Nie tak różowo - Andżelika Ratajczak, Krzysztof Weder - ebook

Nie tak różowo ebook

Andżelika Ratajczak, Krzysztof Weder

5,0
69,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Często myślałam, że bycie nikim to luksusowe uczucie, życie ściągało mnie nieraz znacznie niżej. Stawałam przed wyborami, przed jakimi nigdy nie powinna stawać młoda kobieta. Wiele moich decyzji podjęłam w sposób naturalny, ale ciężko mówić o decydowaniu, kiedy znajdowałam się w sytuacjach bez wyjścia. W tej książce przeplotłam dwa światy – fikcji i prawdy – tylko po to, abym kolejny raz nie musiała się obnażać i walczyć z niesprawiedliwym osądem. Jestem w najlepszym okresie mojego życia, ale chciałam wam opowiedzieć, że w moim życiu nie zawsze było tak różowo”. ~Andżelika Ratajczak

Andżelika Ratajczak i Krzysztof Weder to rodzeństwo znane w mediach społecznościowych z akcji charytatywnych i prowadzące sklep pod nazwą „Kokardeczka”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 308

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



zdjęcia na okładce:

 Lidia Skuza

 zdjęcie na lewym skrzydełku: z archiwum autorki

 

korekta:

 Ewa Turek

 

skład wersji do druku:

 RED Monika Brankiewicz

 

przygotowanie wersji elektronicznej:

 Epubeum

 

współpraca:

 Tomasz Bruch

 

© copyright by Andżelika Ratajczak, Krzysztof Weder 2023

© copyright by Pan Wydawca 2023

 

ISBN 978-83-67910-17-0

 

wydanie 1

Gdańsk 2023

 

Pan Wydawca sp. z o. o.

ul. Wały Piastowskie 1/1508

80-855 Gdańsk

PanWydawca.pl

Chociaż czas sprawił, że każdy poszedł swoją drogą, to my zostaliśmy przy sobie bliżej.

Dzisiaj łączy nas nie tylko wspólna historia, ale też wspólny biznes: KOKARDECZKA.

Społeczność, której zawdzięczamy nasz rozwój i możliwość usłyszenia naszej historii.

Na zdjęciu widzicie mojego męża i pięciu braci. Zawsze powtarzałam, że to tak jak z ręką – gdy któregoś z braci mi zabraknie, to tak jakby odcięto mi jeden palec.

Dzięki temu doświadczeniu jestem zgodna z tezą, że życie daje nam tyle, ile jesteśmy w stanie znieść.

Dzisiaj jestem pewna, że gdybym miała podjąć jeszcze raz te decyzje albo mogłabym coś zmienić... to kolejny raz bym walczyła o moich braci.

Wstęp

Cześć,na wstępie chciałabym podziękować Tobie za zakup mojej Książki, trzymasz bowiem w rękach kawałek mojego życia. Kawałek Życia, w którym nie było dane mi być szczęśliwą, ale pomimo tego i tak starałam się znaleźć promienie światła w ciemności.

Przeplotłam w tej Książce dwa światy – fikcji i prawdy – tylko po to, abym nigdy więcej nie musiała się mierzyć z krzywdzącym mnie osądem. Całą prawdę pozwolę sobie zostawić tylko dla siebie. Pomimo tego Książka ta jest dla mnie rachunkiem sumienia i rozliczeniem z przeszłością. Droga, przez którą przeszłam, nie była łatwa, ale motywacją do jej przemierzenia byli moi Bracia.

Dedykuję ją mojej społeczności, bez której moja historia nigdy nie byłaby wysłuchana. To Wam chciałam najbardziej podziękować, bo to właśnie Wy sprawiliście, że w moim świecie zrobiło się różowo. Podziękowania ślę do Kurator Jadwigi Rudzik-Łazickiej, dzięki której otrzymałam możliwość bycia Mamą dla moich Braci. Twoja postawa normalności była czymś niespotykanym w tym zwariowanym świecie. Przepraszam wszystkich, których zawiodłam, dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali, wybaczam tym, co mnie skrzywdzili.

Mamo, pomimo tego, co robiłaś, wybaczam ci i nadal cię kocham…

styczeń 1973 – kwiecień 1973

1.

Śnieg leniwie opadał na miasto i zastygał w bezruchu. W oknach rozbłyskały pierwsze światła zwiastujące powroty z pracy i popołudniowe obiady. Gdzieniegdzie wciąż świeciły bożonarodzeniowe lampki. W mieszkaniu Partyków rozpanoszyła się ciemność. Nikły blask świeczki, stojącej na parapecie, kładł długie cienie na gumowej wykładzinie kuchennej.

– Dziecko, coś ty najlepszego zrobiła…

Miesiąc temu skończyła dwadzieścia jeden lat. Wciąż mieszkała z rodzicami w mieszkaniu spółdzielczym. Żyła w małym miasteczku pod Szczecinem. Trzy lata temu skończyła szkołę. Ponad dwa lata temu ukończyła kursy kucharskie. Od roku pracowała jako kuchenna w wojsku. Od niedawna marzyła o własnej jadłodajni – jeśli nie w Szczecinie, to chociaż w mniejszych Policach. Półtora miesiąca temu dowiedziała się natomiast, że jest w ciąży z żołnierzem, a przed chwilą powiedziała o tym ojcu i matce.

– Jak co zrobiła?! Puściła się z pierwszym lepszym żołdakiem! – Ojciec zamachnął się, ale matka poderwała się z zydla i złapała go za rękę.

– Ani mi się waż jej teraz bić! W ciąży jest! Dość jest wystraszona! Nie widzisz?! – rzadko stawiała się ojcu. Jeszcze rzadziej ojciec jej słuchał. Tym razem jednak jej oczy rzucały spojrzenie lwicy gotowej do obrony swoich małych.

Ojciec, sącząc przekleństwa pod nosem, opuścił rękę, odwrócił się i stanął plecami do okna. Ciałem zasłonił świeczkę. Obok niej stał obrazek z wizerunkiem świętego Antoniego. Zrobiło się ciemniej. Rozwieszone w poprzek kuchni pranie częściowo zakrywało ojca, ale głośny oddech zdradzał targające nim emocje. Matka stała jeszcze przez moment i wahała się: podejść i przytulić jedyną córkę, czy może lepiej wrócić na bezpieczne miejsce pod małym obrazkiem Jezusa wiszącym na ścianie?

Wybrała to, co zawsze: bezpieczeństwo i modlitwę zamiast odwagi i działania.

Wcale się nie puściłam, pomyślała Wanda. Po prostu się paskudnie zakochałam, przyznała przed samą sobą i wybuchnęła płaczem.

Poznała go podczas wieczornej przerwy między wydawaniem kolacji a zmywaniem naczyń. W ciemności paliła papierosa za wojskowym namiotem kuchennym. Przykucnęła obok rozłożystego drzewa, nerwowo się rozglądając. Na terenie wojska nie można było palić, ale miała za sobą wyjątkowo stresujący dzień. Przełożona znów kazała jej szorować przypalone gary w „nagrodę” za stłuczony talerz.

Tamtego wieczoru to on trzymał wartę w tej części wojskowego obszaru. Przyłapał ją na gorącym uczynku. Pisnęła ze strachu. Szybko jednak zapomniała o potencjalnych problemach, bo utonęła w jego szmaragdowych oczach, które błyszczały w mętnym świetle księżyca. Przerażenie przerodziło się w pulsujące zauroczeniem serce i trzepot motylich skrzydełek w podbrzuszu. Oceniła, że był młody, ale wciąż starszy od niej o co najmniej pięć lat. Choć powinien być zły i mógł natychmiast wydać ją przełożonej, nie zrobił tego, tylko uśmiechał się szelmowsko, jakby ważył, co powinien zrobić. Jego blond włosy wystawały spod lekko przekrzywionego beretu. Jako pierwszy się przedstawił: Stasiek, starszy kapral Stanisław Pawłowski, powiedział wtedy, prawie strzelając przy tym butami, a ona widząc jego wyuczoną, wojskową powagę na twarzy, wybuchnęła wówczas śmiechem.

Od tamtej pory ich znajomość rozwijała się błyskawicznie. Początkowo nieśmiali i niepewni, wymieniali między sobą ukradkowe spojrzenia ponad głowami innych i rozmawiali półsłówkami, kiedy nikt nie słuchał. Dla niej był to pierwszy mężczyzna, do którego poczuła tak wielką burzę emocji i uczuć. Dla niego natomiast była to pierwsza kobieta od roku po wcześniejszym, nieudanym związku, w którym został zdradzony i oszukany.

Z upływem kolejnych dni zbliżali się do siebie coraz mocniej. On celowo wybierał wieczorne i nocne warty, aby móc spędzać z nią więcej czasu. Ona zamiast spać i odpoczywać po męczącej pracy w wojskowej kuchni przesiadywała z nim godzinami i razem wpatrywali się w gwiazdy. Pochodził spod Olsztyna – kawał drogi, ale połączenie dobre, jak sam mówił. Już po kilku tygodniach zapraszał ją do siebie i przekonywał, że na pewno by się jej tam spodobało. Ojczulkowie mają trochę pola i kawałek lasu, można by tam było zbudować mały domek, powiedział kiedyś, ale nie wyczuła w jego tonie czającej się wyraźnej sugestii. Zbyt mocno była zatopiona w jego fizjonomii, do której lgnęła każda cząstka jej dwudziestoletniego ciała.

Po trzech miesiącach ich znajomość wkroczyła na wyższy poziom. Jednostka wojskowa w Czaplinku miała tylko jedne koszary. Mężczyźni spali w jednym końcu budynku, kobiety w drugim. Obowiązywał bezwzględny zakaz spotkań między obojgiem płci po godzinie dwudziestej drugiej. Jego łamanie wiązało się z natychmiastowym wydaleniem. Niepisana zasada mówiła natomiast, że jakakolwiek interakcja – nawet w ciągu dnia – między żołnierzami a kucharkami i pomocami kuchennymi nie była mile widziana przez dowództwo jednostki.

Kiedy to się stało, była wyjątkowo mroźna noc w połowie grudnia siedemdziesiątego drugiego. Za cztery dni mieli wracać do domów na przerwę świąteczną i zjawić się tu ponownie dopiero po Nowym Roku. Nie mogła zasnąć. Wierciła się w miejscu, myśląc o rozłące ze Stasiem. Czuła bolesny ucisk serca, kiedy wyobrażała sobie ciągnące się w nieskończoność trzy tygodnie bez niego. Po raz pierwszy nie chciała wracać do domu, rodziny i przyjaciół. Pragnęła być z nim i przez moment rozważała nawet spędzenie z nim świąt w Olsztynie, ale surowy głos ojca w myślach, mówiący coś o porządnych dziewczynach, wybił jej ten pomysł z głowy.

Przed pierwszą poczuła ucisk pęcherza. Podniosła się z twardego materaca i metalowego łóżka, które skrzypnęło głośno w nocnej ciszy, i ruszyła do łazienki. Gdy jednak otworzyła drzwi od sypialni, w której spało jeszcze osiem innych kobiet, prawie na niego wpadła. Później dowiedziała się, że podobnie jak ona, nie mógł spać. Łamiąc wszelkie reguły, przedostał się do żeńskiej części koszar tylko po to, aby móc ją zobaczyć. W tamtej chwili zapomniała o dwóch rzeczach: o moczu uciskającym pęcherz i twardym głosie ojca w głowie, który przez pół życia wbijał jej moralne zasady postępowania porządnej dziewczyny, chodzącej do kościoła i wierzącej w Boga.

Na palcach wróciła do sali, niedbale narzuciła na siebie wełniany płaszcz, a potem wybiegła z nim na zewnątrz. Noc była krystalicznie czysta. Mróz szczypał w policzki, a oczy zachodziły łzami. Na niebie wybuchły tysiące błyszczących gwiazd, którym przewodził wyraźny sierp księżyca. Wartę trzymał jego przyjaciel, który był o wszystkim dobrze poinformowany. Pędem oddalili się od koszar. Śnieg skrzypiał pod ich stopami. W ciszy zdawał się głośniejszy niż artyleryjskie wystrzały. Oboje znali ryzyko, ale z trudem hamowali śmiech i radość. Adrenalina i pożądanie krążyły w ich krwi, popychając do robienia kolejnych kroków. Zatrzymali się dopiero, gdy znaleźli się w małym zagajniku kilkaset metrów od koszar.

Zdyszani wydychali z ust obłoki pary. Patrzyli na swoje twarze i roziskrzone oczy, mieniące się niczym wesołe kryształki lodu. To on wykonał pierwszy ruch. Zaczął ją całować: zdecydowanie, ale z zaskakującą delikatnością, niepasującą do jego barczystej sylwetki. Na moment odebrało jej oddech, jakby ktoś nagle zabrał cały tlen z powietrza. Z nikim do tej pory nie była tak blisko. Jego usta były słodkie, oddech świeży, a ciało bardzo ciepłe. Gdy minęło pierwsze zaskoczenie, z przyjemnością poddała się namiętności i błogiemu uczuciu, które rozlało się po jej ciele.

Powtarzali całe przedsięwzięcie aż do ostatniej nocy przed wyjazdem. Kochali się w świetle księżyca i gwiazd, a ich na wpół rozebrane ciała parowały na mroźnym powietrzu. Z trudem powstrzymywali cisnące się na usta ekstatyczne okrzyki. Cisza oplatała ich ciała błogim spokojem i tylko przyspieszone oddechy oraz pasja, z jaką poruszały się ich ciała, świadczyły o ogromnych emocjach buzujących w ich wnętrzach.

Tej ostatniej nocy, stojąc pod dużym dębem w środku grudniowej ciemności, obiecali sobie, że wrócą i wówczas zastanowią się, co dalej. Trzymał ją w ramionach, a ona hamowała łzy. Pragnęła wówczas, aby ta chwila nigdy się nie kończyła. Chciała zasnąć i na zawsze pozostać w jego objęciach, ale przeraźliwy ziąb i zbliżający się świt wymuszały na nich powrót do koszar. Rozstali się we wspólnym holu. Pocałował ją na pożegnanie, a jego szmaragdowe oczy zdradzały ogromną determinację do zrobienia wszystkiego, byle tylko ujrzeć ją ponownie.

Znów jednak nie dostrzegła jego emocji i pragnień, bo była zbyt mocno zatopiona we własnym smutku i stracie. Nie zasnęła do rana, myśląc o Stasiu, powrocie do domu i ich wspólnym kochaniu się, które – nie miała, co do tego wątpliwości – przemieniło ją z dziewczyny w kobietę. Przyszłość ich relacji nie zaprzątała jednak jej głowy, wprost przeciwnie do niego, który zapadł w niespokojny i krótki sen z postanowieniem, iż Wanda zostanie jego żoną, a na kolejny powrót do domu zabierze ją ze sobą do Olsztyna.

Gdy o poranku na wpół przytomna przyszła do wojskowej kuchni, aby zająć się wydawaniem porcji śniadaniowych, okazało się, że Staśka już nie ma. Jego pluton został odesłany pociągiem w pierwszej kolejności. Choć w stołówce panował radosny gwar, wynikający z powrotu do domu, ujrzenia rodzin i zbliżających się świąt, ona z trudem hamowała lawinę łez. Niespodziewanie poczuła się osamotniona. Wieczorem – wraz z pozostałymi kuchennymi – opuściła jednostkę jako jedna z ostatnich. Wsiadając do białego autobusu z niebieskim napisem PKS Szczecin, przyrzekła sobie, że tutaj wróci, aby znów być w jego objęciach i poczuć zapach jego ciała.

Od tamtych wydarzeń minęły dwa miesiące. Złamała przysięgę i nie wróciła do jednostki: ani wtedy, ani nigdy później. Tuż po świętach Bożego Narodzenia zorientowała się, że z jej ciałem dzieje się coś dziwnego. Zaczęły doskwierać jej bóle głowy i notorycznie było jej gorąco, pomimo szalejącej zimy za oknami. Po Nowym Roku natomiast pojawiły się poranne nudności, a potem mdłości. Wystarczył jakikolwiek ostrzejszy zapach, aby jej żołądek wywracał się do góry nogami.

O wszystkim powiedziała najpierw Kaśce. To ona załatwiła jej test ciążowy od znajomej ze szkoły, która pracowała w państwowej aptece. Zrobiły go razem: Wanda sikała, Kaśka stała obok z niezapalonym papierosem w ustach, jakby rezultat testu determinował, czy powinna zapalić, czy jednak nie. Oczekiwanie było najdłuższymi pięcioma minutami w jej życiu. Kaśka schowała niezapalonego papierosa do kieszeni. Gdy Wanda zobaczyła wynik testu, zemdlała.

Nie wróciła do wojska. Wymyśliła wymówkę dla przełożonej o chorej matce. Stasiek pisał do niej listy, ale nie odpisywała na żadne. Infantylna wściekłość na niego za to, że zrobił jej dziecko, mieszała się ze zdruzgotaniem i ogromnym lękiem. Był moment, w którym myślała, aby o wszystkim mu powiedzieć, ale ciąża brutalnie sprowadziła ją na ziemię: wcześniejsze tak gorące i intensywne uczucia osłabły i rozpłynęły się w pytaniu: co zrobić z dzieckiem?

Nie wiedział nikt poza Kaśką i Izą. Ta druga domyśliła się wszystkiego na jednym ze spacerów, podczas którego Wanda zwymiotowała pod drzewem w parku. Wstydziła się o tym komukolwiek powiedzieć. Choć niektóre koleżanki w jej wieku miały już dziecko, to jednak żadna z nich nie wdała się w romans z obcym facetem. Co powiedzą ludzie? Co zrobi ojciec i matka? Jaki wstyd! Te i inne myśli nieustannie bombardowały jej głowę. Myślała o usunięciu ciąży. Zaczęła szukać na ten temat informacji, znalazła nawet doktora z ogłoszenia, ale Kaśka wybiła jej to z głowy: będziesz żałować, powiedziała. Zgodziła się z przyjaciółką, ale wiedziała, jak wszyscy będą na nią patrzeć, kiedy dowiedzą się, że jest w ciąży, a nie ma męża. Jak na puszczalską, myślała.

I niewiele się pomyliła. Po dwóch miesiącach od tamtych wydarzeń Kaśka i Iza wciąż wspierały ją, jak tylko mogły i często przerzucały się w wymyślaniu imion dla dziecka, ale nie mogła powiedzieć tego samego o rodzicach. Ich reakcja była gorsza, niż myślała. Siedziała w kuchennym kąciku między poszarpaną boazerią a ciepłym piecykiem. Wzrok utkwiła w gumowej wykładzinie, która miejscami odchodziła od krawędzi. Na środku miała wypaloną dziurę wielkości głowy po jednej z imprez, na której pijany ojciec nieudolnie prezentował swoje umiejętności pirotechniczne.

Ojciec był wściekły i patrzył na nią, jak na zwykłą kurwę. Matka była zrozpaczona i ściskając różaniec w trzęsących się dłoniach, mamrotała pod nosem modlitwę. Mdłości co chwilę szarpały jej młodym ciałem, a jakby wszystkiego było jeszcze mało, przed tygodniem na domówce u Kaśki poznała nowego mężczyznę – Edka Wedera. Szybko zaiskrzyło między nimi, przegadali ze sobą pół nocy, kiedy inni upajali się samogonem, a gdy żegnali się o czwartej nad ranem, on pocałował ją w usta. Choć było to zaledwie muśnięcie, spodobało się jej.

Na myśl o Edku jej usta rozciągnęły się w uśmiechu.

– I co się szczerzysz? Dumna z siebie jeszcze jesteś, że zhańbiłaś całą rodzinę?! – Ojciec nie przebierał w słowach, ale stracił wcześniejszy rezon. Opadł z sił, odszedł od okna i przedzierając się przez rozwieszone pranie, usiadł na drewnianym taborecie. Głowę podparł dłonią. Wyglądał staro. W kuchni pojaśniało od świeczki. – Przecież, jak się ludzie dowiedzą, to nam żyć nie dadzą… Co ksiądz powie!

Matka nie przestawała się modlić. Odmawiała chyba koronkę, chociaż Wanda nie była pewna, bo słowa mieszały się jej z własnymi myślami. Mało interesował ją ksiądz, bo rzadko bywała w kościele. Odkąd porzuciła pomysł aborcji, inni ludzie – znajomi i nieznajomi – stresowali ją znacznie bardziej. Kaśka i Iza zadeklarowały pomoc, ale Wandzie – po poznaniu Edka – zaczęła krążyć po głowie nieśmiała myśl: zbyt jednak kuriozalna, aby mogła traktować ją poważnie.

W tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Matka podskoczyła na taborecie, ojciec tylko przeniósł wzrok z ceraty na Wandę. Wyczytała w jego oczach polecenie. Podniosła się ociężale, czując jak żołądek podjeżdża jej do gardła. Zakręciło jej się w głowie. Chwyciła dłonią ściany. Przymknęła powieki. Dzwonek nie przestawał dzwonić. Oddychała głęboko. Ani matka, ani ojciec nie pomogli jej. Wreszcie, opanowując mdłości, poszła otworzyć drzwi. Stała w nich Kaśka z rozwianymi na wszystkie strony włosami.

– Wanda!

– Co?

– Zabijesz mnie i jednocześnie wyprzytulasz.

Wanda uniosła wysoko brwi.

– Spotkałam wczoraj Edka.

– Wedera?

– No. A znasz innego?

Pokręciła przecząco głową.

– Gdzie go widziałaś?

– U Izy w mieszkaniu. Okazało się, że pracuje razem z Robertem.

– A dlaczego mi to mówisz i wyglądasz, jakbyś zaraz miała zdradzić tajemnicę państwową?

Przyłożyła dłoń do ust, bo nieprzyjemnie odbiło się jej zjedzonym o poranku śniadaniem.

– Będziesz rzygać?

– Nie wiem.

Kaśka nie wyglądała na przekonaną.

– Powiedziałam mu.

– Komu?

– Edkowi.

– O czym?

– No wiesz… Że dziecko masz.

– Co zrobiłaś?! – Wanda krzyknęła i faktycznie poczuła, że ma ochotę ją udusić.

– Poczekaj! – Kaśka osłoniła się rękoma. – Mówiłam, że będziesz chciała mnie zabić, ale teraz daj mi powiedzieć drugą część.

Wanda przymknęła powieki. Zaczęła masować brzuch. Próbowała się uspokoić.

– No mów!

– Wyszłam razem z nim od Izy. Wykorzystałam okazję, ale nie planowałam tego robić. Sam o ciebie zapytał. Jak się czuje Wandzia? Tak powiedział! No, a ja wtedy poczułam, że to dobry moment i wypaliłam mu, że jesteś w ciąży. – Wzięła głęboki oddech, bo zmęczyła się szybkim mówieniem. – Był zaskoczony, ale potem powiedział mi tak cichutko, że zawsze chciał mieć dzieci. Ucieszył się chyba. – Na twarzy Kaśki zakwitł nieśmiały uśmiech. – Ooo, dzień dobry panie Partyka! – Rzuciła nagle do przechodzącego w głębi mieszkania ojca Wandy.

– Dla kogo dobry dla tego dobry… – burknął i zniknął w pokoju.

– Powiedziałaś im?! – Kaśka zapytała świszczącym szeptem.

Wanda tylko pokiwała głową, bo myślami była przy Edku i jego reakcji na wieść o jej ciąży.

– Ale on wie, że to dziecko jest z… romansu?

– No wie, bo mu powiedziałam wszystko – zobaczyła mordercze spojrzenie Wandy – ale bez szczegółów! – dodała szybko. – Wie tyle, ile ma wiedzieć i mam wrażenie, że jeszcze bardziej jest tobą zainteresowany.

– Zalewasz mnie…

– Wandzia, wiele rzeczy można mi zarzucić, ale nie kłamstwo. Przyrzekam, że mówię prawdę – wyrecytowała z dłonią na sercu. – On naprawdę cię pokochał. Skradłaś mu serce! – Kaśka uśmiechała się teraz od ucha do ucha. – Rozmawiałam o tym nawet z Izą. Ona zna go lepiej, wiesz – przez Roberta. I powiedziała mi, że pierwszy raz go takiego widzi. Miał tam jakieś swoje baby na boku, ale Iza powiedziała, że na żadną tak nie patrzył, jak na ciebie. Ty jesteś kobieta prima sort, a nie jakaś tam dziewucha! – Roześmiała się. – Podobno od tamtej imprezy ciągle chodzi jakiś zamyślony i w robocie się z niego śmieją, że jak tak dalej pójdzie, to wpadnie do jakiejś studzienki i nici z zalotów. – Jej entuzjazm był zaraźliwy. Chcąc tego czy nie, sama się uśmiechnęła.

– I co ja mam teraz zrobić?

– Ty? Wystarczy, że jutro się z nim spotkasz w „Czytelni” – powiedziała, mając na myśli jedyną restaurację w miasteczku, trzymającą jako taki standard bez poczucia, że nagle wylądowało się w głębi Związku Radzieckiego.

– Jutro? Ale… Jak to?

– Bardzo prosto. Umówiłam was ze sobą.

Pokręciła głową, patrząc w twarz przyjaciółki.

– I wciąż czekam na przytulasa. Zamordować mnie chciałaś, a trochę miłości nie możesz okazać?

Wanda przytuliła ją mocno.

– Dziękuję. Za to, że jesteś i za wszystko. Tak w ogóle. – Wyrzekła i pociągnęła przy tym nosem.

– No co ty? Beczeć mi tu będziesz? Lepiej pomyśl, co na siebie założysz! – spojrzała krytycznym okiem na znoszoną i rozciągniętą koszulę nocną Wandy. – Spadam do pracy, a ty pamiętaj – uniosła palec w górę – jutro w „Czytelni” o szesnastej. Edek będzie na ciebie czekał. Dobrze?

Pokiwała głową z gorliwością większą, niż sama się spodziewała. Kaśka pożegnała się i pogwizdując pod nosem, zniknęła na klatce schodowej. Wanda jeszcze przez chwilę stała w miejscu i nieświadomie gładziła lekko zaokrąglony brzuch. W jej głowie wygodnie rozsiadł się Edek. Im dłużej o nim myślała, tym bardziej przekonywała się do tego, że byłby z niego dobry materiał na męża i ojca.

Staś, mimo że był ojcem, powoli zaczął znikać w jej myślach…

2.

Przedstawiła go rodzicom ponad miesiąc po spotkaniu w „Czytelni”. Randka zaaranżowana przez Kaśkę okazała się jedną z najlepszych w jej dotychczasowym, dwudziestojednoletnim życiu. Spędzili ze sobą kilka godzin, całkowicie pochłonięci rozmową i papierosowym dymem, zasnuwającym wnętrze restauracji. Ludzie wchodzili i wychodzili, klientela mieszała się ze sobą przy barze oraz niewielkich stolikach ustawionych bez ładu, a dynamika „Czytelni” pochłaniała każdego poza nimi. Wpatrzeni w siebie, zdawali się nie zwracać uwagi na nic innego poza własnym mikrowszechświatem zlokalizowanym w ich oczach.

Życie zaskoczyło Wandę, ale tym razem pozytywnie, co było miłą odmianą od ostatnich tygodni. Jeszcze o szesnastej wchodziła do „Czytelni” z sercem wielkości orzecha włoskiego, które było ściśnięte i zniewolone przez stres, niepokój oraz strach. Około dwudziestej drugiej natomiast wychodziła z tej samej restauracji wtulona w jego ciepłe ramię, będąc oficjalnie jego „dziewczyną”. Patrząc na przebieg poprzednich miesięcy: praca w wojsku, romans ze Staśkiem, pierwszy seks, a potem ciąża, myśli o jej usunięciu, rozpacz i nieustanny stres, czuła się, jakby ktoś zdjął z jej barków tonę ciężkich kamieni. Nie miała wątpliwości, że tym kimś jest Edek.

Była tak zaaferowana i zdziwiona nową rzeczywistością, w której się niespodziewanie znalazła, że na przestrzeni kolejnych dni co najmniej kilka razy pytała Edka – mniej lub bardziej bezpośrednio: Czy na pewno chce z nią być i wychować nieswoje dziecko? Gdy za każdym razem odpowiadał: Tak, miała wrażenie, że zakochuje się w nim coraz mocniej, a przecież już myślała, że nie da się kochać bardziej.

Przez pierwszy miesiąc związku szukała wymówek i odraczała w czasie spotkanie we czwórkę ze swoimi rodzicami. Nie chciała, aby bańka miłości, która powstawała wokół niej, pękła z przerażającym hukiem. Bała się, zwłaszcza reakcji ojca, który nie odezwał się do niej słowem, odkąd dowiedział się, że jest w ciąży ze Staśkiem. Wreszcie, po pierwszej poważnej rozmowie z Edkiem, podczas której wyrzucił jej, że się go wstydzi, zorganizowała wspólny obiad w mieszkaniu rodziców.

Gdy nastał czwarty dzień marca siedemdziesiątego trzeciego roku, czuła się, jakby znów miała osiem lat i musiała występować przed całą szkołą na państwowej uroczystości, wymyślonej przez Gomułkę, na cześć Związku Radzieckiego. Kiedy wybiła „godzina zero”, trzęsła się jak osika. Edek uspokoił ją namiętnym pocałunkiem i dopiero wtedy weszli do jej mieszkania na Szkolnej. Pachniało rosołem i smażoną wieprzowiną. Rodzice czekali na nich w salonie. Kiedy ujrzała matkę w jedynej, wyjściowej sukni, zaniemówiła. Jednak dopiero widok ojca w odświętnym garniturze, w którym chodził tylko na pogrzeby i wesela, dał jej do zrozumienia, że oboje poważnie traktują Edka i ich związek.

Spotkanie okazało się lepsze, niż się spodziewała. Rodzice go polubili. Z ojcem odnalazł wspólny temat piłki nożnej i nadchodzących mistrzostw świata w następnym roku. Obaj przerzucali się nazwiskami polskich piłkarzy: Deyna, Gadocha, Gorgoń, Lato, Szarmach, Tomaszewski i pozostali, których nie zapamiętała. Serce matki podbił natomiast informacją, że do szesnastego roku życia był ministrantem w parafialnym kościele. Poza tym idąc za poradą Wandy, przyniósł jej czerwone tulipany kupione na targu. Matka je kochała, co wyraziła łzami wdzięczności.

Po sytym obiedzie usiedli w fotelach i na wytartej kanapie. Salon był mały i na co dzień służył za sypialnię rodziców. Siedzieli więc dość blisko siebie, niemalże stykając się kolanami. Wywoływało to sporo skrępowania, zwłaszcza u Wandy i Edka. Każde z nich trzymało w dłoni szklankę herbaty w czerwonym koszyczku. Na drewnianym stoliku przykrytym obrusem stała natomiast jeszcze ciepła babka upieczona przez matkę.

Zapadła cisza, która im dłużej trwała, tym bardziej była niezręczna. Narastało w niej napięcie, które przyprawiało ją o mdłości, a Edka o nerwowe drapanie się po długim wąsie. Ojciec patrzył przez okno i od czasu do czasu siorbał herbatę. Wyglądał spokojnie, ale Wanda znała go za dobrze, aby nie dostrzec drżących dłoni i rytmicznego poruszania stopą.

Matka zlitowała się nad wszystkimi i powiedziała na głos to, o czym wszyscy myśleli.

– Wiecie… A ty, Edku to wiesz na pewno, bo ministrantem byłeś – spojrzała na niego maślanymi oczami – że dziecko potrzebuje trwałego związku rodziców zatwierdzonego w imię Boga.

Ojciec mruknął coś w odpowiedzi, co równie dobrze mogło być aprobatą słów matki, jak i za dużym kawałkiem babki, który utknął mu w przełyku.

– Bo przecież to aż dziw, żeby dziecko się urodziło, a nie było nawet wiadomo, po kim ma mieć nazwisko. No bójcie się Boga, kto to widział! – uniosła ręce i opuściła na nogi z plaśnięciem.

– Pani Janinko. – Edek złapał ją za dłoń. – Jak Bóg da, to i ślub będzie. Teraz na dziecku musimy się skupić – odrzekł z charakterystyczną dla siebie prostotą. Spojrzał na Wandę. – I prawdę mówiąc, to długo o tym żeśmy myśleli z Wandzią… Chcemy razem mieszkać – powiedział i drugą dłonią chwycił rękę Wandy. – Mam mieszkanie po babce na Krupniczej. Nieduże, ale na dwóch, a potem trzech to w sam raz będzie. Ciepłe, dobra okolica, spożywczak na dole i do doktora też blisko… Dobrze nam tam będzie – ostatnie zdanie wypowiedział, patrząc na Wandę. Choć była blada ze strachu, uśmiechnęła się. W jego oczach widziała prostą miłość, czułość i opiekę, jaką był w stanie jej zapewnić.

W saloniku zaległa cisza: ciężka, ołowiana i dusząca.

Matka zamarła z oczami utkwionymi w ojcu. Wanda wpatrywała się w matkę. Edek nie wiedząc, gdzie patrzeć, przeskakiwał wzrokiem po całym pokoju. Ojciec natomiast siedział dalej w tej samej pozie, tylko jego noga zaczęła szybciej podskakiwać. Za oknem przejechało rozpędzone auto. Zatrąbiło, w odpowiedzi ktoś krzyknął, a potem rozległy się śmiechy. U sąsiadów za ścianą zabrzęczały talerze. Po chwili znów zrobiło się cicho.

– No powiedzcie coś! – Wanda nie wytrzymała.

Matka westchnęła. W oczach miała łzy. To jednak ojciec zabrał głos.

– Pijesz? – popatrzył na Edka.

Edek zmieszał się.

– No czasami się zdarza, ale tylko jak jest okazja, bo inaczej to…

– Ale czy teraz pijesz, ja się pytam – ojciec wskazał brodą na oszklony barek, w którym stała pokaźna kolekcja butelek.

Edek popatrzył na Wandę. Jego oczy pytały: To jakiś test? i prosiły: Pomóż mi! Wanda była natomiast tak samo skołowana, jak on.

– Samochodem jestem, nie mogę.

– Jak uważasz. – Ojciec wzruszył ramionami. – Ale u nas milicja w niedzielę nie łapie, bo sami zalewają mordę na posterunku. Wiem, bo Andrzej opowiadał.

Podniósł się ociężale i wyciągnął z barku butelkę samogonu. Przy każdej imprezie rodzinnej szczycił się, że sam go robił, ale tym razem bez żadnego słowa nalał pół szklanki dla siebie, a potem napełnił duży kieliszek i podsunął go matce.

– Pij stara, bo jest za co.

Wszyscy troje: Edek, Wanda i Janina spojrzeli na niego w tym samym momencie. A on, niczego sobie nie robiąc z ich zainteresowania, pociągnął duży łyk samogonu. Skrzywił się przy tym lekko, zacisnął powieki, w których pojawiły się łzy, a na końcu odchrząknął.

– Dobre – mruknął czerwony na twarzy. – No co się tak gapicie? Jest okazja, bo nasza córcia wreszcie znalazła sobie porządnego chłopa! – powiedział i klepnął Edka w ramię. – Prawdziwego, a nie jakiegoś tam żołdaka!

– Bogusław!

– A co, źle mówię stara? Zbałamucił naszą Wandzię, bachora jej zrobił i polazł sobie w świat! Gdybym ja go tylko dostał w swoje łapy… – zacisnął pięści. – No, ale dzięki Bogu jest Edek i on się zaopiekuje naszą córcią.

Wanda stłumiła w sobie rosnący gniew. Każdy z nich wiedział, że prawda była inna. Przez moment poczuła potrzebę obrony Staśka, ale wstrzymała się przez wzgląd na Edka. Nie poznawała ojca. Od ponad miesiąca z nią nie rozmawiał, wcześniej zwyzywał ją od puszczalskich, mając w głowie o wiele gorsze określenia, a teraz nagle nazywa ją swoją córcią i Wandzią? Chciało jej się rzygać i to wcale nie z powodu dziecka, które rozpychało jej wnętrzności na wszystkie strony.

– Zdrowie naszych dzieci! – zawołał ojciec i wychylił resztę samogonu ze szklanki.

Spotkanie skończyło się godzinę później, kiedy ojciec samodzielnie opróżnił całą butelkę i zaczął bełkotać niezrozumiałe bzdury. Matka – w swoim unikowym stylu chroniącym ojca – szybko znalazła wymówkę i zaprosiła ich do kuchni. Edek jednak podziękował i powiedział, że musi już wracać ze względu na: jutrzejszą pierwszą zmianę w robocie. Wanda odprowadziła go do samochodu, przepraszając po drodze za ojca. On jednak uciszył ją pocałunkiem i powiedział, żeby dała spokój, bo przecież nie odpowiada za swoich rodziców, zresztą: moi też nie są lepsi, dodał.

Był ciepły, marcowy wieczór. Choć słońce skryło się za horyzontem, ptaki wciąż radośnie śpiewały.

– Babka mi zawsze mówiła, że jak w marcu wróble ćwierkają, to chłopy w pole idą, bo wiosny się spodziewają – powiedział, zadzierając wysoko głowę.

– Zróbmy to jak najszybciej.

– Co?

– Przeprowadzkę – odparła i rzuciła mu się na szyję. – Chcę z tobą mieszkać Edek. Bardzo, bardzo mocno… – powiedziała i nieoczekiwanie wybuchnęła płaczem.

– Wandzia, wszystko dobrze? – zapytał ją i przycisnął do siebie.

W odpowiedzi jeszcze mocniej przywarła do jego klatki piersiowej.

Nazajutrz Edek zaczął przygotowywać mieszkanie na Krupniczej. Każdego dnia po pracy w państwowych wodociągach – od popołudnia do późnego wieczora remontował ich przyszłe, nowe lokum. Choć mieszkanie nie było w złym stanie, wymagało poprawek: tu zwisała luźno żarówka, tam ciekło z rury, gdzie indziej nie domykało się okno, a w innym miejscu stała podarta i zużyta wersalka. Kiedy on pracował, Wanda pakowała swoje rzeczy w kartony, szukała jakichś tanich przedmiotów na bazarze do pokoi, a czasami po prostu siedziała z nim w mieszkaniu, które niebawem miało być ich, i patrzyła, jak on pracuje. Robiło jej się wtedy ciepło na sercu, widząc jego ogromne zaangażowanie i poświęcenie zmęczonego ciała. Gdy pracował bez koszulki, prezentując swój owłosiony tors i zaokrąglony brzuch, czuła ciepło w podbrzuszu i „trzepot motylich skrzydełek”, mimo że nie był najseksowniejszym mężczyzną, jakiego znała.

W międzyczasie dostała kolejny list od Staśka. Znów pytał ją, gdzie jest, jak się czuje i czemu nie odpowiada. Z każdym kolejnym listem w jego słowach było coraz więcej desperacji. Pismo stawało się bardziej niedbałe, jakby pisał w nagłych porywach emocjonalnych albo z lufą pistoletu przyciśniętą do skroni. Obstawiała to pierwsze. Pewnej nocy – tuż przed snem, kiedy Edek chrapał w najlepsze, wyobraziła sobie Staśka piszącego do niej listy. Widziała go, jak siedzi w rogu łóżka i, podpierając się kolanem, szybko przelewa swoje myśli i uczucia na skrawek papieru, rozglądając się przy tym nerwowo, czy aby na pewno ktoś go nie obserwuje. Ta wizja wywołała w niej smutek i żal, które jednak rozpłynęły się wraz z nadejściem snu. Nie odpowiedziała mu – tak jak poprzednio. List schowała do zamykanego na kluczyk kuferka z biżuterią.

Po dwóch tygodniach od wspólnego obiadu wszystko było gotowe. Mieszkanie nie było duże i daleko mu było do luksusu, który widziała, chociażby u Izy i Radka, a do tego wciąż trochę śmierdziało grzybem, ale było ich – a to najważniejsze. Matka żegnała ją z taką rozpaczą, jakby co najmniej leciała na wojnę do Japonii walczyć z tamtejszymi kamikaze, a nie przeprowadzała się ledwie o kilka ulic dalej. Ojciec tylko pocałował ją w oba policzki i życzył powodzenia. Chociaż minę miał poważną, ku własnemu zaskoczeniu dostrzegła w jego źrenicach szklistą powłokę. Sama rozpłakała się dopiero w momencie, gdy Edek wziął ją na ręce i ceremonialnie przeniósł przez próg mieszkania na Krupniczej, które od tej chwili mieli nazywać swoim domem. Przez kolejne trzydzieści minut na przemian płakała i śmiała się, doświadczając emocjonalnej huśtawki nastroju, wywołanej burzą hormonów i życiowymi zmianami.

W końcu miała zaledwie dwadzieścia jeden lat i właśnie opuściła rodzinny dom. Choć był on różny: często straszny, rzadziej kochający, to nadal był jej domem i mimo wszystko najbezpieczniejszym miejscem na świecie, które znała najlepiej. A teraz rozpoczynała zupełnie nowy etap swojego życia z mężczyzną, którego pokochała i poznała zaledwie półtora miesiąca wcześniej. Czuła wewnątrz, że to wszystko jest szalone i pędzi naprzód jak auto wyścigowe na krętej i wąskiej drodze. Pytała siebie: Czy to nie za wcześnie? Choć była piekielnie zakochana, a na świat patrzyła przez pryzmat różowych okularów, czasami budziła się w środku nocy z niepokojem, że lada moment jej wyścigowe auto życia wypadnie na zakręcie i wszystko roztrzaska się w drobny pył.

Wyroki boskie są niezbadane, powiedziałaby matka. Ktoś niewierzący natomiast mógłby dodać: Los zsyła nam różne niespodzianki. Obojgu jednak chodziłoby dokładnie o to samo: życie jest nieprzewidywalne i nie narodził się jeszcze człowiek, który zasmakowałby tylko jego słodkiej strony, nie poznawszy jego goryczy. Wanda nie myliła się. Część jej beztroskiego i szczęśliwego życia runęła zaledwie po trzech tygodniach, odkąd zamieszkała z Edkiem.

A wszystko nadeszło z kierunku, o którym zdążyła zapomnieć…