Nie udawaj, że chodzi o coś więcej - Konarska Kinga - ebook + książka
BESTSELLER

Nie udawaj, że chodzi o coś więcej ebook

Konarska Kinga

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

To tylko taki układ. Moja ręka za twoje pieniądze.

Nie udawaj, że chodzi w tym o coś więcej.

Julia Keler nawet w najgorszych snach nie wyobrażała sobie, że zostanie postawiona pod ścianą i będzie rozważać oddanie swojej ręki, żeby uratować rodzinną firmę. Tak, mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ktoś chce zapłacić za bycie jej mężem.

W dodatku to absurdalne koło ratunkowe jest bardzo atrakcyjnym facetem i zdecydowanie nie sprawia wrażenia kogoś, kto potrzebuje płacić kobietom za ich towarzystwo. Aleksander Habrat. O co mu właściwie chodzi? Czy nie mógł jej po prostu zaprosić na randkę? Oczywiście, że Julia by odmówiła. Prawie zawsze odmawia, bo przecież jest bardzo zajęta pracą.

Sytuacja wydaje się być bez wyjścia, ale przecież to tylko formalność. Julia zrobi wszystko, żeby pokazać Aleksandrowi, że to tylko układ.

W walce na cięte riposty tych dwoje ciągle utrzymuje remis.

Za to nie bardzo wychodzi im utrzymywanie rąk przy sobie.

W tym układzie od początku chodziło o coś więcej. I oboje nie mieli o tym pojęcia.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 377

Oceny
4,0 (291 ocen)
142
68
34
34
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zofijka57

Z braku laku…

Nie wciagnela mnie ta ksiazka, monotonna i bez tzw.pazura
30
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
20
laxandra28

Nie polecam

Tragedia! Nie polecam. Poza tym, że to było w całości bardzo słabe, to literówek i byków co nie miara.
10
LAEla

Nie polecam

Aż przykro to pisać ale książka bardzo słaba. Główny bohater kreowany na macho ale w kontaktach z Julką przypomina flaki z olejem. Zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia ale nie potrafi zaprosić jej na randkę? I to mając 35 lat oraz prowadząc poważny biznes ? No nie tego oczekuje czytelniczka . Zachowanie Julki i jej myślenie, na poziomie nastolatki. Słabo, słabo. Stracony czas.
10
Jusa153

Nie polecam

tu nic się nie dzieje ... zlepek z innych książek, brak chemii między bohaterami, książka okropnie się ciągnie . Jak dla Mnie porażka .
10

Popularność



Podobne


Projekt okładki: Piotr Wszędyrówny

Redakcja: Anna Rozenberg

Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Małgorzata Święcicka, Karolina Mrożek

Zdjęcie na okładce:

www.gettyimages.com © Nerida McMurray Photography

© for the text by Kinga Konarska

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3101-1

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Playlista

„When you say nothing at all”, Ronan Keating

„You are beautiful”, James Blunt

„Forever Love”, Gary Barlow

„Act a fool”, Ludacris

„Give it up to me”, Sean Paul

„Danza Kuduro”, Don Omar

„You can leave your hat on”, Joe Cocker

„Cookie”, R. Kelly

„Earned it”, The weeknd

„Pony”, Ginuwine

„Rock this party”, Bob Sinclar

„Sin pijama”, Becky G i Natti Natasha

„Bandolero”, Don Omar ft. Tego Calderon

„On the floor”, Jennifer Lopez

Rozdział I

Choć nigdy siebie o to nie podejrzewałam, właśnie dołączyłam do grona filozofów i myślicieli, którzy od zarania dziejów głowili się nad istnieniem czegoś lub kogoś, kto w kluczowych chwilach decyduje o naszym losie. Spadło to na mnie akurat wtedy, kiedy stojąc na środku gabinetu mojego ojca, wznosiłam oczy do sufitu i bezgłośnie pytałam tego na górze, czy dobrze się bawi.

Ale po kolei…

Nazywam się Julia Keler. Mam dwadzieścia siedem lat i jestem młodszą córką Ryszarda Kelera. Ojca, męża (a w zasadzie wdowca) i chyba, co najważniejsze, właściciela założonej w latach pięćdziesiątych fabryki łożysk.

Po pięciu latach studiów, niezliczonej liczbie kursów i szkoleń oraz półrocznym stażu w międzynarodowym przedsiębiorstwie rozpoczęłam pracę u boku ojca i starszego brata. Wszystko po to, żeby dziś – cztery lata później usłyszeć, że jedynym, co mogę zrobić dla mojej firmy, to wyjść za mąż za jakiegoś bogatego dupka. Tak, wiem, nie należało oceniać książki po okładce, ale serio, kto w dzisiejszych czasach proponuje coś takiego?

To obłęd.

A jednak, choć brzmi to nieprawdopodobnie, mój tata – pięćdziesięciosiedmioletni, poważny biznesmen – wierzył, że ta propozycja to nasza jedyna szansa. No dobrze, może nie jedyna, ale z całą pewnością najlepsza.

Teraz więc, jako – jak mi się zdawało – rozsądna córka, starałam się wybić mu ten pomysł z głowy, mając przy tym nieodparte wrażenie, że oto świat postanowił sobie ze mnie zakpić.

– Nie sądzisz, że czasy małżeństw z rozsądku już dawno minęły? Jak ty to sobie wyobrażasz? Mam wyjść za jakiegoś faceta tylko dlatego, że obydwaj uznaliście to za dobre rozwiązanie dla firmy? Serio, tato, powiedz, że żartujesz… – tłumaczyłam nie wiem który już raz.

– Wiem, jak to wygląda, ale Aleksander to naprawdę dobry mężczyzna i niezła partia nawet dla ciebie. – Odwrócił się, rzucił na kanapę swoją szarą marynarkę i jakby nigdy nic zaczął podwijać rękawy białej koszuli.

– Nawet dla mnie? A co to ma znaczyć?!

– Nawet dla niezależnej, wykształconej i ambitnej kobiety, takiej jak ty – poprawił się.

– Biorąc pod uwagę tę propozycję, to z tą niezależnością bym nie przesadzała – zauważyłam ironicznie.

– Julia, proszę cię, przemyśl to. Sama doskonale znasz sytuację naszej firmy i wiesz, że potrzebujemy tej umowy.

– Wiem tato, tylko nie rozumiem, czemu ten facet w zamian żąda czegoś takiego. Normalni ludzie chcą udziałów w zyskach, a nie ślubu z córką właściciela – wyrzucałam z siebie zirytowana.

– Aleksander nie chce pieniędzy, tylko żony! – rzucił, nerwowym gestem przeczesując swoje bujne, choć już lekko siwawe włosy.

– No, to skoro taka z niego super partia, dlaczego nie poszuka jej sobie w tradycyjny sposób? Jestem pewna, że chętnych nie zabraknie.

– Tyle że on nie chce jakiejś żony, tylko ciebie.

– To absurd! Przecież my się nawet nie znamy! – upierałam się.

– Nie do końca – zaprzeczył.

– Znamy się?! – wytrzeszczyłam oczy.

– Spotkaliście się w zeszłym roku, na aukcji dla hospicjum.

– No to najwyraźniej nie zrobił na mnie wrażenia, skoro go nie pamiętam – rzuciłam złośliwie. – Tato, powiedz, proszę, że się nie zgodziłeś.

– Powiedziałem, że najpierw muszę porozmawiać z tobą. Jesteś dorosła, nie mogę cię do niczego zmusić, chociaż nie ukrywam, że bardzo ucieszyłaby mnie twoja zgoda.

– Tak, tego zdążyłam się już domyślić.

– Spotkaj się z nim. Kto wie, może i tobie się spodoba i problem rozwiąże się sam? – zaproponował.

– Tak, zakocham się w nim od pierwszego wejrzenia. Rzucę wszystko i urodzę mu gromadkę dzieci. Fantastyczny pomysł, że też nie wpadłam na to wcześniej – zakpiłam.

– Julio, proszę, chociaż to przemyśl. Wiesz przecież, że bardzo cię kocham…

„I nie zrobisz niczego, co mogłoby mnie skrzywdzić” – dokończyłam w myślach.

Znałam tę śpiewkę na pamięć. Nie żebym nie wierzyła w ojcowską miłość – owszem, wierzyłam i nawet ją odwzajemniałam, ale dobrze wiedziałam, że wspominanie o tym w takiej chwili to spora przesada.

Pokręciłam głową i podeszłam do masywnego regału, który od lat stał w tym samym miejscu. Musiałam się uspokoić i zacząć logicznie myśleć, a książki od zawsze działały na mnie kojąco.

Podniosłam rękę i przejechałam dłonią po zniszczonych okładkach moich ulubionych egzemplarzy. Żaden z nich nie był jakoś szczególnie cenny, ale dla mnie miały ogromną wartość sentymentalną. Odkąd tylko pamiętam, znosiłam je i upychałam na prezesowskich półkach, tak jakby te beletrystyczne książki mogły mu choć trochę pomóc w prowadzeniu biznesu. On sam jednak nigdy nie skomentował tego w żaden sposób. Po prostu siedział i z czułym uśmiechem przyglądał się temu, co robię.

Dziś nie musiałam już przynosić swoich książek, żeby czuć się częścią tego miejsca. Mimo to zawsze z sentymentem spoglądałam na te półki i w duchu dziękowałam mu za to, co wtedy dla mnie robił.

Niestety oznaczało to również ni mniej nie więcej, tylko to, że nie mogłam teraz tak po prostu tupnąć nogą i się nie zgodzić. Potrzebowałam dobrego planu, a w związku z tym, że chwilowo go nie miałam, jedynym, o co mogłam powalczyć, był czas. Dlatego wiedziałam już, co muszę zrobić.

Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam się i z największą powagą, na jaką mnie było stać, obiecałam, że przemyślę jego propozycję.

Przez następne trzy dni praktycznie nie wychodziłam z biura. W ciągu dnia pilnowałam bieżących spraw, a wieczorami przesiadywałam nad dokumentami finansowymi, licząc, że jakimś cudem wpadnę na genialny plan, który pozwoli mi wymigać się od tego absurdalnego ślubu. I chociaż szanse na to były równe zeru, zamknęłam się w gabinecie i z uporem maniaka po raz setny studiowałam ten cholerny bilans, mając nadzieję na znalezienie czegoś, co jednak przeoczyłam.

Pocieszało mnie jedynie to, że oficjalne godziny pracy dobiegły już końca i wreszcie mogłam liczyć na ciszę i spokój.

A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie usłyszałam pukania do drzwi.

– Proszę – krzyknęłam, gotowa obrzucić intruza stekiem wyzwisk, które cisnęły mi się na usta.

– Cześć, kochanie. Wiem, że jesteś zajęta, ale dowiedziałem się właśnie, że nie wychodzisz stąd od wczoraj, dlatego pomyślałem, że sprawdzę, co u ciebie.

Spojrzałam na mojego ojca i z trudem powstrzymałam parsknięcie śmiechem.

– Tak konkretnie to od przedwczoraj, ale nie musisz się o mnie martwić – odpowiedziałam, resztką sił przywołując uśmiech. – A ty czemu nie wróciłeś jeszcze do domu?

– Miałem właśnie spotkanie – wyjaśnił, dość niepewnie jak na niego.

– O tej godzinie? – zdziwiłam się. – Zresztą nieważne. Wracaj lepiej do domu. Już późno, a ty nie powinieneś się przemęczać.

– A ty?

– A ja sobie tu jeszcze posiedzę.

Mogłam oczywiście odpowiedzieć coś wymijającego, ale ostatecznie uznałam, że nie ma sensu kłamać. I tak prędzej czy później, by się dowiedział.

– To może chociaż zjemy razem kolację? – zaproponował, zaskakując mnie brakiem pouczającej pogadanki.

Co prawda, nie miałam ochoty odrywać się od pracy, ale od kilku dni praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy, więc uznałam, że nie powinnam sprawiać ojcu przykrości odmową.

– Dobrze, tato. Zamów coś, a ja przyjdę do ciebie za kilka minut.

Początkowo myślałam o tym, żeby przynajmniej dokończyć to, co robiłam, ale po chwili uświadomiłam sobie, że jeśli chcę stąd wyjść, to powinnam chociaż spróbować doprowadzić się do porządku. Zostawiłam więc rozłożone dokumenty i ruszyłam w stronę mojej małej, prywatnej łazienki.

Umyłam twarz, uczesałam włosy i nałożyłam odrobinę znalezionego w torebce pudru. Nie mogłam powiedzieć, żeby to wpłynęło jakoś wybitnie na poprawę mojego wyglądu, ale przynajmniej pozwalało zachować resztki poczucia, że jednak nie jest najgorzej. A było raczej słabo, skoro ani mój poranny makijaż, ani nawet obecne próby jego poprawy, w najmniejszym stopniu nie pomogły ukryć zmęczenia, które było wyraźnie widać w moich oczach. Zazwyczaj duże i niebieskie, w tej chwili były raczej szare i zamglone.

Ostatecznie uznałam jednak, że skoro i tak mam się zobaczyć tylko z ojcem, to dalsze wysiłki nie mają sensu. Zgasiłam światło i wróciłam do biurka, żeby poszukać butów, które powinny gdzieś tu być.

Swoją drogą musiałam przyznać, że polubiłam to biuro niemalże tak samo, jak kiedyś gabinet mojego ojca. Miałam tu swój regał z książkami, masywne biurko i brązowy skórzany fotel, w którym bez przeszkód mogłam spędzać długie godziny, wykonując zarówno obowiązki służbowe, jak i te, które z pracą nie miały kompletnie nic wspólnego. Praktycznie wszystkie wybrane przeze mnie meble pochodziły z antykwariatów albo aukcji internetowych. Nawet stojąca pod ścianą kanapa była stuletnim meblem kupionym od starszej pani i poddanym gruntownej renowacji. Włożyłam w urządzanie tego wnętrza wyjątkowo dużo serca, czasu i pieniędzy, ale zależało mi na tym, by miało dokładnie taki charakter, jaki najbardziej lubiłam. Odkąd sięgałam pamięcią, miałam słabość zarówno do książek, jak i pomieszczeń przypominających wiekowe biblioteki. Może to czysty przypadek, a może po prostu efekt lat spędzonych u boku mojego taty, ale ilekroć tylko miałam jakiś ważny egzamin albo trudną do podjęcia decyzję, szukałam miejsc o podobnym charakterze.

Do dziś pamiętałam, jakie wrażenie wywarła na mnie Biblioteka Bodlejańska, którą zwiedzałam kilka lat temu. Marzyłam wtedy o tym, by kiedyś stworzyć we własnym domu coś, co choćby w małym stopniu ją przypominało.

I chociaż w mieszkaniu, które aktualnie zajmowałam, nie było na to miejsca, to udało mi się zrealizować to marzenie właśnie w tym małym zakątku.

Jeśli miałam nadzieję na to, że mój tata poszedł po rozum do głowy i zaprosił mnie w celu wyjaśnienia ostatnich nieporozumień, to obraz, który ukazał się moim oczom zaraz po otwarciu drzwi gabinetu, bardzo szybko sprowadził mnie na ziemię.

– Przepraszam – wyksztusiłam, zaskoczona widokiem mężczyzny, z którym mój ojciec beztrosko popijał whisky. – Czy mi się tylko wydawało – spojrzałam na tatę – czy kilka minut temu zaprosiłeś mnie na kolację?

– Oczywiście, że tak. Wejdź – odpowiedział zadowolony z siebie.

– Nie chciałabym panom przeszkadzać. Zresztą, jak wiesz, w ostatnich dniach nie jestem zbyt towarzyska – zauważyłam, próbując wyplątać się z tej dziwnej sytuacji.

Czułam się gorzej, niż wyglądałam, a wyglądałam naprawdę kiepsko. Całe moje sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu było zmęczone, niewyspane i marzyło o miękkiej poduszce. Długie blond włosy, które kilka minut temu próbowałam uczesać, a które z natury były dosyć niesforne, układały się teraz nieregularnymi falami zupełnie tak, jakby żyły własnym życiem. Czarna ołówkowa spódnica i biała kopertowa bluzka nie sprawiały wrażenia najświeższych, a moje zazwyczaj wygodne szpilki, jak można się domyślić, przestały takie być kilka godzin temu.

Z całą pewnością nie byłam w stanie wejść w tryb błyskotliwego rozmówcy.

– Po ostatnich dniach? – zapytał nieznajomy, próbując najwyraźniej zrozumieć, co mogłam mieć na myśli.

– Tak. Wyobraź sobie, mój drogi, że moja córka postanowiła zamieszkać w biurze – odpowiedział mój ojciec. – Często to robi. Czasem nawet zastanawiam się, dlaczego uparłaś się, żeby mieszkać w tym wynajmowanym mieszkaniu.

– Tak, też czasem myślę, że powinnam z powrotem zamieszkać z tobą. To mogłoby wiele ułatwić – odgryzłam się.

– Sądzę, że mieszkanie z kimś, kto będzie ci przypominał o konieczności wracania do domu, byłoby naprawdę dobrym rozwiązaniem. Ale nie wydaje mi się, żebym był odpowiednią osobą – naigrywał się dalej.

– Dlaczego? Nie chcesz mieszkać ze swoją ulubioną córką? – zapytałam z udawanym przerażaniem.

– Nie o to chodzi, kochanie. Ja po prostu mam za miękkie serce. Dobrze wiesz, że i tak ci we wszystkim ustąpię – odpowiedział zgodnie z prawdą.

Odkąd pamiętałam, zawsze liczył się z moim zdaniem. Nigdy nie zmuszał mnie do niczego, nawet jeśli mu na czymś zależało. Nigdy nie musiał. Na moje nieszczęście z dwójki rodzeństwa to ja okazałam się tym rozsądnym dzieckiem. I chociaż za nic bym się do tego nie przyznała, nieraz ustępowałam, wiedząc, że w gruncie rzeczy ma rację. Kochałam go i zrobiłabym wszystko, żeby był szczęśliwy. Ostatecznie, jak mogłabym odmówić komuś, kto patrzył na mnie z taką troską?

Podeszłam do biurka, za którym siedział, nachyliłam się i pocałowałam go w policzek.

– I właśnie za to cię kocham – przyznałam, wywołując kolejne zdziwione spojrzenie nieznajomego.

– Teraz już wiesz, czemu do tej pory nie pozwoliłem, by ktokolwiek mi ją zabrał – przyznał lekko wzruszonym głosem.

Zawsze tak było, ilekroć okazywałam mu miłość w tak otwarty sposób.

Gość zamiast patrzeć na mojego tatę, przyglądał mi się z taką uwagą, jakby szukał jakiegoś elementu, który mógłby nie pasować.

– Przyznaj po prostu, że jeszcze nie znalazł się nikt na tyle odważny, by w ogóle próbować – zażartowałam, chcąc odwrócić jego uwagę od siebie. – No dobrze, a teraz mów, co z tym jedzeniem, albo wracam do siebie – zagroziłam.

– Czyżby nasze towarzystwo nie było wystarczająco atrakcyjne? – zapytał nieznajomy.

– Bez urazy, ale dla samego towarzystwa nie dałabym się odciągnąć od pracy – rzuciłam lekkim tonem.

– W takim razie dobrze, że pomyśleliśmy o kolacji – odpowiedział z błyskiem w oku.

– Nie sądzę, żebym była wam tu do czegoś szczególnie potrzebna – stwierdziłam, zerkając znacząco na karafkę.

Naprawdę nie miałam pojęcia, dlaczego tata do mnie przyszedł.

– Pani obecność jest zawsze mile widziana – zapewnił nieznajomy, najwyraźniej próbując taniego podrywu, lub, na co miałam nadzieję, chciał po prostu przypodobać się mojemu tacie.

– Tak oczywiście! Bo w końcu wszędzie tam, gdzie mężczyźni raczą się alkoholem, potrzeba kobiety, która trochę pomarudzi – przyznałam sarkastycznie, licząc, że tym samym skutecznie zamknę ten temat.

– Nie – zaprzeczył – wszędzie tam, gdzie są mężczyźni i alkohol, powinny być też piękne kobiety – dokończył, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Dobra, teraz to już byłam pewna, że facet najzwyczajniej w świecie próbuje mnie poderwać. Pozostawało pytanie, kto to i dlaczego robił to tak otwarcie w towarzystwie mojego ojca? I co gorsza, dlaczego on na to pozwalał?

Spojrzałam na tatę, szukając choćby najmniejszych oznak zniesmaczenia, ale ku mojemu zdziwieniu nie znalazłam ich. Zaczynało się robić naprawdę dziwnie. Skoro jednak nie mogłam liczyć na żadną pomoc, postanowiłam sprawdzić, na ile zamierza sobie pozwolić mój rozmówca.

– Faktycznie. W takim razie niezwłocznie powinnam wam jakieś zorganizować.

– Wystarczy, żeby pani z nami została – zapewnił, zupełnie ignorując sarkazm wybrzmiewający w moim głosie.

– Oczywiście, że zostanę. W końcu obiecaliście mnie nakarmić – odpowiedziałam, rozsiadając się na kanapie.

Nie żebym faktycznie była tak głodna, by za wszelką cenę chcieć tu zostać, ale uznałam, że mimo wszystko jestem ciekawa, kim jest ten facet i od kiedy stał się pupilkiem mojego taty.

Mężczyzna miał na oko jakieś trzydzieści kilka, może czterdzieści lat. Jak na mój gust był nawet przystojny, chociaż niewykluczone, że przez zmęczenie nie byłam w tej chwili zbyt obiektywna. Z całą pewnością był wysoki i wnios­kując po opinającej ramiona marynarce, również całkiem nieźle zbudowany. Widocznie zarysowane kości szczęki pokryte jednodniowym zarostem i bystre spojrzenie, wyraźnie kontrastowały z finezyjnie zaczesanymi do góry brązowymi włosami i oczami o barwie roztopionej czekolady. Sprawiał wrażenie obytego w świecie, nie licząc oczywiście tych głupich tekstów, i nie najbiedniejszego, jeśli wziąć pod uwagę zegarek, który połyskiwał na jego nadgarstku. Reasumując, mógł być kimkolwiek. Tyle tylko, że ten ktokolwiek, miał w sobie coś takiego, co nie pozwalało mi czuć się przy nim zupełnie swobodnie.

Wspólna kolacja mimo wszystko przebiegła w bardzo dobrej atmosferze. Gość ojca potwierdził moje przypuszczenia i okazał się bardzo dobrym rozmówcą. Chociaż nie poruszaliśmy żadnych poważnych tematów, cały czas dbał o to, żeby nawet na chwilę nie zapadła między nami krę­pująca cisza. Musiałam przyznać, że miał talent do prowadzenia rozmów o niczym. Zresztą nie tylko on. Obydwaj starannie troszczyli się o to, żebym nie miała szansy zadać pytania, na które ewidentnie nie chcieli udzielać odpowiedzi. Ilekroć bowiem nadarzała się okazja, do tego, by zapytać nieznajomego o to, jak się nazywa, zaraz któryś wyskakiwał z kolejnym tematem, albo chociażby głupim zachwytem nad zawartością swojego talerza. Nie miałam więc innego wyjścia, jak tylko cieszyć się moim kurczakiem z ryżem i zaczekać na pierwszą możliwą okazję, w której będę mogła zasypać ojca pytaniami.

Swoją szansę dostałam jakieś półtorej godziny później, kiedy to nasz gość wyszedł odebrać rzekomo ważny telefon.

– Dowiem się wreszcie, kim jest ten facet? – zapytałam tak szybko, jak tylko mogłam.

– A co, nie polubiłaś go?

– Tato, zlituj się! – wyjęczałam.

– Kompletnie nie rozumiem, dlaczego się denerwujesz – oznajmił kompletnie niewzruszony.

– Powiedz, że żartujesz…

– Sama musisz przyznać, że jest bardzo sympatyczny…

Patrzyłam na niego, ze wszystkich sił próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy ten facet nie jest przypadkiem tym bogatym dupkiem, za którego chciał mnie wydać ojciec, ale po namyśle doszłam do wniosku, że to niemożliwe. Co prawda momentami sprawiał wrażenie, jakby próbował mnie z nim swatać, ale gdyby faktycznie miał to być on, to po pierwsze nie spotykalibyśmy się w biurze, a po drugie nie bawiliby się w podchody.

– Dobra, wiesz co, poddaję się – rzuciłam równie zirytowana, co zrezygnowana. – Siedźcie sobie i cieszcie się swoim towarzystwem, ale beze mnie!

Nie czekając nawet na jego reakcję, wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi.

– Julka, kochanie, poczekaj – poprosił w chwili, w której łapałam za klamkę.

– Słucham – rzuciłam, wciąż gotowa do wyjścia.

– Usiądź proszę.

– Nie, dopóki nie powiesz mi, co tu się dzieje.

Tata jednak najwyraźniej nie miał ochoty udzielać mi żadnej sensownej odpowiedzi, a ja nie miałam już ani siły, ani ochoty na kłótnie.

– Przyjdź do mnie, jak już zdecydujesz, że jestem na tyle godna zaufania, by zdradzić mi tę wielką tajemnicę – oświadczyłam, otwierając drzwi. Mówiąc słowo tajemnica, naprawdę miałam to na myśli. Bo niby jak inaczej można nazwać to, że przez cały ten czas nie było mi nawet dane poznać imienia tego faceta?

Niestety, mój spacer nie potrwał zbyt długo, bo tuż za progiem zderzyłam się z obiektem naszej sprzeczki.

– Wszystko w porządku? – zapytał, trzymając mnie za ramiona.

– Tak, w najlepszym, dziękuję – odpowiedziałam, próbując odsunąć się na bezpieczną odległość.

– Na pewno? – dopytywał, ponownie kładąc dłoń na moim ramieniu.

Irytował mnie tym, ale musiałam przyznać, że jak na tak rosłego mężczyznę jego uścisk był wyjątkowo delikatny.

– Tak – przytaknęłam z najpiękniejszym, nieszczerym uśmiechem, na jaki było mnie stać. – A teraz przepraszam, ale muszę wracać do pracy.

Naprawdę chciałam już stąd wyjść.

– Zamierza pani jeszcze pracować? Myślę, że powinna pani porządnie wypocząć. Nie można całego życia spędzić w pracy – tłumaczył, jednocześnie gładząc kciukiem moje ramię.

W tym momencie zaczęłam się na poważnie zastanawiać, na ile mogę być niemiła dla tego faceta. Najchętniej zrzuciłabym jego rękę i powiedziała, że może się wypchać z tą swoją troską. Niestety, w dalszym ciągu nie wiedziałam, kim był, a że mimo wszystko nie chciałam zaszkodzić ojcu, musiałam zagryźć zęby i rozwiązać sprawę pokojowo.

– Dziękuję za troskę, ale myślę, że jakoś sobie poradzę. W końcu to nie pierwszy raz. Prawda, tato? – zapytałam, odwracając od siebie uwagę.

– Puść ją. Jest uparta jak osioł. Nie dasz rady jej przekonać. Próbowałem, ale jak widać, dzieci w tym wieku nie chcą już tak chętnie słuchać rodziców – westchnął, starając się grać na moich uczuciach. Znowu.

– Nawet tego nie próbuj – rzuciłam zirytowana jego dziwnym zachowaniem. – Dobrze wiesz, że robię wszystko, co mogę, by uratować nam tyłek, więc nie wyjeżdżaj mi tutaj z urażonymi emocjami biednego rodzica – ciągnęłam, nie zwracając uwagi na to, że nasz towarzysz nie ma zielonego pojęcia o naszych problemach.

– Ale przecież już znalazłem rozwiązanie, a ty zgodziłaś się je przemyśleć – odpowiedział niezrażony.

– No i właśnie to robię. Myślę. Bardzo intensywnie myślę, jak uniknąć twojego genialnego rozwiązania – przyznałam szczerze.

– Kochanie, sama dobrze wiesz, że jest najlepsze z możliwych – upierał się.

– Tak, tato, tylko koszty tego twojego rozwiązania są jak dla mnie zbyt wysokie – oznajmiłam stanowczo, po czym odwróciłam się, wyminęłam stojącego na drodze faceta i wyszłam z pokoju.

Rozdział 2

Tamtego wieczoru nie wróciłam już do pracy. Bolała mnie każda część ciała, a moja jedyna siła napędowa, jaką była troska o tatę i naszą firmę, przestała działać wraz z jego niecodziennym zachowaniem.

Dziś, a więc niespełna tydzień później, nie byłam nawet o krok bliżej rozwiązania problemu. W dalszym ciągu, nie udało mi się także dowiedzieć, kim był tajemniczy mężczyzna ani skąd wzięło się dziwne zachowanie mojego ojca. Z nim samym też nie rozmawiałam zbyt wiele. Nie było o czym. Ja miałam pytania, a on odpowiedzi, którymi nie zamierzał się dzielić. Robiłam więc, co mogłam, żeby go unikać, tym bardziej, że przy każdej możliwej sposobności próbował namówić mnie na spotkanie z moim potencjalnym przyszłym mężem.

Na szczęście dziś do firmy wrócił mój brat, na którego czekałam z niecierpliwością, a który spędził ostatnie dwa tygodnie na rozmowach z naszymi kontrahentami. Nie żebym liczyła na to, że w ciągu tego czasu udało mu się wpaść na jakiś genialny pomysł, który magicznie rozwiązałby wszystkie nasze problemy. Po prostu miałam nadzieję, że wymyślił cokolwiek, co choć trochę zmieniłoby nasze położenie.

Początkowo miałam zamiar dać mu czas na zapoznanie się z aktualną sytuacją i ogólne zaklimatyzowanie, ale nie należałam do cierpliwych, więc po trzech ciągnących się w nieskończoność godzinach postanowiłam z nim porozmawiać. Zabrałam ze sobą najnowsze dokumenty finansowe wraz z opracowanymi możliwościami alternatywnych rozwiązań i ruszyłam do jego biura, które znajdowało się w sąsiedztwie gabinetu taty, a więc w zupełnie innej części budynku niż moje własne.

Pamiętam, że przez pierwsze kilka miesięcy konieczność chodzenia w tę i z powrotem działała mi na nerwy. Z biegiem czasu jednak, coraz bardziej doceniałam zarówno dzielącą nas odległość, jak i codzienne spacery po długich korytarzach łączących skrzydła fabryki. Czasami, kiedy miałam gorszy dzień lub po prostu chcąc przez chwilę oderwać myśli, zupełnie tak jak teraz, zatrzymywałam się przy wielkim oknie z widokiem na znajdującą się piętro niżej główną halę i obserwowałam pracujących tam ludzi.

Większość z nich znałam od dziecka, bo fabryka od zawsze była moim drugim domem. Często, kiedy byliśmy jeszcze w podstawówce, biegaliśmy z bratem, gdzie się tylko dało, doprowadzając tym zarówno tatę, jak i innych pracowników do białej gorączki. I chociaż piętnaście lat temu wszystko wyglądało tutaj zupełnie inaczej, to miejsce już zawsze wiązać się będzie dla mnie ze wspomnieniami z dzieciństwa, pełnego miłości i zabawy.

Dziś, dzięki ciężkiej pracy zarówno naszej rodziny, jak i zatrudnionych pracowników, poza łożyskami kulkowymi, będącymi produktem flagowym naszej firmy, posiadaliśmy w ofercie również łożyska stożkowe, a także od niedawna, łożyska igiełkowe produkowane w nowo powstałej fabryce. Te ostatnie były wielką dumą mojego brata, który uruchomił ich produkcję rok po tym, jak nasz ojciec, uznawszy, że czas przejść na emeryturę, uczynił go dyrektorem zarządzającym. Dzięki temu kochany staruszek mógł rzadziej pojawiać się w firmie, korzystając z wolnego czasu, którego nigdy wcześniej nie miał zbyt wiele… Mniej więcej w tym samym okresie zakończył się również remont tej części budynku, w której obecnie znajdowało się biuro dyrektora finansowego, a więc moje własne.

Rafał bardzo dobrze odnalazł się w nowej roli. Z wielkim zaangażowaniem poszukiwał nowych rynków zbytu, pilnował realizacji istniejących zobowiązań i koordynował powstawanie sfinansowanej dzięki uzyskanemu kredytowi inwestycyjnemu nowej fabryki.

Wszystko szło gładko, aż do momentu, w którym miesiąc temu, będąc w Stanach, podpisał z amerykańskim producentem samochodowym ogromny kontrakt na dostarczenie piętnastu milionów łożysk stożkowych. Niestety, bardzo szybko okazało się, że umowa, która początkowo wydawała się wielkim sukcesem, groziła wielką katastrofą. Mój brat uległ euforii na myśl o możliwości zdobycia tak dużego klienta i bez konsultacji zgodził się, by koncern zapłacił nam dopiero po dostarczeniu całego zamówionego towaru, a więc, zgodnie z wyznaczonym terminem, nie wcześniej niż za rok. I chociaż nie było to żadne nietypowe rozwiązanie, to w przypadku tak wielkiego zamówienia nie byliśmy w stanie mu sprostać bez wykładania pokaźnej sumy pieniędzy na uruchomienie kolejnej linii produkcyjnej. A ze względu na przeprowadzone w ostatnim czasie inwestycje nie mieliśmy ich. Groziła nam kara za nieterminowe wywiązanie się z umowy w wysokości połowy należnej nam kwoty, a więc około dziewięćdziesięciu milionów złotych, które przewyższały wysokość całego przewidywanego ze sprzedaży dochodu o mniej więcej sześćdziesiąt procent.

Nic więc dziwnego, że ojciec robił wszystko, co mógł, by namówić mnie do podpisania umowy, dzięki której w bardzo krótkim czasie firma otrzymałaby potrzebne fundusze. Na moje nieszczęście oferta, którą złożył tajemniczy inwestor, jeśli nie liczyć dodatkowego, problematycznego dla mnie warunku, była dla nas bardzo korzystna. W konsekwencji oznaczała całkowite rozwiązanie naszych problemów, co samo w sobie stanowiło niezwykle silny argument w walce z moim stanowczym sprzeciwem. Na razie ostatni raz rzuciłam okiem na rozciągający się pode mną widok i mając nadzieję na to, że mój brat w swojej genialności znalazł jakieś mniej inwazyjne rozwiązanie, z głębokim westchnieniem ruszyłam dalej.

Gabinet Rafała, wbrew oczekiwaniom, był chyba jednym z najskromniejszych w tym budynku, zarówno pod względem wielkości, jak i wyposażenia. Białe ściany z wiszącym na wprost biurka samotnym zegarem, w połączeniu z klinicznie czystą, ciemnoszarą wykładziną sprawiały wrażenie nienależących do nikogo. Reszta wyposażenia, na które składało się stojące po lewej stronie jasnobrązowe biurko ze znajdującą się na nim małą lampką, pełna starannie ułożonych dokumentów szafka w tym samym kolorze oraz czarny skórzany fotel, również w znaczący sposób nie wpływały na zmianę tego wizerunku. I gdyby nie obecność mojego wiecznie zapracowanego brata, który w jakiś niezrozumiały sposób idealnie wpasowywał się w tą minimalistyczną przestrzeń, żaden z przypadkowych gości nie byłby w stanie odgadnąć, do kogo należy to miejsce.

– Cześć, braciszku – rzuciłam, rozsiadając się na stojącej naprzeciwko biurka miękkiej kremowej kanapie, która chyba jako jedyna nadawała odrobinę cieplejszy klimat temu pomieszczeniu.

Rafał spojrzał na mnie tymi swoimi dużymi błękitnymi oczami, które tak jak ja odziedziczył po naszej mamie, i odłożywszy przeglądane dokumenty, rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu.

– Zastanawiałem się, kiedy do mnie przyjdziesz – odpowiedział zaczepnie, nawet nie siląc się na standardowe „dzień dobry”.

Uszczypliwe komentarze adresowane do mnie stały się dla nas takim samym rytuałem, jak fakt, że nigdy nie trudziłam się czekaniem na zaproszenie po zapukaniu do jego drzwi.

– Też się cieszę, że cię widzę – odparłam, nie podejmując wyzwania. – Pogadamy czy w dalszym ciągu zamierzasz się tak gapić?

– Skoro musimy – westchnął, udając przy tym ogromnie zajętego strzepywaniem niewidzialnych pyłków ze swojego szarego, wyjątkowo eleganckiego garnituru.

Musiałam przyznać, że lubiłam go takiego – przystojnego, z idealnie ułożoną blond grzywą i nienagannie wyprasowaną koszulą. Nigdy nie potrafiłam zdecydować, czy przypominał mi bardziej mamę z jej wręcz pedantyczną dbałością o każdy szczegół czy tatę, który samą swoją postawą sprawiał wrażenie wszechwiedzącego władcy świata. Chyba był po prostu wyważoną mieszanką obojga, zgarniając przy tym wszystkie najlepsze cechy każdego z nich.

– Mów, co udało ci się załatwić – poprosiłam, przechodząc do rzeczy.

– Szczerze? To niewiele… – przyznał niechętnie. – Nie udało mi się przedłużyć praktycznie żadnych terminów. Wszystkim nagle zależy na czasie i nawet nie chcą słuchać o żadnych opóźnieniach.

– Rabaty? Gratisy? Darmowy transport? Nic nie podziałało?

– Wszyscy twierdzą, że są zadowoleni z naszych cen i że bardziej zależy im na konkretnym terminie niż obniżkach. Tak, wiem, powinniśmy się z tego cieszyć – dodał, widząc moją skrzywioną minę – ale w tym wypadku w niczym nam to nie pomaga.

– Co ty nie powiesz? – rzuciłam ironicznie.

– A tobie co udało się wymyślić?

– Coś, ale też bez większego szału – odpowiedziałam, wyjmując z teczki przyniesione dokumenty. – Jak sam doskonale wiesz, mamy trzy możliwości – westchnęłam. – Po pierwsze, możemy nie robić nic. Przy obecnym obłożeniu jesteśmy w stanie wyprodukować dla Amerykanów mniej więcej sześćdziesiąt procent całego zamówienia, co w konsekwencji daje sto dziesięć milionów przychodu. Ze wstępnych prognoz wynika, że po odliczeniu wszystkich kosztów, powinny zostać nam jakieś trzydzieści dwa. Niestety, wtedy musielibyśmy zapłacić im dziewięćdziesiąt milionów kary umownej, co w ostatecznym rozrachunku daje…

– Sześćdziesiąt na minusie – przerwał mi – więc, nawet jeśli później odkupią od nas resztę, co da kolejne dwadzieścia milionów zysku, w dalszym ciągu będziemy do tyłu o czterdzieści, czyli mniej więcej tyle, ile warta jest cała nasza firma.

– Tak, chyba że zrezygnujemy z realizacji wszystkich innych zamówień na łożyska stożkowe. Wtedy wyrobimy się z całym zamówieniem, ale w konsekwencji stracimy wszystkich innych klientów.

– Na co nie za bardzo możemy sobie pozwolić, jako że kontrakt z Amerykanami może być tylko jednorazową sprawą – zauważył, jednocześnie zaczynając krążyć po pokoju.

– Druga opcja, którą rozważałeś, a która z oczywistych powodów podoba ci się najmniej, to modernizacja nowej linii łożysk igiełkowych i całkowite wycofanie ich z oferty. Mamy tam – co prawda – podpisanych kilka zobowiązań obwarowanych karami umownymi, ale kwoty nie są tak wysokie, żebyśmy nie mogli sobie dać z nimi rady.

– To wiem, powiedz, co ci wyszło z obliczeń – zażądał, widocznie nie chcąc omawiać tej części problemu.

– Sama modernizacja tych maszyn to koszt około półtora miliona. Do tego trzeba by doliczyć także koszty wspomnianych kar, no i oczywiście odprawy dla pracowników działów sprzedaży, promocji itd., których w tym wypadku musielibyśmy zwolnić. Pozostaje też kwestia kredytu inwestycyjnego. Oczywiście moglibyśmy próbować negocjować z bankiem i starać się przesunąć termin spłaty, podpierając się nową umową, ale po pierwsze, nie mamy żadnej gwarancji, że się na to zgodzą, a po drugie, zamykając nową produkcję, łamiemy zasady umowy, więc…

– Mogą żądać od nas zwrotu całej kwoty – dokończył.

– Zgadza się – przytaknęłam. – Mimo to, po uzyskaniu zapłaty, powinniśmy dać sobie z tym radę. Problem leży w tych pieniądzach, które musielibyśmy wyłożyć już dziś. Żeby wyrobić się ze wszystkim, musiałbyś ruszyć z dodatkową produkcją najpóźniej za miesiąc, a jak sam wiesz, po ostatnich inwestycjach nie posiadamy wolnych środków, a już na pewno nie w takiej wysokości. Nawet gdyby udało się uzyskać dla nas kolejny kredyt, co i tak graniczyłoby z cudem, nie dostaniemy go wcześniej, niż za dwa czy trzy tygodnie. Czyli za późno.

– Trzecia możliwość to, jak rozumiem, wspaniałomyślna oferta pana Kostrzyckiego?

– Tak, ale nie wiem, czy dwadzieścia procent udziałów za trzy miliony w ogóle można umieścić w kategorii dostępnych opcji. – Wzruszyłam ramionami.

– No tak – przytaknął w zamyśleniu, kiwając głową.

– Szczerze powiedziawszy, nie wiem, co jeszcze moglibyśmy wymyślić. Spędziłam nad tym całe dwa tygodnie i wcale nie czuję się od tego nawet trochę mądrzejsza.

– No wiesz, zawsze możemy wydać cię za mąż i mieć problem z głowy – rzucił z łobuzerskim uśmiechem, który tak dobrze znałam.

– No, możemy – zgodziłam się. Nie byłam już nawet zdziwiona faktem, że w ogóle o tym wiedział.

– Znasz go? – zapytał już zupełnie poważnie.

– Nie. Wiem tylko, jak ma na imię. A ty?

– Wiem tylko tyle, ile przez telefon powiedział mi ojciec. Facet ma trzydzieści sześć lat lat. Jest bogaty, przystojny i zapatrzony w ciebie, czyli idealny kandydat na męża.

– Tak. – Zaśmiałam się. – A „bogaty” to słowo klucz.

– Dla ciebie może nie, ale dla firmy zdecydowanie. Proponuje trzy miliony w zamian za wypłaconą po roku stuprocentową stopę zwrotu. Niby dużo, ale szybko i pewnie, co w naszej sytuacji ma fundamentalne znaczenie.

– Niestety wiem…

– I co zamierzasz zrobić?

– Nie mam pojęcia – przyznałam zgodnie z prawdą. – Do tej pory liczyłam na to, że coś wymyślimy, ale skoro niczego nie udało ci się załatwić…

– Coś tam mi się udało – przerwał mi. – Znalazłem kupca na te zalegające łożyska do pralek.

– Okeeej – zaczęłam ostrożnie. – Mów dalej.

– Dalej nie ma co – przyznał z westchnieniem, siadając obok mnie. – Owszem, klient jest chętny i gotowy zapłacić choćby jutro, ale nawet gdyby wziął od nas wszystko, zarobimy na tym nie więcej niż pół miliona.

– Czyli w dalszym ciągu za mało… – wyszeptałam, boleśnie świadoma znaczenia tych kilku prostych słów.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz