze swoich wybryków, ale nie mogłam powiedzieć, żebym czegoś w życiu żałowała. Tamte czasy były pełne świetnej zabawy.
Zbliżała się piętnasta, a więc czas, kiedy kończyłyśmy naszą zmianę. Bolały mnie kolana od ciągłego wchodzenia oraz schodzenia z drabiny, ale starałam się nie narzekać. Dawaj światu uśmiech, myślałam. Wtedy na pewno ci się odwdzięczy. Dlatego też z zadowoloną miną odstawiłam drabinę na bok i wyszłam na korytarz, zabierając ze sobą wiadro z wodą. Zmierzałam do łazienki, by wylać mydliny, ale w połowie drogi zza drzwi prowadzących na klatkę schodową wyszła Tamara. Żadna z nas nie zdążyła zareagować na czas. Drzwi walnęły we mnie, straciłam równowagę, a chwilę później spektakularnie wylądowałam na tyłku. Wiaderko natomiast spadło na moje kolana, mocząc niebieski uniform.
– Och! – zawołała Tamara, schylając się, żeby pomóc mi wstać. – Okej? – spytała, przyglądając mi się uważnie. Jej głos był trochę zniekształcony, ponieważ nie mogła szerzej otworzyć ust, ale i tak brzmiała w nim nuta zaniepokojenia.
– Wszystko w porządku – odpowiedziałam, z żalem spoglądając na mokre ubranie. Świetnie, nie miałam w co się przebrać. – Lepiej pójdę to wysuszyć.
Tamara kiwnęła głową, a kiedy odchodziłam, wciąż się we mnie wpatrywała. Zanim weszłam do łazienki, zauważyłam jeszcze, że chwyciła mopa i zaczęła wycierać wodę, którą rozlałam.
Zdjęłam z siebie koszulę, podchodząc do automatycznej suszarki do rąk wiszącej na ścianie obok umywalek. Podstawiłam ubranie pod strumień powietrza, jednocześnie zerkając na swoje odbicie w lustrze. Z warkocza wysunęło mi się kilka pasemek, które teraz otaczały twarz. Posłałam sobie lekki uśmiech, po czym skupiłam się na suszeniu materiału.
Poczułam wibracje telefonu w kieszeni spodni. Odłożyłam ubranie na blat obok umywalki i wyjęłam starą komórkę, spoglądając na wyświetlacz. Dzwoniła Paula Fray, moja przełożona. Tylko chwilę zastanawiałam się, czego mogła ode mnie chcieć, zanim odebrałam.
– Mackenzie, jesteś jeszcze w biurowcu? – spytała, choć nie zdążyłam się odezwać. Dzień dobry i tobie, Paula, cisnęło mi się na usta.
Wywróciłam oczami.
– Tak. Coś się stało?
– Właśnie dzwoniła do mnie Laura. Nie da rady przyjść na zmianę, jej matka miała udar. Biedna siedzi w szpitalu i nie odstępuje jej na krok! – krzyknęła do słuchawki Paula. Musiałam odsunąć telefon od ucha. – Niestety nie mam kogo obsadzić na jej miejsce, wszyscy są już zajęci. Musisz zostać dzisiaj dłużej.
– Paula, nie mogę. Przecież wiesz, że opiekuję się Jade – zaprotestowałam. – Niech ktoś inny się tym zajmie. Na przykład Julia, ona nie ma dziecka i z pewnością może zostać.
Źle się czułam, zwalając wszystko na koleżankę, ale prawda była taka, że z nas wszystkich to ona była najbardziej dyspozycyjna. Nie miała męża ani dzieci, mieszkała z bratem i właściwie nie robiła nic innego, oprócz pracy w Warrick Industries za dnia i chlaniem piwa wieczorem.
– Julia nie może, ma potem jakieś ważne spotkanie na mieście – powiedziała kobieta, a ja ponownie wywróciłam oczami. Ważne spotkanie, akurat. Spotkanie z butelką whisky! – Tamara nadaje się tylko do noszenia ciężkich rzeczy, Vivian więcej gada niż sprząta, a Caroline została ostatnim razem, kiedy Olga zachorowała. Zostajesz tylko ty, Mackenzie.
Westchnęłam, przykładając dłoń do czoła. Naprawdę nie chciałam zostawać. Obiecałam pani Mester, że odbiorę Jade ze szkoły. Miałyśmy upiec ciastka i obejrzeć Krainę lodu. Jade uwielbiała tę animację. Dlaczego musiało paść akurat na mnie?
Z drugiej strony kilka dolców więcej z pewnością by mi się przydało. Nie miałam problemów finansowych, dawałam sobie radę z moją pensją oraz rentą rodzinną, ale i tak czasem musiałam odmawiać sobie przyjemności. Nie było źle, jeśli chodziło o nową parę spodni dla mnie, ale kiedy odesłałam Jade z kwitkiem po tym, jak spytała, czy kupię jej nową sukienkę, serce mi pękło. Może więc za te nadgodziny sprawię jej mały prezent?
„Daj światu coś miłego, a odwdzięczy się z nawiązką”, tak to szło.
– No dobrze.
– Świetnie! Laura zajmowała się piętrem dwudziestym piątym, dwudziestym czwartym i dwudziestym trzecim. Nie martw się, uwiniesz się w trymiga! – zawołała Paula i nim zdążyłam zareagować, rozłączyła się.
Wybrałam numer pani Mester i poinformowałam ją o wszystkim. Nie była zadowolona, miała własne plany na popołudnie, ale mimo to zgodziła się odebrać Jade ze szkoły oraz zająć się nią do wieczora. Byłam jej za to dozgonnie wdzięczna. Obiecałam, że w ramach podziękowania kupię dla niej cały karton ulubionych papierosów. Zaskrzeczała do słuchawki, chyba się śmiejąc, i kazała mi się nie przepracowywać. Po tym, jak się rozłączyłam, schowałam telefon do kieszeni, ubrałam się i wyszłam z łazienki. Spodnie nadal miałam wilgotne, ale skoro musiałam zostać w pracy kilka godzin dłużej, postanowiłam pozwolić im schnąć w swoim tempie.
– No nareszcie! Ileż można suszyć durną koszulę?! – zawołała Julia, kiedy tylko pojawiłam się w zasięgu wzroku. Stały obie z Tamarą przy windach i najwyraźniej czekały na mnie. – Idziemy wreszcie czy nie? Drinki się same nie wypiją!
– Przepraszam, Juls, musimy to przełożyć – powiedziałam, mimo że wcale się z nią na nic nie umawiałam. – Muszę zostać dłużej.
– No nie mów, że ta wredna Paula kazała ci wziąć zmianę Laury. Co za jędza! Przecież doskonale wie, że masz pod opieką Jade.
– Nie miała już kogo obsadzić.
Nie wiedziałam, dlaczego usprawiedliwiałam naszą przełożoną. W końcu mnie również nie do końca odpowiadało zostanie w pracy dłużej i tylko perspektywa lepszego zarobku przemawiała za tym, by to zrobić.
– Niech sama zostanie, jak tak bardzo potrzebuje kogoś na zastępstwo. Zauważyłyście, że ona tylko siedzi w tej swojej kanciapie i wszystkimi dyryguje? Jakby co najmniej była jakąś prezeską. A jest przecież taką samą sprzątaczką jak my. W dupie jej się poprzewracało od tego całego „menadżerowania”. Niby co takiego świetnego zrobiła, że zasłużyła na tytuł menadżera? Bo jak dla mnie to tylko zbijała bąki, podczas gdy my odwalałyśmy całą robotę za nią. A kto został doceniony? – Wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, a mnie chciało się śmiać z wyrazu jej twarzy. Od razu widać było, że jest poirytowana: czerwieniła się i szybko mrugała. Przy tym bardzo mocno gestykulowała. Tamara, stojąca obok niej, musiała się odsunąć, by nie oberwać.
– Już dobrze, dobrze. Nic się nie stało. Pani Mester powiedziała, że odbierze Jade, a ja zarobię więcej za nadgodziny. – Posłałam dziewczynom szeroki uśmiech.
Julia chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Tamara szturchnęła ją w ramię, więc się powstrzymała. Zamiast tego przytuliła mnie na pożegnanie i razem ze swoją najlepszą koleżanką weszła do windy. Pomachałam im na do widzenia, po czym metalowe drzwi się zasunęły.
Quinten
Zbliżała się dziewiętnasta, a ja byłem po czubek głowy zagrzebany w raportach z poprzedniego miesiąca. Chciałem uporać się ze wszystkimi błędami, które piętrzyły się na kartkach przez niekompetencję panny Jacobs. W dodatku musiałem jeszcze przygotować prognozy na najbliższe pół roku, w dziesięciu kopiach, na spotkanie zarządu, które miało się odbyć następnego dnia. Nie mogłem zająć się tym wcześniej przez spotkania biznesowe, których miałem aż pięć tego dnia. A gdyby tego było mało, na rogu mojego biurka leżały dwie niebieskie teczki: jedna opatrzona napisem „Fundacja Marthy Warrick”, druga – „Falcon”. Obydwa projekty czekały na moją uwagę od tygodnia i wszystko wskazywało na to, że będą zmuszone poczekać jeszcze trochę. Przynajmniej do czasu, aż znajdę nową asystentkę.
Chwyciłem plik kartek, które musiałem skserować i wyszedłem ze swojego gabinetu. Kserokopiarka znajdowała się w biurze panny Jacobs, zaraz za biurkiem z jasnego drewna. Położyłem dokumenty na blacie, po czym zajrzałem do szuflady maszyny, upewniając się, że nie zabraknie papieru.
Dwie minuty później kląłem na cały głos, w ogóle nie przejmując się, że ktoś mógł mnie słyszeć. Było grubo po osiemnastej, a w spokojne dni biuro o tej porze całkiem pustoszało. Jedynymi osobami, które mogłyby mnie widzieć, były sprzątaczki, ale nie słyszałem, żeby winda kogoś przywiozła. Założyłem więc, że byłem sam. Dobrze, bo naprawdę nie chciałem, by potem wszyscy pracownicy szeptali między sobą o tym, jak to rozwaliłem kserokopiarkę. A byłem tego bardzo bliski. Ta przeklęta maszyna jakby na złość wessała naraz za dużo kartek, przez co wszystko się zablokowało. Moje prognozy szlag trafił. W dodatku, kiedy próbowałem wszystko naprawić, urządzenie zachrzęściło dziwnie i splunęło atramentem wprost na moją koszulę. Każdy by się zdenerwował.
– Co za cholerstwo! – wydarłem się, sięgając po chusteczki, które panna Jacobs zawsze trzymała na biurku. Próbowałem powstrzymać plamę od rozprzestrzeniania się, ale najwyraźniej to wcale nie pomagało. – Cholera jasna!
Z całych sił przywaliłem w kserokopiarkę. Byłem naprawdę wściekły. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś podobnego, chyba los chciał porobić sobie ze mnie żarty. Jak trudne mogło być skserowanie dokumentu? Robiłem to często, kiedy jeszcze na studiach asystowałem dziadkowi, i nigdy, NIGDY nie miałem z tym problemu. Co się więc stało z tym pieprzonym kserem?
– Hej, co zrobiła ci ta kserokopiarka?
Odwróciłem się, słysząc nieznany mi głos. Prawie wypuściłem z rąk chusteczkę, kiedy zauważyłem w drzwiach dziewczynę. Nie spodziewałem się, że ktoś mnie widział czy słyszał, dlatego jej widok bardzo mnie zaskoczył. Nagle poczułem się zażenowany swoim zachowaniem. Byłem prezesem firmy, do cholery, a nie jakąś głupiutką sekretarką. Powinienem więc zachowywać się jak prezes!
Oczy nieznajomej rozszerzyły się, kiedy spojrzała na moją twarz. Prawdopodobnie zrozumiała, do kogo się odezwała.
– Pan Warrick, najmocniej przepraszam... Ja...
– Nic się nie stało – przerwałem, przypatrując się jej. Miała na sobie niebieski uniform, więc musiała pracować w sekcji sprzątaczy. Prawdopodobnie przyszła posprzątać moje biuro.
Zrobiła kilka kroków do przodu, wskazując drobną dłonią przeklętą maszynę.
– Mogę? – Jej głos brzmiał miękko.
Kiwnąłem głową, przesuwając się, by zrobić więcej miejsca. Podeszła do kserokopiarki i wsadziła dłoń do kasety z papierem. Cały czas na nią patrzyłem. Była bardzo ładna, miała owalną twarz i wysoko zarysowane kości policzkowe. Czarny warkocz zwisał na jej ramieniu, a kończył się prawie przy pasie. Przez chwilę zastanawiałem się, dokąd sięgały włosy, gdy ich nie wiązała. Nie pomalowała się, jak to czyniły inne kobiety pracujące w Warrick Industries, ale wcale nie wyglądała przez to gorzej.
Płynnym ruchem uderzyła w coś dłonią, a urządzenie zazgrzytało, zapiszczało, po czym zaczerpnęło papier i dokończyło kserowanie. Z otwartymi szeroko oczami spojrzałem na maszynę, zastanawiając się, co tak właściwie się stało.
– I już – powiedziała dziewczyna. Wyprostowała się i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem na ustach.
– Jak ty to...? – zapytałem oszołomiony, lecz zaraz przypomniałem sobie o manierach. – Przepraszam. Jak pani to zrobiła, panno...?
– Wilson. Mackenzie Wilson, panie Warrick – odparła z uśmiechem, podnosząc nieco głowę, by na mnie spojrzeć. W życiu nie widziałem bardziej zielonych tęczówek. – Pracowałam kiedyś w biurze, w którym stała dokładnie taka sama kserokopiarka.
Mackenzie. Interesujące imię, interesująca osoba. Miała w sobie coś takiego, co nie pozwalało oderwać od niej oczu. Sam nie wiedziałem, co to było. Widziałem mnóstwo pięknych kobiet, osobiście też wolałem blondynki, ale ze swoimi naturalnie zaróżowionymi policzkami była po prostu śliczna.
– Więc zna się pani na prowadzeniu biura?
– Umiem parę rzeczy – odpowiedziała skromnie, a w szmaragdowych oczach błysnęło lekkie rozbawienie.
– Na przykład?
– Umiem odbierać pocztę i telefony. Radzę sobie z komputerem. – Wzruszyła lekko ramionami, nie przestając się uśmiechać. – Zwykłe rzeczy, które zazwyczaj się robi w biurze.
Wtedy coś mnie podkusiło. Może sposób, w jaki się uśmiechnęła, może to, jak swobodnie mi odpowiedziała, a może to, jak poradziła sobie z przeklętą maszyną. Nie miałem pojęcia. Jedyne, co wiedziałem w tamtym momencie, to że chciałem ją mieć w swoim zespole. Była ładna, wyglądała na inteligentną i już wcześniej pracowała w biurze. Co mi szkodzi? – pomyślałem. Nie mogłem trafić na kogoś gorszego od panny Jacobs.
– Gratuluję, panno Wilson. Właśnie awansowała pani na stanowisko mojej asystentki – oznajmiłem. Zaskoczyłem ją, bo sapnęła cicho i otworzyła lekko usta.
– Żartuje pan?
– Nigdy nie żartuję, jeśli chodzi o pracę. – Chwyciłem ostatnie kartki, które wypluła z siebie przeklęta maszyna, i stuknąłem nimi kilka razy o blat, żeby wyrównać krawędzie. – Chce pani tę pracę?
– Czy... O-oczywiście, że chcę. Tak – odpowiedziała, jąkając się. Chyba nie mogła uwierzyć w to, co się działo. Musiałem się powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem, bo naprawdę wyglądała komicznie. Trochę jak ryba, którą wyjęto z wody. Otwierała i zamykała usta ze zdziwienia.
– Świetnie. W takim razie zaczyna pani od jutra. Ja przychodzę do pracy o siódmej, lecz od pani oczekuję co najmniej piętnastominutowego wyprzedzenia. Z rana lubię wypić kawę, pół na pół z mlekiem, bez cukru. To jest pani biurko – wyjaśniłem i wskazałem blat za plecami. – Jutro poinformuję kadry o pani przeniesieniu i poproszę księgowość, by wyliczyli należną pani pensję. Zgadza się pani?
