Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
Mieli być przyjaciółmi, a zostali największymi wrogami.
Siedmioletni Ethan jest zachwycony, gdy do domu obok wprowadza się rodzina z dzieckiem, ponieważ zawsze marzył o najlepszym kumplu, który mieszkałby po sąsiedzku. Przeżywa wielki zawód, gdy dziecko okazuje się dziewczynką, w dodatku całe pół roku młodszą od niego. Co prawda Rachel ma podobne zainteresowania, ale odkąd skarży na niego rodzicom, rozwiązanie jest tylko jedno: to oznacza wojnę! Rachel i Ethan zostają śmiertelnymi wrogami.
Ich kłótnie kilkukrotnie kończą się – dosłownymi – wybuchami ognia. Ponieważ oboje są bardzo złośliwi, szybko zaczynają wymieniać pełne uszczypliwych komentarzy liściki. Trwa to przez lata. Trafiają do tych samych szkół, co dostarcza im tematów do wymyślania nowych złośliwości.
Czy podczas ostatniego semestru na uczelni coś się zmieni w ich relacji?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 224
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim tym, którzy żyli w czasach, kiedy nie wystarczyło kliknięcie, by ktoś został twoim „znajomym”, internet był analogowy, a my myśleliśmy, że wszystko będzie takie jak dawniej…
Pierwszy list, jaki w życiu napisałam, był zaadresowany do chłopca z mojej klasy. Nazywał się Nate Cloud i jako sześciolatka zakochałam się bez pamięci w nim i w jego jasnoniebieskich ogrodniczkach. Jaskrawozieloną kredką wysmarowałam krótkie: „Lubisz mnie? Zakreśl «tak» lub «nie»”.
Dupek zakreślił „nie”.
Drugi list napisałam do koleżanki z zajęć bibliotecznych. Nazywała się Ashley Donovan i marzyłam, by została moją najlepszą przyjaciółką. Rozpisałam się na bite trzy linijki, wyliczając wszystko, co nas łączy i tworzy z nas duet idealny (plastikowe różowe sandałki, Barbie Dream House oraz kolekcja Beanie Babies). List powstał na kartce wyrwanej z zeszytu i kończył się pytaniem: „Zostaniesz moją najlepszą przyjaciółką? Zakreśl «tak» lub «tak»”.
Nie zakreśliła żadnej z opcji.
Zamiast tego dopisała swoją: „NIE”.
W efekcie pierwszą i drugą klasę przebrnęłam ze złamanym sercem i bez przyjaciółki, więc resztę listów zachowałam dla siebie.
Aż do przeprowadzki na nową ulicę, gdzie poznałam chłopca, który został moim najlepszym przyjacielem.
Na całe trzy sekundy.
Był najgorszą osobą, z jaką się kiedykolwiek zetknęłam, i gdy cytując jakieś denne powiedzonko o trzymaniu przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej, zrzucił mnie z roweru i dosłownie kopnął, nabrałam przekonania, że słowo „przyjaciel” nigdy nie zagości w moim słowniku. Myślałam, że w życiu nie znajdę kogoś, kto tak samo jak ja uwielbia pisać listy.
To jest do chwili, gdy jako pierwszy mi odpisał.
I to nie raz czy dwa.
Tylko zawsze.
Choć darzyliśmy się bezbrzeżną nienawiścią i nie byliśmy w stanie wytrzymać ze sobą dłużej niż dwadzieścia minut, zawsze sobie odpisywaliśmy…
Mój nowy sąsiad miał być chłopcem. Bezapelacyjnie…
Tak twierdzili moi rodzice, gdy pusty dom na naszej ulicy został wreszcie sprzedany. „Och, wyglądają na taką miłą rodzinę! – zachwycali się. – I mają synka w twoim wieku. Wspaniale, co?”
Owszem, byłoby wspaniale, bo wokół mieszkały same głupie dziewczyny. Żadna mnie nie lubiła – i z wzajemnością.
Tata wszedł dziś do mojego pokoju i kazał mi się ładnie ubrać na spotkanie z naszymi nowymi sąsiadami. Byłem wstrząśnięty, kiedy odstawił na szafkę moje figurki superbohaterów.
– Lepiej nie – powiedział. – Rachel raczej się nie spodobają.
– Rachel? Kto to jest Rachel? – zapytałem.
– Twoja nowa sąsiadka. – Uśmiechnął się niefrasobliwie, jakby resztki moich nadziei na znalezienie tu sobie kolegi nie legły właśnie w gruzach. Nie dość, że mieszkaliśmy na przedmieściach i dojazd do najfajniejszych miejsc typu kino czy skate park zajmował bite pół godziny, to teraz w ostatnim wolnym domu na naszej ulicy zalęgło się najgorsze dziadostwo na planecie. Dziewczyna. Jeszcze jedna.
