Nie będę prezentem - Edyta Kene - ebook
NOWOŚĆ

Nie będę prezentem ebook

Edyta Kene

4,3

815 osób interesuje się tą książką

Opis

Rozgrywka, w której stawką jest... ona

Klub na Chmielnej, środek nocy. Trzech mężczyzn rozgrywa partię pokera. Karolowi Miłkowi, uzależnionemu od hazardu adwokatowi, nie idzie karta. W desperacji stawia na szali swoją żonę i… przegrywa.

Lena zostaje uprowadzona i zmuszona do spędzenia tygodnia z Miszą, trzydziestoletnim zawodnikiem podziemnych walk MMA. Mężczyźnie jest to jednak nie na rękę. Zamiast uczynić z niej swoją ofiarę, angażuje ją do… malowania ścian w swoim domu.

Lena stopniowo odkrywa, że za ostrymi komentarzami i szorstką osobowością Miszy kryje się coś więcej. Napięcie między nimi rośnie z każdym dniem, a gorące pragnienia oraz pożądanie przejmują nad nimi kontrolę. Jednocześnie Lena uświadamia sobie, do czego posunął się Karol i postanawia zakończyć swoje małżeństwo. Chce wreszcie zaznać spokoju oraz bezpieczeństwa – nie zdaje sobie sprawy, że skoro już raz przekroczyła próg mrocznego półświatka, nie tak łatwo będzie jej się od niego uwolnić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (95 ocen)
53
23
13
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mar_jot

Całkiem niezła

jak dla mnie ksiazka jest średnia, banalne dialogi, zbyt szybką akcja... Są lepsze ksiazki o tej tematyce
51
Magdaemka123

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa fabuła, wspaniałe opisany klimat Warszawy, ale prawdziwą mocą tej książki są bohaterowie - realistyczni, wymykający się schematom i sprawiający wrażenie, że mogliby żyć obok nas. Polecam.
40
RoksanaL

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka.Polecam gorąco:)
30
monika7780

Nie oderwiesz się od lektury

♥️bardzo dobra, szybko się czyta, polecam❤️
20
Madziucha0

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka, takie uwielbiam, polecam
20



Edyta Kene

Nie będę prezentem

Moim rodzicom

1

Misza

Wziąłem pierwszy oddech bez bólu. Zapisałem datę. To ważne, aby prowadzić dziennik i notować w nim informacje, które pokazują, jak szybko regeneruje się ciało.

Minął tydzień od walki. Jednej z najcięższych, od kiedy Oleg wziął mnie pod swoje skrzydła. Czułem ulgę.

Stęknąłem pod nosem, kiedy zobaczyłem, kto dzwoni.

– Jeszcze się regeneruję – warknąłem do rozmówcy.

Oleg zaśmiał się ohydnie.

– Za miesiąc kolejna walka – odparł z pobłażaniem.

– To po co przerywasz mi sen? – drążyłem.

Nie kontaktowaliśmy się bez przyczyny, przyjaciółmi też nie byliśmy. Walczyłem – on miał z tego profit, a ja dostatnie życie.

– Potrzebuję cię w klubie. Ubierz się ładnie – wymruczał.

Zerknąłem na zegarek i nerwowo oblizałem usta.

– Jeśli szukasz kogoś do obicia ryja, to wybacz, nie pomogę.

– Przyjedź, Misza.

Zazgrzytałem zębami. Nie lubiłem tego cholernego „Misza”.

– Przyjedź, nie pożałujesz – dorzucił.

– Będę za godzinę.

Dyskusja z Olegiem nie miała sensu. Mogłem mu się stawiać, ale ostatecznie musiałem się zgodzić. Ruszyłem.

Przemieszczanie się o tej porze po Warszawie mógłbym nazwać przyjemnością. Mało aut, zero korków. Przejazd z oddalonej od stolicy wsi, w której mieszkałem, zajął raptem czterdzieści minut. Cud!

Trakt Brzeski, Czecha, Ostrobramska, przekroczenie Wisły mostem Łazienkowskim, jeden skręt w prawo i Chmielna. Miejsca lokalu nikt się nie spodziewał w tej okolicy. Wejście do bramy na kod, a jak ktoś go nie znał, był zmuszony dzwonić domofonem. Niepozornie wyglądająca kamienica oferowała w swoich podziemiach zabawę dla wybranych.

Sala estradowa zapraszała rozochoconych mężczyzn na pokazy kobiecych wdzięków. Czasami pełniła funkcję ekskluzywnego burdelu.

Podszedłem do barmana i wyciągnąłem łapę na przywitanie.

– Dobrze wyglądasz – zagaił i kiwnął głową, patrząc na zamknięte drzwi. – Szef kazał przekazać, że się niecierpliwi.

Potaknąłem i ruszyłem do miejsca, które wskazał spec od drinków. Wiedziałem, co mogę zastać w tym pomieszczeniu – orgię, palarnię albo grupę idiotów, co przepierdalali swoją kasę i życie na grę w pokera.

Wszedłem i westchnąłem. Jednak poker.

Oleg wstał, odszedł od stołu i skierował kroki w moją stronę.

– Misza, mój druhu! – przywitał się jak z przyjacielem. – Zapraszam cię serdecznie do pokera.

– Po to mnie wezwałeś? – syknąłem, podając mu łapę.

Kątem oka zerknąłem na jedynego ochroniarza i kiwnąłem mu głową na przywitanie. Zdziwiłem się, bo w Poker Roomie zawsze była podwójna obstawa.

– Nie mam trzeciego – zachichotał Oleg.

– Niepotrzebny – odparłem wkurwiony. – Do tej gry wystarczy dwóch.

– Ale szanowny kolega – głową wskazał na mężczyznę siedzącego przy stole – twierdzi, że blefuję.

– To zakończcie – warknąłem.

Oleg się spiął. Wiedziałem, że przegiąłem pałę.

– Siądź i zagraj – nakazał. – Ja stawiam.

– Nie umiem w to grać – mamrotałem, byle już nie warczeć, bo chociaż zarabiałem krocie dla tego chuja, byłby gotowy mnie zastrzelić, byle tylko ratować swoją reputację.

– To przepierdolisz moje pieniądze. Siądź i zagraj, Misza! – syknął, łapiąc mnie za bluzę. – I coś ty na siebie włożył? – dopytał z widoczną odrazą na twarzy.

– Smokingów nie noszę. Ciesz się, że zdążyłem wziąć prysznic – burknąłem, ruszając do stołu.

Siadłem i spojrzałem na kolesia, a ten spuścił barki i zaszczycił mnie przerażonym spojrzeniem. Wyglądał, jakby go zabrali z jakiegoś korpo i nakazali grać w nieznaną grę. Garniturek za dziesięć tysięcy, zaczesany fryz, okularki korekcyjne na nosie. Tylko ten strach w oczach…

– Poznajcie się. – Oleg klasnął w dłonie. – Mój najlepszy z najlepszych w nielegalnych walkach, sam Misza Groźny.

Chrząknąłem, ale nie skomentowałem.

– A tu – dodał słodko, wskazując na wystraszonego – siedzi mój niezawodny prawnik, Karol Miłek. – Zachichotał.

– Mi… miło mi – wyjąkał adwokacina, na co prychnąłem pod nosem.

W końcu wyciągnąłem rękę, uścisnąłem, a kolega jęknął. Oj, za mocno? No pardon!

– Masz, Misza! – Oleg podsunął kilkadziesiąt żetonów. – Liczę, że będziesz miał farta – dorzucił, chichocząc.

Grywałem w pokera, ale w więzieniu. Moja ostatnia rozgrywka nie skończyła się dobrze. Wygrałem, dorobiłem dziarę, a kumpla w nagrodę wzięli na cwelenie. Co ugram teraz?

– Kolega Karol – odezwał się poważnym tonem Oleg – wisi mi sporo kasy i chciał się odegrać.

Znikąd, a może skądś, ale to przegapiłem, pojawił się krupier. Otworzył zalakowaną talię kart i zaczął tasować.

– Oddam ci, Oleg, przysięgam – wyjęczał błagalnym głosem Karol.

– No… – zamyślił się Oleg. – Chcę kamienicę – wysyczał.

– To po dziadku. – Płakał jak rasowa ciota.

Takich mi nie było żal. Masz hajs na grę, masz na jego spłatę. A Oleg lubił głupich, uzależnionych, oj lubił. Ile on już na tym ugrał…

– A po matce i ojcu masz życie – kpił z niego Oleg, po czym przeniósł wzrok na krupiera. – Rozdawaj!

Dwa rozdania wystarczyły, bym przegrał jedną trzecią Olegowej kasy, ale adwokacina wyglądał, jakby przepierdolił życie. Oleg z okazałą liczbą żetonów uśmiechał się złośliwie, przesuwając pozostałe hazardowe krążki płatnicze na stole.

– Ostatnia szansa, Karolku – zafiukał pod nosem.

Patrzyłem na tę niedojdę zwaną człowiekiem i zastanawiałem się, po co mu to było. Nie wyglądał ani na głupiego, ani na biednego. Czy ludzie rzucali się w sidła nałogu, bo brakowało im adrenaliny?

Krupier rozdał karty, a mnie przeszły dreszcze od stóp do głów. Miałem na rękach pokera. Czystego pokera bez podmianki nawet jednej karty. Spojrzałem na żetony przed sobą i uśmiechnąłem się dziko. Oleg wymienił kartę, adwokacina – dwie. Gdy krupier spojrzał na mnie, zaprzeczyłem gestem dłoni.

– Podbijam – odezwał się Oleg, dorzucając żetony. Dużo, wystarczająco.

Przeniosłem wzrok na Karola. Też wyglądał, jakby miał w rękach asa.

– Nie mam czym podbić – wymamrotał, patrząc błagalnie na Olega. – Ale ja się za chwilę odkuję, przysięgam – dodał płaczliwie.

– Lenka – odparł Oleg z satysfakcją. Karol wybałuszył oczy. – Jedna noc z Lenką.

– Z moją żoną? – zapytał przerażonym głosem prawnik.

Zmarszczyłem nos. No, musiała być dobra ta Lenka. Szkoda, że jej dupa stała się dla męża towarem.

– Albo bierzesz flotę ode mnie w zastawie za Lenkę, albo kończmy te twoje wieczne odgrywanie się i oddawaj mi kamienicę – wysyczał wkurwiony Oleg.

Mnie nie wystraszył, ale adwokacina się zatrząsł.

– Niech będzie Lenka – odparł przygaszonym głosem.

Zacisnąłem szczęki. Nie skomentowałem. Ten skurwiel właśnie oddał żonę największemu sadyście, a ja… Kurwa!

– All-in – zakomunikowałem, na co Oleg zaczął się śmiać, a Karol zdębiał.

– Sprawdzam – wyjąkał adwokacina.

– Czym? – syknął Oleg, nachylając się nad nim i uśmiechnął przerażająco. – Tygodniem z Lenką?

Karol spojrzał na niego z paniką, po czym przeniósł wzrok na mnie i patrzył, jakby chciał mnie zabić. Uśmiechnąłem się bezczelnie. Tydzień brzmiał całkiem fajnie. Szkoda, że tak czy siak, Lenka nie miała trafić do mnie. Wkupne założył Oleg. Należała się jemu. I niestety, będzie jego, bo pokera w jednym rozdaniu nie miał szans nikt przebić. Nad pokerem był już tylko poker królewski.

– Tygodniem z Lenką – odparł adwokacina, na co prychnąłem.

Frajer!

– A więc i ja sprawdzam, panowie – zaszczebiotał Oleg, równając wszystko kasowo z tym, co ja postawiłem.

Wszystko albo nic.

– Poker – zakomunikowałem dumnie, odkrywając karty.

Nastała cisza.

2

Lena

Zbliżała się północ. Wykonałam kolejne połączenie do męża, a męski głos poinformował mnie o tym samym, co za pierwszym razem: „Abonent chwilowo niedostępny”.

Ta chwila trwała od dziewiętnastej. Zastanawiałam się nad wykonaniem telefonu na policję, ale wciąż tego nie zrobiłam. Wiedziałam, że prędzej powinnam zadzwonić do opiekuna męża, który go wspiera od roku w walce z uzależnieniem.

Poker.

Miłość i trucizna Karola. Początkowe zachłyśnięcie się wyborną pasją, po którym cierpieliśmy przez długi. Kajanie się, przepraszanie, leczenie.

Tyle razy już chciałam go zaszantażować, że odchodzę, że może sam sobie żyć w tych cholernych luksusach albo je przegrać w jedną noc, ale nigdy te słowa nie padły z moich ust. Ocalił mnie i wzięłam sobie za punkt honoru, że ja ocalę jego.

Ja:

Odezwij się w końcu, bo idę na policję!

Wystukałam SMS-a i odłożyłam telefon. Westchnęłam.

Przeszłam przez salon, zabrałam ze stołu niedopitą herbatę i poczłapałam w kierunku sypialni. Odstawiłam kubek na nocną szafkę, wzięłam szybki prysznic, wytarłam się ręcznikiem i narzuciłam cienką koszulę nocną.

Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, nie patrząc na to, co mam na sobie, wybiegłam i pofrunęłam niczym na skrzydłach z nadzieją, że mąż zgubił gdzieś klucze albo zostawił, albo… cokolwiek.

Otworzyłam z rozmachem i zamarłam na widok jakiegoś osiłka. Próbowałam zamknąć drzwi, ale mężczyzna wsadził nogę pomiędzy nie a framugę i mocno pchnął, aż upadłam i skrzywiłam usta, czując ból w kości ogonowej.

Nieznajomy uśmiechnął się lubieżnie i zlustrował moje ciało od stóp do głów. Chwycił mnie bez słowa, odrywając od podłogi, i ruszył do wyjścia. Krzyczałam, drapałam, kopałam, ale jedynie syknął po jednym z moich ciosów i w odwecie wrzucił mnie do bagażnika. Z miejsca przy biodrze wyciągnął broń i przeładował.

Zadrżałam. Nie mogłam się na niczym skupić. Łzy leciały mi ciurkiem, trzęsłam się, nie wiem, czy z zimna, ze strachu, czy z poczucia bezsilności.

– Zamknij kłapaczkę, a dojedziesz nienaruszona – wysyczał.

Zdążyłam położyć głowę, zanim klapa bagażnika została zamknięta z całą mocą, aż poczułam to w bębenkach. Samochód ruszył dosyć gwałtownie, przez co syknęłam ponownie, czując, że robi mi się siniak na łokciu.

Na początku tej osobliwej przejażdżki, gdy kierowca wykonywał manewry w prawo lub lewo i zatrzymywał się, rejestrowałam trasę w głowie. W końcu, gdzieś przy Wyścigach, straciłam rachubę. Nie miałam pewności, czy skręcił w prawo, czy pojechał na łuku w tym kierunku. Różnica była znacząca, dwa zjazdy obok siebie finalnie kierowały podróżnych w inne dzielnice. Dalsze obliczanie nie miało sensu, ale to mnie przynajmniej uspokajało, dawało cel.

Auto zatrzymało się na dłużej, mocno skręciło, co mnie ponownie przemieściło po bagażniku. W końcu stanęło ponownie, a kierowca zgasił silnik. Zadrżałam. W głowie przewijałam scenę, jak klapa bagażnika się unosi, rzucam w porywacza swoim kapciem, wywalam mu kopa w jaja i uciekam.

Na moje nieszczęście pierwsze, co usłyszałam, to przeładowanie broni i trzy puknięcia w klapę, aż pisnęłam.

– Wiesz, co cię czeka? – zagadnął porywacz.

– Tak – jęknęłam.

Kolejne łzy pojawiły się momentalnie, ale zanim mężczyzna otworzył klapę, starłam je pośpiesznie. Broń, uśmiech osiłka i chłodne powietrze. Raz, dwa, trzy.

– Będziesz grzeczną dziewczynką? – zapytał z szyderczym uśmiechem.

– Będę – odparłam cicho, ale prawdziwie. Nie miałam zamiaru się stawiać.

Mężczyzna zabezpieczył broń nieco nieufnie, po czym porwał mnie na ręce, ale nie odstawił. Nie wierzgałam, obawiałam się, że każdy opór pociągnie za sobą konsekwencje, przez które zaboli mnie dwa razy mocniej.

Udawałam uległą, ale w głowie patrzyłam na wszystko wokół. Kamienica. Stara. Podjazd w tunelu, brama żelazna. W oddali majaczyło podwórze, ale mężczyzna wszedł przez boczne drzwi. Poczułam miłe ciepło. Pomieszczenie było przyjemne dla oka, wyglądało jak recepcja w salonie kosmetycznym. W tle dochodził do mnie odgłos głośnej muzyki.

– Idź wejściem dla personelu – poleciła kobieta zza biurka.

Spojrzałam na nią z nadzieją i prośbą, dając znaki, że to porwanie, a ona… wzruszyła ramionami.

Znikąd pomocy, nikt mnie nie uratuje!

Spuściłam głowę, gdy mężczyzna ruszył korytarzem, w którym pachniało jedzeniem. Liczyłam płytki, zerkałam na ściany, połykałam łzy. Szczerze? Poddałam się.

Mężczyzna zatrzymał się i zapukał do jakichś drzwi, a po usłyszeniu zaproszenia wszedł i postawił mnie na ziemi. Rozejrzałam się po twarzach obecnych.

Zdziwiłam się na widok klienta męża, Olega Sarnatova, którego poznałam na balu charytatywnym. Sprawiał wrażenie dystyngowanego filantropa, a dziś obłapiał mnie wzrokiem i nawilżał językiem usta. Gdy puścił mi oczko, ostatkiem sił nie odwróciłam głowy i go nie olałam. Był odrażający.

Krupier, nie wiedzieć czemu, uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. Kolejny, barczysty mężczyzna siedział do mnie tyłem. Miał na sobie bluzę i chyba średnio go interesowało to, że ktoś przybył. W sumie pewnie był równie mocno uzależniony od kart, co mój mąż.

Mój mąż…

Karol siedział jako ostatni przy stole i patrzył na mnie błagalnie. Próbowałam to sobie ułożyć w głowie, ale myśli bombardowały mnie z każdej strony, nie mogłam się skupić, a co gorsze, zaczynałam rozumieć, kim jest naprawdę pan Sarnatov i w jaki dół wpadł mąż, pociągając mnie za sobą.

– Lenka – stęknął Karol, próbując wstać, ale Oleg machnął na niego, że ma siąść. Posłuchał niczym dobrze wytresowany pies.

– Lena Miłek – wypowiedział Oleg, jakby moje imię i nazwisko były pieszczotą dla jego podniebienia. – Nasz pokerowy gift, panowie.

– Nie jestem prezentem, a człowiekiem – warknęłam, lecz od razu zadrżałam, widząc niezadowolenie w oczach Olega.

– Buchaj – wymruczał Sarnatov w kierunku osiłka.

Zadrżałam, gdy drugi napakowany facet podszedł do Karola i po przeładowaniu broni przystawił mu lufę do skroni.

– Wisisz mi tyle kasy, człowieku, że taniej mi wyjdzie cię odstrzelić – wysyczał Oleg w kierunku mojego męża.

Przeszły mnie zimne dreszcze strachu. On nie żartował. On naprawdę planował to zrobić. Podbiegłam do Olega i rzuciłam się na kolana, a dłonie złączyłam jak do modlitwy.

– Proszę – pisnęłam, z moich oczu pociekły łzy.

Mężczyzna zaszczycił mnie wygłodniałym spojrzeniem, celując wzrokiem w ledwo co zakryte piersi.

– Proszę, proszę, panie Sarnatov, proszę tego nie robić. Zrobię wszystko – kontynuowałam błaganie.

Potakiwałam i kręciłam głową, w końcu mężczyzna mi ją unieruchomił, kładąc dłonie na moich policzkach. Żółć podjechała mi do gardła, aż się wzdrygnęłam od zapachu cygar z jego palców. Myśl, że zgodziłam się na wszystko, nie była wcale pomocna. Ale tu siedział mój mąż! Człowiek, który potrzebował mnie i mojej pomocy.

Oleg nachylił się bliżej i naprawdę z ledwością powstrzymałam się, by nie puścić bełta na podłogę. Odór z jego ust był jeszcze gorszy, intensywniejszy.

– Wszystko? – wysyczał, uśmiechając się przerażająco.

Potakiwałam, a łzy spływały ciurkiem.

– Lenka – wyjęczał mój mąż.

Nawet na niego nie spojrzałam. Nie miałam odwagi. Czułam, że za chwilę pęknę, że się załamię, że popadnę w nicość. Przecież nie mogłam stracić męża. To on zbudował nasz świat. Dla mnie. Sam był całym moim światem!

Sarnatov także zbagatelizował Karola. Świdrował mnie spojrzeniem, przenikał na wskroś.

– Jesteś pewna, że zrobisz wszystko? – powtórzył.

– Proszę go nie zabijać – wyjęczałam, obezwładniona spojrzeniem Olega. – Błagam pana, proszę tego nie robić.

Puścił mnie. Tak po prostu. Jakby to był test. Jakby to był jakiś chory test! Spojrzał na mnie z góry, ponownie oblizał wargi. Zadrżałam i głośno przełknęłam ślinę, spodziewając się, czego zażąda.

– Tydzień – wymówił jedno słowo i zamilkł, jakby czekał na moją reakcję.

– Tydzień? – zapytałam wibrującym głosem.

– Tydzień z twego życia za życie twojego męża – skwitował poważnie. – Ty oddasz tydzień, Karol dostanie czas na spłatę długów.

Kolejna cisza. Tydzień? Przecież wiadomo, że nie tydzień grania w szachy. Tydzień? Za cenę życia.

– Tydzień – potwierdziłam.

Oleg Sarnatov przeniósł wzrok na mężczyznę w bluzie.

– Jest twoja – odparł i wskazał na mnie.

Co?

3

Misza

Słowa Olega mnie zaskoczyły. Przeniosłem wzrok na szefa, a kątem oka patrzyłem na klęczącą przed nim kobietę. Miałem ochotę wstać i przypierdolić ochroniarzowi. Porwał ją w cienkiej halce i klapkach. A był dopiero maj!

– Moja? – spytałem, wskazując na Lenkę.

– Taki prezent – zacmokał Oleg i puścił mi oczko. – Pięknie poradziłeś sobie tydzień temu podczas walki. – Pokręcił głową na boki. – Zasłużyłeś, Miszka! – Uderzył mnie w bark i zaśmiał się chamsko.

Zerwałem się z siedzenia i chwyciłem kobietę za ramię, aż syknęła. Nieładnie z mojej strony, ale to było niechcący. Nie miałem wyczucia. Rąk używałem do pracy, ewentualnie do uściśnięcia dłoni. Mężczyznom.

Pociągnąłem Lenkę za sobą i skierowałem się do wyjścia ewakuacyjnego, aby jak najszybciej zabrać tę przerażoną istotę z daleka od Olega. Dopóki twierdził, że jest moim prezentem, dopóty miała szansę na przeżycie tego tygodnia. Oleg zapewne zwróciłby ją w ramiona męża, ale uszkodzoną.

– Gdzie się tak spieszysz? – zarżał Oleg. – Masz cały tydzień – dorzucił.

– Lenka – odezwał się niedojebany adwokacina, aż miałem ochotę zawrócić i mu porządnie przypierdolić.

Kobieta zadrżała po raz kolejny. Nie miałem pewności, czy ze strachu, czy z zimna. Zakładałem, że od wszystkiego naraz. Jedyne, o czym marzyłem, to wyjść stamtąd.

– Tylko tydzień, dzięki! – rzuciłem przez ramię i otworzyłem drzwi. Spojrzałem na Olega i skinąłem mu na pożegnanie.

Zamknąłem drzwi i przeniosłem dłoń z ramienia Lenki na jej rękę. Nie chciałem robić jej dodatkowej krzywdy, tym bardziej nie chciałem jej sobą straszyć.

– Szybko! – poleciłem, lecz kobieta stawiała opór.

– A Karol? – dopytywała, próbując dorównać mi kroku.

Chwyciłem ją za barki i potrząsnąłem. Spojrzała na mnie przerażona i ułożyła usta w podkówkę, jakby obawiała się, że ją uderzę.

– Obudź się, Lena – szepnąłem z mocą słów, co nijak się miało do tonu głosu.

– Zabiją go, prawda? – zapytała, pociągając nosem. – Boże, on go zabije za te cholerne długi – dukała, a łzy zdobiły jej policzki.

– Nie zabiją – odparłem chłodno. – Przecież potwierdziłaś – dodałem nieco obcesowo.

– Tydzień – szepnęła.

Odpowiedziałem jej, skrzywiając usta, nie potrafiłem zatrzymać spojrzenia na jej twarzy. Haleczka, którą miała na sobie, odsłaniała wszystko i pobudzała wyobraźnię. A mojemu fiutowi nie było wiele trzeba, by był gotowy do działania.

Tylko to nie był czas na podziwianie kobiecych wdzięków. To był moment, aby stąd spierdolić, dopóki Oleg nie zmienił zdania.

– Musimy już iść – odparłem wymijająco.

Weszliśmy do recepcji. Kobieta, której imienia nie pamiętałem, życzyła nam dobrej nocy. Odpowiedziałem i otworzyłem drzwi wyjściowe. Lenka zadrżała ponownie. Ściągnąłem swoją bluzę i wepchnąłem jej do rąk, a sam pozostałem w T-shircie.

– Nakładaj! – nakazałem i rozejrzałem się po podwórzu. Cisza. – Nakładaj, szybko! – syknąłem i sam zacząłem ją ubierać.

Kobieta była ode mnie niższa co najmniej dwadzieścia pięć centymetrów, dzięki czemu bluza mogła być traktowana jak sukienka, ale wyglądała jak namiot.

W normalnej sytuacji pewnie bym się zaśmiał, ale nie było czasu. Pociągnąłem Lenkę w kierunku żeliwnej bramy, otworzyłem ją kodem i ruszyłem w kierunku auta.

Trzynastoletnia kia sportage może nie była szczytem marzeń, ale zapewniała nam szybkie odjechanie z tego miejsca. Otworzyłem auto, wsadziłem Lenkę na miejscu pasażera i siadłem za kierownicą. Włączyłem silnik i podkręciłem ogrzewanie. Niby maj, a piździło jak w kieleckim na dworcu.

Jechałem w kierunku domu bez żadnego planu. Zabrałem tę kobietę z klubu tylko po to, aby odseparować ją od Olega. Szczerze, byłem przekonany, że jeszcze chwila, a ten sadysta zmieni zdanie i ją sobie weźmie. Widziałem, jak na nią patrzył.

Najgorsze było to, że sam na nią patrzyłem, bo miałem myśli o seksualnym zabarwieniu. W sumie miałem je, bo po to ją właśnie dostałem – na akcje o seksualnym zabarwieniu.

Przez całą drogę Lenka kwiliła i wycierała łzy z policzków. W głowie układałem plan. Gdzie ja mam ją zabrać, ulokować? Dom to była rudera, a drugi nie nadawał się do zamieszkania, był w trakcie wykańczania wnętrza.

Gdy wjechałem do swojej wsi i zjechałem z drogi głównej, kobieta pisnęła, ale nie skomentowała. Widziałem, jak rytmicznie drżą jej ramiona, gdy na ulicy Powstańców skręciłem do lasu. Tak, ceniłem to, że pozostawiony mi przez dziadków dom był na takim zadupiu.

Podjechaliśmy pod bramę, wyjałowiłem bieg, wysiadłem i ruszyłem, by ją otworzyć. Byłem w trakcie odsłaniania drugiego skrzydła, kiedy drzwi pasażera się otworzyły, a Lenka zaczęła uciekać.

W kapciach? Dziewczynko…

Ruszyłem za nią pędem. Żeby to była Warszawa, to już pal sześć, niech spieprza, niech wraca do męża hazardzisty, niech ją Oleg sobie przysposobi na ten tydzień. Tylko nie byliśmy w Warszawie, a w kolonii wsi, na totalnym odludziu, gdzie prędzej mogła spodziewać się skręcenia kostki niż dobiegnięcia do jakiejkolwiek cywilizacji.

Była szybka i zwinna, skoro udało jej się uciekać przeszło dwieście metrów w domowych papuciach. Wiadomo, nie miała ze mną szans, traciła energię na sprawdzanie dystansu między nami, wytrącała szybkość przez próby utrzymania równowagi, dodatkowo nie znała terenu.

Dopadłem ją, złapałem za tył bluzy, a Lenka zaczęła wierzgać i wykrzykiwać wniebogłosy błaganie o pomoc. Przekręciłem ją przodem do siebie i zamknąłem w swoich objęciach, aż jęknęła z bólu.

Plułem sobie w brodę, bo nie miałem żadnego wyczucia.

– Po jaki chuj uciekasz? – wysyczałem wkurwiony.

Jej „logiczne niemyślenie” było mocno zastanawiające. Na Chmielnej szła jak baranek na rzeź, na zadupiu chciała uciec. A blondynką nie była!

– Wypuść mnie, błagam! – wyjęczała.

– Gdzie?! – ryknąłem na nią. – Tu mam cię puścić?! – Głową wskazałem na las. – To spieprzaj, droga wolna!

Puściłem ją i odepchnąłem od siebie, przez co kobieta upadła. Zrobiło mi się głupio, nie powinienem, ale byłem wściekły na jej idiotyzm. Podczas gdy Lenka wstawała na nogi, z kieszeni jeansów wyciągnąłem portfel. Otworzyłem i wcisnąłem jej banknot stuzłotowy.

Prezent, za który musiałem zapłacić – oto podsumowanie gry w pokera.

– Masz – wypowiedziałem z jadem na ustach. – Spierdalaj do mężusia, co sprzedał dostęp do twojego ciała.

– Grozili mu bronią! – odparła mój zarzut, ale kasy nie wzięła.

Złapałem jej rękę w nadgarstku i siłą wepchnąłem pieniądze.

– Jasne – rzuciłem z przekąsem i wyszczerzyłem się cynicznie. – Bo kamienica jest po dziadkach, a żona dupą spłaci.

– Co? – spytała zaskoczona. Miętoliła banknot w dłoni i patrzyła na mnie tak, jakby nie rozumiała.

Położyłem dłonie na biodrach i nachyliłem się, zaszczycając Lenkę bezczelnym spojrzeniem.

– Twój kochany Karolek przepierdolił bardzo dużo hajsu. Najpierw zagwarantował nockę z tobą, później tydzień, bo chciał sprawdzić, czy nie blefuję, a tak naprawdę – puściłem jej oczko – wystarczyło, że oddałby kamienicę Olegowi i wszystkie długi zostałyby wyzerowane.

– Kłamiesz! – odparła z wyrzutem, kręcąc głową.

– Czyżby? – Uniosłem brwi. Nie odpowiedziała. – Spieprzaj, Lenka – poleciłem. – Stówka wystarczy, by wrócić taksówką do twojego bajkowego życia. Tylko wiesz, naciesz się nim w przyspieszonym tempie, bo dług będzie rósł przy farcie twojego nieskazitelnego mężusia. Więc – zrobiłem krótką pauzę, jakbym się nad czymś zastanawiał – bierz stówkę i spierdalaj. Następnym razem za długi zapewne Sarnatov skorzysta.

Ruszyłem w kierunku domu, zostawiając osowiałą Lenkę. Niby nie była moim problemem, ale martwiłem się, co jej strzeli do łba. Jeśli planowała dziś wrócić do domu, to była głupsza, niż podejrzewałem.

Zamroczony nałogiem Karol zapewne jutro wróci do gry i zaoferuje ciało żony na nowo. W takim tempie dziewczyna zacznie spłacać długi męża, pracując w jednym z klubów Sarnatova. Albo, jak się Oleg napali, zostanie jego prywatną kurwą. Tak czy siak, laska ma przejebane.

Podszedłem do auta, którego silnik wciąż pracował, wjechałem na teren posesji i podjechałem pod wiatę. Wysiadłem i ruszyłem, aby zamknąć bramę, lecz gdy spojrzałem w tamtym kierunku, brama była zamknięta, a przy wiacie stała Lenka.

– Mogę się u ciebie zatrzymać? – spytała ze skruchą.

Uśmiechnąłem się kącikami ust. Mądra decyzja. Oby nie okazała się jedynie marnym przejawem inteligencji.

– Możesz – odparłem dobrodusznie. – Ale coś za coś – zastrzegłem.

Nie miałem zamiaru rzucać słów na wiatr. Lena po wejściu do domku otrzymała moją sypialnię, a w niej wygodne łóżko. Nie chciałem jej straszyć ani do niczego zmuszać, więc zająłem kozetkę w kuchni i jakoś przekimałem noc.

Następnego dnia zacząłem wdrażać w życie plan spłaty długu. Zabrałem z nowo budowanego domu farbę i postawiłem na stole, gdzie kobieta kończyła śniadanie.

– Przestawisz ze mną wszystko na środek, zabezpieczymy folią – zapowiedziałem groźnie. – Posprzątasz, bierzesz się za odmalowanie ścian i nie uciekasz, czy to jasne?!

– Jak słońce – potwierdziła cicho.

Dałem jej koszulkę, a po przestawieniu mebli poszedłem do nowego domu, który wymagał remontu. Musiałem go skończyć przed zimą i się wprowadzić, bo w tej ruderze groziło mi zamarznięcie.

Za każdym razem gdy zostawiałem Lenę samą, miałem obawy, że dziewczyna da drapaka, ucieknie do wsi, narobi rabanu, a ja przypłacę to sankami i odsiadką.

Czułbym się lepiej, gdybym miał przy sobie Heliosa, ale pechowo mój wilczur przebywał w szkółce na tresurze. Gdyby był ze mną, Lena nie śmiałaby nawet wyściubić nosa.

I zdziwiłem się, że nie uciekła. Pierwszego dnia, chociaż miała okazję, by to zrobić, odmalowała ściany i nawet przygotowała kolację. Drugiego dnia też mogła spierniczyć, gdy pojechałem do pobliskiej wioski, aby kupić jej ciuchy i buty. I tę sposobność zignorowała. Co gorsze, szperała mi w lodówce i raczyła domowym obiadem, a gdy wpieprzałem jak szalony, to uśmiechała się pod nosem.

Trzy dni, a ja za te drobne gesty zaczynałem ją lubić i doceniać taką formę spłaty długu.

4

Lena

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30

Nie będę prezentem

ISBN: 978-83-8373-526-9

© Edyta Kene i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Magdalena Czarnecka

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Valfreya

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek