Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To nie będą kolejne zwykłe kolonie… Koniec roku szkolnego! Pora na wakacje i zasłużony odpoczynek! To miały być kolonie, jakich wiele. Wesołe dzieciaki, domki kempingowe, jezioro… Niby wszystko zwyczajnie, a jednak wychowawcy kolonijni jacyś tacy… inni. Zawsze uśmiechnięci, niezwykle cierpliwi, niebywale przezorni, a właściwie to nawet jakby jasnowidzący, do tego zawsze pełni energii i mający rozwiązanie na każdy kolonijny problem. Czy to nie dziwne? Kolonistki z domku numer 37 – Emilka, Halszka, Zuza, Ula, Lena i Magda – czują, że coś tu się święci i zrobią wszystko, żeby poznać sekret opiekunów. Choćby musiały pójść nocą do lasu jedynie przy błyskach świetlików…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 80
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„To na pewno przez ten mój kapelusz!” – pomyślała Halszka. Siedziała w autokarze wiozącym ją na pierwsze w życiu kolonie. Minęło już pół godziny jazdy, a ona nie zamieniła z nikim ani słowa. No, może z wyjątkiem burknięć typu „Sorry”, „To twoja torba?” lub „Tu zajęte”. Oraz posępnego „Dzień dobry”, które wycedziła do drużyny wychowawców witającej kolonistów na pokładzie autokaru.
Kapelusz był żabiozielony i miał parę sterczących, żabich oczu przyszytych do ronda. Mama kazała go Halszce zabrać ze sobą, „bo gdyby nadeszły upały, to się przyda”.
Halszka uwielbiała żaby i ten kapelusz też lubiła, ale... co innego nosić go wśród swoich, a co innego wśród obcych. Ściągnęła więc kapelusz z głowy i wcisnęła do plecaka. Tylko że było już za późno. Zmarnowała swoją szansę, aby zrobić dobre pierwsze wrażenie. Wszyscy zdążyli ją zobaczyć w tym kapeluszu! Na pewno zaklasyfikowali ją jako „tą, która ubiera się jak dziwaczka”. Albo „tą, która nie zna się na modzie”. Albo „tą, której mamusia kazała założyć kapelusik”!
Nie pozostawało jej nic innego, jak tkwić samotnie w fotelu przy oknie i słuchać rozmów innych. Przygnębiało ją to, że pozostałe dzieci sprawiały wrażenie, jakby znały się od lat. Tylko ona, Halszka, była tu obca, nowa i kapeluszowo-obciachowa!
I WTEDY NAGLE...
– Cześć! – Na wolne siedzenie obok niej klapnęła dziewczynka w żarówiastożółtych klapkach typu kroksy. – Jak się nazywasz? – zagadnęła.
– Halszka – odpowiedziała Halszka, prawie dławiąc się przeżuwaną właśnie kanapką.
– Jestem Emilka – poinformowała ją właścicielka żółtych kroksów. – Co robisz?
Halszka nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przecież nic nie robiła. Wzruszyła więc tylko ramionami i pokazała palcem na swoją nadgryzioną kanapkę.
– Aaa, przeżuwasz – ucieszyła się Emilka. – To ważne zajęcie. Na przykład krowy spędzają na przeżuwaniu od ośmiu do dziesięciu godzin dziennie. Wiedziałaś o tym?
Halszka pokręciła głową.
– Nie jestem krową – powiedziała, przełknąwszy ostatni kęs.
– Ale jesteś żabą! – stwierdziła Emilka z entuzjazmem. – Widziałam twój kapelusz. Jest super!
– Lubię żaby. Zbieram je – przyznała nieśmiało Halszka.
– Żywe?
– No co ty, z porcelany! I ze szkła, z gliny, z terakoty, ze słomy, z drutu, ze wszystkiego. Nawet nie wiesz, z czego ludzie potrafią zrobić żabę!
– A dasz przymierzyć ten swój kapelusz? – Emilka najwyraźniej wciągała się w temat żab.
Halszka nie była pewna, czy Emilka z niej nie kpi. Niechętnie wygrzebała kapelusz z podręcznego plecaka. Emilka zaraz włożyła go na swoją kudłatą czuprynę i zrobiła selfie.
– Teraz jesteś największą żabą świata – stwierdziła Halszka.
– Największe żaby świata żyją w Afryce. Ważą trzy kilogramy. Tyle co młody kot – wyrecytowała Emilka. – Chciałabym taką hodować.
– To hoduj!
– Nie mogę. Te żaby są pod ochroną. Poza tym zjadają drobne ptaki i ssaki. Tylko pomyśl, co by było, gdyby taka żaba przez pomyłkę zjadła mojego małego brata!
Halszka przyjrzała się Emilce. Ta dziewczyna była nieźle zwariowana! Właśnie miała jej to powiedzieć, gdy jeden z wychowawców chwycił za mikrofon i zawołał głosem nieznoszącym sprzeciwu:
– Niech wszyscy sprawdzą, czy zapięli pasy! Za chwilę będzie bum!
Dzieciaki umilkły, jakby ktoś posypał je proszkiem ogłuszającym. A chwilę później rzeczywiście rozległo się bum! Autokar zaczął zbliżać się do prawej krawędzi jezdni i lekko trząść. Gdy się wreszcie zatrzymał, Halszka odetchnęła z ulgą.
– Złapaliśmy gumę w tylnej oponie – oznajmił kierowca. – Będę musiał zmienić koło. To potrwa.
– No super – wyrwało się Halszce. – Moje pierwsze kolonie i od razu przebita opona. Mama wystraszy się na śmierć, kiedy jej to opowiem.
– Moi rodzice też są strachliwi – przytaknęła Emilka. – Boją się nawet, gdy idę na rolki albo na rower. „Tylko uważaj, tylko się nie przewróć, tylko nie wjedź pod samochód...” A kto normalny by chciał wjeżdżać pod samochód?
– No właśnie – zgodziła się Halszka.
– Ale nie to jest najgorsze – paplała Emilka. – Najgorsze jest to, że wnerwiają ich moje żółte kroksy. A ja je kocham i wszędzie w nich chodzę. Do szkoły, do sklepu, na basen, nawet na urodziny koleżanek i do restauracji! Nic na to nie poradzę, te kroksy to ja!
Halszce coraz bardziej podobała się Emilka. Jej sposób rozumowania był całkiem w porządku. Nie o wszystkich dzieciakach w swoim wieku mogła to powiedzieć. Skończyła trzecią klasę, miała dziesięć lat i czuła się prawie nastolatką. W końcu już niedługo będzie miała jedenaście, czyli pierwszą liczbę z końcówką „naście”! Wprawdzie tata psuł jej trochę tę radość, tłumacząc, że gdyby urodziła się w Anglii, to na swoje „naście” musiałaby czekać aż do trzynastego roku życia. To dlatego, że po angielsku dopiero liczba trzynaście ma końcówkę „teen”, czyli odpowiednik naszego „naście”. No, ale Halszka urodziła się w Warszawie, a nie w Londynie, i tego zamierzała się trzymać.
– Jak wam się podobało bum? – Wychowawca z mikrofonem najwyraźniej miał świetny humor. – Cieszę się, że mężnie to przetrwaliście! Czeka nas pół godzinki na poboczu autostrady, więc pozwolę sobie zająć wam chwilę. Wszystkie światła na mnie!
– Gada jak prezenter z teleturnieju – zauważyła Emilka.
Rzeczywiście, wychowawca był wyjątkowo wygadany. I wypsikany. Zapach jego dezodorantu było czuć w całym autokarze.
– Witam was na koloniach organizowanych przez biuro podróży „Z górki na Mazurki”. Przedstawię wam naszą wspaniałą drużynę – ciągnął wychowawca. – Ja się nazywam Kwiatek i składam się w stu procentach z mięśni! – Tu pan Kwiatek napiął biceps i niczym kulturysta dumnie zaprezentował swoją potęgę.
W autokarze rozległo się głośne wow!, bo był to zaiste wielki biceps. Przypominał dobrze wypieczoną chałkę.
– Obok mnie stoi pani Jowita. Jest dumna ze swoich wspaniałych piegów i nie da się jej przegadać! A tam siedzi pani Halina, która zna wszystkie piosenki świata, nawet te jeszcze nienapisane! Przez najbliższe dni będziemy się wami opiekować. Zamierzamy was tak zabawić, że nie będziecie mogli złapać oddechu. Co wy na to?
W autokarze rozległy się brawa. Halszka i Emilka też zaklaskały, żeby nie odstawać od grupy.
– No to wszystko już wiemy! – podsumowała Emilka. – Ja jestem kroksiarą, ty żabiarą, a nasi wychowawcy zachowują się jak gwiazdy telewizji!
„I bum!” – pomyślała Halszka, napinając swój chudy jak żabia pięta biceps. „Tak się bałam tych kolonii, ale chyba niepotrzebnie. Ciekawe, co będzie dalej?”