Z jękiem boleści wepchnąłem do plecaka odtwarzacz CD i słuchawki, by odciąć się od otoczenia, gdy tylko rodzice zaczną przynudzać, zszedłem na dół i zabrałem z blatu zwyczajowy tort powitalny mamy. Powlokłem się za rodzicami do auta, przewracając oczami na widok bliźniaczek Cramer, które wypełzły na podwórko.
– Dzień dobry, panie Wyatt! Dzień dobry, pani Wyatt! – Pomachały do moich rodziców. – Cześć, Ethan!
– Nie machać mi – uciąłem.
– Ethan… – Mama spojrzała na mnie, mrużąc ostrzegawczo oczy. – Bądź miły.
– Cześć, Clara. Cześć, Joan. – Zmusiłem się do uśmiechu. Ale gdy tylko mama się odwróciła, obie pokazały mi środkowy palec. Z radością odwzajemniłem gest.
Ble.
Gdy dotarliśmy na miejsce, w progu powitali nas rudowłosa kobieta i jej mąż, oboje uśmiechnięci.
– Wow! Przyznaję, że tortu się nie spodziewałam. – Gospodyni wyglądała na zaskoczoną. – Tak dawno nie gościły u nas domowe wypieki.
Ten akurat był kupny.
Gdy zaprosili nas do środka, modliłem się, żeby choć raz załatwić się szybko z powitalną gadką szmatką i móc wrócić do domu. Nowi sąsiedzi zawsze pytali o to samo. Czy okoliczne szkoły są tak dobre, jak mówią? Jak dzieciaki spędzają tutaj wolny czas? Byłoby wspaniale, gdyby nasze dzieci się zaprzyjaźniły, prawda?
– Kogo my tu mamy! – Kobieta przykucnęła przede mną. – Machałam do ciebie ostatnio, jak się bawiłeś na podwórku, ale chyba mnie nie widziałeś. Jestem pani Dawson. A ty jak się nazywasz?
– Ethan Wyatt – odparłem.
– Ethanie, tak się składa, że mam córeczkę mniej więcej w twoim wieku. Na imię jej Rachel. Niech zgadnę: masz siedem lat, zgadza się?
– Siedem i pół.
– Ona też tak mówi. – Gospodyni się zaśmiała, wskazując na schody. – Może pójdziesz się jej przedstawić, a ja naleję twoim rodzicom po lampce wina? Pierwsze drzwi na lewo.
– Niekoniecznie. – Wzruszyłem ramionami. – Nie chcę poznawać kolejnej dziewczyny. Mam ich po dziurki w nosie.
– Ethanie Wyatt – syknęła ostrzegawczo mama. – Natychmiast idź się przywitać z Rachel.
Przewróciłem oczami i powlokłem się na górę. Zatrzymałem się przy wiszących w korytarzu plakatach. Wszystkie były z superbohaterami i kapelami. W dodatku tymi, które lubiłem.
Może jednak ma brata.
Zapukałem w Spidermana na drzwiach i otworzyła mi dziewczynka z nierówną grzywką i brzydkimi piegami.
– Moja mama mówiła, że jesteś ładnym chłopcem. – Skrzyżowała ręce na piersi. – Kłamała.
– I kto to mówi – prychnąłem. – A ty wyglądasz jak lalka Raggedy Ann i chyba sama się strzygłaś. Zepsutą golarką.
– Zgadłeś, sama. – Zmrużyła podejrzliwie oczy. – Ale nie golarką.
Łypnąłem na nią, a ona na mnie.
Zastanawiałem się, czy nie zrzucić jej czegoś z półki albo popchnąć ją na podłogę, żeby wiedziała, kto trzęsie tą ulicą, ale nagle moją uwagę zwrócił wiszący nad komodą plakat Jurassic Park, a pod nim kolekcja figurek Star Wars i imponujący stosik komiksów.
– Masz starszego brata? – Zdążyłem zapomnieć, że mnie wkurzyła. – To jego?
– Nie, moje. – Klapnęła na łóżku. – Wszystkie dziewczyny w mojej starej szkole miały mnie za dziwadło, ale ja się tym nie przejmuję. Barbie nie dorasta superbohaterom do pięt. A ty masz siostrę?
– Nie, jestem jedynakiem.
– Ja też. – Zlustrowała mnie wzrokiem i wypuściła powietrze. – To fajna okolica?
– Na pewno nudna – odparłem, podchodząc do drugiego zbioru komiksów. – Ale bez trudu znajdziesz przyjaciółki. We wszystkich domach na naszej ulicy i sąsiedniej mieszkają same dziewczyny.
– Zauważyłam. – Jęknęła. – Wczoraj poznałam jakieś bliźniaczki i zaprosiły mnie w weekend na podwieczorek z przebierankami.
– Widzisz? W mgnieniu oka zaprzyjaźnisz się z Cramerównami.
– Nie cierpię przebieranek. – Zmarszczyła nos. – I podwieczorków. Chyba powiem, że jestem chora.
Uśmiechnąłem się. Może Rachel nie była jednak taka zła.
Co prawda to wciąż dziewczyna, ale może fajna.
Jak na razie.
Słysząc wołanie mamy, ruszyłem do drzwi.
– Miło było cię poznać, Rachel.
– Zaczekaj. – Pokazała na moje słuchawki. – Czego słuchasz?
– Wierz mi, że dobrej muzyki, na której na pewno się nie znasz.
– Sprawdź mnie. – Rzuciła mi pudełko płyt, więc w ramach rewanżu wyjąłem z plecaka kasetkę ze swoimi. Przewertowałem jej płyty, robiąc coraz większe oczy. Z wyjątkiem paru fatalnych zespołów popowych słuchała tych samych wykonawców, co ja.
– Masz całkiem niekiepski gust. – Oddała mi moje płyty, a ja jej.
– Ty też. Rodzice pozwalają ci korzystać z internetu?
– Tak i nie – przyznałem. – Zawsze sprawdzają przedtem i potem komputer, więc rzadko do niego zaglądam.
– Okej, to… – Wyciągnęła kartkę i zapisała na niej swoje imię, nazwisko i adres. – I tak wolę pisać listy.
– Przecież mieszkamy rzut beretem od siebie.
– No i co z tego?
– To, że mieszkamy rzut beretem od siebie. – Zaśmiałem się. – I zawsze jestem na podwórku. Możesz po prostu przyjść, jak rodzice ci pozwolą. A poza tym, sądząc po twojej tablicy korkowej, jesteś na bakier z ortografią. Pisze się „zjeżdżaj”, nie „zjerzdżaj”. Skoro robisz takie proste błędy, to nie mam szans zrozumieć najkrótszego listu.
– Wrrr… – Przewróciła oczami. – No dobra.
– Dobra. – Wyszedłem na korytarz, ale nie zdążyłem postawić stopy na pierwszym stopniu, gdy poczułem jej dłonie na plecach. Zanim się obejrzałem, pchnęła mnie z całej siły i zleciałem na łeb na szyję ze schodów.
Co, do…
Dławiąc krzyk, wylądowałem na samym dole, po czym zadarłem głowę i popatrzyłem na nią pytająco, ale ona tylko skrzyżowała ręce na piersi.
– Zmieniłam zdanie – powiedziała. – Nie lubię cię i nie chcę się z tobą przyjaźnić. A poza tym idź do okulisty albo naucz się czytać, bo napisałam dobrze. A masz, Ethanie.
– Ja też nie chcę się z tobą przyjaźnić. – Spiorunowałem ją wzrokiem, podnosząc się z podłogi i plując sobie w brodę, że zaufałem głupiej babie. – Zjeżdżaj, Rachel.
Teraźniejszość
Nadal nienawidzę Rachel Dawson…
Przejrzałem jej najświeższy list z kursu wyjazdowego „Semestr na morzu”, ale wciąż nie mogę się zmusić, by jej odpisać. Od naszej ostatniej wymiany korespondencji minęły trzy miesiące, a ja ciągle się gotowałem w środku, jakbym czytał jej słowa po raz pierwszy.
Drogi Ethanie,
jestem prawie pewna, że Twoja dziewczyna Cię zdradza. Dostrzegam same czerwone flagi i widziałam je już osiem listów temu. Jako osobie, której nic nie sprawia tyle przyjemności, co widok Twojej udręki, nie mogę powiedzieć, że to mnie cieszy. (Ale tylko dlatego, że nienawidzę zdrajców. Gdybyś cierpiał z jakiegokolwiek innego powodu, śmiałabym się teraz do rozpuku).
Może po prostu nie robią na niej wrażenia wszystkie osiągnięcia, którymi UWIELBIASZ kłuć mnie w oczy: to, że w liceum zostałeś wybrany Misterem Popularności (nadal uważam, że sam wrzuciłeś te wszystkie głosy do urny, a poza tym to było dawno i nieprawda), niebieski klasyczny kabriolet (i to niby ma być osiągnięcie?), a także rzekome „trzęsienie kampusem SBU” (jestem tu od trzech lat i nikt, kogo o Ciebie pytałam, nigdy o Tobie nie słyszał; słownie: nikt).
Dziękuję za nieproszoną radę odnośnie do mojego chłopaka, ale z uwagi na to, iż doskonale wiem, czego potrzeba, by związek wypalił, jest ona absolutnie zbędna.
Nie pozdrawiam,
Rachel
PS A może nie jesteś aż tak fantastycznym kochankiem, jak twierdzisz? Pewnie o to chodzi. Jeśli chcesz, mogę przesłać Ci parę poradników z tego zakresu. Daj znać!
Przeczytałem list po raz ostatni, odłożyłem go do schowka i po raz milionowy zajrzałem w okna mieszkania mojej dziewczyny i patrzyłem, jak posuwa ją jeden z moich najlepszych kumpli.
Przyszedłem z prezentem-niespodzianką na naszą czwartą miesięcznicę, bo przez cały tydzień robiła w związku z tym niezbyt subtelne aluzje, ale zobaczywszy ją w łóżku z innym, wiedziałem, że oddam wszystko do sklepu, gdy tylko z nią zerwę. Czyli jeszcze dziś.
Nie do wiary, że Rachel miała rację.
Nie czekając, aż skończą, wysiadłem z auta i ruszyłem do drzwi. Otworzyłem sobie kluczem z breloczkiem „Ethan i Lisa forever”, który dała mi przed paroma miesiącami, i wszedłem do salonu.
– O Boże! – jęczała. – Tak!
– Tak? – Rzeczony kumpel, Brody, dał jej klapsa. – Tak lubisz?
– No, uwielbia tę pozycję – potwierdziłem, a on momentalnie znieruchomiał, wybałuszając oczy. Lisa z kolei zbladła jak ściana.
Wyszedł z niej i odskoczył na bok. Pogapiwszy się na mnie przez parę niemych sekund, w końcu otrząsnął się z szoku, chwycił dżinsy i zamknął się w łazience.
Lisa stała przede mną naga i czerwona jak cegła. Nie odrywając ode mnie oczu, podeszła do sofy.
Przygryzła wargę, jakby gorączkowo szukała właściwych słów.
– Cześć, Ethan – powiedziała wreszcie. – Wiem, jak to wygląda, ale wszystko mogę wytłumaczyć.
Nie odpowiedziałem, więc sięgnęła po ciuchy.
– Możesz przestać tak mi się przyglądać? – Włożyła stanik przez głowę. – Proszę?
Ani drgnąłem. Patrzyłem, jak wciska się w dżinsy, spłowiały podkoszulek i moją szkolną bluzę z kapturem.
– Bo wyglądasz jak zombie – dodała. – Od wejścia nie odezwałeś się do mnie ani słowem. Przynajmniej powiedz, o czym myślisz, żebym miała punkt zaczepienia.
Brody wyszedł z łazienki. Patrząc to na mnie, to na nią, wziął kurtkę i podszedł bliżej.
– Ale między nami spoko, prawda? – Wyciągnął rękę i tylko resztkami siły woli powstrzymałem się od obicia mu gęby. – Czyli jednak nie. Tylko mi nie mów, że przez coś takiego wyrzucisz do kosza tyle lat przyjaźni.
– Zależy – odparłem w końcu. – Czy przez „coś takiego” masz na myśli to, że siedziałem w aucie pod domem bite dwie godziny, patrząc, jak rżniesz moją dziewczynę?
Pobladł, a Lisa po raz enty poprawiła podkoszulek.
– Wiem, że to wygląda kijowo – zniżył głos – ale kumple przed dupami, stary. To ona zadzwoniła. Odmówiłem, lecz nie odpuszczała i…
– Zejdź mi z oczu, do cholery. – Spiorunowałem go wzrokiem. – I to już.
Wyglądał, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale milczał. Spojrzał przez ramię na Lisę i wreszcie się zmył, zostawiając nas samych. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, ruszyła w moją stronę.
– Wybacz mi, kotku – zaczęła z pokerową miną, która jej zupełnie nie wyszła. – To była głupota i gdybym tylko mogła cofnąć czas, nigdy bym tego nie zrobiła.
– Czego? – Zabębniłem w blat. – Bo ja widzę tu niejedną głupotę.
– Och, daj już spokój! – Podeszła jeszcze bliżej. – To był potworny błąd i gdybym wiedziała, że dziś wracasz…
– Zrobiłabyś to wczoraj?
– Nie. – Westchnęła. – Przepraszam, dobra? Nie wiem, co jeszcze mam ci powiedzieć. Byłam samotna i chciałam seksu, a ciebie tak długo nie było. No i po prostu na chwilę się zapomniałam.
– Nie było mnie dwa dni. Dwa pieprzone dni.
– Ale przecież to, co nas łączy, jest prawdziwe i na pewno uda nam się puścić ten wieczór w niepamięć. Wciąż cię kocham i wiem, że ty mnie też. – Wyłączyłem się i tylko patrzyłem, jak młóci jadaczką.
Rudowłosa i zielonooka, była bezapelacyjnie jedną z najatrakcyjniejszych lasek na kampusie i dobrze o tym wiedziała. Nie umiała się powstrzymać od flirtowania z każdym facetem, jaki się napatoczył, i mimo że jakoś się z tym pogodziłem, seks z moim dobrym kumplem (wróć: byłym kumplem) okazał się kroplą przepełniającą czarę goryczy.
W myślach przewinąłem rolkę naszej cienkiej relacji, przypominając sobie każde przetarcie i dziurę, wszystkie kłamstwa i fałszywe obietnice.
„Nie mogę, umówiłam się z Brodym na wspólne zakuwanie”, „Nie trzeba, Brody mnie odprowadzi”, „Och, kotku, od tego jest twój kumpel Brody”.
– Myślę, że odrobina komunikacji i to przezwyciężymy – trajkotała dalej. – To nie musi być koniec.
– Ale jest. – Zdjąłem jej klucz z breloczka i położyłem na blacie. Zostało tu parę moich rzeczy, ale jeśli ceną ich odzyskania było wysłuchiwanie kolejnych bzdur, to z powodzeniem mogłem się bez nich obyć.
Obrzuciłem ją wzrokiem po raz ostatni, szukając jakichś pożegnalnych słów, bo nawet na „wal się” nie zasługiwała, ale miałem dość.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem.
– To tyle?! – wrzasnęła za mną na schodach. – Nie dasz mi nawet szansy wytłumaczyć?
Nie zatrzymując się, zsunąłem okulary przeciwsłoneczne na oczy.
– Nie ja jedna popełniałam błędy w tym związku, Ethan! – Przyspieszyła kroku i zastąpiła mi drogę tuż przed autem. – Nieraz widziałam, jak patrzysz na inne, i słowem się nie zająknęłam.
Wsiadłem za kółko i odpaliłem silnik.
– O, i nie zapominajmy, że w tym roku zapomniałeś o kartce urodzinowej dla mnie.
– Jaja sobie robisz? – Łypnąłem na nią. – Serio porównujesz brak kartki urodzinowej do zdrady?
– Nie, ale… – Westchnęła. – Czasami mnie zaniedbywałeś.
Spojrzałem na zegar na desce rozdzielczej. Dawałem tej rozmowie jeszcze dwie minuty, a potem cała wstecz i tyle mnie widzieli.
– Wiem, że pracujesz i tak dalej, ale dla swojej przyjaciółki Emily zawsze jakoś znajdujesz czas.
– Z Emily spotykałem się tylko na wspólne zakuwanie, a poza tym zawsze cię zapraszałem.
– No to… – Zabębniła palcami w usta, szukając kolejnych pretekstów do przeciągnięcia rozmowy, czepiając się kurczowo czegoś, co już dawno umarło. – Nigdy nie pocałowałeś mnie przy ludziach, jakbyś się mnie wstydził. I zawsze znajdowałeś czas, żeby co tydzień pisać do pewnej osóbki. Ja nigdy nie dostałam od ciebie listu.
– Tylko bez takich. – Przewróciłem oczami. – Jeśli pijesz do mojej sąsiadki z dzieciństwa, Rachel Dawson, której, co nieraz podkreślałem, absolutnie nie trawię, to od trzech miesięcy jej nie odpisałem. A my byliśmy razem cztery.
– Ethanie, przepraszam. Jak mogę odbudować twoje zaufanie?
– Odsuń się na trawnik.
– Okej… – Zrobiła, o co prosiłem, i uśmiechnęła się. – Wystarczy?
Nie odpowiedziałem. Z całej siły wrzuciłem wsteczny i odjechałem z piskiem opon, waląc pięścią w kierownicę. Już od paru miesięcy coś podejrzewałem i miałem świadomość, że to nie jej pierwszy skok w bok. Wiedziałem też, że muszę dziś utopić smutki w alkoholu i jak najszybciej o niej zapomnieć.
Zatrzymawszy się na czerwonym świetle, wyciągnąłem telefon i sprawdziłem adres mojego nowego mieszkania. Wreszcie nie będę się musiał męczyć z pijanymi pierwszoroczniakami, niekończącymi się imprezami w akademiku i tego typu problemami. Miałem na koncie dwa ostrzeżenia od ochrony kampusowej za urządzanie dzikich balang i wiedziałem, że za trzecim razem już nie będą tacy pobłażliwi.
Otworzyłem schowek i zacząłem szperać w poszukiwaniu kodu do domofonu. Na wycieraczkę spadło parę fioletowych kopert.
Wrr, Rachel.
Pozbierałem je i wrzuciłem z powrotem do schowka.
Skręciłem na moje nowe osiedle i mijając białe bloki, wypatrywałem jedynego błękitnego. Nagle gwałtownie zahamowałem przed kupą osmalonych zgliszczy w jego miejscu.
Musiałem pomylić ulice…
Nie chcąc uwierzyć własnym oczom, parę razy zamrugałem i objechałem przecznicę, ale gdy wróciłem, numer trzy tysiące trzysta siedemdziesiąt sześć przy Sun Swept Lane wciąż przedstawiał sobą ten sam żałosny widok.
Pogorzeliska.
Co, do diabła…?
Zgasiłem silnik i wysiadłem.
Resztki kominka były ogrodzone żółtą taśmą. W miejscu, gdzie powinien być kuchenny blat, mrugał do mnie czerwony przycisk z uśmiechniętą buźką, a przy skrzynce pocztowej ostała się nadpalona tabliczka z napisem „witamy”.
– No nareszcie! – Greg, mój współlokator z przypadku, klepnął mnie od tyłu w ramię. – Godzinami na ciebie czekałem, stary.
– Co tu się stało, Greg?
– Wygląda na to, że się spaliło.
– To widzę. – Skrzyżowałem ręce na piersi. – Ale jak?
– Najpierw obiecaj, że się nie wściekniesz.
– Nie, najpierw mi powiedz, jak to się stało.
– Musisz obiecać – upierał się z uśmiechem. – Słyszałem, co się dzieje, gdy się wściekniesz. Podobno niektórzy kończą ze zwichniętą szczęką.
– Że co? Chyba coś sobie uroiłeś.
– Ale to prawda?
Spojrzałem na niego pustym wzrokiem.
– Okej, okej. – Wzruszył ramionami. – No więc po twoim wyjeździe urządziłem małą parapetówkę z ogniskiem. Kiedy skończył się nam alkohol, przenieśliśmy się parę przecznic dalej, na kwadrat jednego futbolisty, i mogłem zapomnieć wygasić żar. Ale przynajmniej jestem cały i zdrowy. A przecież tylko to się liczy w całym tym niefortunnym zdarzeniu.
Gapiłem się na niego z niedowierzaniem. Głównym powodem, dla którego wybrałem go sobie na współlokatora, było to, że się nie kumplowaliśmy. Znałem go z kursu jako kujona i zarzekał się, że jest odpowiedzialny i tak jak ja chce odpocząć od kampusowych szaleństw.
– Rozumiem, że trzy tysiące dolarów kaucji diabli wzięli? – zapytałem.
– Do piekła. – Zaśmiał się. – Nie odzyskamy ich i na referencje też nie ma co liczyć.
– Czyli czeka nas mieszkanie w autach, dopóki nie zwrócimy za straty? – Zacisnąłem szczęki.
– Bynajmniej, przyjacielu.
– Nie jesteśmy przyjaciółmi.
– Ale będziemy. – Uśmiechnął się. – Właściciel przyjął to dość spokojnie. To znaczy zadowolony nie był i chyba nazwał mnie debilem, ale jego polisa ubezpieczeniowa pokryje straty.
– A co z nami?
– Zapytałem, czy wynajmie nam sąsiedni dom, ale tak jakby kazał mi spadać. Więc zakasałem rękawy i znalazłem dziesięć razy lepsze lokum.
Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Wszystkie najlepsze miejsca na kampusie zostały już zaklepane, a nasz wynajęty dom był w wyższym standardzie – to jest zanim Greg zamienił go w kupę popiołów.
– No dobra – ustąpiłem. – Pokaż, co tam znalazłeś.
Wskoczyłem za kółko i pojechałem za nim krętą drogą upstrzoną imponującymi chatami z widokiem na plażę. Każda była ze cztery razy większa od naszego wynajętego domu i żadna nie przypominała typowego studenckiego lokum.
Tamto na dachu to basen?
Greg skręcił w ostatni podjazd prowadzący do wielgaśnego białego domu plażowego z jasnoszarymi okiennicami. Miałem tylko nadzieję, że należy do kogoś z jego ustosunkowanej rodziny.
– Musisz obejrzeć go w środku! – Wysiadł z auta i wszedł na panoramiczną werandę. Otworzył drzwi i już wiedziałem, że na ten dom nigdy nie będzie nas stać.
W życiu.
– Cztery sypialnie, cztery łazienki i jacuzzi w ogródku. – Greg przeszedł przez kuchnię. – Plus pełne wyposażenie!
– Twój ojciec jest właścicielem?
– Ha! Nie. Pozwoliłby mi zamieszkać w swoim domu plażowym pod warunkiem, że poszedłbym na jego macierzystą uczelnię. – Otworzył drzwi jednego z pokoi gościnnych. – Proszę, nie głosuj na niego w najbliższych wyborach na burmistrza. Ja oddam głos na jego kontrkandydata.
Miałem ochotę parsknąć śmiechem, ale nadal byłem na niego wkurzony.
– Jaki czynsz?
– Do plaży mamy parę kroków, no i spójrz tylko na ten panoramiczny taras – wyliczał. – Albo na to…
Sięgnął po pilota i rolety w salonie się podniosły. Naszym oczom ukazał się zapierający dech w piersi widok na ocean. Parę sekund później do życia obudził się kominek.
– Jaki czynsz, Greg?
– Musisz jeszcze zobaczyć piwnicę! Dwa stoły bilardowe i barek. No i nie zapominajmy o podgrzewanym basenie na dachu. Na dachu!
– Greg. – Zastąpiłem mu drogę. – Ile?
– Siedemset pięćdziesiąt miesięcznie.
– Serio? Tylko?
– To znaczy na osobę. No i bez rachunków, więc musimy dopisać jakieś cztery stówy, ale za to z widokiem. Gdybyśmy sobie jeszcze kogoś dokooptowali, zeszlibyśmy do pięciu stów miesięcznie. We cztery osoby wyszłoby jeszcze taniej, ale wiem, że nie uśmiecha ci się tylu współlokatorów na ostatnim roku.
Już jeden mi się nie uśmiechał…
– Błagam, powiedz, że to jakiś żart.
– To albo Lobos Street, stary. A tam zostały tylko kawalerki po dwieście pięćdziesiąt od osoby. – Rozejrzał się. – Sam mówiłeś, że chcesz jakieś zaciszne miejsce.
– Tamta kupa zgliszczy była na zaciszu.
– Ale nie miała jacuzzi. – Wcisnął drugi guzik i drzwi na taras się rozsunęły, odsłaniając olbrzymią wannę z hydromasażem. – Żebyś nie mówił, że nie próbowałem…
– Mam ci wiele do powiedzenia, ale coś mi podpowiada, że to tylko strata czasu.
– Nie da się ukryć. – Uśmiechnął się. – Zwłaszcza że już podpisałem umowę. Aha i… eee… tak jakby sfałszowałem twój podpis. Wyjechałeś, a ponieważ bezdomność niezbyt mi się uśmiechała, musiałem podjąć szybką decyzję za nas dwóch.
Że co, do cholery?
– Czyli bez trzeciego się nie obejdzie. – Zacisnąłem zęby i podszedłem do lodówki, w której znalazłem sześciopak piwa z karteczką „Sooorry, stary!”. Tylko pokręciłem głową. – I to do końca tygodnia. Chyba że opłaciłeś pierwszy miesiąc z góry?
– Jaaasne. – Roześmiał się. – Właściciel skojarzył moje nazwisko i obdarzył nas kredytem zaufania. Mamy czas właśnie do końca tygodnia.
– Ogarnąłeś ogłoszenie?
– Jestem dziesięć kroków przed tobą. – Uśmiechnął się, pokazując najnowszy numer gazetki uczelnianej. – Dostałem już pierwsze maile i paru chętnych umówiło się na oglądanie. Chyba że chcesz przygarnąć swoją dziewczynę.
– Byłą dziewczynę. Wolałbym zamieszkać z obcym z ulicy.
– Chwila, moment, rozstaliście się? – Uniósł brew. – Jeszcze w zeszłym tygodniu spijaliście sobie z dzióbków.
– …a potem mnie zdradziła. – Otworzyłem piwo i wypiłem duszkiem. – Może urządzimy małą imprezkę, żebym o niej zapomniał?
– Znakomity pomysł. – Greg się uśmiechnął i wyciągnął telefon. – Wiesz, jeśli chcesz, to możemy zrobić ognisko i pokażę ci, że umiem je gasić…
– Żadnych więcej ognisk, dopóki ze mną mieszkasz, Greg. Nigdy.
– Okej… – Odchrząknął. – Chyba tak będzie lepiej. Przynajmniej na razie. A tak na marginesie, przykro mi, że twoja dziewczyna poszła w tango. To pewnie było dla ciebie jak grom z jasnego nieba.
– Owszem – odparłem, przypominając sobie proroctwa Rachel, które, jak widać, się sprawdziły. – Zaraz wracam.
Poszedłem do auta i otworzywszy schowek, wyjąłem pustą kartkę papieru i harmonogram przybijania Rachel do portów.
Wreszcie wiedziałem, co jej odpisać.
Autorki romansów serio powinny opatrywać swoje powieści naklejkami z ostrzeżeniem: „Uwaga: to się nigdy nie zdarza w prawdziwym życiu”. Ten drobiazg ochroniłby mnie przed robieniem sobie głupich nadziei, że mój nowy związek nie skończy się tak samo jak wszystkie poprzednie.
Może nawet takie brutalnie szczere naklejki sprawdziłyby się w przypadku fałszywych reklam kursów spod znaku „Semestr na morzu: nabierz wiatru w żagle edukacji”.
Gdy po raz pierwszy usłyszałam na uczelni słowa „semestr na morzu”, prawie zemdlałam, rozpływając się w zachwytach nad „statkiem wycieczkowym zamienionym w salę wykładową”, „nauką na pełnym morzu” oraz „poszerzaniem horyzontów dzięki zawijaniu do portów w niezliczonych krajach świata”.
Wyobrażałam sobie długie wieczory na basenie pokładowym, romantyczne obserwowanie spienionych fal i zawieranie przyjaźni na całe życie. Wmówiłam sobie nawet, że znajdę tam miłość swojego życia i odtąd razem będziemy przemierzać morza i oceany.
A ponieważ byłam nieopierzoną siedemnastolatką – która chciała uciec jak najdalej od ojca, Ethana Wyatta i wszystkiego, co przypominało jej zabitą dechami dziurę na wybrzeżu, z której przyjechała na studia – bez wahania podpisałam cyrograf na trzy lata tej edukacyjnej żeglugi.
Teraz plułam sobie w brodę, a jedyną korzyścią były podróże, które mogły mi się przydać w późniejszej karierze, jako że studiowałam sztuki wizualne i projektowanie. (Słowo klucz: „mogły”).
„Długie wieczory na basenie” kończyły się o ósmej, gdy go zamykano, a poza tym zawsze był tak zatłoczony, że szpilki nie dało się wcisnąć, jednostajny widok fal budził tęsknotę za stałym lądem, a „przyjaźnie”, które zawarłam, umierały wraz z końcem semestru.
Inteligentna większość zapisywała się tylko na jeden semestr, traktując rejs jako kurs wakacyjny za granicą, i po miesiącu zapominała o obietnicach pozostania w kontakcie.
Gwoździem do trumny tego koszmaru był praktyczny brak Wi-Fi, a do tego wiecznie to samo żarcie i bezkresny ocean.
Wielkie nadzieje na znalezienie miłości okazały się równie płonne. Większość chłopaków, którzy zapisywali się na kurs, chciała seksu, ci nieliczni niemyślący tylko o jednym nadawali się góra na wakacyjną przygodę.
A mój ostatni związek był kolejnym dowodem na to, że tylko niedoinformowani desperaci podpisywali trzyletni cyrograf na zaciąg.
– Cześć, kotku. – Do kajuty wszedł uśmiechnięty Tate, mój chłopak od dwóch semestrów. – Co porabiasz?
– Spisuję swoje przemyślenia – odparłam, pokazując na kalendarz. – I odliczam dni do końca.
– Fajnie. – Zamknął drzwi i podał mi plik kopert. – Sprawdziłem ci przegródkę. Co powiesz na małą przerwę?
Skinęłam głową i zamknęłam notatnik.
– Kawa w kafejce?
– Wolałbym ciebie.
– Masz na myśli seks? – Uśmiechnęłam się.
– Naszą wariację na temat. – Podniósł mnie z krzesła i zaprowadził do łóżka. – Bo nie jesteśmy jeszcze gotowi, żeby pójść na całość.
Wzdychając, położyłam się w ubraniu, a on mnie przekręcił i podciągnął na czworaka.
– W tej koszulce wyglądasz tak seksownie, kotku – wyszeptał mi do ucha, trzymając mnie za biodra. – Chcesz mnie poczuć?
– Pewnie.
– Bardziej namiętnej prośby nie słyszałem. – Jęknął, krzywiąc się. – Przecież wiesz, co chcę usłyszeć, żeby wiedzieć, że jesteś tą jedyną. Powiedz to.
– Tak bardzo pragnę cię poczuć, kochanie – wyrecytowałam, wspinając się na wyżyny aktorstwa. – Chcę, by nasze dusze zlały się w jedną.
– A potem co mówisz?
– Pospiesz się i zrób mi dobrze, niedźwiedziu.
– O, tak. – I ryknął jak prawdziwy grizzly. Przyssał się do mojego karku i przyciskając mi głowę do materaca, zataczał kręgi językiem. Wyszeptał coś o braku pośpiechu i zaczął się o mnie ocierać kroczem. Jak zawsze w takich chwilach czułam wyłącznie małą twardą grudkę pod jego dresami i wiedziałam, że znów skończy się tylko otarciem skóry na pośladkach.
– Halo, kotku – wyszeptał mi do ucha. – Jesteś tu jeszcze?
– Jestem. – Jęknęłam sztucznie. – O, tak.
– O tak, niedźwiedziu – poprawił mnie. – Głośniej i ryknij ze mną.
Nie zareagowałam.
Podkręcił tempo, ale moje ciało zaczęło błagać, żebym wykorzystała czas bardziej produktywnie.
Na przykład poświęciła go na sen.
– O, taaak – powtórzył. – Wyobraź sobie mnie głęboko w środku twojej wygłodniałej mokrej gąbeczki. – Złapał mnie za piersi, jakby były odczepiane, rycząc jeszcze głośniej. – Aaaa… – Jeszcze parę razy przycisnął do mnie krocze i wreszcie mnie puścił, opadając na łóżko.
Przekręciłam się i zobaczyłam, że pot spływa mu z twarzy, jakbyśmy naprawdę uprawiali seks.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:Forget You, Ethan Forget You, Rachel
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Ewa Kosiba Korekta: Katarzyna Kusojć Projekt okładki: Marta Lisowska Zdjęcie na okładce: © Juliaap / Stock.Adobe.com
Copyright © 2018 FORGET YOU, ETHAN by Whitney G. Williams Copyright © 2018 FORGET YOU, RACHEL by Whitney G. Williams
Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2023
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne Białystok 2023 ISBN 978-83-8321-457-3
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com