W odpowiedzi otrzymałem tylko kiwnięcie głową.
– Znakomicie. W takim razie widzimy się jutro – dodałem, zabierając dokumenty. Wróciłem do gabinetu, żeby w spokoju posegregować oraz spiąć papiery. Zostawiłem pannę Wilson przy kserokopiarce, a sam zająłem się swoimi sprawami. Cóż, przynajmniej próbowałem się nimi zająć. Prawda była jednak taka, że wciąż myślałem o tej dziewczynie.
Wyglądała na naprawdę zaskoczoną. Uśmiechnąłem się pod nosem, nie rozumiejąc, co tak właściwie się stało. Nie wiedziałem, co mnie podkusiło, że zaproponowałem jej tę posadę. Fakt, potrzebowałem asystentki, ale nigdy nie wybierałem ich tak pochopnie. Nawet pannę Jacobs sprawdziłem dokładnie, zanim ją przyjąłem, natomiast panna Wilson... To całkiem inna historia. Jasne, była ładna, ale kompletnie nie w moim stylu, więc na pewno nie zrobiłem tego, by móc być blisko niej. Poza tym, gdyby chodziło tylko o fizyczny pociąg, na pewno nie zaproponowałbym jej pracy, a raczej moje łóżko. Jednak miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że człowiek z miejsca jej ufał.
Westchnąłem. Obym tylko słono nie zapłacił za moją spontaniczność.
ROZDZIAŁ 3
Mackenzie
Co się właśnie stało?
Nie byłam w stanie zrozumieć, jakim cudem awansowałam ze sprzątaczki na asystentkę. Musiałam kilka razy uszczypnąć się w ramię, by uwierzyć, że to działo się naprawdę. Gdyby ktoś opowiedział mi podobną historię, pomyślałabym, że zmyśla. Przecież takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach.
W jednej chwili sprzątałam mały aneks kuchenny na dwudziestym piątym piętrze, a w następnej rozmawiałam z prezesem firmy – Quintenem Warrickiem! W dodatku zaoferował mi lepszą posadę! W pierwszej chwili w ogóle go nie rozpoznałam, stał tyłem do wejścia i walił w kserokopiarkę jak w worek treningowy. Był wyraźnie zdenerwowany. Kiedy odwrócił się na dźwięk mojego głosu, poczułam się jednocześnie głupio z powodu swoich słów, jak i dziwnie onieśmielona jego wyglądem. Jasne, widziałam go już wcześniej – choćby w telewizji – ale nigdy nie miałam okazji poznać go osobiście. Prawdą było to, co o nim mówili: był przystojny i seksowny. Za takie myśli pewnie będę smażyć się w piekle.
Miał ciemnobrązowe włosy, lekko uniesione i zaczesane. Jego twarz była pociągła, z prostym nosem i kwadratową szczęką z delikatnym cieniem zarostu. Kiedy na mnie spoglądał, miałam wrażenie, że jego oczy były czarne jak węgiel, ale gdy podeszłam bliżej, okazało się, że to tylko rozszerzone źrenice. Wtedy dostrzegłam też, że tęczówki miał piwne. Było w nim coś takiego... W jego wyglądzie oraz postawie... Coś mrocznego? Tajemniczego? I jednocześnie pociągającego. Ściągnął marynarkę. Był umięśniony, co dostrzegłam nawet przez materiał koszuli. Stał wyprostowany, z dumnie uniesioną głową. Z pewnością był rozchwytywany przez kobiety, a pewnie i przez mężczyzn. Mnie samej trudno przyszło pohamować dziwną chęć dotknięcia jego policzka.
Pachniał drzewem sandałowym.
A jego koszula była poplamiona atramentem.
Miałam wielką nadzieję, że nie zauważył mojego zdenerwowania. Serce waliło mi, jakby chciało wyrwać się z piersi! Ledwie panowałam nad drżącymi rękami. Kiedy powiedział, że będę jego asystentką, myślałam, że zemdleję! To było jak spełnienie moich marzeń! No, może nie do końca, bo zawsze chciałam pracować jako architekt, ale... Zostawienie za sobą szczotek, wiader i wiecznie niezadowolonej Pauli oraz awansowanie na osobistą asystentkę prezesa Warrick Industries?! Mogłam z tym żyć.
Chociaż z drugiej strony słyszałam, że pan Warrick był bardzo wymagającym pracodawcą. Może ja, jako sprzątaczka, nigdy tego nie odczułam, ale czy jako asystentka nie będę miała więcej roboty? Oczywiście, że będę miała więcej roboty, o czym ja w ogóle myślę! Tylko czy ta praca nie wpłynie negatywnie na moje relacje z Jade? Jak do tej pory udawało mi się spędzać z nią całkiem sporo czasu. A co, jeśli przez awans stracę możliwość, by uczestniczyć w jej życiu? Może źle postąpiłam, zgadzając się? Może powinnam była odmówić? Ale taka szansa już nigdy więcej się nie powtórzy. Naprawdę potrzebowałam tej pracy. Powinnam być wdzięczna.
Byłam w tak głębokim szoku i tak mocno pochłonęły mnie przemyślenia, że nawet nie zauważyłam, kiedy wróciłam do domu. Myślami wciąż znajdowałam się na dwudziestym piątym piętrze budynku Warrick Industries, choć moje ciało właśnie przekroczyło próg mieszkania. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie.
– Ciociu, ciociu! Zobacz, co znalazłam! – Piskliwy głosik Jade przedarł się do mojej świadomości. Drgnęłam i spojrzałam na dziewczynkę, która wybiegła z pokoju.
Jade to moja siostrzenica. Zaopiekowałam się nią, kiedy jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym prawie dwa lata temu. Jade miała wtedy osiem lat i dopiero zaczynała rozumieć pojęcie śmierci. Wraz z moją mamą starałyśmy się ulżyć małej w cierpieniu, gdy krzyczała przez sen oraz rzucała czym popadło, domagając się ramion swojego tatusia. To nie było łatwe zadanie, wciąż zdarzało jej się miewać koszmary.
Jednak jakoś dawałyśmy sobie radę. Zastępowałam dziewczynce oboje rodziców, robiłam wszystko, by żyło jej się dobrze. Może nie mieszkałyśmy w luksusowym apartamencie, ale nigdy nie chodziła w podartych ubraniach i zawsze jadła ciepły obiad.
Chciałam, żeby była szczęśliwa.
A teraz? Stanęła przede mną, jak zwykle rozczochrana, z małym kociakiem na rękach. Trzymała go w ten sposób, że jego tylne łapy zwisały bezwładnie, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Jade uśmiechała się szeroko, wyglądając na naprawdę zadowoloną z siebie.
– Znalazłam go pod szkołą, uciekał przed psem! – zawołała, ściskając kota mocniej. Miauknął niezadowolony, ale się nie wyrywał. – Mogę go zatrzymać? Proooooszę!
Kolejna gęba do wykarmienia? Nie powinnam się na to godzić. W dodatku koty były okropne! Tylko jedzą i śpią, żadnego z nich pożytku. Gdyby to był pies, przynajmniej mógłby pełnić jakąś funkcję obronną, ale kot? Na co nam kot? Wszędzie będzie zostawiać sierść. W dodatku trzeba kupić mu kuwetę, jakiś żwirek oraz kilka zabawek, żeby nie rzucał się z pazurami na meble. Kolejne wydatki, na które nie mogłam sobie pozwolić.
– Bardzo się cieszę, że dbasz o zwierzęta, ale uważam, że nie powinnyśmy go zatrzymywać – oznajmiłam spokojnie, z lekkim uśmiechem.
Jej wesoła buzia nagle posmutniała, a w zielonych oczach pojawiły się łzy.
– Daj spokój, kochanieńka. To tylko mały kociak – stwierdziła pani Mester, wychodząc z kuchni z kubkiem herbaty. – Niech mała pozna, co to jest odpowiedzialność za drugie stworzenie.
– Małe kociaki rosną i stają się duże – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl. Spojrzałam na kobietę, a później na Jade, która dzielnie próbowała się nie rozpłakać.
Zwierzę, które trzymała na rękach, wyglądało na bardzo młode. Zapewne dopiero niedawno odłączyło się od matki. Było wychudzone i na pewno zarobaczone, a lewe oko miało zalepione jakąś substancją podobną do ropy. Będzie z nim prawdziwe utrapienie – pomyślałam.
– Prooooszę! – zapiszczała Jade, przytulając kota jeszcze mocniej. Wzdrygnęłam się na myśl o chorobach, które mogła w ten sposób złapać.
– Jade...
– Będę się nim opiekować! Będę po nim sprzątać i sama mu kupię karmę. Proszę, zgódź się! – Podeszła do mnie i uniosła głowę wysoko. Jej zielone oczy, które odziedziczyła po mojej siostrze, szkliły się. – Proszę, proszę, proszę!
Dostałaś awans, Kenzie. Nie wymigasz się brakiem pieniędzy – głos w mojej głowie do złudzenia przypominał głos mamy. Przeszły mnie ciarki. Nawet duchy były przeciwko mnie!
Westchnęłam. Jasne, awans z pewnością załatwił mi dodatkowe pieniądze. I tak, powinnam być w stanie zaopiekować się kotem. Ale dlaczego akurat kot? Nie lubiłam kotów. Jednak patrząc na smutną minkę dziewczynki, coś we mnie drgnęło. Wywróciłam oczami. Czasem miałam wrażenie, że to ona wszystkim rządziła.
– Okej, niech będzie – mruknęłam. Jade zaczęła piszczeć z radości, podskakując w miejscu razem z tym biednym kociakiem. – Ale sama będziesz sprzątać jego kuwetę.
– Oczywiście. – Uspokoiła się i kiwnęła głową z największą powagą, na jaką było ją w tym momencie stać.
Uśmiechnęłam się. Jej radość zaczęła udzielać się i mnie. Pani Mester zaśmiała się chrapliwie, obejmując dziewczynkę wolną ręką.
– Więc jak go nazwiesz?
– Miętus.
– Skąd wiesz, że to chłopak? – zapytałam z uśmiechem, ściągając kurtkę.
– Potrafię poznać chłopaka, ciociu – odpowiedziała z bardzo poważną miną. Pokiwałam głową, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
– Super. A teraz odłóż na chwilę Miętusa i idź się kąpać. Już późno – oświadczyłam. – A jutro zabierzemy go do weterynarza. Trzeba coś zrobić z tym okiem.
Jade uśmiechnęła się i poszła do swojego pokoju. Z miejsca, w którym stałam, widziałam, jak odłożyła kotka na wcześniej przygotowane szmaty. Zrobiła mu z nich niezłe posłanko. Dokładnie tak, jakby od samego początku wiedziała, że się zgodzę. Miętus pokręcił się chwilę po pokoju, po czym położył się na podłodze i zamachał ogonem.
– Nie sądziłam, że się zgodzisz – powiedziała pani Mester. Weszła z powrotem do kuchni, usiadła przy stole i chwyciła paczkę z papierosami. Wyciągnęła jednego, odpaliła, a potem porządnie się zaciągnęła.
– Dostałam awans – oznajmiłam na jednym wydechu, otwierając okno. Nie lubiłam, kiedy paliła w moim mieszkaniu, ale ponieważ zgodziła się zostać z Jade dłużej, nie robiłam jej z tego powodu wyrzutów.
– Och, to bardzo dobrze, kochanieńka! – zawołała ochrypłym głosem. Uśmiechnęłam się lekko i zrobiłam sobie herbatę. Pani Mester przyglądała mi się podejrzliwie.
– Nie wydajesz się zadowolona.
– Po prostu boję się, że nie będę miała czasu dla Jade. – Odwróciłam się, a widząc zaskoczoną minę sąsiadki, opowiedziałam o tym, co się stało, kogo spotkałam i jaką pracę mi zaoferował. Na koniec dodałam jeszcze:
– Oprócz mnie Jade nie ma nikogo. Jeśli nie będę miała dla niej czasu, znienawidzi mnie.
– Kochanieńka – powiedziała łagodnie pani Mester, rzucając mi wesołe spojrzenie. – Jade cię kocha i wie, jak dużo dla niej robisz. Bardzo dorosła przez te dwa lata i rozumie więcej, niż ci się wydaje.
Przyglądałam się chwilę, jak paliła papierosa. Zaciągała się bardzo mocno, aż dziw brał, że jeszcze się nie udusiła. Była już blisko siedemdziesiątki, ale trzymała się całkiem nieźle. Białe włosy zawsze miała rozpuszczone i dokładnie wystylizowane, tak by nie odstawały we wszystkich kierunkach. Malowała się niemal codziennie, podkreślając usta czerwoną szminką. W czasach swojej młodości musiała być piękną kobietą, ale teraz uwagę przyciągały głównie jej głębokie zmarszczki.
– Przestań się nad tym zastanawiać, kochanieńka – przerwała mi kontemplację jej urody. – Nic, tylko się zamartwiasz! Zacznij w końcu żyć! Przytrafiło ci się coś miłego, przestań to analizować! Zaakceptuj rzeczy, jakimi są, i ciesz się nimi.
– Może ma pani rację.
– Oczywiście, że mam rację! Praca asystentki jest wymagająca, oczywiście, ale pomyśl, jakie czekają cię korzyści! Zdobędziesz doświadczenie, pojawisz się na wielu ważnych spotkaniach i będziesz zarabiać ze dwa razy więcej niż teraz! – zawołała, wznosząc ręce. Kiwnęłam głową, bo mówiła prawdę. – No, a teraz pokaż mi, jak się uśmiechasz. No już.
Spojrzałam na nią z rozbawieniem i uśmiechnęłam się. Prawdę mówiąc, jej słowa poprawiły mi humor. Może faktycznie powinnam przestać wszystko analizować i po prostu dać się porwać chwili? Prezes wielkiej firmy zaproponował mi posadę swojej osobistej asystentki. Czy to nie cudowny fart?
– Od razu lepiej – powiedziała pani Mester, również się uśmiechając.
– Będę asystentką – stwierdziłam i chyba właśnie wtedy naprawdę to do mnie dotarło. Zaśmiałam się głośno i, nie mogąc powstrzymać ekscytacji, zaczęłam piszczeć jak mała dziewczynka. Sąsiadka kiwała głową, rozbawiona moim zachowaniem.
Wstałam, gdy tylko zadzwonił budzik. Pościeliłam łóżko i jak najciszej poszłam do łazienki. Jade jeszcze spała, ale słyszałam Miętusa kręcącego się na swoim posłaniu. Zaśmiałam się cicho na samą myśl o jego imieniu.
Nasze mieszkanie nie było duże, składało się zaledwie z dwóch pokoi, kuchni oraz łazienki, ale obie czułyśmy się w nim swobodnie. Podłoga w przedpokoju skrzypiała cicho, lecz nauczyłam się już, na które deski nie powinnam stawać. Przemknęłam w ciemnościach obok pokoju Jade, a światło zapaliłam, dopiero gdy weszłam do łazienki. Pomieszczenie było niewielkie, kwadratowe, obłożone brązowo-beżowymi kafelkami. Naprzeciwko wejścia stała biała wanna, obok niej umywalka, a z lewej strony toaleta. Na kilku półkach, zawieszonych na prawej ścianie, stały żele, mydła i inne pachnidła. Pod nimi zaś miejsce znalazła pralka, zawalona ubraniami Jade, których, jak zwykle, nie wrzuciła do kosza na pranie.
Szybko wykonałam wszystkie poranne czynności, a kiedy stanęłam przed lustrem, uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Nie wiedziałam, jak powinnam się uczesać, zwykły warkocz jakoś nie pasował mi do roli asystentki. Powinnam wyglądać elegancko oraz profesjonalnie. Przez chwilę stroiłam miny i bawiłam się włosami, unosząc je, to znów opuszczając, aż w końcu zdecydowałam się związać je w kok.
Przygotowawszy śniadanie dla Jade, poszłam się ubrać. Już poprzedniego dnia wybrałam dla siebie czarną, elegancką sukienkę i żakiet. Zdecydowałam się na buty na niewysokim obcasie. Od kilku lat nie nosiłam szpilek, więc gdybym nagle do nich wróciła, mogłoby się to dla mnie źle skończyć. Wolałam nie wywracać się na każdym kroku w pierwszym dniu pracy. A tak wyglądałam profesjonalnie i jednocześnie było mi dość wygodnie.
Wyszłam z mieszkania i zapukałam do drzwi pani Mester. Otworzyła mi w swoim zwyczajowym porannym stroju: długiej koszuli nocnej oraz czepku na głowie. Standardowo paliła papierosa, choć zapewne dopiero co wstała z łóżka. Nie wiedziałam, dlaczego to paskudztwo było dla niej takie ważne, ale już dawno przestałam namawiać ją do rzucenia nałogu. Chyba zbyt długo w nim tkwiła.
– Wyglądasz cudownie!
Uśmiechnęłam się delikatnie w podziękowaniu.
– Powodzenia, kochanieńka – dodała.
Kiwnęłam głową i pospieszyłam na przystanek.
Kiedy dotarłam do budynku, było piętnaście po szóstej. Wiem, że pan Warrick wymagał tylko piętnastominutowego wyprzedzenia, ale chciałam przyjść trochę wcześniej, żeby zapoznać się z biurem. Nigdy wcześniej w nim nie byłam, jako sprzątaczka zajmowałam się niższymi piętrami.
Przy wejściu pokazałam swoją starą przepustkę, a kiedy tylko przeszłam przez wykrywacz metalu, podeszła do mnie wysoka blondynka. Obrzuciłam ją spojrzeniem od stóp do głowy i zrobiło mi się głupio. Wyglądała jak bogini w swojej ołówkowej, granatowej spódnicy oraz bordowej koszuli, z włosami upiętymi w przedziwny węzeł z boku głowy. Była bardzo szczupła, a długie do nieba nogi prezentowały się świetnie w wysokich szpilkach. Przy niej wyglądałam zaledwie jak niepewna siebie dziewuszka.
– Mackenzie Wilson? – spytała, zatrzymując się przede mną. Głos miała rzeczowy, ale przebijała w nim przyjazna nuta. Dostrzegłam w jej uchu czarną słuchawkę bluetooth.
– Tak.
– Jestem Elizabeth. Pan Warrick prosił, żebym pokazała ci, co i jak. – Skierowała się w stronę wind, gestem pokazując, żebym poszła za nią. – Trzymaj, to twoja nowa przepustka. Oddaj mi starą.
Podałam jej plastikowy, niebieski prostokąt, jednocześnie odbierając inny. Ten był niebiesko-biały, z otworem na łańcuszek. Na wierzchu widniało logo firmy, a z drugiej strony znajdował się czarny pasek magnetyczny.
– Na karcie są zapisane twoje dane. Ilekroć przeciągniesz ją wzdłuż któregokolwiek czytnika, będziemy wiedzieć, do którego pomieszczenia weszłaś i jak długo tam byłaś – oznajmiła kobieta. Szła bardzo szybko, a ja prawie za nią biegłam, chcąc dotrzymać jej kroku. – Skoro już wcześniej u nas pracowałaś, nie muszę cię oprowadzać po całym budynku.
Spojrzała na mnie, jakby chcąc się upewnić, czy faktycznie nie potrzebuję wycieczki. Pokiwałam głową, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek.
– Świetnie. Trzymaj, to dla ciebie – powiedziała, podając mi czarny tablet. – Używaj go tylko do pracy, jako kalendarza i notatnika. To o wiele prostsze i bardziej ekologiczne. Poza tym jest bezpośrednio połączony z tabletem pana Warricka, więc cokolwiek wpiszesz do kalendarza, pojawi się też w jego urządzeniu. To pozwala wyeliminować błędy w komunikacji.
Winda jechała do góry, a ja starałam się zapamiętać wszystko, co mówiła. Moja zmiana jeszcze się nawet nie zaczęła, a już nie byłam pewna, czy sobie poradzę. Jasne, widziałam już wcześniej taki sprzęt, ale jednak byłam zwolenniczką zwyczajnych notatników. A co, jeśli gdzieś zgubię ten tablet? Albo mi upadnie i się roztrzaska? Wyglądał na drogi. Skąd miałabym wziąć pieniądze na jego odkupienie?
– To twój służbowy telefon. – Elizabeth podała mi komórkę, również czarną. Jakby na świecie nie było innych kolorów. Poprawiłam chwyt na obydwu urządzeniach, żeby ich nie upuścić. – Masz tam wpisane wszystkie ważne numery do firmy, w tym również numer komórkowy pana Warricka. Nie używaj tego telefonu do swoich prywatnych rozmów i pamiętaj, żeby zawsze mieć go przy sobie. Nigdy nie wiesz, kiedy pan prezes będzie cię potrzebował.
– Jasne. – Pokiwałam głową.
– Tutaj jest lista wszystkich klientów, którymi pan Warrick zajmuje się osobiście – powiedziała, wręczając mi plik trzech kartek, na których były wypisane nazwiska, numery telefonów i adresy oraz inne informacje o ludziach, o których w życiu nie słyszałam. – Miej ją zawsze w pobliżu, może ci się przydać przy spisywaniu umów czy załatwianiu ulg. Poza tym warto wiedzieć, z kim twój szef współpracuje.
Znowu pokiwałam głową, pobieżnie przyglądając się liście.
Elizabeth chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nagle uniosła palec wskazujący i wcisnęła jakiś guzik przy słuchawce bluetooth.
– Sekretariat Warrick Industries, mówi Elizabeth Jenkins. Jak mogę pomóc?
Zaczęłam rozmyślać nad tym, jak będzie wyglądała moja praca jako asystentki prezesa. Nie spodziewałam się zbijania bąków, ale stałe przebywanie pod telefonem było chyba lekką przesadą. Miałam nadzieję, że nie dotyczyło to mojego czasu wolnego.
Wszystko było takie eleganckie i drogie. Nawet sekretarka. Mogłam się założyć, że sama jej spódnica była droższa niż wszystko to, co ja miałam na sobie. A te tablety, telefony? Wcale nie wyglądały na pierwsze lepsze urządzenia. Nie znałam się na tym, ale wydawało mi się, że należały do tych z wyższej półki. Zadziwiające – kiedy chodziło tylko o odkurzenie podłogi i wyrzucenie śmieci z biur kadr, nie zwracałam uwagi na otaczające mnie gadżety. Dopiero w tej windzie, trzymając moje nowe narzędzia pracy i spoglądając na piękną sekretarkę, zaczynałam rozumieć, jak mało wiedziałam o Warrick Industries. I pomyśleć, że pracowałam tu już ponad rok.
Winda dojechała w końcu na dwudzieste piąte piętro i kiedy otworzyły się drzwi, niepewnie wyszłam na korytarz. Odwróciłam się, spoglądając na Elizabeth, która wciąż rozmawiała z kimś przez telefon. Drzwi miały się już zasunąć, ale zatrzymała je ręką. Pożegnała się ze swoim rozmówcą, po czym spojrzała na mnie.
– Liczę, że dasz sobie radę, ale gdybyś potrzebowała jeszcze jakiejś pomocy, dzwoń do sekretariatu. Masz numer w telefonie. – Uśmiechnęła się przyjaźnie. – Powodzenia.
– Dzięki – powiedziałam cicho, nadal niepewna, co powinnam zrobić. Drzwi windy zatrzasnęły się; pojechała w dół.
Wzięłam głęboki wdech i poszłam wzdłuż korytarza do biura, w którym miałam urzędować. Ściany wokół mnie były w kolorze brudnobiałym, z brązowymi akcentami, natomiast podłogę pokrywały szare panele.
Moje biurko było wykonane z jasnego drewna i miało dwie szuflady oraz szafkę, a także miejsce na komputer stacjonarny. Płaski monitor stał na specjalnym podwyższeniu, a bezprzewodowe myszka i klawiatura leżały swobodnie na blacie. Obok stał też przybornik na karteczki, długopisy i spinacze oraz stacjonarny telefon. Za biurkiem zaś, pod zasłoniętym roletą oknem, swoje miejsce znalazła nieszczęsna kserokopiarka, przy której poznałam pana Warricka. Czy może jednak powinnam powiedzieć „szczęsna”? Po lewej stronie ustawiono niewysoki regał z rzędami czarnych segregatorów. Wszystkie były wypełnione po brzegi, a na ich grzbietach wypisano liczby: 03/2011, 05/2013 i inne. Domyślałam się, że to daty. W rogu pomieszczenia umieszczono doniczkowy kwiat sięgający mi do pasa.
Usiadłam powoli na obrotowym krześle i przyjrzałam się tabletowi. Wcisnęłam jeden z guzików na czarnej obudowie, a ekran zaświecił się, pokazując mi tapetę z logo Warrick Industries. Przez chwilę wpatrywałam się w wielkie litery „WI”, nie bardzo wiedząc, co powinnam zrobić. W końcu jednak podjęłam decyzję, by sprawdzić kalendarz. Najbliższe spotkanie zaplanowano na godzinę dziewiątą trzydzieści, a miało się ono odbyć z H.B. Nie miałam zielonego pojęcia, kim był H.B., dlatego, marszcząc czoło, sięgnęłam po listę, którą dała mi Elizabeth. Na niewiele mi się zdała, ponieważ nie znalazłam na niej nikogo o takich inicjałach. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Cóż, miałam jeszcze trzy godziny, by to rozszyfrować.
ROZDZIAŁ 4
Quinten
Punktualnie o siódmej pojawiłem się w budynku Warrick Industries. Ochroniarz przy drzwiach przywitał mnie uśmiechem i życzył dobrego dnia. Miałem nadzieję, że w istocie będzie dobry. Zatrudniłem nową asystentkę, właściwie pod wpływem impulsu, więc wolałem nie żałować tej decyzji. Byłem też ciekaw, jak panna Wilson sprawdzi się w pracy. Wiedziałem, że był to niemały przeskok, od sprzątaczki do asystentki, ale naprawdę wierzyłem, że da sobie radę.
Lepiej, żeby mnie nie zawiodła.
Zmierzałem właśnie w stronę wind, kiedy z naprzeciwka nadszedł wyraźnie zdenerwowany Tierry. Blond włosy jak zwykle miał w nieładzie, a twarz wykrzywioną, jakby zjadł cytrynę. Gdyby mógł ciskać gromy z oczu, zapewne już leżałbym martwy. Szedł w moją stronę szybkim krokiem, zapinając guzik granatowej marynarki. Domyślałem się, dlaczego był wkurzony.
– Zwolniłeś ją? – zapytał, jeszcze zanim zdążył się przywitać.
– Witaj, Tierry. Ciebie też miło widzieć – powiedziałem, wchodząc do windy. Tierry podążył za mną.
– Tak, tak, pomińmy to. Zwolniłeś Stellę? – powtórzył pytanie, zbywając moje powitanie machnięciem ręki. Spojrzałem na niego, poprawiając mankiety koszuli.
– Tak.
Wiedziałem, że nie odpuści. Panna Jacobs była jego kuzynką, osobiście mi ją przedstawił. Byłem pewien, że gdy tylko ją zwolniłem, zadzwoniła do niego ze skargą. Jakby miał cokolwiek do powiedzenia. Przyjęcie jej na stanowisko asystentki było jedynie przysługą dla przyjaciela.
– Dlaczego?
– Była niekompetentna. Myliła się w raportach i zapominała o spotkaniach. Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć – stwierdziłem, stając prosto i wlepiając wzrok w swoje zniekształcone odbicie w metalowych drzwiach windy.
– Nie musiałeś jej od razu zwalniać – odparł Tierry, obracając się lekko i chowając ręce do kieszeni spodni. – I to po co? Żeby zatrudnić sprzątaczkę? Serio, Q, spodziewałem się po tobie czegoś lepszego.
Coś we mnie drgnęło; poczułem narastającą irytację. Słowa przyjaciela nie brzmiały ostro ani nawet bardzo obraźliwie, były po prostu wkurzające. To ja byłem prezesem, miałem prawo zwalniać i zatrudniać kogo chciałem. Jeśli miałbym taki kaprys, mógłbym dać posadę pierwszemu lepszemu człowiekowi z ulicy, a Tierry nie miałby nic do gadania. Już na pewno nie powinien mi wyrzucać zatrudnienia sprzątaczki na stanowisku asystentki. To była MOJA asystentka!
Nawet nie znał jej imienia, a śmiał podważać moje zdanie.
Skrzywiłem się, lecz kiedy pomyślałem o pannie Wilson, z jej naturalnie zaróżowionymi policzkami i szmaragdowymi oczami, irytacja uleciała jak powietrze z przebitego balonika. Niedługo powinienem ją zobaczyć.
– Nawet jej nie znasz – mruknąłem, czując dziwny skurcz w dole brzucha, kiedy oczami wyobraźni zobaczyłem czarny warkocz panny Wilson.
– A ty ją znasz? – burknął Tierry, a kiedy nie odpowiedziałem, pokręcił głową. – No właśnie. Po prostu tego nie czaję. Stella była oddaną pracownicą i, pomimo swoich wad, naprawdę się starała.
Drzwi windy otworzyły się i razem przeszliśmy przez korytarz. Nie skomentowałem jego słów, nie chcąc się denerwować. Czułem narastającą ekscytację. Faktycznie, nie znałem panny Wilson, nie wiedziałem nawet, czy miała odpowiednie kwalifikacje, by być moją asystentką, mimo to miałem co do niej dobre przeczucia. Nazwijmy to intuicją, ale po prostu wiedziałem, że dobrze zrobiłem.
– Ładna chociaż jest? – spytał Tierry, nim przekroczyliśmy próg biura.
W tym momencie obaj, jak na komendę, zatrzymaliśmy się w pół kroku. Moja asystentka klęczała na podłodze z głową pod biurkiem, wypięta w naszą stronę. Cóż, zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego, że za nią staliśmy, jednak widok był przedni. Miała na sobie czarną sukienkę, która podwinęła się lekko, choć nadal zasłaniała strategiczne miejsca. Nie umniejszając, musiałem przyznać, że tyłek miała świetny. Zresztą nie tylko ja tak myślałem. Ten kretyn, Tierry, niemal ślinił się na jej widok. A jeszcze chwilę temu zarzucał mi, że popełniłem błąd. Doprawdy niesmaczne. Miałem ochotę walnąć go w łeb. To moja asystentka!
Odchrząknąłem, choć, prawdę mówiąc, mógłbym dalej podziwiać jej tył. Panna Wilson drgnęła i, chcąc się wyprostować, walnęła głową w blat.
– Ała.
– Jeszcze ci nie wybaczyłem Stelli – szepnął Tierry, nachylając się, po czym ruszył w stronę mojego gabinetu, odprowadzany spojrzeniem panny Wilson.
– Panie Warrick, bardzo przepraszam – powiedziała, zrywając się na równe nogi. Wygładziła sukienkę nerwowym ruchem i stanęła przede mną z wypiekami na twarzy.
Nie żebym narzekał.
– Wszystko w porządku, panno Wilson? – spytałem. – Co pani robiła pod biurkiem?
– Em... Ja... upuściłam długopis. – Poczerwieniała jeszcze mocniej. Uśmiechnąłem się z politowaniem, lecz oszczędziłem jej komentarza na temat niezdarności. Wyglądała na wystarczająco zestresowaną.
– Proszę przygotować kawę dla mnie i mojego przyjaciela – zarządziłem. Pokiwała głową i pospieszyła w stronę kuchni. Odprowadziłem ją wzrokiem, nie mogąc się powstrzymać przed zerknięciem jeszcze raz na jej pośladki. Nie, nie myślałem o niej w ten sposób, po prostu uważałem, że było na co popatrzeć. To wszystko.
Wszedłem do gabinetu i zamknąłem za sobą drzwi. Tierry już usadowił się na kanapie, kładąc ramię na oparciu i krzyżując nogi. Wyglądał na mniej zdenerwowanego niż jeszcze chwilę wcześniej.
– Sypiasz z nią? – zapytał, kiedy odłożyłem aktówkę na bok i usiadłem na swoim obrotowym krześle.
– Z kim? – Przez chwilę nie wiedziałem, o kim mówił. Spojrzał na mnie, uśmiechając się z politowaniem tylko jednym kącikiem ust.
– Z tą całą sprzątaczką.
– Już nie jest sprzątaczką – oznajmiłem spokojnie, włączając tablet, by sprawdzić kalendarz. – I nie, nie sypiam z nią.
– Jakoś musiała zapracować na awans – stwierdził, przyglądając się swoim paznokciom, jakby ten temat wcale go nie interesował, choć to przecież on zaczął.
– Może po prostu robi lepszą kawę niż Stella?
Tierry spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Uśmiechnąłem się kpiąco, przeglądając zapisane w kalendarzu spotkania. Byłem umówiony na dziewiątą trzydzieści z Harrisonem Bachem, ojcem Layli. Już prawie zapomniałem, że zapraszał mnie w zeszłym tygodniu na kawę. Byłem ciekaw, czy zrobił to z życzliwości, czy też miał w tym jakiś ukryty motyw? Nie powiedział mi nic konkretnego, kiedy dzwonił w poniedziałek. Mogłem spodziewać się dwóch rzeczy: chciał rozmawiać o interesach lub o moich relacjach z jego córką. Skrycie modliłem się, żeby jednak to pierwsze – znajomość z Laylą była dość skomplikowana. Czułbym się niekomfortowo, tłumacząc się z niej.
Ktoś zapukał do drzwi, a po chwili do gabinetu weszła panna Wilson, niosąc w dłoniach drewnianą tacę z dwoma kubkami kawy. Jeden postawiła na szklanym stoliku przed Tierrym, razem z białą cukiernicą oraz mlekiem, a drugi podała mnie.
– Pół na pół z mlekiem, bez cukru – mruknęła cicho.
Uśmiechnąłem się, nieco zaskoczony, że zapamiętała. Wczoraj powiedziałem jej to wszystko tak szybko, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby przyniosła mi zwykłą czarną.
– Przynieśli pocztę – dodała po chwili i, nie patrząc na mnie, wręczyła mi dwie koperty. Zachowywała się spokojnie, ale miałem wrażenie, że była spięta. Zrzucając to na zdenerwowanie z powodu pierwszego dnia nowej pracy, o nic nie spytałem. Spojrzałem na listy, które mi przyniosła. Jedna koperta była żółta i duża, druga zwyczajna, biała, niewiele większa od kartki złożonej wpół. Na obydwu wypisane były moje dane.
– Świetnie. Miała pani jakieś problemy z nową przepustką? – spytałem, przenosząc spojrzenie na nią.
Zanim wczoraj wyszedłem z biurowca, wysłałem maila do Elizabeth Jenkins z sekretariatu, w którym wyjaśniłem całą sytuację. Kazałem jej odnaleźć pannę Wilson, kiedy przyjdzie, i zająć się nią.
Obejrzałem dziewczynę od góry do dołu, z dziwnym uczuciem zawodu dostrzegając, że włosy miała upięte w kok. O wiele bardziej podobał mi się tamten warkocz sięgający prawie do pasa. Założyła czarną sukienkę, tylko lekko dopasowaną, przez co nie eksponowała swoich krągłości tak nachalnie jak niektóre pracownice. Na stopach miała czarne buty, prawie bez żadnego obcasa. Wyglądała skromnie i schludnie, ale odniosłem wrażenie, że za mało elegancko. Za mało nowocześnie. Jakby narzuciła na siebie starą sukienkę matki, niepasującą do jej młodej twarzy.
– Nie. Elizabeth wszystko mi wyjaśniła.
– Dobrze. To wszystko. Zawołam, jeśli będę czegoś potrzebował.
Kiwnęła głową i wyszła. Obaj z Tierrym odprowadziliśmy ją wzrokiem.
Mój przyjaciel, do tej pory milczący, nachylił się nad swoim kubkiem kawy i wsypał do niego dwie łyżeczki cukru.
– Więc... co zamierzasz? – spytał.
– Słucham?
– W związku z nią. Widziałeś, jak wygląda. Może nie jest obeznana w najnowszych trendach mody, ale i tak wygląda niczego sobie – skomentował. – Musisz mieć jakiś ukryty motyw, skoro ją zatrudniłeś.
– Nie mam żadnego ukrytego motywu – powiedziałem i upiłem łyk kawy. To była naprawdę dobra kawa.
– Daj spokój. Nie zamierzasz jej...
– Nie – przerwałem mu, doskonale wiedząc, do czego zmierzała ta rozmowa. – I ty też nie. To moja asystentka i nie życzę sobie, żebyś się koło niej kręcił – ostrzegłem, może nieco zbyt ostro. Znałem Tierry’ego od dawna i wiedziałem, jak działał.
– Dobra, dobra – wymamrotał, unosząc lekko dłonie w geście poddania. Po chwili uśmiechnął się chytrze, jakby rozbawiła go jakaś myśl, po czym oparł się wygodnie na kanapie i zajrzał do swojego kubka.
– Mówię poważnie, T. Panna Wilson jest nietykalna.
– Przecież nic nie powiedziałem – stwierdził z jeszcze szerszym uśmiechem.
Pokręciłem głową. Jak go znam, pewnie będę musiał mu o tym przypominać co jakiś czas.
Zakładając, że panna Wilson będzie moją asystentką dłużej niż jej poprzedniczka.
Mackenzie
Wyzywając się w myślach od idiotek, poszłam do kuchni.
Że też akurat musiałam upuścić ten cholerny długopis, kiedy wszedł do biura. No po prostu wspaniałe wrażenie na nim wywarłam. Na nich obu! Nie wiedziałam, kim był jego kolega, ale fakt, że obaj widzieli mnie pod biurkiem, wcale mi nie poprawił humoru. Nastawiłam ekspres i próbowałam się uspokoić. Marnie mi szło.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Taki wstyd!
Jego gabinet był urządzony w nowoczesnym stylu, z dominacją bieli i stali. Po lewej stronie od wejścia, na tle przeszklonej ściany, stała ciemnobeżowa kanapa, dwa pasujące do niej fotele oraz stolik ze stalowym rusztowaniem i szklanym blatem. Prawą ścianę, mniej więcej do połowy, zakrywał regał. Stały na nim jakieś książki, w większości z zakresu działalności gospodarczej i ekonomii, a także małe ozdoby, jak błyszczący kamień czy metalowa figurka konia. Na wprost wejścia postawiono biurko, duże, ciemnoszare, nie w pełni zabudowane. Z miejsca, w którym stałam, nie widziałam dokładnie, ale przypuszczałam, że miało kilka szuflad oraz jakąś szafkę. Obrotowe krzesło pasowało kolorem do kanapy i foteli. Ściana za biurkiem była pokryta kilkunastoma prostokątnymi panelami w barwie stali. Przymocowano je nitami, co dawało efekt przywodzący na myśl jakąś kosmiczną bazę lub statek podwodny. Dziwny dobór dekoracji, ale nie mnie to oceniać. Mniej więcej pośrodku wisiał obraz przedstawiający bliżej nieokreślony, brudnobiały kształt. Podłoga, idealnie biała, świeciła się w promieniach słońca wpadających do pomieszczenia. Było tu bardzo jasno.
Postawiłam przed nimi kawę, prawie nie patrząc im w oczy. Tylko przez chwilę widziałam gościa pana Warricka: wysokiego blondyna w granatowym garniturze. Krzywił się, jakby był z czegoś niezadowolony. Zastanawiałam się, kim był. Nigdy wcześniej go nie widziałam, a sądząc po tym, jak rozsiadł się na kanapie i jak poufale szepnął coś do pana Warricka wcześniej, musieli się znać od dłuższego czasu.
Wyszłam z gabinetu, mając ogromną nadzieję, że czerwień z moich policzków już ustąpiła. Wciąż czułam gorąco na twarzy, więc nie byłam tego taka pewna. Kiedy przyniosłam im kawę, obaj milczeli jak zaklęci i przez chwilę mnie obserwowali. Czułam na sobie ich spojrzenia. Bałam się, że zaraz coś wyleję!
– Uspokój się, Kenzie! – nakazałam sobie.
Spojrzałam na zegarek, uświadamiając sobie, że zostały mi niecałe dwie godziny na rozszyfrowanie skrótu H.B. z kalendarza pana Warricka. Odtrącając od siebie myśli o moim niezbyt udanym powitaniu własnego szefa, zasiadłam przed biurkiem i jeszcze raz przejrzałam listę klientów, którymi zajmował się pan Warrick. Robiłam to już trzeci raz, ale – podobnie jak poprzednio – nie znalazłam nikogo o takich inicjałach.
Pomysł, jak rozwikłać tę zagadkę, przyszedł mi do głowy dopiero przed ósmą. Zagryzłam dolną wargę i chwilę się zastanawiałam, czy aby na pewno powinnam to robić, ale w końcu zdecydowałam, że to najlepsze wyjście. Zadzwoniłam do Elizabeth z sekretariatu z pytaniem, czy byłaby w stanie załatwić mi numer poprzedniej asystentki pana Warricka. Zdziwiła się, ale obiecała oddzwonić, jak się czegoś dowie.
I oddzwoniła po pięciu minutach. Podała mi szereg cyfr oraz nazwisko, a także radziła, żeby mimo wszystko nie dzwonić do tej kobiety. Podziękowałam, ale nie mogłam obiecać, że nie wykorzystam tego numeru, zwłaszcza że to była główna część mojego planu.
Wzięłam głęboki oddech, przygotowując się na rozmowę z byłą asystentką. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Przypuszczam, że nieczęsto nowe pracownice dzwonią do swoich poprzedniczek, ale byłam zdesperowana.
Wystukałam numer i przystawiłam telefon do ucha. Odebrała po trzech sygnałach.
– Halo?
– Em, dzień dobry. Czy rozmawiam z panną Jacobs? – spytałam, zerkając na karteczkę, na której zapisałam jej dane.
– Tak.
– Nazywam się Mackenzie Wilson, jestem asystentką pana Warricka z Warrick Industries i chcia...
– Czego jeszcze chce ten buc?! – wykrzyknęła, a ja aż podskoczyłam. – Nie wystarczy mu, że zabrał mi pracę?! Jeszcze wydzwania do mnie... I z czego ja mam teraz rachunki opłacić? – Musiałam odsunąć telefon od ucha, żeby nie ogłuchnąć, a i tak doskonale słyszałam, co mówiła.
– Przepraszam, panno Jacobs. Nie dzwonię z polecenia pana Warricka.
Zapadła cisza.
– Halo? Jest tam pani? – spytałam, zerkając na ekran komórki, ale połączenie wciąż trwało.
– Czego chcesz? – Jej głos, choć spokojniejszy, wciąż wskazywał na zdenerwowanie.
– Chciałam zapytać, czy mogłaby mi pani pomóc odszyfrować inicjały, którymi oznaczone są spotkania w kalendarzu pana Warricka? Dopiero zaczęłam pracę tutaj i nie znam wszystkich klientów, z którymi się spotyka...
– Bezczelna! – zawołała, przerywając mi w pół zdania. – Kradniesz mi posadę i jeszcze masz czelność prosić o pomoc?! Jak śmiesz?! Nie masz za grosz współczucia!
– Panno Jacobs, proszę...
– Radź sobie sama, złodziejko pracy!
Rozłączyła się. Tak po prostu, bez żadnego pożegnania. Właściwie nie powinnam się go nawet spodziewać po tym, jak na mnie nawrzeszczała i zwyzywała. „Radź sobie sama” było chyba dosadnym sygnałem, że nie chciała mieć ze mną nic do czynienia. Czy się dziwiłam? Nie. Mogłam zrozumieć jej zarzuty, w końcu zwolniono ją zaledwie poprzedniego dnia, a tu już dzwoniła do niej nowa asystentka. Musiała się zdenerwować. Ale mogła być odrobinę milsza, przecież nic jej nie zrobiłam.
Odłożyłam telefon i podparłam głowę dłońmi, zastanawiając się, co powinnam zrobić. Było już po ósmej, za niecałe półtorej godziny pan Warrick miał mieć spotkanie z H.B., a ja nadal nie wiedziałam, kto to był. Westchnęłam. Co ze mnie za asystentka?
Poderwałam się na dźwięk otwieranych drzwi. Gość w granatowym garniturze spojrzał na mnie, uśmiechnął się dziwnie, po czym wyszedł z biura, nawet nie mówiąc „do widzenia”. Odprowadziłam go wzrokiem, zastanawiając się, kim był.
– Panno Wilson!
Weszłam do gabinetu i stanęłam niedaleko drzwi. Pan Warrick przywołał mnie gestem, a kiedy podeszłam, powiedział:
– W księgowości wyliczyli pani pensję.
– Och – wymsknęło mi się. Poczułam, że robi mi się gorąco.
Idiotka! Pilnuj się, skrzyczałam siebie w myślach.
Pan Warrick wziął do ręki czarne pióro i szybko nabazgrał na białej kartce kilka cyfr. Następnie odwrócił ją w moją stronę, a mi szczęka opadła niemal do ziemi.
– To... to trzy razy więcej – wydukałam, przyglądając się okrągłej sumce, którą mi zaproponował. Byłam w szoku. Z tymi pieniędzmi mogłabym kupić Jade sukienkę, buty i jeszcze pasujące bolerko!
– To miesięczne wynagrodzenie za pracę na tym stanowisku. Oczywiście, jeśli zwolnię panią wcześniej, nie dostanie pani całej kwoty – wyjaśnił. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
Poczułam ucisk w sercu. Czy zwolni mnie, jeśli się nie dowiem, kim jest H.B.? Błagam, nie, pomyślałam.
Pan Warrick zabrał karteczkę i podarł ją w drobny mak, następnie wrzucił do kosza stojącego pod biurkiem. Obserwowałam, jak jego szary garnitur napinał się podczas ruchów; musiałam odwrócić wzrok, kiedy dotarło do mnie, że był to niesamowity widok. Pan Warrick zdawał się nie zauważyć mojego zachowania, co przyjęłam z ulgą.
– Skoro wszystko ustalone, jeszcze dzisiaj każę dostarczyć pani umowę.
– Oczywiście – zgodziłam się, patrząc na niego przelotnie. Przerzucał jakieś papiery w teczce, zapisując coś na jej wewnętrznej stronie. Był bardzo przystojny, a kiedy marszczył czoło, skupiając się na czymś, wyglądał seksownie. Pokręciłam głową, uśmiechając się do swoich myśli. Nie powinnam tak go postrzegać, to mój szef! – Czy coś jeszcze wymaga omówienia? – spytałam, chcąc jak najszybciej wyjść z jego gabinetu. Musiałam jeszcze dowiedzieć się, kim był ten cały H.B. i choć patrzenie na atrakcyjnego szefa należało do zajmujących, a także bardzo ciekawych zajęć, nie mogłam pozwolić, by z tego powodu mnie zwolnił.
– Nie, może pani wracać do siebie – odpowiedział, nie podnosząc głowy.
Odwróciłam się i już miałam wyjść, kiedy nagle sobie o czymś przypomniał.
– Panno Wilson, jeszcze jedna sprawa. – Spojrzałam na niego przez ramię. – Proszę zadzwonić do biura Harrisona Bacha i potwierdzić nasze dzisiejsze spotkanie.
Kiwnęłam głową i szybko wyszłam z gabinetu.
Harrison Bach. Cholerny H.B. to Harrison Bach!
Dzięki ci, losie!
Uśmiechnęłam się szeroko, nie dowierzając własnemu szczęściu. Właśnie odkryłam, kim był H.B. i wcale nie musiałam się tak bardzo wysilać. Ciesząc się, jakbym wygrała na loterii, chwyciłam telefon. Musiałam jeszcze zdobyć numer do biura Harrisona Bacha, ale czułam, że byłam na dobrej drodze, aby pozostać w firmie na dłużej.