(Nie)pożądane - Marta Bańkowska-Skoczeń, Jarosław Mikołaj Skoczeń - ebook
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dwie kobiety. Dwie historie. I walka z własnymi demonami. Kto w niej wygra? Helena i Jasmina – skrajnie różne osobowości. Inaczej odbierają świat i mają odmienne pragnienia. A jednak łączy je o wiele więcej niż obsesyjna potrzeba miłości. Helena mierzy się z depresją i lękiem. Cały czas desperacko poszukuje czegoś, co sprawi, że jej egzystencja będzie bardziej znośna. Jasmina prowadzi intensywne życie i czerpie z niego pełnymi garściami. Jest świadoma swojej atrakcyjności i śmiało eksploruje własną seksualność. Ich losy są splecione w zaskakujący sposób, który odkrywamy, podążając za pełną napięć opowieścią prowadzoną z perspektywy obydwu bohaterek. „(Nie)pożądane” to podróż po meandrach ludzkiej psychiki, odsłaniająca jej kruchość i złożoność. Pozostawia nas z pytaniem, czy można wierzyć własnemu umysłowi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

[Współpraca barterowa z Wydawnictwem BigMind Marta i Jarosław Mikołaj Skoczeń ] "Dla Heleny ta praca oznaczała być albo nie być, a właściwie żyć albo nie żyć. Gdyby ją straciła jej świat nie miałby już żadnej podpory(...) Radio było jej całym życiem(...) Liczyli się tylko słuchacze, których próbowała zaczarować, zabrać do swojego świata, zaprosić do przeżywania tego, co widzieli na naszkicowanych jej słowami obrazach." Lubicie książki, które poruszają trudne tematy? Dwie kobiety. Dwie historie. Każda z kobiet zmaga się z własnymi demonami dręczącymi ich umysł. Helena musi się zmierzyć z depresją i obsesyjnym lękiem, który bez uprzedzenia ogarnia jej ciało nie pozwalając prawidłowo funkcjonować. Stara się od wielu lat znaleźć pomoc wśród specjalistów, jednak z marnym skutkiem. "Podejrzewali ją o schizofrenię, chorobę dwubiegunową, silną depresję i kilka innych chorób psychicznych, ale żadna nie miała takich objawów, z jakimi ona się zmagała." Jaśmina z kolei prowadzi intensywne życ...
00
Maltanka1970

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam, polecam bardzo 🧡
00


Podobne


(Nie)pożądane

Marta Bańkowska-Skoczeń i Jarosław Mikołaj Skoczeń

Copyright ©2024

ISBN epub: 978-83-971329-3-1

ISBN mobi: 978-83-971329-4-8

Wydanie I

Warszawa 2024

Redakcja i korekta: Katarzyna Ostachowicz Aleksandra Madej, graphito.pl

Projekt okładki: unodue. agency

Projekt typograficzny i skład: Barbara Wrzos, graphito.pl

Wersje epub i mobi: Barbara Wrzos, graphito.pl

Ilustracja na okładce: unodue. agency

Wydawca: BigMind bigmind.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

mój cień jest kobietą

odkryłam to na ścianie

on się uśmiechał falistością linii

i ptak bioder o zwiniętych skrzydłach

na gałęzi uśmiechu śpiewał

Halina Poświatowska z tomiku poezji „Jeszcze jedno wspomnienie”

Książkę dedykujemy wszystkim naszym Dzieciom

Marta i Jarek

Helena

Helena obudziła się z bólem, który rozsadzał jej głowę. Leżała z twarzą wciśniętą w poduszkę. Próbowała się poruszyć, żeby sprawdzić, czy ma siłę się podnieść. Nie było to łatwe, mimo że powtarzało się praktycznie każdego dnia. Zamiast wstać wypoczęta, z chęcią do życia, przy pierwszej próbie otwarcia oczu poczuła, jak zalewa ją niepokój, a wraz z nim całymi falami napływają lęki.

– Znowu ten sam koszmar – wyszeptała.

Wieczorem, zasypiając, czuła strach przed tym, jak rozpocznie kolejny dzień. Próbowała myśleć o dobrych rzeczach, które już się wydarzyły i o tych, na które czekała. Nic nie pomagało. Te wszystkie dobre myśli, pieczołowicie układane wieczorem w głowie, miały ją uratować o poranku. Tak bardzo się starała zgromadzić ich jak najwięcej.

– To na nic – złośliwy głos triumfalnie rozbrzmiewał pod obolałą czaszką. Doskonale wiedziała, że i tak atak zła będzie o wiele silniejszy i wygra przynajmniej pierwszą bitwę, uderzając w nią wspólnie z szalejącym lękiem, który wkrótce rozprzestrzeni się po całym ciele.

Jak zwykle najpierw zawłaszczył klatkę piersiową. Bolała przy każdym oddechu. Ukłucia po lewej stronie powodowały ból tak intensywny, że ledwo mogła zaczerpnąć odrobinę powietrza. Pojawiał się co parę chwil i po frontalnym uderzeniu chował się, aby powrócić ze zdwojoną siłą. Atak na klatkę piersiową to dopiero preludium tego, co zaczynało się dziać w żołądku, który nagle chciał wyrzucić całą swoją zawartość.

Zatykając usta dłonią, pobiegła do łazienki. Stojąc nad muszlą klozetową, próbowała zmusić się do wymiotów, ale jak zwykle, oprócz śliny nie mogła wydusić z siebie niczego, co mogłoby przynieść trochę ulgi. Stała tak bezradna i wyczerpana, z otwartymi z bólu ustami, z oczami pełnymi łez, które spływały po policzkach. Poczuła, że całe jej ciało się trzęsie. Nie było w tym niczego wyjątkowego, ostatnio zdarzało się to coraz częściej.

– Boże, daj mi chwilę wytchnienia – ciche błaganie też nie pomagało. Wypowiadała je jak mantrę, bez wiary w to, że prośba zostanie spełniona. Modlitwa miała raczej za zadanie choć na chwilę stłumić chaos, który cienkimi nitkami rozchodził się z umysłu po całym ciele i grał jak na instrumentach w orkiestrze kameralnej, a może nawet symfonicznej. Wszystkie instrumenty były przygotowane do gry, codzienne ćwiczenia pozwalały osiągnąć efekty, których nie powstydziłby się niejeden profesjonalny zespół.

Cierpienia sprawiały, że czuła coraz większą niechęć do życia. Przez lata przeszła od przedsionka piekła do jego jądra. Po wielu wizytach u różnych „znakomitych” terapeutów utwierdzała się w przekonaniu, że tak naprawdę nikt i nic nie jest jej w stanie pomóc. Traciła tylko czas i pieniądze, których zarabianie przychodziło jej przecież z coraz większym trudem. Próbowała terapii indywidualnej i grupowej. Niestety zwykle kończyły się dość szybko przeświadczeniem, że terapeuci są albo bardziej „porąbani” od niej, albo po prostu nastawieni na zarabianie kasy, a im większe problemy mają ich podopieczni, tym lepiej. Nazywała to hodowaniem portfela przy pomocy pacjenta.

Na swojej depresyjnej drodze spotykała młode terapeutki, które już na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie osób sfrustrowanych, z wieloma własnymi nieprzerobionymi problemami. Sugerował to skrzywiony wyraz ich twarzy i nerwowe drgania policzków.

Znacznie bardziej podobały jej się terapie grupowe. Podczas nich, z racji swojej dziennikarskiej ciekawości, mogła obserwować chorych z różnorodnymi przeżyciami, które doprowadziły każdego do tego miejsca, w którym i ona się teraz znajdowała. Nieraz żałowała, że nie może w swoich materiałach wykorzystać usłyszanych historii ludzkiego cierpienia, ale szanowała obowiązującą zasadę, wedle której wszystko, co usłyszała na terapii, musiało pozostać jedynie w pamięci jej uczestników.

Z wieloma opowieściami się utożsamiała. Przypominała sobie podobne historie, które ją samą dotknęły w przeszłości.

Nienawidziła litości, a w takich chwilach szczególnie wyraźnie dostrzegała ją w każdej parze oczu otaczających ją ludzi, którzy sami mierzyli się często z jeszcze większą traumą niż jej własna. Terapeuta pytał:

– Chcesz coś powiedzieć?

– Nie, nie teraz, chcę się uspokoić i dojść do siebie – cichutko odpowiadała i jeszcze bardziej kuliła się w sobie.

Na terapiach indywidualnych niekiedy trafiała na „miłego” terapeutę, który sprawiał wrażenie, jakby był gdzieś daleko. Od czasu do czasu wracał jednak do smutnego pokoju z wyblakłymi ścianami, które pamiętały pędzel malarski jako wydarzenie tak odległe w czasie, jak ona dzień bez zjazdu emocjonalnego, kończącego się próbą wykrzesania z siebie siły, aby zrobić jeden krok do przodu, czy choćby unieść rękę nad biurko.

Całkowicie opadała z sił tak szybko, że wielokrotnie osoby, które akurat były blisko, dziwiły się, jak można tak bardzo się zmienić w jednej sekundzie. Czasami ludzie mówią, że zeszło z nich powietrze. Helena wiedziała, że naprawdę może tak być. Nagle twarz stawała się pomarszczona, szyja dziwnie nie mogła udźwignąć głowy, więc odchylała się i zamierała jak dźwig, który zastygł po to, by po przerwie na odpoczynek być gotowym do uniesienia kolejnego wielkiego ciężaru. Tyle że ona nie znajdowała w sobie takiej siły.

W pokoju, w którym się spotykała z terapeutą, oprócz tych zakurzonych i wyblakłych ścian, jej uwagę zwykle przykuwał zegar, odmierzający czas w sposób zupeł­nie inny dla każdej z osób, znajdujących się w pomiesz­czeniu.

Gdy terapeuta ponownie skupiał na niej swą uwagę, spoglądając ukradkiem, ile jeszcze czasu zostało do zarobienia kolejnej stówki, z każdą przeskakującą sekundą słyszał: „złotówka, złotówka”, a może: „dwa złote, dwa złote”. Ona natomiast, patrząc na wskazówki zegara, uświadamiała sobie, jak z każdą minutą oddala się od niej szansa na jakikolwiek przełom, choćby najdrobniejszy, w walce o chwilę wytchnienia.

Pewnego dnia, gdy już udało się jej dowlec na kolejną terapię, postanowiła w odpowiedzi na rutynowe pytanie: „No i co u pani się wydarzyło od ostatniego spotkania?” użyć swojej wyobraźni i trochę podkręcić senną atmosferę.

– Wie pan, wczoraj kładąc się spać, nagle uświadomiłam sobie, że jest pan dla mnie bardzo ważny, że przychodząc tu co tydzień, czuję się jakbym szła na randkę z panem. To bardzo dziwne, ale tak jest.

W tym momencie podniosła głowę i spojrzała na niego proszącym wzrokiem: „nie odtrącaj mnie”.

Terapeuta zaczerwienił się, pokręcił się przez chwilę w fotelu. Widziała, że chciał coś powiedzieć, ale otworzył tylko usta, zwilżył wargi językiem i zamarł w bezruchu.

– Teraz mogę zaszaleć na całego – pomyślała. Trochę była zdziwiona, że ma na to siłę, ale gdzieś tam głęboko pojawiła się myśl, że może to przyniesie jej ulgę.

– Wie pan, że przez ostatnie miesiące nie myślałam o mężczyznach i o seksie, ale pan wyzwala we mnie takie emocje. To pragnienie, by poczuć kogoś blisko, bardzo blisko. Moje ciało przy panu nabiera apetytu na seks.

– To ciekawe, co pani mówi… A kiedy to się zdarzyło pierwszy raz? – terapeuta próbował przejąć inicjatywę.

– Na drugim lub trzecim spotkaniu – starała się, żeby tembr jej głosu zabrzmiał jak najbardziej zmysłowo.

– Wie pani, że tak się zdarza na sesjach terapeutycznych?

– Ale co się zdarza?

– Że pacjentka lub pacjent, aby nie mówić o sobie i swoich prawdziwych problemach, wymyśla różne historie, a uwodzenie czy wyznawanie miłości terapeucie właśnie temu może służyć.

– No to ładnie, przegięłam i się ośmieszyłam – powiedziała, oblewając się rumieńcem.

Od tamtej pory w kontaktach z terapeutami była małomówna i bardzo skryta, co już w ogóle nie dawało nadziei na wyleczenie.

Tego poranka, po odprawieniu codziennego rytuału z lękami i torsjami, próbowała zebrać siły, aby wyjść do pracy.

Miała prowadzić audycję w radiu. Zaprosiła gościa i wystarczyło tylko, po pierwsze, dotrzeć do rozgłośni, po drugie, szybko omówić program z Anią, jej serdeczną przyjaciółką, dziennikarką, z którą go przygotowywała, po trzecie, przywitać gościa i przeprowadzić z nim trzydziestominutową rozmowę, przeplataną muzyką. Miała długoletnie doświadczenie, więc powinno być to dla niej banalnie proste zadanie.

Dziś wszystko potoczyło się jednak inaczej. Zadzwonił telefon. Odebrała.

– Dzień dobry, pani Heleno. Tu Adrian Kolechowski. Najmocniej przepraszam, ale z przyczyn osobistych nie mogę dziś przyjść do radia.

Struchlała. Przez chwilę nie mogła oddychać. Poczuła nadchodzący atak paniki.

– Bla, bla, bla, bla, bla, bla… – dalej nie rozumiała już znaczenia całego potoku słów, który ją poraził, odbierając siłę do rozmowy.

Gość, który miał się pojawić w jej audycji, poinformował ją, jak gdyby nigdy nic, że odwołuje wywiad. Taka informacja, na godzinę przed programem, zwaliła ją z nóg. Kiedyś, jasne, zdenerwowałaby się, ale po paru chwilach zadzwoniłaby do kilku osób i na pewno chętny by się znalazł. Program cieszył się przecież sporą słuchalnością. Jednak nie dziś.

Dwa dni temu, gdy porażający lęk przed tym wywiadem obezwładnił jej umysł i ciało, Ania przyjechała do niej do domu, pomogła jej się uspokoić, zaproponowała, że zajmie się nagraniem. Gdy wychodziła, Helena była zdecydowana, by je poprowadzić, a teraz taki pech, taki cios. Poczuła, jak osuwa się z kanapy na podłogę. Ciepło, które rozlało się od głowy do klatki piersiowej, poparzyło ją od środka. Dłonie momentalnie stały się nie tyle wilgotne, co po prostu mokre. Wydawało jej się, że mogłaby spokojnie nawilżyć nimi suche, popękane usta.

Przez chwilę próbowała zebrać myśli. Najpierw szeptem wypowiadała swoje zaklęcie:

– Co mam, kurwa, zrobić?

Potem coraz głośniej, aż do krzyku przez zaciśnięte gardło:

– Co mam, kurwa, zrobić?!

Krzyk tylko ją zmęczył. Nadludzkim wysiłkiem próbowała podnieść się z podłogi.

Tak, to już czas. Nagła myśl, która zaświtała w jej głowie, sprawiła, że poczuła ogromną ulgę.

Od dawna o tym myślała. Nawet poczyniła pewne przygotowania, ale jeszcze piętnaście minut temu nie przypuszczała, że to będzie ten dzień, że właśnie dzisiaj uwolni się od czegoś tak olbrzymiego, tak silnego i tak bardzo nie do pokonania.

Długo można by wymieniać to, co ją toczyło jak rak, który zaatakował wszystko, włącznie z końcówkami nerwów. Wiele razy prosiła boga, choć nie była wierząca, aby zamienił to wszystko na ból fizyczny. Była przekonana, że dużo lepiej cierpieć fizycznie niż psychicznie. Miała teorię, że ból jakiejś części ciała jest o wiele lepszy, ponieważ można go umiejscowić, następnie zastosować odpowiednie leczenie, a co najważniejsze uśmierzyć środkami farmakologicznymi.

W przypadku jej choroby nic nie było możliwe szybko, tu i teraz. Leczenie wymagało dłuższej terapii oraz leków, które mogły pomóc lub nie. Wszystko zależało od dopasowania dla konkretnej osoby. Jej dopasowywanie trwało już jednak o wiele za długo i nadal tabuny psychiatrów nie potrafiły jej pomóc. Tak, to już było nie do zniesienia. Podeszła do szafy zamyślonym, nie swoim krokiem, jak lunatyk. Sięgnęła po plastikową torbę z lekami.

Wróciła na kanapę, usiadła i kolejno, jedno opakowanie po drugim, otwierała i wsypywała zawartość do brudnej, lepkiej szklanki po coli. Robiła to machinalnie, bardzo powoli. I wtedy stało się coś pięknego. Jej słone łzy napełniły najpierw oczy, by po chwili zwilżyć sińce pod nimi, następnie wysuszone policzki i jedna po drugiej zawisły na kącikach ust.

Oblizała się. Przez chwilę czuła, że się uśmiecha. Tak, teraz już była pewna. Wsypała resztę leków do szklanki, palcem wymieszała je tak niezdarnie, że kilka pastylek upadło na podłogę. Dwie leżały blisko jej nogi, więc je podniosła, różowa to anafranil i biała to lamotrix. Kilka innych skryło się pod stolikiem. Pomyślała, że to, co zostało w lepkiej szklance, wystarczy.

Niestety musiała wstać po wodę. Bez niej nie przełknęłaby tylu tabletek. Usiadła wygodnie i wraz z płynącymi nadal po policzkach łzami połykała kolejne porcje ze swojego naczynia skarbów.

Jeszcze sprawdziła, czy drzwi są otwarte. Nie chciała, żeby musieli je wyważać. Po co robić sensację? Po co narażać innych na niepotrzebne koszty?

Położyła się na kanapie, dokładnie poprawiła sukienkę. To bez sensu, przecież i tak się pogniecie. Ale sprawiło jej to przyjemność, to gładzenie miłego materiału. Zupełnie co innego niż jej zniszczona skóra. Czasami zakładała rękawiczki, aby jej nie czuć. Nie, nie brzydziła się, po prostu sam dotyk sprawiał jej ból. Teraz chyba było lepiej, bo niczego nie czuła. Miała ją, naciągniętą na kości i to wszystko, duża ulga.

Poczuła mdłości i spróbowała wstać do łazienki. Nie dała rady… Spadła z kanapy na podłogę. Powoli odpływała, traciła przytomność. Jeszcze tylko poczuła, że wymioty spływają jej po szyi na klatkę piersiową.

– Będę cała zarzygana – przemknęło jej przez myśl gdzieś na obrzeżach świadomości. Próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko jakiś dziwny grymas. – Mam to, kurwa, w dupie, to i tak koniec, umieram…

Jakiś czas wcześniej…

Jasmina

Jasmina umówiła się na Jana Pawła o trzynastej. Przed wyjściem musiała zająć się niestety wszystkim od początku, bo Helena, jak to Helena, jak zwykle była nieprzygotowana.

– Dobrze, że mam wszystkie kosmetyki – myślała sobie, wyciągając pudełko schowane głęboko w szafie. Malując usta z bardzo dużą precyzją, zastanawiała się, jaką przyjąć strategię na to spotkanie z Pawłem. Dziś mieli się widzieć po raz pierwszy. Skontaktował ich Andrzej, kolega, z którym znali się już od dobrych kilku lat. Od ostatniego spotkania minął prawie rok. Niespecjalnie za nim tęskniła. Początkowo całkiem przyjemnie spędzali razem czas. Wyjeżdżali za miasto, chodzili na tańce, takie prawie randki. Lubił się nią chwalić przed kolegami, co było całkiem miłe. Prócz tego, towarzysząc mu podczas różnych imprez, mogła nawiązywać nowe kontakty, których, jak często powtarzała, nigdy za wiele. Jakoś tak ich spotkania stawały się coraz rzadsze, aż wreszcie przestali się umawiać. Nie żałowała tego. Tylu atrakcyjnych mężczyzn i tyle kobiet widywała, tyle różnorodnych możliwości miała na wyciągnięcie ręki…

Pół roku temu spotykała się z Robertem. Był bardzo przystojny. Przyjeżdżał do niej aż z Wrocławia. Co prawda skończyło się zaledwie na kilku wizytach w Warszawie, ale i tak była zadowolona, bo w łóżku z nim czuła się cudownie. Na samo wspomnienie westchnęła z nostalgią. Tak, Robert zapadł jej w pamięci jako wspaniały kochanek, z jednej strony czuły i delikatny, z drugiej namiętny i pełen pasji, spontaniczny, śmiały w realizowaniu swoich seksualnych pragnień, czasem wręcz szalony. Taka nutka szaleństwa jakoś zawsze ją pociągała. Była dla niej czymś intrygującym i pobudzającym zmysły.

Teraz kończyła się malować i zastanawiała się, jak się ubrać, żeby wyglądać atrakcyjnie, choć niewyzywająco. Nie wiedziała, jaki gust ma Paweł, jakie kobiety mu się podobają, a raczej, jak ubrane, bo jeżeli chodzi o urodę, to zapewniał ją przez telefon, że jest zachwycony jej figurą, pięknymi włosami i długimi nogami.

– Andrzej chyba pokazał mu moje zdjęcia. To dobrze – pomyślała. Nie musiała się obawiać, że będzie niemile zaskoczony i nic z tego nie wyjdzie.

Z sekretnego miejsca w szafie wyciągnęła czarną krótką sukienkę, która mocno przylegała do ciała, podkreślając jej figurę. Dobrze się w niej czuła, tylko musiała uważać, żeby nie było widać bielizny i manszet od pończoch opasujących uda. Nie chciała wyglądać wulgarnie, raczej zmysłowo i seksownie.

Wybrała pończochy w ciemnoszarym kolorze z nadrukiem w czerwone kwiaty i manszetami z czarnej koronki. Świetnie w nich wyglądała i wiedziała, że jej zgrabne nogi jeszcze bardziej przyciągną wzrok Pawła. Tak, nogi to był jej duży atut. Będąc przezorną, kupiła jeszcze dwie pary takich samych pończoch, żeby w razie czego, gdy zniszczą się jedne, mieć na zapas kolejne.

Najgorzej było z butami. Te, które nosiła Helena, nie nadawały się do niczego.

– Czy dziennikarki radiowe naprawdę muszą być tak zaniedbane? – pomyślała. W radiu zwykle nie widać, jak jest ubrana prowadząca program, więc Helena nie miała motywacji, aby się starać.

Jasmina obserwowała z prawdziwym zadowoleniem, że coraz więcej audycji w różnych stacjach było rejestrowanych kamerą i udostępnianych na stronach internetowych radia, więc redaktorki i redaktorzy musieli bardziej zwracać uwagę na swój wygląd. Liczyła na to, że dzięki temu Helena też zadba o siebie. Nawet nie chodziło o ubrania. Znacznie bardziej cierpiało ciało Heleny. Tu powstawał naprawdę duży problem. Jak można być tak atrakcyjną kobietą i tak o siebie nie dbać? Nie mieściło jej się to w głowie.

Wreszcie zdecydowała się na czerwone szpilki, które kupiła ostatnio, jedne z tych niezniszczonych przez Helenę w szale złości. Wybiegając z domu, spojrzała jeszcze w lustro, szybko oceniając efekt końcowy swoich starań. Uśmiechnęła się delikatnie z zadowoleniem.

Na dole przed domem czekała taksówka. Zwykle na spotkania nie brała samochodu. Czasami zdarzało jej się wypić lampkę wina, a zdecydowanie wolała nie zostawiać auta na mieście. Helena mogłaby go nie odnaleźć. Raz tak się zdarzyło. Wpadła w istną histerię, że ukradziono jej samochód.

Od tamtej pory na spotkania jeździła taksówką. Taniej byłoby Uberem, ale pozostawał ślad w aplikacji, co mogłoby przysporzyć nieszczęsnej Helenie kolejnych powodów do rozpaczy i zmartwień.

Droga o tej godzinie była mniej zatłoczona, więc szybko dojechała do celu. Ponieważ miała jeszcze parę minut, postanowiła przespacerować się do Ronda ONZ i z powrotem. Trochę zdziwiło ją, że facet chciał się z nią umówić akurat pod hotelem na rogu Grzybowskiej i Jana Pawła. Nigdy tam nie była, ale wiedziała, że hotel jest dro­gi i trudno w nim o pokój. Czuła mieszaninę ekscytacji, dreszczyku emocji i swego rodzaju niepewności. Zaczęła się rozglądać, sprawdzając, czy Paweł już nie nadchodzi. W pewnym momencie pomyślała, że to on. Uśmiechnęła się do zbliżającego się mężczyzny. Zatrzymał się za­cieka­wiony i wypalił odważnie:

– O, kurczę. Teraz się spieszę na spotkanie, może wymieńmy się telefonami.

Zorientowała się, że to nie on i ratując się z niezręcznej sytuacji, burknęła tylko, że to pomyłka, odwróciła się na pięcie i przeszła kilka kroków. Ta sytuacja bardzo ją zdenerwowała.

– Pieprzona randka w ciemno – wymamrotała pod nosem i wróciła do obserwowania obu stron chodnika.

Od strony Hali Mirowskiej szedł przystojny, dobrze ubrany mężczyzna około pięćdziesiątki. Już z daleka się uśmiechał i rozkładał ręce do powitania.

– Długo czekasz?

– Nie, parę minut, przyszłam chwilę przed czasem. Nie lubię się spóźniać – odparła, starając się nie okazywać ekscytacji, którą poczuła na jego widok. W duchu cieszyła się, że jest taki atrakcyjny.

– Zapowiada się udany dzień – pomyślała.

Podszedł bardzo blisko, objął ją delikatnie i pocałował w policzek, przytrzymując usta o chwilę dłużej, niż to się robi zazwyczaj.

– Pięknie pachniesz – wyszeptał, wyraźnie nią zachwycony.

– Dziękuję, ty też świetnie wyglądasz… I pachniesz… – odparła z rozbrajającą szczerością, delikatnie muskając go ustami w policzek.

– No to wspaniale, że mamy taki dobry początek. Ile masz dla mnie czasu?

– A ile byś chciał? Trzy, cztery godziny? – badała sytuację. Dla niej im dłużej, tym lepiej. Miała całe wolne popołudnie i chciała się dobrze zabawić.

– Cztery wspaniałe godziny… to brzmi świetnie – powiedział, biorąc ją za rękę. – W InterContinentalu jest dobra kawiarnia. Może tam podejdziemy?

Trochę ją to zdziwiło.

– Dlaczego umówił się ze mną pod Westinem, a teraz prowadzi mnie do InterContinentalu? – pomyślała.

– W Westinie jest jakaś konferencja i nie mieli wolnych pokoi. Zresztą tłum ludzi, gwar, hałas, nie byłoby intymnie – wyjaśnił, odpowiadając na pytanie, które zadała sobie w myślach.

Szli niespiesznym krokiem, trzymając się za ręce. Dwa razy potknęła się, a on zdecydowanie ją przytrzymał, aby nie straciła równowagi. Podobało jej się to, czuła się przy nim dobrze, jakoś tak bezpiecznie i pewnie, nie mówiąc o dreszczyku emocji, który jej towarzyszył w oczekiwaniu na to, co przyniesie spotkanie, jakich doznań jej dostarczy. Po drodze rozmawiali o jego pracy, projektach informatycznych, którymi się zajmował. Zupełnie się na tym nie znała, ale mówił z takim zaangażowaniem i przejęciem, że słuchała go z niekłamaną ciekawością.

W kawiarni było prawie pusto, zatopili się w wygodnych, głębokich fotelach. Musiała bardzo się starać, żeby podczas siadania nie odsłonić bielizny, to nie był jeszcze czas na takie ekscesy. Paweł usiadł swobodnie, lekko bokiem, zostawiając dużo miejsca na jej długie nogi.

Wyjął z kieszeni telefon i wyciszył dzwonek.

– Teraz nie będzie już nam nikt przeszkadzał.

– Wspaniale. Ja mój wyłączyłam już wcześniej. Nie lubię, gdy mi coś buczy czy drga w torebce. Uśmiechnęła się, rozkładając przed sobą menu, podane przez kelnerkę, która zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów i to ze dwa razy. Jasmina poczuła się trochę dziwnie. – Pewnie myśli, że jestem prostytutką – przemknęło jej przez głowę.

Spojrzała na nią znad menu wzrokiem mówiącym: „czego chcesz, kobieto?”.

Kelnerka odpowiedziała jej rozbrajającym uśmiechem i po chwili bardzo niepewnie dodała:

– Przepraszam, ale ma pani takie piękne buty, nie mogę się napatrzeć.

Jasmina przyjęła ten komplement z dużą ulgą i satysfakcją.

– Dziękuję, bardzo to miłe. Mam je już jakiś czas i nawet trochę mi się znudziły.

– Rzeczywiście, masz bardzo piękne buty. I nie tylko… – przyłączył się do zachwytów Paweł, kładąc delikatnie rękę na jej kolanie.

Chwyciła tę niecierpliwą dłoń i przeniosła ją z gracją na jego nogę, cały czas się uśmiechając. Jej oczy mówiły: „w kawiarni, i to jeszcze hotelowej, to raczej jest słaba zagrywka”. Już raz pomyślała o tym, że ktoś ją weźmie za luksusową prostytutkę, a tego nie chciała. Była na tym punkcie bardzo przewrażliwiona.

Dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, zerkając na sie­bie z ciekawością. Ta cisza była trochę niezręczna. Po chwili pojawiła się kelnerka z kawami.

– Aaa, byłbym zapomniał. Andrzej prosił, żebym cię serdecznie pozdrowił. Wspomniał też, że chciałby się z tobą zobaczyć.

– Zobaczyć… – powtórzyła. – Faktycznie, dawno się nie widzieliśmy. Chyba nie będę miała czasu. Zresztą niech sam do mnie zadzwoni i wtedy pomyślimy…

Kiwnął głową, potwierdzając, że na pewno mu powtórzy.

– No cóż, lepiej będzie, jeśli skupimy się na naszym spotkaniu. Masz jakieś pytania? Czy wolisz zostawić to na później? A może chcesz, żeby to samo się potoczyło, bez ustaleń, obietnic i kłopotliwych negocjacji? – przeszła do konkretów.

Wyraźnie speszyły go tak wprost zadane pytania.

– Nie, nie, absolutnie nie chcę niczego negocjować i prosić cię o cokolwiek. Zresztą, nie da się ukryć, wiem od Andrzeja, że wszystko będzie pięknie – nabrał delikatnych rumieńców, które kontrastowały z jego siwymi włosami.

– Skoro już jesteśmy przy tym… No wiesz… To chcesz teraz czy później? – zapytał, jeszcze bardziej onieśmielony. Zależało mu, aby przypadkiem jej nie urazić. Bardzo mu się podobała i starał się nie popełnić jakiejś gafy, która mogłaby zakończyć to spotkanie lub, co gorsza, spowodować, że źle się potoczy.

– Spokojnie, mamy czas.

Poprawiła się w fotelu. Gdy zmieniała ułożenie nóg, powoli przekładając prawą na lewą, na ułamek sekundy rozchyliła uda w taki sposób, żeby mógł zobaczyć skrawek bielizny. Poczuła się jak Sharon Stone w „Nagim instynkcie”. Jego zmieniony wyraz twarzy upewnił ją, że zabieg się udał. Na jego lewej skroni dostrzegła mocno pulsującą żyłkę. Doskonale wiedziała, że ten obraz mocno rozbudzi jego wyobraźnię.

– To może już pójdziemy? – wyszeptał, nachylając się w jej stronę.

– Dobrze, jeśli chcesz.

Wstała i bardzo dokładnie poprawiła sukienkę.

Musieli przejść przez cały hol, aby wsiąść do jednej z wind. Bardzo nie lubiła tego momentu podczas spotkań w hotelach. Miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą, a niektórzy rozbierają ją wzrokiem. Oczywiście to była tylko jej wyobraźnia. Kto teraz zwraca uwagę na to, co się dzieje wokół? Wszyscy są zamyśleni. Ze wzrokiem wbitym w telefony, przemierzają swoje codzienne kilometry, nie mając zielonego pojęcia, kogo mijają. Jej lęki, które przejęła prawdopodobnie od Heleny, były płytkie i szybko mijały, najczęściej już za zasuwającymi się drzwiami windy.

Paweł wybrał dwudzieste siódme piętro i stanął bardzo blisko niej. Po chwili wahania pochylił się do jej ust i bardzo delikatnie je pocałował. Nie protestowała, raczej tego nie robiła na takich spotkaniach, ale to właściwie nie był pocałunek, to było zaledwie muśnięcie warg, dlatego nie odwróciła głowy, żeby zaznaczyć swoje granice. Wręcz przeciwnie, unosząc się delikatnie na palcach, pocałowała go, przymrużając oczy i dając do zrozumienia, że jest otwarta na takie czułości. Tym razem energicznie przyciągnął ją do siebie, a jego ręka zsunęła się po plecach na pośladek. Objął go delikatnie i przyciągnął do siebie mocnym ruchem dłoni.

Poczuła tę siłę. Z jednej strony było to dla niej podniecające, z drugiej – przebiegła jej przez głowę myśl: „co by na to powiedziała Helena z tym jej lękiem przed wszystkim i wszystkimi?”. Na szczęście potrafiła szybko zdusić w zarodku wszelkie wątpliwości i skupić się na tym, co ważne w tej chwili. Nie było tu miejsca na nieustanne fobie Heleny.

Paweł otworzył drzwi i wpuścił ją pierwszą do pokoju. Elegancki mężczyzna do pomieszczeń typu restauracja czy pokój hotelowy wchodzi pierwszy, aby sprawdzić, czy kobiecie nie grozi niebezpieczeństwo na nieznanym terenie, ale pomyślała:

– Nie czepiaj się, jest dobrze. Przynajmniej stara się być dżentelmenem.

Pokój był dosyć duży. Po prawej stronie znajdowała się ładna, drewniana toaletka, po lewej duże, przykryte ciężką, zieloną kapą łóżko.

Stali tak przez chwilę w milczeniu. To był drugi bardzo trudny moment na jej randkach. Czy zacznie ją szybko rozbierać? A może da jej chwilę, żeby mogła się z nim oswoić? Mieli jeszcze dużo czasu przed sobą. Nie chciała zerkać na zegarek, ani tym bardziej wyciągać telefonu, by nie sprawiać wrażenia, że odlicza każdą minutę. Na pewno zostały im jeszcze dobre trzy godziny.

Położyła torebkę na komodzie, a sama usiadła na fotelu stojącym obok. Przez dłuższą chwilę nie patrzyli na siebie. Paweł podszedł do szafki z lodówką. Przykucnął przy niej, sprawdził zawartość.

– Może chcesz się napić wina czy czegoś mocniejszego? Jest whisky, gin i czysta wódka.

Poprosiła o wodę niegazowaną, która stała na komodzie.

Wlał jej wodę do szklanki, a dla siebie wybrał czerwone wino.

– Wiesz, może tego nie widać, ale rzadko jestem w takiej sytuacji, więc, proszę cię, nie gniewaj się, jeśli zrobię coś nie tak, dobrze? – Spojrzał na nią proszącym wzrokiem.

Uśmiechnęła się. Była już całkiem swobodna i zrelaksowana. Zyskała pewność, że jest dobrze.

– Nie martw się, będzie cudnie, zobaczysz – wyszeptała.

Delikatnie chwyciła go za rękę i położyła ją na swojej nodze.

– Naprawdę tak ci się podobam?

Wsunął rękę pod sukienkę i zaczął głaskać jej uda, powoli przesuwając palce do góry. Sukienka była krótka, więc jego wędrówka skończyła się bardzo szybko. Poczuła dotyk jego dłoni na stringach. Fala ciepła ogarnęła jej podbrzusze i rozlała się po biodrach, spływając aż do nóg. Czuła, jak z każdą chwilą staje się coraz bardziej wilgotna. Podniecał ją jego zapach, brązowe oczy, nienaganna sylwetka, no, może, jak dla niej, mógłby mieć ciut więcej ciała.

Widziała, jak wpatruje się w nią z pożądaniem. Czuła się piękna i emanowała tym w naturalny sposób. Naprawdę bardzo lubiła swoje ciało: długie nogi z krągłymi udami i wystającą pupę.

– Chcesz mnie rozebrać? A potem może weźmiemy razem prysznic? – zapytała, unosząc się z fotela.

– Wspólny prysznic – bardzo chętnie, ale rozbierzmy się sami – zaproponował, zdejmując ciemnogranatową marynarkę i rozpinając kolejne guziki śnieżnobiałej koszuli.

Usiadła na łóżku, zerkając w jego stronę. Najpierw powoli, wręcz teatralnie, zaczęła odpinać pasek u prawego buta. Zdjęła pantofel ze stopy, potem zsunęła lewy, postawiła je razem obok stojaka na walizki. Wstała i poprosiła Pawła, żeby jej pomógł rozsunąć zamek z tyłu sukienki. Oczywiście sama by sobie z tym spokojnie poradziła, od lat praktykowała jogę, ale już odgrywała swoją rolę. Spektakl wszedł w pierwszy akt. Trzymała się swojego scenariusza. Wiedziała, że, jeśli będzie trzeba, zacznie improwizować i reagować, jak dobra aktorka, na każdą nieprzewidzianą sytuację, ale póki co nie było takiej konieczności. Odwróciła się do niego tyłem i uniosła na palcach, żeby nie musiał się nachylać. Tak naprawdę chodziło jej o to, żeby pokazać, jaka jest mała przy nim, wielkim, postawnym mężczyźnie. To zawsze działało i tym razem też się nie pomyliła. Umyślnie straciła równowagę i oparła się o niego pośladkami. Próbował się odsunąć, ale nie dała za wygraną i delikatnie przylgnęła do niego. Roześmiali się krótko i szybko wrócili do zdejmowania kolejnych części garderoby.

Powoli, z wdziękiem, zsunęła pończochy. Poczekała chwilę na Pawła, który w pośpiechu zdjął spodnie, i razem weszli do łazienki. Kabina prysznicowa była dość duża, więc mogli się w niej swobodnie zmieścić.

Wyregulowała temperaturę wody, zdjęła bieliznę i, udając lekkie zawstydzenie, weszła pod ciepły strumień. Stanęła do niego plecami. Poczuła silne męskie ramiona. Położył dłonie na jej piersiach. Zrobił to bardzo delikatnie, ale zdecydowanie. Przeszedł ją dreszcz emocji. Przez chwilę przemknęło jej przez głowę, że jest na prawdziwej randce, a Paweł to mężczyzna, z którym pragnie być.

Odwróciła się do niego i namydlonymi dłońmi zaczęła delikatnie myć jego ciało, począwszy od ramion, przez klatkę piersiową i brzuch, powoli schodząc coraz niżej. Ciężko oddychał, prężył się i z widoczną przyjemnością przyjmował te pieszczoty. To, co się stało po chwili, mile ją zaskoczyło. Poczuła dreszcze na jego ciele. Objął ją, przygarniając mocno do siebie. Stali tak w uścisku. Czuła, jak wszystkie jego mięśnie naprężają się do granic wytrzymałości. Ujrzała na jego twarzy malującą się euforię doznań i niesamowitą przyjemność, która go obezwładniła, ogarniając jego ciało, niczym wodospad, od czubka głowy aż po koniuszki palców. Poczuła przyjemne ciepło jego nasienia spływającego razem ze strumieniem wody po jej brzuchu i udach.

Stali tak dłuższą chwilę w objęciach, ciepła woda otulała ich, pozwalając Pawłowi się wyciszyć. Jasmina zrobiła na nim niezwykłe wrażenie. Zapewnienia Andrzeja, że jest nietuzinkowa i ma w sobie to coś, potwierdziły się całkowicie.

Fascynowały go dojrzałe kobiety. Przy nich czuł się pewnie i wyjątkowo. Uważał, że kobieta z biegiem lat nabiera pięknych kształtów, niewyobrażalnego uroku i wdzięku, nie mówiąc o doświadczeniu i podejściu do kochanka.

Jasmina była też wyjątkowa z innego powodu. Mając prawie pięćdziesiąt lat, wyglądała o dziesięć, a nawet piętnaście lat młodziej. Może tylko jej piękne oczy zdradzały, że jest starsza.

Już na dole w kawiarni, kiedy siedzieli naprzeciwko siebie, mógł spokojnie delektować się tymi oczami, które z jednej strony śmiały się do niego, z drugiej – obejmowały go jakimś takim głębokim, niepowtarzalnym ciepłem. Wyrażały mądrość, a także doświadczenie, ale nie prostackie, typu: „zobaczysz, będziesz zadowolony”. Nie, to było coś zupełnie innego. Jej oczy mówiły: „jesteś ze mną, oddaj się teraz tylko doznawaniu. Ja poprowadzę cię przez wszystkie twoje zmysły aż po krańce spełnienia. Jesteśmy tu razem, by czerpać z siebie nawzajem rozkosz, której do tej pory mogliśmy doświadczać tylko w marzeniach”.

Piękno jej oczu dopełniał wdzięk, z jakim się poruszała. Obserwował, jak podnosi filiżankę z kawą, jak zmysłowo trzyma łyżeczkę, którą powoli, ze skupieniem próbuje rozmieszać odrobinę cukru, wsypaną do pachnącej, gorącej kawy. Miał to wszystko przed oczami i sprawiało mu to olbrzymią przyjemność. Wiedział, że to, co się stało przed momentem, ten ciepły huragan, który przetoczył się przez jego umysł i ciało, to wszystko, co sprawiło, że doświadczył spełnienia aż do końca, tak naprawdę zaczęło się nie pod prysznicem, tylko w pierwszej chwili ich spotkania, kiedy musnęła go wargami po policzku. Tak, dokładnie wtedy doświadczył preludium tego nieziemskiego orgazmu. Myśli pędziły w jego głowie w dzikim galopie, niosły ze sobą radość, aż uśmiechnął się do siebie, ale też żal i tęsknotę: „Boże, dlaczego, mimo tylu prób, nie mogę spotkać takiej kobiety w realnym świecie, realnym, czyli poznać kogoś prywatnie, nie za pieniądze, tak po prostu poderwać dziewczynę w restauracji, na przyjęciu, czy idąc na niedzielny spacer do Łazienek lub przechadzając się promenadą nad Wisłą”.

Na swojej drodze spotykał wielu ludzi, był otwartą osobą. Nie miał problemu, żeby uśmiechnąć się do kobiety, z którą spotkał się wzrokiem w przelocie. I choć sam przyznawał, że polscy mężczyźni są w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ Polki uchodzą za piękne, dla niego sama uroda nie była wystarczająca. Chodziło mu o pewną wyjątkowość, o to ledwo uchwytne coś, które powodowało lekki zawrót głowy, przyciągało jak magnes, intrygo­wało i nie dawało przejść obojętnie obok takiej osoby.

Oczywiście przez całe swoje dotychczasowe życie był z kilkoma kobietami. Jedna z nich została nawet jego żoną, ale to wszystko traktował w kategorii przegranych miesięcy i lat. Zdawał sobie sprawę, że przecież nie był dwudziestoletnim chłopakiem, który zakochuje się po każdym seksie, że to, co teraz się z nim dzieje, może być tylko zauroczeniem, które minie wraz z zamknięciem hotelowych drzwi. Ale teraz chciał się napawać tą chwilą i czerpać z niej jak najwięcej.

W wyraźnie dobrych humorach przenieśli się do wygodnego, dużego łóżka. Przytuleni do siebie odpoczywali w milczeniu. Zaczął głaskać ją po włosach, całował po szyi, ramionach, piersiach, był nienasycony, a to, że odpowiadała na jego czułości i zachęcała do kolejnych, jeszcze mocniej wzbudzało w nim głód doznań… Zanurzał się w niej, w jej miękkim, pachnącym pożądaniem ciele, chłonął ją wszystkimi zmysłami, obserwując, jak jej potargane włosy falują w rytm ekstazy, którą przeżywała pod dotykiem jego dłoni, ust, języka… Gdy siedziała na nim, wyglądała niczym szamanka, odprawiająca nieziemski rytuał, jakby była w jakimś upojnym transie, doświadczając chwil boskiego uniesienia.

Delektowali się sobą, obojgu sprawiało to tak dużo przyjemności, że wciąż pragnęli więcej i więcej. Jasmina położyła się wygodnie na plecach, rozchyliła uda, aby mógł swobodnie wejść w nią, ilekroć tego zapragnie. Dłońmi głaskała go po plecach, a chwilami mocno chwytała za pośladki, wbijając w nie długie paznokcie. To go jeszcze bardziej pobudzało do działania. Choć była już odrobinę zmęczona, nie okazywała tego, pragnęła, aby oboje nasycili się sobą do woli. Podobał jej się i chciała jeszcze się z nim spotkać. Zresztą zawsze spotykała się z mężczyznami, którzy jej odpowiadali. Kilka razy w ostatniej chwili wycofała się z umówionego spotkania. Nie było to łatwe. W takich sytuacjach męska duma cierpiała i odrzuceni panowie potrafili to w bardzo niemiły sposób okazać. Jeden obleśny typ, kiedy mu grzecznie odmówiła, zareagował jak prostak, wyzywając ją od tanich dziwek. Wstała i bez słowa wyszła z lokalu, ale po przejściu paru kroków zaczęła przeraźliwie płakać. Przysięgła sobie wtedy, że już nigdy nikt nie nazwie jej dziwką.

Żałowała, że dzisiejsza randka dobiegała już końca. Paweł wykazał się bardzo dużą klasą. Szybko się ubrał i dyskretnie kładąc kopertę na nocnym stoliku, zapytał, czy ma na nią poczekać, czy chce jeszcze chwilę zostać sama.

– Tak, jeszcze zostanę parę minut. Muszę poprawić makijaż.

Podeszła do niego i pocałowała w policzek.

– Dziękuję za kopertę, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – powiedziała ściszonym głosem, jakby nie chciała, żeby ktoś usłyszał. Moment przyjmowania prezentów w postaci pieniędzy zawsze był dla niej krępujący.

Po wyjściu Pawła przez kilkanaście minut jeszcze się szykowała. Nie spieszyła się, chciała trochę ochłonąć, no i pomalować się od początku. Po makijażu praktycznie nic nie zostało.

Chowając kopertę do torebki, zajrzała do środka. Na oko wydawało się, że jest więcej niż umówione cztery tysiące, ale nie chciało jej się liczyć. Miała do niego zaufanie. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że Helena na taką kasę musi pracować prawie cały miesiąc. Obiecała sobie, że część kwoty jej zostawi. Może wykorzysta ją na coś, co przyda się im obu. Oby tylko nie dociekała, skąd się wzięły te pieniądze. Czasem Jasmina podrzucała jej nieduże kwoty, o których Helena, znalazłszy je, mogła pomyśleć, że po prostu o nich zapomniała, a że nie miała głowy do dochodów i wydatków, od czasu do czasu można było robić jej takie drobne prezenty. Gorzej było z kosmetykami i ubraniami. Tutaj musiała bardzo uważać i dobrze chować swoje rzeczy.

Helena sądziła, że traci pamięć i dlatego nie umie przypomnieć sobie tego, co się działo przez kilka godzin czy nawet dzień lub dwa. Wszystkie zakupy Jasminy, które wpadły w jej ręce, niszczyła z dużą zawziętością. Z biegiem czasu, co bardzo utrudniało życie Jasminie, Helena coraz częściej przeczesywała mieszkanie w poszukiwaniu rzeczy, o których na pewno nie pamiętała, że je kupiła. Po odkryciu takiego przedmiotu przeważnie długo się zastanawiała, skąd się wziął w jej mieszkaniu, a gdy nie potrafiła sobie tego przypomnieć, wpadała w histerię i długo płakała. Bardzo źle to na nią wpływało.

Jasmina, chcąc uniknąć takich sytuacji, często kupowała sukienkę czy buty, a po powrocie do domu po prostu wyrzucała nowe rzeczy do śmietnika. Specjalnie nie było jej szkoda. Potrafiła szybko zarobić spore kwoty na spotkaniach z mężczyznami, a czasem też z kobietami. Uważała się za osobę biseksualną. Coraz bardziej pragnęła doświadczać bliskości, czułości, miłości, a jednocześnie zwyczajnie poszukiwała nowych doznań i wrażeń. Lubiła czerpać z życia garściami, bawiąc się przy tym jak najlepiej. Niestety wciąż miała zbyt mało czasu dla siebie. Helena na wszelkie możliwe sposoby utrudniała jej wyjście do świata. Jasmina marzyła, że kiedyś się to skończy i wreszcie zostanie sama, bez Heleny. Będzie mogła ułożyć sobie życie od początku, na swoich zasadach. Na razie niestety wyglądało to tak, że Helena była ważniejsza od niej.

Z jednej strony Jasmina miała poczucie winy, a z drugiej chciała po prostu żyć, nie czuć się intruzem. Była w końcu pełnoprawną osobą, która znajduje się w podobnie trudnej sytuacji. Obiecała sobie, że będzie się starała jak najmniej wpływać na jej psychikę. Zresztą leżało to w jej dobrze pojętym interesie, gdyż każde załamanie Heleny źle na nią oddziaływało i przeszkadzało w wyjściach na miasto i randkowaniu. Starała się zorganizować swoje życie tak, aby jak najmniej wchodzić w kolizję z życiem Heleny i do tej pory jakoś się to udawało. Miała jednak wrażenie, że przychodzi to jej z coraz większym trudem.

Obrzuciła wzrokiem hotelowy pokój i upewniwszy się, że wszystko zabrała, wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Teraz została jej jeszcze jedna bardzo nielubiana czynność, a mianowicie zostawienie w recepcji karty do pokoju. Obawiała się, że zobaczy w oczach obsługi pogardę i odrzucenie. Przeważnie w takich sytuacjach nikt się nią specjalnie nie interesował, spotykała się raczej z zimną grzecznością i obojętnością. Tym razem było podobnie. Szybkim krokiem podeszła do recepcji, położyła kartę na blacie i bez słowa wyszła z hotelu. Postanowiła, że spacerkiem pójdzie do Złotych Tarasów na zakupy i może coś zje. W galerii, jak zawsze, przelewały się tłumy ludzi, zdecydowanie więcej zwiedzających niż kupujących i mnóstwo spacerującej młodzieży.

Weszła na chwilkę do drogerii. Kupiła kilka drobiazgów. Przy kasie policzyła i przełożyła nowiutkie banknoty do portfela. Miała rację. W kopercie zamiast czterech było równe pięć tysięcy. Uśmiechnęła się do siebie.

– Miły ten Paweł, może jeszcze się z nim spotkam, jeżeli on też będzie miał na to ochotę – pomyślała. Właściwie była więcej niż pewna, że do niej zadzwoni. Po drodze kupiła dwie pary rajstop, czarne pończochy i czarne stringi.

Kierując się do wyjścia, szła spacerkiem i widziała, jak niektórzy mężczyźni i niektóre kobiety spoglądają w jej stronę. Ciemne okulary dawały jej możliwość dyskretnego rozglądania się. Nie ukrywała, że zainteresowanie jej osobą cieszyło ją, mile łechcąc ego. Lubiła się podobać.

– Gdy kobiety patrzą na ciebie z podziwem, to chyba jest naprawdę dobrze – powtarzała zawsze jej fryzjerka, która przy okazji każdej wizyty zachwycała się jej urodą. Żeby tak Helena dbała o siebie. Niestety na to liczyć nie mogła.

Dochodząc do Hard Rock Cafe, pomyślała, że może jednak zje coś w domu. Nie chciało jej się czekać pół godziny na zamówienie. Robiło się coraz później i korki stawały się coraz większe.

Przy Dworcu Centralnym wsiadła do taksówki, sprawdzając wcześniej, czy jest to normalna taksówka, która pobiera za kilometr kilka złotych, a nie sto czy dwieście. Kierowca, jak to się często zdarzało, był rozgadany i od razu chciał nawiązać rozmowę.

– Co, boi się pani bandyckich taksówek?

Nie chciało jej się rozmawiać, więc przytaknęła tylko i dalej patrzyła obojętnie na sznur samochodów w Alejach Jerozolimskich, przy palmie na Rondzie de Gaulle’a, a potem na Wisłostradzie.

Do domu dotarła po dziewiętnastej. Schowała pieniądze, zostawiając w portfelu trzysta złotych. Helena nie powinna się zorientować, że jest ich więcej. Już nie raz miała ochotę w jakiś sposób wyjaśnić jej całą sytuację, ale bała się, że to może pogorszyć jej stan, a tego bardzo nie chciała.

Helena

Helena od rana była niespokojna. Ania zaprosiła ją dziś na spotkanie. Chciała koniecznie o czymś ważnym porozmawiać. Umówiły się w południe na lunch w restauracji nieopodal Agrykoli i Łazienek Królewskich, przy Zamku Ujazdowskim. Już od samego rana dosłownie drżała na myśl o spotkaniu. Była przerażona tym, że Ania może chcieć przeprowadzić z nią naprawdę poważną i nieprzyjemną rozmowę. Zapewne chodzi o pracę w radiu, którą w ostatnim czasie, delikatnie mówiąc, „zawalała”. Dla Heleny ta praca oznaczała być albo nie być, a właściwie to żyć albo nie żyć. Gdyby ją straciła, jej świat nie miałby już żadnej podpory. Co prawda pisała jeszcze felietony dla kilku portali internetowych, ale robiła to tylko dla kasy. Radio było jej całym życiem. Kiedy przychodziła do studia, siadała przed mikrofonem i widziała, że pali się zielona lampka, dając jej znać, że jest już na antenie, zapominała o wszystkim. Liczyli się tylko słuchacze, których próbowała zaczarować, zabrać do swojego świata, zaprosić do przeżywania tego, co widzieli na naszkicowanych jej słowami obrazach. Malowała je razem z nimi. To były te chwile, kiedy nie musiała się niczego bać. Jej umysł i serce wyzwalały się od wszelkich złych wizji i myśli. Te trzydzieści minut dawało jej więcej witalności niż wszystkie prochy, którymi się karmiła codziennie rano i wieczorem, o wiele więcej niż wizyty u terapeutów i psychiatrów razem wziętych. Tak, to było piękne, nie mogła tego stracić.

Zamówiły sałatki i butelkę wina. Helena tak bardzo się denerwowała, że postanowiła zacząć rozmowę, nie czekając na to, co Ania miała jej do powiedzenia.

– Aniu, czy to chodzi o radio?

– Tak, domyśliłaś się?

– Wiesz, jak je kocham… a jednak coraz trudniej mi się pracuje, wszystko przychodzi mi z tak wielkim wysiłkiem. Czasem dosłownie zmuszam się, żeby ruszyć się z domu, zdarza się, że nie jestem w stanie nawet podnieść się z łóżka. Najgorsze jest to, że coraz częściej nagle „tracę zasięg” i gdy się ocknę, po prostu niczego nie pamiętam. Nie wiem, co się ze mną dzieje… To ta paskudna wiedźma depresja, to jej wina… te luki w pamięci… Nie możesz na mnie liczyć, tyle razy już zawaliłam… Zawsze bardzo się nawzajem wspierałyśmy… Ostatnio to tylko ja korzystam z twojej pomocy. Bardzo ci za wszystko dziękuję, naprawdę, Aniu. Jesteś wspaniałą przyjaciółką, ale widzę, że możesz mieć już dość tego…

Czuła, że dla Ani cała ta sytuacja staje się coraz bardziej męcząca. Na szczęście audycje nie zawsze leciały na żywo. Często nagrywane były gdzieś na mieście, a montowane w radiu. Mogła znikać na dłużej i nikt o tym nie wiedział, no, prawie nikt. Markowi, naczelnemu, zawsze się jakoś udawało zorientować, że jej nie ma.

– Helciu, kochana, co ci mam powiedzieć? Łatwo nie jest, ale znasz mnie przecież, jestem bardzo zorganizowana i kreatywna. No wiesz… to wymyślanie „powodów” twojej nieobecności. Ale nie o tym chciałam rozmawiać. Helciu, ty jesteś genialna! Twój szalony pomysł na rozpoznawanie zapachów przez radio to hit! Ludzie oszaleli. Chcą więcej! Marek jest zachwycony, producenci perfum dzwonią do niego, proponują, żeby to pociągnąć dalej. W całym radiu nie mówi się o niczym innym, tylko o tym. Przyznam ci się, że jak to zaproponowałaś, pomyślałam, że to będzie kompletna porażka, że to za trudne, że ludzie będą bali się zadzwonić. Zresztą nie tylko ja tak podchodziłam do tego pomysłu, ale teraz biję się w piersi. Jesteś wielka!

A więc to o to chodziło? O ostatnią audycję, podczas której rozpylała zapach w studiu, a słuchacze, dzięki jej podpowiedziom mieli rozpoznać, co to za woń. Zawsze czuła, że w radiu wszystko jest możliwe, bo słowa dają nieskończenie wiele możliwości. Jeżeli jesteśmy wrażliwi, to potrafimy opowiedzieć o tym, co się wokół nas dzieje w najbardziej finezyjny sposób. Jak ona wspaniale się czuła, gdy cała zabawa już ruszyła na antenie. Koledzy przychodzili i przez szybę studia machali do niej, że jest genialnie, że słuchacze się świetnie bawią i udowadniają, że mają olbrzymią wyobraźnię. Dzwonili zarówno mężczyźni, jak i kobiety, odgadując, jaki zapach był rozpylony w studiu.

– Kocham tę robotę i ciebie! Za nasz wspólny sukces! Cieszę się, że mogę pracować z tak niesamowitą osobą, jak ty – wykrzyknęła Ania, unosząc kieliszek wina.

Wino smakowało naprawdę doskonale, podsycało w Helenie uczucie radości, która mieszała się z ekscytacją i satysfakcją.

Po spotkaniu z Anią, wciąż jeszcze pełna emocji, poszła spacerem do swojego ulubionego miejsca, które zawsze dawało jej trochę wytchnienia. Łazienki były dla niej magiczne. W tygodniu niewiele osób przechadzało się alejkami. Miała tutaj swoją ulubioną ławkę, na której przesiadywała całymi godzinami, patrząc na ciemną od mułu wodę w jeziorku. Przyglądała się kaczkom i gołębiom, które tak wolne i tak, wydawało się, beztroskie, krążyły wokół niej, szukając pożywienia.

Jak ona im zazdrościła. Tak bardzo chciała poczuć spokój, parę minut ciszy w głowie, ale nie było jej to dane. Nawet teraz, chwilę po tym, gdy usłyszała od Ani o swoim sukcesie, nie umiała na dłużej zanurzyć się w radości i celebrować chwili szczęścia. Za to po mistrzowsku opanowała sztukę zadręczania się myślami pełnymi lęku, niepokoju i czegoś bliżej nieokreślonego, co sprawiało, że dopadał ją smutek niewyobrażalnie wielki i ciężki, że w głowie kłębił się chaos. Co z tego, że raz udało jej się wymyślić coś, co okrzyknięto w radiu hitem? Przecież nie da rady wymyślić następnym razem czegoś równie dobrego… Nie wierzyła w siebie, traciła pewność, że potrafi być taka jak kiedyś, na początku radiowej kariery: skoncentrowana, błyskotliwa, kreatywna, odważna, a przy tym szczęśliwa. Tak, wtedy czuła się szczęśliwa, bo była jeszcze z Markiem. Gdy ją zostawił, wszystko się niestety posypało. Jej problemy ze zdrowiem psychicznym spotęgowały się, przytłaczając ją swoim ogromem. W zawrotnym tempie wpadała w otchłań „ciemności”, zjeżdżając do niej jak po równi pochyłej.

Przesiadując na tej swojej ławeczce, bardzo często myślała o samobójstwie. Dziwne, ale tylko w takich momentach czuła się nieco spokojniejsza. Świadomość, że może z tym skończyć, dawała jej upragnioną wolność. Łzy same napływały do oczu, ale były to łzy oczyszczające, nie łzy rozpaczy. Czuła litość do siebie, pomieszaną z odczuciem nicości własnej fizyczności. Jedynym ciężarem była jej cierpiąca dusza, razem z rozkołysanym do granic możliwości umysłem, który mógł jej zaoferować tylko rozpacz i tęsknotę za czymś tak odległym, tak nierealnym, praktycznie nie do przypomnienia sobie – spokojem.

Już nie doświadczała tego stanu. Spokój, którego tak pragnęła, nie nadchodził i przestała wierzyć, że może nadejść kiedykolwiek. „Dziury” w pamięci zdarzały się nieoczekiwanie i coraz częściej. To była sytuacja bez wyjścia, bez nadziei, że można ją jakkolwiek zmienić, prócz tego przypuszczała, że to coś więcej niż tylko zaniki pamięci.

Poczuła się bardzo zmęczona, zapragnęła wrócić jak najszybciej do domu i zdrzemnąć się choć chwilę. Gdy tylko znalazła się w swoim mieszkaniu, całą sobą chłonęła tę upragnioną błogość zasypiania na ukochanej sofie pod mięciutkim kocem. Sen, dzięki któremu mogła poczuć przedsmak upragnionego spokoju, otulił jej zmęczone ciało i rozedrgane myśli…

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej